Cześć i czołem wszystkim :-) Udało mi się zmobilizować i dokończyć pisanie tego rozdziału. W zasadzie to dużo nie wnosi, ale obiecuję że w następnych częściach akcja zacznie się już rozkręcać. Trzeba tylko jeszcze dać trochę czasu Arturowi na dojście do zdrowia. Także miłego czytania i przede wszystkim majówki, której niestety pogoda nie zapowiada się najlepiej. No ale pieprzyć pogodę, ważne żeby trochę odpocząć i tego wam (i sobie) życzę. Tak więc duuuużo leniuchowania i leżakowania.
Pozdrawiam ;)
-
Pani Ewelino, chciałam z panią porozmawiać.- Podczas dzisiejszego dnia pracy
jako wolontariuszka w domu dziecka podeszła do mnie pani Bożena, opiekunka
starszych dzieciaków. Dobiegała pięćdziesiątki i przypominała taką miłą, ciepłą
babuleńkę. Dlatego też to właśnie ją lubiłam najbardziej.
-
Tak, oczywiście.- Odparłam wstając ze swojego krzesła i posłusznie kierując się
za nią do jej gabinetu. W środku, gdy zostałyśmy same spytałam:- Coś się stało?
-
Właściwie to tak…to znaczy nie. No bo…chodzi o Michalinę.
-
Michalinę Kownacką? O matko chyba znów czegoś nie zmalowała?- Co prawda
widziałam dzisiaj Roberta Fiołkowskiego a jej kuratora wychodzącego z ośrodka
gdy ja tam wchodziłam, ale mimo wszystko…
-
Nie, nic nie zmalowała. Ale pan Robert zaproponował nam pewien pomysł na
poprawę jej zachowania. Tyle, że nie do końca jest on zgodny z regulaminem domu
dziecka…- Pani Bożena zaczęła mi wyjaśniać, że obok domu Fiołkowskiego odbywa
się remont domu spokojnej starości. Związku z tym potrzebni są wolontariusze i
Michalina mogłaby zostać jednym z nich. Tyle, że Fiołkowski chciałby aby
dziewczyna w tym czasie zamieszkała w tym miejscu by miał ją na oku. –
Zdecydował się nawet pokryć wszelkie koszty jej utrzymania takie jak jedzenie
czy kosmetyki do codziennej pielęgnacji.- Kontynuowała, a pod sam koniec
dodała:- Ale my przecież nie możemy tak po prostu się na to zgodzić. Oczywiście
wiem, że pan Robert nie zrobi jej nic złego, czasie coś ukradnie lub włamie się
do sklepu? Wtedy cały ośrodek będzie miał problem.
-
A co na to pani Jaśkiewicz?- Spytałam mając na myśli dyrektorkę placówki.
-
Na razie nic, bo nie wróciła z urlopu.- Pani Bożenka bezradnie rozłożyła ręce.-
Ma wrócić dopiero za dwa tygodnie, a ja najpóźniej do końca przyszłego muszę
dać odpowiedź panu Robertowi tak by mógł wpisać Michalinę jako wolontariuszkę.
-
Próbowała pani do niej dzwonić?
-
Tak, ale mi się nie udało. Co prawda uprzedzała, że może być z tym problem, w
końcu pojechała z mężem do Grecji, ale zapowiedziała też żeby w ważnych sprawach
bezpośrednio się z nią kontaktować w ten sposób.
-
Może akurat opala się na plaży.- Zażartowałam.- Niech pani spróbuje jutro.
Niestety
nazajutrz również nie udało się skontaktować
z panią Jaśkiewicz, a także w następnych dniach. Dlatego w porozumieniu
z innymi opiekunkami doszłyśmy do wniosku, że propozycja kuratora brzmi całkiem
rozsądnie. Ja jednak wolałam najpierw porozmawiać z samą zainteresowaną.
Uważałam za dziwny fakt, że o losie Miśki ma decydować ktoś inny niż ona sama.
Okej, nawet jeśli podlegała nieustannej kontroli przez dom dziecka, to przecież
była taka sama jak inne nastolatki. Buńczuczna, rozkapryszona, złośliwa…jednak
nie zauważyłam żeby była zła. Pełna goryczy, owszem, wściekła do całego świata
tak, ale nie zła. Dlatego poczucie tego, że może wpłynąć sama na swój los mogło
jej dużo pomóc. Nawet jeśli było nie do końca prawdziwe.
Rozmowa
z każdym z wychowanków takiej placówki nie jest łatwa, a już szczególnie z
nastolatkami. Trzeba znać trzy podstawowe zasady: po pierwsze wychowawca/wolontariusz
zawsze będzie wrogiem; po drugie: zawsze będzie się o coś czepiał i trzeba mu
mówić „nie”; po trzecie: to on nigdy nie ma racji. Gdy się to zaakceptuje (a
przynajmniej postara), to wtedy przewracanie oczami czy postawa zbolałego
męczennika, który jest zmuszony do wysłuchania nieprzyjemnej tyrady nie robi
już wrażenia. Właściwie to sama jestem pod wrażeniem, jak łatwo było mi do tego
przywyknąć.
-
No więc tak to wygląda.- Podsumowałam na koniec gdy zwięźle wytłumaczyłam
zbuntowanej nastolatce w czym problem.- Co ty na to?
-
Żartuje pani? Mowy nie ma.- Prychnęła ostentacyjnie zakładając sobie ręce na
piersiach.- Nie mam zamiaru tyrać za darmo. Głupich nie ma.
-
Dzięki temu nie będziesz musiała spędzać czasu tutaj.- Perswadowałam tak jakby
jej los nie został już przesądzony przez władze placówki.
-
Przecież niedługo wakacje. A ja i tak będę wychodzić gdzie mi się podoba, jak
zawsze.
