Nigdy
nie rozumiałam facetów. I prawdopodobnie nigdy nie zrozumiem. No bo czy to nie
Artur oszukał mnie mówiąc, że Mariusz to pies na baby? I czy to potem nie on
kajał się tłumacząc, że skłamał bo również mnie pokochał i uważał że dzięki
temu zdobędzie? A teraz rozważa jak dużo wody upłynie zanim
zostawię Jastrzębskiego? Do cholery trochę konsekwencji. Skoro Chojnacki chciał
być altruistą i postąpić jak należy to niech czyni to do samego końca a nie
podkładać mi świnię gdy zupełnie się tego nie spodziewam. Tak jak on nie
spodziewał się, że po jego komentarzu tak po prostu wyjdę z kawiarni
zostawiając mu do zapłacenia rachunek za kawę na całe-ha- czternaście złotych.
Tak wiem: żałosna pociecha, dla niego to były tylko drobne. I zagranie zresztą też było żałosne. Ale jego nie było
lepsze. Tylko zastanawiam się jak długo
potrwa zanim zorientujesz się, że Mariusz to nie facet dla ciebie. Phi, jak
w ogóle mógł powiedzieć mi coś takiego prosto w oczy? Tym bardziej gdy zaledwie
minutę wcześniej zarzucił mi, że to ja mówię mu co on czuje traktując protekcjonalnie. A teraz to właśnie
on próbuje zgrywać wujka dobrą radę albo mędrca wiedzącego lepiej? Ktoś chyba
kiedyś powiedział, że tylko ty sam wiesz co jest dla ciebie najwłaściwsze…no
dobra, nikt tego nie powiedział. Ale chyba powinien, bo to raczej oczywiste. Bo
niby jak można uczyć się na czyichś błędach? Albo postępować tylko według czyjegoś zdania?
Z
tego wszystkiego po powrocie do wynajmowanego pokoiku czułam się trochę
dziwnie, jakby skonfundowana. To było głupie uczucie bo ciężko było na nie
cokolwiek poradzić. No i właściwie nie było smutkiem, już bliżej mu było do melancholii. Najgorsze było to, że kilka godzin później poszłam razem z
Mariuszem na urodziny jego matki wciąż się tym gryząc. Poznałam krewnych mojego
chłopaka: jego babcię która liczyła chyba ponad dziewięćdziesiąt lat (wciąż
pytała mnie o jakąś Klarę, ale mój chłopak kazał mi to ignorować), siostrę
Monikę starszą od Mariusza o cztery lata oraz Wiktora Krajewskiego z partnerką
Reginą przedstawionego mi jako przyjaciela rodziny. Dodatkowo była tam również
siostry pani Agaty: matka Artura wraz z mężem (na szczęście bez Artura) oraz
jej druga siostra Barbara z trójką dzieci: Ignacym, Oliwierem i Alicją wraz z
mężem i dwójką jej synów (Ignacy i Oliwier zjawili się sami, bo jak wyjaśnił mi
Mariusz pomimo 31 i 33 lat wciąż byli kawalerami). Z jednej strony cieszyłam
się z faktu poznania rodziny Jastrzębskiego. W końcu znaczyło to, że
zapraszając mnie na uroczystość rodzinną jaką niewątpliwie było dzisiejsze
zgromadzenie chce bym stała się jej częścią. No i że traktuje mnie poważnie (nie
żebym teraz wciąż w to wątpiła). Ale widząc tych wszystkich ludzi, słysząc ich
rozmowy (Oliwer, jak tam twoja fabryka? Słyszałam, że ostatnio wypuściliście na
rynek nowy produkt; O Wiktor, gratuluję wejścia na giełdę- to dopiero
osiągnięcie; Mariusz, projekt hotelu bardzo przypadł do gustu gościom o czym
poinformował mnie jego dyrektor; moja droga Grażynko nie musisz być taka
skromna nie wspominając o ekspansji biżuterii na rynek zachodni, w końcu
jesteśmy tutaj w rodzinie), nie mogłam pozbyć się wrażenia że tu nie pasuję. Zupełnie
tak jak po wieczorze z przyjaciółmi Mariusza będącymi jednocześnie jego
współpracownikami, którzy wciąż rozmawiali o pracy i jakichś projektach a ja
tylko bezmyślnie przytakiwałam gdy sądziłam iż tak trzeba lub śmiałam się gdy oni
się śmieli.
Tylko zastanawiam się jak długo potrwa zanim
zorientujesz się, że Mariusz to nie facet dla ciebie.
Brr,
no dobra: może rodzina Mariusza trochę mnie przerażała: wszyscy w garniturach
(tzn. nie wszyscy bo kobiety miały sukienki), wszyscy mające dobrze
prosperujące przedsiębiorstwa, wszyscy coś osiągnęli i mieli kuuupę forsy. A
kim ja byłam? Sierotą bez koneksji i pieniędzy. Próbowałam tłumaczyć sobie, że
nie mam się czego wstydzić, w końcu kasa nie była w życiu najważniejsza, ale to było
trudne. W końcu byłam kilka lat młodsza od Mariusza a jak mi łaskawie
(mimochodem) wspomniała pani Agata, jej syn już od czasu studiów pomagał ojcu
przy pracy.
-
Ba, swój pierwszy projekt wykonał już w wieku 25 lat.- Dodała z dumą. Ja też
byłam z tego dumna, naprawdę. Tyle, że to mnie przytłaczało. Przypomniałam
sobie jak wyglądała kolacja u pani Grażyny i jej męża gdy udawałam dziewczynę
Artura. Wtedy w ogóle nie czułam się gorsza w żaden sposób. A przecież również
byli spokrewnieni z Jastrzębskimi, ba przecież pani Grażyna była siostrą matki
Mariusza. Ale wraz z mężem nie zachowywali się tak, że przy nich czułam się
onieśmielona. Oboje byli dla mnie bardzo mili: pan Chojnacki pytał o to czy
podoba mi się staż, pani Grażyna świergotała coś o renowacjach w ośrodku, razem
z Arturem żartowaliśmy docinając sobie nawzajem i prześcigając się w coraz to
głupszych historyjkach o naszych wyimaginowanych randkach czy wpadkach…A o czym
ja niby miałabym rozmawiać z tymi wszystkimi ludźmi dookoła?
-
Dobrze się czujesz? Wcale nic nie jesz.- Zauważył w pewnym momencie Mariusz
cicho szepcząc mi do ucha to pytanie. W odpowiedzi lekko się uśmiechnęłam
kręcąc głową.
-
Nie, jestem tylko trochę zmęczona.
-
Na pewno? Jesteś blada.
-
To pewnie przez makijaż. Zmieniłam podkład na jaśniejszy.- Usiłowałam
zażartować.
-
Dlatego wydaje mi się, że nie mówisz mi prawdy?
- Ależ mówię, to tylko zmęczenie. Ale jeśli
pozwolisz odświeżę się w łazience.
