Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 1 maja 2016

Maskarada częśc XX



 Cześć i czołem wszystkim :-) Udało mi się zmobilizować i dokończyć pisanie tego rozdziału. W zasadzie to dużo nie wnosi, ale obiecuję że w następnych częściach akcja zacznie się już rozkręcać. Trzeba tylko jeszcze dać trochę czasu Arturowi na dojście do zdrowia. Także miłego czytania i przede wszystkim majówki, której niestety pogoda nie zapowiada się najlepiej. No ale pieprzyć pogodę, ważne żeby trochę odpocząć i tego wam (i sobie) życzę. Tak więc duuuużo leniuchowania i leżakowania.
 Pozdrawiam ;)

- Pani Ewelino, chciałam z panią porozmawiać.- Podczas dzisiejszego dnia pracy jako wolontariuszka w domu dziecka podeszła do mnie pani Bożena, opiekunka starszych dzieciaków. Dobiegała pięćdziesiątki i przypominała taką miłą, ciepłą babuleńkę. Dlatego też to właśnie ją lubiłam najbardziej.
- Tak, oczywiście.- Odparłam wstając ze swojego krzesła i posłusznie kierując się za nią do jej gabinetu. W środku, gdy zostałyśmy same spytałam:- Coś się stało?
- Właściwie to tak…to znaczy nie. No bo…chodzi o Michalinę.
- Michalinę Kownacką? O matko chyba znów czegoś nie zmalowała?- Co prawda widziałam dzisiaj Roberta Fiołkowskiego a jej kuratora wychodzącego z ośrodka gdy ja tam wchodziłam, ale mimo wszystko…
- Nie, nic nie zmalowała. Ale pan Robert zaproponował nam pewien pomysł na poprawę jej zachowania. Tyle, że nie do końca jest on zgodny z regulaminem domu dziecka…- Pani Bożena zaczęła mi wyjaśniać, że obok domu Fiołkowskiego odbywa się remont domu spokojnej starości. Związku z tym potrzebni są wolontariusze i Michalina mogłaby zostać jednym z nich. Tyle, że Fiołkowski chciałby aby dziewczyna w tym czasie zamieszkała w tym miejscu by miał ją na oku. – Zdecydował się nawet pokryć wszelkie koszty jej utrzymania takie jak jedzenie czy kosmetyki do codziennej pielęgnacji.- Kontynuowała, a pod sam koniec dodała:- Ale my przecież nie możemy tak po prostu się na to zgodzić. Oczywiście wiem, że pan Robert nie zrobi jej nic złego, czasie coś ukradnie lub włamie się do sklepu? Wtedy cały ośrodek będzie miał problem.
- A co na to pani Jaśkiewicz?- Spytałam mając na myśli dyrektorkę placówki.
- Na razie nic, bo nie wróciła z urlopu.- Pani Bożenka bezradnie rozłożyła ręce.- Ma wrócić dopiero za dwa tygodnie, a ja najpóźniej do końca przyszłego muszę dać odpowiedź panu Robertowi tak by mógł wpisać Michalinę jako wolontariuszkę.
- Próbowała pani do niej dzwonić?
- Tak, ale mi się nie udało. Co prawda uprzedzała, że może być z tym problem, w końcu pojechała z mężem do Grecji, ale zapowiedziała też żeby w ważnych sprawach bezpośrednio się z nią kontaktować w ten sposób.
- Może akurat opala się na plaży.- Zażartowałam.- Niech pani spróbuje jutro.
Niestety nazajutrz również nie udało się skontaktować  z panią Jaśkiewicz, a także w następnych dniach. Dlatego w porozumieniu z innymi opiekunkami doszłyśmy do wniosku, że propozycja kuratora brzmi całkiem rozsądnie. Ja jednak wolałam najpierw porozmawiać z samą zainteresowaną. Uważałam za dziwny fakt, że o losie Miśki ma decydować ktoś inny niż ona sama. Okej, nawet jeśli podlegała nieustannej kontroli przez dom dziecka, to przecież była taka sama jak inne nastolatki. Buńczuczna, rozkapryszona, złośliwa…jednak nie zauważyłam żeby była zła. Pełna goryczy, owszem, wściekła do całego świata tak, ale nie zła. Dlatego poczucie tego, że może wpłynąć sama na swój los mogło jej dużo pomóc. Nawet jeśli było nie do końca prawdziwe.
Rozmowa z każdym z wychowanków takiej placówki nie jest łatwa, a już szczególnie z nastolatkami. Trzeba znać trzy podstawowe zasady: po pierwsze wychowawca/wolontariusz zawsze będzie wrogiem; po drugie: zawsze będzie się o coś czepiał i trzeba mu mówić „nie”; po trzecie: to on nigdy nie ma racji. Gdy się to zaakceptuje (a przynajmniej postara), to wtedy przewracanie oczami czy postawa zbolałego męczennika, który jest zmuszony do wysłuchania nieprzyjemnej tyrady nie robi już wrażenia. Właściwie to sama jestem pod wrażeniem, jak łatwo było mi do tego przywyknąć.
- No więc tak to wygląda.- Podsumowałam na koniec gdy zwięźle wytłumaczyłam zbuntowanej nastolatce w czym problem.- Co ty na to?
- Żartuje pani? Mowy nie ma.- Prychnęła ostentacyjnie zakładając sobie ręce na piersiach.- Nie mam zamiaru tyrać za darmo. Głupich nie ma.
- Dzięki temu nie będziesz musiała spędzać czasu tutaj.- Perswadowałam tak jakby jej los nie został już przesądzony przez władze placówki.
