Święta Bożego Narodzenia oraz Sylwestra i Nowy Rok spędziłam
z moim narzeczonym. Tak właśnie: narzeczonym. Nawet do tej pory, choć od czasu
zaręczyn minęły ponad trzy tygodnie wciąż nie mogłam przestać się temu dziwić.
I przede wszystkim swojej twierdzącej odpowiedzi.
Gwoli ścisłości: bardzo ale to bardzo kochałam
Mariusza, ale fakt, że przez prawie miesiąc bał się spytać o to czy zostanę
jego żoną a nawet więcej: w głowie ubzdurał sobie, że na niego nie zasługuję
albo że nie jest w stanie mnie uszczęśliwić sprawiał, że miałam ochotę uderzyć
go po głowie wałkiem.
- Przecież ja do cholery bałam się, że on chce ze
mną zerwać.- Opowiadałam potem Celinie która śmiała się przy tym, tak że łzy
ciekły jej z oczu.- A on, rozumiesz wybierał pierścionek u jubilera i
zastanawiał się czy za niego wyjdę bojąc się, że jednak mu odmówię.
- To tylko potwierdza tezę, że mężczyźni to debile,
których niestety my kobiety i tak pomimo tej świadomości nie możemy przestać
kochać. Ładny chociaż ten pierścionek? Chyba nie, skoro nawet w nim nie
chodzisz.
- Żeby zaraz pół biura zaczęło się nim zachwycać
życząc mi szczęścia? Jakoś nie mam zamiaru dzielić się tym wspaniałym sekretem.
Poza tym znając mnie po tygodniu bym go zgubiła. Ale jest cudny.- Rozmarzyłam
się przypominając sobie subtelny i delikatny krążek z żółtego złota, który
Mariusz idealnie dopasował do rozmiaru mojego palca. A potem starałam ignorować
złośliwości Celiny, w odpowiedzi na moją reakcję, pomieszane z życzeniami
szczęścia oraz opowieściami o tym bym zastanowiła się co robię.
- Bo wiesz, radzę ci to jako mężatka: teraz są
randki, słodkie słówka, uwodzenie. A po ślubie? Pranie gaci, gotowanie i sprzątanie.-
Mówiła z udawaną surowością i naśladując ton styranej życiem
pięćdziesięciolatki. Jakby sama co weekend nie przychodziła do pracy rozmarzona
opowiadając o tym jaki jej Norbert jest wspaniały i pełny temperamentu.
Wiedziałam, że była szczęśliwą żoną w swoim małżeństwie. I przede wszystkich
zakochaną i spełnioną. Ja też chciałam taka być.
- A jak przyjął to syn szefowej? Mówiłaś, że wrócił
z tych swoich podróży.
- Mówisz o Arturze?- Domyśliłam się wcale nie czując
zakłopotania czy niezręczności. Już jakiś czas temu, gdy bliżej poznałam Celinę
opowiedziałam jej całą prawdę o stosunkach łączących mnie z Chojnackimi. Poza
tym nie czułam się źle również z powodu odpowiedzi jakiej mogłam z całą
odpowiedzialnością jej udzielić. A to dlatego, że sytuacja między mną a Arturem
diametralnie się zmieniła.
- No tak. Bardzo przybity?- Spytała na poły serio na
poły żartem. W odpowiedzi wybuchłam śmiechem.
- Boże, nie. Cieszył się pytając mnie kiedy wesele.
Ten rok podróży bardzo dobrze mu zrobił: mówię ci to całkiem inny facet: to
znaczy właściwie taki jaki był dawniej.- Poprawiłam się, bo gdy się z nim
spotkałam w święto Trzech Króli był beztroski, zabawny i rozkosznie
nieodpowiedzialny jak zawsze.
- Czyli wybił sobie ciebie z głowy?- Skinęłam głową.
- Tak i raczej już dawno temu: tak jak sądziłam.
Teraz jest w Polsce od niecałych dwóch tygodni, a już poznał jakąś dziewczynę.
Pani Grażyna mówi, że nie zrobiła na niej najlepszego wrażenia, ale w końcu to
nie jej musi się podobać. Ja stale ścieram się z matką Mariusza.
- A właśnie: jak ona przyjęła wiadomość o
zaręczynach ukochanego synka?
- Nijak. To znaczy jeszcze o tym nie wie.
- Żartujesz? Minął ponad miesiąc od waszych
zaręczyn.
- Wiem, ale poprosiłam narzeczonego o to, by na
razie jej o niczym nie wspominał. Z jego rodziny wie tylko Monika i Artur.
Nawet pani Grażynie nic jeszcze nie wspominałam ani moim przyjaciołom z
ośrodka, bo bałam się że mogą jej o tym wspomnieć.
- Dlaczego? Aż tak się jej boisz?
- Skąd, nie chciałam tylko zepsuć jej świąt. Ostatni
przejaw altruizmu z mojej strony.- Słysząc to Celina roześmiała się prawie
wypluwając cukierka którego właśnie wzięła do buzi.
- Kochająca prawie synowa.- Zakpiła.
- Właśnie. Postanowiłam dać jej możliwość po raz
pierwszy i ostatni życzenia Mariuszowi by, cytuję, spotkał kobietę która będzie
jego godna i będzie na niego zasługiwać.
- Serio tak mu powiedziała?
- Dokładnie słyszałam, bo stałam obok dzieląc się z
opłatkiem z jego siostrą. A nawet sądzę, że zależało jej bym to słyszała.
- Co za jędza. A ja narzekam na swoją teściową.
Przecież to tak jakby podeszła do ciebie życząc sobie, by Mariusz cię rzucił.
Aż dziw, że przy takiej matce twój ukochany wyrósł na normalnego faceta. I
przede wszystkim nie ugiął się jej żądaniom.
- Tak, Mariusz jest wspaniały.- Odpowiedziałam jej
patrząc na zegarek który informował o końcu przerwy. Dlatego zanim się skończy
dodałam pospiesznie:- Ale życz mi szczęścia: w piątek wieczorem Mariusz chce,
byśmy wreszcie wyznali jego matce prawdę by móc planować ślub.
- Uuu, już pojurze? No to grubo. Będę trzymać
kciuki.- Powiedziała mi zanim ze stołówki nie wróciła reszta naszego zespołu.
Potem zgodnie wróciliśmy do pracy.
Szczęście rzeczywiście by mi się przydało, ale chyba
tak naprawdę bez znaczenia był fakt że Celi trzymała kciuki czy nie. Piątkowa
kolacja i tak okazała się kompletną pomyłką. Niby wiedziałam, że tak będzie
odkładając ją w czasie, ale prawdę mówiąc nigdy nie sądziłam, że na wieści
Mariusza o naszych zaręczynach pani Jastrzębska zareaguje z prawdziwą złością i
rozżaleniem. Do tej pory może i mi docinała, może była złośliwa i małostkowa,
może i próbowała mnie obrazić częstując niewybrednymi komentarzami, ale nigdy w
tak otwarty sposób jak dziś nie przyznała się za kogo mnie ma.
