Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 29 marca 2016

Maskarada część XV



Choć podczas ostatniej rozmowy z Arturem obiecałam sobie być silna, to jednak wykonanie tego postanowienia w praktyce było bardzo trudne. W końcu zmarł mi mąż którego kochałam. Na dodatek po jego śmierci wyszły na jaw tajemnice o których nie miałam pojęcia: jego choroba, ogromna polisa na życie którą wykupił prawie dwa lata temu a która teraz widniała na moim koncie, próba dominacji jego biura architektonicznego przez Kamińskich, konieczność objęcia funkcji prezesa czy wreszcie włączenie jako wspólnika biura Szymka. Wciąż nie mogłam sobie z tym wszystkim poradzić, a kłębiące się we mnie emocje co i raz znajdowały przejaw w moim zachowaniu. Nie będę was zanudzała szczegółami tego jak wielką walką był każdy następny dzień, jak starałam się płakać dopiero wtedy gdy nikt mnie nie widział, jak każdego wieczora oglądałam fotografie na których był Mariusz czy płytę z naszego ślubu. Przypominanie sobie szczególnie tej ostatniej wywoływało we mnie gorzkie rozżalenie. Bo teraz już lepiej rozumiałam dlaczego mój zmarły mąż tak bardzo nalegał na długą i szczegółową relację jeszcze sprzed samej ceremonii. I jego argumentację:

Powinnaś mieć kompletną pamiątkę z wesela;  po latach miło będziesz  patrzeć na swoje przygotowania oraz krzątaninę przed weselem, na przywitanie gości.

TY Będziesz patrzeć…
TY Powinnaś mieć pamiątkę…
TY…
Te słowa dobitnie uświadamiały mi, iż Mariusz doskonale wiedział że jego śmierć rozdzieli nas prędzej czy później. I choć zrozumiałam to już w dniu gdy Artur (a raczej Szymon) wyznał mi prawdę o jego chorobie to jednak sama świadomość tego kłamstwa za każdym razem raniła niczym wymierzony w policzek cios pięścią. Doszło więc do tego, że zamiast bólu i smutku czułam rozgoryczenie i złość, ale te uczucia były bardzo spotęgowane, tak bardzo że…
No bo prawdę mówiąc to byłam wściekła.
Byłam wściekła na Mariusza, który mnie z premedytacją okłamał, choć jednocześnie rozumiałam pobudki jakimi się kierował; na Artura, którego obwiniałam za zostanie wdową, na siebie za to że jestem taka słaba, na szczęśliwych ludzi dookoła za to że kłują w oczy swoją radością, na Boga za to że odebrał mi męża, zły los, na fatum czy przeznaczenie… Tak więc najogólniej można powiedzieć, że miałam żal do całego świata. Za to, że mimo tragedii jaką przeżyłam życie zdawało toczyć się dalej. Za to, że Słońce i tak wzeszło na wschodzie i zaszło na zachodzie po jego śmierci; że tramwaj nr 3 i tak podjechał pod ulicę przy której mieszkałam, a godziny płynęły z taką samą szybkością. Że nie nastąpiła żadna katastrofa, że żaden tajfun nie zmiótł jakiegoś państwa, że ludzie śpieszyli się tak samo jak dawniej. Zupełnie tak jakby śmierć mojego męża nic nie znaczyła. A przecież znaczyła. I to właśnie z tym nie mogłam się pogodzić. No bo jak wszystko mogło toczyć się tak jak dotychczas?
Takie myśli tylko jeszcze bardziej mnie dołowały, bo uświadamiały mi, że ja też powinnam tak zrobić. Powinnam wziąć się w garść i żyć dalej nawet jeśli teraz wydawało mi się to niewykonalne. A na razie to było dla mnie zbyt trudne.
Tyle wspomnień jakie wywoływał widok pustego już bez Mariusza mieszkania.
Stosik zdjęć z naszych licznych podróży oraz ważnych wydarzeń czy wygłupów uwiecznionych w małych fotografiach.
Tak wiele rzeczy i pamiątek, które mi o nim przypominały: każdy prezent jaki mi podarował (choćby najdrobniejszy), każde słowo (zwłaszcza te świadczące o głębokim uczuciu jakim mnie darzył), każdy jego uśmiech (który wrył się w moją pamięć na zawsze) był realnym znakiem i dowodem że kiedyś mnie kochał, że kiedyś przy mnie był. Próba wymazania tego wszystkiego po prostu była niemożliwa nawet pomimo natłoku zajęć jakie narzuciłam sobie w ciągu kilku następnych dni po wyjeździe Artura.
Najpierw oczywiście skonfrontowałam jego słowa z lekarzem, ale choć okazało się że Chojnacki miał rację i pęknięciu tętniaka nie można było zapobiec (potwierdziło się również to, iż to ona była przyczyną śmierci mojego męża), to nie zamierzałam go przepraszać. Moje relacje z Arturem od zawsze były skomplikowane i gwałtowne: raz uważałam, że jestem bliska zakochaniu się w nim (to było na samym początku gdy dopiero poznawałam Mariusza); innym razem że jest moim przyjacielem, a jeszcze kiedy indziej prawie darzyłam nienawiścią. Najwyższy czas z tym skończyć. Dlatego postanowiłam, że nawet jeśli wróci z Peru to i tak nie nawiążę z nim kontaktu. Szczególnie po jego chamskiej odzywce przy końcu naszej rozmowy. To pozwoliło mi przypomnieć sobie jaki potrafił być okrutny i bezlitosny gdy jeszcze byliśmy stażystami. Jak kazał mi robić za siebie projekty czy prezentacje, jaki potrafił być nonszalancki i egoistyczny. I w końcu zrozumiałam, że być może Mariusz się mylił.
Być może w Arturze nie było nic co warto byłoby lubić.
Być może był po prostu facetem, który zawsze pozostanie wiecznym chłopcem; któremu poprzewracało się w głowie z powodu dobrobytu. A dla dziewczyny, która do dnia poznania Mariusza musiała o wszystko walczyć znajomość z kimś takim i zrozumienie go było niemożliwe. Owszem, współczułam mu ale to wszystko. Oprócz tego jednak miałam świadomość błędnego koła: w końcu sam mógł zmienić swoje życie gdyby tylko chciał. A skoro nie chciał…nie było sensu płakać nad rozlanym mlekiem albo nad samemu zepsutą zabawką, prawda? Zastanawiałam się też ile czasu minie zanim Artur nie zwróci się po pomoc finansową do rodziców, bo na razie ujął się honorem i dumą i tego nie zrobił. Najwyraźniej miał jeszcze zapas gotówki od Mariusza. Gdy zacznie korzystać z rozrywek jakie oferuje Peru na pewno szybko do nich zadzwoni. Albo to oni ściągną go do Polski gdy po badaniach dziecka Alicji okaże się, że jest jego ojcem.
Po odczytaniu testamentu oficjalnie stałam się dziedziczką męża. Właściwie zostawił mi wszystko: pieniądze, lokaty, inwestycje, firmę której za zgodą zarządu tymczasowo miałam przewodzić. Siostrze przekazał "tylko" 10% udziałów w swojej firmie, a matce niewielką nieruchomość, która była warta jakieś 150 000 zł. W zasadzie nie było to jej potrzebne, bo i tak zmarły mąż zabezpieczył ją należycie o czym poinformowała mnie tuż po odczytaniu ostatniej woli Mariusza.
- Przepiszę ją na ciebie.- Powiedziała.- Tobie bardziej się przyda.
- Bardziej?- Spytałam totalnie zdziwiona. Bo nie dodałam, że całość majątku Jastrzębskiego, łącznie z majątkiem biura architektonicznego oraz polisą na życie jaką dostałam po jego śmierci, wyceniono na ponad milion złotych. Musiałabym być wyjątkowo nierozważna by dzięki tym pieniądzom nie przeżyć reszty swojego życia, nawet nie pracując, na godnym poziomie. Jej, gdy o tym myślałam to naprawdę okazałam się prawdziwą ignorantką: no bo nawet w przybliżeniu nie miałam pojęcia jak bardzo bogaty jest (a raczej był) mój mąż. Nie lubiłam rozmawiać z nim o pieniądzach, ale dokładnie pamiętałam pierwszą rozmowę podczas której kiedyś żartowaliśmy sobie z tego z Mariuszem. Wyraźnie nie przyznał się wtedy co do stanu swoich finansów:

- Rzeczywiście mnie kochasz?
- Przecież ci to powiedziałam.
- I nie ma znaczenia to czy byłbym miliarderem czy synem bezrobotnego żula?
- Raczej nie. Chociaż nie jesteś chyba miliarderem, prawda?
- Nie, nie jestem. Do tego mi daleko.
- Super. Dysproporcje naszych portfeli wynoszą teraz jakieś jeden do miliona zamiast miliarda.
- Milionerem też nie jestem.
- Hm, w takim razie mój stu tysięczniku czy nawet dziesięcio tysięczniku.

Powiedział, że nie jest milionerem a jak się okazywało, to jednak nim był. Boże, nie miałam pojęcia że poślubiam kogoś takiego. Może po niemal dwóch latach małżeństwa to wyda się trochę naiwne, ale ja naprawdę widziałam w Mariuszu tylko faceta. Owszem, po ciuchach jakie nosił, wystroju i lokalizacji mieszkania czy faktu posiadania własnego przedsiębiorstwa podejrzewałam, że musi być bogaty, ale nie aż tak. Moja ignorancja w tym zakresie wynikała również z obaw jakie żywiłam podejmując ten temat. Bo kwestie ekonomiczne były dla mnie tematem tabu takim samym jak dla niego temat byłej dziewczyny Dominiki. Dlatego wymogłam na nim małżeńską intercyzę choć poważnie się o to pokłóciliśmy; dlatego ubierałam się raczej w sieciowych butikach niż wielkich domach towarowych ze spodniami o wartości 800 zł na które nie mogłam zarobić z własnej pensji; dlatego na zakupy spożywcze chodziłam do lokalnych sklepików dbając o jakość żywności, ale jednocześnie nie sztuczne podwyższanie jej ceny poprzez markę. W dodatku lubiłam raczej swojskość i klasykę; jeśli już, to Mariusz szalał w kuchni przygotowując ośmiornicę, krewetki czy kawior. Ale wtedy to on kupował składniki na swoje dania. Właściwie gdy teraz o tym mówię, te szczegóły wydają się być raczej śmieszne, ale dla mnie były ważne. Bo we własnych oczach chciałam mieć poczucie, że choć niewielką częścią wydatków dokładam się do domowego budżetu. A mój mąż śmiał się ze mnie tylko żartując, że ma najbardziej oszczędną żonę na świecie, która niewiele go kosztuje. A nawet dzięki której sam zaczął oszczędzać.
- Na starość staniemy się pomarszczonymi staruchami, którzy będą jedli spleśniały chleb i popijali go wodą, bo zamienimy się w sknery.- Mówił gdy po raz kolejny wspominałam mu o fantastycznej okazji czy przecenie dzięki której zaoszczędziłam na pewnych wydatkach. A ja zwykle odpowiadałam mu coś w stylu:
- I dobrze: wtedy przynajmniej będę mogła z całą prawdą powiedzieć, że śpię na pieniądzach. Może nawet staniemy się milionerami?- A Mariusz nigdy nawet nie zająknął się, że tak mało brakuje mu by to osiągnąć albo że już nimi jesteśmy. Być może wyczuł moją niechęć w tym zakresie albo bał się, że wszelką pomoc finansową odbiorę negatywnie przypominając sobie jego oskarżenia gdy jeszcze nie byliśmy parą. Albo wypomnę w kłótni. Czyżby więc pani Agata robiła to celowo? Sugerowała, że jestem zachłanna? I dlatego pragnęłabym dla siebie zagarnąć całość majątku zmarłego męża nawet z posiadłością którą jej przepisał? Kiedyś by mnie to wcale nie zdziwiło, ale teraz gdy się pogodziłyśmy naprawdę byłam zbita z tropu.
- No tak, Ewelinko.- Odpowiedziała mi poklepując mnie po ramieniu.- Oj, nie musisz robić z tego wielkiej tajemnicy, kochana. I tak się domyśliłam.
- Czego się mama domyśliła?- Ponowiłam pytanie używając zwrotu „mama” bo poprosiła o to kilka dni temu. Ale choć minęło już wiele godzin, to określenie to nadal brzmiało w moim ustach obco.
- Wiem o moim wnuku.- Powiedziała z uśmiechem na ustach, a ja poczułam jak tracę grunt pod nogami, bo z pewnością nie miała na myśli Moniki. Oczywiście tylko w przenośni, ale widocznie w rzeczywistości również musiałam zbladnąć lub zrobić nieciekawą minę, bo moja teściowa dodała z troską:- Spokojnie, kochanie. Chyba nie zamierzasz mdleć? Kobiety w twoim stanie co prawda często miewają tę dolegliwość, ale teraz to…
- …na jakiej podstawie mama uważa, że jestem w ciąży?
- Och, po prostu to wiem i widać jak bardzo zmizerniałaś. Tylko nie rozumiem czemu wciąż trzymasz to w tajemnicy.
- Bo nie ma żadnej tajemnicy.- Wyznałam.
- Jak to? A więc powiedziałaś już o tym rodzinie? Monika wie?- Pytała z lekką przyganą jakby czuła się pominięta. A mi z wielkim trudem udało się wyszeptać:
- Nie ma żadnego dziecka.- Przy tym usilnie starałam się powstrzymać napływające do oczu łzy, ale nie potrafiłam tego zrobić. Bo przecież tak bardzo tego chciałam. Pragnęłam mieć syna lub córkę z chęcią posiadania graniczącą z obsesją. I jeszcze mocniej żałowałam tego, iż tak się nie stało: tak bardzo pragnęłabym mieć dziecko, które byłoby chociaż maleńką cząstką zmarłego męża, iż sama myśl że się nie udało sprawiała mi wielki ból.- Ja też bardzo bym tego chciała, ale…ale na pewno tak nie jest.- Przez dłuższą chwilę moja teściowa milczała; patrząc w jej twarz wyraźnie widziałam malującą się tam konsternację. Widocznie nie miała pojęcia jak się zachować i była zażenowana z powodu swojego nietaktu. W końcu jednak chrząknęła pytając niepewnie:
- Och. Jesteś pewna?