-
Michalina, nie możesz stale tak postępować. Przecież w tym roku kończysz
gimnazjum. Nie zastanawiałaś się nad tym co chcesz robić potem, czym chcesz
zająć się w życiu? To może być dla ciebie szansa.
-
Szansa?- Znowu parsknęła.- Niby na co?
-
Na nowy start.
-
Phi, płacą pani za ględzenie takich banałów?
-
Posłuchaj, teraz wydaje ci się, że jesteś pępkiem świata i możesz wszystko, ale
już niedługo może życie zweryfikuje to i za to co robisz będziesz musiała…
-
…Uważa pani, że uważam się za pępek świata?- Przerwała mi szczerze zdziwiona.- Przecież
jest wręcz przeciwnie, a wychowawcy wpajają mi to z zadziwiającą regularnością.
-
Co to znaczy?- Teraz z kolei to ja się zdziwiłam.
-
Jezu, niech już pani nie udaje świętej Teresy z Kalkuty. Przecież nie pracuje
tu pani od wczoraj. Oni nas nie znoszą i i tak wiedzą, że marnie skończymy. I
raczej tak jest, więc mają rację. Tak więc po co się wysilać?
-
Choćby po to by udowodnić im, że jest inaczej.
-
Matko, Werka miała rację: serio jest pani taka pochrzaniona, a nie tylko udaje.
Ale gdyby pani była sierotą z bidula inaczej by pani gadała.
-
Myślisz, że oprócz ciebie nikt nie ma problemów? Że wychowałam się w luksusie,
nigdy nie smuciłam, a potem poznałam bogatego męża, który zmarł krótko po
naszym ślubie?- Nigdy nie dyskutowałam z żadnym wychowankiem o swoim życiu
prywatnym, ale tym razem jakiś impuls kazał mi kontynuować tę rozmowę.- Każdy z
nas ma jakieś bolączki. Sztuką jest tylko z nich wyjść.
-
Boże, jak ja nie znoszę banałów.- Niemal jęknęła.
-
A ja nie znoszę jak ktoś co kilkadziesiąt sekund notorycznie łamie drugie
przykazanie. Przemyśl to, okej? Znam takie harde dziewczyny jak ty, które
uważają że udając że wszystko mają gdzieś świat ich nie zrani, bo kiedyś byłam
jedną z nich. Ale to niestety tak nie działa. Wręcz przeciwnie: ludzie widząc
to będą szykanować cię jeszcze bardziej sądząc że ich słowa i tak cię nie
dotkną. A ty będziesz cierpiała podwójnie. Gdzie wtedy będą twoich koledzy od
piwa i papierosów z którymi po szkole spędzasz czas? Myślisz, że cię pocieszą?
Myślisz, że…
-
Okej, okej: zrozumiałam. Niech pani już skończy.- To tak jakbym łudziła się, że
cokolwiek do niej dotarło, pomyślałam w przypływie wilczego humoru gdy tym
razem do prychnięcia dołączyło rozbawienie i śmiech. Zaraz jednak Miśka dodała
zupełnie poważnie:- Ale to niczego nie zmieni, prawda? Dyrka i tak zrobi co
będzie chciała mając w dupie moje zdanie. Ale dzięki, że udaje pani że jest
inaczej.- Wypowiedziała na głos to, z tego ja zdawałam sobie sprawę. Zrobiło mi
się bardzo głupio, iż ja chciałam oszukać ją że ma na coś wpływ podczas gdy tak naprawdę ona
wiedziała coś wręcz przeciwnego. No bo jak mogła zaufać w prawdziwość słów
które wypowiedziałam do niej najpierw? Jak mogła ufać komukolwiek skoro i tak
nikogo nie obchodziła?
Dlatego
gdy w końcu wróciłam do swojego małego mieszkania myślałam tylko o tym by iść
do łóżka; nawet darowałam sobie prysznic- ostatecznie mogłam wziąć go rano.
Przed snem pomyślałam jeszcze o Michalinie. Monika miała rację, nie nadawałam
się do tego typu zajęć, bo zbyt angażowałam się w różne sprawy i jeśli coś
robiłam to całą sobą. Dlatego każda historia poszczególnego wychowanka była dla
mnie źródłem smutku i żalu. Paradoksalnie jednak dawały mi one siłę by się nie
poddawać. Bo w chwilach smutku czy zwątpienia przekonywałam się, że jest wiele
osób które ma gorzej niż ja i mogę coś z tym zrobić. Tyle czy to była
rzeczywiście prawda? Czy naprawdę mogłam choć trochę ulepszyć ten swój lokalny
świat? Czy to nie było przypadkiem stosowanie motyki na Słońce?
Jeśli
chodzi o sprawę sprzedaży biura architektonicznego, to rozmowa na ten temat z
matką Mariusza definitywnie pozbawiła mnie chęci na pozbycie się tej firmy. W
końcu moja teściowa miała rację: nie mogłam tak po prostu pozbyć się czegoś, na
co pracowały trzy pokolenia Jastrzębskich. Przykra była świadomość, że
następnego nie będzie, ale jak najmocniej starałam się powściągnąć to uczucie. W
ostatnich chwilach coraz częściej nachodziła mnie myśl o tym jak rozkosznie
byłoby być mamą. Tyle, że niestety nie mogłam tego zrealizować. To znaczy
jasne, że mogłam, ale innego dziecka niż Mariusza nie chciałam.
Szymon
o dziwo dobrze przyjął moją decyzję: spodziewałam się że może być nieźle zły,
ale mimo wszystko zachował się jak prawdziwy przyjaciel. Zaakceptował moją
decyzję bez żadnego namawiania czy prób perswazji. Po prostu przyznał, że jeśli
nie jestem pewna to powinnam się dokładnie zastanowić i dać sobie czas. Tak
więc lepiej zostawić wszystko tak jak jest przedłużając umowę z
Build&Project i wstrzymać się ze sprzedażą niż gdybym miała potem żałować.
