Choć nastały pierwsze dni lipca,
upał był nieznośny. Dlatego bez specjalnej zachęty pluskałam się w wodzie
jednocześnie opalając w swoim dwuczęściowym bikini. Przy okazji starałam się
nie stracić z oczu Kasi, która choć miałam na sobie mały ponton, to jednak
czasami zachowywała się dość nierozważnie.
Marlena natomiast siedziała nieco dalej, na kocyku z
małym Jasiem lepiąc jakąś dziwaczną kolumnę. Pewnie w zamierzeniu miał to być
zamek, ale ani ona ani jej mały synek nie mieli zbytnich uzdolnień w tej
dziedzinie. Z tego powodu uśmiechałam się do siebie gdy tylko zerkałam w ich
stronę. Potem jednak mój wzrok wracał do pluszczącej się siostrzenicy.
- A kogóż to moje oczy widzą!- Początkowo nie
zareagowałam słysząc te słowa nie zdając sobie sprawy, że ktoś mówi je odnośnie
mnie.- Ej, czyżbyś mnie ignorowała? Laleczko!
- Przepraszam, pan mówi to do…- Już miałam przygotować
się na dłuższą tyradę gdy roześmiany facet w samych szortach zdjął
przeciwsłoneczne okulary.- Jej, Maciek? O Boże, jak mogłeś tak mnie nastraszyć?.-
Roześmiał się z mojej reakcji.
- No, Bogiem raczej nie jestem.- Zbliżył się do mnie i
lekko cmoknął w policzek.- Widzę, że też wybrałaś się na urlop.
- Tak. Przyjechałam z siostrą i jej dziećmi. A ty co?
Miałeś dość służby?
- Wiesz jaki jestem: czasami trzeba sobie po prostu
zwyczajnie odpocząć.- Posłał mi olśniewający uśmiech który w połączeniu z jego
błękitnymi oczami miał zniewalający urok. – Wiesz, tak sobie spaceruję szukając
jakiejś fajnej dziewczyny i kogo widzę? Naszą drogą Karolinę.
- Mam rozumieć, że jestem fajną dziewczyną?-
Odwzajemniłam uśmiech choć z mniejszą intensywnością.
- Oczywiście. Przecież zawsze ci to powtarzałem.-
Spojrzał w stronę jeziora w którym pluskała się Kasia.- Pewnie nie możesz teraz
urwać się na piwko albo colę z lodem? Z chęcią bym sobie z tobą pokonwersował.
- Niestety nie. Obiecałam pilnować siostrzenicy.
- Widzisz? Zawsze mam pecha. Te najlepsze albo zajęte,
albo niechętne.- Roześmiałam się. A więc mimo, iż od naszego ostatniego
spotkania z Maćkiem Duchnowskim minęły ponad dwa lata, nie widziałam się z nim
od tego feralnego dnia gdy powiadomił mnie
o tym że to mój były mąż podszywał się za Irosa, nic się nie zmienił.
Wciąż wesoły i dowcipny a także skory do flirtu. Kiedyś mnie to trochę
deprymowało, ale teraz uznawałam za niezwykle ożywcze. W końcu fajnie jest
poczuć się atrakcyjną kobietą, a każda rozmawiając z Maćkiem czuła się
wyjątkowo.- A tak serio to jak ci się wiodło przez ten ostatni czas?
- W miarę znośnie.- Odrzekłam.- A ty nadal w CBŚ?
- Jasne. Przecież mnie znasz: zbawianie świata to mój
cel. Poza tym…- delikatnie nachylił się w moją stronę- nawet nie wiesz jak to
działa na laski.
- Czyżby?- Mrugnęłam.
- Jasne. Jedną już upolowałem. My faceci z CBŚ mamy swój
urok. Ale przecież tobie nie trzeba o tym przypominać. Sama zdążyłaś to
zauważyć.- Urwał zdając sobie sprawę ze
swojego nietaktu. Spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Tak, to prawda.- Postanowiłam udawać, że niczego nie
zauważyłam ignorując fakt że uśmiech który do tej pory wykwitł na moich ustach
teraz wydawał się być sztuczny. Na samo wspomnienie o Łukaszu ogarniał mnie
smutek. W ciągu kilkunastu ostatnich dni od jego wyjazdu próbowałam uruchomić swoją bardziej racjonalną stronę.
Próbowałam sobie wmówić, że przecież dobrze się stało; że nawet jeśli Kowalski
wciąż by coś do mnie czuł to i tak by nam się nie udało. Bo przecież już
byliśmy małżeństwem. A ja miałam mu wiele do zarzucenia: nadmierny pracoholizm,
niezwracanie uwagi na szczegóły, bagatelizowanie pewnych spraw, traktowanie
mnie jak nieco ograniczoną nie mówiąc o ważnych dla mnie kwestiach. Sama też
nie byłam święta: miałam skłonność do drobiazgowości, wyolbrzymiania problemów
i byłam kłótliwa. Żadne z nas się nie zmieniło, więc po pewnym czasie nasz
związek i tak by się rozpadł tak samo jak za pierwszym razem. To, że nas do
siebie ciągnęło nie znaczyło jeszcze że…
Jakie nas, pomyślałam z ironią. Przecież to tylko ja coś
do niego czuję. I jeśli mam być szczera w stosunku do samej siebie musiałam
przyznać, że popełniłam parę błędów których drugi raz bym nie zrobiła.