- Niestety tak.- Potwierdziłam sucho.
- Mój Boże, a ja sądziłam…Mariusz…przed swoją śmier…to znaczy przed wypadkiem gdy spytałam kiedy w końcu zdecyduje się na powiększenie rodziny, zażartował że może już całkiem niedługo się go doczekam. Początkowo, zupełnie to zignorowałam zapominając o jego słowach, ale po pogrzebie zaczęłam łączyć fakty. No i pomyślałam, że tylko czekaliście by to ogłosić, ale odejście Mariusza zburzyło wasze plany, a ty potem bałaś się powiedzieć prawdę…- Słuchając jej pełnego żalu głosu coś zapiekło mnie w gardle. Bo nieświadomie dosypywała soli na moje rany. Zwłaszcza, że paplała dalej próbując pokryć zmieszanie:- … ale to nic nie szkodzi, wiesz? Choć zawsze bardzo pragnęłam wnuków. Po rozwodzie Moniki z Wiktorem straciłam wszelką nadzieję, bo Mariusz po rozstaniu z Dominiką nie chciał nawet umawiać się na randki. Poza tym ma już swoje lata. Wiesz, początkowo myślałam nawet, że dziecko to jest powód waszego ślubu, a potem gdy okazało się że nie to…zresztą to już nieważne. Teraz sądziłam, że znajdę pocieszenie w tym maluchu. Nawet jeśli to byłaby dziewczynka. A on nigdy nawet nie istniał. Boże, Boże…no tak, w końcu wyglądasz na chudszą…ale mimo wszystko…Boże.
- Przykro mi.- Powiedziałam cicho, choć wcale nie musiałam. Ale miałam już dość jej lamentów, nieskładnych zdań którymi tylko zaogniała mój ból. Wiedziałam, że gdy jeszcze raz wypowie imię Boga, to ja zacznę krzyczeć. Bo ja czułam się z tym równie źle jak pani Agata, a może nawet gorzej. W końcu przez ostatnie miesiące naprawdę chciałam zostać mamą. Na dodatek z niejaką goryczą uświadomiłam sobie coś jeszcze:- To dlatego po śmierci Mariusza i jego pogrzebie była mama dla mnie taka miła. Dlatego w ogóle pozwoliłaś mówić do siebie „mamo”.- Nic na to nie odpowiedziała, spuściła tylko głowę co starczyło mi za odpowiedź. Uśmiechnęłam się na poły ironicznie, na poły smutno. To dziwne, że choć nasz rozejm trwał dopiero niecałe dwa tygodnie jakie minęły od czasu śmierci Mariusza, a kłóciłyśmy się przecież od ponad 2,5 lat, to jednak mimo wszystko zabolała mnie poznana teraz prawda. Dlatego nieco drętwo i mechanicznie dodałam chcąc zostać sama:- Przepraszam, nie najlepiej się czuję. Zamówię mamie…to znaczy pani taksówkę do domu.- Poinformowałam ją, a potem wstałam i wyjęłam z kieszeni komórkę szukając właściwego numeru.
- Ewelinko, to nie tak.
- W porządku, rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz. Ja…ja…- Czekałam, ale nie dodała nic więcej. Ani słowa zaprzeczenia. Nawet przeprosin. Dlatego ponownie wybrałam numer taksówki zamawiając ją na najszybszą godzinę. Gdy skończyłam pożegnała się ze mną jak gdyby nigdy nic. Potem podniosła się z kanapy informując, że na transport poczeka na zewnątrz. A ja nawet nie stałam się odwodzić ją od tego zamiaru proponując by posiedziała w moim mieszkaniu tutaj. Chciałam po prostu zostać sama.
Kiedyś w chwilach smutku odwiedziłabym panią Kasię czy pana Andrzeja w ośrodku, ale nie miałam ochoty słuchać słów współczucia i litości choć by szczerych. Dlatego wybrałam towarzystwo pani Basi. I już pół godziny później wyszłam z domu wstępując do kwiaciarni. Już na jej grobie pomyślałam jak dawno tutaj nie byłam o czym świadczył spory nieporządek panujący na marmurowej płycie. Gdy się z nim uporałam, usiadłam na ławeczce obok po prostu wpatrując się w kamienny krzyż na którym wyryto jej zdjęcie. Emanowała na nim spokojem i dobrocią, które to cechy niewątpliwie były tymi które ją charakteryzowały. I które- zwłaszcza ta pierwsza- były mi teraz potrzebne.
Potem odwiedziłam babcię, a na końcu rodziców. Na odwiedzenie grobu męża jeszcze nie było mnie stać. Podjęłam próbę zrobienia tego sądząc, że będzie mi łatwiej, ale już z daleka widząc pieczarę moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie potrafiłam zrozumieć czemu wcześniejsze wizyty ukochanych przeze mnie osób w miejscu ich spoczynku napawały mnie spokojem i poczuciem bliskości z nimi, a wizja oglądania nagrobku Mariusza przerażeniem i bólem. Może musiało jeszcze minąć trochę czasu, myślałam wychodząc z cmentarza.  Może po prostu musiałam oswoić się z jego śmiercią, może…Przerwałam swoje myśli słysząc dźwięk komórki. Właśnie wsiadałam do autobusu mającego zawieść mnie z powrotem do własnego mieszkania (tak, autobusem, mimo iż było mnie stać na taksówkę, ale wydawanie pieniędzy zmarłego męża wydawało mi się być czymś niewłaściwym), więc spokojnie mogłabym odebrać, ale tego nie zrobiłam. Bo wiedziałam po co Szymon dzwonił. Od wielu dni męczył mnie sprawami biura, nie rozumiejąc iż nie jestem na nie gotowa. Było to tym bardziej dziwne, że Tomasz Kamiński obudził się w końcu ze śpiączki i wyglądało na to, że w pełni odzyska sprawność po wypadku jaki spowodował mój mąż. Widmo szantażu jego ojca straciło więc na wartości. Dlaczego więc ten cholerny Bralczyk nie mógł dać mi choć chwili spokoju? Naprawdę sądził, że pierwszą rzeczą jaką zrobię po śmierci Mariusza będzie przejęcie zarządzania jego przedsiębiorstwem i sprawdzenie ile jest warte? Przecież ja z trudem myślałam o tym co na siebie włożyć czy pamiętać o tym by coś zjeść a nie zastanawiać się nad przyszłością. Owszem, chciałam zająć się- a przynajmniej rozwiązać problemy biura architektonicznego- ale nie teraz gdy wciąż jeszcze nie mogłam przeboleć jego straty. Czemu więc Szymek nie mógł dać mi trochę czasu? Romek i Joanna też pracowali dla Mariusza, a nie zadręczali mnie tak jak on. Nie wspominając już o sekretarce czy innych pracownikach. Dlatego odrzucałam jego połączenia za każdym razem.
Powinnam jednak wiedzieć, że ktoś kto konsekwentnie wybiera twój numer co godzinę nie podda się tak łatwo. Ale to nie tłumaczyło faktu, że wieczorem zjawił się w moim mieszkaniu z dużą teczką. Ani dlaczego mu otworzyłam. Chyba zrobiłam tak tylko z powodu wielkiego zdziwienie jakie poczułam widząc go przez judasza za drzwiami.
- Nie chciał Mahomet do góry, to przyszła góra do Mahometa.- Przywitał mnie nawet nie czekając aż go zaproszę. Skubany, jakim cudem dostał się na klatkę by móc zapukać pod moje drzwi?
- Czego chcesz?- Spytałam go beznamiętnie. Pytanie może i było obcesowe, ale jeszcze przed śmiercią Mariusza po prostu pogodziliśmy się z tym, że nie zostaniemy przyjaciółmi ani nawet kolegami, bo po prostu się nie lubimy. To był naturalnie duży eufemizm: prawda była taka iż jego nie dało się lubić, choć pewnie wiele osób mówi tak o drugiej stronie obarczając ją winą. Ale tak właśnie było. Szymon Bralczyk był wyniosły, sztywny, milczący a jego spojrzenie jakby pełne pogardy. A przynajmniej tak mi się wydawało gdy na mnie patrzył. Zupełnie jakbym była jakoś brzydko pachnącym bezpańskim psem który nagle stanął mu na drodze. Albo nie, raczej natrętnym komarem próbującym upić jego krwi, którego nawet nie warto odpędzać. Jakby rozmowa a nawet kontakt ze mną była go niegodna. Ale tak w końcu zachowują się bogacze, pomyślałam z ironią. A już po kontaktach z Arturem przekonałam się, że mój mąż nie umiał wybierać sobie przyjaciół.
- To chyba jasne. Dlaczego nie odbierałaś moich telefonów?
- Bo nie chciałam.- Odpowiedziałam szczerze. Wyraźnie go tym zirytowałam.
- Przecież mówiłem ci, jakie to ważne. Jeśli dalej będziesz prowokować Władysława Kamińskiego odmawiając spotkań to…
-…posłuchaj, mówiłam żebyś kazał mu się po prostu odpieprzyć a nie wymyślał jakieś wymówki i usprawiedliwienia z powodu mojej nieobecności.
- A ja mówiłem ci, że jako prezes musisz w końcu się z nim zobaczyć. To sprawa być albo nie być biura.
- Zbytnio dramatyzujesz.
- Naprawdę nic cię to nie obchodzi?
- Prawdę mówiąc to nie.
- Nie powinienem się dziwić. W końcu pewnie zależy ci na jak najszybszym spieniężeniu firmy, co? Najchętniej jeszcze sama sprzedałabyś ją Kamińskiemu.- Ta była właściwie prawda: zarządzanie tak dużym przedsiębiorstwem nie było czymś co potrafiłabym robić ani nauczyć się w ciągu kilku dni, ale pogarda i ironia wybrzmiewająca w słowach Bralczyka nie pozwoliła mi tego przyznać. W jednej chwili zrozumiałam co sugerował: wcale nie chodziło mu o moje umiejętności w tym zakresie (a raczej ich brak). Szymek po prostu miał mnie za młodą interesowną wdowę, która teraz dzięki pieniądzom zmarłego bogatego mężusia może w końcu bez przeszkód je wydawać. I nie ma zamiaru zawracać sobie głowy bawieniem się w bizneswoman, bo może na tym tylko stracić. Złość spowodowana niesłusznym, choć niewypowiedzianym oskarżeniem zapiekła mnie żywym ogniem. Miałam już dość sugerowania, że wreszcie wyszłam na swoje, że miałam szczęście korzystając ze śmierci męża, że mogę zacząć od nowa. A już szczególnie od kogoś kogo nigdy nie lubiłam. Jednakże zamiast wybuchu gniewu i obelżywych określeń po prostu zrobiłam cyniczną minę i patrząc mu prosto w oczy odpowiedziałam:
- No cóż, tak byłoby najlepiej. Pieniądze mi się przydadzą, a z pewnością gdy to ja zaczęłabym zarządzać biurem, znacznie straciłoby na wartości. Lepiej ulokować je w czymś pewniejszym, co nie grozi krachem na przykład lokacie.- Niesmak widoczny na twarzy Szymka dał mi niemal perwersyjną satysfakcję. Ma mnie za interesowną? Proszę bardzo: w końcu mu to udowodniłam. Może teraz się odczepi.
- Skoro tak ci na nic zależy to z pewnością zainteresuje cię informacja, że może być warte jeszcze więcej. Tylko musisz trochę w tym pomóc.- Niemal wycedził przez zęby. Mimo złości wciąż upierał się przy swoim. Dlatego ponownie spróbowałam:
-  Nie mam zamiaru rządzić żadną firmą ani dzierżyć tytułu prezesa.
- To będzie tylko teoretyczna nazwa. W praktyce będzie rządził ktoś inny.
- Ty?- Spytałam słodkim głosikiem.
- Między innymi.- Tym razem jego głos był mniej wrogi. Co nie znaczyło, że zmienił co do mnie nastawienie; po prostu zdołał opanować się na tyle by nie okazywać żadnych uczuć. W tym był bardzo podobny do Mariusza…
Myśl o zmarłym mężu sprawiła, że moje oczy stały się wilgotne, ale szybko odpędziłam niechciane łzy kilkakrotnie mrugając powiekami. Potem, gdy podniosłam głowę zauważyłam że Szymon uważnie mi się przypatruje widocznie czekając na jakąś reakcję w odpowiedzi na swoje słowa. A że chciałam zostać sama zamierzałam go wkurzyć tak by jak najszybciej sobie poszedł. Ostatecznie.
 - Guzik mnie to obchodzi. Mam tyle forsy, że nie muszę pracować do końca  życia.
- No tak, słyszałem że rzuciłaś pracę w Smart jewellery. No ale po co miałabyś się dalej tam męczyć? W końcu stać cię na to by nic nie robić. – Skwitował ironicznie ponownie wbijając mi szpilę. Bo rzeczywiście: zaledwie wczoraj złożyłam wypowiedzenie choć państwo Chojnaccy starali się przekonać mnie bym tego nie robiła. W końcu miałam jeszcze kilka tygodni niewykorzystanego urlopu, który mógłby teraz pomóc mi dość do siebie. Ale ja po prostu nie mogłam dalej tam pracować. Zwłaszcza po tym jak praktycznie znów wygoniłam Artura za granicę do czego nie przyznałam się jego rodzicom.  I trudno było skupić mi się na czymkolwiek. Miałam jednak gdzieś zdanie Szymka. W końcu sama pomogłam mu w wykreowaniu takiego wizerunku. Dlatego potwierdziłam:
- Właśnie.
- W takim razie nie będę dłużej przeszkadzał. Informuję cię tylko, że nie dam ci sprzedać udziałów biura komuś innemu niż mnie a już na pewno nie tej szumowinie jaką jest Kamiński. Może dla ciebie to jest nic, ale dla mnie firma Mariusza to coś co jest dla mnie ważne, bo dla niego też było. I nie wiem czy dziękować ci za to, iż do końca nie zdawał sobie sprawy kogo poślubił czy żałować że nie zorientował się wcześniej jaka jesteś naprawdę. Ale musiałaś być naprawdę dobra skoro nawet teściowa i Monika ci uwierzyły. Do widzenia.- Dodał kierując się ku drzwiom. A gdy wyszedł z ulgą je za nim zamknęłam. Jezu, nie znosiłam tego typa. Nie miałam pojęcia co zrobię z biurem architektonicznym, ale na pewno nie sprzedam mu swojego większościowego pakietu udziałów. Już raczej oddam komuś za bezcen tylko po to by go zirytować i zezłościć. Na przykład Monice. Ona z pewnością miała o tym większe pojęcie niż ja.