- Ślub? Jak to chcesz wziąć ślub? Z nią?- Wskazała
na mnie palcem tak jakbym była jakąś bezimienną rzeczą.
- Tak, mamo: z nią. Z EWELINĄ.- Dodał Mariusz
wymownym tonem, co sprawiło mi dużą satysfakcję. Przynajmniej nie pozwalał mną
pomiatać.
- Ale po co? Przecież znacie się tak krótko…
- Znamy się półtora roku, mamo.
- No właśnie: Mariuszku. To tylko kilka miesięcy. A
małżeństwo to poważny krok.
- Doskonale o tym wiemy.- Wtrąciłam się za co
zostałam obdarzona nieprzyjaznym spojrzeniem pani Jastrzębskiej.
- Ciebie nie pytałam o zdanie. Już ja wiem jak takie
jak ty potrafią omotać.- Za ostrym spojrzeniem poszły ostre słowa.
-
Mamo!- Zaperzył się mój narzeczony bardzo oburzony uwagą matki. Mnie prawdę
mówiąc ona wcale nie zdziwiła: jeśli już coś mnie zdziwiło to fakt, że pani
Jastrzębska w końcu zdecydowała się wypowiedzieć swoje myśli na głos. Ale jeśli
już miałabym być całkowicie szczera to poczułam tylko rozbawienie. Bo nie
lubiłam podstępem prowadzić wojny partyzanckiej, jeśli już to wojnę otwartą:
totalitarną, w której przeciwnicy odważenie stawiali sobie czoła nie stosując
ukrytych aluzji czy spojrzeń. A fakt, że pani Jastrzębska w końcu postawiła na
szczerość pozwalając mojemu narzeczonemu dostrzec jak bardzo mnie nie znosi,
dodatkowo pozwolił uświadomić mu, że wcale nie wyolbrzymiałam ogromu niechęci
jaki czuła do mnie ta kobieta. Niechęci, która widocznie wzbierała w niej od
kilkunastu miesięcy, by teraz nie mogąc znaleźć ujścia i sprawić by wybuchła
jak burza:
-
Ale Mariuszku, przecież ta dziewczyna nic nie ma: mieszkanie ty jej załatwiłeś,
pracę moja droga siostra Grażynka. Przecież to logiczne, że chce być z tobą
tylko dla pieniędzy. W przeciwnym razie nigdy by na ciebie nie spojrzała. Już
ja znam takie latawice jak ona: to ten sam typ co Dominika.
-
Mamo miarkuj się.
-
Ależ musisz mi uwierzyć synku, musisz.
Ona próbowała omotać Artura! Grażynka mi o wszystkim opowiedziała.
-
Powiedziała ci, że Ewelina próbowała uwieść Artura?
-
No nie, ale to się rozumie samo przez się.
-
Wcale nie mamo. To Artur jeszcze przed swoim wyjazdem był zainteresowany Eweliną
podczas gdy ona stanowczo dawała mu do zrozumienia, że nic do niego nie czuje. I
przykro mi, że tak nie uważasz. A teraz lepiej już pójdę, bo nie pozwolę na to
byś obrażała moją przyszłą żonę.
-
Nigdy nie pozwolę na to by ta latawi…- Widocznie twardy wzrok Mariusza sprawił
swoje, bo szybko się poprawiła:-…by ta dziewczyna została twoją żoną.
-
A zostanie z twoim błogosławieństwem czy bez.- Zagrzmiał mój narzeczony.
Naprawdę zagrzmiał. Nigdy nie sądziłam, że potrafi zmrozić kogoś aż tak bardzo
tylko swoim tonem głosu. Owszem, doskonale znałam już jego twarde spojrzenie,
ale w połączeniu z takim tonem jeszcze bardziej zbijało z tropu tworząc
mieszankę wybuchową. Nie miałam jednak szansy zastanawiać się nad tym dłużej,
bo w tej chwili wstał z kanapy pociągając mnie za sobą.
-
Mariuszku…
-
Przykro mi mamo, do widzenia.- Przerwał jej wciąż trzymając moją dłoń.
-
Błagam, nie popełniaj tego błędu. Ta dziewczyna cię unieszczęśliwi: wyście z
ciebie wszystkie pieniądze karząc kupować najdroższe ubrania, kolie i brylanty
a potem wypluje jak modliszka. A może musisz się z nią ożenić, co? Złapała cię
na dziecko?!
-
Teraz już przesadziłaś.- Zauważyłam szczególny błysk w oczach Mariusza jeszcze
zanim zbliżył się do matki. Nie sądziłam, że mógłby w jakikolwiek sposób zranić
ją fizycznie, ale mimo to i tak złapałam go za dłoń w geście uspokojenia. To
znaczy tę drugą, bo pierwszą wciąż obejmował moją.
-
Daj spokój po prostu już chodźmy.- Poprosiłam go.
-
O nie, najpierw moja matka cię przeprosi.
-
Słucham?!- Głos pani Jastrzębskiej zabrzmiał jak skrzek.
-
Powiedziałem, że przeprosisz Ewelinę.- Oznajmił jej twardo syn.- Już dość długo znosiła twoje obelgi a ja pozwalałem
ci pozostawać bezkarną. Ale teraz koniec z tym. Każde złe słowo wymierzone w
Ewelinę jest jak każde złe słowo wymierzone we mnie. A nieuzasadnionych zniewag
pod swoim adresem nie podaruję nikomu. Nawet własnej matce.
-
Ależ synku…
-
Nie mamo, tym razem przesadziłaś.
-
Mariusz, to niepotrzebne. Proszę, chodźmy już.- Poprosiłam go znów.
-
Widzisz? Widzisz do czego doprowadziła? Staje między nami.- Moja prawie
teściowa łapała się każdego argumentu jak deski ratunku byleby tylko udowodnić
jak bardzo destrukcyjnie wpływam na jej ukochanego syna. A ja, wiedząc że
Mariusz będzie mnie bronił postanowiłam na razie nie wtrącać się w tę dyskusję
ciekawa jej zakończenia.
-
Jeśli ktokolwiek do tego doprowadził to tylko ty. A teraz przeproś moją przyszłą
żonę. Czekam.
-
Nigdy tego nie zrobię.
-
W takim razie nigdy więcej mnie nie zobaczysz skoro nie stać cię na okazanie jej
nawet udawanego szacunku.
-
Mariuszku…
-
I przestań mnie nazywać tak jakbym był małym chłopcem; już od dawna jestem
dorosły.
-
Ależ synku…
-
Do widzenia, mamo. A raczej żegnaj.
