Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Nowy początek, Część V

Przez następne kilka dni Arek wyraźnie był zły na Zosię. Gdy zapytała go o to wprost zaprzeczył, ale ona widziała że patrzył na nią z jakimś wyrzutem. Ale nie miała pojęcia o co mogło chodzić. Do czasu gdy podczas wtorkowej jazdy do pracy wymsknęło mu się:
- Miałaś w sobotę zrobić pieczeń, ale rozumiem że wyjście z Ksawerym było ważniejsze.- Pij do tego, że spędziła kolejny wieczór z ich lokatorem, ale ona odebrała to całkiem inaczej. Uznała, że jest zły bo nie zdążyła przygotować obiecanego posiłku! Tak jakby nie robiła tego z grzeczności i zwyczajnej wygody bo gotując dla wszystkich było to ekonomiczniejsze. I nie omieszkała mu tego powiedzieć. Ku jej zdziwieniu tylko go podjudziła.
- W porządku, a więc od następnego roku każdy będzie gotował sam. Albo i nie, bo pewnie będziesz chciała gotować dla Ksawerego co?
- Wiesz co? Jesteś śmieszny z tymi swoimi wyrzutami.
- Bynajmniej.
- Więc co? Nie mogę wyjść bo powinnam siedzieć w domu przy garach choć i tak w weekendy nie mam po co dla ciebie gotować skoro spędzasz czas w klubach z Karolem?
- Mówisz tak jakbyś robiła mi łaskę. A przecież to ja kupuję składniki.
- No tak, jakże bym mogła o tym zapomnieć.
- Wiesz, że nie o to mi chodziło…
- Bez obaw, mogę to robić sama.
- Zośka, do cholery nie zachowuj się jak dziecko.
- Ja się zachowuję jak dziecko? Ja?!- Nie odpowiedział. Ona też nie dodała nic więcej do czasu aż wysiedli pod parkingiem banku. I choć szli obok siebie nie zamienili z sobą nawet słowa.
Już w progu natknęli się na Wiktorię która koniecznie chciała spotkać się z Arkiem. Oczywiście natychmiast ledwo zdążywszy zdjąć płaszcz pognał za Cruellą, choć do ósmej pozostał jeszcze kwadrans. A dokładnie siedemnaście minut. Zosia nie po raz pierwszy pomyślała, że ta kobieta przesadza. O tej porze był tu cały zespół. Dodatkowo nikt nie wychodził o równej szesnastej: zawsze trzeba było coś dokończyć. Więc reasumując na każdym pracowniku Szymborska zyskiwała przynajmniej pół godziny dziennie. W skali miesiąca dawało to sporą kwotę. Starając się jednak o tym nie myśleć usiadła przy swoim biurku pospiesznie witając się z koleżankami. Potem zabrała za pracę.
Arek natomiast z każdą upływającą minutą czuł się coraz bardziej zirytowany. Nie miał pojęcia po co Cruella studiując jego życiorys jeszcze raz zadawała mu pytania. Dopóki nie dostrzegł oczywistych sygnałów: tego w jaki sposób ułożyło się rozcięcie sukienki na jej udzie gdy usiadła na biurku, wymownego spojrzenia czy prowokacyjnego dotykania językiem warg. Po prostu wciąż był myślami przy kłótni z Zośką, choć nie wiedział by to w ogóle można było nazwać kłótnią. Jednocześnie było to nieco śmieszne. Pół biura (to znaczy ta męska pół) plotkowała na temat romansów szefowej jednocześnie wzdychając i marząc by być kolejnym kandydatem jej romansu, a on w tym czasie zamiast korzystać z okazji to wkurzał się z powodu swojej współlokatorki. Dzięki Zośka, pomyślał. 
Potem jednak, gdy Cruella bardzo wyraźnie powiedziała, że szuka kogoś na stanowisko Tadeusza, zaczął wątpić. Czyżby jednak chodziło o awans? Jego awans?
- A więc kogo mógłbyś zaproponować na to stanowisko z dotychczasowego zespołu? Kto ma dość oleju w głowie i odpowiedzialności?- Chyba jednak nie chodziło jej o niego, bo powiedziałaby to wprost, ale nie poczuj jakiegoś dużego rozczarowania.
- Najwięcej doświadczenia ma Jadwiga.
- Nie pytam o lata w CV. Pytam co ty o tym sądzisz.
- Nie wiem czy jestem odpowiednią osobą do wydawania tego typu sadów.
- Wiesz jaki jest problem z dzisiejszymi pracownikami? Zamiast być lojalnym wobec pracodawców lub przełożonych są lojalni wobec siebie. Więc?- Na odczepnego podał parę nazwisk, a potem –za pozwoleniem-odszedł.
- A jednak to nie będzie takie proste.- Mrugnęła do siebie Szymborska. Miała nadzieję, że romansem z Arkiem uda jej się umilić czas do powrotu Jarka, ale to był trudny orzech do zgryzienia. Chociaż z drugiej strony…ona lubiła wyzwania, prawda? Uśmiechając się pod nosem zaczęła czytać leżące na biurko papiery.

***
- Jezu serio? Sama Cruella zagięła na ciebie parol? To świetnie.- Ucieszył się Karol.
- Nie miałem pojęcia, że ją znasz. W końcu nie pracujesz bezpośrednio nad nią.- Zauważył Arek.
- Ale przyszywaną córeczkę prezesa znają wszyscy. Więc jak? Umówiliście się gdzieś?
- Nie skąd, już mówiłem że niczego nie sugerowała werbalnie, więc pewnie to był zwykły flirt. Ale tak, można powiedzieć, że wysyłała mi tylko oczywiste sygnały które ignorowałem.
- Udawałeś niedostępnego? No tak słyszałem, że ona nie lubi łatwych polowań.
- A ja łatwych kobiet. I wcale nie udawałem. Nie lubię ją za to jak potraktowała Zosię, dlatego nie mam ochoty na żaden romans z nią, nawet ten hipotetyczny.
- A ty znowu o niej.- Westchnął Karol.- Ostatnio tylko wciąż tylko trujesz o tej całej Zuzie.
- Zosi.- Sprostował odruchowo Arek, ale zaraz poczuł się urażony dlatego z sarkazmem dodał:- Przepraszam bardzo, nie miałem pojęcia że aż tak ci to przeszkadza.
- Bez takich. Po prostu to trochę nudne i tyle: nie to co sprawa z twoim romansem. Bo chyba tylko żartowałeś i nie oddasz jej walkowerem?
- Możemy w końcu iść na ten lunch i tam pogadać o tym w spokoju, a nie w twoim biurze?
- Niestety, mam dziś sporo roboty i czekam na telefon, dlatego muszę tu zostać.
- Okej, przynieść ci coś z bufetu?
- Nie, dam sobie radę. Wyskoczę później.
- Jak chcesz. Na razie.- Pożegnali się, a Arek zjechał windą na dół do bufetu. Nie był specjalnie głodny, ale miał nadzieję na spotkanie Zośki z tymi jej przyjaciółkami. Może mógłby wtedy wybadać w jakim jest nastroju i czy powinien ją przeprosić…
Wypatrzył je prawie na samym początku: a to za sprawą śmiechu Jowity. Naprawdę ta kobieta była jak dynamit: nic dziwnego że subtelna i arogancka Cruella nie cierpiała jej jako swojej sekretarki ze zwykłej zazdrości. Teraz natomiast tak zawzięcie coś wyjaśniała pozostałym dziewczynom, że mocno gestykulowała rękoma. Wykorzystując tą okazję podszedł do stolika przy którym siedziały zagajając:
- Cześć, a co to za zbiorowisko plotkar?
- O Aruś, jak miło widzieć twoją przystojną buźkę.- Zażartowała Jowita.- A jeśli już chcesz wiedzieć to dyskutujemy o bardzo ważnej sprawie.
- Jowita…- Zosia posłała jej piorunujące spojrzenie co tylko zaostrzyło ciekawość Arka.
- Czy któraś z miłych pań zdradzi mi o co chodzi?
 - Jak to jesteś najbliżej wydarzeń i o niczym nie wiesz?- Ponownie odparła pytaniem na pytanie Jowita. A Zosia ponownie wypowiedziała jej imię próbując ją powstrzymać.
- Niby o czym?
- O rozwijającej się miłości.
- Jowita, nie żartuj sobie ze mnie.- Prychnęła Zośka. Wydawała się być trochę wkurzona. Dopiero teraz Żyliński spostrzegł, że tylko Emilia, Judyta i Ewa były roześmiane, na twarzy jego współlokatorki widniała niechęć. I najprawdopodobniej nie miała nic wspólnego z jego nadejściem.
- Mówię o Ksawerym i naszej Zosieńce.- Zaśmiała się Jowita. A on momentalnie cały się spiął. No tak, było tak jak podejrzewał. A ona się jeszcze do cholery wypierała i dziwiła, że jest zły?
- One to mają pomysły co? – Usłyszał niepewny głos Niemcewicz. I tylko dzięki temu udało mu się powstrzymać złość.- Powiedz im, że tylko się przyjaźnimy,
- O nie, my wiemy że ze sobą kręcą.- Zaprzeczyła Jowita.
- Arek, powiedz im.
- Z tego co wiem to nic na ten temat nie wiem.- Odparł mężczyzna po dłuższej chwili w trakcie której wszystkie kobiety wpatrywały się w niego z nadzieją. To znaczy wszystkie oprócz jego współlokatorki, ona wyglądała z kolei na zaniepokojoną.
- Akurat.- Roześmiała się Jowita. On natomiast by odzyskać panowanie nad sobą postanowił odejść, bo udając rozbawienie czuł się jak idiota. Bo jeszcze nigdy nie było mu mniej do śmiechu niż teraz.
- A temu co? Miał taką minę jakby cierpiał na zatwardzenie.- Prychnęła ze śmiechem Jowita.- I jeszcze zmył się tak szybko.
- Raczej był zły.- Sprostowała Emilia.
- Dziewczyny dajcie spokój z tymi żartami.- Zbagatelizowała sprawę Zosia.
- Ale ja wcale nie żartuję. Areczek zwykle słynął z taktu i gładkich manier a tu co? Wychodzi niego buc.
- Może nie miał humoru.- Wnioskowała Ewa.
- Oj, po prostu chyba się na mnie obraził, to dlatego. A teraz lepiej mów Emilka co z tym twoim bratankiem? Operacja przyniosła oczekiwane rezultaty?
- Ty nam tu nie zmieniaj tematu, Zośka. O co się pokłóciłaś z Areczkiem?- Spytała Jowita.
- O nic. O głupotę. Możemy kontynuować?
- Nie, bo wy się nigdy nie kłócicie jak stare dobre małżeństwo.
- Jowita, to mnie wcale nie bawi.- Zosia naprawdę zaczynała być zła na przyjaciółkę, która przecież nie mogła zdawać sobie sprawy z tego co dzieje się między nią a Żylińskim.
- Ojej, widzę, że wkroczyłam na grząski teren.- Jowita zdawała się być urażona.- W takim razie się już nie odzywam.
- Nie o to chodzi, przepraszam.- Zośka ciężko westchnęła.- Po prostu sama nie wiem dlaczego on jest na mnie ostatnio obrażony, a niepotrzebnie wyżyłam się na tobie.
- O niczym nam nie wspominałaś.- Mrugnęła Emilka.
- Bo to nic takiego: mam gdzieś jego humory. On mi się nie tłumaczy ze swojego życia,  więc nie ma prawa by być zły gdy ja robię to samo.
- A co konkretnie robisz? Chodzi o Ksawerego?
- Jowita, daj już sobie spokój z tymi swatami.
- Przecież to nie było pytanie tendencyjne, nie sugeruję że jesteście parą. Po prostu pytam z ciekawości.
- Tak, był zły za to że poszłam z Ksawerym na urodziny jego siostry i mu o tym nie powiedziałam. A potem miał pretensję o nieugotowany obiad. Wczoraj minął mnie w korytarzu bez słowa, a dzisiaj podczas śniadania gdy zauważyłam że w przedpokoju przepaliła się żarówka którą trzeba wymienić i poprosiłam o to jego, ironicznie spytał czemu nie poproszę o to Ksawerego. Do tego wczoraj…zresztą nieważne. Po prostu zachowuje się jak osioł.
- Ja tam myślę, że chce dla ciebie dobrze.- Wyraziła swą opinię Ewa.- Od lat jesteś dla niego jak młodsza siostrzyczka, a przez wiele lat nie było w twoim życiu nikogo, więc to normalne że trochę obawia się, iż możesz się sparzyć.
- Ale mnie z Ksawerym nic nie łączy- Sprostowała Zosia z rezygnacją. No bo ile razy jeszcze miała to wszystkim powtarzać? Mamie, siostrze, znajomym? Czuła się tak samo jak gdy podczas początkowych miesięcy wspólnego mieszkania z Arkiem. Wtedy reakcja otoczenia była taka sama. Z tym, że Zosia po jakimś czasie naprawdę zakochała się w Żylińskim i przestało jej to przeszkadzać.
- Ale go lubisz. A Arek boi się, że nawet za bardzo.- Kontynuowała Ewa.
- Więc co? Mam go jeszcze może przeprosić, hm?
- Nie, ale starać się zrozumieć. Pamiętasz jak ty doradzałaś mu w kwestii Justyny? Albo innych? On chce dla ciebie zrobić to samo.- Zosia ponownie ciężko westchnęła. Tak, Ewcia chyba miała rację stwierdziła w duchu przypominając sobie jak Żyliński pytał ją ostatnio o jej związki. Starając się uciąć temat mogła mu zasugerować, że nigdy nikogo nie miała co przecież nie było prawdą. Pewnie dlatego zareagował jak typowy starszy brat który chce bronić cnoty swojej siostry, choć nie zdaje sobie sprawy że już od dawna nie ma czego bronić. Chyba po prostu musiała się z tym pogodzić. Ale i tak nie będzie pierwsza biec z przeprosinami co to, to nie.

