PS: Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka!!!
Pewnie nikogo nie zaskoczyłoby gdybym powiedziała, że po przyjęciu u państwa Chojnackich nie pojechałam do Artura jak zwykle zachowując się wobec niego jak tchórz. Chociaż potem bym tego żałowała poniewczasie zastanawiając się do czego mogłoby mnie to doprowadzić. I spędzając piekielnie bezsenną noc roztrząsając swoje wyuzdanie. Ale jednak…
…jednak
tam pojechałam. Naprawdę. Po tym jak mój niedoszły kochanek zgodnie z obietnicą
zmył się z uroczystości tłumacząc pilną sprawą (którą jego mama niestety
rozumiała jako: oho, Alicja znów potrzebuje pieniędzy), ja z wciąż gorącymi
policzkami udawałam że słucham Moniki w międzyczasie zastanawiając się nad tym
co powinnam zrobić. W końcu wymówiłam się zmęczeniem i pożegnałam z gospodarzami.
A potem powtarzając w pamięci jak mantrę adres kawalerki Artura, uruchomiwszy
silnik swojego auta, zaczęłam się tam kierować.
Po
jakichś trzydziestu, może czterdziestu minutach byłam na miejscu. Akurat choć o
tej porze wszystkie miejsca parkingowe naprzeciwko bloku były zajęte, to jednak
dosłownie chwilkę przed moim przyjazdem zauważyłam jak jedno z nich się
zwalnia. Potem je zajęłam.
Kolejne
dziesięć minut zajęło mi układanie w głowie słów jakimi powinnam przywitać
Chojnackiego, wahanie czy może jednak nie odjechać a potem liczenie
odpowiedniego okna, które najprawdopodobniej należało do niego. I skończyło się na tym, że gdy po następnych
pięciu minutach wychylił się z niego uchylając szybę, a ja zyskałam pewność iż
właśnie tam mieszka to…
…wcale
nie weszłam do środka. Prawdę mówiąc to nie wyszłam nawet z wnętrza swojego
samochodu wciąż wahając się czy wejść na górę czy nie. A potem po prostu
obserwowałam jego okno. Okno, w którym światło paliło się jeszcze przez godzinę
zanim nie zgasło światło. Dopiero wtedy odjechałam przedtem kasując trzy
informacje o nieodebranych połączeniach od Artura. I wróciłam do swojego
mieszkania.
Tak,
naprawdę byłam tchórzem. I wcale nie zamierzałam się tego wypierać. Chciałam by
Artur mnie całował i pieścił w łazience gdy mogłam się przed sobą
usprawiedliwić zaskoczeniem i niejakim wymuszeniem, ale gdybym teraz do niego
poszła…Gdybym to zrobiła nie miałabym takiego usprawiedliwienia. Nie mogłabym
tego złożyć na krab Chojnackiego. To byłaby tylko i wyłącznie moja decyzja. To
się dopiero nazywa dwulicowość, prawda? A może raczej hipokryzja? Te dwa słowa
zawsze znaczyły dla mnie to samo.
Tak
skołowana nie czułam się od bardzo dawna. Naprawdę kilka godzin temu przeżyłam
coś całkowicie szalonego i nieprawdopodobnego, choć jedocześnie potrzebnego. I
owszem, moje ciało już od dawna wysyłało mi sygnały informując, że po śmierci
męża ma swoje potrzeby, ale ja nie byłam osobą która kierowałaby się tylko
nimi. Co do związku, hm, dla mnie to po prostu było za szybko. I nie chodziło
tu już tylko o samego Artura, ale o jakiegokolwiek mężczyznę w moim życiu, choć
paradoksalnie jakiś czas temu umówiłam się przecież na randkę z Szymonem. Chyba
jednak gdzieś tam w swojej podświadomości czułam, że nic z tego nie
wyjdzie, bo praktycznie nie czułam się
zagrożona. Natomiast z Arturem…z Arturem tak. Cały on sprawiał, że mój rozsądek
rozwiewał się w proch na dodatek atakując zmysły. A ja? Ja nie potrafiłam na to
odpowiedzieć. Nie umiałam tak po prostu dać się ponieść emocjom tak jak Artur.
Sprawić by z dnia na dzień z etykietki przyjaciela stał się moim kochankiem.
Nie mogłam spełnić jego prośby i przestać analizować swoich odczuć, zachowania
i uczuć. Po prostu nie mogłam, nie byłam w stanie. Zresztą chyba nikt nie mógł
tego zrobić. Tak naprawdę umiejętność panowania nad swoimi pragnieniami jest
jedyną rzeczą która odróżniała nas od zwierząt. Dla nich ważne jest jedzenie,
bezpieczeństwo, przedłużanie gatunku. Ludzie mają jeszcze wyższe potrzeby. Nie
w porządku byłoby więc poddawanie się tym niższym popędom. Poza tym myślenie o
tym doprowadziło mnie do zadziwiających wniosków z których nigdy nie zwierzę
się Chojnackiemu.
Po
pierwsze, to miał rację.
Miał
rację w kwestii zazdrości którą wobec niego czułam, tego że w ciągu ostatnich
kilkunastu dni coś się miedzy nami zmieniło, tego że go pragnęłam.
I
miał również rację w tym, że się tego wypierałam nie chcąc dopuścić do głosu.
Bo to było niewłaściwe i egoistyczne. I
wszystko między nami psuło. Tyle, że mogłoby zepsuć jeszcze bardziej
gdyby w tamtej toalecie Artur nie zdołał się powstrzymać. Tak mogłam sobie
jeszcze wmawiać, że to był tylko pocałunek. Że nigdy się nie powtórzy. Seks
zmieniłby wszystko.
Dla
niego jednak to wszystko było bardzo proste: pragnęliśmy siebie- chodźmy do
łóżka. Po co udawać że jest inaczej? Co z tego, że to jest niewłaściwe?
Przecież tego chcemy.
Ale
to czego się pragnie nie zawsze jest słuszne. I dlatego nie zawsze powinniśmy
się temu poddawać.
Już
od dawna nie spędziłam tak bezsennej nocy. Dosłownie kręciłam się w pościeli szukając
wygodnej pozycji, ale gdy już miałam zasnąć znów się przekręcałam bojąc się
tego co może mi się śnić. Bojąc się, że sen zdradzi moje pragnienia. Że znów
przyśni mi się Artur, a tam zdoła dokończyć to co rozpoczęło się w łazience
jego rodziców.
Rankiem
wyglądałam tak jakbym była upiorem. Cienie pod oczami miałam tak głębokie, że
nawet umiejętny makijaż by mi nie pomógł. Dlatego nawet nie miałam ochoty tego
próbować. Dzisiejszego dnia pragnęłam tylko zaszyć się w swoim mieszkaniu i po
raz tysięczny roztrząsać wczorajszy dzień. Boże, czułam się jak prawdziwa
idiotka. Na szczęście nikt nie zakłócić mojej kontemplacji, nawet Chojnacki
choć bardzo się tego obawiałam. Ale nie: od wczorajszego wieczoru nie napisał
żadnego SMS-a ani nie zadzwonił. Widocznie serio chciał tak jak powiedział: by
była to moja własna decyzja. Ta, jasne. Dziewczyna, która nigdy w swoim życiu
nie uległa magii hedonizmu i nieodpowiedzialności, która od dziewiętnastu lat
musiała radzić sobie zupełnie sama z pewnością teraz złamie wszystkie swoje
zasady tylko dla samej frajdy. Artur wcale mnie nie znał. I ja jego chyba też
nie.
Kolejnego
dnia również w żaden sposób się ze mną nie skontaktował, tak jak i w
poniedziałek. Nie powiem zamiast mnie to ucieszyć to trochę mnie to zirytowało.
Zaczęłam się nawet zastanawiać czy po prostu mnie nie wkręcał. Może też żałuje
tego, że daliśmy się ponieść? Może gdy przemyślał to na „trzeźwo” zrozumiał, że
to co chcieliśmy zrobić było głupie? Na szczęście wraz z upływem kolejnego
tygodnia bez żadnych wieści od mojego niedoszłego kochanka moją głowę zaczęła
zajmować zupełnie inna sprawa. Mianowicie sprawa Michaliny Kownackiej. Od
Moniki dowiedziałam się, że jej zaginięcie zostało umorzone przez władze domu
dziecka. Na jej miejsce została już przyjęta inna dziewczynka.