W tej kwestii już bardziej naskoczyła na mnie Monika.
-
Co, byłaś zdecydowana na sprzedaż biura a teraz po rozmowie z ciotką
rezygnujesz?- Miała na myśli rozmowę z moją teściową.
-
Monia, mówiłam ci, że na razie po prostu to rozważałam.
-
Bzdura.- Prychnęła.- Chciałaś to zrobić. Widziałam jak cieszyła cię sama
perspektywa pozbycia się tej odpowiedzialności. Czego nagadała ci ta stara
dewota?
-
Monika…- Żachnęłam się. Moje jeszcze kilka lat temu gdy nie znosiłam pani Agaty
gdy nie akceptowała mnie w roli swojej synowej, ale teraz taki brak szacunku
był dla mnie niesmaczny. Tym bardziej z ust Moniki, która była przecież jej
córką.
-
Przestań, musisz wreszcie to dostrzec. Już dawno miałam ci to powiedzieć, ale
sądziłam że po jakimś czasie sama się przekonasz jak cię szprycuje.
-
Słucham? Co masz na myśli?
-
To, że zaakceptowała cię tylko dlatego, by móc razem przeżywać śmierć swojego
ukochanego Mariusza. I wciąż nie pozwala ci pozbyć się poczucia winy ani
zapomnieć o jego śmierci i żyć normalnie.
-
To nieprawda.
-
Nie? Otwórz w końcu oczy, dziewczyno. Jesteś młoda, ale niedługo stuknie ci
trzydziestka. A ty wciąż zachowujesz się tak jakby twój mąż zmarł miesiąc temu.
Nie każę ci o nim zapomnieć, ale na Boga sądzisz że chciałbyś byś całe życie
nosiła po nim żałobę? Żebyś pozbawiła się namiętności, przyjemności
macierzyństwa, prawdziwej miłości?
-
Prawdziwa miłość jest już za mną.- Odpowiedziałam z trudem czując gulę w gardle
na samo wspomnienie o Mariuszu. A już od dawna przestałam tak reagować i
myślałam, że ten etap już minął.
-
Bzdura, kochana. Po Michale z którym spotykałam się w liceum też tak myślałam;
potem o Tomku i Darku. A już po rozwodzie z Wiktorem ryczałam jak bóbr przez
dobry miesiąc przed snem, choć jednocześnie chciałam go udusić i wprost nie
znosiłam. Ale pewnie to dlatego, że był niezły w te klocki.
-
Monia…
-
No co, wybacz starszej pani, gdy będziesz w moim wieku nie będziesz się cackać
mówiąc o seksie. Ale wracając do tematu…życie to nie legenda w której po
śmierci ukochanego kobieta do końca życia nosi żałobę bo nie potrafi pokochać
kogoś innego. Niestety, ale muszę cię uświadomić że miłość na całe życie nie
istnieje. Zauroczenie i namiętność szybko mijają, a potem w związku liczy się
szacunek, zaufanie, sympatia, oddanie…to są prawdziwe fundamenty. Także gdybyś
nie spotkała mojego brata zakochałabyś się prawdopodobniej w kimś innym i nadal
masz na to szansę jeśli tylko się na to otworzysz.
-
I co ty imputujesz? Że twoja matka mi tego zabrania? Przecież ona nigdy nawet
nie wspomniała o innym mężczyźnie w moim życiu!
-
Właśnie, bo mama nawet nie zakłada takiej możliwości. A wiesz co się stanie gdy
ktoś taki się pojawi? Przestanie być taka słodka i znów zacznie być dla ciebie
zołzą. Zobacz jak zachowała się gdy chciałaś sprzedać firmę Mariusza. Ale ona
ma ponad sześćdziesiąt lat, może spokojnie gnuśnieć; Bóg wie ile razy prosiłam
ją a nawet groziłam próbując wyrwać ją z tego stanu wiecznej żałoby. A
skończyło się na tym jaka to jestem okropna i niewdzięczna. Ale ja przecież też
kochałam mojego brata, Mariusz też wiele dla mnie znaczył.- Mówiąc to jej oczy
wyraźnie się zaszkliły, choć głos nadal brzmiał tak jak dawniej.- Ale wiem, że
muszę żyć dalej; wiem że on też by tego chciał. A już z pewnością wiem, że
chciałby tego dla ciebie, bo kochał cię tak jak nikogo i byłaś dla niego
najważniejsza.
-
Jak mogę to zrobić? Przecież sama sobie zaprzeczasz.
-
Wcale nie. Po prostu usiłuję ci powiedzieć, że musisz dać sobie szansę na
szczęście. Bo to co teraz robisz to tylko wegetacja. Żadnego celu, żadnych
zobowiązań, żadnych głębszych uczuć. Pamiętam jaka byłaś dawniej. Pamiętam z
jaką emocjonalnością podchodziłaś do wszystkiego, jak Mariusz opowiadał
żartobliwie o waszych sprzeczkach o tym jak kocha ten twój temperamencik. A
gdzie on teraz jest?
-
Więc wszystko sprowadza się do seksu, tak? Gdybym zaczęła się spotykać z jakimś
fagasem uważałabyś, że wszystko ze mną w porządku?
-
Wcale nie i doskonale o tym wiesz usiłując strywializować tę sprawę. Po prostu
chcę znów zobaczyć w twoich oczach zapał i autentyczną pasję, radość.
-
Przecież nie ubieram się na czarno, nie chodzę wiecznie skwaszona i nie płaczę
w poduszkę przed snem.- Odpowiedziałam rozdrażnionym tonem. Bo rozmowa ze
szwagierką zaczęła mnie już irytować. Ale o dziwo zamiast się zdenerwować
Monika spojrzała na mnie smutno.