W swoim postanowieniu dzielnie wytrwałam dwa dni realizując resztę niezałatwionych spraw nieżyjącego męża (choć niezwiązanych z jego firmą), odwiedziłam również państwa Chojnackich. Mówię, że dwa dni, bo po tym czasie po raz kolejny ktoś złożył mi wizytę. Tym razem byli to Asia z Romanem, pracownicy biura Mariusza, wyraźnie niepewni i czujący się nieswojo. I choć nigdy nie udało mi się z nimi zaprzyjaźnić, to wydawali się być o niebo lepsi niż nadęty Szymek.
Przede wszystkim traktowali mnie z szacunkiem a nie jak robaka. Po drugie przyjmowali ton pokory a nie roszczenia. Po trzecie, wyłożyli mi sprawę jasno i wyraźnie: nawet jeśli chcę sprzedać firmę męża, to i tak powinnam przedtem się w niej pojawić.
- Udziałowcy nie mają pojęcia jak się zachować. Tak samo jak kilka innych pracowników. Chociażby przedłużenie umowy z firmą sprzątającą do czego wymagany jest twój podpis. Nie wspominając już o sekretarce która nie wie czym się zajmować i jak tłumaczyć twoją nieobecność. Tak samo jak klienci, którzy niepokoją się o swoje zapoczątkowane już zlecenia; z kolei nowi nie wiedzą czy biuro będzie jeszcze działać czy nie, dlatego liczba zleceń spadła. A gdy przychodzą do nas w celi złożenie zamówienia na nowy projekt nie mamy pojęcia co im odpowiadać…- Mówił Roman przejętym głosem. Asia wtórowała mu wtrąceniami lub smutnym spojrzeniem. Na końcu wykazała się znacznie większą wrażliwością niż jej kolega bo dodała:
- Wiem, że jest ci bardzo ciężko choć pewnie tylko ty sama wiesz jak bardzo. Wbrew temu co mówi Szymon wiem, że tak jest, bo go kochałaś. I wiem też, że ta firma jest ostatnim co zaprząta twoją głowę. Ale błagam, upoważnij chociaż kogokolwiek do podejmowania za ciebie decyzji jeśli ty nie jesteś na to gotowa. Jeśli tego nie zrobisz to Kamińscy nas zrujnują. Księgowy już się wycofał.
- Co to znaczy?- Spytałam.
- Zmył się.- Wyjaśnił mi Romek.- Jak tylko okazało się, że przedsiębiorstwo jest zagrożone z powodu śmierci jego właściciela złożył wymówienie żądając hojnej odprawy. Na szczęście wymagała twojego podpisu, więc jeszcze jej nie zrealizował, choć wyraźnie miał chęć sam zostać sobie szefem.
- Boże, więc przez pół miesiąca nikt nie prowadzi działu księgowości?
- Księgowaniem zajmuje się pomocnik. Dodatkowo…- Urwał jakby nie był pewny czy mi to powiedzieć. Ale ja już odzyskałam pełne zainteresowanie.
- Dodatkowo?- Zachęciłam go.
- Wiktor Krajewski.
- Były mąż siostry Mariusza?- Upewniłam się.
- Tak. To on był głównym księgowym zanim rozwiódł się z Moniką.
- Ach tak.- Mrugnęłam tylko zastanawiając się jak wiele jeszcze dowiem się o rodzinie mojego męża i nim samym niemal po dwóch latach małżeństwa. Potem zadałam im jeszcze kilka pytań na temat biura; na koniec obiecałam szybką reakcję. A po ich wyjściu zadzwoniłam do Moniki. Miałam zamiar ostro ją złajać, ale gdy czekałam na połączenie zdałam sobie sprawę, że to bez sensu. W końcu sama odcięłam się od spraw biura zrzekając się ich najpierw na rzecz Artura a potem Moniki i Szymka. Czemu więc teraz poczułam złość? Na szczęście gdy Monia odebrała już się jej pozbyłam:
- Wpadnij do mnie jak najszybciej. Musimy pogadać.
Tego dnia mogę z całą stanowczością przyznać, że nastąpił we mnie przełom. Zdałam sobie sprawę, że Szymon miał rację co do kondycji biura architektonicznego, a wyjaśnienia siostry Mariusza pozwoliły mi zrozumieć jak wielkie groziły jej problemy. Zwłaszcza gdy przyszła z Wiktorem, który z kolei zajął się wyjaśnianiem mi kwestii finansowych. Gdy pod koniec ich wywodu gdy to zauważyłam skwitowała to nawet żartobliwie:
- A wątpiłaś w to, że w biurze dzieje się bardzo źle? Przecież sam fakt, że znoszę towarzystwo byłego męża mówi sam za siebie.- Powiedziała nie krępując się, iż Krajewski doskonale ją słyszał, choć udawał że tak nie było pytając mnie:
- Chcesz zjawić się w biurze jutro?
- Chyba nie mam wyjścia. Małostkowość z jaką traktowałam Szymona nie powinna być usprawiedliwieniem mojej ignorancji. Mam nadzieję, że mi pomożecie?
- Jasne, że tak.- Potwierdziła. - Swoją drogą to coś ty mu ostatnio nagadała? Ma cię za interesowną harpię.
- Po prostu mnie wkurzył; poza tym jak wiesz nigdy się zbytnio nie dogadywaliśmy. Dlatego teraz liczę na was.- Powtórzyłam.
Jak postanowiłam i obiecałam, tak zrobiłam. Przywdziewając na siebie czarny sweter i dzianinowe spodnie, a także robiąc pierwszy od wielu dni makijaż poczułam się zdecydowanie pewniej i silniejsza. Właściwie wydało mi się zabawne jak taki niewielki zabieg może wpłynąć na czyjąś pewność siebie. I tak, wjeżdżając na dziewiąte piętro wieżowca nie musiałam walczyć ze łzami, krępować się spojrzeniami jakie rzucali mi przechodzący ludzie czy sam Szymon gdy wparowałam do jego gabinetu rozkazując mu zaznajomienie mnie dokładnie z bieżącymi sprawami czym nie był zachwycony. Dlatego też moje orzeczenie zakończyłam słowami:
- Posłuchaj, wiem że mnie nie znosisz; ja też nie darzę cię sympatią, ale skoro Mariusz ci ufał to widocznie miał swoje powody. Ale skoro mamy razem współpracować przez jakiś czas to musimy zachowywać się jak profesjonaliści. Liczę na to, że nie będziesz ze mną walczył na każdym kroku tak jak dotychczas i powstrzymasz się od komentarzy na mój temat. Ja ze swojej strony obiecuję zrobić wszystko, by biuro odzyskało to co straciło przez śmierć mojego męża. Mam tylko jeden warunek.
- Jaki?
- Nie chcę o nim rozmawiać w jakikolwiek sposób oprócz innego niż zawodowy czy nawiązać do naszego małżeństwa. Nie chcę słuchać twoich opinii czy subiektywnych stwierdzeń na ten temat. Możesz mieć mnie za diabła prywatnie, ale tutaj łączą nas tylko interesy. Jasne?
- Umowa stoi.- Przypieczętowaliśmy ją uściskiem dłoni, któremu towarzyszyło zacięte spojrzenie zarówno z mojej, jak i jego strony. Potem Bralczyk kazał mi podpisać kilka najbardziej wymagających dokumentów dokładnie wyjaśniając mi co i po co podpisuję. Następnie zalecił rozmowę z sekretarką Mariusza co natychmiast zrobiłam. Przedtem jednak przywitałam się z Asią i Romanem których spotkałam na korytarzu. W oczach tej pierwszej wyraźnie widziałam nadzieję.
Kalina Niemcewicz była młodą kobietą przed trzydziestką, którą mój mąż zatrudnił jeszcze przed naszym ślubem. Była prawdziwą profesjonalistką, ale wobec mnie była wyjątkowo powściągliwa przez co zrozumiałam iż nie darzy mnie szacunkiem; na przykład gdy wpadałam z niezapowiedzianymi wizytami do biura Mariusza. Sądziłam, że może się w nim podkochuje, ale ta teoria szybko upadła gdy mąż mimochodem przyznał mi kiedyś, że Kalina bardzo zdziwiła się iż poznaliśmy się gdy sprzątałam u niego biuro. Zrozumiałam więc, że po prostu mi zazdrości i uważa za nowobogacką niewartą miana żony prezesa dużej firmy. Zwłaszcza gdy nawet teraz wyjaśniła mi co działo się pod moją nieobecność podkreślając konieczność przedłużenia umowy ze sprzątaczkami. W innych okolicznościach zażartowałabym, że sama zacznę latać z miotłą tak jak kiedyś, ale teraz dałam sobie z tym spokój. Po prostu zrobiłam to co do mnie należało.
Potem odwiedziłam dział księgowości oficjalnie każąc Wiktorowi sporządzić sobie umowę zatrudnienia. Uważałam, że skoro dawniej pracował dla biura architektonicznego, to teraz wdrożenie się w jego specyfikę będzie dużo łatwiejsze. Zwłaszcza że Monika przestała widzieć w tym przejaw zdrady.
Po wielu godzinach byłam zmęczona, a nie załatwiłam nawet dziesiątej części niezbędnych spraw. Na razie jednak musiałam się z tym wstrzymać, bo Szymon po uporaniu się z najpilniejszymi obowiązkami kazał mi się do siebie zgłosić. Oczywiście tematem przewodnim miała być sprawa Władysława Kamińskiego.
- Umówię wasze spotkanie na jutro.
- Jutro? Tak szybko? Przecież nie zdążę przeczytać umowy którą proponuje a co dopiero jej zrozumieć.
- To i tak nieistotne, bo chcemy ją w całości odrzucić, prawda?- Wyraźnie mnie sprawdzał, bo choć na początku dnia gdy tu przybyłam przyznałam, że nie sprzedam biura, to jednak Bralczyk nadal we mnie wątpił. Teraz zrozumiałam,  że nie przemyślałam tego jak utwierdzałam go w przekonaniu o swojej interesownej naturze. Ale na tłumaczenia było za późno. W końcu rano obiecaliśmy sobie o tym nie rozmawiać.
- Tak.- Potwierdziłam.
- A więc twoim celem będzie po prostu zwodzenie go i udawanie naiwnej aż do czasu gdy nasi prawnicy opracują ewentualną linię obrony i przekonają się jak bardzo Mariusz przyczynił się do zranienia jego dzieci prowadząc auto świadomy swojej choroby. Dlatego im mniej wiesz, tym lepiej.
- Nie rozumiesz, że nie mogę tego zrobić jeśli niczego nie rozumiem? W ten sposób jest mi trudniej, bo nieświadomie mogę dać się zapędzić w kozi róg.- Perswadowałam. On konsekwentnie odmawiał mi szczegółów; dopiero po kilku minutach wyraźnego wahania Szymon powiedział:
- Wiesz, że Tomasz Kamiński odzyskał przytomność, prawda?- Gdy skinęłam głową kontynuował:- Ale mimo wszystko nie wyszedł z wypadku bez szwanku. Stracił pamięć. Lekarz twierdzi, że to tylko czasowe, ale mimo to stanowi poważny argument oskarżający Mariusza. Nie wspominając o Mai Kamińskiej, która straciła w tym wypadku dziecko. Dlatego Władysław Kamiński może wytoczyć Mariuszowi proces z powództwa cywilnego, bo przed karnym już nie odpowiada. Z racji tego że nie żyje, Kamiński prawdopodobnie będzie chciał walczyć o pieniądze, które najpewniej to ty będziesz musiała mu zapłacić jako żona Mariusza co z pewnością cię zainteresuje. Dodatkowo wyraźnie sugerował wplątanie w sprawię media. A te łatwo mogą zostać zmanipulowane przez co stracimy klientów oraz udziałowców. W końcu Mariusz zataił przed nimi ważny fakt jakim była jego choroba. Niektórym inwestorom nie podoba się również decyzja o objęciu prezesostwa przez jego żonę czyli ciebie która jest zwyczajnym laikiem i obraża ich już samą swoją nieobecnością. Jak widzisz gdy Kamiński spełni swoje groźby ruina i bankructwo staną się pewnością.
- Czego żąda by do tego nie dopuścić? Wciąż mowa o wykupie i wchłonięciu?
- Tak, ale próbowałem mu perswadować proponując umowę czasową. Nie chciał się na nią zgodzić, ale mój argument mówiący, że niechętni pracownicy nie będą pracować tak jak powinni pod marką Kamińskich, wyraźnie go zaalarmował. W końcu postanowił, że porozmawia z tobą podejmując ostateczną decyzję.
- I naprawdę sądzisz, że jeśli wykażę się całkowitą ignorancją nie doleję oliwy do ognia?
- Nie wiem, ale to może pozwolić nam uzyskać czas.
- Czas na co? Przecież nie masz żadnego planu.
- Ale w przeciwieństwie do ciebie przez ostatnie dwa tygodnie o nim myślę.
- Skoro nie wymyśliłeś niczego mądrego do tej pory to nagle nie natchnie cię olśnienie.
 - Posłuchaj, to ja studiowałem architekturę. I przez ostatnie lata praktycznie na spółkę zarządzałem z Mariuszem biurem.
- Ja też studiowałam.
- Ale w przeciwieństwie do mnie masz podstawy tylko teoretyczne, bo w Smart jewellery pracowałaś w dziale statystyk do działań marketingowych. Nie masz pojęcia o finansach przedsiębiorstwa…- Jezu, kłótnie z tym facetem doprowadzały mnie do szewskiej pasji. W dodatku nic do niego nie docierało: po prostu każdy mój pomysł był dla niego zły i każdy negował. Pod koniec dnia nie doszliśmy więc do konsensusu, dlatego wróciłam do domu. Nawet towarzysząca mi Monika nie potrafiła poprawić mi humoru. Poza tym wyraźnie nieświadoma mojej ostatniej rozmowy z jej matką spytała żartobliwie czy nie doprowadziła mnie do wściekłości w której w końcu wygarnęłam jej prawdę. A że nie odpowiedziałam jej w żaden sposób uświadomiła sobie, że najwyraźniej w jej słowach tkwiło ziarno prawdy. Niechętnie wyjaśniłam jej wtedy co zaszło między mną a teściową podczas jej wizyty choć mówienie o planowaniu dziecka Mariusza przychodziło mi z trudem. Ale z ulgą zauważyłam, że dzięki temu było mi łatwiej.