***
W czwartek, mimo braku chęci Zosia dała się wyciągnąć siostrze na spotkanie w cukierni. Marysia po prostu kochała Stare Miasto i mogła tak przebywać godzinami: a to spacerując, a to oglądając pamiątki czy wystawy, a to siedząc w cukierniach lub pizzeriach. Oczywiście oficjalnie obserwowała tylko ludzi by zbierać materiały do swoich badań (Zośka do tej pory nie potrafią zrozumieć to tak naprawdę bada jej siostra; psychologią od zawsze była jej kiepską stroną i najnowsze nowinki czy teorie Marii dla niej brzmiały jak jakich bełkot. W ogóle to wydawało jej się, że psychologia jest głupia i gdy siostra ją czymś wkurzyła mówiła, że psychologiem może być każdy bo w kodeksie pojęcie tego zawodu nawet nie jest uregulowane. Naturalnie wtedy starsza z sióstr ze złością tłumaczyła jak ważna jest psychologia dla ludzkości, ile wniosły badania i tak dalej…a Zosia  zbijała te argumenty mówiąc ile więcej dał ludziom postęp technologiczny. Czasami potrafiły spierać się tak godzinami.
I tym razem Maria już na wstępie zaczęła jej opowiadać o swoich badaniach i jakimś rozdwojeniu tożsamości. Zosia udawała, że słucha, bo jakoś nie miała ochoty robić tego wnikliwie tylko po to by potem zbić argumenty siostry. Wyrwała się z domu tylko dlatego, że niecałe dwie godziny temu poważnie ścięła się z Arkiem. Najśmieszniejsze (a może najgorsze?) w tym wszystkim było to, że nawet nie pamiętała dlaczego. Po prostu siedzieli sobie we trójkę w kuchni: on, ona i Ksawery jedząc wspólnie obiad podczas którego zawiązała się między nimi rozmowa. Było całkiem fajnie dopóki nie wypłynął temat starych kabaretów, których była wielką fanką. A tak się akurat złożyło, że Ksawery też je lubił. Pozytywnie zaskoczona zaczęła wypytywać Iksińskiego o szczegóły co chyba zirytowała Arkadiusza, bo rzucił jakiś ironiczny komentarz. Ona by go zignorowała, ale Ksawery z miejsca spytał wprost o co chodzi Arkowi. I w ten sposób rozpoczęła się wymiana zdań która ewidentnie zmierzała w kierunku kłótni a może nawet i bójki. Na szczęście wtedy zadzwoniła jej komórka: to była właśnie Maria z propozycją spotkania. Nie było więc w tym nic dziwnego, że wolała chwilowo ulotnić się z mieszkania. Tyle, że wciąż rozmyślała o Arku, który swoim komentarzem wyśmiał jej pasję. Zawsze mniej lub bardziej żartował sobie z kabaretów oraz faktu, że chodzi na większość spektakli warszawskich gdy tylko ma na to czas, ale nigdy tak otwarcie tego nie skrytykował przyznając, że ma to za nic. A raczej zwyczajnie wyśmiał. I co tu mówić, po prostu ją zawiódł.
- Słuchasz mnie w ogóle?- Maria w pewnym momencie zauważyła, że młodsza siostrzyczka buja w obłokach i pstryknęła jej przed twarzą palcem. Zwykle to irytowało Zośkę: Marysia często w ten sposób sobie z niej żartowała mówiąc że właśnie ją zahipnotyzowała i wybudziła z hipnozy, ale dziś nawet nie przewróciła oczami. Odparła tylko zgodnie z prawdą:
- Nie.
- Właśnie widzę. I nie musisz być taka szczera, ktoś inny by się obraził.
- Przecież sama wiele razy powtarzałaś, że podczas sesji nie można kłamać.
- Ale ty nie jesteś na mojej sesji.
- Więc przyjmijmy, że zwykle nie kłamię.
- Przestań się już droczyć. Powiedz mi lepiej o czym tak rozmyślasz. Coś się stało?
- Nie, nic. Po prostu nie mam siły, miałam ciężki dzień w pracy.- To była po części prawda. Cruella wpadła dziś do biura działu analitycznego zlecając kilku osobom dodatkowe zajęcia. Jej przypadło w udziale wykonanie 1000 kopii jakichś dokumentów na zebranie zarządu a następnie pogrupowanie ich w dwudziestostronicowe broszurki zapakowane w odpowiednią oprawę. Gdy delikatnie zasugerowała by zlecić tę pracę jednej ze stażystek urażona taką sugestią Szymborska odparła, że one mają co innego do roboty. Taa, tak jakby ona przez cały dzień się leniła. Dobrze, że w geście solidarności cały zespół (z jednym wyjątkiem) został z nią kilka minut dłużej by pomóc: w innym przypadku musiałaby motać się z tym sama ponad godzinę.
- Zawsze narzekasz, a już szczególnie ostatnio gdy podpadłaś tej całej szefowej.
- Wcale nie podpadłam: to ona się na mnie uwzięła.
- Bo zwróciła ci uwagę że spóźniłaś się do pracy? Trzeba było więc powiedzieć prawdę i przyznać, że to wina twojego wspaniałego współlokatora bo kryłaś mu tyłek.
- Przestań już, to nie o to chodzi. Po prostu od tamtej chwili zachowuje się tak jakby…jakby mnie nienawidziła, choć wiem że to głupie.
- Po prostu ma cię na oku. A teraz dość już owijania w bawełnę: gadaj co się dzieje.
- O matko, masz już zboczenie zawodowe: jak już mówiłaś wcześniej nie jesteśmy na twojej sesji terapeutycznej.
- Ale chcę pomóc rozwiązać twój problem.
- Gdybyś mogła mi pomóc to byłabyś pierwszą osobą do której bym z tym przyszła.
- Dobrze, więc powiedz chociaż czy to dotyczy kogoś czy czegoś.
- Kogoś.
- Aha, to wszystko jasne. Znów Aruś co? Znalazł sobie kolejną dziewczynę i teraz właśnie jest z nią zamknięty w swoim pokoju wydając niekontrolowane dźwięki i dlatego chciałaś się urwać?
- Możesz przestać?
- Zwykle cię to bawiło.
- Ale już przestało.
- Zosieńko, przepraszam. Ale wiesz, że chcę dla ciebie dobrze.
- Więc zostaw Ignacego, bo tak mówię. Spróbuj zapomnieć faceta, którego kochasz i za którego wyszłaś za mąż a dopiero potem mów mi jakie to proste. Zrobisz to?
- Nie porównuj mojego przypadku z twoim.
- Nie? A dlaczego?
- Bo Ignacy też mnie kocha. A Arek ciebie nie i nie ma absolutnie nic wspólnego z Ignacym.
- Łapię, okej? Nie musisz mi tego powtarzać tysiąc razy, dobra? Pamiętam. Ale nie: ty na każdym spotkani musisz mi to wypominać sprawiając, że czuję się jeszcze gorzej.
- Nie wiedziałam, że tak to odbierasz. Ja myślałam…- Marysia przerwała, ale nie z powodu braku słów czy zagubienia wątku, ale z powodu postaci którą zobaczyła za oknem. O Boże.
- To źle myślałaś. I wiesz co? Chyba wracam do siebie. Cześć.
- Nie możesz teraz wyjść.
- A niby czemu?
- Jeszcze niczego nie zjadłaś.
- Ty na pewno poradzisz sobie i z moją porcją. Smacznego.
- Zosia, stój. Na zewnątrz…- Maria zawahała się. Wiedziała, że sprawa Bartka Krawczyka jest dawno za Zośką, ale mimo wszystko gdzieś tam głęboko wciąż ją przeżywała. Świadczył o tym fakt, że po nim nie związała się z żadnym mężczyzną a dla bezpieczeństwa obdarzyła platoniczną miłością przyjaciela z dzieciństwa. Tylko co ten pacan robił w stolicy? Co robił tutaj skoro pochodził z podwarszawskiej miejscowości i stale podkreślał że nigdy nie ma zamiaru mieszkać w wielomilionowym mieście? I jeszcze na dodatek na starówce z jakąś dziewczyną przy boku?
- Co? Na zewnątrz: co?
- Jest zimno. – Zdecydowała się w końcu na kłamstwo Marysia. Miała tylko nadzieję, że ten debil nie wpadnie na świetny pomysł wejścia do tej samej cukierni co ona  siostrą. Potem dotknęła dłoni Zosi.- Proszę, zostań ze mną. Obiecuję, że będę milczeć.- Zosia przygryzła wargę, ale potem się uśmiechnęła. Nigdy nie mogła zbyt długo gniewać się na Marysię, tak samo zresztą jak ona na nią.
- Okej, ale już wolę jak trujesz mi o swojej nudnej pracy niż o moich uczuciach, dobra?
- Jasne. Więc opowiem ci o moim nowym pacjencie: cierpi na rozdwojenie jaźni. Cierpi na nią od przynamniej pięciu lat, a wiesz kiedy ją odkrył? Kiedy policja przyszła go zaaresztować. Okazało się, że dwa dni wcześniej dokonał napadu na aptekę, choć sam nie miał pojęcia dlaczego a widok samego siebie na na nagraniach z monitoringu…
-…hej, a co z tajemnicą lekarską?
- Jakbyś kiedykolwiek wypaplała to ci ci mówiłam. No i nie podaję żadnych nazwisk. Zresztą to niezła sprawa, więc z pewnością niedługo będzie o tym głośno, bo facet pochodzi z Warszawy…