Pozostawał więc pracoholizm Łukasza. I to tego szczegółu próbowałam uczepić się
najbardziej. Bo przecież nie zniosłabym gdyby spędzał ze mną tak mało czasu.
Byłam zaborcza jeśli o to chodzi. A jemu wystarczyło znacznie mniej niż mnie.
- Maciek!- Z własnych rozważań wyrwał mnie jakiś damski
głos. Spojrzałam mrużąc oczy, bo jakiś
czas temu zdjęłam swoje przeciwsłoneczne okulary. Zbliżała się do nas jakaś
opalona blondynka. Całkiem ładna.
- O, jest i Anita. Myślałem, że nigdy nie wyjdziesz z
tego cienia.- Odezwał się Duchnowski uśmiechając się do kobiety. Ta przysunęła
się do niego bardzo blisko patrząc na mnie spod oka. Z trudem stłumiłam
uśmiech. Domyśliłam się, że choć Maciek zdawał się wcześniej nieco ze mną
flirtować, to poznał swoją „drugą połówkę” i to ona jest tą upolowaną
dziewczyną o której wcześniej wspomniał. Owa połówka widocznie uznała mnie za
zagrożenie dla jej chłopaka.- To jest moja dziewczyna, Anita Barwicka.- Zaczął
nas przestawiać.- A to Karolina Kowalska, żona mojego byłego przyjaciela. To
znaczy jego była żona… mojego przyjaciela… w zasadzie to też byłego. A i nie
Kowalska tylko Makuszyńska.
- To prostu Karolina.- Powiedziałam wyciągając w jej
stronę dłoń by Maciek skończył swoją nieco pokrętną i rozbrajającą prezentację.
I znów musiałam pohamować się od śmiechu gdy zauważyłam grę emocji na twarzy
kobiety: najpierw gdy usłyszała że jestem żoną Łukasza pojawiła się na niej
ulga; potem gdy Maciek dodał że była pionowa zmarszczka na czole spowodowana
konsternacją. Mimo to starałam się zrobić na niej dobre wrażenie.- Miło mi cię
poznać.
- Wzajemnie.- Odrzekła, ale byłam pewna że tylko z
grzeczności.- Długo się znacie z Maciusiem?- Maciusiem?! Mówić tak do ponad
trzydziestoletniego faceta?! Mało co nie parsknęłam.
- Będzie już z osiem lat, co?- Spytał retorycznie.- Spotkaliśmy
się podczas prowadzenia tej sprawy narkotykowej w którą zamieszany był Mochowski,
opowiadałem ci Anita, bo do tej pory mam sentyment do swojego pierwszego
śledztwa w karierze policyjnej. Byłem jej ochroniarzem.
- Doprawdy? Nigdy mi o tym nie mówiłeś.- Widziałam w jej
wzroku wyrzut, więc postanowiłam się ewakuować. Nie miałam zamiaru stać się
podstawą ich kłótni.
- Mówiłem, tylko najwyraźniej nie pamiętasz. To ona była
tą dziewczyną która…
-…bardzo was przepraszam.- Przerwałam mu z delikatnym uśmiechem.-
ale muszę chyba wracać do Kasi. Nie powinnam zostawiać jej samej.
- Jasne. Fajnie było cię spotkać. Mam nadzieję, że
jeszcze się spotkamy.- Odpowiedział mi Maciek.
- Ciebie też było fajnie zobaczyć.- Celowo zignorowałam
drugą część jego wypowiedzi- Do
zobaczenia. Cześć Anita.
- Żegnaj.- Rzuciła dość oschłym tonem. Z trudem nie
przewróciłam oczami. Jejku, żeby być taką zazdrośnicą? Ja nigdy nie
zachowywałam się w stosunku do Łukasza w ten sposób…
Nie, i znowu o nim myślę. A przecież było tak dobrze. Tyle
że zaczynałam martwić się o coś innego. Do tej pory w ogóle nie zastanawiałam
się nad możliwymi konsekwencjami tego co się stało. Chociaż nie, w ciągu
ostatniego tygodnia coś przeczuwałam. Nie byłam już głupią trzpiotką jak
kiedyś. Ale zachowywałam się jak tchórz bojąc się podjęcia ostatecznej decyzji
i potwierdzenia. Bo przecież to, że razem…
- Karola, spotkałaś znajomych?- Usłyszałam za sobą głos
Marleny. Nie wiadomo kiedy zbliżyła się do mnie gdy wróciłam do miejsca gdzie
pluskała się Kasia.
- A, tak. Właściwie można tak to ująć.
- Czy to on?
- W jakim sensie?- Zaraz jednak się domyśliłam.- Masz na
myśli faceta w którym się zakochałam? Nie, to nie on.
- Przepraszam, wiem że to nie twój typ. Tyle, że gdy
odeszłaś miałaś taką minę jakbyś chciała zapaść się pod ziemię.