-
Nie mówisz poważnie.
-
Ależ mówię.
-
Synku…
-
On jest tylko wzburzony. Gdy się uspokoi to…- Zaczęłam mówić, ale Mariusz mi
przerwał:
-
Wcale się nie uspokoję. Powinnaś się wstydzić mamo. Ewelina nawet teraz stara
się być dla ciebie wyrozumiała.
-
Bo wie, że mam rację.- Jej, czy ta kobieta nie zdawała sobie sprawy, że tylko
dolewa oliwy do ognia?
-
Chodźmy już stąd Ewela.
-
O Boże, moje biedne serce.- Pani Jastrzębska chwyciła się lewą dłonią za serce
dokładnie w chwili gdy jej syn pociągnął mnie w stronę korytarza.
-
Ale Mariusz, twoja mama…- Zaczęłam, ale on nie pozwolił mi skończyć.
-
Powiedziałem chodźmy. Ona jak zwykłe ma napad hipochondrii.- Oznajmił, a potem
nie wypuszczał mojej dłoni aż do momentu gdy dotarliśmy do samochodu. Tak
wzburzonego go jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam.
-
Wybacz mi.- Powiedział kilka minut później gdy wciąż siedzieliśmy w całkowitej
ciszy.
-
Nic się nie stało. Nie zrobiłeś mi krzywdy. Twój uścisk nie był mocny.
-
Miałem na myśli to co powiedziała ci moja matka.
-
Och.
-
Nie powinienem był być wobec niej aż tak tolerancyjny. Tyle, że sądziłem że z
czasem się do ciebie przekona. Wybacz, że wcześniej trochę ignorowałem i
odnosiłem się sceptycznie do twoich opinii na jej temat. Była wobec ciebie
złośliwa i nieprzyjemna, a ja starałem się tego nie zauważać.
-
No cóż, teściowe i synowe zwykle żyją ze sobą w nienajlepszej komitywie; w
przeciwnym razie nie powstało by o nich aż tyle dowcipów.- Usiłowałam zażartować.
Mariusz odpowiedział na to bardzo smutnym uśmiechem. Potem pogłaskał mnie po
policzku.
-
Naprawdę sądziłem, że cię pokocha; że weźmie cię pod swoje skrzydła tak by choć
trochę stała się dla ciebie tą matką którą straciłaś.
-
Och, Mariusz.- Mrugnęłam czując jednocześnie ból że tak się nie stanie i radość
w okolicach mojego serca wiedząc, że mój narzeczony chciał zapełnić pustkę jaka
powstała wewnątrz mnie gdy umarli moi rodzice.
-
Przepraszam za to jak bardzo cię zraniła.
-
Wcale tego nie zrobiła.- Odpowiedziałam szczerze, bo była to prawda. Słowa pani
Agaty raniły mnie już dużo wcześniej, kilkakrotnie nawet z tego powodu płakałam.
Ale dziś? Dziś po prostu miałam je gdzieś. W końcu te obelgi nie były niczym
nowym; no może pojawiła się kwestia złapania na dziecko, ale sposób w jaki to
powiedziała nie był bardzo okrutny.
-
Naprawdę? Nie kłamiesz tylko po to by mnie pocieszyć?
-
Wcale nie.
-
I wciąż chcesz wyjść za mnie za mąż mimo bredni mojej matki?
-
Głuptasie, chcę wyjść za ciebie a nie twoją matkę. Dlatego nie wyjdę za ciebie
tylko wówczas gdy ty przestaniesz tego chcieć, a nie ona.
-
Nigdy nie przestanę tego chcieć. I nie waż się nawet tak myśleć. Nie wiesz jak
bardzo cię kocham?
-
Pomimo tego, że miesiąc temu zachowałeś się jak osioł bojąc się, że odmówię gdy
spytasz mnie o to czy zostanę twoją żoną?- Zażartowałam.
-
Tak pomimo tego.- Odpowiedział mi Mariusz poważnie.
-
Tak, doskonale o tym wiem. Bo ja też kocham cię w ten sposób.- Mój narzeczony
po raz pierwszy od czasu gdy weszliśmy do jego rodzinnego dom uśmiechnął się już
całkowicie rozpogodzony. Potem delikatnie cmoknął mnie w usta.
-
Nie wiem czym sobie na ciebie zasłużyłem, ale nawet jeśli ktoś na górze się
pomylił to i tak nigdy cię nikomu nie oddam.- Nie mogąc znaleźć odpowiednich słów
odpowiedzi na to słodkie wyznanie po prostu pocałowałam Mariusza nie zważając
na wbijającą się w moje kolano skrzynię biegów. Z tego też powodu szybko musiałam
skończyć wszelkie czułości.
-
Lepiej już jedźmy zanim twoja mama z okna nie zobaczy, że prawdopodobnie chcę
cię uwieść już w samochodzie.
-
Co znaczy to „już”?
-
Hm?
-
To znaczy, że planowałaś mnie uwieść trochę później?
-
Powiedzmy, że to rozważałam.
-
Więc darujemy sobie tę kolację?
-
Skąd. W końcu u twojej mamy niczego nie zjadłam, chociaż kurczak wyglądał
bardzo apetycznie. Ale potem…- Urwałam wymownie powodując, że w oczach Mariusza
pojawiły się przekorne błyski.
-
Tak?- Mrugnął wodząc ustami po moich policzkach.
-
Potem możemy zrobić co tylko chcemy.- Nie dałam się sprowokować.
Kilka
godzin później, po kolacji którą zjedliśmy w jednej z warszawskich restauracji,
leżałam w łóżku Mariusza a jego pierś służyła mi za poduszkę. Rozmawialiśmy właśnie
o naszym przyszłym weselu: były to raczej żarty i przekomarzania niż
rzeczywiste plany. Na przykład ja zażyczyłam sobie fontanny z szampana a on
mówił że zaprojektuje specjalne podwyższenie tak by nasze stopy znajdowały się
na wysokości głów gości. Albo zamontuje w kościele ruchomy podjazd dzięki
któremu szybko znajdę się obok niego przy ołtarzu. W pewnym momencie przerwał
swoją wypowiedź próbując podźwignąć się na łóżku do pozycji siedzącej. Ten ruch
sprawił, że straciłam swoje oparcie.
-
Hej.- Zganiłam go.
-
To nie moja wina.
-
Nie?
-
Nie. To nie ja wciąż zdejmuję zaręczynowy pierścionek.- Mówiąc to z wyrzutem w
oczach chwycił moją dłoń i założył mi go na właściwy palec.
-
Zdjęłam go tylko na chwilę gdy my…wiesz dlaczego. Po prostu nie chcę go zgubić.
-
Nie zgubisz go, przecież jest dobrze dopasowany.
-
I co z tego? Wiele kosztował.
-
Więc jak go zgubisz kupię ci inny.