- A więc ci ją pokarzę. Chodź.
- Mariuszku…- Dokładnie w tej chwili rozległ się
głos pani Agaty. Niewątpliwie zauważyła że jej kochany synek właśnie usiłował ją opuścić - Mógłbyś doradzić Ignasiowi to czy w jego domu byłaby
możliwość powiększenia balkonu na piętrze? Znasz przecież mniej więcej jego
plany.
- Oczywiście mamo, tylko odprowadzę Ewelinę do
łazienki.
- Ależ przecież toaleta jest na końcu korytarza,
trzecie drzwi od lewej strony. Twoja dziewczyna z pewnością nie jest ułomna by
tam nie trafić.- Zaraz, zaraz: czy to była złośliwość?
- Tak, ale…
- …w porządku, ja ją zaprowadzę. I tak już skończyłam posiłek.- Odezwała się jakaś
starsza ode mnie kobieta w białej
koszuli z żabotem, marynarką oraz spodniami które nosiła jako jedyna
reprezentantka spośród płci pięknej obecnej w pomieszczeniu. Szybko
przypomniałam sobie, że to siostra Mariusza, Monika.
- Dzięki.- Odpowiedział jej Mariusz, a mnie nie
pozostało nic innego jak wstać i iść za tą wytworną kobietą. Gdyby mój chłopak
mi nie powiedział w życiu nie
uwierzyłabym w to że ma 36 lat skoro wygląda na przynajmniej pięć lat
mniej.
- To tutaj…Eliza?
- Ewelina.- Sprostowałam.
- Przepraszam, nie mam pamięci do imion.- Odparła mi
nonszalancko. Akurat, pomyślałam wchodząc do łazienki. Okazało się, że ma
przynajmniej 30 metrów kwadratowych i jest oddzielona od toalety podłużnym
korytarzem. Widząc, że Monika weszła tam razem ze mną zdecydowałam się udać, że
chcę się wysikać. Z ulgą otworzyłam więc kolejne drzwi. Potem opuściłam deskę
sedesową i na niej usiadłam. I nareszcie poczułam się swobodnie. Jej, nawet dla
mnie samej wydało się to żałosne.No bo jak można czuć się swobodnie w małym pomieszczeniu łazienki siedząc na sedesie?
Kilka minut później spuściłam wodę choć było to
całkowicie niepotrzebne. Potem niechętnie wyszłam z toalety zauważając, że
Monika wciąż stoi obok umywalki...paląc papierosa! Gdy mnie zobaczyła wymierzyła
we mnie palec.
- Tylko ani słowa mojej matce: nie znosi gdy u niej
palę. To znaczy: w ogóle nie znosi kiedy palę, ale u niej w domu szczególnie.-
Zaciągnęła się po raz kolejny a potem szerzej otworzyła oczy kierując się do
okna.- Cholera, teraz będzie myślała że to ty.- Zgasiwszy papierosa wyrzuciła
niedopałek przez okno.
- Nie szkodzi i tak raczej za mną nie przepada.-
Powiedziałam wzruszając ramionami.
- Bo nie liżesz jej tyłka jak wszyscy.- Co proszę?
Czy ona powiedziała to o własnej matce?- No nie patrz tak na mnie: kocham ją,
ale sama widzisz jaka potrafi być irytująca.- W odpowiedzi tylko się
uśmiechnęłam. No bo co niby miałam jej na to odpowiedzieć: masz rację? A co jeśli
tylko mnie testowała czekając aż obrażę jej matkę a potem jej to opowie? By się czymś zająć przypomniałam sobie, że powinnam umyć
ręce skoro niby korzystałam z toalety. Zbliżyłam się więc do umywalki…i
zaczęłam zastanawiać jak do cholery sprawić by pociekła woda.
- Musisz nacisnąć na brzuszek aniołka.-
Podpowiedziała Monika.- Wiem, beznadziejne, ale matka się na to uparła
ściągając ten kran z Wenecji.- Roześmiała się a ja mimo wszystko poczułam się
jak ostatnia kretynka która nie umie nawet odkręcić kranu. Co sobie o mnie
pomyśli siostra Mariusza? Że wychowałam się w slumsach skoro nawet tego nie
potrafię zrobić? Albo myję się od święta w publicznych fontannach gdy nikt nie
widzi, bo nigdy na oczy nie widziałam kranu.- Tak w ogóle to długo się
spotykacie? Mariusz o tobie nie wspominał.
- Znamy się już ponad cztery miesiące.-
Odpowiedziałam jenie dodając, że spotykamy się trochę krócej jednocześnie bardzo dokładnie namydlając ręce. Miałam nadzieję,
że w tym czasie zdążę się zorientować jak się wyłącza ten wenecki kran.
- Trochę czasu. Kochasz go?
- Słucham?- Aż mnie zatkało. Taka bezpośredniość
była aż niegrzeczna.
- Pytałam czy go kochasz. To chyba dość proste
pytanie.
- I jest. Tylko nie rozumiem jak możesz o to pytać. Ach,
no tak.- Dodałam starając się by nie dało się słyszeć w tym ironii.- Uważasz,
że spotykam się z twoim bratem dla pieniędzy.
- Tak uważa moja matka.- Przyznała beztrosko
sprawiając że przeżyłam szok. A więc pani Agata nie tylko mnie nie lubiła, ale
i uważała za oszustkę. Moje spostrzeżenie okazało się więc trafne: nie lubiła mnie.- Ja, no cóż,
już dawno przekonałam się że jej sądy nie zawsze są prawidłowe. Tak jak zresztą
Mariusza. Czasami potrafi być naiwny jak dziecko choć niewątpliwie jest to
urocze dla płci pięknej. Tyle, że nieco mniej dla jego portfela. Dlatego zgodziłam się przyjść
na to spotkanie, choć w innym wypadku w życiu nie zgodziłabym się na postawienie
nogi w tym samym miejscu gdzie przebywa mój były mąż. Pociągnij prawą rękę aniołka to woda
przestanie płynąć. – Dodała na koniec widocznie zauważając mój problem.
- Dzięki.- Odparłam zażenowana choć starałam się to
ukryć. Tym bardziej zdając sobie sprawę z bacznego spojrzenia Moniki.
- Drobiazg. A więc tak jak mówiłam wcześniej sama
postanowiłam wyciągnąć o tobie własne wnioski.
- W porządku, masz do tego prawo.
- Nie obchodzi cię to co postanowiłam?
- Prawdę mówiąc to niewiele. Zwłaszcza, że już się
go domyślam.
- Jednak jesteś bezczelna i masz charakter pomimo
tego, że przy stole siedziałaś jak trusia.
- Co zapewne oznacza, że jestem karierowiczką i
materialistką.