- Nie, ta cała Anitka trochę mnie zirytowała. A poza tym
to Maciek przypomniał mi o Łukaszu.- Zastanawiałam się czy się przypadkiem nie
zdradziłam, ale Marlena najwyraźniej nie zauważyła w moim stwierdzeniu niczego
podejrzanego.- Był jego przyjacielem z pracy.
- A, rozumiem. Ale o ile słyszałam to chyba doszliście jakoś do porozumienia? To
znaczy z Łukaszem? Twoja przyjaciółka, Beata coś o tym wspominała gdy ostatnio
cię odwiedziłyśmy.
- Właściwie to tak.- Powiedziałam dość swobodnym tonem.-
Może wrócimy teraz do pokoju? Jest strasznie gorąco.- Starałam się zmienić
temat by moja bystra siostra w końcu nie domyśliła się prawdy.
- Tak, dobry pomysł. Jasiek powinien coś zjeść.- I tak
obie wróciłyśmy do pensjonatu.
Kolejny dzień minął mi tak samo przyjemnie jak poprzedni.
Większą część dnia spędziłam na plaży dzięki czemu nabrałam uroczego różowego
zabarwienia. Resztę, na spaniu i opieką nad siostrzeńcami. Na szczęście udało
mi się uniknąć kolejnego spotkania z Maćkiem. Nie żebym tego nie chciała,
skądże. Wkurzało mnie tylko zachowanie tej całej Anity. Jejku, przecież
wyglądała na babkę w moim wieku, więc chyba dawno już wyrosła z tych
dziecinnych zagrywek zazdrości. Ale najwyraźniej nie. Cieszyłam się, że najwyraźniej wybrali inny kurort niż my, bo spotkania przy posiłkach na zasadzie szwedzkiego bufetu byłyby żenujące.
Późnym popołudniem przyjechał po nas mąż Marleny tak bym w
miarę wypoczęta mogła zjawić się w kolejnym dniu pracy. Gdy dojechaliśmy do
Warszawy był już dość zaawansowany wieczór. Dlatego Marlena wstąpiła do mnie na
moment by odprowadzić mnie do drzwi. Choć mówiłam jej że to nie jest potrzebne,
nie pozwoliła sobie tego wyperswadować. Zwłaszcza po tym co stało się w trakcie
jazdy.
Bo ledwie tylko wjechaliśmy do stolicy poczułam tak
fatalne mdłości, że ledwie mój szwagier zdążył zatrzymać samochód ja tylko
otworzyłam drzwiczki auta i już po kilku sekundach pozbyłam się części swojego
żołądka. Czułam się tak jakby torsje miały nie mieć końca, ale w końcu
wycieńczona odetchnęłam tylko kilkakrotnie. Wracając do równowagi poczułam
delikatny wstyd, bo świadkami mojego zachowania była moja cała rodzina mojej
siostry. Próbowałam się pocieszać faktem, że dostarczyłam przynajmniej rozrywki
małemu Jasiowi, któremu moje wymiotowanie wydawało się być bardzo zabawne.
- Nie, Marlena. Poradzę sobie. Już mówiłam ci, że nic mi
nie jest.
- No nie wiem. Idź jutro do lekarza. Nawet teraz
wyglądasz na bladą.
- Nic mi nie jest. Mówiłam ci, że to od tego kebabu ze
straganu. Aż strach pomyśleć co oni tak wrzucili. Ale naszła mnie taka ochota,
że…- Uśmiechnęłam się mając nadzieję, że uspokoiłam siostrę. Tyle, że ona wciąż
stała w drzwiach patrząc na mnie z niepokojem. Przez moment nawet bałam się czy
nie zapyta mnie o to wprost. Mogłabym przysiąc, że taki pomysł przeszedł jej
przez głowę.
- Być może. Ale poczuję się lepiej będąc pewną. Odezwij
się do mnie jutro w tej sprawie, dobrze?
- Tak.- Gdy w końcu objęłyśmy się na pożegnanie z ulgą
zamknęłam za nią drzwi opierając się o nie całym swoim ciałem. Czułam do siebie
niesmak za to, że postępuje tchórzliwie nawet przed samą sobą. Powtarzałam
sobie, że przecież nie mam pewności i mówiąc o tym Marlenie nawet jako o
czystej hipotezie byłoby oszustwem, ale prawda była inna. Bo wiedziałam, że po
prostu musiałabym wyjaśnić jej kto jest tym tajemniczym mężczyzną mojego życia
z którym prawdopodobnie jestem w ciąży.
Drgnęłam wymówiwszy to słowo w myślach. Tak, byłam w
ciąży. Mogłam się jeszcze łudzić, że to tylko spóźniony okres wywołany bólem po
wyjeździe Łukasza lub napięciem jakie towarzyszyło mi w ostatnim czasie z
powodu wysłanej przez Jacka paczki. Ale nie była to prawda. Nie potrzebowałam
żadnego testu ciążowego by stwierdzić, że ostatnio jestem nadmiernie zmęczona,
puchną mi stopy od długiego stania, a góra od mojego kostiumu bikini nagle
wydawała się nieco przyciasna. No i
jeszcze te dzisiejsze nudności.