-
Kupię ci inny.- Powtórzyłam trochę ironicznie.- Typowy zwrot bogacza. A ja
wcale nie chcę innego, bo to właśnie ten pierścionek coś oznacza: ten jest tym
który podarowałeś mi pytając o to czy zgodzę się dzielić z tobą życie. Inny może
i dla ludzi będzie odbierany podobnie, ale dla mnie nie będzie miał takiej
wartości jak ten. Będzie tylko cenną błyskotką.
-
W porządku. Masz całkowitą rację.- Odpowiedział mi już udobruchany a potem pociągnął
lekko w górę i przytulił. Znów wygodnie umościłam się na nim tym razem w zagłębieniu
ramienia.
-
Jasne, że mam rację. Naucz się tego jeszcze przed ślubem, a nasz związek będzie
prawdziwą idyllą.
-
Gdyby założyć, że moja matka nie będzie w nim mącić? Z pewnością tak będzie.
-
Hej, a ty znów o tym?
-
Przepraszam, ale nie mogę przestać myśleć o tych głupotach które wygadywała. Sądziłem,
że chce mojego szczęścia.
-
I chce. Dlatego uważa, że broniąc cię przed każdą potencjalną pożeraczką męskich
serc robi ci przysługę. Nie powinieneś być na nią zły.
-
Żartujesz? Nie jestem zły, jestem wściekły.
-
Więc skoro tak to może…skierujmy twoje złe emocje w inne miejsce? To znaczy
damy im możliwość ujścia w przyjemniejszy sposób?- Mówiąc to przejechałam dłonią
po jego nagim ramieniu, a potem pocałowałam w szyję. Od razu spostrzegłam, że
puls Mariusza przyspiesza.
-
Jeszcze nie doszedłem do siebie po ostatniej godzinie a ty już chcesz bym
ponownie stracił wszystkie siły?- Jęknął przysuwając się do mnie bliżej tak, że
poczułam jak daleki jest od prawdy.
-
Aha. W końcu muszę zarobić na ten drogi pierścionek zaręczynowy który mi
podarowałeś, prawda? No i na te najdroższe ubrania, kolie i brylanty które
kupisz mi w przyszłości.- Sparodiowałam wypowiedź jego matki.
-
Ewelina…- Po moim żarcie Mariusz spoważniał. Szybko cmoknęłam go w policzek.
-
Żartuję przecież. Doskonale wiem, że nie to tobą kierowało gdy mi go dawałeś. A
jeśli nawet…
-
Ewelina.- Mrugnął ostrzegawczo. Ja jednak się nie zraziłam.
-
…to w takim razie jestem najbardziej luksusową utrzymanką. I z chęcią pozostanę
nią dla ciebie do końca życia.- Żartowałam dalej. Ale moje własne słowa coś mi
uświadomiły. Dlatego dodałam już poważniej:- Do diabła z tym, że nic nie mam a
ty osiągnąłeś tak wiele, że dysproporcje
między nami są tak wielkie. Nie chcę już dłużej czekać na ich
zmniejszenie bym w oczach ludzi nie wyszła na kobietę za która uważa mnie twoją
matka. Trudno, jeśli inni mają tak uważać to niech to robią. Ważne że my znamy
prawdę.
-
Chcesz powiedzieć, że godzisz się na to by ślub był nie za dwa lata ale za pół
roku a może nawet i wcześniej jeśli uda nam się wszystko załatwić?- Nawiązywał
do naszej rozmowy która odbywała się dwa tygodnie temu. Oznajmiłam wtedy
stanowczo, że mimo zgody na ślub, wolałabym by nie był on zbyt pospieszny by
nie dawać ludziom pola do plotek. Ale w rzeczywistości po prostu chciałam
poczekać na awans lub premię, w pracy której się spodziewałam. No i
zaoszczędzić dość pieniędzy by mieć w tym jakiś wkład. Nie chciałam by cały
koszt ceremonii poniósł Mariusz. Pragnęłam by etykietka karierowiczki, którą
przypięła mi najpierw Kamila a potem matka Mariusza a z pewnością i kilka
innych osób zniknęła. I bym we własnych oczach czuła się równa jemu i tak samo
go godna. Ale teraz zdałam sobie sprawę jak byłam głupia. A po jaką cholerę
zastanawiałam się jak to wszystko odbierze świat, znajomi, nasze rodziny?
Ważne, że zgodziłam się wyjść za Jastrzębskiego z powodu miłości a nie
pieniędzy, prestiżu czy jego atrakcyjnej powierzchowności. Dlatego teraz
odpowiedziałam mu pewnie:
-
Tak: pobierzmy się jak najszybciej się da. W końcu jedynym powodem zwlekania były
moje głupie uprzedzenia.
-
Jezu, jak ja cię kocham.- Wyszeptał uradowany patrząc mi prosto w oczy i
mocniej obejmując. Roześmiałam się głośno a gdy udało mi się uwolnić z jego objęć
i spojrzeć w oczy powiedziałam poważnie:
-
Bardzo się cieszę, że jesteś taki pobożny. Ale chcę ci powiedzieć, że to ja
zgodziłam się na ślub z tobą a nie Bóg.- Tym razem to Mariusz się roześmiał. A
potem przez najbliższe kilkadziesiąt minut zapomnieliśmy o wszystkim poddając
magii pocałunków i pieszczot.
***
Następne
dni, tygodnie i miesiące upłynęły nam na przygotowaniach. Szczególnie pomagała
mi w nich siostra mojego narzeczonego Monika. Tak, ja też byłam tym bardzo
zaskoczona. Myślę, że w dużym stopniu wpłynęło na to stanowisko jej matki no i
zdanie Mariusza. A także czas, który złagodził jej podejrzenia o tym, że jestem
interesowna. Poza tym te przygotowania cieszyły ją tak bardzo jakby to ona
miała wyjść za mąż. Dlatego doradzała mi gdzie znajdują się odpowiednie sale na
wesele, gdzie zamówić najsmaczniejszy catering, tort weselny, jak zorganizować
muzykę, pomagała pisać zaproszenia. Czasami robiłyśmy to we trzy z Celiną,
która raz w tygodniu wpadała do mnie po pracy również z wielką chęcią służąc radą i
pomocą. Niestety, z matką Moniki i Mariusza się nie pogodziłam. Oczywiście,
odwiedziła mnie jakieś dwa tygodnie po feralnej rozmowie o zaręczynach, ale
było to raczej wymuszone niż szczere, z czego doskonale zdawałam sobie sprawę.
No ale mimo wszystko i tak uważałam że nawet nieszczere zawieszenie topora wojennego
jest lepsze niż otwarta wrogość. W końcu za parę lat ta kobieta będzie babcią
moich wnuków…brr. No cóż, może do tej pory oswoję się jakoś z tą myślą.