-
Jak to umorzona? Przecież to jest nastolatka z sierocińca. Na dodatek objęta
kuratelą sądową.
-
Ale wpływowego ośrodka. A oni dbają tylko o reputację. Poza tym niedługo kończy
jej się również okres objęty kuratelą.
-
Ale to niemożliwe.- Pokręciłam z niedowierzaniem głową.- Przecież jeszcze
wczoraj dzwoniłam na tamten komisariat. Policjant powiedział mi, że wciąż jej
szukają.
-
Nieoficjalnie tak. Ale oficjalnie…nawet jeśli Michalina się znajdzie, to i tak
nie będzie mogła liczyć na pomoc ośrodka. Oni się już na nią wypięli.
-
Boże, to straszne.
-
Rzeczywiście. Ale sądzę tak jak Artur który mówił, że według niego dziewczyna
ma szansę dać sobie radę.
-
Tak ci powiedział? Rozmawiał z nią zaledwie kilkanaście minut.
-
Ale wyrobił sobie raczej stałą opinię. Ty myślisz inaczej?
-
Nie, wiem że sobie poradzi. Tyle, że niekoniecznie w sposób zgodny z prawem.
Poza tym wciąż odczuwam wobec niej wyrzuty sumienia. Nie pomogłam je Monia.
Powinnam powiedzieć, że dam jej te pieniądze, pocieszyć i spróbować poznać
prawdę, dowiedzieć się co właściwie czuje. A ja zachowałam się tak jak powinnam
się zachować. I co mi teraz po tych zasadach?
-
Masz rację nic. Ale nie masz prawa się obwiniać. To nie twoja wina.
-
Łatwo ci mówić.
-
Wcale nie, słabo ją znałam, ale też jest mi jej szkoda. Aha, i byłabym
zapomniała. Artur przesyła ci pozdrowienia.
-
Co?
-
Sama się dziwiłam gdy wczoraj mnie odwiedził i kazał to zrobić. Jakby sam nie
mógł do ciebie wpaść. Ale powiedział, że będziesz wiedziała o co chodzi.
-
Och…chyba tak.
-
Znów się pokłóciliście?
-
Nie, skąd. Dlaczego tak sądzisz?
-
Może dlatego, że po przyjęciu u ciotki gadaliście w łazience dobre pół godziny,
po czym on wypruł jak burza a niedługo potem ty.- Matko, chyba ona nie
podejrzewa że my…?!- O co znowu poszło?
-
O nic, naprawdę. Po prostu się posprzeczaliśmy o…o Wiki.
-
Ach, tak też myślałam. Uważasz, że się nią bawi tak? No cóż, ja myślę podobnie,
ale ona jest nim tak zauroczona że nic do niej nie dociera. Mówiłam jej, że
Arcio chce tylko ją zaliczyć, ale i tak się z nim znów umówiła.
-
Znów?- Podchwyciłam cała się mobilizując po tym jak chwilkę wcześniej
odetchnęłam z ulgą gdy Monia ani słowem nie zasugerowała tego co rzeczywiście
zaszło między mną a Arturem.
-
No tak.- Potwierdziła Monika, a ja zacisnęłam dłoń w pięść marząc by była to
głowa Artura. Co za oszust i fiut. Mi mówi jedno, a zaraz potem…
Nagle
mnie olśniło.
No
tak, już wiedziałam po co to robi. Zwodził Wiktorię tylko po to bym w końcu do
niego przyszła. To był komunikat w stylu: podejmij w końcu decyzję, bo z każdą
upływającą sekundą zabawa z twoją koleżanką może się wyrwać z pod kontroli. I
jeszcze biedna dziewczyna skończy ze złamanym sercem. Co za bydlak. Pieprzony
drań. Chciał żebym tańczyła tak jak mi zagra? Niedoczekanie jego. Z pewnością
wiedział, że Monia na pewno mi wszystko opowie tak jak poprzednim razem. Pewnie
teraz śmiał się w duchu na myśl o mojej wściekłości i…miał rację do cholery.
Byłam na granicy furii. Być może w tym stanie nie powinnam żegnać się z
Jastrzębską a potem zadzwonić do niego. Ale nie mogłam się powstrzymać. Bo
naprawdę tylko o to mu chodziło? O poczucie władzy i jakieś erotyczne gierki?
-
Witaj.- Odezwał się pierwszy, a w jego głosie wyraźnie wyczułam zadowolenie.
Cholerny Don Juan z pewnością sądził, iż zmieniłam zdanie i polecę do niego na
jednej nóżce. Ale niedoczekanie jego.- Myślałem, że już nigdy nie zadzwonisz.
-
A ja myślałam, że nie jesteś aż takim kutasem.- Odparłam z grubej rury od razu
postanawiając przejść do rzeczy.
-
Słucham?- W innych okolicznościach pewnie cieszyłabym się z tonu głosu jakim
zawarł to jednowyrazowe pytanie: od bardzo dawna nie używałam wulgaryzmów
(pozostałość ze związku z Mariuszem), więc jego zaskoczenie było całkiem
trafne. Ale byłam za bardzo wściekła by dać się ponieść rozbawieniu.
-
A więc słuchaj uważnie: odpieprz się od Wiki, bo i tak w ten sposób niczego na
mnie nie wymusisz. Więc ten szantaż jest niepotrzebny. Powodujesz tylko tyle,
że jestem tobą jeszcze bardziej zniesmaczona.
-
Doprawdy? Ja tobą też. Czy to nie przejaw megalomanii uważanie, że robię to
przez ciebie?
-
Nie udawaj Greka: przecież na przyjęciu twoich rodziców sam mi to powiedziałeś.
-
Ty też mówiłaś mi różne rzeczy. Na przykład: nie przestawaj, nie będę miała nic
przeciwko temu. Teraz chyba tak nie myślisz, prawda?
-
Jeśli sądzisz, że mnie w ten sposób zawstydzisz to jesteś w błędzie. I na
dodatek tylko…
-
Posłuchaj, już ci mówiłem że nie lubię kręcić się w kółko. Przejdźmy więc do
rzeczy: czego chcesz?
-
Daj spokój Wiki.
-
To wszystko?
-
Tak.
-
A jeśli tego nie zrobię to co?- Westchnęłam głęboko chcąc się uspokoić. Gdy to
zrobiłam nagle poczułam się przytłoczona i cała dotychczasowa złość wypłynęła
ze mnie niczym z przekutego balonika.
-
Artur, po prostu to nie fair odgrywać się na niej za to co ci zrobiłam. Wiem,
że mogłeś odnieść wrażenie, iż to co zaszło między nami w tamtej łazience było
wstępem do czegoś więcej, ale wcale tak nie było. Po prostu się zapomniałam.
Tyle, że to nie powód by wciągać mnie w swoje kawalerskie zagrywki miłosne.
-
Naprawdę sądzisz, że odgrywam się na tobie tylko dlatego? Że chodzi mi zabawę i
zagrywkę miłosną jak się wyraziłaś?
-
Sama już nie wiem co mam myśleć.- Powiedziałam po dłuższej chwili zupełnie
szczerze.
-
Więc przestań to robić, analizować, rozkładać na czynniki pierwsze; daj w końcu
odpocząć temu swojemu mózgowi i zrób to na co masz ochotę. Już ci to chyba
mówiłem. Pragnąłem cię wtedy w łazience i wciąż pragnę. I wciąż o tobie myślę.
To nie jest żaden kaprys, Ewelina. Czuję do ciebie pociąg, ale jednocześnie
wciąż jesteś moją przyjaciółką. Dlatego chcę zobaczyć do czego to nas
zaprowadzi.
-
Ja wiem, że to błędna uliczka.
-
Bo co? Bo zawsze myślisz, że wiesz lepiej? Bo tylko ty możesz mieć rację? To
dlatego boisz się ryzyka?
-
To nie ryzyko, a czyste szaleństwo.
-
Boże, nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym w tej chwili tobą potrząsnąć byś się
w końcu obudziła. Ale gdybym się do ciebie zbliżył to znów ja podjąłbym decyzję
za ciebie. A ty choć chcesz się na to zgodzić to jednak udajesz, że tak nie
jest, prawda?