To przecież nie był mój pierwszy raz. Byłam doświadczona:
urodziłam przecież jedno dziecko i doskonale pamiętałam jak się wtedy czułam.
Bo tak czułam się teraz.
Mimo to rozsunęłam swoją podróżną torbę i na samym dnie
wygrzebałam kupiony w nadmorskiej aptece test ciążowy. Potem poszłam do
łazienki.
Choć znałam wynik testu, widok dwóch czerwonych kresem
okazał się niejakim zaskoczeniem. A więc to prawda, pomyślałam. Po raz kolejny
noszę w sobie dziecko Łukasza.
Uśmiechnęłam się do siebie odruchowo gładząc swój brzuch.
Nadal był tak samo płaski jak dawniej (choć może nie do końca, ale nie była to
kwestia ciąży, ale mojego wzmożonego ostatnio apetytu gdy po wydostaniu się z depresji pochłaniałam masę jedzenia), ale wydawał mi się być
jakiś inny. Może to przez powiększony biust? Albo samą świadomość…
Gdy uświadomiłam sobie tor swoich myśli, jakaś racjonalna
część zaczęła zasypywać mnie pytaniami: I jak to? Nie boisz się? Nie boisz się
tego, że będziesz samotną matką? Że dopiero co zaczęłaś nową pracę planując
skupić się na karierze zawodowej? Że ojciec dziecka najprawdopodobniej uciekł
do miasta oddalonego setki kilometrów od Warszawy byleby tylko znaleźć się z
dala od ciebie? Że w ogóle tego nie planowałaś? Że równie dobrze możesz stracić
to dziecko jak dwoje wcześniej? A ty co? Potrafisz się uśmiechać i głaskać
brzuch tak jakby wszystko było w najlepszym porządku?
Było to dziwne, ale na te wszystkie pytania mogłam
odpowiedzieć jednym zdaniem: Nie, nie bałam się. Paradoksalnie nie pojawił się
we mnie żaden strach o to, że znów mogę poronić lub stracić dziecko jak
Kubusia. Że zupełnie nie jestem na to gotowa. Bo poczułam, że być może to był
potrzebny mi bodziec. Że choć Kowalski nie chciał mieć ze mną nic wspólnego, to
jednak zgodnie z jego wolą czy bez niej jakaś jego cząstka będzie przy mnie.
Mały wrzeszczący bobas.
Słodka dziewczynka strojąca się w różowe sukienki.
Albo niegrzeczny chłopczyk rozrzucający po całym
mieszkaniu swoje zabawki.
A ja znów będę miała dla kogo żyć.
Jasne, wiedziałam że muszę to sobie wszystko jeszcze
ułożyć: przede wszystkim umówić się na wizytę u ginekologa, zdecydować co z nową
pracą i czy być może nie warto byłoby wrócić na jakiś czas na wieś do mamy i
ojczyma. W końcu jako samotna matka nie dam sobie z tym rady sama. Tyle, że
jednocześnie bałam się o tym myśleć, bo jakaś część mnie tylko czekała na to by
się załamać. By znów dać mi porwać się strachowi, obawom i depresji. By
poczucie, że stracę dziecko i tym razem zagnieździło się we mnie na dobre nie
dając mi szansy normalnie funkcjonować tak jak w przypadku Kubusia. W końcu tak
już był skonstruowany ludzki umysł: bali się tego czego doświadczyli. Ja też
myśląc o macierzyństwie jako nastolatka nigdy nie martwiłam się tym aspektem.
Ba, nawet nie wyobrażałam sobie iż mogłabym przeżyć własne dzieci. To wydarzało
się w filmach telewizyjnych, w dramatach mających wywołać u odbiorcy wzruszenie.
Realny odsetek takich rodzin był relatywnie mały. I tak jak każdy wyobrażałam
sobie, że ja do niego nie należę. Bałam się więc nieprzespanych nocy, tego jak
zdołam wychować swoje dziecko na odpowiedzialnego i dobrego człowieka, faktu że
być może nie uda mi się zapewnić mu pod względami ekonomicznymi tego czego bym
dla niego pragnęła albo że będzie nieuleczalnie chore. Los pokazał mi jednak,
że jest inaczej. Że moje obawy okazały się bezpodstawne a te o których
wcześniej nie myślałam się ziszczą. Nie chciałam wracać do rozgoryczenia i
poczucia krzywdy (choć wciąż nadal je czułam będą chociażby w kościele
obwiniając o to Boga), którą przerabiałam tuż po śmierci Kubusia. Każdy
człowiek miał w swoim życiu wzloty i upadki. Każdy, na swój sposób cierpiał ale i był szczęśliwy. I każdy zmagał się z
własnym ciężarem. Zastanawiałam się czy przeciętny człowiek tak właśnie myśli.
Gdy okazuje się być śmiertelnie chorym, umiera mu dziecko lub ląduje w
więzieniu. Czy pyta siebie wówczas dlaczego ja?