Któregoś
dnia podczas przygotowań do ślubu odwiedziła mnie Monika. I tym razem odważyłam
się w końcu poruszyć inny temat niż ten dotyczący samej uroczystości, bo jak
wcześniej mówiłam, raczej nie stałyśmy się bliskimi przyjaciółkami. Ot, po
prostu obie rozsądnie postanowiłyśmy utrzymywać ze sobą dobry kontakt jako
skutek powinowactwa jakie niedługo nas będzie łączyć. Dlatego na temat jej
życia w ogóle nie dyskutowałyśmy. Ale dziś postanowiłam zaspokoić swoją
ciekawość pytając o jej małżeństwo. Uważałam, że zrobiłam to dość subtelnie, bo
spytałam czemu wciąż jest sama nawiązując do jej byłego męża, ale nie dała się
zwieść.
-
Chodzi ci o Wiktora i rozwód?- Spytała wtedy bezpośrednio. Skinęłam więc tylko
głową zastanawiając się czy w jej głosie słychać złość. Ale niczego takiego tam
chyba nie znalazłam.- No cóż, to była pomyłka. Miałam trzydzieści dwa lata:
matka ciągle truła mi o tym, że już najwyższy czas, że powinnam założyć swoje
własne życie a nie niańczyć sieroty którym pomagam w fundacji, że zegar
biologiczny bije i takie tam. I pomyślałam, że to dobry pomysł.
-
Więc co się stało, że się rozstaliście?
-
Co się stało? Serio pytasz? Przecież go widziałaś: bufon, nudziarz i do tego
ponurak. Jedyne o czym potrafi gadać to te papierki zwane pieniędzmi i o tym
jak można je zarobić. Po paru miesiącach małżeństwa zdałam sobie z tego sprawę;
po następnych nasze kłótnie zmieniły się w niezłe awantury a raczej moje
wywrzeszczane monologi, bo on był zbyt dystyngowany na to by podnieść swój
głos.- Powiedziała z wyraźną ironią.- Najbardziej drażniło mnie jego podejście
do tego gdy zamiast wolontariatu wybrałam regularną pracę w fundacji. Po prostu
wyśmiał mnie. Powiedział, że zabawa w zbawcę świata mi nie pasuje a miejsce
kobiety jest w domu. I wtedy po dwóch latach związku zrozumiałam, że nie
patrzymy tak samo, że mamy inne priorytety, co innego jest dla nas ważne. Ja
podczas czytania gazety czytam o tym, że ktoś w parku pobił młodą dziewczynę, a
on na kursy giełdowe i nowinki ze świata finansów. Podczas rozmów podkreślał,
że jest tradycjonalistką, że kobiety nie powinny pracować tylko być piękne dla
swoich mężów. I gdy byliśmy narzeczeństwem to bardzo mi pochlebiało, no wiesz
każda dziewczyna na pewnym etapie marzy o księciu z bajki. Ale spędzić całe
życie na nic nie robieniu? To nie dla mnie. Ja lubię działać, realizować,
spełniać się. Poza tym praca w fundacji i pomoc w sierocińcu jest dla mnie
ważna. To nie były jakieś wymysły jak protekcjonalnie to nazywał. Tak więc
zrozumiałam, że wolę już zostać rozwódką niż matką dziecka takiego buraka
męcząc się z nim przez całe życie i czekając aż do reszty go znienawidzę.-
Pospiesznie kalkulując zrozumiałam, że Monika podczas mojego pierwszego
spotkania z jej matką była zaledwie kilka miesięcy po rozwodzie. Jej, jak pani
Jastrzębska mogła pozwolić na to by dalej utrzymywać kontakt z byłym zięciem?-
Poza tym, może to głupie; nie, to na pewno jest głupie, ale chciałam kiedyś
choć raz przeżyć swój romans, mieć swoje pięć minut. Chciałam by ktoś spojrzał
na mnie tak jak ty patrzysz na mojego brata a on na ciebie.- Gdy szerzej
otworzyłam oczy roześmiała się.- Co, aż tak żałosne w ustach prawie
czterdziestoletniej kobiety?
-
Nawet nie masz 38 lat.- Odpowiedziałam.- Ale zdziwiło mnie raczej to, że w końcu
przestałaś wątpić w moje uczucia do Mariusza.
-
Ach, to.- Machnęła lekceważąco ręką.- Już dawno to wiedziałam. Tylko nie byłam
pewna czy jesteś dla niego odpowiednia. No wiesz, kocham go, ale taka
żywiołowość i ogień jakie w tobie tkwią mogłyby go trochę przerazić. Tym
bardziej ucieszyło mnie, że zamiast się sparzyć przejął trochę tego ciepła od
ciebie. Wiesz, że przedtem rzadko się uśmiechał? Praktycznie nigdy się nie
śmiał, nie żartował. A wolny czas spędzał najchętniej czytając jakąś książkę.
Praktycznie siłą musiałam go wypędzać z domu w weekendy zmuszając by gdzieś ze
mną wyszedł uciekając się przy tym do wymyślonych argumentów. Przy tobie znów
czuję, że to ja jestem starsza a nie on.
-
Dziękuję.- Szepnęłam.
-
Nie musisz. A teraz skoro ja zaspokoiłam twoją ciekawość to teraz ty zaspokój
moją. Jak to było z tobą i Arturem? Tylko tak naprawdę. Chodziłaś z nim czy
nie?- Trochę niechętnie wyznałam jej całą prawdę o maskaradzie i chęci utarcia
nosa pewnemu aroganckiemu stażyście w której dodatkową nagrodą były pieniądze.
Ku mojemu zaskoczeniu Monikę cała ta sytuacja bardzo rozśmieszyła; zwłaszcza
ten fragment w którym Mariusz zauważył mnie podczas kolacji pod rękę z Arturem.
Ja też zaczęłam się z tego śmiać, ale wiele miesięcy wcześniej wcale nie było
mi do śmiechu. Wtedy bałam się, że mój przyszły mąż mnie znienawidzi.
-
Niezła akcja, zwłaszcza że skończyła się korzystnie dla mojego brata.-
Podsumowała w końcu.- No i w sumie dla Arturka też: nauczyła go trochę pokory.
Nadal cię kocha?
-
Skąd. Przecież ma dziewczynę.
-
I co z tego?
-
Monika, rok się nie widzieliśmy.
-
I co z tego?- Powtórzyła. Potem dodała trochę ironicznym tonem:- Prawdziwa
miłość czasu nie liczy.
-
W przypadku Artura tak.
-
Masz rację.- Ponownie się roześmiała.- Jakoś nie wyobrażam sobie go jako
zakochanego skamlącego szczeniaka.
-
Mam nadzieję, że to nie ja jestem tym zakochanym skamlającym szczeniakiem?-
Odezwał się Mariusz, który właśnie wchodził do mojego mieszkania.