-
Wcale nie. Ja naprawdę…
-
Właśnie o tym mówię. Faza pierwsza: wyparcie. Tak więc do piątej, czyli
akceptacji jest jeszcze daleka droga. A skoro tak to chyba nie mamy o czym
rozmawiać do tego czasu ani nie ma też sensu w tym byśmy się znów spotkali,
prawda?
-
Artur…
-
Spokojnie, nie będę bawił się Wiki. Masz rację to naprawdę dziecinne. Nawet
jeśli ona i tak chyba domyśliła się prawdy i cała ta maskarada bawiła ją nie
mniej niż mnie. W każdym razie wszystkiego dobrego. Na razie.
-
Artur…Artur do cholery.- Prychnęłam gdy rozłączył się pierwszy. Czy jego do
cholery nie uczono, że pierwsza rozłącza się ta osoba, która zatelefonowała?
Wkurzający typ. Bardzo wkurzający.
Pragnąłem cię wtedy w łazience i wciąż pragnę. I wciąż
o tobie myślę. To nie jest żaden kaprys, Ewelina. Dlatego chcę zobaczyć do
czego to nas zaprowadzi.
Na
samo wspomnienie tych słów moje serce zaczęło szybciej bić. Naprawdę mu na mnie
zależało? Nie chodziło tylko o łóżko? A nawet jeśli tak było to co to
zmieniało? Okoliczności zostawały te same.
(…) zawsze myślisz, że wiesz lepiej? To dlatego
boisz się ryzyka?
Jezu,
chciałam zaryzykować. I to bardzo. Ale strach był silniejszy. Bo wiedziałam, że
potem będę żałować. Teraz to wszystko było bardzo ekscytujące i podniecające,
ale co będzie po? Żal poniewczasie, złość, a może nawet wzajemna nienawiść? Nie
mogłam do tego dopuścić. Dla kilku tygodni przyjemności miałam zaryzykować całą
przyjaźń która kiedyś nas łączyła. Reasumując mogłam zyskać bardzo mało, a
stracić bardzo dużo. Bilans był więc oczywisty. Tyle, że gdyby ludzie myśleli
tylko konwencjonalnie i racjonalnie nigdy nie wyłamując się z określonych norm,
to pewnie wciąż kobiety nosiłyby gorsety, niewolnictwo byłoby legalne, a Ziemia
byłaby uważana za płaską. Co było tylko wyjątkiem od reguły…
Westchnęłam
ciężko próbując się uspokoić i uciec od gonitwy myśli.
(…) przestań to robić, analizować, rozkładać na
czynniki pierwsze; daj w końcu odpocząć temu swojemu mózgowi i zrób to na co
masz ochotę.
Przynajmniej
w tym Artur się nie mylił. Stanowczo zbyt dużo czasu poświęcałam na
roztrząsanie przeszłości, co nic nie dawało. Niewystarczająco mocno skupiałam
się więc na teraźniejszości. A przecież powinnam. Miśka zaginęła a ja myślę
tylko o swoim niedoszłym romansie. Powinnam przecież jej pomóc. I właśnie na
tym się skupić.
Jak
postanowiłam tak też zrobiłam. Zaczęło się od wizyty u pani Bożenki, a potem w
domu dziecka gdzie próbowałam porozmawiać z najbliższymi przyjaciółkami Miśki.
Niestety, okazywało się, że wcale ich nie miała. Trzymała się tylko bliżej z
Sonią i Weroniką, które również nie mieszkały już w ośrodku. O tej pierwszej
nie miałam wiadomości, ale tej drugiej…tej drugiej los nadal był monitorowany.
Bardzo z siebie zadowolona, uważając że odkryłam coś na co policja nie zwróciła
uwagi poprosiłam dyrektorkę placówki na sprawdzenie tego śladu. Oczywiście była
z tego bardzo niezadowolona, ale koniec końców się zgodziła.
-
No tak, jest właśnie tak jak myślałam. Została wyrzucona z pracy.
-
Jak to wyrzucona?
-
Chyba coś ukradła. W raportach nie mamy podanych więcej szczegółów.
-
I co się z nią stało?
-
Nie mam pojęcia.
-
Ale to przecież wychowanica ośrodka. Placówka powinna wiedzieć co się z nią
stało.
-
Jak słusznie pani zauważyła, to BYŁA wychowanica ośrodka. Teraz nią nie jest.
Dlatego jej losy są nam całkowicie nieznane.
-
Ale…
-
Pani Ewelino, doceniam pani staranie i zaangażowanie, ale mimo wszystko to
zupełnie niepotrzebne. Nie chciałabym być niegrzeczna, ale i tak wyświadczam
pani przysługę. O ile wiem już kilka miesięcy temu przestała być pani nawet
wolontariuszką, więc udzielanie pani takich informacji jest z mojej strony
wyrazem dobrej woli.
-
Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale…
-
Skoro tak, to teraz bardzo przepraszam. Mam ważne sprawy do załatwienia.
Przepraszam, spieszę się.
I
tak właśnie skończyła się moja rozmowa i kariera detektywa. Nie mogłam już nic
zrobić dla Michaliny. Chociaż…pozostawał jeszcze kurator.
Spotkanie
z nim uświadomiło mi, że przeżywał jej zaginięcie jeszcze bardziej personalnie
niż ja. I tak jak ja uważał, że to była tylko i wyłącznie jego wina. Szukał jej
nawet na własną rękę, ale niewiele to dało. Dlatego nasze spotkanie w kawiarni
polegało głównie na pocieszaniu go.
-
Pani nie rozumie. Ja…ja wtedy postąpiłem bardzo nieprofesjonalnie i okrutnie.
Owszem, zastałem ją w łóżku ze swoim synem i to był prawdziwy wstrząs, ale nie
powinienem zachowywać się tak jakby to była moja wina. Antonii przecież też w
tym uczestniczył, też musiał wiedzieć do czego to wszystko dąży jeszcze zanim
się z nią przespał, a mimo to zrobił to. A ja potępiłem ją jakbym miał do tego prawo.
-
Przecież nikt pana nie obwinia.
-
Sam się obwiniam.
-
Chciał pan dla syna jak najlepiej: to zrozumiałe, że dziewczyny z ośrodka nie
uważał pan za odpowiednią kandydatkę na synową.
-
Właśnie. Nie dostrzega w tym pani hipokryzji? Wiele razy powtarzałem jej i
innym swoim podopiecznym, że jest taka sama jak inni a nawet więcej warta, a w
chwili gdy powinienem swoim zachowaniem to udowodnić potępiłem ją tak jak inni;
uznałem za niewartą kogoś takiego jak mój syn. Boże, teraz gdy to analizuję już
rozumiem dlaczego uciekła. Nawet tak mnie nazwała na koniec: pieprzonym hipokrytą.
Teraz wszystko rozumiem. I miała szczerą rację: no, może za tym pierwszym
epitetem.- Silił się na żart.
-
Panie Robercie, to nie była pana wina. – Powtórzyłam.
-
Była. Nie widziałaś jej spojrzenia. Nie widziałaś zawodu w jej oczach. Może i
mnie nie znosiła, ale ceniła to co robię. Nawet mi to kiedyś powiedziała: że
jestem autentyczny w swojej pracy, że naprawdę tak czuję, a kurator to nie
tylko mój zawód i coś co daje mi pieniądze. Musiało ją boleć to, że okazało się
iż wcale tak nie jest. A przecież ceniłem ją. W ostatnich tygodniach gdy lepiej
ją poznałem nawet bardziej. To tylko to zaskoczenie…gdybym mógł cofnąć
czas…przecież nawet teraz spojrzałbym na to zupełnie inaczej. Może…może ona
zakochała się w Antonim?
-
Rozmawiał pan z nim o tym?
-
Nie. Gdy tylko próbowałem natychmiast się zamykał. Powiedział tylko, że to był
błąd z niego strony i żałował że wcześniej mi nie zasygnalizował tego co się
między nimi działo. Że ta dziewczyna była okrutna i złośliwa. I zła.
-
On tak powiedział?
-
Tak. Widocznie był bardzo rozżalony. Widzi pani, on chyba zaangażował się
bardziej od niej i to go boli. A także jej ucieczka. Do tej pory po śmierci
matki trzymałem go pod kloszem: dopiero teraz to dostrzegam. Nie chciałem by
stało mu się coś złego, by popełniał błędy. Potęgował to jeszcze fakt mojej profesji:
wiedziałem jak łatwo można zejść na złą drogę przez kolegów, niewłaściwe
towarzystwo. A on był jedynym co zostało mi po Małgosi.