- Przecież niedługo wakacje. A ja i tak będę wychodzić gdzie mi się podoba, jak zawsze.
- Michalina, nie możesz stale tak postępować. Przecież w tym roku kończysz gimnazjum. Nie zastanawiałaś się nad tym co chcesz robić potem, czym chcesz zająć się w życiu? To może być dla ciebie szansa.
- Szansa?- Znowu parsknęła.- Niby na co?
- Na nowy start.
- Phi, płacą pani za ględzenie takich banałów?
- Posłuchaj, teraz wydaje ci się, że jesteś pępkiem świata i możesz wszystko, ale już niedługo może życie zweryfikuje to i za to co robisz będziesz musiała…
- …Uważa pani, że uważam się za pępek świata?- Przerwała mi szczerze zdziwiona.- Przecież jest wręcz przeciwnie, a wychowawcy wpajają mi to z zadziwiającą regularnością.
- Co to znaczy?- Teraz z kolei to ja się zdziwiłam.
- Jezu, niech już pani nie udaje świętej Teresy z Kalkuty. Przecież nie pracuje tu pani od wczoraj. Oni nas nie znoszą i i tak wiedzą, że marnie skończymy. I raczej tak jest, więc mają rację. Tak więc po co się wysilać?
- Choćby po to by udowodnić im, że jest inaczej.
- Matko, Werka miała rację: serio jest pani taka pochrzaniona, a nie tylko udaje. Ale gdyby pani była sierotą z bidula inaczej by pani gadała.
- Myślisz, że oprócz ciebie nikt nie ma problemów? Że wychowałam się w luksusie, nigdy nie smuciłam, a potem poznałam bogatego męża, który zmarł krótko po naszym ślubie?- Nigdy nie dyskutowałam z żadnym wychowankiem o swoim życiu prywatnym, ale tym razem jakiś impuls kazał mi kontynuować tę rozmowę.- Każdy z nas ma jakieś bolączki. Sztuką jest tylko z nich wyjść.
- Boże, jak ja nie znoszę banałów.- Niemal jęknęła.
- A ja nie znoszę jak ktoś co kilkadziesiąt sekund notorycznie łamie drugie przykazanie. Przemyśl to, okej? Znam takie harde dziewczyny jak ty, które uważają że udając że wszystko mają gdzieś świat ich nie zrani, bo kiedyś byłam jedną z nich. Ale to niestety tak nie działa. Wręcz przeciwnie: ludzie widząc to będą szykanować cię jeszcze bardziej sądząc że ich słowa i tak cię nie dotkną. A ty będziesz cierpiała podwójnie. Gdzie wtedy będą twoich koledzy od piwa i papierosów z którymi po szkole spędzasz czas? Myślisz, że cię pocieszą? Myślisz, że…
- Okej, okej: zrozumiałam. Niech pani już skończy.- To tak jakbym łudziła się, że cokolwiek do niej dotarło, pomyślałam w przypływie wilczego humoru gdy tym razem do prychnięcia dołączyło rozbawienie i śmiech. Zaraz jednak Miśka dodała zupełnie poważnie:- Ale to niczego nie zmieni, prawda? Dyrka i tak zrobi co będzie chciała mając w dupie moje zdanie. Ale dzięki, że udaje pani że jest inaczej.- Wypowiedziała na głos to, z tego ja zdawałam sobie sprawę. Zrobiło mi się bardzo głupio, iż ja chciałam oszukać ją że ma  na coś wpływ podczas gdy tak naprawdę ona wiedziała coś wręcz przeciwnego. No bo jak mogła zaufać w prawdziwość słów które wypowiedziałam do niej najpierw? Jak mogła ufać komukolwiek skoro i tak nikogo nie obchodziła?
Dlatego gdy w końcu wróciłam do swojego małego mieszkania myślałam tylko o tym by iść do łóżka; nawet darowałam sobie prysznic- ostatecznie mogłam wziąć go rano. Przed snem pomyślałam jeszcze o Michalinie. Monika miała rację, nie nadawałam się do tego typu zajęć, bo zbyt angażowałam się w różne sprawy i jeśli coś robiłam to całą sobą. Dlatego każda historia poszczególnego wychowanka była dla mnie źródłem smutku i żalu. Paradoksalnie jednak dawały mi one siłę by się nie poddawać. Bo w chwilach smutku czy zwątpienia przekonywałam się, że jest wiele osób które ma gorzej niż ja i mogę coś z tym zrobić. Tyle czy to była rzeczywiście prawda? Czy naprawdę mogłam choć trochę ulepszyć ten swój lokalny świat? Czy to nie było przypadkiem stosowanie motyki na Słońce?
Jeśli chodzi o sprawę sprzedaży biura architektonicznego, to rozmowa na ten temat z matką Mariusza definitywnie pozbawiła mnie chęci na pozbycie się tej firmy. W końcu moja teściowa miała rację: nie mogłam tak po prostu pozbyć się czegoś, na co pracowały trzy pokolenia Jastrzębskich. Przykra była świadomość, że następnego nie będzie, ale jak najmocniej starałam się powściągnąć to uczucie. W ostatnich chwilach coraz częściej nachodziła mnie myśl o tym jak rozkosznie byłoby być mamą. Tyle, że niestety nie mogłam tego zrealizować. To znaczy jasne, że mogłam, ale innego dziecka niż Mariusza nie chciałam.  