***

Tego samego wieczora, Zosia bardzo późno wróciła do mieszkania. Starała się przy tym robić to bardzo cicho by nie zwrócić na siebie uwagi żadnego z lokatorów. A w szczególności jednego. Nazajutrz (oczywiście) Arek ją przeprosił; ona (oczywiście) przyjęła jego przeprosiny. Dlatego zdziwił się kilka minut później gdy oznajmił jej, że muszą już jechać do pracy by uniknąć porannych korków, a ona z kolei powiedziała mu, żeby jechał sam bo zamierza skorzystać z komunikacji miejskiej. Przez kilka minut nawet się z nią o to kłócił, choć nie doszli do konsensusu. A nawet bardziej: pokłócili się ponownie. Żyliński nie wiedział na kogo jest bardziej zły: na nią czy na siebie. Rozumiał, że może i miała jeden czy dwa powody, ale w sumie nic wielkiego wczoraj nie zrobił. To ona go wkurzyła gdy wykluczyła go z rozmowy zawzięcie dyskutując z Ksawerym. Owszem, powiedział wtedy coś ironicznego, ale bez przesady: nie musiała z tego powodu teatralnie opuszczać mieszkania udając pilne wezwanie. A teraz jeszcze stroić fochów i jechać do pracy sama. Ale skoro wolała marnować pieniądze i zasilać warszawski ZTM to proszę bardzo: on nie miał zamiaru jej błagać. Nie ugiął się nawet gdy Cruella wpadła do biura opieprzając ją o to, że w jednej z broszur brakuje strony, choć bardzo chciał stanąć w jej obronie. Zamiast tego tak jak pozostali pracownicy udawał, że nie słyszy wrzasków Cruelli.
Podczas lunchu prawie się ugiął, ale nie chciał podchodzić do niej przy jej zwariowanych przyjaciółkach. Zwłaszcza gdy zajęły w bufecie stolik blisko drzwi: byliby zbyt na widoku. Dlatego kupił tylko kanapkę na wynos decydując się wpaść do Karola.
Sam zaczął sobie zdawać sprawę, że to dąży donikąd, choć nie miał pojęcia czemu ostatnio aż tyle się kłócą. Przecież w ciągu ostatnich kilkunastu tygodni kłótni było więcej niż w trakcie pięciu lat ich wspólnego mieszkania ze sobą. Co się więc zmieniło?
Ksawery.
Tak, to on był odpowiedzią na wszystkie jego pytania.
Bo wszystko zaczęło się od niego.
Dlatego po prostu musi uświadomić Zosi ten fakt i sprawić, by kulturalnie pozbyć się Iksińskiego z mieszkania. Potem wszystko wróci do normy. A przynajmniej taką miał nadzieję.