-
Nie, tym razem obgadujemy naszego drogiego kuzyna Artura. Swoją drogą to jak tu
wlazłeś?- Spytała brata. Potem patrząc na mnie dodała:- Chyba zamykasz
mieszkanie, co? W tej dzielnicy mimo zabezpieczeń łatwo o kradzież. Złodzieje
wiedzą gdzie mieszkają bogacze.
-
Tak zamyka. Tyle, że ja mam klucze.- Odpowiedział jej Mariusz.
-
Jezusie, serio dałaś mu klucze?- Spojrzała na mnie z takim zdziwieniem, że aż
mnie to rozbawiło. Próbując je powstrzymać wzruszyłam ramionami:
-
Nie mam nic do ukrycia.
-
I co z tego, dziewczyno. Niech się trochę postara. Chcesz żeby dostawał
wszystko przed ślubem? W takim razie nie będzie miał motywacji by go z tobą wziąć.
-
Już za późno, bo za trzy miesiące ślub.- Odparł siostrze Mariusz całując ją w
czoło. Potem podszedł do mnie obdarzając swoim zwyczajowym uśmiechem jakim było
delikatnie uniesienie kącików ust by chwilę później pocałować w usta. Szybko
jednak się odsunął patrząc na siostrę wilkiem.- A tak w ogóle to po czyjej ty
jesteś stronie?
-
Jasne, że po Eweliny. My, kobiety musimy trzymać się razem.
-
Zdradza mnie moja własna krew.- Mariusz mrugnął jeszcze gdzieś w okolicy tyłu
mojej głowy bo właśnie stojąc za moim krzesełkiem mnie objął.- A tak w ogóle to
co robicie?
-
Jak to co? Wypisujemy zaproszenia na ten twój ważny dzień. Ty w końcu wykładasz
kasę, więc my z Eweliną musimy zająć się organizacją.
-
Hm…chcesz zaprosić wujka Zawadkę?- Spytał widocznie zauważając nazwisko jakim
adresowałam kopertę.
-
Nie powinnam?- Odpowiedziałam mu pytająco, bo w kwestii zaproszeń osób z
rodziny Mariusza doradzała mi właśnie Monika. Do tej pory nie znałam wszystkich.
-
Skąd. Tylko rok temu rozwiódł się z ciocią Teresą, więc uważam że jeśli już
powinnaś zaadresować to zaproszenie oddzielnie.
-
O cholera, zapomniałam.- Monika śmiesznie stuknęła się w czoło.- Kurczę, żeby
na stare lata się rozwodzić.- Dodała jakby do siebie zabierając mi spod ręki
błędnie zaadresowaną kopertę i wrzucając ją do kosza. – Dobra, skoro macie
zamiar się miziać to ja spadam.
-
Nie musisz. – Roześmiał się Mariusz, chociaż wciąż mnie obejmował.- Możesz
zostać na kolacji: właśnie zamierzaliśmy z Eweliną zamówić coś gotowego.-
Prawdę mówiąc wcale tak nie było, ale dodałam mając nadzieję, że zabrzmi to
szczerze:
-
Tak, zostań. Będzie nam bardzo miło.
-
Jakie to słodkie, że choć ostatnie czego teraz chcecie jest przyzwoitka, ale
mimo wszystko udajecie, że tak nie jest. Już ja wiem co chodzi wam po głowie.
Ale dokończymy te zaproszenia jutro. I tak jestem już zmęczona. W przeciwnym
razie każę ci zaadresować kopertę do wujka Heńka z Mławy. Trzymajcie się.-
Monika pospiesznie się z nami pożegnała cmoknięciem w policzek, a potem wyszła.
Dopiero gdy zostaliśmy sami spytałam:
-
A co jest nie tak z tym wujkiem? Jest czarną owcą w rodzinie?
-
Był. Zmarł jakieś 3 lata temu.
-
Och, w takim razie rzeczywiście mógłby być problem z jego zaproszeniem.- Odpowiedziałam
żartobliwie. A potem wstałam z krzesła by już bez przeszkód przytulić się do
Mariusza całym ciałem. Wtulanie się w jego obojczyk sprawiało, że spływał na
mnie spokój i czułam się bardzo bezpiecznie.
-
Też tak sądzę. Nie za bardzo męczą cię te przygotowania? Mógłbym wynająć kogoś
do pomocy. Zdaje się, że teraz rynek oferuje całkiem sporo wedding planerów.
-
Może i tak, ale ja wolę planować swoje wesele sama. Poza tym tak jak mówiłam
nie chcę żadnego przepychu, wykwintnych dań czy alkoholi. Chcę by to
przypominało prawdziwą zabawę a nie stypę.
-
Dla mnie i tak będzie to najszczęśliwszy dzień w życiu.
-
Więc już nie masz żadnych obaw?
-
Nie. Wiem, że póki będziemy razem, to będziemy szczęśliwi.- Powiedział Mariusz
po czym nakrył moje usta pocałunkiem. Odwzajemniłam go z dużą przyjemnością, bo
dziś był czwartek a nie widzieliśmy się od niedzieli. Dlatego gdy pocałunek
zaczynał stawać się coraz bardziej wymagający odsunęłam się od niego pytając:
-
Jesteś bardzo głodny?
-
Tylko ciebie.- Roześmiałam się zarzucając mu ramiona na szyję. W drodze do
sypialni pomyślałam, że to dobrze, iż Monika zdecydowała się opuścić moje
mieszkanie tak szybko.
***
Przygotowania
szły pełną parą: wciąż byłam zabiegana między pracą, planowaniem, decydowaniem
o detalach, a moim narzeczonym oraz przyjaciółmi z ośrodka. Pan Andrzej
ostatnio śmiał się nawet, że zapomniał jak wyglądam bo w ciągu minionego
miesiąca odwiedziłam go tylko raz. Na szczęście nie czuł urazy z powodu powrotu
Artura, który- jak mi opowiadał- raz w tygodniu wpadał do niego na partyjkę.
Pochwalił mi się nawet, że nauczył go nowej gry w karty, ale że w tej chwili miałam głowę zaprzątniętą czymś innym
to nie słuchałam dość uważnie jej zasad. Za to pani Basia czy pani Kasia, były
wdzięczne za nawet tak rzadkie wizyty i z przyjemnością słuchały o moich
przygotowaniach do ślubu.
-
Ja właściwie przyszłam do was w tej sprawie.- Powiedziałam w pewnym momencie, a
że pan Andrzej nie puścił pary z ust były prawdziwe zaskoczone gdy wręczyłam im
zaproszenia na ślub.
-
O matko i córko, zapraszasz nas na wesele?!- Zdziwiła się pani Katarzyna.