Szymon o dziwo dobrze przyjął moją decyzję: spodziewałam się że może być nieźle zły, ale mimo wszystko zachował się jak prawdziwy przyjaciel. Zaakceptował moją decyzję bez żadnego namawiania czy prób perswazji. Po prostu przyznał, że jeśli nie jestem pewna to powinnam się dokładnie zastanowić i dać sobie czas. Tak więc lepiej zostawić wszystko tak jak jest przedłużając umowę z Build&Project i wstrzymać się ze sprzedażą niż gdybym miała potem żałować. W tej kwestii już bardziej naskoczyła na mnie Monika.
- Co, byłaś zdecydowana na sprzedaż biura a teraz po rozmowie z ciotką rezygnujesz?- Miała na myśli rozmowę z moją teściową.
- Monia, mówiłam ci, że na razie po prostu to rozważałam.
- Bzdura.- Prychnęła.- Chciałaś to zrobić. Widziałam jak cieszyła cię sama perspektywa pozbycia się tej odpowiedzialności. Czego nagadała ci ta stara dewota?
- Monika…- Żachnęłam się. Moje jeszcze kilka lat temu gdy nie znosiłam pani Agaty gdy nie akceptowała mnie w roli swojej synowej, ale teraz taki brak szacunku był dla mnie niesmaczny. Tym bardziej z ust Moniki, która była przecież jej córką.
- Przestań, musisz wreszcie to dostrzec. Już dawno miałam ci to powiedzieć, ale sądziłam że po jakimś czasie sama się przekonasz jak cię szprycuje.
- Słucham? Co masz na myśli?
- To, że zaakceptowała cię tylko dlatego, by móc razem przeżywać śmierć swojego ukochanego Mariusza. I wciąż nie pozwala ci pozbyć się poczucia winy ani zapomnieć o jego śmierci i żyć normalnie.
- To nieprawda.
- Nie? Otwórz w końcu oczy, dziewczyno. Jesteś młoda, ale niedługo stuknie ci trzydziestka. A ty wciąż zachowujesz się tak jakby twój mąż zmarł miesiąc temu. Nie każę ci o nim zapomnieć, ale na Boga sądzisz że chciałbyś byś całe życie nosiła po nim żałobę? Żebyś pozbawiła się namiętności, przyjemności macierzyństwa, prawdziwej miłości?
- Prawdziwa miłość jest już za mną.- Odpowiedziałam z trudem czując gulę w gardle na samo wspomnienie o Mariuszu. A już od dawna przestałam tak reagować i myślałam, że ten etap już minął.
- Bzdura, kochana. Po Michale z którym spotykałam się w liceum też tak myślałam; potem o Tomku i Darku. A już po rozwodzie z Wiktorem ryczałam jak bóbr przez dobry miesiąc przed snem, choć jednocześnie chciałam go udusić i wprost nie znosiłam. Ale pewnie to dlatego, że był niezły w te klocki.
- Monia…
- No co, wybacz starszej pani, gdy będziesz w moim wieku nie będziesz się cackać mówiąc o seksie. Ale wracając do tematu…życie to nie legenda w której po śmierci ukochanego kobieta do końca życia nosi żałobę bo nie potrafi pokochać kogoś innego. Niestety, ale muszę cię uświadomić że miłość na całe życie nie istnieje. Zauroczenie i namiętność szybko mijają, a potem w związku liczy się szacunek, zaufanie, sympatia, oddanie…to są prawdziwe fundamenty. Także gdybyś nie spotkała mojego brata zakochałabyś się prawdopodobniej w kimś innym i nadal masz na to szansę jeśli tylko się na to otworzysz.
- I co ty imputujesz? Że twoja matka mi tego zabrania? Przecież ona nigdy nawet nie wspomniała o innym mężczyźnie w moim życiu!
- Właśnie, bo mama nawet nie zakłada takiej możliwości. A wiesz co się stanie gdy ktoś taki się pojawi? Przestanie być taka słodka i znów zacznie być dla ciebie zołzą. Zobacz jak zachowała się gdy chciałaś sprzedać firmę Mariusza. Ale ona ma ponad sześćdziesiąt lat, może spokojnie gnuśnieć; Bóg wie ile razy prosiłam ją a nawet groziłam próbując wyrwać ją z tego stanu wiecznej żałoby. A skończyło się na tym jaka to jestem okropna i niewdzięczna. Ale ja przecież też kochałam mojego brata, Mariusz też wiele dla mnie znaczył.- Mówiąc to jej oczy wyraźnie się zaszkliły, choć głos nadal brzmiał tak jak dawniej.- Ale wiem, że muszę żyć dalej; wiem że on też by tego chciał. A już z pewnością wiem, że chciałby tego dla ciebie, bo kochał cię tak jak nikogo i byłaś dla niego najważniejsza.
- Jak mogę to zrobić? Przecież sama sobie zaprzeczasz.
- Wcale nie. Po prostu usiłuję ci powiedzieć, że musisz dać sobie szansę na szczęście. Bo to co teraz robisz to tylko wegetacja. Żadnego celu, żadnych zobowiązań, żadnych głębszych uczuć. Pamiętam jaka byłaś dawniej. Pamiętam z jaką emocjonalnością podchodziłaś do wszystkiego, jak Mariusz opowiadał żartobliwie o waszych sprzeczkach o tym jak kocha ten twój temperamencik. A gdzie on teraz jest?
- Więc wszystko sprowadza się do seksu, tak? Gdybym zaczęła się spotykać z jakimś fagasem uważałabyś, że wszystko ze mną w porządku?
- Wcale nie i doskonale o tym wiesz usiłując strywializować tę sprawę. Po prostu chcę znów zobaczyć w twoich oczach zapał i autentyczną pasję, radość.