Nazajutrz byłam cała w nerwach z powodu spotkania z osławionym Władysławem Kamińskim aż do dwunastej, czyli czasu gdy mieliśmy się spotkać. Niestety, mężczyzna kwadrans po, za pośrednictwem sekretarki poinformował o swojej nieobecności. Następny termin który zaproponowałam stanowczo odrzucił podczas telefonicznej rozmowy.
- Wyraźnie się na tobie odgrywa.- Skwitował to Szymon. A ja choć nie znałam jeszcze Kamińskiego to poczułam do niego antypatię.
Z tego powodu, miałam wolne dwie godziny, które choć z pewnością mogłam spożytkować na rozwiązywanie bieżących spraw biura, to jednak postanowiłam spędzić inaczej. Mianowicie udałam się do szpitala w którym leżał Tomasz Kamiński.
Właściwie nie miałam pojęcia co ja tam robię. Na miejscu spytałam się pielęgniarki o jego stan, a raczej próbowałam, bo gdy nie skłamałam iż należę do jego rodziny, ta nie chciała udzielić mi żadnych informacji. Na szczęście wskazała mi salę pod którą leżał. Poszłam tam z mieszanymi uczuciami nie chcąc właściwie rozmawiać z człowiekiem który stracił pamięć. W końcu co miałam mu powiedzieć: „No witam panie Tomaszu. Jestem żoną tego faceta, przez którego omal nie stracił pan życia. Chciałam prosić by powstrzymał pan ojca przed wnoszeniem przeciwko mnie oskarżenia i próbami szantażu…” Tak, to na pewno był genialny pomysł.
Zatopiona we własnych myślach, nagle spostrzegłam że znajduję się pod wskazaną salą. Przed nią stały dwie kobiety z których jedna była w zaawansowanej ciąży oraz jakiś młody mężczyzna trzymający za rękę tę drugą. Na krzesełku nieco dalej siedziała jakaś ładna dwudziestokilkuletnia dziewczyna która zerkała na nich niespokojnie wyraźnie przysłuchując się każdemu słowu. I nagle dotarło do mnie, że…Mariusz nieświadomie zniszczył tym ludziom życie. Może zniszczył to za duże słowo, ale w końcu wsiadając do samochodu wiedział, że jest chory, a mimo to podejmował śmiertelne ryzyko. Choć sam zapłacił za to najwyższą cenę to jednak pozbawił jakiejś kobiety uroków macierzyństwa a mężczyznę prawie zabił. I nie miało znaczenia czy byli to nadęte snoby czy uczciwi i dobrzy ludzie.  Zło zawsze zostanie złem.
- Boże, coś ty narobił.- Szepnęłam cicho szybko odchodząc spod Sali gdy zauważyłam, że trójka nieznajomych zaczęła zwracać na mnie uwagę. Z całego serca żałowałam swojego przyjścia tutaj, żałowałam zobaczenia smutnej twarzy cierpiącej kobiety na szpitalnym krzesełku, niepokoju w tonie głosu tej w stanie błogosławionym czy pełnego ekspresji w oczach ciemnej brunetki.  Bólu, do którego przyczynił się mój zmarły mąż.
Przez kilka następnych dni to wspomnienie mnie zawzięcie prześladowało przez co i tak w połączeniu z wcześniejszym brakiem skupienia spowodowało, iż Szymon z pewnością miał mnie za kretynkę gdy musiał wielokrotnie wyjaśniać te same kwestie. Ale walcząc z wewnętrzną niechęcią konsekwentnie próbował wprowadzić mnie w tajniki zarządzania biurem architektonicznym nawet mimo mojego osobistego oporu. Dodatkowo wyraźnie uspokoiłam radę nadzorczą robiąc wrażenie kompetentnej choć nieco zbolałej młodej wdowy dzięki czemu widmo wycofania się któregoś z nich spadło. I choć to nie był problem (miałam dość gotówki by w razie takiej sytuacji pokryć ewentualne braki kapitału własnego), to jednak cieszył mnie ten mały sukces.
Któregoś dnia, odważyłam się wejść do gabinetu zmarłego męża, który do tej pory stał pusty. Walczyłam ze sobą by się przemóc i pozwolić Szymkowi zarządzać nim właśnie z tego miejsca (mówię zarządzać, bo choć teoretycznie to do mnie należał tytuł prezesa, to praktycznie robiłam to co kazał mi Bralczyk), aż w końcu go o tym poinformowałam. Zdziwiłam się gdy na początku odmówił, ale moja argumentacja była niepodważalna. W końcu tylko w ten sposób mogłam dać mu swoje poparcie i pokazać, że z jego decyzjami trzeba się liczyć. Dlatego też teraz stałam tam razem z Szymonem porządkując ostatecznie wszystkie drobiazgi, które ominęła sprzątaczka czy zbierając resztę dokumentacji klientów. W pewnej chwili Szymek zauważył, że pozostała jeszcze szuflada, która była zamknięta na klucz. Zaprzeczyłam gdy spytał mnie o niego, bo go nie posiadałam. Dlatego wyszedł na chwilę wracając po kilku minutach z wykałaczkami. I szczerze mnie zadziwił gdy zaczął nimi majstrować przy zamku. Widząc moją minę spytał:
- No co? Masz jakiś pomysł by otworzyć to inaczej?
- Prawdę mówiąc nie. Tyle, że nie sądziłam iż masz takie zdolności.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz.- Skwitował tę uwagę wyglądając na wyraźnie zadowolonego z siebie tak jakby fakt, iż umie wyłamywać zamki był powodem do chwały a nie czymś wstydliwym. A jakoś nie pasowało mi to do idealnego wizerunku napuszonego pawia jakim był. No cóż, może i miał trochę prawdy i mało o nim wiedziałam. W końcu Mariusz też przypadkowemu obserwatorowi mógł wydać się nudnym gościem w garniturku podczas gdy się go poznawało okazywał się być zabawnym i rezolutnym człowiekiem.- Jest.- Zawołał Szymek gdy udało mu się otworzyć szufladę. Wtedy zdziwił mnie ponownie pytając:- Chcesz otworzyć?
- Nie, ty to zrób.- Odpowiedziałam mile połechtana faktem, że mnie o to zapytał. A przynajmniej zanim nie dodał:
- W takim razie uważnie patrz, by w razie czego nie oskarżyć mnie o kradzież czegokolwiek.- Nic na to nie odpowiedziałam, choć odruchowo postąpiłam tak jak o to prosił.
Jednak w zamkniętej szufladzie nie było nic cennego: klucze które rozpoznałam jako zapasowe do jego samochodu, trochę wolnej gotówki (na oko jakieś trzy lub cztery tysiące), karteczki z jakimiś adnotacjami, mały notesik, kilka długopisów oraz…małą ramkę na zdjęcia w której była umieszczona moja fotografia. Gdy Szymon ponownie wyszedł zabierając ze sobą jakiś znaleziony tam projekt zbliżyłam się do niej i nie mogłam przestać się w nią wpatrywać. Dokładnie pamiętałam ten moment gdy cyknął mi zdjęcie swoim telefonem: oglądaliśmy wieczorem jakąś komedię co chwila żartując i śmiejąc się z kreacji postaci. Podczas przerwy reklamowej Mariusz uznał, że chciałby zamknąć mój śmiech w małym pudełeczku, które mógłby otwierać w biurze gdyby tylko naszła go na to ochota. Zażartowałam wtedy, że każę wyrzeźbić figurkę przestawiającym mnie w realnej wielkości i podaruję mu ją na święta jako prezent. On odparł, że jedna ja w zupełności mu wystarczę i zamiast tego wyjął komórkę prosząc mnie o uśmiech. Nie musiał tego robić, bo i tak byłam bardzo rozbawiona, więc moje usta już były skierowane ku górze. Dodatkowo jednak posłałam całusa w kierunku migawki. Potem kazałam mu zrobić drugie zdjęcie przestawiające nas razem. Nie miałam jednak pojęcia, że wywołał te pierwsze i trzyma w zamkniętej na klucz szufladzie swojego biurka.
- Fajnie, że ten projekt się znalazł, bo do programu komputerowego nie wszystko było naniesione, więc musiałbym powtórnie go tworzyć. Nie mam pojęcia dlaczego Mariusz zamknął go w swoim biurku: widocznie musiał zrobić to odruchowo gdy…- Widząc co robię spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Szybko odłożyłam więc ramkę czując się jak idiotka. Bo znów zachciało mi się płakać. Czułam jak moje oczy zachodzą łzami, które tylko dzięki sile zaparcia udało mi się pokonać. – Patrzyłaś w notes? Było tam coś ważnego?
- Nnie wiem.
- W takim razie zobaczę.- Odsunęłam się od wyjętych właśnie rzeczy z ulgą by Szymek mógł je sprawdzić. Nie było tam jednak nic związanego z jego pracą, więc Bralczyk mi je oddał ze słowami: – Pewnie będziesz chciała to zachować.- W odpowiedzi chciałam rzucić coś niedbałym tonem o tym, że jakieś zapiski mnie nie interesują, ale nie udało mi się wydobyć z siebie głosu.- Wiesz, czasami płacz i krzyk pomaga.
- Słucham?
- Tłamszenie w sobie złych emocji tylko je potęguje. Przy mnie nie musisz udawać dzielnej.
- Wcale nie udaję. I nie mam ochoty płakać.
- Czyżby?- Spytał cicho a moje oczy znów zwilgotniały. Cholerny, Bralczyk pomyślałam.
- Tak. I w ogóle to dlaczego jesteś dla mnie taki miły? To jakaś nowa forma ataku?
- Nie. I wcale nie jestem miły. Po prostu coś zrozumiałem.
- Niby co takiego?
-  Mariusz się nie pomylił. Kochałaś go, choć nie rozumiem czemu starałaś się tak usilnie przekonać mnie że jest inaczej.
- I zrozumiałeś to bo wpatrywałam się w swoją fotografię?
- Nie tylko. Jestem uważnym obserwatorem. Widziałem jak na każdą wzmiankę o mężu reagowałaś nadmierną sztywnością i powagą tak jak teraz. Przez miniony tydzień byłaś bardzo dzielna. Przepraszam jeśli czasami byłem za ostry. Po prostu też jest mi ciężko. Mariusz…on wiele dla mnie znaczył, nawet nie wiesz jak wiele. Gdyby nie on nie byłbym tym kim jestem. Dlatego sądząc, że ożenił się z interesowną kobietą scyzoryk sam otwierał mi się w kieszeni.
- Nie lubiłeś mnie już wcześniej zanim na ten temat skłamałam.- Zauważyłam.
- Bo od początku tak też myślałem. Do tej pory pamiętam jak Mariusz spotkał się ze mną cały w skowronkach opowiadając o zwariowanej sprzątaczce. Początkowo sądziłem, że po prostu widzi w tobie jeszcze jedną ofiarę losu gotów jej pomóc, ale z czasem zrozumiałem że to nie litość wybrzmiewała z jego słów. A już kilka tygodniu później przybity opowiadał jak wyrolowałaś go kręcąc na boku z Arturem nie mając pojęcia, że jest jego kuzynem. Dlatego wkurzyłem się gdy jeszcze później wyjaśnił, iż było to zwyczajne nieporozumienie. Uważałem cię za sprytną manipulatorkę szukającą dzianego sponsora.
- Mówił ci o tym wszystkim?
- Tak i nie tylko. Ale nie ma sensu zawstydzać cię teraz tymi wszystkimi szczegółami; dość powiedzieć, że z rozwojem waszego związku byłem na bieżąco.
- Ale i tak miałeś mnie za nic: nawet gdy Mariusz się do mnie przekonał i poślubił.
- Po prostu wciąż uważałem, że przy najbliższej okazji wyrolujesz go i wystąpisz o rozwód.
- Jak? Przecież mieliśmy podpisaną intercyzę.
- To mnie uspokajało, ale wiedziałem że mój przyjaciel nigdy nie puściłby cię z torbami. Zwłaszcza, że był w tobie tak mocno zakochany. Dlatego teraz szczerze cię przepraszam.
- W porządku, to niepotrzebne. Doskonale wiem, że łączą nas tylko interesy: wcale nie musimy się przyjaźnić. Ponadto masz mnie za gorszą od siebie i to też rozumiem.
- Gorszą?
- Skoro rozmawiamy szczerze nie musisz niczego udawać. Dla kogoś śpiącego w złotej kołysce niezamożna sierota musi wydawać się kimś żenująco żałosnym.
- Złotej kołysce? Jezu, ty tak serio?- Ku mojemu zaskoczeniu Bralczyk szczerze się roześmiał.- Jeśli już chcesz wiedzieć to nie miałem żadnej kołyski, bo moich rodziców nie było na to stać. I jeśli ty byłaś niezamożną sierotą to ja byłem wręcz ubogim synem faceta który miał pociąg do alkoholu oraz ciężko chorej matki. Wiesz, że ostatnie dwa lata przed uzyskaniem pełnoletności mój młodszy brat spędził w ośrodku zastępczym?
- Nie miałam pojęcia, że w ogóle masz brata.- Odparłam kręcąc głową. Nie dodałam, że jakoś nie wierzyłam w jego rewelacje.
- No więc teraz już wiesz, ale to nie jest rozmowa na teraz.
- Masz rację, choć swoją drogą wyjaśniła się przynajmniej kwestia twojej doskonałej znajomości otwierania zamków.
- Nie aż tak doskonała. A wracając do tematu Kamińskiego…wiesz, że jutro musisz być wyjątkowo silna? Nie wiem do czego ten drań się posunie by zmusić cię do sprzedaży, ale na pewno szybko przekona się o twojej wrażliwości i będzie chciał grać na uczuciach do zmarłego męża. Nie mówię tego od tak sobie i by cię zranić: po prostu chcę cię na to przygotować.
- Wiem i…dziękuję. Ale poradzę sobie z Kamińskim. Nawet jeśli będę musiała z nim walczyć.