-
Bardzo ją pan kochał….Boże, przepraszam. Nie powinnam…
-
Ależ skąd: nie szkodzi. Teraz nie jesteśmy kuratorem i wolontariuszką domu
dziecka, prawda? Możemy więc rozmawiać jak znajomi. Ale tak: kochałem ją.
Bardzo. Może nawet za bardzo. Dlatego Antoś jest dla mnie całym życiem i
chciałem go chronić nawet kosztem innych. Tyle, że za mój błąd zapłaciła
Michalina. Wie pani…to znaczy: moglibyśmy mówić sobie po imieniu?
-
Oczywiście, tak będzie prościej.
-
No więc…Ewelino, może i Michalina lubiła wulgaryzmy, może wydawała się być
gruboskórna i mieć wszystko gdzieś, ale mimo to była bardzo wrażliwą
dziewczyną. I tak jak inni pragnęła tylko kogoś by ją zaakceptował i pokochał
dla niej samej. By spojrzał z szacunkiem a nie litością, by zobaczył człowieka
a nie dziewczynę z bidula. I polubiłem ją. Naprawdę. A potem wszystko
zniszczyłem. To musiało ją boleć podwójnie. Bo wydawało mi się, że w końcu mi
zaufała. A ja ją zawiodłem.
-
Panie Robercie, to znaczy Robercie powtarzam: to nie była twoja wina. Ja też
popełniłam błąd i jej nie zaufałam gdy przyszła do mojego mieszkania. Też
potraktowałam ją jak młodocianą przestępczynię.
-
To co zrobiłaś nie może równać się temu co ja uczyniłem.
-
Wręcz przeciwnie. Choć z drugiej strony się cieszę, że nie została bez
pieniędzy pozostawiona samej sobie. No i…- Urwałam czując wibrację w kieszeni
płaszcza w którym miałam telefon.- Przepraszam, bardzo.
-
Nie szkodzi, odbierz.
-
Nie to tylko wiadomość.- Odparłam widząc nadawcę: Artur. Czego znów chciał?
Zaraz się jednak przekonałam czytając wiadomość:
DOBRZE SIĘ Z NIM BAWISZ?
Na
początku uznałam pomysł śledzenia za całkowicie absurdalny, zanim odruchowo nie
spojrzałam przez okno gdzie znajdowała się ulica. A tak stał nie kto inny
jak…Chojnacki. Z wrażenia mało nie spadłam z krzesełka.
-
Złe wiadomości?- Spytał mnie Robert.
-
Nie. To znaczy tak, tak jakby.- Miotałam się.- Bardzo cię przepraszam, ale
chyba muszę już iść.
-
W porządku. I tak jestem wdzięczny za to, że wysłuchałaś moich gorzkich żali.
-
To wcale nie były gorzkie żale. Ani w żaden sposób się nie poświęcałam. Po
prostu tak jak i tobie zależy mi na Michalinie.
-
Tak. Mam nadzieję, że się odnajdzie cała i zdrowa.
-
Ja też. A więc do widzenia. Daj znać, jeśli uda ci się czegoś dowiedzieć na
własną rękę.
-
Wątpię czy tak będzie, ale jeśli tak to będziemy w kontakcie. Do widzenia.-
Zanim odeszłam chciałam jeszcze zapłacić za swoją kawę, ale Robert stanowczo
się temu przeciwstawił. Na dodatek gdy wstawałam odsunął mi krzesełko i podał
płaszcz jak prawdziwy dżentelmen. A ja już w duchu widziałam wściekłość na
twarzy Artura.
Gdy
w końcu wyszłam z kawiarenki okazało się, że Chojnackiego już nie ma.
Pospiesznie się rozejrzałam, ale widocznie musiał sobie pójść w czasie gdy ja
zakładałam cienki płaszczyk i wychodziłam.
-
To mnie szukasz?- Usłyszałam po chwili jego głos z wnętrza małej uliczki, która
znajdowała się pomiędzy dwoma sklepami. Dopiero teraz z niej wyszedł.
-
Tak. Śledzisz mnie?
-
Nie, po prostu przechodziłem wracając z pracy. I w końcu zobaczyłem co tak
bardzo cię zajmuje w ciągu ostatnich dni. A raczej kto. Nie jest dla ciebie
trochę za stary?
-
Artur posłuchaj…
-
…nie sądziłem, że to co między nami zaszło aż tak cię wystraszyło. A może to
już wcześniej postanowiłaś zacząć się z kimś spotykać? Z kimś kto nie był z
tobą związany w przeszłości i na dodatek nie był kuzynem twojego zmarłego męża?
-
Artur…
-…no
jasne, to dlatego to co się stało w łazience i nocy w klubie tak bardzo
wytrąciło cię z równowagi. Zdradzałaś swojego nowego chłopaka, któremu chyba by
się to nie spodobało. Nawet jeśli niejako sam cię do tego sprowokowałem.
-
Artur do cholery, dasz mi w końcu dość do głosu?- Nieznacznie podniosłam głos,
bo wciąż znajdowaliśmy się na ulicy. Poza tym zirytowały mnie jego oskarżenia.
-
Sypiasz z nim?- Jak śmiał o to zapytać? I to teraz, na środku ulicy?! Może to
dlatego powodowana złością zamiast zaprzeczyć odpowiedziałam:
-
Nic ci do tego.- Ku mojemu zdziwieniu się roześmiał a z jego twarzy zniknęło
wszelkie napięcie. Tyle, że wciąż widać było na niej jakiś nieuchwytny cień.
Smutku? Melancholii? Nie byłam pewna. Jednakże niezaprzeczalnie przekonałam
się, że to co się między nami wydarzyło nie było dla niego nic nie warte, że
nie potraktował mnie tak jakbym była jedną z wielu jego byłych dziewczyn, że
tak jak powiedział mi w telefonicznej rozmowie to nie była żadna prowadzona
przez niego gierka czy zabawa. Tyle, że to nie zmieniało faktów, ale ich
okoliczności.
-
Masz rację. Przez ostatnie tygodnie zachowywałem się jak idiota. Już nigdy
więcej nie będę wspominał tego co między nami zaszło, bo to do niczego nie
prowadzi. I życzę ci wszystkiego najlepszego w nowym związku. Na razie.
-
Artur, zaczekaj.- Zawołałam za nim w sumie nie wiedząc właściwie dlaczego i po
co. Ale on już odchodził w ogóle nie zwracając na mnie uwagi.- Artur!- Tym
razem prawie krzyknęłam co również nie przyniosło żadnego efektu. Tłumiąc złość
i chęć głośnego przekleństwa skierowałam się w zupełnie inną stronę niż on
chociaż i tak z pewnością nie zdołałabym go dogonić. Co mnie w końcu obchodziło
co o mnie myślał? Zwłaszcza gdy sam wcześniej mnie oskarżył i nawet nie dał
dojść do głosu, bo… co? Bo spotkałam się w restauracji z jakimś mężczyzną, którego
przez chwilę w geście pocieszenia trzymałam za rękę a on na koniec podał mi
płaszcz? Przeklęty Artur: że też zawsze musi mnie zirytować…
Dopiero
nieco później doszłam do wniosku, że taki obrót sprawy rozwiązywał moje
problemy. Do Chojnackiego w końcu dotarło, że nie mam zamiaru powtarzać
sytuacji jaka wydarzyła się w domu jego rodziców ani w klubie. Przy upływie
czasu nasze relacje powinny wrócić do poprzednich, więc powinno mnie to raczej
cieszyć. Tyle, że byłam piekielnie zirytowana.
Artur
poważnie podszedł do swojego postanowienie. Na przykład w najbliższy weekend
nie wpadł w odwiedziny do Moniki, choć zazwyczaj to robił i wtedy oglądaliśmy
jakiś film albo wychodziliśmy do kina czy Mc Donalda by coś zjeść. A gdy w
następny wtorek zjawiłam się w ośrodku spokojnej starości a on akurat tam był,
„nagle” okazało się, że ma coś pilnego do załatwienia i musi wyjść.
-
No, więc o co w tym wszystkich chodzi?- Spytał mnie wówczas pan Andrzej.
-
To znaczy?- Udałam głupią.