DWA TYGODNIE PRZED WYPADKIEM

Tym razem piątkowy wieczór Zosia postanowiła spędzić sama, dlatego odmówiła wyjścia z przyjaciółkami na drinka. Jowita oczywiście snuła domysły związane z Ksawerym, a ona nie wyprowadzała jej z błędu. Bo prawdę mówiąc Iksiński pilnie wyjechał na jakieś spotkanie z klientem i miał wrócić dopiero jutro, więc nijak miała możliwość spędzić z nim nawet minuty. A że Arek również wyszedł- najprawdopodobniej szaleć po klubach z Karolem- ona najpierw wzięła się za porządki a potem po prostu leniuchowanie. Korzystając z faktu, że jest sama spędziła w wannie blisko godzinę dolewając sobie gorącej wody gdy bąbelki zaczynały stygnąć. Potem chodząc owinięta tylko w ręcznik wkurzona zdała sobie sprawę, że wyprała wszystkie trzy pary swoich piżam, więc teraz nie ma co na siebie włożyć. Szperając w półce z ubraniami już miała sięgnąć po jakiś dres i koszulkę gdy zauważyła leżący z tyłu pewien komplet. Uśmiechnęła się przypominając sobie, że tą koszulkę nocną ze szlafrokiem dostała na urodziny od dziewczyn w ramach żartu, bo nigdy nie chodziła chodzić w czymś takim. Zresztą nawet gdyby nie była singielką wydawało jej się to być po prostu śmieszne: stroić się dla jakiegoś faceta tylko po to by cierpieć niewygody? Chwytając cienką materię w dłoni stwierdziła, że biorąc pod uwagę jakość i całokształt wyglądu ten kawałek materiału musiał sporo kosztować. Wzruszając ramionami Zosia założyła go na siebie od razu czując się lepiej gdy miękki jedwab swobodnie spłynął po jej ciele. Potem spojrzała w lustro i omal od razu jej z siebie nie zdjęła. Dekolt wydawał się być większy niż był w rzeczywistości, a krój całej koszulki bardziej frywolny niż sądziła. Szkoda tylko, że zamiast seksownie wydawała się sobie wyglądać raczej śmiesznie: tak jak sądziła typowo kobiece fatałaszki nie były zupełnie w jej stylu. Wyglądała jak…jak wielka krowa ubrana w seksowną halkę. By się nie dobijać wciągnęła na siebie jeszcze szlafrok, który choć cienki przynajmniej okrywał ją od stóp do…no, może nie głów ale przynajmniej kolan. Potem zaczęła suszyć włosy: gdy tego nie robiła rano witało ją pierwszorzędne afro- i to wcale nie była przesada.
Kilka minut później zjadła późną kolację, a potem przeglądała w kuchni jakiś kobiecy magazyn, którym chciała po prostu zająć myśli. Ale gdy w pewnym momencie zdała sobie sprawę co czyta odrzuciła gazetę ze wstrętem. Pomyślała, że już woli posłuchać muzyki, więc przyniosła radio z pokoju do salonu.  Ale to też nie okazał się był dobry pomysł, bo wtedy do jej umysłu zaczęły wkradać się niechciane myśli. Pomyślała na przykład o tym, że po raz pierwszy od dwóch tygodni czuje się we własnym (no dobra, wynajmowanym ale to szczegół) mieszkaniu całkiem swobodnie. Bo przez Żylińskiego nie mogła. Zastanawiała się jak może rozwiązać tą sytuację (bo nad jej przyczyna mi nie chciała już rozmyślać), ale nic rozsądnego nie przychodziło jej do głowy. Skończyło się na tym, że była jeszcze bardziej smutna dołując się bardziej smutnymi balladami. Jedną lubiła szczególnie. To była Kołysanka Gagariny. W zasadzie nie lubiła rosyjskich piosenek, ale ta zdawała się wkradać do jej duszy za każdym razem gdy wybrzmiewała. No i co tu mówić: idealnie wkomponowywać w towarzyszący jej smutek. Słuchała jej więc w kółko siedząc w kuchni kilka a może i nawet kilkanaście razy aż w końcu straciła poczucie czasu i rzeczywistości. Może to dlatego zbyt późno usłyszała dźwięk otwieranego kluczem zamka. Wiedziała więc kto właśnie wraca.
Jęknęła w duchu przypominając sobie dzisiejsze późne popołudnie, gdy Arka odwiedziła jego mama. To ona akurat otworzyła jej drzwi, więc od razu zaproponowała coś do picia oraz wdała się w krótką pogawędkę; tym bardziej że doskonale znała panią Żylińską. To wszystko trwało może z pięć minut, nie więcej. Zosia już miała zawołać Arka, ale tak się złożyło że on wyszedł pierwszy z pretensjami o to, że go nie zawołała. Zrobił to jednak w bardzo złośliwy sposób. Pani Żylińska początkowo sądziła, że to żart- w końcu Zosia z jej synem znali się wiele lat i takie przekomarzania były u nich na porządku dziennym- ale widząc zmieszanie na twarzy tej pierwszej zrozumiała, że złość Arka jest autentyczna. Oczywiście gdy Zofia opuściła kuchnię bez słowa nie omieszkała spytać o przyczynę tego stanu rzeczy a potem go ochrzaniła, ale i tak nie chciał nic powiedzieć. A Zosia nie wychodziła ze swojego pokoju aż do czasu kolacji gdy usłyszała, że Arek wychodzi z mieszkania.
Teraz jednak do niego wracał, a ona nie miała ochoty na spotkanie z nim. I po raz kolejny udowodniła, że jest idiotką i tchórzem, bo nie chcąc ryzykować starcia z Arkiem wolała po prostu cichaczem wrócić do swojego pokoju. Niestety nie mogła tego już zrobić, bo Żyliński i tak musiałby się z nią minąć (a dokładniej ona z nim). Tak więc przygotowując się w duchu na to krótkie spotkanie po prostu zmusiła się do wyjścia z saloniku i stanowczego marszu w kierunku swojego pokoju.
Właściwie poszło całkiem nieźle: bąknęła tylko jakieś „cześć”, a on odparł tak samo. Jednak gdy już miała nacisnąć za klamkę od drzwi usłyszała:
- Zaczekaj.- Wiedziała, że powinna to zignorować, w przeciwnym wypadku znowu czeka ich porządna kłótnia. Ale jak zwykle nie posłuchała swojego instynktu, który koniec końców ostrzegał ją całkiem słusznie. Wtedy jednak nie miała o tym pojęcia.
- Tak? Coś się stało?- Spytała odwracając się z powrotem w jego kierunku.
- W zasadzie to…to nie, ale chciałbym z tobą pogadać.
- Może innym razem. Teraz jestem śpiąca.- Skłamała. Ale po prostu wciąż czuła w sobie zbyt mocną urazę by rozmawiać z nim bez emocji. No bo jak mógł ją aż tak obrazić przy pani Żylińskiej? Nie to żeby mógł to robić na osobności, ale jednak z dwojga złego wolała rozmowę w cztery oczy.
- Nie wyglądasz. Poza tym jutro weekend: nie musisz zrywać się do pracy o siódmej rano…a raczej o szóstej, bo zapomniałem że ostatnio zapałałaś nagłą sympatią do komunikacji miejskiej.- Ten sarkastyczny komentarz uświadomił jej, że Arek wcale nie ma zamiaru jej przeprosić a jeśli już to tylko jeszcze bardziej zdenerwować. Tylko za co on jest na mnie taki cięty, pomyślała ze złością i urazą.
- Jestem zmęczona, także daruj ale jakoś nie mam ochoty by…
- To śpiąca czy zmęczona? Zdecyduj się.
- Powiedziałam, że to i to.- Syknęła ze złością gdy znów zaatakował ją sarkazmem.- A teraz przepraszam, ja…
-…a ja powiedziałem że chcę pogadać. Choć do kuchni.
- Arek…
- Choć, głucha jesteś?- Aż zaniemówiła szeroko otwierając oczy. Jak on śmiał…? Ale dzięki temu, że po raz pierwszy od czasu tej rozmowy spojrzała mu w oczy zauważyła coś co powinna dostrzec już na samym początku. A mianowicie wyraźne symptomy otępienia alkoholowego jak w duchu nazywała wiadomy stan nietrzeźwości. Jednakże to nie tłumaczyło faktu niegrzecznego pytania: Zosia znała Arka na tyle by wiedzieć, że jak się spił wychodził z niego raczej śmieszek niż krzykacz i pieniacz gotowy wszystkich obrażać. A raczej ją.- Chcę pogadać. – Powtórzył.
- Jesteś pijany.- Syknęła zła, że tak się do niej zwrócił.- A ja nie rozmawiam z pijakami. Dobranoc.
- Nie tak szybko.- Mimo mętnego wzroku udało mu się całkiem szybko przemieścić się sprzed korytarza aż do drzwi prowadzących do jej pokoju przyciskając je całym ciałem tak by Zosia nie mogła ich przekroczyć.- Chodź.
- Arek nie lubię, kiedy….
- Chodź, do diabła.- Powiedział jednocześnie ciągnąc ją za rękę. Choć bardzo się starała nie zdołała jej wyrwać. Oczywiście mogłaby zacząć się z nim szarpać, ale raczej nie miała na to ochoty. Dlatego dla świętego spokoju krzyknęła:
- Okej! Tylko wiedz, że nie lubię jak ktoś mnie do czegoś przymusza. Poza tym nie musisz mnie tak szarpać.- Prychnęła czując jak Arek spełnia jej polecenie. Gdy kilka sekund później, nagle na progu kuchni przystanął odwracając się w jej stronę prawie na niego wpadła.
- Przepraszam.- Mrugnął cicho jakby zawstydził się tego co robi. – Nie chciałem cię zranić.
- Nie zraniłeś.- Zosia ciężko westchnęła.- Ale wkurzyłeś.
- Więc czemu ostatnio mnie unikasz? Chcę z tobą tylko pogadać, nic więcej.
- Przepraszam bardzo, ale to ty wygoniłeś mnie z kuchni gdy zjawiła się twoja mama.
- Wcale cię nie wygoniłem.
- Nie? Ja to było: „ Może następnym razem będziesz tak łaskawa poinformować mnie o przyjściu mojej mamy. A teraz zostaw nas samych.” No tak, jak mogłam wcześniej nie potraktować tego jako zaproszenia?
- Okej, zachowałem się wcześniej jak palant, ale…
- Nie przerywaj mi, dobra? Ja…ja sporo o tym myślałam.- Zaczęła wbijając wzrok w swoje dłonie.- Chodzi mi w ogóle o całą tę sytuację. Porządnie wszystko zanalizowałam i wyszło mi, że to wszystko zaczęło się rozwalać. To znaczy odkąd wyprowadziła się Justyna, a potem zjawił się Ksawery. Ten układ przestał się sprawdzać, wciąż tylko się kłócimy; być może właśnie dlatego.
- Co ty usiłujesz powiedzieć?
- Po prostu to głupie, może od samego początku. To znaczy nie, bo wtedy różnice w naszych charakterach i sposobie życia wydawały się być zabawne, ale teraz…z czasem zaczęły irytować. Dlatego musimy to skończyć. I z racji tego, że mieszkam tu jako kobieta w mniejszości uznałam, że będzie lepiej i sprawiedliwiej jeśli to ja się wyprowadzę.
- Słucham?
- Wiem, że mieszkaliśmy razem pięć lat i to się sprawdzało, ale jak mówiłam teraz…teraz gdy wprowadził się Ksawery…poza tym chyba pora wreszcie znaleźć coś swojego, może nawet kupić, a nie mieszkać jak student w małym wynajętym pokoiku, nie uważasz?- Była to tylko częściowa prawda, prawda która tak naprawdę służyła jej do tego by skryć główną przyczynę.
Jego.
I to głupie uczucie którym go darzyła.
Przynajmniej w tym Maria miała rację: Zosia w końcu musiała uwolnić się od Arka, a nie będzie mogła tego zrobi jeśli wciąż będzie z nim mieszkać. Pozostawała jeszcze kwestia pracy, ale ostatnio zachowanie Cruelli uświadomiło jej, że Krezus Bank to miejsce nie dla niej. Owszem, fajnie jej się tam pracowało, ale z uprzedzoną do niej szefową, nie bardzo szło wytrzymać. I by zapełnić panującą ciszę oczywiście musiała wszystko wypaplać Arkowi: to znaczy nie o jej uczuciu, broń Boże. Paplała mu o niespełnieniu zawodowym, potrzebie przeprowadzki, zmian. A on patrzył na nią jak sroka w gnat. Aż w końcu wyciągnął swój własny wniosek.
- A więc chcesz to zrobić przeze mnie tak? To mieszkanie, zmiana pracy…chodzi tylko o mnie.
- Nie to nie tak.
- Gówno prawda.- Rozzłościł się ponownie wymachując rękoma podczas intensywnej gestykulacji w trakcie której o mało co nie stracił równowagi. Cholerny alkohol.- Po prostu wkurzyłaś się na mnie.
- Arek chodź już, pomogę ci dojść do twojego pokoju.
- Sam umiem chodzić!
- Ale nie w takim stanie, chodź.
- Wiedziałem, że chodzi o niego. On cię omotał i nastawił przeciwko mnie. Ten błazen.
- Nie mam pojęcia o kim mówisz.
- O Ksawerym a niby o kim!
- Proszę nie krzycz.- Spróbowała raz jeszcze: tym razem z lepszym rezultatem bo Arek posłusznie zaczął iść koło niej. Ale w połowie korytarza znów przystanął.
- No jasne, bo jeszcze się biedaczek obudzi co?
- Przestań.
- A więc jeszcze nie śpi, tak? To by wyjaśniało twój strój: umówiliście się na schadzkę licząc że nie wrócę na noc? Czyżbym popsuł wam plany?- Tym razem Zosia nie wytrzymała: odepchnęła Arka wcale nie przejmując się tym, że wpadł na ścianę. Potem bez słowa weszła do swojego pokoju.
Nie przewidziała jednak, że on pójdzie tam za nią jeszcze zanim zdąży się zamknąć. Z wściekłości zaczęła na niego krzyczeć dziwiąc się, że mogło jej się wydawać że kocha kogoś takiego.
- Wynoś się, stąd.
- Zosia, przepraszam: nie wiem dlaczego to powiedziałem…
- Wyjdź!
-…To znaczy wiem, bo lubisz go bardziej ode mnie. I to z nim spędzasz czas a mnie wciąż ignorujesz. Na dodatek wciąż podkreślasz jaki to nie jest wspaniały.
- Więc nie mogę się z nim przyjaźni bo ty tak postanowiłeś.
- Nie, nie…oczywiście że nie. Wiem, że to co mówię nie ma sensu, ale to prawda. Jestem zazdrosny o czas jaki ze sobą spędzacie, o każdy twój uśmiech który kierujesz w jego stronę a nawet każdą myśl.
- Arek, to nie najlepsza pora na jakiekolwiek tłumaczenia, bo nazajutrz i tak nie będziesz tego pamiętał, ale ty też masz znajomych i ja to rozumiem. Nie targałam za włosy ani Justyny, ani Marzeny czy innej, bo wydawało mi się że do siebie nie pasujecie.
- I przysięgasz mi na wszystkie świętości, że on jest tylko twoim przyjacielem?
- Tak, przysięgam choć to nie powinno cię obchodzić. A jutro możesz sam go o to zapytać jak wróci.- Zauważyła, że Arek jakby się odprężył. Bacznie spojrzał jej w twarz, a potem zrobił krok w tył. Zosi wydawało się, że chce w końcu opuścić jej pokój gdy nagle na jego twarzy pojawiła się konsternacja.
- Czemu mam go spytać dopiero jutro?
- Bo teraz go nie ma. Wróci dopiero jutro, bo z powodu spotkania z jakimś klientem w sąsiednim mieście musi nocować w hotelu.
 - Więc…jesteśmy tutaj sami?
- No tak.- Mrugnęła Zosia spuszczając wzrok, bo poczuła się dziwnie. Tak jakby coś w głosie Arka gdy zadawał to pytanie sugerowało, że…ale nie, to pewnie tylko z powodu przepicia jego głos brzmiał tak dziwnie. Bo on przecież nigdy by nie…- Co ty robisz?- Spytała gdy poczuła na swojej twarzy jego dłoń. A potem policzek ocierający się o jej.
- Nie wiem.- Odparł cicho  stykając się z jej czołem.- Nie wiem.
Rzeczywiście tak było: nie wiedział. Nie wiedział też czemu chwilę później ją pocałował a już na pewno nie miał zielonego pojęcia dlaczego to spodobało mu się tak bardzo, że nie umiał przestać. Mógł tłumaczyć się alkoholem, gwałtownymi emocjami, chwilowym otępieniem…ale nijak nie mógł zmusić się do przerwania. Zwłaszcza gdy jej uległość wydawała mu się być bardzo słodka. I bardzo pociągająca.
Poza tym to ona powinna dać mi w pysk, pomyślał wędrując ustami po jej szyi. A kwiatowy zapach którym pachniała jej skóra po prostu go upajał. Wtedy mocniej przyciągnął ją do siebie słysząc cichutki jęk. Panował nad sobą na tyle by jeszcze spytać:
- Mam przystać?- Nie odpowiedziała, a przynajmniej nie od razu. A on wprost szalał patrząc na jej błyszczące, osnute mgiełką pożądania oczy, pełne rozchylone czerwone usta i rumieniec na policzkach. To…to przecież nie była Zosia. To nie mogła być ona: kobieta której teraz zapragnął tak mocno, że nie był w stanie powstrzymać się przed pocałunkiem i wypuszczeniem jej z ramion. – Nie…nnie wiem. Nie powinniśmy…- Uciszył ją głębokim pocałunkiem postępując bardzo egoistycznie. Bo przecież się wahała. To nie było zdecydowanie „nie”, ale zwykle nie zmuszał kobiet w ten sposób do zmiany zdania. Tyle, że z Zosią nie mógł postąpić inaczej. Musiał ją przekonać jej własną namiętnością.
Przez następne minuty i godziny nie myślał. Po prostu wyłączył działanie swojego mózgu skupiając się na własnej przyjemności i kobiecie która leżała razem z nim w łóżku. A jeśli już myślał to wyłącznie o tym jak gładka jest jej skóra, jak cudownie jest czuć jej ciało obok jego oraz o tym, że w końcu po wiele dniach jego ciało w końcu opuściło wszelkie napięcie. I po raz pierwszy od tego czasu zasnął z uśmiechem na ustach.