-
I to jest jeszcze gorsze, wiesz? Bo tłumisz to wszystko w środku. Nie płaczą
twoje oczy, ale dusza. Ale musisz pozwolić mu odejść, wiesz? On nie żyje,
Ewelina. I twoje wspomnienia tego nie zmienią.
-
Wiesz co? Wybacz, ale nie chcę się z tobą pokłócić, więc radzę ci wyjść.
Pozwolisz że cię nie odprowadzę.
-
Ewelina…- Tym razem to ja powstrzymałam jej dalsze słowa.
-
Nie, nic już więcej nie mów; i tak powiedziałaś za dużo.
-
Nie zachowuj się infantylnie obrażając się na mnie.
-
Więc ty nie każ mi zachowywać się jak szczęśliwa wdowa po bogatym architekcie
mogąca żyć pełnią życia. I nie wyjeżdżaj mi tu z tekstami o wegetacji, bo to
nieprawda. Jestem szczęśliwa: czasami mniej, czasami bardziej, ale jestem. I
fakt, że wciąż mam w sercu Mariusza nie oznacza, że jestem zamknięta na inne
znajomości.
-
Serio? Przecież w ciągu tych dwóch lat nie umówiłaś się na żadną randkę, nie
flirtowałaś, nie…
-
Dość, już dość. Kazałam ci wyjść.
-
Dobra, idę!- Krzyknęła zdenerwowana. Widać było, że jest na mnie wściekła. Tuż
przed drzwiami wejściowymi zatrzymała się jeszcze i spojrzała mi prosto w
twarz:- Aha i wiesz co? W niektórych częściach Indii podobno jeszcze praktykują
sati. Może powinnaś od razu poddać się spaleniu skoro nie masz odwagi dalej
żyć po śmierci męża. Cześć.- Rzuciła na koniec zostawiając mnie samą z moim cierpieniem i
żalem.
A ja usiadłam
wtedy na krześle usiłując się rozpłakać, ale łzy wciąż tylko stały mi w oczach nie
chcąc spłynąć po policzkach. To jeszcze bardziej mnie zirytowało.
I to jest jeszcze gorsze wiesz?
Nie płaczą twoje oczy, lecz dusza.
Skąd
ona wzięła do cholery ten tekst?! I to o pasji w życiu. Przecież wciąż byłam tą
samą Eweliną. A że mniej zadziorną i temperamentną? W końcu miałam już
trzydziestkę na karku, a nie byłam absolwentką studiów jak w chwili gdy mnie
poznała. To chyba naturalne, że zachowywałam się trochę poważniej. A przynajmniej tak się przed samą sobą tłumaczyłam.
***
Nie
odzywałam się do Moniki przez cały następny tydzień dlatego też nie miałam
relacji co do stanu zdrowia Artura (a pamiętałam, że zbliża się okres w którym
miał zdecydować czy chce kontynuować rehabilitację czy nie). Dlatego a także w
mniejszym stopniu z powodu wolnego weekendu postanowiłam go odwiedzić. Pani
Grażynka ucieszyła się na mój widok, pan Grzegorz chyba też. Nie wiedząc
właściwie dlaczego przypisywał całą zasługę faktu, że Artur w końcu zgodził się
na leczenie swojego kalectwa, mnie. A ja choć wielokrotnie zaprzeczałam to po
jakimś czasie przestałam. Miałam nadzieję, że dzięki temu przestanie wciąż to
podkreślać. Wybrałam akurat porę rehabilitacji Chojnackiego, dlatego też jego
rodzice zaprosili mnie do salonu zabawiając rozmową o biurze architektonicznym
oraz namawiając na jedzenie kolejnych porcji donoszonych smakołyków. Widać
było, że są wyraźnie szczęśliwsi i w duchu liczyli na to, że ich syn odzyska
całkowitą sprawność w obu kończynach. Wciąż chwalili nowego rehabilitanta
Kowalskiego mówiąc, że jest prawdziwym specjalistą w swoim fachu kilkakrotnie
dziękując, że go poleciłam. (W rzeczywistości polecił go przecież doktor z
którym rozmawiałam, ale gdy próbowałam o tym napomknąć państwu Chojnackim, oni
i tak machnęli ręką na tę informacje.)
Ja
byłam co prawda mniej optymistycznie nastawiona do faktu odzyskania sprawności
przez Artura, ale mimo wszystko chciałam by stał się prawdą. Chyba nie
życzyłabym skazania na wózek nikogo z moich znajomych. Nawet złośliwej Kamili,
która prawie rozwaliła mój związek z Mariuszem.
Po
niecałej godzinie pobytu u pani Grażyny oraz Grzegorza, z górnego piętra ich
domu zeszła młoda wysoka blondynka. Nie powiem, ten fakt mnie mocno zdziwił, bo
po stroju zauważyłam, że nie była sprzątaczką. Chociaż była ubrana na sportowo,
ale wyraźnie były to ubrania markowe. Ale sprawa się wyjaśniła gdy na jej widok
pani Grażyna szeroko się uśmiechnęła wstając z kanapy.
-
Pani Kowalski, już po rehabilitacji?
-
Tak proszę pani.- Młoda kobieta uśmiechnęła się ukazując rząd śnieżnobiałych
zębów. Tak prostych, że niemal ich jej pozazdrościłam. A więc to był
rehabilitant Artura…ten cały pan Kowalski, który okazał się być panią Kowalski.
Jej, jak mogłam wcześniej tego nie zauważyć? Co prawda podczas rozmowy z
Chojnackimi pan Grzegorz mówiąc o rehabilitantce powiedział o niej coś w
rodzaju żeńskim, ale złożyłam to na krab przejęzyczenia, bo akurat szykował się
do odbioru komórki i wstawał z kanapy.