-
Przecież jestem tylko stary, ale nie głuchy i ślepy. Od kilku tygodniu oboje
zachowujecie się bardzo dziwnie. A teraz co: unikanie?
-
Wcale się nie unikamy.
-
Oj, dziewczyno dziewczyno. Myślałem, że etap wypierania uczuć masz już za sobą.
-
Ja wcale nie…co?- Potrząsnęłam głową gdy niczym echo w mojej głowie pan Andrzej
użył słów, które kiedyś skierował do mnie Chojnacki.
-
Mówiłem przecież, że nie jestem ślepy: widzę jak na siebie patrzycie. Więc w
czym problem?
-
Ale my nie…to znaczy nic nas nie łączy. A przynajmniej nie w taki sposób o
jakim pan myśli.
-
Odniosłem inne wrażenie.
-
Panie Andrzeju, przecież Artur jest tylko moim przyjacielem.
-
Może nim był, ale teraz…już niedługo upłyną trzy lata od śmierci twojego męża,
prawda? To bardzo długi okres. Nikt z pewnością nie będzie miał ci za złe gdy
zwiążesz się z kimś innym.
-
Wiem, ale to jest…
-
Kto?
-
No…Artur.
-
Tak, doskonale wiem jak ma na imię.
-
Niech pan ze mnie nie żartuje. Traktuje mnie pan jak dziecko.
-
Bo w tej konkretnej sytuacji tak się właśnie zachowujesz. Czego tak bardzo się
boisz w związku z nim?- Na tak bezpośrednie pytanie miałam zamiar nie
odpowiadać, ale w końcu pod ciężarem spojrzenia staruszka się ugięłam.
- Sama nie wiem czego bardziej, bo jest wiele
powodów. Na przykład takich, że nie wiem czy on w ogóle potraktuje mnie
poważnie, czy potrafi tak traktować jakąkolwiek kobietę. On…on nigdy chyba nie
był w prawdziwym związku. Poza tym jest kuzynem mojego zmarłego męża, więc to
byłoby nieodpowiednie. No i ostatnio bardzo mnie irytuje: traktuje tak jakbym
nie wiedziała czego chce. I okej, może tak trochę jest, ale ja nie potrafię podejmować
ważnych decyzji w ciągu jednej chwili.- Wyrzuciłam z siebie praktycznie jednym
tchem. Pan Andrzej natomiast słuchał tego w milczeniu. Potem odezwał się mówiąc
wolno:
-
Argument co powiedzą ludzie nie jest właściwie żadnym argumentem; tak samo jak
ten że cię irytuje. Co do tego jak on to odbiera…to nie sądzisz, że oceniasz go
przez pryzmat jego dawnego zachowania? Artur nie jest już beztroskich chłopcem,
który dręczył cię podczas stażu. To młody mężczyzna, który przeżył poważny
wypadek, który wie co to cierpienie i ból. Poza tym nie przekonasz się czy
myśli o tobie na poważnie jeśli nie spróbujesz, prawda?
-
Powinnam wiedzieć, że stanie pan po jego stronie.
-
Nie staję po żadnej ze stron. Ale z tego co mi mówił wynika, że wcale nie
traktuje tego tak niepoważnie jak sądzisz.
-
Ha, bo jest na mnie wściekły. Ubzdurał sobie, że…zaraz, zaraz co to znaczy „z
tego co mi mówił”? Rozmawiał z panem…o mnie?!
-
No cóż, tak się składa że rozmawiał.- Super, jeszcze tego by tylko brakowało
żeby streścił mu naszą rozmowę. Pięknie. Jakby przewidując mój tor myślenia pan
Andrzej szybko dodał:- Ale szanuję zarówno jego jak i twoje stanowisko, dlatego
żadnej ze stron nie wyznałem co mówiła ta druga. Nie musisz się o to martwić.
-
Ale…co on mówił?
-
Właśnie przed chwilą powiedziałem, że nie mogę tego zdradzić, pamiętasz?
-
Wiem, ale…ale chciałabym to wiedzieć.
-
Przykro mi, to coś w rodzaju tajemnicy spowiedzi. Ale jestem pewny, że jeśli
szczerze porozmawiasz z Arturem na osobności i wszystko sobie wyjaśnicie to
dojdziecie do porozumienia.
-
Ale my nie możemy tego zrobić.
-
Dlaczego?
-
Bo…bo…- Bo skończy się tak jak podczas rocznicy ślubu jego rodziców,
pomyślałam, ale na głos powiedziałam:- Bo teraz jesteśmy skłóceni.
-
To przecież łatwo da się naprawić. Artur naprawdę jest ciebie wart, Ewelinko.
Już dawno uważałem, że do siebie pasujecie, jeszcze nawet zanim wybrałaś
Mariusza. I nie mówię tego tylko dlatego, że zawsze pozwala mi wygrać w pokera.
-
Panie Andrzeju.- Prychnęłam ze śmiechem zaskoczona, że od początku przejrzał
Artura. On również się roześmiał.
-
No co? Jak mówiłem jestem stary,…
-…ale
nie głuchy i ślepy.- Dokończyłam nawet nie usiłując protestować, że nie ma
racji.- Naprawdę niezły z pana numerek.
-
A jakże.- Potwierdził z uśmiechem, a potem niestety musiałam się zbierać, bo
nadeszła kolej jego badań. Zanim jednak wyszłam powiedział jeszcze do mnie:-
Przyjdź w piątek jeśli chcesz się z nim spotkać. Powiedział, że wpadnie do mnie
koło szóstej. I to nie jest żadna pomoc na twa fronty. Artur nic o tym nie wie
i chyba dobrze, bo byłby na mnie zły. Mocno się na ciebie zdenerwował.
-
Dziękuję.- Odparłam mu, a potem się pożegnałam.
***
Aż
do końca tygodnia w biurze panował istny kocioł z powodu przyjazdu inwestorów z
Niemczech, którzy budując filię swojego przedsiębiorstwa wybrali naszą firmę.
Dlatego oczywiście wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Architekci
szykowali a potem dopracowywali projekty, sekretarki porządkowały papiery,
sprzątaczki odkurzały każdy najmniejszy kącik (tak jakby miała się odbyć kontrola
sanepidu), a dział księgowości któremu przewodniczył Krajewski przeprowadzał
symulację kosztów. Szymek z kolei zaznajamiał mnie z ogólną koncepcją:
przedstawiał za i przeciw konkretnym rozwiązaniom, pokazywał które dla nas
byłyby najlepsze, a na jakie stanowczo nie powinniśmy się jako właściciele
godzić. Z grubsza rozumiałam w czym rzecz, ale nie miałam pojęcia po co mam być
obecna na debacie. Tym bardziej gdy miała toczyć się po angielsku. Owszem,
bardzo dobrze radziłam sobie z tym językiem- mogłam się nawet pochwalić
certyfikatem na poziomie C1- ale z biznesową wersją radziłam sobie raczej
przeciętnie. W każdym bądź razie nie na tyle by toczyć negocjacje biznesowy z
ważnym kontrahentem.
Z
tego powodu wiedziałam, że przez najbliższe dwa tygodnie będę chodziła
poddenerwowana do czasu aż ci niemieccy goście nie przyjadą by ostatecznie nie
dograć szczegółów budowy. W końcu spotkanie z nimi nie było czymś do czego
mogłam się przygotować. Owszem, ogólny zarys mogłam przewidzieć, ale nic poza
tym. Wtedy znów do mojej głowy wrócił pomysł o sprzedaży biura. No bo po co te
wszystkie nerwy? Po co mam się wstydzić za swoją własną ignorancję, za to że
dzierżę funkcję prezesa tylko z nazwy? Tylko co na to powie moja teściowa? To
tej pory pamiętałam jak bardzo miała mi za złe samą myśl o sprzedaży firmy jej
zmarłego syna. Tyle, że minęło kilka miesięcy a ja wciąż nie zmieniłam zdania:
funkcja prezesa nie była czymś co chciałabym robić i co sprawiało mi frajdę. Bo
nie miałam pojęcia o architekturze, nie rozumiałam żartów slangowych jakie
czasami wymieniał z Asią czy Frankiem Szymon nawet jeśli potem mi je tłumaczył.