wtorek, 22 marca 2016

Maskarada część XIV



Czasami słyszy się, że człowiek którego goni niedźwiedź za sprawą adrenaliny potrafi biec tak szybko jak bardzo dobrze wytrenowany krótkodystansowy zawodowiec; że ktoś zupełnie nieśmiały i cichy w sytuacji zagrożenia swojej rodziny potrafi zachowywać się jak heroiczny bohater broniąc jej za wszelką cenę albo że jeden moment może zaważyć na całym naszym życiu i wcale nie jest to banał.
Ja czułam się tak właśnie teraz gdy wpatrzona w Artura słyszałam jego słowa, ale ich nie rozumiałam. Jednak w ciągu chwili otrzeźwiałam; wydawało mi się nawet że zniknął gdzieś tępy ból pulsujący w mojej głowie za sprawą wypitego wczoraj alkoholu, znikło zmęczenie czy niewyspanie. Mój umysł pracował zupełnie jasno przetrawiając właśnie usłyszaną wiadomość.
Mariusz miał wypadek samochodowy.
(…) zmarł na miejscu.
Zmarł na miejscu…
Co było dalej?
Odrętwienie.
Mało pamiętam bezpośrednio z tamtej sytuacji tuż po tym jak Chojnacki powiadomił mnie, iż stałam się wdową. Jednak na pewno musiałam na moment opaść z sił, bo Artur wziął mnie na ręce i posadził na kanapie; potem mówił coś o tym że Monika dzwoniła do mnie od kilku godzin nie mogąc się dodzwonić, więc wysłała kilka wiadomości informujących o śmierci Mariusza SMS-em. Głos Artura był przepełniony złością i ironią na kuzynkę, którą uważał za bardzo niedelikatną skoro odważyła się zrobić coś takiego. A ja nie mogłam wydobyć z siebie głosu by powiedzieć mu, że gniewa się na nią bez sensu, bo ja nawet nie odczytałam tych treści.
Potem wciąż do mnie mówił: trochę nieskładnie o wypadku, o reakcji pani Agaty na wiadomość o śmierci ukochanego syna. Aż gdy nadal nie było ode mnie żadnej reakcji przeraził się, bo pozostając w całkowitym bezruchu miałam nawet chyba problem z mruganiem. Z niejakim przerażeniem zaczął wtedy wypowiadać moje imię coraz głośniej.
I nagle odrętwienie minęło i jego miejsce zajęła histeria: łzy i zwyczajowe pytania, które z trudem artykułowałam: ale jak to mój mąż nie żyje? Dlaczego, kiedy, chcę go zobaczyć. Nawet nie chciałam się ubierać tylko naciągając sweter na nocną koszulę a potem kurtkę popędzałam samochód Artura by jak najszybciej dojechać do szpitala, gdzie podobno jeszcze przebywało ciało Mariusza tuż przed przewiezieniem go do kostnicy. Samo nazwanie w myślach mojego męża „ciałem” spowodowało u mnie silne drgawki połączone ze szlochem. Nie mogłam przestać płakać. Pomimo świadomości, że jest to prawda to jakaś część mojego umysłu nie chciała tego zaakceptować i się buntowała.
Wtedy nie miałam też pojęcia, że mój prawdziwy dramat się właśnie rozpoczyna; że widok martwego ciała które dawniej było moim mężem nie jest najstraszniejszym problemem z jakim będę musiała się teraz zmierzyć. Że gdzieś tam jakaś inna kobieta również przeżywa załamanie na wiadomość o ciężkim stanie jej męża. Ale na razie nie miałam o niczym absolutnego pojęcia, bo odgrodzona od rzeczywistości kokonem bólu i cierpienia potrafiłam tylko skupić się na samej sobie, na coś więcej nie starczało mi energii. Dopiero prawda mi pomogła, bo przez kilka następnych dni aż do pogrzebu Mariusza wszyscy konsekwentnie odciągali mnie od załatwiania formalności, przejmowali biurokrację, załatwiali pogrzeb. Nie przeczę, że pozbyłam się tego brzemienia z ulgą. Wciąż na nowo zadręczałam się myślą czy nie mogłabym jakoś zapobiec wypadkowi oraz jeszcze gorszą, która za każdym razem wywoływała u mnie głęboką apatię i przygnębienie. Bo nie mogłam sobie darować, że ostatnim momentem w jakim pożegnam się z Mariuszem była nasza kłótnia. I choć to irracjonalne, to czułam się winna. Bo co jeśli to z mojej winy był taki roztrojony? Jeśli moje komentarze na temat Artura wytrąciły go z równowagi przez co stracił kontrolę nad swoim pojazdem? Teraz gdybym wiedziała jak to wszystko się skończy nigdy nie pozwoliłabym mu prowadzić auto w takim stanie. Ponadto wiedziałam przecież, że tamtego wieczoru był zmęczony, bolała go głowa. Ta świadomość dopingowała jeszcze moje poczucie winy. Bo nie zrobiłam nic by go powstrzymać. Niejako pozwoliłam  więc by umarł.
Ten ból spowodował, że przymykałam oczy na fakty. Albo raczej w ogóle ich nie dostrzegałam. Właściwie to dopiero po pogrzebie dowiedziałam się całej prawdy. I chyba też bym jej nie poznała gdybym na niewielkiej stypie nie usłyszała kłótni Moniki z Arturem:
- Do diabła, przecież ona musi w końcu poznać prawdę. Jeśli ty jej nie powiesz o moim bracie to ja zrobię.
- Nie mogę, widzisz w jakim Ewelina jest stanie. Załatwimy to wszystko z Szymkiem.
- Przecież firma należy do niej: sam powiedziałeś że zostawił ją jej. Poza tym ma prawo zdać prawdę na temat jego śmierci, prawda?
- Jaką znów prawdę?- Spytałam wtedy. Pełne winy spojrzenia dwójki sprawiły, że przezwyciężyłam ból i próbowałam choć trochę zmusić swój umysł do skupienia. Ale było to bardzo trudne, gdy przed oczami miałam roześmianą twarz Mariusza przysięgającego mi miłość i wierność aż do śmierci. A potem tę bladą w kostnicy z zamkniętymi powiekami i mocno zaciśniętymi zbielałymi wargami.
- Ewelina, po prostu…- Zaczął Artur, ale Monika mu przerwała.
- Po prostu Mariusz nie zginął w wypadku. Ale będzie lepiej jeśli o tym wszystkim opowie ci Artur.
- Jak to nie zginął w wypadku? Przecież miał wypadek samochodowy, widziałam to skasowane auto. Chcecie powiedzieć, że to było celowe i…że ktoś go zamordował?
- Boże, skąd!- Zaprzeczył szybko Artur gromiąc Monikę wzrokiem. Potem gestem dał znać jej byłemu mężowi Wiktorowi, by wyprowadził ją z pokoju. Prawdę mówiąc ja dopiero teraz zorientowałam się, że oprócz naszej trójki w rogu pokoju stał jeszcze właśnie on.- Nie o to chodzi.  Ale to może poczekać.
- Monika mówiła, że nie może.
- Ale powinnaś odpocząć, może wyjechać gdzieś na wakacje, wziąć urlop…
- Powiedz mi wreszcie do cholery o co chodzi!- Krzyknęłam w końcu. Słysząc to Chojnacki spuścił na moment głowę. Może dawniej taka gwałtowność była dla mnie typowa, ale uwierzcie mi że w ostatnich dniach z trudem zabierałam głos. Dlatego mój wybuch sprawił, że Artur przestał traktować mnie protekcjonalnie tak jakbym była na skraju załamania. Potem oznajmił:
- Za godzinę, po stypie porozmawiamy w gabinecie. Jeśli pozwolisz to zaproszę też Szymka. On wyjaśni ci wszystko lepiej.
- Więc to ma związek z biurem architektonicznym? Czy ono ma kłopoty?
- Nie do końca. Ale wyjaśnię ci wszystko za godzinę.
- Więc chociaż powiedz mi o co chodzi.
- To nie jest rozmowa na pięć minut.
- Ale…
- Obiecuję ci, że wyjaśnię ci wszystko ze szczegółami. Tylko zaczekaj, dobrze?- Spytał łagodniej. W odpowiedzi skinęłam tylko głową. W końcu nie pozostało mi nic innego. Potem poszłam do salonu gdzie siedziały pani Grażyna z panią Agatą. Ta druga widząc mnie od razu podeszła do mnie zmuszając do wypicia herbaty. Niczym marionetka pozwoliłam jej na to zastanawiając się co jest bardziej absurdalne: moja zgoda na to czy jej nagła akceptacja i niespodziewany przypływ matczynych uczuć. Właściwie w innych okolicznościach mogłabym uznać to za szalenie zabawne: w końcu to dopiero ból po śmierci Mariusza który był dla nas obu całym światem sprawił, że dostrzegła we mnie kogoś kogo nie widziała przez dwa lata mojego małżeństwa z jej synem. Zapomniała przy tym jak mnie obrażała, nie akceptowała. Dla mnie prawdę mówiąc to teraz też wydawało się trywialne i zupełnie nieważne tak jakby należało do innego świata, jakby wydarzyło się w innym życiu. W końcu męża nikt mi już nie zwróci. Jaki sens było więc zachowanie dumy i nieprzyjmowanie dłoni którą wyciągała w moją stronę jego matka?
Znów pogrążyłam się w swojej rozpaczy natrętnych myśli zupełnie zapominając o rozmowie z Arturem toczonej zaledwie przed kilkudziesięcioma minutami. Kiwałam głową lub uśmiechałam się blado patrząc to na panią Grażynę to na jej siostrę, ale nie włączałam się w dyskusję. Po wszystkim nie byłam nawet w stanie powiedzieć czy rozmawialiśmy o nowym skandalu jakiejś gwiazdy, problemu starzenia się społeczeństwa w Polsce czy zwykłej pogodzie.
Dopiero gdy jego rodzice, moja teściowa oraz Monika z byłym mężem wyszli, zdałam sobie sprawę, że tylko on został ze mną w mieszkaniu. Powiadomił mnie, że Szymon przyjedzie za kilka minut.
Czekaliśmy na niego w milczeniu siedząc obok siebie na kanapie. Jakoś nie miałam potrzeby rozmowy o czymkolwiek, ale po kilku minutach Artur odezwał się:
- Wiem, że to zabrzmi banalnie i może nawet dramatycznie, ale gdybym mógł to zastąpiłbym go, przysięgam. Byleby tylko nie widzieć rozpaczy w twoich oczach.- Słysząc to przymknęłam lekko powieki z delikatnym, nieco melancholijnym uśmiechem. Tuż po tym jak dowiedziałam się o śmierci męża wściekle natarłam na Artura jak na posłańca przynoszącego złe wieści. Ponadto wciąż byłam na niego zła i zazdrosna o to, że w ciągu ostatnich tygodniu Mariusz spędzał z nim mnóstwo czasu. A tak naprawdę to tylko jego wyrozumiałość i pomoc w organizacji pogrzebu czy załatwieniu niezbędnych formalności pozwoliły mi całkowicie nie pogrążyć się w rozpaczy. Do tego gesty dodające otuchy i pocieszenia; to że nie krępowały go hektolitry łez które wciąż wylewałam na jego koszulę czy sweter; że pozwalał mi rozmawiać o Mariuszu nie próbując wmawiać że w ten sposób tylko potęguję swoje cierpienie skoro było odwrotnie. I przede wszystkim po prostu przy mnie był sprawiając, że w ciągu pięciu ostatnich dni nie czułam się samotna. Dlatego zdawałam sobie sprawę, że jego słowa nie były tylko czczą gadaniną. Że Chojnacki naprawdę byłby gotów zginąć w zamian za kuzyna gdyby to tylko było możliwe. Momentalnie poczułam jak z trudem powstrzymywane dotąd łzy z łatwością znalazły ujście w postaci obfitych łez, które spłynęły mi po policzkach.
- Chcesz usłyszeć prawdziwy banał? To dzisiejsze słowa księdza podczas mszy: „takie jest życie”. Takie jest życie, powiedział. To nic, że Mariusz był młody, miał żonę, rodzinę która go kochała. To nic że nie pił, nie palił i starał się zdrowo żyć by uniknąć chorób; że był dobrym człowiekiem i pomagał innym. Takie jest przecież cholerne życie. Nawet nie wiesz jak bardzo miałam ochotę uderzyć każdego z mojej tak zwanej rodziny który to potem powtarzał.- Dodałam z trudem. Bo to mimo wszystko bolało. Bolało, że choć na pogrzeb mojego męża gałąź mojej rodziny zjawiła się prawie ze stuprocentową absencją a nawet więcej: przyszły na nią moje koleżanki z liceum czy dawne sąsiadki, to robiły to nie tylko z potrzeby serca ale widma korzyści finansowych. Kilka lat temu gdy byłam biedną dziewiętnastoletnią sierotką każdy odwrócił się ode mnie plecami: oczywiście nie tak ostentacyjnie, ale nikt nie zaproponował bym u niego zamieszkała. Ba, nawet nie mogłam liczyć na ich wsparcie poza babcią. I owszem, to byli kuzyni oraz cioteczne rodzeństwo trzeciego czy czwartego stopnia, więc nie należeli do ścisłej rodziny, ale do diabła jak miałam ledwo skończone 18 lat. Co z tego że byłam teoretycznie dorosła? Przecież gdyby nie schorowana babcia w ośrodku rozżalona po śmierci rodziców mogłabym skończyć jako alkoholiczka lub utrzymanka jakiegoś podstarzałego gacha. Byłam wtedy załamana a nikt nie wyciągnął do mnie ręki tylko udawał, że niczego nie widzi próbując zwalić odpowiedzialność na kogoś innego. A teraz gdy prawdopodobnie odziedziczę po mężu znaczy spadek (choć sama nie zdawałam sobie w tej chwili sprawy z jego rozmiaru) nagle sobie o mnie przypomnieli? Nienawidziłam hipokryzji chyba jeszcze bardziej niż kłamstwa.
- Chcieli ci pomóc.