-
I jak poszło?
-
Bardzo dobrze, tak jak zwykle. Naprawdę uważam że jeśli dalej będzie się tak
starać to uda mu się odzyskać władzę w nogach.
-
To cudownie. Proszę, poznaj Ewelinę, przyjaciółkę Artura i całego domu. To jej
udało się namówić mojego uparciucha na tę rehabilitację. – Dodała pani
Chojnacka wzbudzając wybuch lekkiego śmiechu u pani Kowalskiej…błąd pani
Kowalskiego. Boże, jak można mieć takie nazwisko, pomyślałam w duchu. Przecież
gdy pominie się imię i zostawi sam tytuł naukowy z nazwiskiem naprawdę można
wziąć ją za faceta. Tak jak ja to zrobiłam przekonana, że nazwisko na wizytówce które dostałam od profesora z którym jakiś czas temu rozmawiałam o chorobie Artura dotyczy kobiety.
-
Miło mi panią poznać.- Kobieta wyciągnęła do mnie rękę, więc ja musiałam zrobić
to samo. Z niewiadomych dla siebie powód zrobiłam to z niejakim ociąganiem. Ale
chyba wciąż byłam w szoku.
-
Mnie również.- Odparłam mimo wszystko tylko z trzy sekundowym opóźnieniem.
-
Wypije pani z nami kawę?- Zaproponowała pani Grażyna.
-
Nie dziękuję, na pół godziny mam następną wizytę, ale bardzo dziękuję za
zaproszenie. Mam nadzieję, że Artur zgodzi się na kolejne wizyty i kiedyś
będziemy jeszcze miały czas żeby się napić. Do widzenia.
-
Do widzenia.- Odpowiedzieli niemal chórem państwo Chojnaccy. Po jej wyjściu
pani Chojnacka spytała mnie:
-
Jest bardzo miła, prawda? I empatyczna. Naprawdę ma podejście do pacjentów.
Dlatego wierzę, że mój syn będzie kontynuował rehabilitację nawet gdy minie ten
wymuszony na nim przez ciebie szantaż.
-
Powiedział pani o tym?- Zdziwiłam się.
-
Tak.- Skinęła głową.- Na samym początku, bo chyba nie chciał byśmy z mężem
czuli się potem oszukani gdy skończy tę głupie ćwiczenia, jak się wyrażał. Ale
od jakiegoś czasu zauważyłam, że w ogóle nie porusza tej kwestii.
-
No ale z nim nigdy nic nie wiadomo.- Dodał pan Grzegorz.- Dlatego dobrze, że tu
jesteś, bo w razie czego przekonasz go do tego by kontynuował leczenie.
-
Mam nadzieję, że to nie będzie konieczne.- Odpowiedziałam. A potem odczekałam
jeszcze pół godziny i poszłam na górę do pokoju Artura.
-
O, Sweterek przyszedł.- Powitał mnie gdy tylko otworzyłam drzwi przekraczając
próg jego pokoju. Potem się uśmiechnął, a ja odruchowo odpowiedziałam tak samo.
-
Tak, Sweterek. Jak tam po rehabilitacji?
-
W miarę.- Odpowiedział. – Choć Renia dała mi niezły wycisk.
-
Renia?- Spytałam znacząco.- Masz na myśli panią Kowalski?
-
Tak właśnie ją. I co ma znaczyć ten ton?
-
Nic.- Powiedziałam z niewinną minką.
-
Akurat. Po prostu trochę niezręcznie byłoby jej mówić: niech pan uniesie nogę,
a teraz ją zegnie, a potem znów niech pan ją uniesie, nie sądzisz? Dlatego
przeszliśmy na „ty”.
-
Rozumiem, nie musisz się tłumaczyć. Ale teraz przynajmniej rozumiem twój zapał
do ćwiczeń.- Roześmiałam się.
-
Ty…gdybym mógł wstać popamiętałabyś mnie.
-
Nie sądzę. A tak na poważnie to zamierzasz dalej ćwiczyć prawda?
-
Nie wiem. Po twoim dzisiejszym komentarzu chyba przestanę byleby tylko zrobić
ci na złość.
-
I móc stracić rehabilitację z Renią?
-
Jej coś ty sobie znów ubzdurała?
-
Ależ nic. Tyle, że sam przyznasz że jest śliczna.
-
Dobra, jest. Ale to nie jest główny powód, dla którego lubię z nią ćwiczyć.
-
Hm, a więc lubisz z nią ćwiczyć?
-
Jej, naprawdę powinienem cię udusić jeszcze zanim wyjechałem z kraju.- Jęknął
usiłując podjechać do mnie wózkiem, ale szybko umknęłam mu w kąt uśmiechając
się pod nosem.- Jak możesz tak wykorzystywać moje kalectwo?
-
Taki z ciebie kaleka jak i ze mnie.- Odpowiedziałam mu.
-
Naprawdę ciężko w tobie wzbudzić litość.
-
Nie to co w Reni, hm?- Nie mogłam się powstrzymać.
-
Tak, tak; przyznaję. Wysyłając mi taką śliczną rehabilitantkę strzeliłaś w
dziesiątkę, zadowolona?
-
Bardzo.- Powiedziałam na moment przypominając sobie o Alicji i jej dziecku. Jej
i Artura. Czy powinnam więc prowokować go do nowych romansów? Ale skoro dzięki
temu ma odzyskać władzę w nogach…No i chyba nic go z nią już nie łączyło, prawda? Artur wziął odpowiedzialność za swoje dziecko, ale nie za jego matkę. Postąpił więc tak jak należy.
-
A tak w ogóle to o co pożarłyście się z Moniką? Gdy mnie ostatnio odwiedziła
ledwo mogła wymówić twoje imię.
-
Ach to.- Machnęłam ręką.- Nic wartego uwagi.