- Niekoniecznie. Ale na pewno to, że matka cię
znienawidzi. Co do mnie to…jeszcze się waham, więc powinno cię to cieszyć.-
Słysząc to roześmiałam się, choć zupełnie niespecjalnie. Ale po prostu nie
mogłam się powstrzymać. Ta kobieta była tak arogancka i przekonana o własnej
wyższości tylko dlatego że była bogata a snobizmu po prostu nie znosiłam. Jej,
Mariusz i Artur byli zupełnie inni. Może to więc kwestia płci? Kobiety z reguły lubiły chwalić się modnymi ciuchami, super szczupłym wyglądem; faceci mieli do tego inne podejście. Jeśli już się chwalili to swoją wypasioną furą. Gdybym była bardziej złośliwa, teraz pewnie spytałabym Moniki
czy przypadkiem nie jest adoptowana, ale w sumie nie było sensu jej dalej do
siebie zrażać zachowując się nieco dziecinnie. Dlatego wytarłszy ręce
ręcznikiem bez słowa zaczęłam kierować się do wyjścia. Tyle, że to nie
zniechęciło ją do mówienia.- Posłuchaj, kocham swojego brata. I nie pozwolę byś
skrzywdziła go jak ta suka Dominika. Ty albo jesteś od niej sprytniejsza
pozując na biedną i skromną dziewczynkę znikąd albo rzeczywiście jesteś szczera.
Ale wolę nie żałować poniewczasie zakładając z góry tę drugą wersję.
- A ja nie pozwolę by pomiatała mną osoba, która
widzi mnie po raz pierwszy w życiu, tylko dlatego że ma pieniądze. I moim
zdaniem obrażasz swojego brata sugerując, że nie ma nic więcej do zaoferowania
poza swoimi pieniędzmi.
- Wcale tak nie myślę: Maniek to najrozsądniejszy i
najbardziej godny zaufania facet na ziemi. Bez wahania powierzyłabym mu własne
życie czy dała sobie obciąć rękę. Ale wiele lasek tak właśnie sądzi wykorzystując
jego naiwność.
- Dlatego mianowałaś się jego obrończynią? Nie
sądzisz, że Mariusz jest już za duży na chowanie się za spódnicą siostry?
- Dla niego jestem gotowa zrobić wszystko, dlatego
pilnuj się. I jeśli rzeczywiście liczysz na weście na salony, kosztowną
biżuterię czy luksusowy samochód to z tego zrezygnuj.
- Dzięki za ostrzeżenie, ale twój brat jest we mnie
tak bardzo zakochany że zrobi dla mnie wszystko. Co do samochodu to mi nie
potrzebny, ale biżuteria…hm, masz rację. Zasugeruję mu kupno jakiejś kolii lub
naszyjnika z brylantów.- Po tych ironicznych słowach wyszłam.
- Ty…jeszcze nie skończyłam!- Usłyszałam za sobą
głos Moniki. A raczej krzyk. Boże, czyżbym się nie zapędziła? A jeśli nagrała
to co właśnie powiedziałam i Mariusz wcale nie odbierze tego jako żart ale
prawdę? W końcu po kłamstwach Artura nasze zaufanie do siebie dopiero
raczkowało. Nie wspominając o tym, że Monika mogła zrobić scenę. Jej, dlaczego
to zawsze spotyka mnie?
- Czego chcesz jeszcze?- Niechętnie przystanęłam a
potem odwróciłam się w jej kierunku zadając to pytanie.- Zagrozić mi w jakiś
inny sposób? Więc przyjmij do wiadomości, że to zrobiłaś a ja przyjęłam
ostrzeżenie. I to co powiedziałam to był tylko żart, nieodpowiedni: przyznaję,
ale po prostu mnie zirytowałaś.
- Ewelina, Monika wszystko gra?- Niespodziewanie dla
nas obu w korytarzu zmaterializował się Mariusz.
- Tak, w porządku.- Odpowiedziała mu szybko siostra.
Potem cmokając w policzek wyminęła mówiąc, że powinna wrócić na przyjęcie i
trochę podręczyć Wiktorka co niezmiernie ubawiło mojego chłopaka.
- Jej, mama jest okropna.- Zaczął.- Wciąż zaprasza
tu męża Moniki choć już od ponad dwóch lat są po rozwodzie.
- Więc ten facet który przyszedł z inną kobietą to
jej były?- Zdziwiłam się. Co prawda wcześniej w rozmowie Monika rzuciła coś o
tym, że jej noga nie postałaby w domu w którym jest jej były mąż gdyby nie ja,
ale nie zwróciłam na to uwagi.
- Właśnie. Ale mama nadal traktuje go jak syna; dla
niej zawsze pozostanie zięciem nawet kosztem zranienia Moniki. Pewnie robi to
nieświadomie, ale mimo wszystko ją rani.Tym bardziej dziś gdy Wiktor przyszedł z Reginą.
- Pewnie tak.- Przytaknęłam obojętnie. Bo i uczucia Moniki były mi całkowicie obojętne.
- Na pewno tak.- Sprostował Mariusz.- Mówię ci o tym
dlatego byś nie była wobec niej surowa i nie wyciągała pochopnych wniosków.
Jest naprawdę w porządku i sądzę że w przyszłości możecie stać się kimś w
rodzaju przyjaciółek nawet pomimo tego co ci teraz powiedziała.
- Przyjaciółek? Żarty sobie stroisz? O swojej mamie
też tak mówiłeś, a po dzisiejszym dniu już jestem pewna że tylko czeka aż ze
mną zerwiesz. I co w ogóle miało znaczyć to ostatnie stwierdzenie?
- Tylko tyle, że długo nie wracałaś więc
zdecydowałem się sprawdzić co u ciebie. I całkiem przypadkiem, nie specjalnie,
usłyszałem fragment twojej rozmowy z Moniką.- O Boże.- Spokojnie, wiem że cię
zirytowała.- Dodał szybko Mariusz zapewne na widok mojego przerażenia w oczach.
- To dobrze, bo tak było. Miałam dość sugerowania
tego, że liczą się dla mnie tylko pieniądze, bo owszem liczą się zwłaszcza w
obecnym świecie. Tylko taka osoba jak twoja siostra której sam dzisiejszy strój
był wart mojej miesięcznej wypłaty może sobie pozwolić na takie komentarze.
Ale to nie oznacza, że dla nich
spotykałabym się z jakimś bogatym facetem nawet jeśli byłby przystojny tak jak
ty.
- Dziękuję za ten ostatni komplement, ale ja doskonale
o tym wiem; to znaczy o tym że kochasz mnie za to jaki jestem a nie to że
jestem przystojny. Nie to, żebym uważał się za przystojnego...to znaczy raczej o tym nie myślę a jeśli już to uważam że mieszczę się w normie.- Sprostował wywołując mój uśmiech i zdecydowanie poprawiając
mi nastrój.
- Hm, a już myślałam że cierpisz na przerost ego.