- Ty tak serio? Przecież wiesz, że mieli mnie gdzieś. Opowiadałam ci jak drugi mąż mojej ciotecznej babki nie dalej niż pół roku temu odwiedził mnie prosząc o zostanie wspólniczką jego firmy budowlanej co miało oznaczać to, żebym wyłożyła kasę na przedsięwzięcie które było skazane na porażkę przez jego niekompetencję? Albo córka stryjenki: zaprosiła mnie z Mariuszem na swój ślub a potem krzywiła się, że dałam jej tak mało pieniędzy! Tak jakbym miała obowiązek ofiarować jej zwrot kosztów wesela tylko dlatego że poślubiłam zamożnego mężczyznę. Nie wspominając już o wizycie prababki, która podczas odwiedzin biadoliła na swoją starość mówiąc, że kilka lat temu z chęcią przyjęłaby mnie pod swój dach gdyby była młodsza. A chodziło tylko o to bym pomogła swojej ciotecznej kuzynce finansowo, bo firma w której pracowała właśnie upadła. Nawet po takim czasie nie stać ich było na próbę poznania mnie czy szczerych przeprosin. Pamiętam, że gdy żyli jeszcze moi rodzice to bardzo im zazdrościli: mama śmiała się nawet mówiąc, że wszyscy odwodzili ich od pomysłu posiadania dziecka w wieku czterdziestu lat. Ale oni się uparli. Może nie byli zbyt zamożni, choć w porównaniu z resztą rodziny świetnie sobie radzili, ale potrafili oszczędzać i odkładać pieniądze; nie wydawali je przy tym na nietrafione interesy lub bezsensowne wycieczki. I bardzo mnie kochali. Wiesz, właściwie to wydaje mi się, że oni cieszą się z mojego nieszczęścia uważając je za sprawiedliwe; naturalnie ta druga połowa która nie uważa że dobrze wyszłam męcząc się z nudnym mężem niecałe dwa lata by teraz mieć do dyspozycji całą jego kasę. I liczą tylko na to, że podzielę się nią z nimi. Do cholery miałabym do nich więcej szacunku gdyby w ogóle się do mnie nie odzywali i nie zjawili na stypę niż gdy to zrobili. A oni otwarcie czynili takie uwagi, rozumiesz? Niektórzy uważali nawet, że miałam szczęście, bo mogłam skończyć gorzej. Umarł mi mąż a oni mówili, że miałam szczęście, bo nie wyląduję na bruku, ale za jego pieniądze będę mogła godnie żyć. I to miało mnie do cholery pocieszyć?
- Oczywiście, że nie. Ale czasami gdy człowiek chce kogoś pocieszyć używa niewłaściwych słów.
- Jakich niewłaściwych słów? Mówiłam ci jak było. Dla nich jestem tylko bankomatem. Jestem pewna, że teraz będą grać moich przyjaciół.
- A więc nie mówmy już o tym. Nie mogę patrzeć na twoje łzy.
- Wyglądam aż tak okropnie?- Spytałam siląc się na żart patrząc w twarz Chojnackiemu. Malowała się na niej smutna mina. W innych okolicznościach nawet bym z tego zażartowała: w końcu chyba nigdy nie widziałam na jego twarzy tak absolutnej powagi i melancholii.
- Przecież wiesz że nie o to mi chodzi.
- Wiem. Ale nie potrafię sobie z tym poradzić.- Odparłam. Potem przysunęłam do Artura opierając głowę na jego ramieniu. Od razu zrozumiał ten gest, bo w ciągu minionych dni wykonywałam go w stosunku do niego bardzo często i delikatnie mnie ku sobie przyciągnął mocno obejmując. A ja starałam się sobie wyobrazić że to właśnie Mariusz mnie obejmuje. Że nadal żyje i z delikatnym uśmiechem śmieje się ze mnie.
To było żałosne i głupie, ale skoro pomagało wziąć się w garść czułam, że nie robię niczego złego. Zapomniałam nawet o tym, że byłam na Artura zła za to że w ciągu ostatnich tygodniu Mariusz spędzał z nim dużo czasu. Że przecież tuż przed śmiercią męża właściwie byłam na niego zła. Teraz po prostu jedynym co do mnie docierało była utrata mężczyzny którego kochałam. Jaki sens miałoby wywlekanie przeszłości?
- Mnie też jest ciężko. Bardzo mi go brakuje.- Usłyszałam cichy głos Artura. Poczułam szarpnięcie czegoś co przypominało sumienie. Bo w swoim egoizmie nie zwracałam uwagi na to, że przecież był kuzynem mojego męża i jego przyjacielem.  Ale mimo wszystko ja byłam żoną Mariusza, do cholery. Żoną. Gdyby ból duszy można było mierzyć za pomocą specjalnej maszyny to z pewnością byłby niewspółmierny do bólu który czuł Artur.
- Ale nie kochałeś go tak jak ja.- Zauważyłam oswobadzając się z jego uścisku by spojrzeć w oczy.- To znaczy nie w ten sposób. Nie wiesz co czuję w piersi osoba która traci swoją drugą połówkę. Kochałeś kogoś w ogóle kiedykolwiek w ten sposób? Była w twoim życiu dziewczyna która poruszyła twoje serce a nie była tylko kolejnym ogniwem łańcuszka?- Spytałam całkiem odruchowo dopiero po zadaniu pytania zdając sobie sprawę ze swojego nietaktu, grubiaństwa i zwyczajnej niegrzeczności. W końcu Artur nigdy nie traktował żadnej dziewczyny zbyt poważnie, ale to nie znaczyło, iż miałam prawo tak bezpardonowo o tym mówić robiąc z niego drugiego Tulipana. W końcu to było jego życie i nie mnie było go oceniać ani tym bardziej oskarżać czy krytykować. – Przepraszam, to było głupie pytanie.- Dodałam szybko czując jak tym razem cisza która między nami zapadła jest niezręczna. Na szczęście uratował mnie dzwonek do drzwi.
Gdy zjawił się Szymon Bralczyk w swoim czarnym garniturze wróciłam myślami do rozmowy jakiej fragment podsłuchałam w gabinecie Mariusza (albo raczej w jego byłym gabinecie). Dlatego z wielką uwagą słuchałam wypowiedzi pracownika mojego męża. A właściwie to nie pracownika, a wspólnika, bo jeszcze przed ślubem Mariusz zaproponował Szymkowi spółkę. To był pierwszy szok o którym mnie poinformowano. Drugim był fakt, że w razie swojej śmierci Mariusz kazał mu wymóc, że to ja zostanę prezesem jego firmy co pomimo swojej absurdalności wcale mnie nie bawiło. Bo ja nie miałam pojęcia o zarządzaniu biurem architektonicznym. Prawdziwym zaskoczeniem był jednak palący problem przedsiębiorstwa: próba przejęcia go przez dużą korporację budowlaną i brak możliwości przeciwstawienia się temu.
- Ale dlaczego?- Spytałam Bralczyka w pewnym momencie, bo wcale tego nie rozumiałam. Ale pamiętajcie, że czasami nie warto pytać. Bo odpowiedź może się nie spodobać.
- Nikt ci jeszcze nie powiedział?- Zwrócił się z tym pytaniem do mnie, ale spojrzał przy tym karcącą na Artura.
- Czego?
- W tym wypadku Mariusz…on kogoś potrącił.
- Co?
- To było czołowe zderzenie. I to całkowicie z jego winy. Ten drugi mężczyzna którego potrącił wraz ze swoją pasażerką leżą w szpitalu. Stan dziewczyny jest dobry, choć straciła dziecko. Ale jego…on walczy o życie.
- Boże…- Mrugnęłam zakrywając sobie usta dłonią. Dopiero potem zrozumiałam, że to nie wszystko, bo Artur z Szymkiem wymienili porozumiewawcze spojrzenia.- Ale jaki to ma związek z koniecznością odsprzedaży biura?
- Ten mężczyzna który przez Mariusza walczy o życie…on jest synem prezesa Build&Project. To Tomasz Kamiński.
- Rozumiem, ale to nie obliguje nas jeszcze do odsprzedaży przedsiębiorstwa.
- Nie, wcale nie rozumiesz. Kamińscy od pond trzech lat, czyli czasu kiedy rozszerzyli swoją ofertę o usługi architektoniczne składali Mariuszowi propozycję fuzji. Biuro jest solidne, prowadzone już poprzez trzy pokolenia, ma dobrze wyrobioną markę. Właściwie to było do przewidzenia, że choć w porównaniu do Buid&Project jesteśmy dość małą firmą, to jeśli Kamińscy będą chcieli z kimś współpracować to właśnie z nami. Mariusz jednak tego nie chciał, więc grzecznie, choć konsekwentnie odmawiał Kamińskiemu.- Pytanie które chciałam zadać niczego nie wyjaśniało ale i tak mimo to spytałam:
- Dlaczego?
- Bo uważał, że Build&Project jest typową grubą rybą bez kręgosłupa moralnego. Dla niej liczy się tylko zysk i ja też tak uważam. Owszem, niektórzy są zdania, że sytuacja się zmieni bo niedawno oficjalnie prezesurę głównej filii korporacji w Warszawie przejął syn Kamińskiego, ale faktycznie nic w sposobie zarządzania tego nie zapowiada. Poza tym jest bardzo młody: ma dopiero jakieś 28 lub 29 lat, więc to tylko pionek ojca. No i plotki głoszą, że nie jest od niego lepszy. Jest rozpieszczony a swoim małżeństwem wywołał niemały skandal w wyższych sferach, choć powoli się o nim zapomina. Dlatego Mariusz nie chciał współpracować z kimś takim. Tak jak i w życiu prywatnym tak i prowadząc biuro architektoniczne kierował się swoimi zasadami. Nie chciał żeby lata ciężkiej pracy jego dziadka i ojca zostały zmarnowana a nazwisko firmowe projektowało dla dużego koncernu pod ich nazwą.
- Rozumiem, że ty też tego nie chcesz.
- Oczywiście, że nie. Próbowałem iść z Kamińskim na ugodę, ale i tak niczego nie wskórałem. Ty masz pakiet większościowy akcji, poza tym jesteś prezesem, choć oficjalnie nastąpi to po odczytaniu testamentu.
- Ale nadal żaden z was nie wyjaśnił mi dlaczego nie możecie odmówić tak samo jak wcześniej. Boisz się skandalu, który rozpęta Kamiński gdy jego syn zginie w wypadku spowodowanym przez mojego męża? O to chodzi Szymek?
- Mam gdzieś skandal. Nie chcę tylko by dobre imię biura ucierpiało. A Kamiński zaszantażował…a raczej nie, delikatnie zasugerował że nie wniesie oskarżenia z powództwa cywilnego jeśli nasze firmy się połączą. Tylko że teraz mowa jedynie o wchłonięciu, nie fuzji.
- I tego się boisz?- Spytałam.- Przecież ten cały Kamiński nie może się do niczego zmusić.
- Nie znasz tego człowieka.
- Może i nie, ale to że Mariusz spowodował wypadek jego syna nie uprawnia Kamińskiego do przejęcia biura architektonicznego. Nie był przecież pijany ani pod wpływem środków odurzających. To był po prostu wypadek…- Z chwilą gdy wymawiałam ostatnie zdanie patrząc na Szymona już wiedziałam, że i w tej kwestii się mylę.
- Ale był poważnie chory wsiadając do auta i miał pełną świadomość jakie stwarza zagrożenie.
- Szymek, miarkuj się. Ona nie ma pojęcia…- Wtrącił się Artur, ale wściekły Bralczyk mu nie pozwolił.
-…tylko przez ciebie, bo kazałeś ją chronić a nawet sugerowałeś przemilczenie prawdy choć nie mam pojęcia jak niby ten fakt miałby ją chronić. Ale to i tak musi się wydać.
- Co chcesz mi powiedzieć?
- Że Mariusz od kilku lat miał krwiaka mózgu. I przyczyną jego śmierci wcale nie był wypadek samochodowy, ale jego pęknięcie. Nastąpiło gdy prowadził auto wracając z mieszkania Artura. Mariusz już nie żył gdy jego samochód zderzył się z samochodem Tomasza Kamińskiego. To właśnie chcę ci powiedzieć.
- Ale to…to niemożliwe. Mariusz był zdrowy.
- Też tak myślałem. Nie miałem o tym pojęcia, niczego nie podejrzewałem chociaż byłem jego przyjacielem. Nawet ta polisa na życie którą wykupił jeszcze przed swoim ślubem nie zwróciła mojej uwagi. Ale teraz to nie ma znaczenia: także rozumiesz chyba że racja jest po stronie Kamińskiego. I jest gotów wywołać potężny skandal byleby tylko wyjść na swoje. Zwłaszcza jeśli jego syna nie da się uratować i umrze tak samo jak Mariusz. Ponadto ma potężnych sprzymierzeńców w policji, którzy mogą zeznać że Mariusz prowadząc auto był pijany. Właściwie to takie bajki już rozprzestrzenia wśród swojej rodziny.
- Boże…
- Dlatego jak najszybciej musisz mi pomóc i jako prezes podjąć działania które posłużą zabezpieczeniu biura.
- Przecież ja nie mam o nim pojęcia. Dwie minuty temu oznajmiłeś mi, że zostanę prezesem firmy architektonicznej i myślisz, że to wystarczy by nią zarządzać? Nie wiem nic o projektowaniu, o zarządzaniu czymś takim. Nie znam specyfiki branży, podstawowych klientów, rynku…
- I to akurat może nam się przydać. Kamiński chce się z tobą spotkać: uważa cię za głupią laleczkę, która zawróciła w głowie Mariuszowi. Jeśli chcemy osiągnąć swój cel powinnaś utrzymywać go w tej świadomości by przeciągnąć rozmowy o przejęciu.- Z trudem zbierając myśli ogłuszona tymi rewelacjami spytałam:
- Jak długo to trwa?
- Kamiński szantażuje nas od dnia wypadku.
- Pytałam od kiedy Mariusz chorował.
- Nie wiem, to nie jest teraz ważne.- Odpowiedział mi Bralczyk odrobinę rozdrażniony.- Ważne jest biuro architektoniczne i to na tym powinniśmy się skupić.
- Mam to gdzieś, nie rozumiesz?! Chcę wiedzieć od kiedy chorował, porozmawiać z lekarzem i…Boże, to dlatego miał robioną sekcję, prawda? Żeby definitywnie stwierdzić że to nie był wypadek. Że też byłam głupia i się wcześniej nie domyśliłam…
- Spokojnie Ewelina, chodź do kuchni, napijesz się czegoś.- Zwrócił się do mnie Artur kojącym głosem.