-
To znaczy?
-
To znaczy, że rozważałam sprzedaż firmy, a gdy tego nie zrobiłam ubzdurała
sobie coś głupiego i naskoczyła na mnie. A przecież powinna się cieszyć, że się
opamiętałam i nie oddawałam owoców ciężkiej pracy jej ojca i brata w obce ręce,
prawda?
-
No cóż.- Skwitował to tylko Artur właściwie nie przyznając mi racji.- Serio
chciałaś to zrobić?
-
Tak, bo ktoś złożył mi propozycję kupna. Wcześniej w ogóle o tym nie myślałam.-
Dodałam jakby na swoją obronę.
-
Spokojnie, nie zamierzam cię atakować. Po prostu sądziłem, że świetnie odnalazłaś
się za biurkiem prezesa.
-
Żartujesz? Wciąż wszystko musi mi tłumaczyć Szymek. Czasami tak banalne rzeczy,
że aż się wstydzę, iż mnie nie wyśmieje. Zresztą czasami tak robi, czym
doprowadza mnie do szewskiej pasji. Ostatnio nawet dla żartu dał mi jakiś
świstek do podpisania a potem nabijał się ze mnie gdy bezmyślnie go podpisałam.
I jeszcze mi to wypomina uważając, że to całkiem zabawne…Czemu tak na mnie
patrzysz?
-
Jak?
-
Nie wiem. Dziwnie.
-
Po prostu jestem zaskoczony. Dawniej chyba niespecjalnie go lubiłaś, co?
-
Może, ale w ciągu ostatnich miesięcy zaprzyjaźniliśmy się.
-
Rozuuumiem.- Przyznał przeciągając samogłoski tak jak czasami robią to psychologowie w czasie sesji terapeutycznej tylko po to, by nie rozdrażnić pacjenta czym mnie zirytował.- A wracając do tematu to wciąż nie wyjaśniłaś mi powodów złości mojej
kuzynki.
-
Przecież to zrobiłam.
-
Nie do końca.
-
Jej, wciąż jesteś bystry.
-
No cóż, w wypadku uszkodziłem tylko nogi nie mózg. No więc?- Nie wiedziałam co
mu właściwie odpowiedzieć, więc długo ważyłam słowa. No bo jakie właściwie
miałyby to być słowa? „A no wiesz, Monia uważa że powinnam iść do łóżka z innym
facetem tylko po to, by udowodnić że nie egzystuję a żyję. I jeszcze płakać w
poduszkę jednocześnie tego nie robiąc, bo to oznacza że płacze moja dusza…czy
jakoś tak. Nigdy do końca nie zrozumiałam o co chodziło jej w tym ostatnim
stwierdzeniu.
-
Więc…po prostu uznała, że jej mama mnie przekonała bym tego nie robiła
wzbudzając we mnie poczucie winy. No wiesz, że niby sprzedaję spuściznę
Jastrzębskich.
-
A było tak? To znaczy moja ciotka cię do tego przekonała?
-
Hej, bierzesz jej stronę?
-
Nie, ale jak sama wcześniej przyznałaś świat korporacji jest dla ciebie wciąż
niezrozumiały i nie najlepiej się w nim czujesz.
-
Ale to nie znaczy, że chcę by zniknął z mojego życia. Na razie po prostu wciąż
nie wiem co chcę jeszcze zrobić. A Monika mi nie pomaga.
-
Skąd ja to znam: czasami potrafi być bardziej upierdliwa niż wrzut na tyłku. I
gdybym był bardziej złośliwy to teraz zacierałbym ręce, bo sama ją na mnie
nasłałaś.
-
Ja?- Obruszyłam się.
-
Tak ty. Ale zauważ, że tego nie robię.- Spojrzałam na niego spod byka, bo
poczułam że stroi sobie ze mnie żarty. Nie byłam jednak na serio zła.
-
Aleś ty łaskawy.- Zakpiłam tylko. Potem podeszłam w stronę okna odsuwając
rolety.- Nie jest ci tu za ciemno?
-
Właściwie to tego nie zauważam. Siedząc cały dzień w pokoju nie zwraca się
uwagi na takie rzeczy.
-
Serio mówisz? Chcesz powiedzieć, że przez całą dobę siedzisz tutaj jak kołek?
-
Jakbyś nie zauważyła jeżdżę na wózku. Nie siedzę na tym bo lubię.- Odpowiedział mi
wskazując na swój wózek.
-
Ale to nie znaczy, że musisz tu tkwić. Nie masz ochoty wyjść na dwór?
-
Jej, teraz nudzisz jak moja matka. Nie, nie mam.
-
Ale ja mam. Idziemy.
-
Znów zaczynasz mnie irytować.
-
Trudno, jakoś się z tym pogodzę. Zawołam kogoś do pomocy to ściągnie cię na
dół. Albo jeszcze lepiej: po prostu zrzucę cię ze schodów.
-
Ha, ha, ale zabawne. Nie chcę wychodzić, jest zimno.
-
Bzdura, na zewnątrz jest ze dwadzieścia stopni. Nie widzisz, że mam na sobie
tylko sweter bez kurtki?
-
Ewelina, naprawdę dobrze mi tutaj. Poza tym dziś niedziela, więc ogrodnik nie
pracuje i nie będzie mnie miał kto znieść.
-
Ja z twoim ojcem powinnam sobie poradzić.
-
Chcesz mnie dźwigać? Mowy nie ma.
-
Ale…
-
Powiedziałem. Zostaję tutaj.- Oznajmił już stanowczo i twardo, więc zrozumiałam
że raczej się nie ugnie. Ciężko westchnęłam.
-
Dobrze, przepraszam.- Powiedziałam cicho.- Ale musisz mi obiecać, że gdy tylko
będziesz miał możliwość to wyjdziesz na dwór w tygodniu, dobra?