- Przecież nie ubieram się na czarno, nie chodzę wiecznie skwaszona i nie płaczę w poduszkę przed snem.- Odpowiedziałam rozdrażnionym tonem. Bo rozmowa ze szwagierką zaczęła mnie już irytować. Ale o dziwo zamiast się zdenerwować Monika spojrzała na mnie smutno.
- I to jest jeszcze gorsze, wiesz? Bo tłumisz to wszystko w środku. Nie płaczą twoje oczy, ale dusza. Ale musisz pozwolić mu odejść, wiesz? On nie żyje, Ewelina. I twoje wspomnienia tego nie zmienią.
- Wiesz co? Wybacz, ale nie chcę się z tobą pokłócić, więc radzę ci wyjść. Pozwolisz że cię nie odprowadzę.
- Ewelina…- Tym razem to ja powstrzymałam jej dalsze słowa.
- Nie, nic już więcej nie mów; i tak powiedziałaś za dużo.
- Nie zachowuj się infantylnie obrażając się na mnie.
- Więc ty nie każ mi zachowywać się jak szczęśliwa wdowa po bogatym architekcie mogąca żyć pełnią życia. I nie wyjeżdżaj mi tu z tekstami o wegetacji, bo to nieprawda. Jestem szczęśliwa: czasami mniej, czasami bardziej, ale jestem. I fakt, że wciąż mam w sercu Mariusza nie oznacza, że jestem zamknięta na inne znajomości.
- Serio? Przecież w ciągu tych dwóch lat nie umówiłaś się na żadną randkę, nie flirtowałaś, nie…
- Dość, już dość. Kazałam ci wyjść.
- Dobra, idę!- Krzyknęła zdenerwowana. Widać było, że jest na mnie wściekła. Tuż przed drzwiami wejściowymi zatrzymała się jeszcze i spojrzała mi prosto w twarz:- Aha i wiesz co? W niektórych częściach Indii podobno jeszcze praktykują sati. Może powinnaś od razu poddać się spaleniu skoro nie masz odwagi dalej żyć po śmierci męża. Cześć.- Rzuciła na koniec zostawiając mnie samą z moim cierpieniem i żalem.
A ja usiadłam wtedy na krześle usiłując się rozpłakać, ale łzy wciąż tylko stały mi w oczach nie chcąc spłynąć po policzkach. To jeszcze bardziej mnie zirytowało.
I to jest jeszcze gorsze wiesz?
Nie płaczą twoje oczy, lecz dusza.
Skąd ona wzięła do cholery ten tekst?! I to o pasji w życiu. Przecież wciąż byłam tą samą Eweliną. A że mniej zadziorną i temperamentną? W końcu miałam już trzydziestkę na karku, a nie byłam absolwentką studiów jak w chwili gdy mnie poznała. To chyba naturalne, że zachowywałam się trochę poważniej. A przynajmniej tak się przed samą sobą tłumaczyłam.

***
Nie odzywałam się do Moniki przez cały następny tydzień dlatego też nie miałam relacji co do stanu zdrowia Artura (a pamiętałam, że zbliża się okres w którym miał zdecydować czy chce kontynuować rehabilitację czy nie). Dlatego a także w mniejszym stopniu z powodu wolnego weekendu postanowiłam go odwiedzić. Pani Grażynka ucieszyła się na mój widok, pan Grzegorz chyba też. Nie wiedząc właściwie dlaczego przypisywał całą zasługę faktu, że Artur w końcu zgodził się na leczenie swojego kalectwa, mnie. A ja choć wielokrotnie zaprzeczałam to po jakimś czasie przestałam. Miałam nadzieję, że dzięki temu przestanie wciąż to podkreślać. Wybrałam akurat porę rehabilitacji Chojnackiego, dlatego też jego rodzice zaprosili mnie do salonu zabawiając rozmową o biurze architektonicznym oraz namawiając na jedzenie kolejnych porcji donoszonych smakołyków. Widać było, że są wyraźnie szczęśliwsi i w duchu liczyli na to, że ich syn odzyska całkowitą sprawność w obu kończynach. Wciąż chwalili nowego rehabilitanta Kowalskiego mówiąc, że jest prawdziwym specjalistą w swoim fachu kilkakrotnie dziękując, że go poleciłam. (W rzeczywistości polecił go przecież doktor z którym rozmawiałam, ale gdy próbowałam o tym napomknąć państwu Chojnackim, oni i tak machnęli ręką na tę informacje.)
Ja byłam co prawda mniej optymistycznie nastawiona do faktu odzyskania sprawności przez Artura, ale mimo wszystko chciałam by stał się prawdą. Chyba nie życzyłabym skazania na wózek nikogo z moich znajomych. Nawet złośliwej Kamili, która prawie rozwaliła mój związek z Mariuszem.
Po niecałej godzinie pobytu u pani Grażyny oraz Grzegorza, z górnego piętra ich domu zeszła młoda wysoka blondynka. Nie powiem, ten fakt mnie mocno zdziwił, bo po stroju zauważyłam, że nie była sprzątaczką. Chociaż była ubrana na sportowo, ale wyraźnie były to ubrania markowe. Ale sprawa się wyjaśniła gdy na jej widok pani Grażyna szeroko się uśmiechnęła wstając z kanapy.
- Pani Kowalski, już po rehabilitacji?
- Tak proszę pani.- Młoda kobieta uśmiechnęła się ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Tak prostych, że niemal ich jej pozazdrościłam. A więc to był rehabilitant Artura…ten cały pan Kowalski, który okazał się być panią Kowalski. Jej, jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć? Co prawda podczas rozmowy z Chojnackimi pan Grzegorz mówiąc o rehabilitantce powiedział o niej coś w rodzaju żeńskim, ale złożyłam to na krab przejęzyczenia, bo akurat szykował się do odbioru komórki i wstawał z kanapy.