To po prostu nie był mój świat. Tak jak i studiowany kierunek- finanse. Chyba
najlepiej czułam się pracując w dziale marketingu w firmie państwa Chojnackich w
zespole razem z Celiną. Tak, to było coś co mnie pasjonowało. Odrobinkę
melancholijne pomyślałam o tym, że z chęcią bym tam wróciła.
By
jakoś uprzyjemnić sobie piątkowe popołudnie, postanowiłam wpaść do Celiny.
Wiedziałam, że jako młodej mamie brak jej teraz rozrywek- zwłaszcza że Hubert
pracował. W związku z tym praktycznie całe dnie spędzała w domu.
Miałam
rację, bo bardzo ucieszyła się z mojej wizyty. Akurat miałam szczęście, bo mała
Gabrysia spała smacznie w swoim łóżeczku, tak więc miałyśmy z Celi trochę czasu
na spokojną rozmowę przy herbacie. Z racji chęci rozmowy z Arturem w ośrodku
spokojnej starości zamierzałam się wcześniej zmyć, ale nie dałam rady.
Zwłaszcza gdy Celina uświadomiła sobie, że skończyły jej się pieluchy.
-
Cholera, muszę po nie natychmiast skończyć. Nie wiem dlaczego ubzdurało mi się,
że mam jeszcze zapasową paczkę…
-
Spokojnie, w takim razie powiedz mi tylko jakie to ci kupię.
-
Naprawdę mogłabyś?
-
Jasne.- Odparłam. Z dwojga złego wolałam iść na zakupy niż opiekować się małym
malcem. No bo co bym zrobiła gdyby na przykład dziewczynka się zakrztusiła?
Albo zaczęła płakać po obudzeniu widząc przy niej praktycznie obcą twarz? Jakoś
nie liczyłabym na to, iż w międzyczasie grzecznie by spała.
-
Super, zaraz pójdę po portfel i…
-…spokojnie,
powiedz jakie i podaj rozmiar. Potem się rozliczymy.- Dodałam, choć nie miałam
zamiaru żądać zwrotu od Celiny. W końcu Gabi niedługo miała być moją
chrześniaczką.
Po
kilku minutach wyszłam kierując się do lokalnego sklepiku między blokami do
którego skierowała mnie Celi. Niestety, okazało się, że pieluszek tam nie ma bo
akurat oczekują na dostawę. Skończyło się na tym, że musiałam wrócić do swojego
samochodu i jechać do dużego marketu gdzie z powodu kolejek zeszło mi się w
sumie ponad godzinę. Także gdy wróciłam do mieszkania Celiny Gabrysia już nie
spała tylko smacznie jadła sobie podwieczorek z jej piersi. Naprawdę był to
rozkoszny widok. Szkoda tylko, że nigdy nie będzie mi dany.
-
Nareszcie jesteś.- Przywitała mnie przyjaciółka.- Już się bałam, że coś się
stało.
-
Nie, musiałam tylko trochę się najeździć.- Pospiesznie nakreśliłam Celinie swój
problem. Dosłownie dziesięć minut później zjawił się Hubert, który wrócił z
pracy. I choć miałam zamiar już zbierać się do wyjścia, grzeczność nakazywała
odczekać przynajmniej kilka minut, które przedłużyły się w kolejne gdy Celi
zaproponowała, bym zjadła z nimi kolację. Przecież i tak nie masz nic do
roboty, argumentowała. A ja patrząc na zegarem pomyślałam, że najwyraźniej
dzisiejsze spotkanie w domu spokojnej starości z Arturem nie było mi dane.
Mimo
to, koło dziewiętnastej pojechałam autem pod ośrodek licząc na to, że może
Chojnacki wciąż tam jest. Jednak tak jak myślałam wrócił do domu.
-
Odjechał może z pół godziny temu; i tak opiekunka zbeształa go za to, że
godziny odwiedzin są do osiemnastej. Ale dzięki swojemu urokowi osobistemu
zdążyliśmy jeszcze zagrać partyjkę.- Oznajmił mi patrząc wymownie w oczy, bo ja
również musiałam uprosić dyżurną o 5 minut rozmowy w „sprawie życia i śmierci”
z panem Andrzejem.
-
No cóż, trudno.- Wzruszyłam ramionami.
-
Już myślałem, że stchórzyłaś.
-
Wcale nie, odwiedzałam swoją przyszłą chrześnicę i trochę mi się przedłużyło.
Artur powiedział kiedy znów pana odwiedzi?
-
Ewelino, nie prościej do niego zadzwonić i się umówić? Albo jeśli się boisz, że
nie odbierze to go odwiedzić z domu? Przecież znasz jego nowy adres, prawda?
-
Tak, ale…
-
Ale?
-
Nieważne, w każdym bądź razie dziękuję.- Odpowiedziałam czując, że rzeczywiście
takie podchody nie są w moim stylu.- I ma pan rację: odwiedzę Artura.-
Cokolwiek by to miało oznaczać, dodałam w myślach.
-
No, to lubię. Tak więc czekam na twoją następną wizytę, bo mam nadzieję że
zdasz mi relację o tym jak poszło.
-
Oczywiście, że tak. W takim razie już dłużej pana nie zatrzymuję. Do zobaczenia.
-
Do zobaczenia. I powodzenia, dziewczyno. Powodzenia.
Byłam
pewna, że bardzo mi się przyda, ale nie powiedziałam tego głośno, tylko
cmoknęłam staruszka w policzek. A potem podjechałam pod mieszkanie Artura.
Tak
jak poprzednio, zamiast wysiąść od razu z samochodu, zwlekałam z tym zbierając
się na odwagę, co oczywiście prowadziło do efektu odwrotnego niż zamierzony. W
końcu wkurzona swoją niepewnością i nieporadnością z bojowym nastrojem
wkroczyłam na klatkę naciskając odpowiedni guzik.
-
Halo?- Rozległ się głos z domofonu. Głos Artura.
-
Cześć, to ja Ewelina. Mogę wejść?- Nie odpowiedział, ale po kilku sekundach
które mnie zdawały się być wiecznością, drzwi się odblokowały. Wolno pokonałam
schody i skierowałam pod odpowiedni
numer. Tam zobaczyłam wygodnie rozpartego we framudze drzwi Chojnackiego.
Na
jego widok serce zabiło mi szybciej, ale tłumaczyłam sobie, że to tylko ze
zdenerwowania. Że to wcale nie jest pożądanie. Ale prawda była taka, że po
tamtej akcji w łazience jego rodziców nie mogłam patrzeć na niego w taki sam
sposób jak kiedyś nie dostrzegając jego zewnętrznych walorów i aparycji. A
także jakiegoś nieuchwytnego wrażenia siły i dominacji męskością…nie, to
zabrzmiało jak z jakiegoś taniego harlequina. Jaka do cholery dominacja
męskością? Powinnam jeszcze powiedzieć, że ociekał seksapilem by stworzyć
totalny banał, pomyślałam ni to zirytowana, ni to rozbawiona. Tłumaczyłam
sobie, że to po prostu nerwy. Zwłaszcza, że tamte chwile spędzone z Arturem w
łazience u państwa Chojnackich teraz wciąż stawały mi przed oczami.
-
Coś się stało, że przyszłaś?- Spytał gdy pokonałam ostatni schodek piętra.
-
Raczej nie.- Odparłam.- Przyszłam tylko żeby coś wyjaśnić.
-
Ewelina, naprawdę nie trzeba. Miałaś rację: popełniliśmy błąd i tyle. A ja
niepotrzebnie to wszystko drążyłem.- Niby chciałam by to powiedział, ale gdy
tak się stało to poczułam głęboką niechęć i nieodparte wrażenie zaprzeczenia. Więc naprawdę nic go to nie obeszło?
Tak po prostu mamy o tym zapomnieć? Jakbyśmy prawie nie uprawiali seksu w
łazience jego rodziców. Widocznie uczucia wywołane tymi emocjami musiały odbić
się na mojej twarzy, bo Artur dodał:- Więc o co chodzi? Nie przyszłaś tu
dlatego?
-
Nie do końca. Mogę wejść czy mamy rozmawiać tak na korytarzu?- Artur bez słowa
wyprostował się i odsunął od drzwi.- Dzięki.- Mrugnęłam wchodząc do środka.
Potem zdziwiłam się widząc bardzo małe pomieszczenia.
-
Nie jest to rezydencja ani willa, ale chyba nie musisz aż tak się krzywić.