-
Jeśli będzie pogoda to wyjdę. Poza tym nie rozumiem dlaczego tak ci na tym
zależy.
-
Nie chcę żebyś tu skopciał i skisł niczym ogórek.
-
Zapewniam cię, że wcale nie kisnę. Widzisz?- Dłonią wskazał leżącą na biurku
książkę.- Przynajmniej ten wózek ma jedną zaletę. Dzięki wymuszonej
bezczynności mam możliwość nadrobić zaległości w czytaniu.
-
A co czytasz?- Zainteresowałam się kierując się ku stolikowi i kierując dłoń ku
nieznanej mi powieści. Gdy jednak wzięłam ją do ręki wzrokiem niewerbalnie
spytałam Artura czy mogę to zrobić. Dopiero gdy skinął mi głową przeczytałam
tytuł.- Inne pieśni…nie wiedziałam, że lubisz tego typu literaturę.
-
A więc czytałaś?- Skinęłam głową.
-
Kiedyś poleciła mi ją Celina. Ale choć mnie nie rozczarowała to raczej nie
zachwyciła. Ale może to dlatego, że nigdy nie lubiłam stylu Lema a Dukaj jest
do niego bardzo podobny.
-
Ale sama historia i pomysł fabularny…musisz przyznać że jest niebanalny.
-
Tak, ale serio sądzisz że taki świat mógłby być możliwy? Teraz nikt nie pamięta
kim był Arystoteles czy Empodakles.
-
Empodekles.- Poprawił mnie, a potem widząc mój zaskoczony wzrok wzruszył
ramionami.- No co, lubiłem w szkole historię. No i mity. A do Wody żywej mam
szczególny sentyment.
-
Nie no masz na myśli te baśnie? Uwielbiałam gdy tata czytał mi je wieczorami.
Która była twoją ulubioną?
-
O szefcu Kopytko…
-
…i kaczorze Kwak.- Dokończyłam ze śmiechem. – Też ją lubiłam. W ogóle
Makuszyńskiego; nie tylko jego baśnie. Nie dość, że miał ciekawe pomysły to jeszcze
umiejętnie umiał przelać je na papier.
-
Tak, stanowczo jest niedoceniany…- Przyznał mi Artur, a ja sama właściwie nie
rozumiałam jakim cudem zaczęliśmy rozmawiać o książkach i literaturze. W życiu
nie podejrzewałabym Chojnackiego o czytanie tego typu pozycji. No bo okazało się, że nie tylko te dwie znamy oboje, ale również wiele innych. I nawet mu to
przyznałam.
-
Uważasz, że jestem totalnym gburem i ignorantem?- Spytał mnie wówczas z udawanym przerażeniem.
-
Wybacz, ale jakoś mi to nie pasuje do twojego wizerunku beztroskiego chłoptasia
lubiącego szybkie samochody.- Odpowiedziałam odruchowo. Zaraz jednak skarciłam
siebie i swój zbyt szybki jęzor. W końcu nieopatrznie przypomniałam Arturowi o
okolicznościach jego wypadku.
-
Hej, teraz to mnie rozczarowałaś.- Skomentował to. Na szczęście nie wydawał się
być na mnie zły. Raczej rozbawiony.
-
Przykro mi, ale taka jest prawda. Jeśli już to podejrzewałabym cię o czytanie
Sapkowskiego, Puzo czy Nesbo.
-
A więc przynajmniej cię nie rozczaruję w tej kwestii, bo akurat wszystkich
trzech panów czytałem. I powiem ci, że do Ojca chrzestnego wciąż mam sentyment,
a niektóre thrillery drogiego Jo są całkiem niezłe i zaskakujące.W zasadzie rozczarował mnie tylko jeden, ale tylko odnośnie zakończenia. Sam styl i przeprowadzenie akcji- majstersztyk.
-
Tak, masz rację, ale wkurza mnie z tymi wieloma postaciami. I tak ciężko mi zapamiętać
jakiekolwiek nazwisko, a co dopiero norweskie. Tym bardziej że niewiele wnoszą do akcji. No dobra, ale dość już o tym.-
Dodałam ucinając temat, bo odruchowo patrząc na zegarem na moim nadgarstku zauważyłam,
że jest już kwadrans po czwartej, a to oznaczało że w domu Chojnackich
przebywam już cztery godziny. Niecałe dwie spędziłam na dole z rodzicami
Artura, ale pozostałe dwie tutaj. Pewnie nieźle go wymęczyłam.- I tak zajęłam
ci dużo czasu.
-
No cóż, ostatnio mam tak rozrywkowe i zapełnione życie, że rzeczywiście
zburzyłaś mi plany.- Zażartował. Potem dodał już poważniej.- A tak serio to cieszę się, że przyszłaś.
Czasem naprawdę mi się nudzi.
-
Skoro jesteś gotowy znosić moją paplaninę i fakt, że cię irytuję to będę wpadać
częściej. Albo chociaż zadzwonię: teraz mam w firmie niezły kocioł z powodu
ustalania warunków umowy z Kamińskimi, a w domu dziecka problem z jedną
wychowanicą. Nie wspominając już o panu Andrzeju z domu spokojnej starości. Nie
byłam już u niego prawie trzy miesiące i jest mi strasznie wstyd. Może jeszcze
dzisiaj uda mi się z nim spotkać choć na godzinkę, bo ma imieniny.
-
Jak go znam to ucieszy się, że w ogóle przyszłaś.
-
Mam nadzieję.
-
Pozdrów go ode mnie gdy tam będziesz.
-
Jasne, tak zrobię. I powiem mu, że ty odwiedzisz go gdy tylko staniesz na
własnych nogach.
-
Lepiej nie obiecuj czegoś czego nie będziesz mogła dotrzymać.