Nie wiedziałam czy te nieco egzystencjalno- filozoficzne
myśli są wynikiem mojego błogosławionego stanu czy po przychodziły mi do głowy
tak po prostu, niemniej jednak pozwalały mi na pewną pociechę. Bo innym
zdarzały się dużo gorsze rzeczy a potrafili sobie z tym radzić. Dlatego ja też
dam radę. Z tą myślą i dziecięcą twarzyczką Kubusia przed oczami zasnęłam. W
ostatnim przebłysku świadomości zaczęłam się nawet zastanawiać co teraz mógłby
sobie myśleć. Czy gdyby żył byłby szczęśliwy z młodszego braciszka lub
siostrzyczki? A może trochę zazdrosny?
Ranek, przywitał mnie potworny m bólem głowy. Z tego
powodu nie miałam też ochoty na żadne jedzenie. Ze świadomością ciąży jej
objawy się nasiliły, pomyślałam z niejakim rozbawieniem. Albo w ogóle nie
zdawałam sobie sprawy, że jakieś objawy tego stanu miałam już wcześniej. W
końcu mijało już sześć tygodni od nocy spędzonej z Łukaszem. A dokładnie 45
dni.
Myśląc o nim poczułam znajome ukucie w piersi. Tym razem
nie było spowodowane bólem, ale świadomością że przecież będę mu musiała o wszystkim
powiedzieć. W końcu jako ojciec powinien to wiedzieć choćby nie wiadomo jak
wszystko się we mnie buntowało.
Nie chciałam tworzyć żadnej telenoweli brazylijskiej w
której główna bohaterka po latach wyznaje ukochanemu, że dziecko które ma jest
jego. Takie zachowanie wydało mi się być bardzo krzywdzące wobec płci
brzydkiej. Nie wyobrażam sobie będąc na miejscu faceta jaką wściekłość musiałby
czuć do swojej „ukochanej”, która kradła mu kilka lat życia z jego własnym dzieckiem.
Przecież to okrutne nie widzieć pierwszego uśmiechu, słyszeć wypowiedzianego
słowa czy zobaczyć pierwszego kroku małego brzdąca. No chyba, że partner tego
nie chce. Wówczas sytuacja jest prosta.
Zastanawiałam się jak to będzie w moim przypadku. Jak
Kowalski zareaguje na wiadomość o ciąży? Czy przeprowadzi się ponownie do
Warszawy by znaleźć się bliżej mnie? By w razie co móc czuwać nad rozwojem swojego
potomka?
Na samą myśl wszystko się we mnie buntowało. Przecież on
nawet nie zapytał mnie o to! Po wspólnie spędzonej nocy ani razu nie wspomniał
o jej możliwych konsekwencjach. Czyżby sądził, że to ja stosuję antykoncepcję?
To było jedyne logiczne wyjaśnienie. Tyle, że powinien mnie najpierw o to
zapytać. Przed było to raczej niemożliwe- do dziś pamiętałam ten szał zmysłów
który nas opanował. Ale po? Jak najbardziej. A on co? Żadnych sugestii.
Żadnego: Karolina, wiesz jeśli zaszłaś w ciążę to skontaktuję się z tobą. Albo:
Jeśli będziesz w ciąży to wmów ją Jackowi. Rozzłościłoby mnie to, ale
przynajmniej świadczyło by o jego świadomości! Bo skoro w trakcie stosunku
doprowadził sprawę do końca to powinien pomyśleć o konsekwencjach a nie
zachowywać się jak gówniarz.
To przechyliło czarę goryczy. Postanowiłam na razie nie
mówić o niczym Kowalskiemu: przynajmniej przez kilka tygodni gdy minie pierwszy
najmniej pewny trymestr ciąży. No i gdy ból odtrącenia stanie się choć trochę
mniejszy. Bo nie wątpiłam, że Łukasz znalazłby honorowe wyjście z całej tej
sytuacji. Może nawet poprosiłby mnie jeszcze raz o rękę a ja godząc się przyjąć
ochłapy uczucia jakie mógł mi ofiarować zgodziłabym się. Musiałam być więc
silna, a na to potrzebowałam czasu. Nie wspominając o tym, że nie miałam
pojęcia jak mogłabym się z nim skontaktować nie angażując w to jego rodziny.
Na samą myśl o rozmowie ze Włodzimierzem Kamińskim
opanowała mnie zimna furia. Nie cierpiał mnie i vice versa, więc z pewnością
nie dałby mi nawet numeru komórkowego do syna. Z kolei po tym jak dwukrotnie w
ostatnim czasie odmówiłam jego żonie gdy dzwoniła do mnie by umówić się na
spotkanie mogłam wnioskować, że również przywitałaby mnie raczej chłodno.
Patrycji nie chciałam w to wszystko wciągać, bo najpierw musiałabym jej to
wyjaśnić. Ona nie była osobą która wyświadczyłaby mi taką przysługę. Byłam
pewna, że kazałaby mi wyznać o co chodzi. Zwłaszcza po tym jak chciała nas
swatać.
Te wszystkie argumenty nieustannie pomagały mi walczyć z
samą sobą i pokusą jaką czułam. Tyle, że w pracy nie mogłam się na niczym
skupić i kilkakrotnie pomyliłam się w prostych rachunkach. Na szczęście moja
szefowa była dość wyrozumiałą kobietą, ale i tak czułam się z tym strasznie.
Jak na dodatek miałam powiedzieć jej, że jestem w ciąży?