- I jak poszło?
- Bardzo dobrze, tak jak zwykle. Naprawdę uważam że jeśli dalej będzie się tak starać to uda mu się odzyskać władzę w nogach.
- To cudownie. Proszę, poznaj Ewelinę, przyjaciółkę Artura i całego domu. To jej udało się namówić mojego uparciucha na tę rehabilitację. – Dodała pani Chojnacka wzbudzając wybuch lekkiego śmiechu u pani Kowalskiej…błąd pani Kowalskiego. Boże, jak można mieć takie nazwisko, pomyślałam w duchu. Przecież gdy pominie się imię i zostawi sam tytuł naukowy z nazwiskiem naprawdę można wziąć ją za faceta. Tak jak ja to zrobiłam przekonana, że nazwisko na wizytówce które dostałam od profesora z którym jakiś czas temu rozmawiałam o chorobie Artura dotyczy kobiety.
- Miło mi panią poznać.- Kobieta wyciągnęła do mnie rękę, więc ja musiałam zrobić to samo. Z niewiadomych dla siebie powód zrobiłam to z niejakim ociąganiem. Ale chyba wciąż byłam w szoku.
- Mnie również.- Odparłam mimo wszystko tylko z trzy sekundowym opóźnieniem.
- Wypije pani z nami kawę?- Zaproponowała pani Grażyna.
- Nie dziękuję, na pół godziny mam następną wizytę, ale bardzo dziękuję za zaproszenie. Mam nadzieję, że Artur zgodzi się na kolejne wizyty i kiedyś będziemy jeszcze miały czas żeby się napić. Do widzenia.
- Do widzenia.- Odpowiedzieli niemal chórem państwo Chojnaccy. Po jej wyjściu pani Chojnacka spytała mnie:
- Jest bardzo miła, prawda? I empatyczna. Naprawdę ma podejście do pacjentów. Dlatego wierzę, że mój syn będzie kontynuował rehabilitację nawet gdy minie ten wymuszony na nim przez ciebie szantaż.
- Powiedział pani o tym?- Zdziwiłam się.
- Tak.- Skinęła głową.- Na samym początku, bo chyba nie chciał byśmy z mężem czuli się potem oszukani gdy skończy tę głupie ćwiczenia, jak się wyrażał. Ale od jakiegoś czasu zauważyłam, że w ogóle nie porusza tej kwestii.
- No ale z nim nigdy nic nie wiadomo.- Dodał pan Grzegorz.- Dlatego dobrze, że tu jesteś, bo w razie czego przekonasz go do tego by kontynuował leczenie.
- Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne.- Odpowiedziałam. A potem odczekałam jeszcze pół godziny i poszłam na górę do pokoju Artura.
- O, Sweterek przyszedł.- Powitał mnie gdy tylko otworzyłam drzwi przekraczając próg jego pokoju. Potem się uśmiechnął, a ja odruchowo odpowiedziałam tak samo.
- Tak, Sweterek. Jak tam po rehabilitacji?
- W miarę.- Odpowiedział. – Choć Renia dała mi niezły wycisk.
- Renia?- Spytałam znacząco.- Masz na myśli panią Kowalski?
- Tak właśnie ją. I co ma znaczyć ten ton?
- Nic.- Powiedziałam z niewinną minką.
- Akurat. Po prostu trochę niezręcznie byłoby jej mówić: niech pan uniesie nogę, a teraz ją zegnie, a potem znów niech pan ją uniesie, nie sądzisz? Dlatego przeszliśmy na „ty”.
- Rozumiem, nie musisz się tłumaczyć. Ale teraz przynajmniej rozumiem twój zapał do ćwiczeń.- Roześmiałam się.
- Ty…gdybym mógł wstać popamiętałabyś mnie.
- Nie sądzę. A tak na poważnie to zamierzasz dalej ćwiczyć prawda?
- Nie wiem. Po twoim dzisiejszym komentarzu chyba przestanę byleby tylko zrobić ci na złość.
- I móc stracić rehabilitację z Renią?
- Jej coś ty sobie znów ubzdurała?
- Ależ nic. Tyle, że sam przyznasz że jest śliczna.
- Dobra, jest. Ale to nie jest główny powód, dla którego lubię z nią ćwiczyć.
- Hm, a więc lubisz z nią ćwiczyć?
- Jej, naprawdę powinienem cię udusić jeszcze zanim wyjechałem z kraju.- Jęknął usiłując podjechać do mnie wózkiem, ale szybko umknęłam mu w kąt uśmiechając się pod nosem.- Jak możesz tak wykorzystywać moje kalectwo?
- Taki z ciebie kaleka jak i ze mnie.- Odpowiedziałam mu.
- Naprawdę ciężko w tobie wzbudzić litość.
- Nie to co w Reni, hm?- Nie mogłam się powstrzymać.
- Tak, tak; przyznaję. Wysyłając mi taką śliczną rehabilitantkę strzeliłaś w dziesiątkę, zadowolona?
- Bardzo.- Powiedziałam na moment przypominając sobie o Alicji i jej dziecku. Jej i Artura. Czy powinnam więc prowokować go do nowych romansów? Ale skoro dzięki temu ma odzyskać władzę w nogach…No i chyba nic go z nią już nie łączyło, prawda? Artur wziął odpowiedzialność za swoje dziecko, ale nie za jego matkę. Postąpił więc tak jak należy.
- A tak w ogóle to o co pożarłyście się z Moniką? Gdy mnie ostatnio odwiedziła ledwo mogła wymówić twoje imię.
- Ach to.- Machnęłam ręką.- Nic wartego uwagi.