- Nie ma na to czasu.- Powiedział twardo Szymek.- Musimy zacząć wreszcie działać.
- Bo stracisz zainwestowane pieniądze?- Spytał ironicznie Artur.
- Nie, bo firma jest jedynym co zostało po Mariuszu. I kontynuując jego dzieło tylko w ten sposób możemy zachować pamięć o nim.- Tego było mi już za wiele. Z trudem panując nad płaczem bez słowa wyszłam z gabinetu i schroniłam się w swojej sypialni mając gdzieś, że zostawiam tę dwójkę w swoim mieszkaniu. Po prostu nie mogłam znieść tego co przed chwilą usłyszałam.
Tętniak mózgu.
Mój mąż miał tętniaka mózgu a ja nie miałam o tym zielonego pojęcia. I to od kilku lat jak powiedział Szymon. Czy wiedział o tym jeszcze przed naszym ślubem? Nie, to było niespełna dwa lata temu, więc musiał mieć go jeszcze wcześniej. Tyle że nie oznaczało to, że od początku o tym wiedział. Kiedy więc to się stało? Kiedy się dowiedział i dlaczego mi o tym nie powiedział? Albo czy w ogóle wiedział?
„Boję się, że będziesz przeze mnie cierpieć, że nie będę umiał cię uszczęśliwić.”
„(…) niczego nie podejrzewałem. (…) Nawet ta polisa na życie którą wykupił jeszcze przed swoim ślubem nie zwróciła mojej uwagi.”
A więc przed śmiercią Mariusz wykupił ubezpieczenie na życie. Czy mógł więc nie znać prawdy?
Jasne, że wiedział o tętniaku. I to jeszcze przed ślubem. Przypomniałam sobie ten dzień gdy mi się oświadczył i wcześniejszy okres gdy się ode mnie odsunął. Dopiero potem zauważyłam u niego tabletki, do tego wielokrotnie narzekał na ból głowy. No tak, jak mogłam uwierzyć, że jego ówczesne zachowanie wynikało tylko z faktu, iż bał się odpowiedzi na pytanie czy go poślubię? Mariusz nie należał do niepewnych czy niezdecydowanych facetów. Owszem był cichy i spokojny, ale nie nieśmiały. Teraz dziwiłam się samej sobie, że uwierzyłam w tak głupi argument. Tylko że  w tamtym momencie byłam tak szczęśliwa że jednak mnie nie rzucił i w ogóle nie zwróciłam na to uwagi.
Dopiero teraz poczułam do niego wielki żal. Jakim prawem to przede mną zataił? Przecież to nie było uczciwe w stosunku do mnie. Jak mógł mi to zrobić? To bardzo bolało. Tak bardzo, że odrzuciłam tę wersję choć wszystko wskazywało na to, iż tak właśnie było. Ale Mariusz nie mógł wiedzieć o tym jeszcze przed ślubem. Nie zrobiłby mi tego. Mógł chorować, ale nie miał jeszcze świadomości. Nie mógł mieć. Po prostu nie mógł…
- Ewelina, mogę?- Usłyszałam ciche pukanie a potem głos Chojnackiego dochodzący zza nich. Podniosłam się z łóżka do pozycji siedzącej wydmuchując nos w chusteczkę.- Ewelina?
- Jesteś sam?- Spytałam z trudem.
- Tak, kazałem Szymkowi iść do domu.
- Więc wejdź.- Zgodziłam się. Po wejściu Artura do sypialni jego pierwszymi słowami były przeprosiny.
- Wybacz mi: nie miałem pojęcia, że Szymon będzie taki brutalny. Uważałem po prostu że wytłumaczy ci wszystko lepiej; w końcu od lat działa w branży architektonicznej.
- Wcale nie był. To prawda okazała się brutalna.- Powiedziałam z trudem panując nad głosem. Owszem, Szymek raczej za mną nie przepadał i vice versa zresztą, ale mimo wszystko tym razem nie było w tym jego winy. Dlatego odchrząknęłam by pozbyć się guli w gardle zanim zadałam następne pytanie:- Sądzisz, że on wiedział?
- Masz na myśli czy miał świadomość swojej choroby?- Artur od razu zrozumiał o co pytam. A gdy skinęłam głową Chojnacki dodał:- Tak, wiedział.
- Tak myślałam. To musiało być jeszcze przed ślubem, bo chciał mnie zostawić, mówiłam ci?
- Nie.
- Powiedział, że nie będzie mógł dać mi szczęścia. A ja nawet niczego nie podejrzewałam.
- Nie możesz obwiniać się o coś o co nie miałaś wpływu.
- Do cholery byłam jego żoną. Jak mogłam o tym nie wiedzieć?!A ja nigdy tego nawet nie podejrzewałam. Nigdy chociaż miałam na to wiele dowodów: każdego wieczoru łykał jakieś tabletki a ja na słowo uwierzyłam mu że to witaminy, często miał migrenę, czasami mówił takie rzeczy jakby sugerował że będzie musiał się ze mną rozstać.- Potrząsnęłam głową jakbym chciała wytrzasnąć z niej całą swoją niedomyślność i głupotę. Potem spytałam o coś jeszcze co mnie nurtowało:- Skąd wziął się tętniak? Jaka była przyczyna jego pęknięcia? Pamiętam, że po jego śmierci rozmawiałeś z lekarzami…
-  Z tego co wiem nie było żadnej bezpośredniej przyczyny: żadnego upadku który spowodował ten zator. Po prostu pojawił się w jego mózgu uciskając nerwy.
- Ale przecież musiała być jakaś przyczyna.
- Nie było, a jeśli już to ogół małych czynników na które złożył się tętniak: stres, przemęczenie, przepracowanie, może czynniki genetyczne…ale nie ma pewności, że nie chorowałby gdyby tylko wypoczywał. Po prostu tak się stało i spadło na niego znienacka.
- Jakie rokowania dawał mu lekarz?- Spytałam wycierając spływającą łzę. Potem schowałam twarz w dłonie.- W ogóle badał go jakiś lekarz? Mariusz próbował się leczyć?
- Oczywiście, że tak. Rozmawiałem z jego doktorem który go prowadził. Mówił, że pęknięcie tętniaka w przypadku Mariusza jest a raczej było tylko kwestią czasu i stałoby się tak prędzej czy później.- Słysząc to z trudem zmusiłam się by nie jęknąć.- To było jak tykająca bomba w jego głowie z opóźnionym zapłonem. Mógł starać się zniwelować ryzyko jakie wywoływały czynniki zewnętrzne: jego styl życia, praca, dieta. Ale główny sprawca tkwił w jego wnętrzu. A z tym nie mógł nic zrobić.
- Nie można było go zoperować? Albo wykonać jakiegoś zabiegu?
- Operacja była dość ryzykowna: tętniak zagnieździł się w niebezpiecznym miejscu. Statystycznie Mariusz miał niewiele więcej niż 20% szans na przeżycie. I to tylko dlatego, że był jeszcze dość młody. To było bardzo mało i dlatego nawet nie rozważał tej możliwości. W dodatku w razie komplikacji w najlepszym wypadku skończyłby jako niewidomy, bo istniało zagrożenie przesunięcia się tętniaka w kierunku nerwu wzrokowego; w najgorszym warzywo którym musiałabyś zajmować się do końca życia.
- A inni lekarze? Konsultował to kimś innym?
- Ewelina, naprawdę sądzisz że Mariusz tak po prostu opierałby się na zdaniu jednej osoby i pogodził z wyrokiem śmierci?
- Nie wiem; już niczego nie jestem pewna. Wciąż nie mogę uwierzyć, że oszukał mnie w tak ważnej kwestii. Przecież można byłoby coś zrobić.
- Czasami mając nawet dość środków nie można tego zrobić, Ewelino.
- Ale ten akurat był zupełnie inny. Gdybym wiedziała o chorobie męża to próbowałabym do skutku. Był młody, z pomocą odpowiedniego specjalisty jego szanse by wzrosły.
- Tętniak był w mózgu.
- I co z tego? Teraz operacje na otwartym mózgu w dwudziestym pierwszym wieku nie są ewenementem. Tak samo jak na sercu. Mariusz mógłby wyzdrowieć. Gdyby tylko mi zaufał to teraz byłby tu ze mną.- Moje słowa były całkowicie irracjonalne i nieprawdziwe, ale po prostu wtedy nie mogłam pogodzić się z prawdą. Chyba każda żona która byłaby na moim miejscu uważałaby, że mogłaby zapobiec śmierci męża gdyby tylko wiedziała o jego chorobie. I chyba nawet w głębi swojego serca o tym wiedziałam: w końcu wystarczająco znałam Mariusza by wiedzieć, że nie był typem mężczyzny, który łatwo pogodziłby się z diagnozą śmierci. Z pewnością wielokrotnie próbował, konsultował swój stan z kilkunastoma lekarzami, badał się regularnie licząc na korzystne zmiany które zwiększyłyby jego szanse na przeżycie. Świadczyły o tym chociażby tabletki które łykał. Dodatkowo miał pieniądze, więc ewentualne koszty nie były problemem jak zauważył Artur.  Ale ja po prostu nie mogłam pogodzić się z prawdą: nie chciałam wierzyć w to że nic nie można zrobić. To było okrutna myśl, choć paradoksalnie powinna przynieść mi pociechę. Bo nawet gdybym znała prawdę nie zmieniłabym przeszłości.
- Przykro mi.- Mrugnął tylko Chojnacki najwyraźniej dostrzegając beznadzieję mojej wypowiedzi. I dlatego nawet nie zamierzał jej komentować. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. W dodatku nie mogłam pozbyć się uczucia żalu do zmarłego męża. Bo czułam się tak jakbym nic dla niego nie znaczyła, nawet tyle by znać prawdę. Jakbym była dla niego głupiotką żonką, która nie musiałaby zawracać sobie głowy takimi „głupotami”, by dalej mogła żyć w swoim idealnym świecie a on męczył się z tym sam.
- Dlaczego mi to zrobił, Artur? Dlaczego ukrył przede mną prawdę? Nie miał prawa zachować się tak egoistycznie. Ja miałam prawo wiedzieć; miałam prawo to wiedzieć zwłaszcza gdy zdawał sobie sprawę ze  swojej choroby gdy jeszcze nie byliśmy małżeństwem. I dopiero wtedy powinien pozwolić mi zdecydować czy chcę go poślubić czy nie.
- A gdybyś wiedziała to coś by zmieniło? Nie poślubiłabyś go albo zrobiła to z litości?
- Oczywiście, że nie. Ale mogłabym mu pomóc, mogłabym go wspierać i dodawać sił. Mogłabym…- Mogłabym dać mu dziecko którego tak bardzo pragnął, dodałam w myślach.
- I naprawdę sądzisz, że chciałby byś się nad nim litowała?
- To nie byłaby litość.
- Ależ byłaby: traktowałabyś go jak upośledzonego inwalidę, nie pozwala żyć normalnie, szukała rozwiązania którego nie ma, chodziła po szarlatanach którzy próbując wyłudzić pieniądze dawaliby ci nieuzasadnioną nadzieję a potem chowała się płacząc po kątach tak by tego nie widział. A on tego nie chciał.
- Przecież kochałam go całym sercem.- Wybuchłam tłumiąc szloch.- Czuję się tak jakbym nic dla niego nie znaczyła. Jakby wybrał ubogą sierotkę tylko z litości tak by mógł podarować jej ostatni prezent w swoim życiu rekompensując lata ciężkiej pracy. Jakby od początku wiedział jak to się skończy.
- Naprawdę nie rozumiesz, że zrobił to właśnie dlatego że było odwrotnie? On szalał za tobą: kochał cię tak jak nigdy nie kochał żadnej dziewczyny, jak nie kochał Dominiki. Decyzję o ślubie podjął zaledwie po nieco ponad roku znajomości. Dawanie ci szczęścia stało się celem jego życia: jak mógłby cię unieszczęśliwić? Naprawdę widzisz w tym jego egoizm? Bo ja akurat w tej sytuacji postąpiłbym tak samo. Tak, potwornie bałbym się że koniec końców i tak będziesz miała złamane serce, ale i tak bym z ciebie nie zrezygnował, nawet jeśli mógłbym cię mieć na tak krótki czas.- Mówiąc to Artur podszedł do łóżka i kucnął obok mnie biorąc moje dłonie i zamykając je w swoich. Potem spojrzał prosto w oczy dodając stanowczo:- Nie wiesz jaki zamknięty w sobie był w ciągu ostatnich lat, jak porażka z Dominiką wpłynęła na jego charakter. Przy tobie był taki jak dawniej. Był szczęśliwy nawet jeśli wiedział, że to nie potrwa długo. Poza tym jeśli już chcesz wiedzieć to kilkakrotnie chciał ci powiedzieć, ale ja go od tego odwodziłem. Dlatego nie powinnaś żałować: dzięki tobie ostatnie lata życia Mariusza były wypełnione miłością, spokojem i normalnością chociaż mogłoby być zupełnie inaczej. Tylko dzięki tobie uniknął ostatecznego załamania.- Nie skomentowałam w żaden sposób subiektywnej oceny Chojnackiego, bo prawdopodobnie miała na celu tylko mnie pocieszyć. Poza tym ciekawiło mnie coś jeszcze:
- Kto jeszcze wiedział? Monika? Szymek? Jego matka?- Tym razem Artur pokręcił głową. A w mojej własnej zaczął bić alarm: umysł pracujący z trudem w końcu zaczął pracować na najwyższych obrotach łącząc fakty uświadamiając mi, że coś przegapiłam, że coś jest nie tak. W końcu zrozumiałam dlaczego. Momentalnie stężałam podnosząc głowę.- Co powiedziałeś?
- Pokręciłem głową, bo nikt z rodziny Mariusza o tym nie wiedział, więc jak widzisz mnie musisz czuć się pominięta i...
- Nie, wcześniej.- Wyjaśniłam wstając z łóżka i wyrywając rękę z dłoni Chojnackiego. Chyba dopiero teraz zrozumiał o co mi chodzi.
Poza tym jeśli już chcesz wiedzieć to kilkakrotnie chciał ci powiedzieć, ale ja go od tego odwodziłem.
- Wiedziałeś o tym tętniaku, prawda?
- Posłuchaj Ewelina to nie…
- Od samego początku? Wiedziałeś jeszcze przed naszym ślubem, że był chory?