-
A co w tym dziwnego? Przecież z reguły zaprasza się swoich przyjaciół.-
Wydawało mi się, że staruszka chciała jeszcze coś powiedzieć, ale gdy oczach
pojawiły się łzy, starczyły mi za odpowiedź. Przytuliłam ją delikatnie
zapewniając, że będzie mi bardzo miło widząc ją i panią Basię w tym dniu razem
ze mną i delikatnie dałam do zrozumienia, że wcale nie muszą dawać mi żadnego
prezentu. A potem roześmiałyśmy się już obie gdy pani Barwicka powiedziała
niepewnym głosem:
-
No dobrze Beatko, ale co z Adasiem? Przecież to za niego wyszłaś za mąż.
Rozwiodłaś się?
-
Nie, pani Basiu.- Odpowiedziałam jej tylko nie wdając się w żadne wyjaśnienia,
gdy znów zaczęła mylić mnie ze swoją zmarłą córką oraz jej mężem. Potem
uścisnęłam również ją dziwiąc się, że ta niepozorna staruszka stała się jeszcze
bardziej niepozorna. Do mojego umysłu wkradła się niemiła myśl o tym, że w
końcu skończyła już w tym roku 72 lata, a problemy z sercem wymuszały branie poważnych
lekarstw. Co się stanie jeśli odejdzie? Przecież traktowałam ją jak babcię i
pamiętałam rozmowy które przeprowadziłyśmy gdy Alzhaimer jeszcze nie dokuczał
jej umysłowi. Pamiętałam jej spokojne zapewnienia, że Bóg nie zsyła nam niczego
czego nie będziemy potrafili znieść gdy szlochając jej na ramieniu nie miałam
pojęcia jak poradzę sobie bez babci. Pamiętałam żarty z pana Andrzeja, który
udawał że się do niej zaleca, uczucie z jakim opowiadała o swoich zmarłych
dzieciach. Nie ma nic gorszego dla matki niż przeżyć własne dzieci, mówiła. A
teraz wydawała mi się krucha jak małe dziecko.
-
To dobrze.- Uspokoiła się.- Bo to taki dobry mężczyzna. I tak cię kocha…
Niestety,
miesiąc później moje podejrzenia się sprawdziły: pani Basia opuściła ziemski
padół odcinając kolejną nić która łączyła mnie z babcią i sprawiła, że
straciłam osobę którą bardzo kochałam. Przez pierwsze dni to tak bardzo mi
doskwierało, że sporo czasu spędziłam na płakaniu i wspominaniu kochanej
staruszki. Pocieszało mnie to, że po śmierci dzięki staraniom pani Chojnackiej
miała zapewniony godny pochówek. A Mariusz po raz kolejny udowodnił że mnie
kocha gdy po pogrzebie zaproponował:
-
Chcesz przełożyć ślub?- Wiedziałam, że to nie było czcze pytanie. Niektórzy
ludzie, gdy jakieś nieszczęście spotka kogoś kogo znają, pyta z czystej
uprzejmości czy może jakoś pomóc lub mówi że im przykro. Mój narzeczony wcale
nie pytał w ten sposób. Był całkowicie szczery i choć nasz ślub miał się odbyć
za niecałe dwa miesiące, to byłby gotów z niego zrezygnować. I to tylko
dlatego, by uczcić pamięć praktycznie obcej mu kobiety, którą widział tylko kilka razy w życiu; kobiety z którą
nawet mnie nie łączyły żadne więzy krwi.- Wiem, jak ważna była w twoim życiu,
jak wspierała cię po śmierci twojej babci. Dlatego jeśli wolałabyś zachować
żałobę…- Dodał, ale ja mu przerwałam.
-
Nie wiem czego bym chciała, muszę to przemyśleć. Tyle przygotowań oraz
pieniędzy poszło by na marne.
-
Wcale nie na marne. I pamiętaj, że jeśli tego chcesz to nie musisz bać się
mojej reakcji.
-
Kocham cię.- Odpowiedziałam mu po prostu przytulając się do niego nie zważając
na to, że za nami i przed nami idą inni żałobnicy rozchodzący się do własnych
domów po pogrzebie. On również odwzajemnił mój uścisk kładąc mi dłoń na talii i
tak zaczęliśmy pokonywać kolejny dystans.
-
Ja bardzo cię kocham.
-
Ja bardzo, bardzo.
-
A ja bardzo, bardzo, bardzo.- Gdy praktycznie szeptem kontynuował tę grę w
którą dawno temu bawiłam się z rodzicami poczułam, że usta same wyginają mi się
w uśmiechu choć w ostatnich dniach praktycznie przestały. Ale Mariusz umiał
sprawić, że zapominałam o tym co złe.
-
Tak bardzo mnie kochasz, a tak łatwo rezygnujesz ze ślubu?- Spytałam go
przekornie już w lepszym nastoju.
-
No cóż…- Udał zakłopotanego uciekając spojrzeniem w bok czym ponownie mnie
rozbroił. Potem uśmiechnął się do mnie patrząc prosto w oczy.- Po prostu
chciałbym byś w dniu swojego ślubu była szczęśliwa, by nic go nie przyćmiewało.
Kilka
dni później, głównie za na namową pana Andrzeja zdecydowałam się nie zmieniać
terminu uroczystości. Wiedziałam, że wszyscy mają rację mówiąc, że pani Basia z
pewnością nie chciałaby rujnować mi ślubu, ale co innego wiedzieć a co innego
robić. Osoby otyłe też wiedzą, że powinny ćwiczyć i zdrowo się odżywiać by
uzyskać formę, ale po prostu nie są w stanie tego robić. Tak jak ja nie byłam w
stanie tak po prostu zignorować śmierci kobiety, która była dla mnie jak
babcia. Ale zwyciężył rozsądek i racjonalność; poza tym po następnych kilku
dniach zauważyłam, że ból staje się proporcjonalnie mniejszy. No i przede
wszystkim żałobę trzeba nosić w sercu a to, że będę paradować w czarnych
ciuchach, odwoływać własne wesele czy starać się nie śmiać i dobrze bawić nie
jest wyrazem uczuć jakie żywić można do zmarłego. A przynajmniej nie zawsze
musi być.
Miesiąc
przed uroczystością, porządnie starłam się z Moniką, która podczas ostatecznej
przymiarki sukni zauważyła, że jest na mnie trochę za luźna w talii.
-
Schudłaś.- Stwierdziła tylko oskarżycielsko wymierzając we mnie palec.- Mówiłam
Mariuszowi, że ma cię pilnować, bo po śmierci tej staruszki w ogóle o siebie
nie dbasz, ale on jak zwykle zachowuje się jak kołek. No nic, trzeba będzie
jechać i trochę wszystko poprawić. Ubieraj się: to znaczy najpierw ściągaj tę
kieckę.
-
Monika, nie mam teraz na to ochoty. Poza tym to nie była „jakaś tam staruszka”.