-
Nie to nie…przepraszam. Po prostu spodziewałam się po tobie czegoś innego.- Gdy
na niego spojrzałam zauważyłam, że delikatnie się uśmiechnął.
-
Pozory jednak mylą. Dobrze się tu czuję. I mogę bałaganić do woli, więc zanim
wejdziemy do mojego pokoju to chciałbym cię uprzedzić.
-
Nie, zupełnie mi to nie przeszkadza. Powinieneś już wiedzieć, że sama potrafię
nieźle nabałaganić.
-
To przenośnia?
-
Nie tylko.- Odpowiedziałam trochę zmieszana. Potem zapadła między nami cisza,
którą przerwałam ja sama.- Przyszłam, bo chciałam ci wyjaśnić kim był dla mnie
tamten mężczyzna z kawiarni. Chociaż może i nie powinnam, bo wtedy ostro mnie
wkurzyłeś sam na ślepo wyciągając wnioski. A ja się z nim nie spotykam w sensie
damko-męskim.- Zrobiłam krótką pauzę czekając na jego reakcję, ale się jej nie
doczekałam, więc powtórzyłam:- Słyszysz? To był kurator Michaliny. Nie spotykam
się z nim.
-
Mówisz o tej nastolatce, która zaginęła?
-
Tak, właśnie o niej. Nic nas prywatnie nie łączy: to znaczy z tym kuratorem,
nie z Michaliną. Chociaż skoro jesteśmy przy tym temacie to z nią też nic mnie
nie łączy: lesbijką też nie jestem…- Jezu, co ja plotę, pomyślałam. W końcu udało
mi się zebrać w garść i dokończyć nieco buńczucznym tonem:- Chociaż nie mam
pojęcia po co ci to wszystko mówię.
-
Naprawdę nie masz?- Podchwycił. Nic na to nie odpowiedziałam. Tylko głośno
chrząknęłam jakby to pomogło mi pozbyć się tego uczucia gorąca które nagle mną
owładnęło.
-
W takim razie gdy już to sobie wyjaśniliśmy to będę się zbierać. Pewnie jesteś
zmęczony po pracy.- Wydawało mi się, że w jego oczach coś błysnęło…(może
rozbawienie?), ale gdy znów się odezwał jego głos wciąż brzmiał tak jak
poprzednio, jeśli w ogóle mogłam to wyczuć po jednej sylabie:
-
Tak.
-
No więc…do zobaczenia.
-
Tak. Do widzenia. Aha i Ewelina?
-
Tak?
-
Nie musisz patrzeć na mnie jak na potencjalnego gwałciciela. Nie zrobię ci
krzywdy.
-
Przecież wiem.- Odburknęłam w odpowiedzi czując jak pieką mnie policzki.
-
Na pewno? W takim razie chyba mogę ugościć cię chociaż colą i chipsami, bo
niestety nie mam żadnych ciastek.
-
Nie, może innym razem.
-
Nie zapraszam cię przecież do łóżka, spokojnie. Już więcej nie ponowię tej
propozycji dopóki sama nie będziesz tego chciała.
-
Artur…nie chcę do tego wracać.- I dlaczego on w ogóle mówił o tym tak otwarcie?
Bo to spowodowało, że tętno znów mi przyspieszyło.
-
Nie chcesz czy nie powinnaś chcieć?
-
Dla mnie to to samo.
-
Obawiam się, że jednak nie. Gdy to zrozumiesz to wtedy może będziemy mogli
normalnie porozmawiać na ten temat. I obejrzeć film przy paczce chipsów. Ale
skoro nie jesteś na to gotowa to w takim razie masz rację: na razie.
-
Czego ty ode mnie chcesz?- Spytałam tylko w połowie retorycznie zauważając, że
się ode mnie odkręca. Bo przecież gdy już sobie wszystko wyjaśniliśmy i
uświadomiliśmy popełniony błąd wszystko powinno wrócić do normy. Dlaczego więc
teraz po prostu odwracał się do mnie plecami?
-
A ty ode mnie?- Odparował. A że szczególnie nie lubiłam gdy ktoś odpowiadał
pytaniem na pytanie znów wstąpił we mnie duch bojowy:
-
O co ci znów chodzi?
-
O to po co tu dziś przyszłaś.
-
Przecież już ci wyjaśniłam.
-
Doprawdy? A czemu aż tak bardzo zależało ci na tym bym nie myślał, że jesteś w
związku?
-
To nie o to chodzi!
-
Naprawdę, nie uważasz że to trochę dziecinne?- Prychnął irytując mnie tym
gestem.
-
Więc czego ode mnie chcesz, hm? Chcesz żebym przyznała, że cię wtedy pragnęłam?
Tak, było tak. Zadowolony? Tyle, że to niczego nie zmienia.
-
Dla mnie zmienia wszystko.
-
Jasne, że tak.- Tym razem to ja prychnęłam.
-
Chodzi tylko o mnie jak o mężczyznę? Czy o fakt, że byłem jego kuzynem?
-
Oczywiście, że nie.- Odpowiedziałam, ale widząc ironiczny uśmieszek Artura
postanowiłam w końcu być szczera.- Tak…to znaczy chyba po trochu z obu powodów.
Ja…- Ciężko odetchnęłam.- Ja nie byłam gotowa na to co się między nami
wydarzyło. W ogóle nie jestem gotowa na związek.
-
Ale z Szymonem chciałaś spróbować.A przynajmniej tak powiedziała mi Monia.
-
Czy mógłbyś z łaski swojej nie rozmawiać z nią na takie tematy?
-
Sama zaczęła. I prawdę mówiąc ostro się zirytowała gdy okazało się że nic z tego nie wyszło, choć ja wręcz przeciwnie. Poza tym, nie sądzisz że czegoś
takiego jak związek nie można zaplanować?
-
Nie wiem, może. Wiem tylko, że wciąż jestem skołowana.
-
Ale jednak przyszłaś tutaj. Wiedząc, że może to się skończyć krok dalej niż
podczas rocznicy ślubu moich rodziców. Myślę, że podświadomie doskonale o tym wiedziałaś.
-
Nie, dziś przyszłam tylko porozmawiać.
- Naprawdę?- Spytał przysuwając się do mnie.
- Naprawdę. Nie podchodź bliżej. I nie patrz tak na mnie.
- Naprawdę. Nie podchodź bliżej. I nie patrz tak na mnie.
-
Jak?- Zrobił kolejny krok. Gdy wyczułam do czego to zmierza oznajmiłam
stanowczo:
-
Artur, to wcale nie jest zabawne.
-
A kto mówi, że jest?- Spytał mnie retorycznie.- To co się między nami dzieje
jest dla mnie bardzo poważne.- Kolejny krok sprawił, że stał tuż obok mnie. Nie
pocałował mnie jednak: po prostu zbliżył swoją twarz do mojej i oparł swoje
czoło o moje. Potem delikatnie dotknął dłońmi moich policzków.
-Nie
chcę z tobą spać.- Mrugnęłam chyba bardziej by przekonać do tego siebie niż
jego.
-
A kto mówi o spaniu?
-
Więc czemu jesteś tak blisko?- Sama nie wiem dlaczego, ale prawie szeptałam.
-
Chcę cię tylko pocałować.- Odpowiedział mi również szeptem, co sądząc po jego
uśmiechu musiało wydawać mu się bardzo zabawne.
-
A jeśli tego nie chcę?- Wciąż kontynuowałam po cichu naszą rozmowę.
-
Wmawiaj to sobie tak często, to może w końcu uwierzysz.- Nie wiedząc właściwie
dlaczego teraz i ja również poczułam rozbawienie. Potem spojrzałam mu prosto w
oczy. Chyba po raz pierwszy widziałam je z tak bliskiej odległości, bo
poprzednio w ogóle nie zwracałam na nie uwagi, (raczej na odczuciach jakie
wywoływał we mnie jego pocałunek nie wspominając już o jego dłoniach czy nacisku klatki piersiowej na mojej własnej.) a były przecież bardzo piękne. Miały głęboki
odcień brązu z czarną otoczką, a ich intensywność wprost hipnotyzowała. Chociaż
może chodziło tylko o naszą bliskość? No bo jak oczy mogą mieć głębię? W każdym bądź razie jego spojrzenie sprawiło, że
skapitulowałam.