***
Budzenie się na kacu nigdy nie jest zbyt przyjemne; tym bardziej że właśnie zza drzwi doszedł do niego jakiś piekielny łoskot. Zirytowany nakrył głowę kołdrą: czy ta Zośka musi od rana hałasować tymi naczyniami? Jakby nie wiedziała, że on…
Dosłownie w ułamku sekundy zorientował się, że z tyłu za nim coś leży. Zaklął w duchu. Nigdy nie przyprowadził żadnej dziewczyny do swojego pokoju na noc, ale najwyraźniej tym razem z powodu pieprzonego alkoholu to zrobił. A najgorsze jeszcze było przed nim. No bo jak ma jej powiedzieć żeby jak najszybciej się stąd wyniosła? I to jeszcze bez żadnych żalów czy pretensji, bo nawet nie pamiętał jej twarzy? Chociaż jakieś ulotne wspomnienie przypomniało mu, że w łóżku było im całkiem nieźle…Z delikatnym półuśmiechem zaczął się przeciągać odciągając nieunikniony moment jak tylko można. Ale otwierając oczy zauważył, że jego łóżko jakby zmieniło lokalizację. A obok niego stała komoda, której przecież nie miał i…
- Obudziłeś się już?- Cichy kobiecy głos sprawił, że w ciągu ułamka sekundy przetrawił wszystko: końcówkę wczorajszego wieczoru, jego kłótnię z Zosią, a potem…O żesz…
Niechętne, niczym dziecko wierzące że jeśli ma zamknięte oczy nie dopadnie go rzeczywistość, w końcu powtórnie je otworzył. Ale to nie sprawiło, że nagle znalazł się w swoim łóżku. A przede wszystkim w swoim pokoju. Jasna cholera, jak mógł przespać się z Zośką?!
- Boli cię głowa?- Spytała znów, a on machinalnie pokręcił głową. Chyba była bardziej zażenowana niż on. -Przepraszam, ale chyba powinieneś iść do siebie. Ksawery nie powinien cię tu widzieć.
- No tak.- Mrugnął wciąż nawet na nią nie patrząc. Bo nie potrafił. I nie miał pojęcia co powinien teraz zrobić, co jej powiedzieć, o czym ona teraz myślała, czego chciała. Czy to on zainicjował ich zbliżenie? A może był tak pijany, że pomylił z jakąś inną laską? Tak, taka musiała być prawda Miał tylko nadzieję, że Zośka nie była dziewicą, bo tego by nie zniósł. Tylko co teraz? Gdyby była jedną z jego byłych zdobyczy w takiej sytuacji bez skrupułów powiedziałby parę gładkich słówek o ich poprzedniej nocy a potem delikatnie dał do zrozumienia że to jednak nie to. I bez skrupułów wyrzucił. Tyle, że to była Zosia. Właśnie, Zosia. Więc jak on do cholery mógł się z nią przespać? Głowa i tak napieprzała go jak nie wiem co, więc postanowił na razie starać się myśleć o czym innym. A przede wszystkim skupić się na tym by wydostać się z tego pokoju. W tym celu najpierw musiał wstać z łóżka. I już miał to robić gdy zdał sobie sprawę, że jest nagi. I na dodatek z porannym wzwodem. Super. – Mogę pożyczyć koc?- Spytał jak głupi.
- Jasne.- Odparła mu. Wtedy spojrzał na nią po raz pierwszy od momentu przebudzenia. Była cała roztrzepana. Jej niesforne loki okalały całą jej twarz tu i ówdzie wychylając się bardziej niż zazwyczaj. W dodatku była całkiem naga o czym mógł świadczyć fakt, kurczowego ściskania przez nią kołdry w okolicy piersi. Nie mógł więc się łudzić że tylko wyobraził sobie dzisiejszą noc podczas gdy w rzeczywistości tylko usnął na jej łóżku pijany jak bela. Wściekły na siebie zaczął owijać się kocem. Nagle zdał sobie sprawę ze śmieszności swojego zachowania: koniec końców spali ze sobą całą noc i uprawiali seks. Nie wspominając o tym, że mieszkając razem nie raz widziała go przechadzającego się po korytarzu w samych slipach. A teraz wstydzi się jej jakby byli parą nieznajomych. Dlatego szybkim ruchem podniósł z podłogi swoje rzeczy a potem opuścił koc pospiesznie zaczynając się ubierać. Nie chciał nawet patrzeć czy Zosia go obserwuje czy nie.
Robiła to. Wpatrywała się w jego gołe plecy, pośladki i nogi (bo mimo wszystko odwrócił się tyłem do łóżka) wciąż nie mogąc uwierzyć że to co między nimi zaszło wydarzyło się naprawdę. Oczywiście nie łudziła się, że to coś znaczyło: Arek był zbyt zakłopotany by mogła to kłaść na krab zwykłego wstydu z powodu możliwości nakrycia ich przez Ksawerego. Wiedziała, że żałował i to bolało, ale jednocześnie…jednocześnie było dla niej czymś pięknym. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna myśleć o sobie w tych kategoriach bo to ją zwyczajnie poniżało; że powinna raczej obwiniać go o to, że ją zwyczajnie wykorzystał po wcześniejszym upiciu się, ale prawda była taka że cieszyła się iż się nie wycofał. Bo wspólna noc okazała się być cudowna. I przynajmniej będzie stanowiła dowód, że jej uczucie nie było aż tak beznadziejne jak wydawało się być  istocie, że choć przez jedną malutką chwilę była dla Arka kimś więcej niż przyjaciółka. To absurdalne, ale dzięki wspólnej nocy zrozumiała, że teraz może o nim zapomnieć. To było ich słodkie pożegnanie, które teraz dobiegło końca.
- Pójdę już, mam nadzieję że Ksawery mnie nie zauważy, ale jeśli to zrobi to…to powiem, że kończyliśmy razem jakiś projekt który zaraz muszę zawieźć do banku. Dla pewności…ubierz się…to znaczy szybko. Nie wiem czy nie będzie chciał tu wejść potem żeby zaprosić cię na śniadanie albo…
- Rozumiem.- Przerwała mu nieco nieskładną przemowę.
- Super. W takim razie…eee…na razie.
- Tak.
- Aha, Zosia?
- Hm?
- Porozmawiamy później, dobrze?- Skinęła głową uśmiechając się smutno. Poczucie winy malujące się w jego oczach powiedziało jej wszystko. Zanim cichaczem opuścił jej pokój zdążyła jeszcze pomyśleć, że to co powiedziała Arkowi wczoraj jest prawdą: musi się jak najszybciej wyprowadzić. Ale zanim pozwoliła pragmatycznym myślom na dobre wedrzeć się do swojego umysłu i serca przymknęła oczy przypominając sobie minioną noc. Uśmiechnęła się. Wiedziała, że po raz ostatni pozwala sobie na to by myśleć o Arku w ten sposób.


sobota, 15 kwietnia 2017

Nowy początek, Część IV

Jednak nie wyrobiłam się do wczorajszego dnia, ale z racji zbliżających się świąt może ktoś z was nie śpi i zdąży przeczytać na świeżo. :)