- Jestem skromny jak nikt inny.- Zażartował.- A
wracając do tematu mojej siostry…- Słysząc to jęknęłam.-…to w kwestii jej
statusu także się mylisz. Po rozwodzie całkowicie poświęciła się fundacji w
której pracuje, mieszka w małym wynajmowanym mieszkanku, utrzymuje się z
niewielkiej pensji, a o jej dawnym życiu świadczą chyba tylko stroje. Dodatkowo
tak jak wspominałem mama nieustannie irytuje ją podtrzymywaniem kontaktów z
Wiktorem namawiając do powrotu do niego i wytykając błąd jaki popełniła
rozwodząc się z nim. Więc w tym jak cię potraktowała nie było nic osobistego.
No, może nie tylko.
- Wiem, że to twoja siostra, ale przykro mi bo na
pewno jej nie polubię. I vice versa zresztą.
- Czas pokaże jak będzie. A teraz skoro jak
zauważyłem nie najlepiej bawisz się w salonie to może chcesz zobaczyć mój dawny
pokój? Przy ostatniej wizycie jakoś nie pomyślałem by to zrobić.
- Jasne, dziękuję.- Z radości iż uwolnię się od
katorgi jaką było dla mnie uczestniczenie w zbieranie bogaczy spontanicznie
objęłam Mariusza z takim impetem, że cofnął się przynajmniej dwa kroki do tyłu.
- No, no, no. Ktoś pomyślałby, że właśnie
podarowałem ci gwiazdę z nieba.
- Przepraszam.- Spojrzałam na niego ze skruchą, choć
wyglądał raczej na ubawionego niż zirytowanego.
- Nie szkodzi. A więc idziemy?
***
Następnego dnia przeżyłam spory szok gdy umówiwszy
się z Mariuszem w moim wynajmowanym pokoiku, przyszedł do mnie z prezentem. I
nie były to czekoladki czy bombonierka którą kupował mi podczas odwiedzin, a wąska szkatułka w której była
bransoletka.
- O nie, chyba nie kupiłeś tego z powodu moich
wczorajszych słów jakie wypowiedziałam do Moniki?- Jęknęłam.
- I tak, i nie.- Odparł enigmatycznie.- Oczywiście
wierzę w to, że tego ode mnie nie oczekujesz, ale jednocześnie zdałem sobie
sprawę, że niczego ci jeszcze nie podarowałem choć powinienem. W końcu jestem twoim chłopakiem, więc muszę ci czasami przypominać i udowadniać co do ciebie czuję.
- Ale ja właśnie dlatego teraz nie mogę tego
przyjąć. Twoja siostra teraz już na 100% pomyśli iż jestem interesowna.
- Więc jej o tym nie powiemy. Poza tym to zwykłe
srebro a nie kolia czy naszyjnik z brylantami.
- Mariusz.- Skarciłam go uderzając lekko w ramię, bo
byłam zażenowana faktem iż najwyraźniej słyszał nie tylko fragment mojej
rozmowy z Moniką, ale prawdopodobnie jej całość.
- Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać.
Szkoda, że nie widziałem miny siostry gdy wypowiadałaś te słowa.
- To wcale nie jest dla mnie zabawne. Dla niej zresztą też. Jestem pewna, że tylko utwierdziłam ją w opinii o sobie. Poza tym...
- Tak?
- Boję się, że…że w głębi serca mogłeś odebrać to inaczej.- Dodałam całkiem poważnie. On również spoważniał unosząc mi palcami głowę do góry tak by móc patrzeć w oczy.
- Tak?
- Boję się, że…że w głębi serca mogłeś odebrać to inaczej.- Dodałam całkiem poważnie. On również spoważniał unosząc mi palcami głowę do góry tak by móc patrzeć w oczy.
- Ewelina posłuchaj: kilka tygodni temu…tamtego dnia
gdy umówiliśmy się w moim mieszkaniu by się pogodzić a ja potraktowałem cię w
niewybaczalny sposób obiecałem ci, że nigdy nie będę w ciebie wątpił,
rozumiesz? I mówiłem prawdę, bo tak jest. Nie czuję nawet cienia zawahania,
więc to co powiedziałaś mojej siostrze tylko, powtarzam tylko, mnie rozbawiło.
No i byłem z ciebie dumny. Bo Monika potrafi sprawić b nawet najodważniejszy kozak poczuł się bardzo malutki. a ty pokazałaś
jej że się jej nie boisz.
- Naprawdę?
- Tak, naprawdę. Więc przestań się tym gryźć.-
Powiedział głaszcząc mój policzek. Potem prawie niewinnie dotknął wargami moich
ust.- Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym by tamten okropny wieczór w którym
prawie się rozstaliśmy się nigdy nie wydarzył.
- Nie wszystko było w nim okropne.- Odparłam mu
cicho. A że wciąż nasze twarze dzieliły tylko centymetry doskonale musiał
wiedzieć o co mi chodzi. Nawet mnie samą zakłopotało moje wyznanie. No bo było
bardzo jednoznaczne. Na dodatek mówić coś takiego po tym jak wręczył mi drogi
prezent: przecież może sobie pomyśleć, że…Nie, dość tego. Mariusz nic sobie nie
pomyśli bo mi ufa. I ja też mu ufam. Nie powinnam więc stale wahać się być sobą
w obawie że go do siebie zniechęcę. No bo jak niby mogłabym być wtedy
szczęśliwa? Okej, może i zbyt często mówiłam to co myślę, ale taka właśnie
byłam i tego nie zmienię. A Mariusz czy tego chce czy nie musi się do tego
przyzwyczaić.
- Czy teraz to ty nie próbujesz mnie pocieszyć?
- Wcale nie. Nie mówię o tym co było potem, ale to
co stało się przed kominkiem na tamtym dywanie…to znaczy to co prawie się
stało…to było…to wcale nie było okropne.- Dodałam bardzo cicho.
- Dla mnie też. I cieszę się, że mi o tym mówisz. Po
tamtym wieczorze bałem się cię nawet pocałować bojąc się, że
przypomnisz sobie o moich okrutnych słowach.
- Co za ulga. A ja sądziłam, że już przestałam ci
się podobać.
- Nigdy do tego nie dojdzie.- Powiedział z takim
przekonaniem i powagą, że aż parsknęłam śmiechem. Zarzucając mu ręce na szyję
spytałam:
- Nigdy? Nawet gdy będę stara i pomarszczona?
- Nawet gdy będziesz stara i pomarszczona, gdy
będziesz zapominać jak mam na imię i poruszać się o kulach to i tak zawsze
pozostaniesz dla mojego serca najpiękniejszą kobietą.
- Będziemy ze sobą aż tak długo?
- Oczywiście, że tak. Wątpisz?
- Nie wiem. Czasami boję się, że to się nie uda.
- Uda nam się, kochana. Wszystko nam się uda tylko
jeśli my będziemy tego chcieć.