Po pracy korzystając z publicznego transportu zamierzałam
udać się do przychodni by zapisać się na najbliższą wizytę. (Wolałam na razie
skorzystać z NFZ-u, ale gdyby wizyta byłaby zbytnio odwleczona w czasie
zamierzałam zapisać się prywatnie) Miałam jednak szczęście, bo jedna z kobiet w
ostatniej chwili odwołała swoją wizytę, tak więc miła recepcjonistka
poinformowała mnie, że doktor przyjmie mnie jeszcze dzisiaj.
- Karolina?- Gdy tylko skierowałam się pod pomieszczenia
gdzie przyjmował ginekolog by ustawić się w kolejce usłyszałam swoje imię.
Spojrzałam w stronę z której dochodził głos.
- Basia?- Spytałam niepewnie. O cholera. Czemu musiałam
spotkać tu akurat ją? Przecież ona przyjaźni się z Beti i na pewno zdradzi, że
tu byłam. A potem zasypie gradem pytań o ojca dziecka, a ja będę musiała wyznać
jej prawdę tak jak zresztą całej rodzinie.
- Witaj.- Podeszła do mnie z uśmiechem. Była drobniutka,
ale obcisła bluzka nie zdołała zamaskować niewielkiej wypukłości.- To Piotrek,
mój narzeczony.- Przedstawiła mi towarzyszącego jej młodego mężczyznę.
- Wkrótce mąż.- Sprostował z czułością w głosie (zapewne
skierowaną do Barbary) jednocześnie podając mi dłoń.- Piotr.
- Karolina.- Powiedziałam zastanawiając się co zrobić
dalej. W końcu zdecydowałam dać się toczyć sprawom ich własnym torem.-
Gratulacje.
- Dziękujemy.- Odpowiedziała rozradowana Basia. Widać
było, że jest niezmiernie szczęśliwa.- 14 tydzień. Nasz mały chłopiec jest już
całkiem duży.- Dodała schylając głowę i dotykając delikatnie swojego brzucha.
Jednak gdy ją uniosła jej oczy były już poważne. Ujrzałam w nich nieme
pytanie.- A ty? Co tu robisz?- Dopiero po paru sekundach zdołałam zebrać się sobie. Co mam być to będzie, zdecydowałam. Jeśli
moje przyjaciółki dowiedzą się prawdy szybciej niż planowałam to świat nie
spadnie mi na głowę. Być może tak po prostu miało być.
- Z tych samych powodów co ty.- Jej oczy rozbłysły.
- Chcesz powiedzieć, że ty też…?
- Tak.- Uśmiechnęłam się zupełnie nad tym nie panując,
ale sama świadomość tego faktu napawała mnie szczęściem. Byłam
nieodpowiedzialna, bo całe moje i tak pełne bałaganu życie znów zmieni się o
sto osiemdziesiąt stopni, ale nawet ta świadomość nie niszczyła mojej radości.-
Ale dopiero szósty tydzień, więc nic nie widać.
- Jak to nie. Promieniejesz. Prawda kochany?- Zwróciła
się do Piotra. Ten skwapliwie przytaknął.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Cieszę się, że tobie też się udało. Jacek
pewnie się cieszy, co?- Moja radość wyparowała. To było całkiem naturalne, że
Barbara podejrzewała iż ojcem mojego dziecka jest towarzyszący mi na przyjęciu
zaręczynowym Asi, Bończak ale ten fakt uświadomił mi jak wielkiego chaosu
narobiłam. W końcu Beti również wyciągnęła niesłuszny wniosek, że to on był
mężczyzną z którym się przespałam. Dlatego nie potrafiła pojąć czemu
kilkanaście dni później ostatecznie z nim zerwałam.
- Właściwie to…to trochę skomplikowane.- Nie chciałam
kłamać, więc wolałam niczego nie wyjaśniać.
- Rozumiem. Ale jak widzę ty jesteś szczęśliwa. I to jest
najważniejsze.
- Tak, jestem. Nawet nie wyobrażałam sobie, że
kiedykolwiek będę się tak czuła.
Pogawędziłyśmy jeszcze z Basią kilka minut, aż w końcu
nadeszła jej kolej. Poczułam przypływ smutku widząc jak Piotr wchodzi do
gabinetu razem z nią. Wspierał ją w tym trudnym dla niej okresie. A Łukasz co? Nawet
nie brał pod uwagę faktu, że nasze igraszki mogą przynieść jakieś konsekwencje.
I mieszkał sobie gdzieś tam w Lublinie przez całe dnie zaharowując się
rozwiązywaniem kryminalnych zagadek.
Wiedziałam, że jestem dla niego niesprawiedliwa; w końcu
nie miał pojęcia o moim stanie, więc to logiczne że nie było go tu teraz u
mojego boku. Przecież nas jako para nic już nie łączyło.
Tak podpowiadał rozum, ale serce nie chciało słuchać.
Każdą swoją cząstką biło dla Łukasza oraz naszego dziecka. Pragnęłam tylko
jednego: byśmy znów mogli stworzyć rodzinę: ja, on i ono. Ale los nigdy nie
dawał mi tego czego chciałam. Moje szczęście zawsze zaprawione było nutką
goryczy, a gdy wydawało mi się być pełne znów spotykało mnie coś co je burzyło.