Zosia wróciła do domu z Ksawerym o szóstej nad ranem, dlatego odsypiała zarwaną noc prawie całą niedzielę. Nigdy nie mogła zrozumieć tych wiecznych imprezowiczów, którzy po suto zakrapianej imprezie potrafią iść do pracy jak gdyby nigdy nic. Ona po prostu czuła się tak jakby przejechał po niej walec. Dlatego zdziwiła się, gdy około piętnastej postanawiając w końcu wstać okazało się, że Iksiński wyszedł z mieszkania.
- Pojechał do jakiegoś klienta, któremu robił jakąś stronkę.- Wyjaśnił jej Arek, którego spotkała na korytarzu wychodząc ze swojego pokoju. Tym razem dla odmiany spędzał czas ze swoim kolegą Rafałem, bo zaraz zobaczyła jego wyłaniającą się z pokoju Arka postać. Bardzo go lubiła, bo należał do wcześniejszych znajomych Żylińskiego, a nie do tych nowych z "grupy Karola" jak ich w myślach nazywała.
- Nieźle wczoraj zabalowaliście, co?- Mrugnął do niej Rafał. W odpowiedzi się uśmiechnęła.
- Trochę. A wy co porabiacie?
- To co prawdziwi mężczyźni: gramy w konsolę.- Tym razem oboje się roześmiali. Żadne z nich nie zwróciło uwagi na nieco zbyt poważną twarz Arka, który nie wydawał się być ani trochę rozbawiony.
- Więc wam nie przeszkadzam. Ja spadam do łazienki. Najwyższy czas w końcu doprowadzić się do porządku.
Gdy Zosia weszła pod prysznic mężczyźni wrócili do gry. Tyle, że Arek jakoś nie miał ochotę na dalsze odstrzeliwanie wroga w jakiejś wyimaginowanej grze. Wciąż widział przed oczami rozmarzony uśmiech Zośki w odpowiedzi na pytanie Rafała.
Trochę, odparła. Trochę. Jeszcze tego by brakowało by się w nim zabujała. W facecie o długich włosach i wyglądzie kujonka. I co to w ogóle za imię: Ksawery? Prawie tak samo nowatorskie i bez gustu jak Brajan.
- Ej, a ty co? – Zwrócił mu uwagę kumpel.
- Nic, nie mam już ochoty grać.
- Przecież sam chciałeś.
- Ale teraz już nie.
- Okej, osa cię ugryzła czy co?
- Nie. Ten cały Ksawery mnie wkurza.
- Nie lubisz go? Jest uciążliwy jako współlokator?
- Co to to nie, ale sam widziałeś.
- Niby co?
- Zaprosił Zosię na wesele.
- I?
- Jak to „i”? Nie rozumiesz? Zarywa do niej.
- A jest z kimś zaręczony?
- Nie no co ty.
- Więc spotyka się z innymi laskami? Ma kogoś?
- Nie sądzę: większość czasu spędza przed komputerem tworząc jakieś programy i aplikację.
- Więc o co chodzi? Ma jakąś inną wadę?
- W zasadzie to... nie.
- A, już kapuję. Boisz się, że facet chce ją wykorzystać.
- Tak…nie…Sam już nie wiem. Może.
- Daj spokój, Zośka nie jest głupia.
- A jednak dała się złapać w jego sidła.
- Poszli tylko razem na wesele.
- Tylko? A te wspólne spacery? Poranne rozmowy przy kawie? No i kiedyś zabrała go ze sobą do 5&6. Spędza z nim każdą wolną chwilę a mnie od ostatniego czasu unika, bo Ksawery jest dużo lepszy i solidniejszy niż ja.
- Stary, chyba nie powiesz mi że jesteś zazdrosny o ich przyjaźń, co?
- Oczywiście, że nie.- Prychnął Arek widząc roześmianą minę Rafała i poczuł rosnącą złość.- Przestań rżeć jak koń.
- O rany ty naprawdę jesteś zazdrosny.
- Nie jestem zazdrosny, ile razy mam ci mówić!
- Jej, nie mogę uwierzyć. Przecież znacie się jak łyse konie. Poza tym ona nie robi ci wymówek z powodu twoich nowych lasek.
- Wiedziałem, że nie rozumiesz.
- Ależ rozumiem. Po prostu zawsze się przyzwyczaiłeś że ona jest tuż obok i zawsze możesz na nią liczyć. Ale ta dziewczyna ma też swoje życie. I może mieć innych przyjaciół rodzaju męskiego. Nie chciałbyś by była szczęśliwa?
- Chciałbym, ale…
- Ale co?
- Nie chcę by ktoś ja oszukał.
- Naprawdę? A może jesteś na to zbyt dużym egoistą?
- Rafi…
- Ej, nie mówię tego by cię zezłościć. Ale taka jest prawda. Zośka zawsze wyciągała cię z tarapatów, kryła. Pamiętasz tą akcję z Emilką? Udawała nawet twoją ciężarną żonę a tamta choć wkroczyła do mieszkania z bojową mina na koniec kajała się prawie na klęczkach za to że rozbiła waszą rodzinę. Jezu, do tej pory na samo wspomnienie tej akcji napada mnie wybuch śmiechu.
- Tak, to było wprost niesamowite.- Odparł Arek również przypominając sobie tamtą sytuację sprzed jakiegoś półtora roku. – Chociaż potem nieźle suszyła mi głowę.
- I prawidłowo: od tamtej pory raz na zawsze oduczyła cię flirtowania z dwiema dziewczynami na raz.- Gdy Arek nie przytaknął przypominając sobie swoją współlokatorkę Justynę spojrzał na niego oniemiały:- Ej, chyba ja tu czegoś nie wiem. Gadaj, coś ty ostatnio odwalił?
- To może już lepiej wracajmy do tej konsoli, co?
- Gdzie tam. A może mam spytać Zośkę?
- Rafał…
- No dobra: najpierw gra: jak przegrasz to spowiadasz mi się ze wszystkiego okej?

***
W poniedziałek Zosia znów pojechała do pracy z Arkiem. Nie mogła się na niego dłużej gniewać, zwłaszcza gdy wczorajszego wieczoru podarował jej małego białego misia. Oczywiście nie omieszkał skomentować tego prezentu słowami, że po prostu na widok tej długiej sierści zwierzaka pomyślał o jej szopie na głowie. Ale nie zmieniało to faktu, że zupełnie bez okazji podarował jej prezent. Bez znaczenia było też to że miał małą wartość materialną. Dla niej wzrastała ona tysiąckrotnie, bo była właśnie od niego.
Dobry humor straciła przed przerwą obiadową spotykając na korytarzu Cruellę, która nie odpowiedziała na jej pozdrowienie. Specjalnie nie zamierzała się tym przejmować, ale taką po prostu miała naturę. Dlatego jedząc lunch z Arkiem (tak, z Arkiem a nie ze swoimi koleżankami, bo ją o to poprosił argumentując, że dawno tego nie robili), nie potrafiła zapomnieć o złowieszczym spojrzeniu tamtej.
- Daj spokój, przecież wiesz jaka ona jest. Nie lubi nikogo z wyjątkiem siebie.
- Może. Ale swoją droga myślałam, że ty ją lubisz. Tak jak i ona ciebie. Zawsze się do ciebie uśmiecha. No i jesteście na "ty".- Żyliński wzruszył ramionami.
- Po prostu mówi tak do każdego, no chyba że jest na tego kogoś wściekła.- Zauważył, a Zosia pomyślała jak w czasie ich scysji tamta zwracała się do niej właśnie „per pani”.- A i nawet ją szanowałem, ale nie po tym jak na ciebie ostatnio nawrzeszczała i obcięła premię.
- Dzięki za solidarność.
- Jesteśmy przecież przyjaciółmi, prawda?
- Jasne.- Odparła. Zdziwiła się trochę, że tym razem nie poczuła żadnego porywu serca związanego z rozczarowaniem jak zawsze w takich sytuacjach. Ot, tylko lekki trucht. To ją ucieszyło. Już od jakiegoś czasu starała się ostatecznie wyleczyć z Arka: bo choć powtarzała sobie  od dawna,  że nie ma dla nich żadnej nadziei to jednak gdzieś tam w podświadomości żyła bajką o ich wspólnym sielankowym życiu.
- A skoro tak…to może powiesz mi co u ciebie i Ksawerego?
- Jak to co? Zapomniałeś, że ty z nami też mieszkasz?
- Wiesz, że nie o to mi chodziło.
- Wiem, ale zabrzmiało to tak jakbyś traktował nas jak parę….Jezu, ty tak serio?- Zdziwiła się widząc, że on wcale się nie śmieje.- Przecież tylko się przyjaźnimy.
- On chce czegoś więcej.
- Ćpałeś coś wczoraj z Rafałem?
- Jestem facetem: widzę co się święci.
- Więc chyba straciłeś swoją zdolność.
- Chcesz powiedzieć, że Ksawery nigdy nawet nie zachował się wobec ciebie tak jak facet wobec kobiety która mu się podoba?
- Oczywiście, że nie. Lubi mnie a ja jego, to wszystko. Przez chwilę podniosłeś mi ciśnienie.
- Dlaczego? Nie chciałabyś?- Dociekał starając się ukryć zadowolenie z jej zdecydowanie przeczącej odpowiedzi.
- Arek, litości. Serio zamiast jeść będziemy teraz omawiać niuanse mojego życia uczuciowego?
- A czemu nie? Tak właściwie, skoro już jesteśmy przy tym temacie to jakoś nigdy mi o tym nie mówiłaś.
- Co?
- No o twoich byłych związkach.
- Bo w przeciwieństwie do ciebie nie chwalę się podbojami.- Zażartowała.
- Ale na studiach nikogo nie miałaś.
- Po co pytasz skoro doskonale o tym wiesz bo razem mieszkaliśmy?- Prawdę mówiąc to do tej pory nie był całkiem pewien; Zosia zawsze była bardzo skryta, a fakt że wtedy się mu nie spowiadała nie oznaczał, że nie miała swojego życia uczuciowego. Ale teraz gdy się co do tego upewnił, poczuł jakąś dziwną satysfakcję. Dlatego drążył:
- Więc co było wcześniej? Miałaś kiedyś w ogóle jakiegoś chłopaka?
- Jej, naprawdę czasami zapominasz że może i jestem twoim kumplem, ale rodzaju żeńskiego. I o tym wolę rozmawiać z przyjaciółkami.
- Już dobra, to powiedz w takim razie co z balem sylwestrowym. Wybierasz się na niego z Ksawerym? Nie patrz tak na mnie; pytam serio, bo jeśli tak to będę musiał szukać innej partnerki.
- Czy ty właśnie proponujesz mi, żebyśmy poszli na niego razem?
- Czemu nie? Tak będzie chyba ekonomiczniej. – Roześmiała się: nie liczyła na nagły poryw uczuć ze strony Arkadiusza, ale mimo to fakt że chciał z nią iść jako znajomą był miły. Jakby nie było sylwestra zazwyczaj spędzał na imprezie z jakąś swoją aktualną dziewczyną.
- Może i tak, ale obiecałam Emilce, że będę z nią solidarnie sama.
- Jak chcesz. Ale pamiętaj o darmowej podwózce…- W trakcie lunchu całość ostatnie nagromadzonych pomiędzy nimi emocji odeszła w niepamięć. Spięła się tylko raz zauważając wchodzącą do bufetu Cruellę, ale spostrzegając, że tamta w ogóle nie widzi jej ani Arka pokręciła tylko głową. Naprawdę przez te demoniczne historie o dyrektorce działu na sam widok Szymborskiej zaczynała drętwieć.