- Gdy to mówisz to wydaje mi się być takie proste, ale innym razem…naprawdę nie sądziłam że twoja rodzina aż tak źle mnie
odbierze. Owszem, nie od wszystkich liczyłam na życzliwość, ale to nie była nawet
obojętność.
- To było tylko jedno spotkanie, Ewelina. Po
następnych Monika i mama się do ciebie przekonają.
- Ha, raczej zjedzą żywcem. Jej, do tej pory nie
mogę uwierzyć, że powiedziałam twojej siostrze iż chcę od ciebie kolię z
brylantem.
- Ja też. Chociaż już jakiś czas temu przekonałem
się, że jeśli chcesz potrafisz pokazać pazurki.
***
- Posłuchaj, wiem że Szymek i Romek wciąż gadali
tylko o projekcie, ale nie wiem czemu miało służyć twoje dzisiejsze
zachowanie.- Tydzień po urodzinach pani Agaty napadł na mnie Mariusz. No dobra,
wcale nie napadł. Po prostu skomentował moje zachowanie podczas wizyty trójki
jego przyjaciół: Romana, Szymona i Anity. Ale jego beznamiętny ton był bardziej
przerażający niż wrzask czy krzyk, bo…właściwie to nie wiedziałam dlaczego no
ale cóż, tak właśnie było. Nawet jeśli zdawałam sobie sprawę, że to ja mam rację bo nie
zrobiłam nic złego by obrazić kolegów Mariusza. Problem polegał na tym, że tak
jak i on byli architektami, więc jedyne o czym potrafili nawijać to jakieś sklepienia,
łuki i plany. A przecież powinni wykazać się chociaż odrobiną taktu zważywszy
na to iż jestem laikiem i nie mam pojęcia o czym mówią; w końcu przyszli w
odwiedziny do mnie i Mariusza. I nie omieszkałam teraz oznajmić tego swojemu
chłopakowi.
- Może po prostu byłam już zirytowana tym ciągłym
gadaniem o twojej pracy, co?
- Więc musiałaś zachować się sarkastycznie, tak?
- Wcale się tak nie zachowałam.- Zaprzeczyłam.
- Nie? Więc czemu miała służyć ta uwaga: Hej, a może tak dla odmiany zamiast tych nudnych
projektów pogadajmy o prawie podatkowym lub problemie wyceny środków trwałych.
Czy powinno się to odbywać według ceny nabycia, rynkowej, a może zakupu?
Naprawdę nie widzisz nic złego w tym, że obrażasz zawód który wykonują na
dodatek przerywając im w czasie omawiania ważnego problemu?
- Może i był ważny, ale dla nich; nie dla mnie. I nawet jeśli trochę ich uraziłam…
- Może i był ważny, ale dla nich; nie dla mnie. I nawet jeśli trochę ich uraziłam…
- Trochę.- Prychnął Mariusz.
-…to sami byli sobie winni. Poza tym to prawda: te
ciągłe gadki o kreśleniu jakichś głupich planów są potwornie nudne.
- Dziękuję ci za tę wspaniałą ocenę zawodu który
wykonuję.- Częstując mnie tą lekko ironiczną uwagą Jastrzębski sprawił, że
poczułam się zakłopotana.
- To nie tak.
- No jasne, że nie.- Znów ironia.- I chyba nie ma
sensu dłużej o tym rozmawiać zanim padną między nami jakieś niepożądane słowa.
Ubierz się, odwiozę cię do domu.
- Dlaczego nie potrafisz choć trochę mnie zrozumieć?
To było nasze drugie spotkanie, a oni wciąż zachowywali się jakbym była
niewidzialna. Przecież ewidentnie mnie ignorowali nie możesz temu zaprzeczyć.
- Skoro tak ich potraktowałaś to sama jesteś sobie
winna.
- Przecież to stało się dużo później.
- A myślisz, że twoja mina nie mówiła im za kogo ich
masz?
- Tak właśnie myślę.- Głośno westchnęłam.- Mariusz
proszę, nie chcę się kłócić.
- Ani ja. Twoja kurtka.- Oznajmił podając mi ją z
wieszaka. Niechętnie wzięłam ją do rąk i zaczęłam zakładać. Ten wieczór nie
mógł zakończyć się gorzej. Na dodatek w drodze do domu Mariusz nie dość, że się
do mnie nie odzywał udając że słucha radia to jeszcze na koniec nawet nie cmoknął mnie w policzek nie wspominając już o pocałunku. Miałam ochotę nim
potrząsnąć. Czemu nie stać go było na odrobinę empatii? Czemu to właśnie mi
kazał dostosowywać się do swojego życia, swoich znajomym a nie mogło być odwrotnie? I jeszcze czynił to w taki sposób, że wcale tego nie sugerował czy oczekiwał, ale ja i tak wiedziałam że tego właśnie chce.
Leżąc już w swoim łóżku, wciąż na nowo i nowo
dręczyły mnie takie same pytania oraz wątpliwości. Wiedziałam, że to pozornie
zwyczajne błahostki, ale mimo wszystko ich kumulacja wyprowadzała mnie z
równowagi. Starałam się jednak być wyrozumiała. Dlatego też postanowiłam
przeprosić przyjaciół Mariusza przy najbliższej okazji.
Nazajutrz nie spotkałam się z Mariuszem z powodu naszych zajęć, ale długo rozmawialiśmy wieczorem przez telefon. Dlatego nasze wczorajsze spięcie zostało zażegnane, a w ramach rekompensaty Jastrzębski zaprosił mnie do teatru. Specjalnie nie miałam na to ochoty, ale chciałam spotkać się ze swoim chłopakiem więc się zgodziłam. Następnego dnia jak co dzień udałam się do swojej pracy a
potem- zupełnie spontanicznie- do ośrodka. Z racji zajęć i spędzania wielu
popołudni i weekendów z Mariuszem trochę zaniedbałam odwiedziny u moich
przyjaciół. Jakież było moje zdziwienie widząc w Sali rozrywkowej Artura. Tak
jak poprzednim razem gdy go widziałam grał z panem Andrzejem partyjkę pokera. W
pierwszej chwili chciałam odejść by uniknąć spotkania dopóki obaj panowie mnie
nie zauważą. Potem jednak machnęłam na to ręką i podeszłam do stolika swojego
przyjaciela.
- A kogóż to moje słabe oczy widzą. Ewelina, jak
miło cię w końcu widzieć.
- Mnie pana też panie Andrzeju. Witaj Artur.
- Cześć.- Mrugnął tylko Chojnacki, a ja zaczęłam się
zastanawiać dlaczego mówiąc to nawet na mnie nie spojrzał. Udawał, że aż tak
bardzo frapują go trzymane w dłoniach karty?
- No chyba nie bardzo.- Staruszek śmiesznie się
skrzywił grożąc mi palcem.- Ostatnio byłaś tu chyba ze dwa miesiące temu razem
z tym swoim facetem.
- Tylko dwa tygodnie temu.- Sprostowałam z
uśmiechem.- I niech pan nie udaje, że tego nie pamięta.