-
Okej, ale tylko pocałunek.- Zgodziłam się takim tonem jakby to było wielkie poświęcenie podczas gdy w rzeczywistości to ja bardzo tego chciałam.
-
Nawet jeśli będziesz prosić o więcej?
-
Tak, nawet wtedy.- Odparłam jednocześnie uderzając go w ramię gdy nawiązał do
mojego ostatniego nieco wyuzdanego zachowania zawstydzając mnie.
-
Jesteś pewna?- On również się roześmiał. Potem w końcu delikatnie mnie
pocałował co nieco mnie rozczarowało. Dobra, może nie chciałam zatracić się tak
jak ostatnio, ale bez przesady: takie cmoknięcie nie rozpaliłoby nawet
najbardziej napalonej kobiety. – Wciąż nie jesteś pewna czego chcesz?
-
Teraz jestem raczej skołowana.
-
Naprawdę? Po naszym pocałunku będzie jeszcze gorzej.
- Więc już go nie było?
- To była tylko taka mała rozgrzewka.
- To była tylko taka mała rozgrzewka.
-
Rozgrzewka?
-
Tak.- Odpowiedział a potem przysunął się do mnie bardziej pochylając by nasze
twarze znalazły się na podobnej wysokości. I w końcu pocałował tak jak obiecał:
zostawiając w głowie mętlik i poczucie niedosytu.- Już zmieniłaś zdanie?
-
Nie, ale nawet jeśli tak by się stało to uprzedzałam cię, że i tak masz mnie
wtedy nie słuchać.
- Wiem, ale miałbym przynajmniej satysfakcję z
doprowadzenia cię do takiego stanu gdy się nie kontrolujesz. I to po raz drugi.
-
Ty…
-
Kto?- Roześmiał się, po czym znów pocałował. Tym razem z większym
zaangażowaniem niż poprzednio i bardziej wymagając ode mnie interakcji niż
poprzednio. A gdy odpowiedziałam mu w ten sam śmiały sposób szybko poczułam, że
mnie pragnie. I może i byłam wredna, ale to mnie ucieszyło. Zwłaszcza, gdy jego
dłonie objęły moje plecy i kark. Miło było czuć, że sprawiało mu to przyjemność
choć nieco przewrotna część mnie w duchu cieszyła się z tego, że nic więcej
dziś między nami się nie wydarzy, a on nie będzie mógł pozbyć się tego napięcia.
W końcu często ze mną igrał i się śmiał: należała mu się jakaś kara. W pewnym
momencie jednak postanowiłam przywołać go do porządku.Ja też zaczęłam zbyt mocno się nakręcać.
-
Artur, chyba…chyba powinniśmy już przestać.
-
Kolejna baza na następnej randce?- Rozśmieszyło mnie to nieco staroświeckie określenie, dlatego by stłumić rozbawienie odparłam lakoniczne:
-
Nie.
-
Więc pozwolisz mi od razu przeskoczyć do następnej?
-
Ktoś chyba powinien powiedzieć ci, że jesteś za bardzo pewny siebie.-
Prychnęłam odsuwając go od siebie.- Sądzisz, że jesteś taki super wystrzałowy, że każda kobieta marzy o tym byś się z nią kochał?- Spytałam. Wtedy się roześmiał.
-
Uwierz mi, w kontaktach z tobą jestem aż za nadto powściągliwy i niepewny.- Odparł mi ignorując ostatnią część pytania.
-
Ha, powściągliwy. Jeśli tak wygląda twoja powściągliwość to nie chciałabym się
przekonać jak zachowujesz się gdy jesteś do czegoś chętny.
-
Naprawdę?.- Słysząc to z trudem stłumiłam uśmiech.
-
Tylko "może". I nic więcej.
-
A co jeśli jestem z tych którzy „może” interpretują jako „tak”, a „nie” jako „może”?
-
Filozofowanie ci nie pasuje. A mnie nudzi. Także spadam.
-
Na pewno?
-
Tak, na pewno. Muszę wyjść z fazy wyparcia, pamiętasz?
-
Dziś już chyba weszłaś w drugą: fazę złości gdy tak na mnie napadłaś. Ale
zaraz, nawet negocjowałaś ze mną kwestię pocałunku, więc faza trzecia też już
za tobą.
-
Więc co mi jeszcze zostało?
-
Depresja i akceptacja. Ale nie martw się: postaram się tak umilić ci czas, że ta przedostania minie bardzo szybko.
-
Ha, naprawdę jesteś zbyt pewny siebie. Przecież nie potwierdziłam czy w ogóle kiedykolwiek to nastąpi.
- A kiedy to zrobisz?
- Nie wiem.- Wzruszyłam ramionami.- To zależy jak bardzo będziesz się starał.- Wyraźnie widziałam, że moja odpowiedź go zaskoczyła. Pewnie spodziewał się, że znów zacznę ględzić o tym, że jednak nie powinniśmy się spotykać. Albo że nie jestem pewna co właściwie czuję. Poza tym moje słowa można było interpretować jako wyraźne zaproszenie do flirtu. Chojnacki znów się roześmiał, ale autentyczny błysk radości lśniący w jego oczach sprawił, że mu zawtórowałam. Szybko jednak spoważniał.
- A kiedy to zrobisz?
- Nie wiem.- Wzruszyłam ramionami.- To zależy jak bardzo będziesz się starał.- Wyraźnie widziałam, że moja odpowiedź go zaskoczyła. Pewnie spodziewał się, że znów zacznę ględzić o tym, że jednak nie powinniśmy się spotykać. Albo że nie jestem pewna co właściwie czuję. Poza tym moje słowa można było interpretować jako wyraźne zaproszenie do flirtu. Chojnacki znów się roześmiał, ale autentyczny błysk radości lśniący w jego oczach sprawił, że mu zawtórowałam. Szybko jednak spoważniał.
-
Więc będę się bardzo starał. Kiedy się znów zobaczymy skoro dziś jeszcze masz zamiar uciekać?
-
Wcale nie uciekam. Po prostu...daję ci czas na zaplanowanie kolejnego spotkania.
- Pytam poważnie.
- Odezwę się do ciebie.
- Pytam poważnie.
- Odezwę się do ciebie.
-
Wiesz jak często używałem tego zwrotu w kontaktach z kobietami myśląc i robiąc coś zupełnie przeciwnego?
-
Z kolejnym słowem twoje notowania spadają.
-
Nie miałem na myśli popisywania się…po prostu…No dobra, nie patrz już tak na
mnie. I idź już. Pozwalam ci, więc to nie będzie ucieczka.
-
Aleś ty łaskawy.- Zakpiłam.- W takim razie do zobaczenia.
-
Tylko…
-
Tylko co?
-
Odezwij się, naprawdę.
-
Obiecuję.- Odparłam, a potem się do niego uśmiechnęłam. Miałam nadzieję, że
wypadło to pokrzepiająco. Bo sama nie wiedziałam czy odważę się w końcu coś zbudować z Arturem. Ale po raz pierwszy od kilku tygodni ta świadomość nie wywołała u mnie paniki, ale lekki dreszczyk oczekiwania. Bo kto powiedział, że to Artur ma rozdawać karty? Ja też mogłam to zrobić.
Mogłam zdecydować czy i kiedy to nastąpi.
Mogłam zdecydować czy i kiedy to nastąpi.
:) uwielbiam uwielbiam :) mam dziś kiepski dzień ale twoje opowiadanie zawsze poprawia humor :) Ja chciałabym abyś dodawała rzadziej ale jednak dodawała :) pozdrawiam i życzę powodzenia :)
OdpowiedzUsuńwolę co tydzień :)
OdpowiedzUsuńLepiej co tydzień bo bez Twojego opowiadania cały miesiąc to jak rok :-)
OdpowiedzUsuńja bym wolała co tydzień :)
OdpowiedzUsuńDodawaj tak co tydzień i tez będzie super, bo ciągle nie mogę się doczekać na następną cześć. Super, super, super!
OdpowiedzUsuńJak ja uwielbiam to opowiadanie ! Czekam na kolejną część z niecierpliwością , oczywiście jestem za tym by rozdziały pojawiały się co tydzień .
OdpowiedzUsuńwięc kiedy będzie nowy ?
OdpowiedzUsuńDziś już nie dam rady, bo jutro kolejne zaliczenie ale może zabiorę sie za pisanie jutro. Do piątku na pewno cos wstawię.
Usuń