***
Wiktoria znów była wściekła. Od czasu wyjazdu Jarka brakowało jej seksu, przytyła dwa kilo a podczas ostatniej wizyty na solarium za bardzo spiekła pośladki co w połączeniu z depilacją laserową dawało zdumiewająco bolesny efekt. No i jeszcze miała okres. Jezu, czasami chciała zajść w ciążę tylko po to by od tego uciec…
Gdy tylko ta myśl pojawiła się w jej głowie o mało co się nie potknęła. Oddech przyspieszył a w głowie zaczęły pojawiać się niepożądane obrazy. Jakie dziecko? Boże, na taką katorgę by się przecież nie zdobyła. Inna sprawa, że od dawna była bezpłodna. I całe szczęście. Nie cierpiała rozwydrzonych bachorów. No i nie nadawała się na matkę. To się nawet dobrze składało: w przypływie wisielczego humoru pomyślała, że to chyba jedyna zaleta tego całego gówna przez które przeszła…
Głęboko oddychając pomknęła korytarzem dalej. Głupia Jowita znów zapomniała kupić jej wysoko mineralizowaną wodę, więc sama musiała iść do bufetu. Tam wkurzyła się po raz kolejny widząc swoich roześmianych pracowników jedzących niezdrowe żarcie. Byłoby dobrze żeby pracowali z taką samą przyjemnością nad analizami  niż…
Zwęziła oczy gdy jej wzrok dostrzegł tę idiotkę, która jakiś czas temu próbowała ją ośmieszyć. Razem z Arkiem. Oczywiście nie sądziła by coś ich łączyło- chociaż podczas scysji Żyliński zdecydowanie jej bronił- ale była na to zwyczajnie zbyt pospolita, żeby nie powiedzieć brzydka. Ale mimo to ją wkurzała. Od czasu kłótni nie było dnia gdy wchodziła do biura działu analitycznego to odruchowo nie patrzyła w jej stronę. Ta dziewczyna ją irytowała. Strasznie. Nie miała pojęcia jak dostała pracę w banku: nie miała ani prezencji (nawet jeśli nie koniecznie jest ona potrzebna na stanowisku które pełniła Niemcewicz), ani wiedzy (a przynajmniej według niej). No i była opryskliwa, a zamiast się kajać otwarcie stanęła z nią do walki. A tego Wiki nie lubiła. No bo jak mysz może nie bać się kota? Musi być bardzo, bardzo głupia. Jakby nie słyszała, że kazała zwalniać ludzi z bardziej błahych powodów.
Czemu więc jej nie zwolniłaś, zapytał jakiś głos w jej głowie co sprawiło, iż na jej twarzy pojawił się grymas. Tak, powinna to zrobić. Tyle, że najpierw musi znaleźć stanowisko na lidera grupy, to jest dużo ważniejsze niż jakaś tam asystentka czy młodszy analityk. Ale gdy jej się to uda przyjrzy się bliżej papierom pani Niemcewicz.
Zadowolona i uspokojona, już z wodą w dłoni wyszła z bufetu. Widząc, że jest jeszcze dość wcześniej postanowiła wyjść na moment zapalić. Cholerny nałóg, ale nie potrafiła go zwalczyć od czasu…
Dochodząc do windy wcisnęła przycisk parteru ze zniecierpliwieniem czekając na parter. Szóste, piąte, czwarte….niestety jakiś burak musiał akurat zablokować windę by do niej wejść. Ignorując to czekała dalej. Trzecie, drugie…to niestety znów ktoś wsiadł. Wiki nie mogła już wytrzymać i z trudem nie krzyknęła.  Powstrzymała się tylko na widok samego prezesa banku, Stefana Adamczyka który trzymał za rękę młodą kobietę. Młodą kobietę, której zdjęcia tak niedawno oglądała. Miała tą przewagę, że ojczym jeszcze jej nie dostrzegł i paplał ze swoją towarzyszką o jakiejś podróży. Doskonale wiedziała o jakiej a jej złość i potrzeba zemsty sprawiła, że gdy tamci dwoje wychodzili z szerokim uśmiechem na ustach udając zaskoczenie zrobiła to samo i krzyknęła:
- O tato, nie wiedziałam że też jechałeś.- Przy ludziach najczęściej zwracała się do niego bezosobowo albo panie prezesie, po to by zachować formalność zawodową, ale teraz celowo nazwała go tatą, mimo iż od wielu lat tego nie zrobiła. A potem delektowała się jego przestraszonym wzrokiem, który jak przystało na prezesa banku szybko opanował. Doskonale znała powód jego strachu.
- Wiktoria, jak miło cię widzieć.- Odpowiedział również się uśmiechając a potem całując ją w policzek który sama mu nadstawiła. Zaczynała bawić ją ta gra: wiedziała, że Stefan nie ma pojęcia jak wybrnąć z sytuacji.
- Ciebie również. Załatwiasz sprawy biznesowe?- Spytała wymownie patrząc na towarzyszącą mu brunetkę.
- Ach…tak jakby.
- Ja jestem Julia Adamczyk.- Nieznajoma zareagowała dokładnie tak jak oczekiwała Wiki
- Bardzo mi miło, Wiktoria Szymborska.- Przestawiła się.
- Nie wiedziałam, że pani jest córką Stefana.
- Bo nie jestem. Jestem tylko jego przybraną córką z poprzedniego małżeństwa. A pani? Jest pani krewną?- Z tym pytaniem twarz Adamczyka przybrała  nienaturalnej bladości.
- Bardzo cię przepraszamy, ale musimy już iść.- Próbował uciec, ale Wiki nie chciała być dobroduszna. Nigdy nie była.
- No tak: teraz sobie przypominam. To pani jest żoną Damiana, prawda?- Prawie zaczęła tańczyć zdając sobie sprawę, że Stefan zrozumiał iż od początku coś knuła doskonale wiedząc kim jest Julka. Ale serio, czy on był taki naiwny iż sądził, że uda mu się ukryć ślub własnego syna nawet jeśli teraz od kilku lat mieszkał w Stanach?
- Tak. Nie miałam pojęcia, że ma siostrę. Nigdy mi o tym nie mówił.
- No cóż, ostatnio nie jesteśmy ze sobą zbyt blisko. No i nie łącza nas żadne więzy krwi, dlatego nie utrzymujemy kontaktu. O ile pamiętam pokłóciliśmy się dość poważnie…- Celowo zawiesiła głos by spotęgować przerażenie Adamczyka-….to chyba musiała być jakaś drobnostka, bo teraz nawet nie pamiętam o co.- Udała smutek na moment spuszczając głowę. Zaraz potem ją podniosła kierując wzrok na ojczyma:- A ty pamiętasz, tato?
- Ja…
- Ach, nieważne: jak mówiła to jakaś bzdura. Ale kiedyś byliśmy ze sobą z Damianem bardzo blisko, prawda? Nawet za bardzo.- Stefan nie wytrzymał, przymknął na moment oczy jakby zbierając siły do finiszu, który jak się spodziewał miał go wykończyć.- Co się stało tatusiu? Dobrze się czujesz?
- Ttak. W porządku.
- To przez stres Julia.- Wyjaśniła Wiki patrząc na młodą kobietę.- Mogę mówić do ciebie na ty, prawda? Skoro jesteśmy praktycznie rodziną?
- Wiktoria, przepraszam ale…
-…zawsze jest taki uparty: bierze na siebie zbyt dużo, a tyra w tym banku za dwóch. Damian jest do niego taki podobny. Oboje są cudownymi mężczyznami. Pewnie jesteś bardzo szczęśliwa będąc żoną Damiana? Jak rozumiem dopiero co wróciliście z podróży poślubnej? A może zdecydujecie się jednak na stałe zamieszkać w Polsce.
- O tak. Właśnie sugerowałam Dam…
- Julia, naprawdę musimy iść. Nie mam już czasu.- Przerwał jej Adamczyk.
- Och przepraszam, Wiktoria.- Mrugnęła Julia. Wydawała się szczerze rozczarowana.
- Ależ nie szkodzi, idźcie. Aha. I pozdrów ode mnie męża. Przekaż mu, że nigdy nie zapomniałam ile mu zawdzięczam. Jak zresztą całej rodzinie Adamczyków. Do zobaczenia!- Ostatnie zdanie prawie wykrzyknęła, tak szybko Stefan pociągnął synową w stronę wyjścia. Wiktoria patrzyła w ich stronę dopóki nie zniknęli za drzwiami. Potem zaczęła się zastanawiać czemu zamiast satysfakcji z powodu tej małej zemsty czuje tylko wielką pustkę.