- Dwa miesiące, tygodnie…co za różnica? W końcu czas
to pojęcie relatywne.- Zauważył nieco filozoficznie.
- Więc skoro tak to może odwiedzę pana za dwa lata?-
Zażartowałam.
- A skąd, wtedy możesz spotkać tylko moje
rozkładające się kości. Siadaj i dotrzymaj staruchowi towarzystwa. Wiesz, że
ładnych dziewcząt tu jak na lekarstwo, a zawsze cieszą oko.
- A pan nadal taki sam flirciarz i podrywacz jak
zawsze.
- A co, muszę korzystać skoro ten twój chłopak
puścił cię tu samą. Także sam będzie sobie winny gdy uciekniesz ze mną na
białym koniu.
- Z chęcią panie Andrzeju, z wielką chęcią.-
Cmoknęłam go w pomarszczony policzek, a
potem usiadłam zajmując miejsce obok Artura. Potem spytałam o to jak czuje się
pani Kasia i Barbara, bo miałam nadzieję że spotkam je właśnie w Sali rozrywki
dlatego zajrzałam do niej pierwsza. Pan Andrzej uspokoił mnie jednak mówiąc, że
wyszły na spacer do ogrodu. Dlatego też zgodziłam się na kolejną rundę pokera w
którego graliśmy we trójkę z Arturem którego dzisiejsze zachowanie było bez
zarzutu. W pewnym momencie nawet zauważyłam, że zapominam o tym co wyznał mi
wiele tygodni temu i traktuję jakby nadal był moim przyjacielem drocząc się i
przekomarzając. Ani tego, że minęły prawie dwie godziny odkąd tu przyjechałam
dopóki nie uświadomiło mi to nadejście pani Grażyny.
- O witam wszystkim. Panie Andrzeju, zapomniał pan o
dzisiejszych lekach, co? Trzeba brać je dokładnie o dziewiętnastej.
- Boże, więc już tak późno?!- Zerwałam się z miejsca
uświadamiając sobie, że byłam umówiona z Mariuszem w teatrze za pół godziny. A
przecież nie zdążę tam dojechać w tym czasie nawet gdybym nie miała autobusu
dopiero za godzinę.
- Widzę, że nie źle się zasiedziałaś.- Skomentowała
to rozbawiona pani Chojnacka. Potem spojrzała na swojego syna.- I chyba wszyscy
nieźle się bawiliście, co? Panie Andrzeju ile razy mówiłam: żadnych gier
hazardowych w ośrodku na pieniądze?
- Mamo to tylko kilka złotych, nie pieniądze.-
Zbagatelizował wszystko Artur. Ja w tym czasie pospiesznie zaczęłam wkładać do
torebki telefon. Zdążyłam jednak zauważyć na nim kilka nieodebranych połączeń
od Mariusza. Cholera.
- Grosz czy sto złotych to też pieniądze…- Zaczęła
perorować pani Grażyna, choć ja przestałam jej słuchać.
- Ale skala jest nieporównywalnie mniejsza.-
Droczyli się.
- Przepraszam was, muszę lecieć. I tak jestem już
spóźniona. Do widzenia.- Zdecydowałam się przerwać im ten spór. Pożegnałam się
najpierw cmokając w policzek pana Andrzeja, potem panią Grażynę a potem…potem
spojrzałam prosto w oczy Arturowi który stał obok. I tylko głupio się
uśmiechnęłam.- Na razie Artur.- Bąknęła w końcu.
- Skoro się tak spieszysz to może cię podwiozę?-
Zaproponował taktownie udając, że nie było nic dziwnego w tym, że najpierw się
nad nim pochyliłam a potem cofnęłam jakbym poczuła brzydki zapach.- Ja też
muszę się już zbierać.
- Nie, dziękuję.- Odpowiedziałam mu, choć z żalem. Z
chęcią poprosiłabym go aby podwiózł mnie pod teatr, gdzie mieliśmy się spotkać
z Mariuszem, ale gdyby mój chłopak to zauważył wyszłoby trochę niezręcznie.
Nawet jeśli będę zmuszona odwołać wieczór.- Do widzenia.- Powtórzyłam jeszcze.
Wychodząc z budynku wyzywałam się od idiotek. Jej,
to pożegnanie naprawdę wyszło bardzo żenująco. Mogłam już po prostu szybko się
nachylić nad Chojnackim a nie robić z pocałunku w polik jakiejś zbereźnej
rzeczy. Przecież nie raz się już w taki sposób żegnaliśmy…ta, tylko to było
zanim wyznał mi miłość. Jak mogłam więc bez wyrzutów sumienia robić to dalej?
Tyle że zrobiłam z tego pożegnania lekki spektakl. Miałam tylko nadzieję, że
matka Artura tego nie zauważyła. Ale z drugiej strony nawet jeśli to co?
Przecież wiedziała co jej syn do mnie czuje a raczej czuł jeszcze kilka tygodni
temu, bo znając Chojnackiego mogło mu się już odwidzieć. Czekając na przystanku
na autobus, od razu wyjęłam komórkę by poinformować Mariusza o zmianie planów.
Wyjaśniłam, że zasiedziałam się w ośrodku.
- Więc nadal tam jesteś?- Spytał.
- Tak. Choć właściwie już wyszłam i czekam pod
przystaniem autobusowym po drugiej strony ulicy.
- Jeśli chcesz wróć tam jeszcze, bo zanim po ciebie
przyjadę to minie trochę czasu. Ja jestem prawie pod teatrem.
- W takim razie jedź na ten spektakl.
- Żartujesz?
- Przecież bardzo ci się podobał i chciałeś na niego
iść.
- Ale razem z tobą.
- No cóż, jak wiesz jestem niefrasobliwa i wiecznie
spóźniona, więc możesz czuć się rozgrzeszony.- Ponadto ja wcale nie miałam ochoty na oglądanie jakiejś bandy ludzi w średniowiecznych strojach, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Mariusz nie musiał wiedzieć, że dla mnie to niewielka strata.
- Nie zostawię cię samej.
- I tak mam za dziesięć minut autobus. Na ciebie
musiałabym czekać ponad dwa kwadranse, a przy korkach które panują o tej porze
na ulicy nawet i trzy. I przemarzłabym na amen tak, że musiałbyś potem targać
moje zamrożone zwłoki.
- Jesteś w bardzo makabrycznym nastroju. Ale skoro
tak mocno protestujesz to nie będę się upierał. Daj mi tylko znać gdy dotrzesz
na miejsce.