- To znaczy?
- To znaczy, że rozważałam sprzedaż firmy, a gdy tego nie zrobiłam ubzdurała sobie coś głupiego i naskoczyła na mnie. A przecież powinna się cieszyć, że się opamiętałam i nie oddawałam owoców ciężkiej pracy jej ojca i brata w obce ręce, prawda?
- No cóż.- Skwitował to tylko Artur właściwie nie przyznając mi racji.- Serio chciałaś to zrobić?
- Tak, bo ktoś złożył mi propozycję kupna. Wcześniej w ogóle o tym nie myślałam.- Dodałam jakby na swoją obronę.
- Spokojnie, nie zamierzam cię atakować. Po prostu sądziłem, że świetnie odnalazłaś się za biurkiem prezesa.
- Żartujesz? Wciąż wszystko musi mi tłumaczyć Szymek. Czasami tak banalne rzeczy, że aż się wstydzę, iż mnie nie wyśmieje. Zresztą czasami tak robi, czym doprowadza mnie do szewskiej pasji. Ostatnio nawet dla żartu dał mi jakiś świstek do podpisania a potem nabijał się ze mnie gdy bezmyślnie go podpisałam. I jeszcze mi to wypomina uważając, że to całkiem zabawne…Czemu tak na mnie patrzysz?
- Jak?
- Nie wiem. Dziwnie.
- Po prostu jestem zaskoczony. Dawniej chyba niespecjalnie go lubiłaś, co?
- Może, ale w ciągu ostatnich miesięcy zaprzyjaźniliśmy się.
- Rozuuumiem.- Przyznał przeciągając samogłoski tak jak czasami robią to psychologowie w czasie sesji terapeutycznej tylko po to, by nie rozdrażnić pacjenta czym mnie zirytował.- A wracając do tematu to wciąż nie wyjaśniłaś mi powodów złości mojej kuzynki.
- Przecież to zrobiłam.
- Nie do końca.
- Jej, wciąż jesteś bystry.
- No cóż, w wypadku uszkodziłem tylko nogi nie mózg. No więc?- Nie wiedziałam co mu właściwie odpowiedzieć, więc długo ważyłam słowa. No bo jakie właściwie miałyby to być słowa? „A no wiesz, Monia uważa że powinnam iść do łóżka z innym facetem tylko po to, by udowodnić że nie egzystuję a żyję. I jeszcze płakać w poduszkę jednocześnie tego nie robiąc, bo to oznacza że płacze moja dusza…czy jakoś tak. Nigdy do końca nie zrozumiałam o co chodziło jej w tym ostatnim stwierdzeniu.
- Więc…po prostu uznała, że jej mama mnie przekonała bym tego nie robiła wzbudzając we mnie poczucie winy. No wiesz, że niby sprzedaję spuściznę Jastrzębskich.
- A było tak? To znaczy moja ciotka cię do tego przekonała?
- Hej, bierzesz jej stronę?
- Nie, ale jak sama wcześniej przyznałaś świat korporacji jest dla ciebie wciąż niezrozumiały i nie najlepiej się w nim czujesz.
- Ale to nie znaczy, że chcę by zniknął z mojego życia. Na razie po prostu wciąż nie wiem co chcę jeszcze zrobić. A Monika mi nie pomaga.
- Skąd ja to znam: czasami potrafi być bardziej upierdliwa niż wrzut na tyłku. I gdybym był bardziej złośliwy to teraz zacierałbym ręce, bo sama ją na mnie nasłałaś.
- Ja?- Obruszyłam się.
- Tak ty. Ale zauważ, że tego nie robię.- Spojrzałam na niego spod byka, bo poczułam że stroi sobie ze mnie żarty. Nie byłam jednak na serio zła.
- Aleś ty łaskawy.- Zakpiłam tylko. Potem podeszłam w stronę okna odsuwając rolety.- Nie jest ci tu za ciemno?
- Właściwie to tego nie zauważam. Siedząc cały dzień w pokoju nie zwraca się uwagi na takie rzeczy.
- Serio mówisz? Chcesz powiedzieć, że przez całą dobę siedzisz tutaj jak kołek?
- Jakbyś nie zauważyła jeżdżę na wózku. Nie siedzę na tym bo lubię.- Odpowiedział mi wskazując na swój wózek.
- Ale to nie znaczy, że musisz tu tkwić. Nie masz ochoty wyjść na dwór?
- Jej, teraz nudzisz jak moja matka. Nie, nie mam.
- Ale ja mam. Idziemy.
- Znów zaczynasz mnie irytować.
- Trudno, jakoś się z tym pogodzę. Zawołam kogoś do pomocy to ściągnie cię na dół. Albo jeszcze lepiej: po prostu zrzucę cię ze schodów.
- Ha, ha, ale zabawne. Nie chcę wychodzić, jest zimno.
- Bzdura, na zewnątrz jest ze dwadzieścia stopni. Nie widzisz, że mam na sobie tylko sweter bez kurtki? 
- Ewelina, naprawdę dobrze mi tutaj. Poza tym dziś niedziela, więc ogrodnik nie pracuje i nie będzie mnie miał kto znieść.
- Ja z twoim ojcem powinnam sobie poradzić.
- Chcesz mnie dźwigać? Mowy nie ma.
- Ale…
- Powiedziałem. Zostaję tutaj.- Oznajmił już stanowczo i twardo, więc zrozumiałam że raczej się nie ugnie. Ciężko westchnęłam.
- Dobrze, przepraszam.- Powiedziałam cicho.- Ale musisz mi obiecać, że gdy tylko będziesz miał możliwość to wyjdziesz na dwór w tygodniu, dobra?