- Ewelina…
- Tak czy nie?- Postawiłam sprawę jasno.
- Tak.- Przyznał w końcu. A ja poczułam się tak jakby dał mi w twarz. Z trudem przełykając ślinę próbowałam jeszcze uratować sytuację:
- Dowiedziałeś się przypadkiem?- Łapałam się ostatniej nadziei, która zgasła wraz z odpowiedzią Artura:
- Nie, sam wyznał mi prawdę.
- Powiedział tobie a mi nawet nie zamierzał tego zrobić?- Po chwili wraz z tą myślą pojawiła się inna z której dopiero teraz zdałam sobie sprawę.
I przyczyną jego śmierci wcale nie był wypadek samochodowy, ale jego (tętniaka) pęknięcie. Nastąpiło gdy prowadził auto wracając a mieszkania Artura.
– I samochód Mariusza nie rozbił się gdy do ciebie jechał, ale gdy od ciebie wracał, prawda? Tak powiedział Szymon. Co między wami zaszło?
- Dlaczego pytasz?
- Pokłóciliście się? To dlatego był roztrzęsiony i zdenerwowany?
- Sugerujesz, że to moja wina? Przecież zabił go tętniak a nie wypadek samochodowy.
- Ale sam mówiłeś, że stres i zmęczenie mogły na to wpłynąć. O czym więc rozmawialiście?
- To nie miało nic wspólnego z tym co stało się później.
- Mariusz się z tobą pokłócił, prawda?- Drążyłam.- I był zdenerwowany.
- Tak przyznaję: pokłóciliśmy się. I czuję się z tego powodu winny, bo ostatnia rozmowa z moim kuzynem przebiegła w tak negatywnej atmosferze. Ale nie dlatego, że obwiniam się o jego wypadek. Pewnie czuję to samo co ty. – Zakończył odnosząc się do tego co wyznałam mu tuż po śmierci Mariusza gdy nie mogłam poradzić sobie z tym, że po raz ostatni widziałam męża żywego podczas kłótni. Ale jak śmiał to porównywać?
- O nie, nie wierzę. Skoro przez tyle lat żył z tętniakiem w mózgu mógł żyć z nim bardzo długo. I co to w ogóle znaczy, że śmierć nastąpiła w wyniku jego pęknięcia a nie wypadku? Przecież wypadek mogło uprzedzić nawet delikatne uderzenie.
- Nie zabiłem go.- Syknął Artur.- Ani pośrednio ani bezpośrednio.- Wyraźnie uraziłam go swoją sugestią, ale miałam to gdzieś. Bo w ciągu ostatnich dni był dla mnie wielkim wsparciem. Wielokrotnie mnie odwiedzał, wspierał, przytulał pozwalając wypłakać się na ramieniu, a tak naprawdę to wszystko było ułudą. Oszukiwał mnie, bo od dawna znał prawdę o chorobie mojego męża, a mimo to o niczym mi nie powiedział. Mało tego: sam przyznał że gdy Mariusz chciał wyznać mi prawdę on go od tego powstrzymał. I choć to było irracjonalne to byłam zazdrosna o to, że mąż podzielił się z tak ważną informacją jaką była jego choroba z kuzynem a nie ze mną. No i to właśnie Artur poinformował mnie o jego śmierci. Nie wspominając o tym, że bezpośrednio się do niej przyczynił. Obiecałam sobie, że jak najszybciej porozmawiam z lekarzem by dowiedzieć się prawdy. I nie pozwolę by Artur kiedykolwiek manipulował dowodami. Dopiero teraz zrozumiałam, że swoją bezwonnością mu to ułatwiłam. Przecież nawet organizację pogrzebu zwaliłam na barki jego i pani Grażyny!
- Nawet jeśli nie zrobiłeś tego świadomie to i tak ponosisz za to winę.
- Rozumiem, że cierpisz i próbujesz znaleźć kozła ofiarnego, ale ja na to nie pozwolę. Kochałem Mariusza jak brata którego nigdy nie miałem. I nie pozwolę by ktokolwiek: nawet ty sugerował, iż w jakikolwiek sposób przyczyniłem się do jego śmierci.
- Mówisz, że był dla ciebie jak brat, że go kochałeś. A mimo to wykorzystywałeś jego dobroć. Żerowałeś na nim gdy odcięli się od ciebie rodzice zamiast sam wypić piwo którego naważyłeś.
- Wcale tak nie było!- Wrzasnął na mnie.
- Ależ było!- Nie pozostałam mu dłużna.- Gdyby nie to, że nie potrafiłeś trzymać zamkniętego rozporka Mariusz nie musiałby jechać do ciebie późnym wieczorem.
- Więc zamiast za kierownicą zmarłby w twoim łóżku. Tego byś chciała?
- Tak do cholery: tego bym chciała. By zmarł czując się kochany i szczęśliwy, a nie gdzieś na ciemnej drodze dodatkowo raniąc inną osobę.
- Sama już nie wiesz co mówisz. I tymi okrutnymi słowami mścisz się za to, że mąż zataił przed tobą prawdę. Ale widząc twoją reakcję teraz wiem, że postąpił słusznie.
- Jak śmiesz tak mówić?!
- Śmiem i mogę: Mariusz nie żyje: koniec i kropka. Jaki jest sens wywlekanie przeszłości?
- Bo co? Czujesz się winny? Czy w ogóle śmierć Mariusza zrobiła na tobie wrażenie?
- Przestań!
- Powiedz szczerze: zabiłeś go? Nie bezpośrednio ale pośrednio przyczyniłeś się do tego? Co między wami zaszło? W jakim stanie Mariusz wsiadł do tego pieprzonego samochodu, że doprowadził do śmiertelnego wypadku?!
-  Zabił go pęknięty tętniak!
- Myślisz, że jak będziesz to powtarzał to będzie to prawda? Porozmawiam z lekarzem: tym który robił mu sekcję i tym który prowadził go podczas choroby. I dowiem się prawdy nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz jaką zrobię. I jeśli miałeś z tym coś wspólnego, jeśli go przekupiłeś by jako przyczynę śmierci wpisał iż Mariusz zmarł naturalnie podczas gdy naprawdę było zupełnie inaczej to…
-…To co? Zabijesz mnie?- Przerwał mi twardo.
- Jeśli tylko przyczyniłeś się do jego śmierci to tak.- Odpowiedziałam równie szybko. I zaraz zawstydziłam się jakiejś zaciętości którą usłyszałam w swoim głosie. Ale wypowiedzianych słów nie można cofnąć. Poza tym nie byłam pewna czy w ogóle tego chciałam.
- Nie zrobiłem tego. Możesz robić co chcesz by to udowodnić, ale ci się to nie uda. Ani bezpośrednio, ani pośrednio. I samo twoje podejrzenie jest potworne. A co do mojego zasuniętego rozporka lub nie, to tylko moja sprawa.
- Widzisz? Nawet nieszczęście niczego cię nie nauczyło. Jesteś zwykłym playboyem. I wciąż nie potrafisz wziąć odpowiedzialności za Alicję.
- A więc teraz jestem tym złym, co? Teraz już nie wierzysz mi tak jak kilka tygodni temu? Uważasz, że nosi moje dziecko?
- Ależ nie, skąd: wierzę ci.- Prychnęłam, ale sądząc z zaskoczonego wzroku Chojnackiego, choć mój głos ociekał ironią wyczuł w moim głosie prawdę. Mimo to powtórzyłam:- Wierzę w to, że ta dziewczyna nosi nie twoje dziecko. Ale to nie zmienia mojego zdania o tobie. Wiesz co jest w tym najbardziej żałosne i jednocześnie śmieszne? Że po raz pierwszy to ciebie dziewczyna kopnęła w dupę. Do tej pory ty kłamałeś i zwodziłeś te biedne idiotki obietnicami wiecznej miłości i…
-…nigdy nie składałem fałszywych obietnic żadnej kobiecie.
- Może nie słowami, ale zachowaniem. To było jak prowokacja: mówisz: mała, nie licz na złoty krążek na palcu, bo niegrzeczny ze mnie chłopiec. Ale jak wiadomo zakazany owoc najlepiej smakuje. I ty doskonale o tym wiedziałeś podwójnie manipulując tymi nieszczęsnymi głuptasami, które odważyły się spróbować sprowadzić cię na drogę cnoty. A potem nagle zjawiła się Alicja: tym razem mądrzejsza niż inne i to właśnie ona cię wyrolowała. A ty co zrobiłeś? Totalnie zaskoczony i rozzłoszczony uciekłeś przed problemem. Chociaż czekaj: na czym właściwie polegał ten twój problem? Że rodzice odcięli trzydziestoletniego syna od kasy? Że kazali mu przestać zachowywać się jak dzieciak i wziąć za siebie odpowiedzialność? I na tym polegało zawalenie twojego świata?
- Wszystko trywializujesz.
- Nie, to ty zgrywasz ofiarę. A wystarczyłoby przecież porozmawiać z Alicją i…
-…wiele razy z nią rozmawiałem.
- Wiele razy się z nią kłóciłeś. A wiesz jak ona się tak naprawdę czuje? Może i postępuje nie fair próbując wrobić cię w ojcostwo, ale kto wie co nią kieruje? Może jest przerażona? Może boi się przyszłości i tego jak poradzi sobie sama z dzieckiem, jak się utrzyma? Brałeś to w ogóle pod uwagę zamiast tylko obrzucać ją oskarżeniami? Tak samo udając obrażonego na rodziców którzy notabene nie mają obowiązku cię już utrzymywać, bo od wielu lat jesteś dorosły? Poza tym: nawet jeśli odcięli cię od pieniędzy to co to za problem? Mogłeś iść do pracy, zająć się czymś pożytecznym, ale zamiast tego wolałeś udawać obrażonego na cały świat spędzając czas nieproduktywnie jeżdżąc tym swoim samochodzikiem z zawrotną szybkością albo dalej uwodząc naiwne idiotki. I jakoś nie zauważyłam byś był szczególnie nieszczęśliwy. Powiedz: zawsze musisz rzucać się na wszystko co się rusza?- Zakończyłam retorycznie z czystej złośliwości. Artur natomiast całkowicie mnie zaskoczył, bo zamiast się zezłościć roześmiał się, a potem podszedł do mnie bliżej mówiąc:
- Po pierwsze to Alicja wcale nie jest biedną ubogą dziewicą, która zastała uwiedziona przez bezwzględnego manipulatora; po prostu boi się, że rodzice i znajomi zorientują się jaką w głębi duszy jest dziwką.- Zaczął zwodniczo łagodnym tonem choć jego oczy ciskały błyskawice a słowa cięły swoją ostrością niczym nóż. Dlatego zrozumiałam, że bardzo go wkurzyłam. - Po drugie: co do moich rodziców to wcale nie obchodzi mnie kwestia finansowa, ale fakt że wzięli stronę praktycznie obcej sobie dziewczyny a nie swojego jedynego syna, którego wychowali i którego do diabła powinni choć trochę znać.- Złość pobrzmiewająca z jego tonu była wręcz namacalna.- Co do nieproduktywnego jeżdżenia tym swoim samochodzikiem jak się wyraziłaś to jest moje hobby i guzik mam czy to ci się nie podoba czy nie. A jeśli chodzi o ostatnie pytanie….- Tu Chojnacki zrobił wymowną pauzę patrząc mi prosto w oczy z odrobiną wyzwania:-…to skoro jestem aż takim ogierem i rzucam się na wszystko co się rusza to ty też powinnaś na siebie uważ…- Nie zdążył dokończyć, bo przerwało mu moje uderzenie w policzek, który tylko go rozbawił.- No cóż, tym razem chyba na to zasłużyłem.- Mrugnął rozcierając bolącą szczękę prawą dłonią jak gdyby nigdy nic.
- Wyjdź stąd.- Oznajmiłam tylko twardo.
- Pamiętasz co ci powiedziałem gdy mnie ostatnio odwiedziłaś w wynajętym przez Mariusza mieszkaniu?
- Nie i prawdę mówiąc niewiele mnie to teraz obchodzi.
- Pytałaś co mnie gryzie i chciałaś poznać przyczynę tej rozterki. A ja odpowiedziałem ci, że złożyłem pewną obietnicę i że jeśli wyznam ci prawdę to mnie znienawidzisz.- W tej chwili zrozumiałam o jakiej obietnicy mówił.
- A więc miałeś rację. I zdaje mi się, że kazałam ci stąd wyjść. Nie chcę cię znać.
- Spokojnie: sam się tego domyśliłem. Ten policzek też był raczej wymowny. Aha, i pewnie cię to nie obchodzi ale wczoraj zakupiłem bilet do Peru. Wieczny chłopiec musi się przecież zabawić, prawda?
- Jeśli liczysz na to, że cię zatrzymam to muszę cię rozczarować.
- Ależ skąd.- Roześmiał się.- Wręcz przeciwnie, liczę na jakieś dobre życzenia odnośnie podróży: niech samolot którym będziesz leciał się rozbije albo niech napadnie cię jakiś miejscowy handlarz bronią. – Zironizował, ale to nie nastawiło mnie do niego przyjaźniej.  W dodatku pokazało mi, że Artur zawsze reagował w ten sposób w niewygodnych dla siebie sytuacjach: robił z siebie ofiarę. Dlatego gdy odezwałam się ponownie mój głos był beznamiętny i sztywny niczym głos lektora w telewizji:
- Masz przywieść Szymkowi wszystkie niezbędne dokumenty które zabrałeś z biura Mariusza. I te dotyczące jego…jego pogrzebu oraz wyniki lekarza u którego się leczył, a także jego dane i adres. Bardzo dziękuję ci za twoją dotychczasową pomoc, ale teraz jest zbyteczna. Czas, bym w końcu sama wzięła się za naprawianie własnych problemów.
- Oczywiście to zrobię.- Odparł jeszcze, a potem bez słowa pożegnania opuścił moją sypialnię, a potem dom. A ja wreszcie nie zrobiłam tego co robiłam od kilku ostatnich dni gdy tylko zostawałam sama.
Nie płakałam. Wewnątrz krwawiłam, ale na zewnątrz postanowiłam być twarda. I zająć się sprawami biura architektonicznego tak jak radził mi Szymek. By wreszcie mieć jakiś cel.
- Nie pozwolę się pokonać.- Szepnęłam jakby do siebie.- Nie pozwolę.