Nie marudziłam jednak, bo chęć posiadania dziecka była u mnie tak wielka, że
bez wahania gotowa byłabym oddać równowartość wygranej w totka za zdrowego
ślicznego noworodka. Zdawałam sobie bowiem sprawę, że choć to zupełnie
nieodpowiednia chwila na macierzyństwo w moim życiu, to jednak prawdopodobnie
nigdy już się nie wydarzy. Bo nie wyobrażałam sobie jak mogłabym kochać się z
innym mężczyzną niż Łukasz. Ba, ja nawet nie byłam w stanie pomyśleć że próbuję
się z kimś spotkać. Sama wizja tego napawała mnie odrazą.
Po wizycie u Tomaszewskiego (tak nazywał się ginekolog,
który mnie przyjął) uspokoiłam się całkowicie, a wszelkie wątpliwości
wywietrzały mi z głowy. Dziecko było zdrowe, silne i doskonale rozwinięte jak
na swój wiek i lekarz nie przewidywał żadnych trudności. Mimo wszystko
opowiedziałam mu o swoim wcześniejszym poronieniu. W odpowiedzi kazał mi w
razie potrzeby odwiedzać go nieco częściej.
Zadzwoniłam również do siostry informując ją, że byłam u
lekarza i nie jestem chora ( Nie kłamałam, bo ciąża to nie choroba, prawda?). Nie
dopytywała mnie o nic więcej, ale słyszałam po głosie że się uspokoiła. A ja
poczułam wyrzuty sumienia z powodu swojego kłamstwa. Kiedy urosło aż do takiej
wielkości? Najpierw stwarzałam pozory jakoby z Jackiem łączy nas coś więcej niż
przyjaźń; potem tchórząc powiedziałam Beti że się z nim przespałam; swojej
siostrze z kolei o tajemniczym ukochanym. Jak miałam niby pogodzić te wersje?
Najłatwiej byłoby zwalić wszystko na Bończaka, ale wiedziałam że nie mogę tego
zrobić. To nie byłoby wobec niego uczucie obarczanie go winą za rozpad naszego
związku, bo każdy uznałby że zrobił to z powodu mojej ciąży. I w oczach mojej
rodziny jawiłby się jako kompletnie
nieodpowiedzialny młokos. Nie, lepiej wykorzystać z wariantu który
zaprezentowałam Marioli: powiem wszystkim że poznałam faceta który wydawał mi
się być miły i po prostu trochę się zapędziliśmy a ani ja, ani tym bardziej on
nie chcemy kontynuować znajomości. Tylko co będzie gdy wróci Łukasz? Przecież
tak jak wcześniej deklarowałam nie okłamię go i nie zataję przed nim prawdy na
temat tożsamości ojca dziecka. On ma prawo o tym wiedzieć.
Och, kogo ja chcę oszukać? Przecież chcę zrobić to tylko
dlatego, bo naiwnie łudzę się że to coś między nami zmieni. Że być może zdoła
pokochać mnie na nowo albo moja miłość do niego starczy za nas dwoje. Odruchowo
przypomniałam sobie nasz ostatni rozpaczliwy pocałunek. Bo on był rozpaczliwy.
Tylko dlaczego? Bo Łukasz czuł się w obowiązku zrekompensować mi brak uczuć ze
swojej strony? Albo może przyczyna tkwiła gdzie indziej? Być może wciąż coś do
mnie czuł, ale jednocześnie coś go przed tym powstrzymywało.
No tak, znów się łudziłam. Chyba nawet pomimo wieku
wyłazi ze mnie marzycielka. Miałam być samotną matką: koniec i kropka. I będę
silna nawet gdyby poczucie obowiązku kazało Łukaszowi się ze mną ożenić. Nie
zgodzę się za żadne skarby świata. Chyba że będę pewna jego miłości.
Nazajutrz skontaktowała się ze mną Krysia pytając o
weekend. Gdy zdałam jej z niego krótką relację zaproponowała spotkanie. Powiedziała,
że Asi przydałaby się jakaś rozrywka, bo przyszły mąż nie pozwala jej nic
robić.
W innych okolicznościach zgodziłabym się. Tyle, że ciąża
wszystko zmieniła. Jak mam wyznać przyjaciółkom że jestem w ciąży? I jak
odpowiadać na pytania na temat ojca dziecka? Ale z drugiej strony lepiej
spotkać się z nimi póki tego nie widać, a potem ewentualnie dać sobie na
wstrzymanie póki nie wymyślę jakieś wiarygodnej bajeczki.
- Jasne. Zoo będzie świetnym rozwiązaniem.
I rzeczywiście: nasz wypad w sobotę okazał się być
strzałem w dziesiątkę. Joasia była więcej niż zadowolona choć często robiłyśmy
przerwy tak by mogła odpocząć. Ja wówczas też skwapliwie korzystałam z takich
okazji. Bo baleriny okazały się być złym pomysłem. Mogłam założyć japonki. W
nich przynajmniej moje stopy mogłyby puchnąć ile im się tylko podoba nie
sprawiając we mnie odczucia jakby szwy zaraz miały się rozpaść od nadmiernego
ucisku. Poza tym szczegółem wszystko przebiegło gładko…aż do momentu gdy
wróciłyśmy do domu.