- Jeśli będzie pogoda to wyjdę. Poza tym nie rozumiem dlaczego tak ci na tym zależy.
- Nie chcę żebyś tu skopciał i skisł niczym ogórek.
- Zapewniam cię, że wcale nie kisnę. Widzisz?- Dłonią wskazał leżącą na biurku książkę.- Przynajmniej ten wózek ma jedną zaletę. Dzięki wymuszonej bezczynności mam możliwość nadrobić zaległości w czytaniu.
- A co czytasz?- Zainteresowałam się kierując się ku stolikowi i kierując dłoń ku nieznanej mi powieści. Gdy jednak wzięłam ją do ręki wzrokiem niewerbalnie spytałam Artura czy mogę to zrobić. Dopiero gdy skinął mi głową przeczytałam tytuł.- Inne pieśni…nie wiedziałam, że lubisz tego typu literaturę.
- A więc czytałaś?- Skinęłam głową.
- Kiedyś poleciła mi ją Celina. Ale choć mnie nie rozczarowała to raczej nie zachwyciła. Ale może to dlatego, że nigdy nie lubiłam stylu Lema a Dukaj jest do niego bardzo podobny.
- Ale sama historia i pomysł fabularny…musisz przyznać że jest niebanalny.
- Tak, ale serio sądzisz że taki świat mógłby być możliwy? Teraz nikt nie pamięta kim był Arystoteles czy Empodakles.
- Empodekles.- Poprawił mnie, a potem widząc mój zaskoczony wzrok wzruszył ramionami.- No co, lubiłem w szkole historię. No i mity. A do Wody żywej mam szczególny sentyment.
- Nie no masz na myśli te baśnie? Uwielbiałam gdy tata czytał mi je wieczorami. Która była twoją ulubioną?
- O szefcu Kopytko…
- …i kaczorze Kwak.- Dokończyłam ze śmiechem. – Też ją lubiłam. W ogóle Makuszyńskiego; nie tylko jego baśnie. Nie dość, że miał ciekawe pomysły to jeszcze umiejętnie umiał przelać je na papier.
- Tak, stanowczo jest niedoceniany…- Przyznał mi Artur, a ja sama właściwie nie rozumiałam jakim cudem zaczęliśmy rozmawiać o książkach i literaturze. W życiu nie podejrzewałabym Chojnackiego o czytanie tego typu pozycji.  No bo okazało się, że nie tylko te dwie znamy oboje, ale również wiele innych. I nawet mu to przyznałam.
- Uważasz, że jestem totalnym gburem i ignorantem?- Spytał mnie wówczas z udawanym przerażeniem.
- Wybacz, ale jakoś mi to nie pasuje do twojego wizerunku beztroskiego chłoptasia lubiącego szybkie samochody.- Odpowiedziałam odruchowo. Zaraz jednak skarciłam siebie i swój zbyt szybki jęzor. W końcu nieopatrznie przypomniałam Arturowi o okolicznościach jego wypadku.
- Hej, teraz to mnie rozczarowałaś.- Skomentował to. Na szczęście nie wydawał się być na mnie zły. Raczej rozbawiony.
- Przykro mi, ale taka jest prawda. Jeśli już to podejrzewałabym cię o czytanie Sapkowskiego, Puzo czy Nesbo.
- A więc przynajmniej cię nie rozczaruję w tej kwestii, bo akurat wszystkich trzech panów czytałem. I powiem ci, że do Ojca chrzestnego wciąż mam sentyment, a niektóre thrillery drogiego Jo są całkiem niezłe i zaskakujące.W zasadzie rozczarował mnie tylko jeden, ale tylko odnośnie zakończenia. Sam styl i przeprowadzenie akcji- majstersztyk.
- Tak, masz rację, ale wkurza mnie z tymi wieloma postaciami. I tak ciężko mi zapamiętać jakiekolwiek nazwisko, a co dopiero norweskie. Tym bardziej że niewiele wnoszą do akcji. No dobra, ale dość już o tym.- Dodałam ucinając temat, bo odruchowo patrząc na zegarem na moim nadgarstku zauważyłam, że jest już kwadrans po czwartej, a to oznaczało że w domu Chojnackich przebywam już cztery godziny. Niecałe dwie spędziłam na dole z rodzicami Artura, ale pozostałe dwie tutaj. Pewnie nieźle go wymęczyłam.- I tak zajęłam ci dużo czasu.
- No cóż, ostatnio mam tak rozrywkowe i zapełnione życie, że rzeczywiście zburzyłaś mi plany.- Zażartował. Potem dodał już poważniej.- A tak serio to cieszę się, że przyszłaś. Czasem naprawdę mi się nudzi.
- Skoro jesteś gotowy znosić moją paplaninę i fakt, że cię irytuję to będę wpadać częściej. Albo chociaż zadzwonię: teraz mam w firmie niezły kocioł z powodu ustalania warunków umowy z Kamińskimi, a w domu dziecka problem z jedną wychowanicą. Nie wspominając już o panu Andrzeju z domu spokojnej starości. Nie byłam już u niego prawie trzy miesiące i jest mi strasznie wstyd. Może jeszcze dzisiaj uda mi się z nim spotkać choć na godzinkę, bo ma imieniny.
- Jak go znam to ucieszy się, że w ogóle przyszłaś.
- Mam nadzieję.
- Pozdrów go ode mnie gdy tam będziesz.
- Jasne, tak zrobię. I powiem mu, że ty odwiedzisz go gdy tylko staniesz na własnych nogach.
- Lepiej nie obiecuj czegoś czego nie będziesz mogła dotrzymać.