TRZY TYGODNIE PRZED WYPADKIEM

Zosia patrząc na Ksawerego turlającego się z siostrzeńcem po liściach przed domem nie mogła oderwać od nich oczu. Trochę zabawnie było widzieć tak dużego mężczyznę, który potrafi zachowywać się jak dziecko wcale się tego nie wstydząc. Zazwyczaj większość facetów nie czuła się w takich sytuacjach najlepiej dlatego nie wyglądało to naturalnie. Jednak w przypadku Iksińskiego tak rzeczywiście było. Musiał bardzo kochać Kamila.
- Zabawny widok, prawda?- Trafnie odgadła myśli Zosi Małgorzata.
- Tak, ale jednocześnie jest cudowny. Zawsze widząc jak rodzice bawią się z dziećmi w parku nie martwiąc się o to czy się poplamią albo wygłupią przed przechodniami od razu mam lepszy humor. Teraz w modzie jest udawanie i pozory. Rodzice starają się wychowywać dzieci roboty które się nie brudzą, nie płaczą i są mega inteligentne bo tak kreują je media.- Odparła zamyślona, ale szybko zdała sobie sprawę jak głupiej odpowiedzi udzieliła.- Przepraszam, to było nieco filozoficzne.
- Może, ale taka jest smutna prawda. Na szczęście Ksawik do nich nie należy.
- Ksawik?- Gosia skinęła głową.
- Tak nazywałam go w dzieciństwie. Strasznie się wtedy na mnie wkurzał: po prostu ślina ciekła mu z pyska…- Kobieta roześmiała się.
- A więc nie był miły jako młodszy brat?
- A skąd. Zawsze wykorzystywał swój wzrost- bo już jako dzieciak był wielki-, inteligencję i spryt. Możesz uznać, że jako siostra za bardzo go chwalę, ale nigdy nie mogłam zrozumieć jak w naszej rodzinie mógł się urodzić taki ktoś. No wiesz, jesteśmy raczej prości: rodzina taty głównie zajmowała się rolnictwem, dopiero gdy poznał mamę przeprowadził się tutaj. A mama jest zwykłą urzędniczką na państwowej posadzie. Ja jak ci już mówiłam jestem fryzjerką a Ksawery robi karierę jako programista. Wiesz, że centralny oddział Microsoft chciał by dla nich pracował?
- Naprawdę?
- Tak, ale odmówił. Wolał pracować w Polsce jako wolny strzelec: wybierać klientów, czas i miejsce pracy dlatego założył własny biznes. Chociaż o zarządzaniu to on nie ma pojęcia. A właśnie, ty chyba znasz się na tym dobrze co?
- Na samym księgowaniu, słabo: nie mam doświadczenia. Bardziej orientuję się w rachunku kosztów, sprawozdawczości, statystyce no i analityce.
- Na czym właściwie polega twoja praca?
- No cóż, najprościej mówiąc zajmuję się analizą zdolności kredytowej klientów indywidualnych na podstawie określonych parametrów; czasami też aktualizuję informacje: musimy wiedzieć gdy klient z olbrzymim kredytem traci część zabezpieczenia albo główne źródło dochodów by stworzyć rezerwę na ten cel- albo pomagam wpisywać dane do arkuszy by dział statystki miał łatwiej. No i po troszę zajmuję się też marketingiem: biorą to pod uwagę i potem stwarzają typologię klientów by wiedzieć do jakiej grupy ich podporządkować i jakie usługi oferować. Czasami też pomagam w rozliczeniach, ale to głównie zadanie księgowości.
- Pewnie wydam ci się ograniczona, ale nie miałam pojęcia, że bank zajmuje się tyloma rzeczami. Zawsze sądziłam, że to tylko wypłata pieniędzy albo przyjmowanie depozytów.
- Bo w uproszczeniu tak jest, ale praktyce to nieco bardziej skomplikowane. Zwłaszcza w dobie rozwoju i postępu technologicznego gdzie ważne jest przede wszystkim pozyskiwanie klientów. Dlatego trzeba stale analizować rynek, dotychczasowych klientów, ich skłonność do ryzyka, branże w której pracują, decyzję Banku Centralnego odnoście sugestii i stóp procentowych…ale nie chcę cię zanudzać.
- Nie zanudzasz.
- O tak, gdyby tak było Gośka prosto z mostu kazałaby ci się zamknąć.- Pogrążone w rozmowie kobiety nawet nie zauważyły nadejścia zmarzniętych „mężczyzn”.
- Ej, nie rób ze mnie potwora.
- Muszę, bo jak cię znam ty nagadałaś Zosi o mnie jeszcze gorszych rzeczy.
- O tym trupie w szafie nie wspomniałam.
- Bardzo zabawne.
- A Zosia się śmieje. I Kamil też, prawda? Dobra, aleś się umorusał w tym śniegu. Choć rozbiorę cię do końca, niech wujek posiedzi z Zosią…- Gosia w ukryciu mrugnęła okiem do brata, a ten tylko pokręcił głową. Cieszył się, że miał wymówkę do spędzenia z Zosią trochę czasu, ale jednocześnie wiedział że gadatliwa Małgośka może ją odstraszyć. Ona nie umiała trzymać języka za zębami i mogła wypaplać jej, że on jest w niej zakochany. Bo nie rozumiała delikatności Zosi, tego jak łatwo ją spłoszyć i wystraszyć. A on chciał być konsekwentny w swojej taktyce. Umiał być cierpliwy: inaczej jako informatyk nie miałby czego szukać w swoim zawodzie.
- Nie zamęczyła cię zbytnio?
- Nie, ale…
- Tak?
- Trochę niezręcznie mi o tym mówić, ale Gosia wie że jesteśmy tylko przyjaciółmi, prawda? Mówiłeś jej to? Bo czasami odnosiłam wrażenie, że sądzi iż między nami jest coś więcej.- Dokończyła ciszej.
- Skąd, wie jaka jest sytuacja. Ale to bardzo bezpośrednia kobieta, więc nie dziw się że zacznie przy tobie poruszać bardzo naturalistyczne i osobiste tematy.
- Wszystko słyszę!- Zagrzmiał damski głos. Oboje nie mogli powstrzymać uśmiechu.
- I jeszcze na dodatek podsłuchuje.- Powiedział Ksawery już ciszej. Zosia skarciła go wzrokiem.
- Ale jest bardzo miła.- Również mówiła prawie szeptem.- Przypomina mi moją siostrę.
- Jej, a miałem Marysię za taką fajną kobietę.
- Hej…
- Żartuję. Mimo wszystko kocham tę rudą wiedźmę jaką jest moja siostra.
- To też słyszałam.- Gosia właśnie z powrotem wchodziła do kuchni i korzystając z okazji mocno uderzyła brata w ramię. Ten już miał jej oddać, ale wbiegający Kamil go przed tym powstrzymał.
- Idziemy się znów bawić samochodami? Pokażę Zosi mój tor.
- Jasne, szkrabie. Tylko najpierw spytaj się jej czy chce.
- Chce, prawda Zosiu? Chcesz?
- Tak, chcę. To co idziemy?
- A ja mogę się do was przyłączyć?- Powiedział Ksawery.
- Jasne. Chodźmy do mojego pokoju.
I w ten sposób Zosia spędziła bardzo miłe popołudnie. Początkowo w ogóle nie chciała o tym słyszeć, gdy Ksawery powiedział jej o urodzinach siostry. Na nic zdawały się argumenty, że Kamil bardzo ją polubił tak samo jak Gosia; dziewczynie to po prostu wydawało się być niewłaściwe. Dlatego zanim się zgodziła, wymogła na nim by wyjaśnił siostrze, że są tylko przyjaciółmi. Sądziła, że zaprosiła ją tylko dlatego bo uważała że spotyka się z jej bratem. Gdy Iksiński wyjaśnił jej i przyrzekł, że tak nie jest niechętnie się zgodziła. Ale teraz zupełnie nie żałowała. Nie miała pojęcia kiedy popołudnie zamieniło się w wieczór. A potem za namową Gosi została na kolacji poznając jej wracającego z pracy męża. I poczuła się zupełnie odprężona zupełnie zapominając o swoich obawach. Na koniec i tak podziękowała za zaproszenie, potem żegnając się z wszystkimi domownikami wróciła z Ksawerym do mieszkania. W drodze rozmawiali o minionym dniu: on trochę opowiadał jej o szaleństwach siostry, a potem o tym jak poznała się z Waldkiem, swoim obecnym mężem. Ona z kolei odwzajemniła się mu kilkoma szczegółami ze swojego życia o których wcześniej nie wspominała: o swoich nadopiekuńczych rodzicach którzy wciąż uważają ją za małą dziewczynkę czy świnkę morską siostry której nie cierpiała.
- Wiesz, nie przyznałam się do tej pory Marysi, ale chyba to ja ją zabiłam.
- Co?
- No bo wyjeżdżając na wycieczkę obiecałam że będę się nią opiekować. Ale wymieniając trociny upuściłam to ohydztwo i uciekło mi. Na dodatek miałam jeszcze otwarty pokój.
- I co? Jak ją dorwałaś to dokończyłaś morderstwo?
- Tak jakby. Nalatałam się nad ta idiotką: na szczęście wtedy zostałam sama w domu, wiec rodzice nic o tym nie wiedzieli, ale przedtem ta kretynka zdążyła nażreć się rozłożonej trutki na myszy. To znaczy tak myślę, bo znalazłam ją za kredensem. A potem jak możesz się domyśleć było po ptakach.
- Wow, od takiej strony cię nie znałem. To była twoja pierwsza zbrodnia czy potem też sprzątnęłaś parę niechcianych zwierzątek?
- Nie żartuj, wciąż się tego wstydzę.
- A co powiedziałaś siostrze jak wróciła z wycieczki?
- Nic. Klatka była czysta, woda i pasza stały na miejscu. Pomyślała, że się przejadła ale gdy przysięgłam że porcjowałam jej żywność- choć nie do końca tak było- stwierdziła, że widocznie Luz Maria była za stara.
- Twoja siostra nazwała świnkę Luz Maria?
- Tak. Jako nastolatka miała fioła na punkcie latynoskich telenowel a w jednej z nich tak miała na imię główna bohaterka. Chociaż nie wiem czy aktorka ją grająca wiedząc to by się ucieszyła, że na jej cześć świnka morska nosi jej imię.
- Ja jestem bardziej ciekaw co na to świnka…- Żartowali, aż w pewnym momencie Zosia nie mogła wytrzymać ze śmiechu. Ksawery był po prostu niemożliwy.
Otwierając wejściowe drzwi zauważyli, że mieszkanie jest puste, więc nie przejmowali się zbytnio hałasem jaki robią kontynuując pasjonującą rozmowę o morskiej śwince. Ostatnio stanęło na zdefiniowaniu zbrodni.
- Wiesz, ja jednak obstawiałbym ze to było zabójstwo w efekcie. W końcu nie chciałaś zabić biednej Luz Mariny na samym początku, prawda?
- Luz Marii.- Poprawiła go.- Nie, nie chciałam.
- No właśnie, więc to zdecydowanie nie podchodzi pod morderstwo.
- A ty jesteś prawnikiem że to wiesz?
- Nie, ale pasjonatem. Jako nastolatek uwielbiałem Kryminalnych, więc wiem czym się różni morderstwo od zabójstwa.
- Serio? Ja też. To znaczy uwielbiałam ten serial, to znaczy właściwie Marka Włodarczyka. Jezu, wydawał mi się być najprzystojniejszym facetem na świecie. Był taki męski i charyzmatyczny.
- Wow, to mnie zaskoczyłaś. A co z Zakościelnym?
- Nie wiem. Był przystojniakiem, ale jak dla mnie zbyt gładkim. Czegoś mu brakowało, choć pewnie grał tylko taką nudną postać. Z perspektywy czasu wiem, że komisarz Zawada był kreowany na idealnego gliniarza z intuicją i sprytem. No i spapranym życiem osobistym. Baśka z Brodeckim mieli mu tylko tworzyć tło i niestety byli trochę mdli. To co spadasz do siebie, czy napijemy się jeszcze czegoś na rozgrzanie?
- Sugerujesz, że w moim aucie było zimno?
- Nie, ale te dwie minuty od wyjścia z niego do dojścia do mieszkania były strasznie. Dopiero początek grudnia a ja już narzekam. Jestem strasznym zmarźluchem, a jeszcze nawet nie spadł porządny śnieg. Nie wiem jak ja to wytrzymam.
- W takim razie napijmy się herbaty.- Ledwo woda zdążyła się zagotować w progu kuchni zjawił się Arek.
- Ojej, nie miałam pojęcia że jesteś. Przecież miałeś wyjść z Karolem.- Skomentowała to Zosia.
- Ale bolała mnie głowa, więc urwałem się wcześniej. A wy co robiliście razem?
- Świętowaliśmy urodziny siostry Ksawerego.
- Ach tak.- Mrugnął tylko Żyliński.
- Napijesz się z nami?- Zaproponowała.
- Nie chcę wam przeszkadzać.- Odpowiedział nie mogąc do końca powstrzymać ironii. Gdy wrócił do siebie zaskoczona Zośka spojrzała na Ksawerego.
- A temu co?
- Słyszałaś: pewnie boli go głowa.- Iksiński wzruszył ramionami wypowiadając tę kłamliwą wiadomość. Bo wiedział, że Arkadiuszowi chodziło o coś zupełnie innego. A on domyślał się o co. A raczej o kogo.
- No tak. Więc ja też będę szła do siebie. Nie chcę za bardzo hałasować.- Powiedziała Zosia z której głosu całkowicie znikło wcześniejsze rozbawienie. Potem wzięła ze stolika zaparzony już napar.
- Przecież tylko zamierzamy wypić herbatę.
- Wiem, ale i tak jestem zmęczona. Kamil jest bardzo żywym dzieckiem i nie daje się zbyć byle czym.
- Tak to prawda. W takim razie dobranoc.- Odparł rozczarowany. Że też Żyliński zdołał mu popsuć szyki wzbudzając w Zosi poczucie winy i zakłopotanie…
- Dobranoc.