- Jasne, że tak. Pa pa.- Powiedziałam do głośnika
telefonu a potem z nieco smętną miną schowałam go to torebki starając się nie
czuć rozczarowania. Oczywiście, że nie chciałam by Mariusz po mnie przyjeżdżał:
byłoby to niepraktyczne i dla niego i dla mnie, ale mimo wszystko…ale mimo
wszystko to byłoby miłe. W końcu nie wszystko musi opierać się na rozsądku, a
już na pewno nie miłość. No bo czy kwiaty są praktyczne? I tak za kilka dni więdną
a kosztują niemało pieniędzy. Ale i tak za każdym razem wywołują uśmiech na
twarzy kobiety gdy je dostaje. Dlatego Mariusz mógłby choć trochę mnie
ponamawiać. Dobrze przynajmniej, że chciał wiedzieć czy bezpiecznie dotrę do
domu, pocieszałam się. Potem pożałowałam tego, że odmówiłam Arturowi podwózki. Autobus
na pewno mi się spóźni…
Na szczęście opóźnił się tylko kilka minut, więc
moje kończyny nie zdążyły aż tak bardzo zmarznąć. Godzinę później już byłam w
domu. Jak zwykle z fałszywą słodyczą przywitałam się z panią Bożenką, a potem
wyjaśniłam skąd wracam o tak później porze (dochodziła zaledwie ósma). Jak
zwykle wspominając o ośrodku trochę ją udobruchałam skłaniając do zwierzeń i
retrospekcji, a raczej długaśnych wynurzeń jak to ona biedna, schorowana staruszka
pomimo trojga dzieci i dziewięciorga dorosłych wnucząt może liczyć tylko na siebie. Posłusznie
kiwałam tylko głową w duchu szukając odpowiedniego momentu na to by czmychnąć
do siebie. Udało mi się to dopiero po dziesięciu minutach. Uff.
Bezpieczna w swoich małych czterech ścianach
napisałam Mariuszowi wiadomość, że dotarłam bezpiecznie do siebie i weszłam pod
prysznic. Pół godziny później gdy, kończyłam suszyć włosy do łazienki zaczęła dobijać
się pani Bożena. Co znowu, pomyślałam. Znów narzeka na moją zbyt głośną
suszarkę?
- Ewelinko jakiś pan do ciebie przyszedł.
- Do mnie?!- Odkrzyknęłam.
- No tak.- Usłyszałam jeszcze zza drzwi a potem je
otworzyłam choć nie miałam pojęcia kiego licho...- Mariusz!- Widząc stojącego w
drzwiach Jastrzębskiego szeroki uśmiech wypłynął mi na twarz. Zaraz jednak
zniknął gdy moja gospodyni chrząknęła wymownie mówiąc:
- Trochę nie najlepsza pora na wizytę.
- Doskonale o tym wiem i panią przepraszam. Proszę
bardzo.- Mój chłopak podszedł do staruszki wyciągając zza pleców niewielki
bukiecik kwiatów.
- Ach wy tam młodzi…wiecie jak się wkupić i przypochlebić.-
Nie wiem co bardziej zdziwiło mnie w tej sytuacji: kwiaty jakie Mariusz wręczył
pani Bożenie czy jej szeroki uśmiech którym go obdarzyła.- Ale nie więcej niż
godzi…pół godzinki, ostrzegam. Pod moim dachem żadnych zbereźnych rzeczy.- No
tak, z psa nie zrobisz kota tak jak upierdliwa i zrzędliwa staruszka nie stanie
się miłą i wyrozumiałą babuleńką.
- Ależ oczywiście proszę pani. Życzę miłej nocy.
- No ja myślę. Dobranoc.- Chwilę później pani
Bożenka oddaliła się do swojego pokoju a ja prawie bezgłośnie spytałam:
- Co to było? – W odpowiedzi Mariusz wzruszył
ramionami.
- Nic takiego niespodzianka. Pomyślałem, że skoro
tobie nie udało się dotrzeć do teatru to ja dotrę do ciebie. Chyba nie sądziłaś
że mógłbym cieszyć się spektaklem gdy ty wlokłaś się tu komunikacją miejską?-
Nie chcąc kontynuować rozmowy na małym korytarzyku przed łazienką chwyciłam
Mariusza za rękę kierując się do pokoju. Dopiero za zamkniętymi drzwiami
parsknęłam śmiechem którego dłużej już nie mogłam wstrzymać.
- Miałam na myśli kwiaty które podarowałeś tej
jędzy.
- Wcale nie jest taką jedzą, nie powinnaś jej tak nazywać. A propos: dla ciebie mam czekoladki. Proszę.
- Dziękuję. A więc dla niej kwiaty a dla mnie
czekoladki? Powinnam czuć się zazdrosna?
- Wybacz, ale widząc jej srogą minę tylko ten fortel
przyszedł mi do głowy, choć bukiet kupiłem dla ciebie. Obiecuję, że w ramach rekompensaty jutro dostaniesz jeszcze piękniejszy.
- Jesteś szalony. Naprawdę liczyłeś na to, że za
kwiaty pozwoli ci spędzić tu trochę czasu? Ona dalej żyje w czasach godziny
policyjnej.
- Więc chyba zaostrzyła rygor skoro teraz trwa do...- Mariusz spojrzał na swój niewątpliwie drogi zegarek na nadgarstku dodając pół godziny do tej która była aaktualnie zgodnie z zaleceniem staruszki.-...
dwudziestej czterdzieści.
- Pewnie miało to coś związek z faktem, że już
jestem w piżamie i właśnie wzięłam prysznic. – Moje własne słowa uświadomiły mi
coś jeszcze. Po gorącym prysznicu który lubiłam z pewnością miałam
zaczerwienioną twarz bez śladów makijażu a piżama była w rzeczywistości starą
spraną koszulką. Za dół służyły mi spodnie dresowe które choć dobrej jakości bo
kupione na wyprzedaży to jednak były przynajmniej rozmiar za duże, więc z
ledwością nie opadały mi z bioder. Nie tak chciałam by widział mnie Mariusz. Zwłaszcza gdy on wyglądał perfekcyjnie w swoim garniturze.
- Ach, no tak. Pewnie to sprowokowało tę mowę o
zbereźnych rzeczach.
- Nie, ona wszędzie widzi nadmiernie luźne obyczaje
i grzech. Jej ulubionym tematem jest upadek moralności wśród polskiej
młodzieży. Ostatnio nawet listonoszowi zrobiła na ten temat wykład mówiąc, że
ona spała tylko z mężem.
- Tak mu powiedziała?
- No niedokładnie, ale o to właśnie chodziło. Mówię
ci biedak nie wiedział jak ma zareagować i gdzie podziać oczy.- Parsknęłam
śmiechem na samo wspomnienie tej chwili starając się nie myśleć o próżności i
własnym wyglądzie. W końcu znałam Mariusza już od ponad czterech miesięcy…tylko
co z tego? Jej, sądziłam że jestem ponad to a teraz czułam się niczym
gimnazjalistka szykująca się do swojej randki z pierwszym chłopakiem. – Usiądź.
Zrobić ci kawy lub herbaty? Mam jeszcze sok.