- To akurat mogę. Trzymaj się.
- Ty też.
- Aha, i miłej rehabilitacji z panią Renatą Kowalski.
- Ha, czekałem kiedy znów mi to wypomnisz.- Na zakończenie cmoknęłam go w policzek, a potem jeszcze tuż przy drzwiach pomachałam. W odpowiedzi uśmiechnął się do mnie.
Tak jak postanowiłam, tak też zrobiłam. To znaczy odnośnie odwiedziny pana Andrzeja w ośrodku. Po drodze nieźle się nagłowiłam szukając miejsca gdzie mogę kupić czekoladki (akurat po drodze mijałam same lokalne sklepiki, które w niedzielę nie były czynne), a potem naczekałam się na przystanku autobusowym na autobus, który z racji niedzielnego popołudnia kursował zdecydowanie rzadziej niż w tygodniu. To nasunęło mi pomysł o zrobieniu prawa jazdy. W końcu chyba mogłam sobie na to pozwolić, a i jazda wiecznie spóźniającą się i zatłoczoną komunikacją miejską czasami przyprawiała mnie o ból głowy pomieszany z irytacją. Obiecałam sobie, że już w poniedziałek zapiszę się na kurs.
Ponad godzinę później dotarłam do domu spokojniej starości. Zazwyczaj w niedzielę nie przyjmowano odwiedzin po osiemnastej, ale dla mnie (choć zbliżało się wpół do szóstej), zrobiono wyjątek. Choć oficjalnie nie pełniłam już funkcji wolontariuszki, to i tak pracownicy traktowali mnie bardzo wyrozumiale. Tak jak przewidywał Artur staruszek potraktował mnie bardzo wyrozumiale zbywając przeprosiny machnięciem dłoni. Bardzo ucieszył się z dużej porcji czekoladek, której jednak gdy zauważyła dyżurna pielęgniarka musiał obejść się smakiem, z powodu problemów ze zdrowiem. Gdy wybrał się do łazienki wypytałam kobietę o szczegóły.
- E tam, nic takiego. Po prostu zbyt dużo cholesterolu i ciężkich potraw, a wie pani: nie jest młodzieniaszkiem. Dlatego musi postępować ostrożnie ze słodkościami, pozwalam mu zjeść coś raz w tygodniu.
- Dobrze. Cieszę się, że pani o tym wspomniała, bo ten stary oszust nic mi nie powiedział.- Czterdziestolatka uśmiechnęła się.
- Tak, wiem jaki potrafi być czarujący. Jest pani kimś z rodziny?
- Nie, pan Andrzej był przyjacielem mojej babci, która kiedyś tu mieszkała a także i moim.- Odpowiedziałam jej. Tak jak słusznie podejrzewałam musiała pracować tu od niedawna skoro nie znała swoich wszystkich wychowanków.
- Bardzo się cieszę, że wciąż pani o niego dba i o nim pamięta. Nie widziałam by ktokolwiek go odwiedzał…
- No już jestem. To co partyjka, Ewelinko?
- Poker?- Spytałam uśmiechając się porozumiewawczo do pielęgniarki, która sądząc po uśmiechu dobrze już poznała małą słabość pana Andrzeja.- Czemu nie?
Podczas gry toczyliśmy rozmowę na różne tematy: pytałam go o samopoczucie i zdrowie. On z kolei pytał mnie co ciekawego słychać u moich dzieciaków (tak określał dom dziecka w którym służyłam za wolontariuszkę) i Artura. W pierwszym przypadku wyjaśniłam mu bliżej problem Michaliny wyrażając nadzieję, że praca w charakterze wolontariuszki pomoże jej się zmienić (bo już  w przyszłym tygodniu miała się wyprowadzić z domu dziecka i zacząć pracę w remontowanym domu starości za zgodą dyrektorki placówki, która w końcu raczyła odebrać telefon od pani Bożeny). Jeśli zaś chodzi o Chojnackiego to pan Andrzej wyraził żal na temat jego kalectwa wciąż powtarzając, że taki świetny z niego chłopak i nie zasłużył na bycie skazanym na wózek inwalidzki. Ja jednak podkreśliłam, że z pewnością za kilka miesięcy będzie śmigał na własnych nogach tak jak dawniej, bo odkąd ćwiczy uczynił znaczne postępy. Wtedy pan Andrzej zażartował, że ma nadzieję iż tak będzie bo ma zamiar zobaczyć go jeszcze przed śmiercią. Mnie się ten żart zdecydowanie nie spodobał. Może i ostatnimi czasy rzadko odwiedzałam swojego przyjaciela, ale mimo wszystko wciąż był dla mnie ważny. Czasami po prostu są w życiu tacy ludzie, że chociaż nie widzi się ich przez kilka tygodni, miesięcy czy nawet lat to mimo to nigdy nie przestają wiele znaczyć.  I wystarczy nam, że w ogóle istnieją i są szczęśliwi. No i  nigdy następne spotkanie po długiej przerwie nie wydaje się być niezręczne. Takim właśnie człowiekiem był dla mnie ten jowialny staruszek, który w kółko mógłby grać w pokera.

4 komentarze:

  1. Super super super nadrabiaj Artura :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja tam ciągle liczę na Szymka!
    Ewelina i Artur dobre koleżeństwo, przyjaźń, ale to z Szymkiem bedzie miłość i zdobywanie.....
    Rozdział jak zwykle fajny.
    Pozdrawiam
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  3. Swietne opowiadanie kiedy dodasz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpewniej jutro, bo właśnie mam zamiar wziąć sie za pisanie także jutro pewnie dokończę.

      Usuń