Mąż Krysi wyjechał w delegację, więc jej dom jako jedyny
był wolny. Razem z Beti odwiozłyśmy jeszcze jej bliźniaczki do domu (gdy
zaczęła żegnać się z Krzyśkiem zaczęłam
zastanawiać się czy w końcu nie zmieni zdania, bo ich pocałunki dawno
wykroczyły już poza ramy przyzwoitości), ale w końcu głównie przez śmiech Krysi
i Asi oderwała się od niego i razem pojechałyśmy na kontynuację babskiego
wieczoru.
- To co wy na małe piwko? Oczywiście dla Asi Picolo!-
Zaproponowała Beti.
- Ja chyba wolę sok.- Odparła jej Krysia. Cieszyłam się,
że ja też mogę to zrobić bez problemu.
- Ja również.
- Jejku, ale się z was zrobiły sztywniaczki. Ta
trzydziecha tak działa? W takim razie chcę by listopad nigdy nie nadszedł.-
Poprosiła, bo właśnie w przedostatnim miesiącu roku obchodziła urodziny.
- Wyobraź sobie, że nie.- Odparłam jej.- Ja kończę trójkę
dopiero za dwa miesiące jakbyś nie pamiętała. A poza tym to chcę być solidarna
z Asią.
- Dobra, nie będę was namawiać. W takim razie przyniosę
dla wszystkich sok.- Potwierdziłyśmy chóralnym tak. Gdy Beata zniknęła w kuchni
Krysia bez wyrzutu powiedziała:
- Kurcze, to ja tu mieszkam czy ona? Beti najwyraźniej
czuje się u mnie w domu całkiem swobodnie.
- Co niezaprzeczalnie ma swoje dobre strony.- Odparła jej
Asia.
-Tak. Ma kto nam przynieść sok.- Dodałam.
- Słyszałam was!- Dał się słyszeć ryk Beti dochodzący od
strony kuchni. Roześmiałyśmy się ponownie.
Jakiś czas później, gdy okres pierwszych ploteczek i
zmian jakie zaszły w naszym życiu minął
Beti zaproponowała nam udział w jakieś grze, której zasady trochę przypominały
zabawę w Prawdę czy Odwagę. Trochę się tego obawiałam, ale że wszystkie byłyśmy
już nieźle rozbawione zgodziłam się.
Bałam się niewygodnych pytań, ale w zasadzie to ich nie
było. Krysia spytała mnie o przyczynę zerwania z Jackiem, więc w miarę
możliwości bez zagłębiania się w szczegóły wyznałam jej prawdę. Potem Beti
spytała o to który z facetów: jej. Kryśki czy Asi podoba mi się najbardziej (na
szczęście udało mi się udzielić dyplomatycznej odpowiedzi). Dopiero pytanie
Joanny sprawiło mi pewną trudność.
- A więc wierzysz, że tę paczkę którą ci wysłano naprawdę
wysłał ci twój były teść? Pytałaś o to Łukasza?- Tutaj nastrój do zabawy mi
minął. Bo nagle w mojej głowie pojawił się alarm. Nie dlatego, że do tej pory
nie wyznałam przyjaciółkom prawdziwego adresata paczki (postanowiłam więc
zrobić to teraz). Ale niepokoju jaki poczułam nawet po tym wyznaniu. Miałam
irracjonalne uczucie, że coś jest nie tak. Że przegapiłam jaki istotny
szczegół. Tylko jaki?
„- Na nagrobku Kuby które
zostawiałeś co tydzień. To nie ty je tam wysyłałeś? Łukasz?
- Nie…to znaczy wiem kto je
wysyłał.
- Na twoje polecenie?
- Tak.”
I już wiedziałam. To nie Kowalski wysyłał mi astry. Gdyby
tak było nie byłby aż tak zdziwiony. Wiedział jednak kto to zrobił. Czemu więc
przy tym się wzdrygnął? Zaraz jednak przypomniałam sobie coś, co powiedział
przy naszym ostatnim spotkaniu:
„Czekaj. Jeśli tak stawiasz
sprawę to muszę ci powiedzieć o moim ojcu. Potem zdecydujesz czy…”
Wcześniej jedyne na co zwróciłam uwagę to małe słówko na
końcu. Zastanawiałam się czy chciał wyznać, że wówczas po jego wyznaniu to ja
zdecyduję czy chcę z nim być. Nie zastanowiły mnie jego wcześniejsze słowa.
Muszę powiedzieć ci o moim ojcu.
Co miał z tym wszystkim wspólnego mój były teść? Bo na
pewno Łukaszowi nie chodziło o brak jego akceptacji odnośnie naszego związku.
Więc o co? Co takiego zrobił Gardo, że mój były mąż aż tak bardzo bał się mi o
tym powiedzieć? Przerwałam jednak swoje rozważania, bo poczułam gwałtowny skurcz w dole swojego
brzucha. I w jednej chwili zerwałam się na równe nogi gnając do łazienki Krysi.