- Nie, dziękuję. Skoro mamy mało czasu wolałbym byś
nie marnowała go na przygotowanie napoju.- Odmówił grzecznie.- A jak wizyta w
ośrodku?
- Bardzo dobrze, choć nie obyło się bez drobnych
złośliwości pana Andrzeja. No wiesz, że niby go zaniedbałam…- Zaczęłam
opowiadać mu przebieg dzisiejszego popołudnia i części wieczoru spędzonego w
ośrodku zatajając jednak obecność Artura. We mnie samej wzbudziło to wyrzuty
sumienia, ale uznałam że niepotrzebnie wspominać o czymś co nie ma znaczenia a
może tylko zirytować. Jednakże ta myśl z kolei spowodowała jeszcze większe
wyrzuty ponieważ skoro obecność Chojnackiego nic nie znaczy to nie powinnam
kłamać na ten temat, bo w ten sposób potwierdzam, że jednak znaczyła. Ale
gdybym teraz wyznała, że chwilę wcześniej skłamałam, to Mariusz i tak domyśliłby
się że skoro chciałam to zataić to musiałoby mieć znaczenie. W ten sposób samą
siebie rozgrzeszyłam. A przynajmniej w duchu. Potem zupełnie o tym zapomniałam
gdy Mariusz opowiedział mi o swoim dzisiejszym dniu łącznie ze zwariowanym
przyjazdem tutaj.
- A twierdziłeś, że jesteś nudny.- Zauważyłam wtedy.
- Bo to nic nadzwyczajnego, po prostu bardzo za tobą
tęskniłem. Zwłaszcza z perspektywą następnego spotkania dopiero w czwartek lub
piątek.
- Dlaczego? Będziesz bardzo zajęty?
- W zasadzie to nie, ale zgodziłem się wykonać
projekt dla pewnego prywaciarza. To znaczy Szymek się zgodził, ale zachorował i
muszę go zastąpić. Ale niestety ten facet mieszka 300 km stąd dlatego podróż
zajmie mi trochę czasu.
- Biedaku. Nie możesz wysłać kogoś innego?
- Nic z tego Romek ma spotkanie, a facet to męski
szowinista więc Asia nie wchodzi w grę.
- To niefajnie. Jakie korzyści masz z tego, że
jesteś sam sobie szefem skoro nie możesz liczyć na swoich pracowników?
- Choroba jest rzeczą ludzką.
- Tak, tylko czemu Szymek musiał zachorować akurat
teraz? Ja miałam mieć jutro mniej pracy, więc prawdopodobnie wcześniej bym
skończyła. I mieliśmy spędzić ze sobą więcej czasu.
- Wiem kochanie, ale nic na to nie mogę poradzić.
- Możesz zwolnić Szymona.- Podsunęłam choć wcale
niepoważnie. Mariusz sądząc po uśmiechu jakim mnie obdarzył również.
- Jest za dobrym architektem bym to robił.
- Phi, co to za filozofia narysować kilka kresek.-
Udałam nonszalancje przekomarzając się z nim tak jak już wielokrotnie
wcześniej. Bo lubiłam gdy złościł się gdy bagatelizowałam jego pracę. Niestety
ostatnio to spostrzegł i przestał się złościć (co u niego oznaczało nadmierną powagę i posępność
którą starałam się potem odgonić za pomocą głupich żartów) psując całą zabawę,
ale gdy śmiał się razem ze mną okazało się to o niebo przyjemniejsze.
- Doprawdy? Więc może ty przestawisz panu
Adamczykowi ten projekt co? I narysujesz te parę kresek?
- Bez problemu. Mogę zacząć już teraz.- Żartobliwie
wskazującym palcem przejechałam po ramionach Mariusza „rysując na nim” coś na
kształt domku.
- Już dobrze, wierzę ci. Z pewnością nie brak ci
zapału.- Szybko zdezerterował unieruchamiając mi ręce. Kilka sekund później
nasz śmiech zamarł prawie równocześnie. Potem Jastrzębski nachylił się nade mną
składając na ustach delikatny pocałunek szybko go pogłębiając. Wciąż nie puścił
przy tym moich rąk przez co nie mogłam objąć go tak jak miałam na to ochotę.
- Czy to się zalicza do zbereźnych rzeczy? Bo jeśli
tak to złamałeś słowo dane pani Bożenie, wstydź się.
- Hm, a jak ty myślisz?
- Hm…- Ja również udałam że się namyślam.- Myślę że musimy
się bardziej postarać by tak było.- Tym razem to ja wspięłam się na palce przykładając
swoje wargi do ust Mariusza. I tym razem puścił moje ręce tak że bez problemu
mogły błądzić po jego plecach. W pewnym momencie jednak usłyszałam dźwięk
swojej komórki. Nie od razu jednak oderwałam się od Mariusza.
- Nie musisz odebrać?- Spytał.
- Raczej nie. O ile wiem nie jestem żadną
super-bohaterką, więc świat się nie rozpadnie gdy nie odbiorę.
- Ale to może być coś ważnego.
- Już przestało dzwonić. No ale skoro chcesz…- Niechętnie
podeszłam do szafki na której leżała moja komórka widząc nieodebrane połączenie
od Artura. Chwilę później nadszedł SMS:
„Zostawiłaś
w ośrodku szalik; jeśli chcesz podrzucę ci go w wolnej chwili”
- I co, to coś ważnego?
- Nie.- W pierwszej chwili usiłowałam zbagatelizować
całą sprawę, ale szybko z tego zrezygnowałam. Głównie z jednego powodu: byłam
fatalną kłamczuchą i Mariusz poznałby, że próbuję coś przed nim zataić. Dlatego
udając, że to nic takiego dodałam:- To był Artur. Napisał, że zostawiłam szalik
po dzisiejszej wizycie w ośrodku i może mi go zwrócić.
Dziwny jest Mariusz i dziwna jest jego rodzina, mam nadzieję że w dalszych rozdziałach coś się wyjaśni :-) czekam na kolejny mam nadzieję że to dziś wieczorem :-D pozdrawiam Asia
OdpowiedzUsuńNie wiem czemu ale z każdą częścią denerwuję mnie Mariusz, a tak mu kibicowałam, eh.....
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ania
Hmmm ona nie pasuje tam, do rodziny Mariusza, założę się że zrobi jej awanturę o spotkanie z Arturem
OdpowiedzUsuńBędzie dzisiaj kolejny?
OdpowiedzUsuńNie da rady. Dopiero co wróciłam z uczelni z zajęć i po prostu padam. Nie wiem nawet czy uda mi się coś wstawić jutro wieczorkiem chociaż będę bardzo mocno sie starać.
UsuńGenialna autorka genialne opowiadanie jesteś nieprzewidywalna :-) oby udało sie jutro bo to Twoje opowiadania uzależniają
OdpowiedzUsuńHmm mam nadzieję że coś będzie dzisiaj :-)
OdpowiedzUsuńBędzie dziś nowy ? :)
OdpowiedzUsuń