Dla mnie była członkiem rodziny.
-
Okej.- Przyznała protekcjonalnie co mnie zezłościło. Bo pani Barbara była dla
mnie ważna, a ona traktowała mnie z tego powodu jak dziecko które płacze za
zepsutą zabawką.- Ale sukienkę trzeba zmniejszyć w talii.
-
Przecież prawie tego nie widać.- Powtórzyłam lekko ściągając materiał w tym
miejscu. Owszem, gdybym nie była wściekła na Monikę może i przyznałabym jej
rację, ale teraz kłóciłam się dla zasady.
-
Jak to nie widać? Wszyscy to zauważą.
-
Wcale nie.
-
Wcale tak.- Sprzeczałyśmy się dobre kilka minut aż w końcu zrezygnowana dałam
się namówić na tę naprawę. W ostatnich dniach moja asertywność zdecydowanie
spadła. A przy kimś takim jak Monika była po prostu na zerowym poziomie.
Krawcowa
tak jak i ja nie była zadowolona z konieczności poprawki: miała masę nowych
zleceń (bo niestety Monia uparła się, że suknię ślubną musi uszyć mi warszawska
projektanta), ale za kasę którą wyłożył za suknię Mariusz, (podobno zapłacił
„tylko” cztery tysiące, ale ja sądziłam że trochę zmniejszył tę kwotę bo gdy
spytałam o to przy Monice słysząc ją zrobiła bardzo zdziwioną minę) była gotowa
pracować nawet nocą. Ja nie uważałam że trzeba się jakoś tak bardzo spieszyć. W
końcu do ślubu zostały jeszcze cztery tygodnie, a Monika panikowała jakby to
było jutro. Ale widocznie miałyśmy inne charaktery.
Poprawiona
suknia była gotowa już tydzień później, a przywiózł mi ją nie kto inny jak
Artur, co bardzo mnie zdziwiło. Chojnacki jednak wyjaśnił mi, że odebrała ją
osobiście, ale gdy do mnie jechała zadzwonił ktoś z domu dziecka, przez co
pilnie musiała tam jechać. Nieco niepewnie wpuściłam go do środka, choć prawdę
mówiąc wystarczyłoby mi gdyby wręczył mi suknię i wyszedł. Ale on też jakoś nie
kwapił się do wyjścia od razu, a niegrzecznie byłoby go wyganiać. I owszem: tak
jak wcześniej mówiłam sytuacja między nami się unormowała, ale jednak która
dziewczyna chciałaby utrzymywać kontakt z chłopakiem który kiedyś ją kochał?
Pomijając już kwestię zazdrości Mariusza, bo chyba nie zaprzątał sobie tym
głowy. Ale wolałam dmuchać na zimne: bez skrępowania mogłam droczyć się z nim w
towarzystwie Moniki i mojego narzeczonego, ale sam na sam…po prostu czułam że
nie powinnam.
-
Jak się czujesz po śmierci pani Basi?- Spytał mnie gdy odłożyłam opakowanie
sukni nawet do niego nie zaglądając.
-
Myślę, że dobrze. Choć nadal bardzo mi smutno.
-
Słyszałem, że Mariusz proponował ci nawet przełożenie ślubu?
-
Tak, ale z tego nie skorzystałam. Nie chciałam dłużej czekać.
-
No tak.- Mrugnął tylko. Ja z kolei uśmiechnęłam się niezręcznie. Zapadło między
nami kłopotliwe milczenie. Czemu do cholery nie mógł sobie iść?
-
A jak tam układa ci się z Oliwią?
-
Z kim?
-
No, z twoją dziewczyną.
-
Ach…rozstaliśmy się.
-
Och…przykro mi.- Rzuciłam odruchowo, choć mało szczerze. W odpowiedzi Artur się
roześmiał.
-
Mi nie. Bo wczoraj w barze poznałem całkiem sympatyczną kelnerkę.- Tym razem to
ja nie mogłam się nie uśmiechnąć.- No i mama nie lubiła Oliwii: a to moje
podstawowe kryterium w doborze dziewczyny.
-
Jesteś niepoprawny.
-
Ja? Zobaczysz jaką himerą jest moja ciotka Agata. Jako teściowa da ci popalić, a ja che tylko uniknąć takiej sytuacji.
-
Jeszcze czego. Nie będę się do niej zbliżać…- Zaczęłam dodając, że odwiedzać ją
będę tylko podczas wielkich świąt. Potem sama nie zdając sobie z tego sprawy
zaczęłam opowiadać Chojnackiemu o jej reakcji na moje zaręczyny z Mariuszem. I
choć tamten moment był dla mnie bardzo nieprzyjemny to komentarze Artura, które
wtrącał były bardzo zabawne. Wtedy przestałam się przejmować zręcznością czy
niezręcznością; tym co wypada robić a co nie. Po prostu całkowicie o tym
zapomniałam. Dopiero godzinę później oprzytomniałam gdy usłyszałam dzwonek do
drzwi. To z pewnością był Mariusz z którym się umówiłam. Poinformowałam o tym
Artura.
-
To ja się będę zbierać. Sory za zabranie czasu.
-
Nie ma sprawy, fajnie było z tobą pogadać. Prawie jak za dawnych czasów nie?
-
Prawie.- Uśmiechnął się, a potem zaczął kierować w stronę korytarza. Ja też tak zrobiłam by powitać swojego narzeczonego, choć w duchu zastanawiałam się dlaczego nie
otworzy sobie drzwi sam skoro dałam mu komplet kluczy. Gdy je w końcu otworzyłam
okazało się, że nie stał za nimi Mariusz, ale listonosz. Szybko podpisałam przesyłkę,
a gdy mężczyzna odszedł po raz ostatni spojrzałam na stojącego w progu drzwi Artura.-
To co przyjaciele?- Spytał patrząc mi prosto w oczy.
-
Przyjaciele.- Odpowiedziałam z lekkim niepokojem przypominając sobie jak to samo proponował mi
kiedyś.
I jak się to skończyło.
Zaczynam się lekko stresować za dobrze to wszystko wygląda mam tylko nadzieję że za mocno nie namieszasz.
OdpowiedzUsuńJakoś się słodko zrobiło i mam wrażenie, jakies takie niedobre, że coś się niedobrego stanie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ania
Hmm kiedy nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńCześć świetna... ale zbyt cukierkowo. Serio nigdy sie nie sprzeczają czy coś? Dalej mam nadzieje, że Artur będzie walczył!
OdpowiedzUsuńKiedy będzie kolejna część?
Pozdrawiam
Justyna
kolejną wstawię dziś wieczorem tak koło pólnocy pewnie bo dopiero zaczęłam pisać.
UsuńDziękuję za odpowiedź. Przeczytam rano przy kawie :)
OdpowiedzUsuń