-
To akurat mogę. Trzymaj się.
-
Ty też.
-
Aha, i miłej rehabilitacji z panią Renatą Kowalski.
-
Ha, czekałem kiedy znów mi to wypomnisz.- Na zakończenie cmoknęłam go w
policzek, a potem jeszcze tuż przy drzwiach pomachałam. W odpowiedzi uśmiechnął
się do mnie.
Tak
jak postanowiłam, tak też zrobiłam. To znaczy odnośnie odwiedziny pana Andrzeja
w ośrodku. Po drodze nieźle się nagłowiłam szukając miejsca gdzie mogę kupić
czekoladki (akurat po drodze mijałam same lokalne sklepiki, które w niedzielę
nie były czynne), a potem naczekałam się na przystanku autobusowym na autobus,
który z racji niedzielnego popołudnia kursował zdecydowanie rzadziej niż w
tygodniu. To nasunęło mi pomysł o zrobieniu prawa jazdy. W końcu chyba mogłam
sobie na to pozwolić, a i jazda wiecznie spóźniającą się i zatłoczoną
komunikacją miejską czasami przyprawiała mnie o ból głowy pomieszany z
irytacją. Obiecałam sobie, że już w poniedziałek zapiszę się na kurs.
Ponad
godzinę później dotarłam do domu spokojniej starości. Zazwyczaj w niedzielę nie
przyjmowano odwiedzin po osiemnastej, ale dla mnie (choć zbliżało się wpół do
szóstej), zrobiono wyjątek. Choć oficjalnie nie pełniłam już funkcji
wolontariuszki, to i tak pracownicy traktowali mnie bardzo wyrozumiale. Tak jak
przewidywał Artur staruszek potraktował mnie bardzo wyrozumiale zbywając
przeprosiny machnięciem dłoni. Bardzo ucieszył się z dużej porcji czekoladek,
której jednak gdy zauważyła dyżurna pielęgniarka musiał obejść się smakiem, z
powodu problemów ze zdrowiem. Gdy wybrał się do łazienki wypytałam kobietę o
szczegóły.
-
E tam, nic takiego. Po prostu zbyt dużo cholesterolu i ciężkich potraw, a wie
pani: nie jest młodzieniaszkiem. Dlatego musi postępować ostrożnie ze
słodkościami, pozwalam mu zjeść coś raz w tygodniu.
-
Dobrze. Cieszę się, że pani o tym wspomniała, bo ten stary oszust nic mi nie
powiedział.- Czterdziestolatka uśmiechnęła się.
-
Tak, wiem jaki potrafi być czarujący. Jest pani kimś z rodziny?
-
Nie, pan Andrzej był przyjacielem mojej babci, która kiedyś tu mieszkała a
także i moim.- Odpowiedziałam jej. Tak jak słusznie podejrzewałam musiała
pracować tu od niedawna skoro nie znała swoich wszystkich wychowanków.
-
Bardzo się cieszę, że wciąż pani o niego dba i o nim pamięta. Nie widziałam by
ktokolwiek go odwiedzał…
-
No już jestem. To co partyjka, Ewelinko?
-
Poker?- Spytałam uśmiechając się porozumiewawczo do pielęgniarki, która sądząc
po uśmiechu dobrze już poznała małą słabość pana Andrzeja.- Czemu nie?
Podczas
gry toczyliśmy rozmowę na różne tematy: pytałam go o samopoczucie i zdrowie. On
z kolei pytał mnie co ciekawego słychać u moich dzieciaków (tak określał dom
dziecka w którym służyłam za wolontariuszkę) i Artura. W pierwszym przypadku
wyjaśniłam mu bliżej problem Michaliny wyrażając nadzieję, że praca w
charakterze wolontariuszki pomoże jej się zmienić (bo już w przyszłym tygodniu miała się wyprowadzić z
domu dziecka i zacząć pracę w remontowanym domu starości za zgodą dyrektorki
placówki, która w końcu raczyła odebrać telefon od pani Bożeny). Jeśli zaś
chodzi o Chojnackiego to pan Andrzej wyraził żal na temat jego kalectwa wciąż powtarzając,
że taki świetny z niego chłopak i nie zasłużył na bycie skazanym na wózek
inwalidzki. Ja jednak podkreśliłam, że z pewnością za kilka miesięcy będzie
śmigał na własnych nogach tak jak dawniej, bo odkąd ćwiczy uczynił znaczne postępy.
Wtedy pan Andrzej zażartował, że ma nadzieję iż tak będzie bo ma zamiar
zobaczyć go jeszcze przed śmiercią. Mnie się ten żart zdecydowanie nie
spodobał. Może i ostatnimi czasy rzadko odwiedzałam swojego przyjaciela, ale
mimo wszystko wciąż był dla mnie ważny. Czasami po prostu są w życiu tacy
ludzie, że chociaż nie widzi się ich przez kilka tygodni, miesięcy czy nawet
lat to mimo to nigdy nie przestają wiele znaczyć. I wystarczy nam, że w ogóle istnieją i są szczęśliwi. No i nigdy następne spotkanie po
długiej przerwie nie wydaje się być niezręczne. Takim właśnie człowiekiem był dla mnie
ten jowialny staruszek, który w kółko mógłby grać w pokera.
Super super super nadrabiaj Artura :-)
OdpowiedzUsuńA ja tam ciągle liczę na Szymka!
OdpowiedzUsuńEwelina i Artur dobre koleżeństwo, przyjaźń, ale to z Szymkiem bedzie miłość i zdobywanie.....
Rozdział jak zwykle fajny.
Pozdrawiam
Ania
Swietne opowiadanie kiedy dodasz ;)
OdpowiedzUsuńNajpewniej jutro, bo właśnie mam zamiar wziąć sie za pisanie także jutro pewnie dokończę.
Usuń