Łączna liczba wyświetleń

sobota, 30 maja 2015

Cienie przeszłości: Rozdział XXXIX: Mazury



         Choć nastały pierwsze dni lipca, upał był nieznośny. Dlatego bez specjalnej zachęty pluskałam się w wodzie jednocześnie opalając w swoim dwuczęściowym bikini. Przy okazji starałam się nie stracić z oczu Kasi, która choć miałam na sobie mały ponton, to jednak czasami zachowywała się dość nierozważnie.
Marlena natomiast siedziała nieco dalej, na kocyku z małym Jasiem lepiąc jakąś dziwaczną kolumnę. Pewnie w zamierzeniu miał to być zamek, ale ani ona ani jej mały synek nie mieli zbytnich uzdolnień w tej dziedzinie. Z tego powodu uśmiechałam się do siebie gdy tylko zerkałam w ich stronę. Potem jednak mój wzrok wracał do pluszczącej się siostrzenicy.
- A kogóż to moje oczy widzą!- Początkowo nie zareagowałam słysząc te słowa nie zdając sobie sprawy, że ktoś mówi je odnośnie mnie.- Ej, czyżbyś mnie ignorowała? Laleczko!
- Przepraszam, pan mówi to do…- Już miałam przygotować się na dłuższą tyradę gdy roześmiany facet w samych szortach zdjął przeciwsłoneczne okulary.- Jej, Maciek? O Boże, jak mogłeś tak mnie nastraszyć?.- Roześmiał się z mojej reakcji.
- No, Bogiem raczej nie jestem.- Zbliżył się do mnie i lekko cmoknął w policzek.- Widzę, że też wybrałaś się na urlop.
- Tak. Przyjechałam z siostrą i jej dziećmi. A ty co? Miałeś dość służby?
- Wiesz jaki jestem: czasami trzeba sobie po prostu zwyczajnie odpocząć.- Posłał mi olśniewający uśmiech który w połączeniu z jego błękitnymi oczami miał zniewalający urok. – Wiesz, tak sobie spaceruję szukając jakiejś fajnej dziewczyny i kogo widzę? Naszą drogą Karolinę.
- Mam rozumieć, że jestem fajną dziewczyną?- Odwzajemniłam uśmiech choć z mniejszą intensywnością.
- Oczywiście. Przecież zawsze ci to powtarzałem.- Spojrzał w stronę jeziora w którym pluskała się Kasia.- Pewnie nie możesz teraz urwać się na piwko albo colę z lodem? Z chęcią bym sobie z tobą pokonwersował.
- Niestety nie. Obiecałam pilnować siostrzenicy.
- Widzisz? Zawsze mam pecha. Te najlepsze albo zajęte, albo niechętne.- Roześmiałam się. A więc mimo, iż od naszego ostatniego spotkania z Maćkiem Duchnowskim minęły ponad dwa lata, nie widziałam się z nim od tego feralnego dnia gdy powiadomił mnie  o tym że to mój były mąż podszywał się za Irosa, nic się nie zmienił. Wciąż wesoły i dowcipny a także skory do flirtu. Kiedyś mnie to trochę deprymowało, ale teraz uznawałam za niezwykle ożywcze. W końcu fajnie jest poczuć się atrakcyjną kobietą, a każda rozmawiając z Maćkiem czuła się wyjątkowo.- A tak serio to jak ci się wiodło przez ten ostatni czas?
- W miarę znośnie.- Odrzekłam.- A ty nadal w CBŚ?
- Jasne. Przecież mnie znasz: zbawianie świata to mój cel. Poza tym…- delikatnie nachylił się w moją stronę- nawet nie wiesz jak to działa na laski.
- Czyżby?- Mrugnęłam.
- Jasne. Jedną już upolowałem. My faceci z CBŚ mamy swój urok. Ale przecież tobie nie trzeba o tym przypominać. Sama zdążyłaś to zauważyć.-  Urwał zdając sobie sprawę ze swojego nietaktu. Spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
- Tak, to prawda.- Postanowiłam udawać, że niczego nie zauważyłam ignorując fakt że uśmiech który do tej pory wykwitł na moich ustach teraz wydawał się być sztuczny. Na samo wspomnienie o Łukaszu ogarniał mnie smutek. W ciągu kilkunastu ostatnich dni od jego wyjazdu próbowałam  uruchomić swoją bardziej racjonalną stronę. Próbowałam sobie wmówić, że przecież dobrze się stało; że nawet jeśli Kowalski wciąż by coś do mnie czuł to i tak by nam się nie udało. Bo przecież już byliśmy małżeństwem. A ja miałam mu wiele do zarzucenia: nadmierny pracoholizm, niezwracanie uwagi na szczegóły, bagatelizowanie pewnych spraw, traktowanie mnie jak nieco ograniczoną nie mówiąc o ważnych dla mnie kwestiach. Sama też nie byłam święta: miałam skłonność do drobiazgowości, wyolbrzymiania problemów i byłam kłótliwa. Żadne z nas się nie zmieniło, więc po pewnym czasie nasz związek i tak by się rozpadł tak samo jak za pierwszym razem. To, że nas do siebie ciągnęło nie znaczyło jeszcze że…
Jakie nas, pomyślałam z ironią. Przecież to tylko ja coś do niego czuję. I jeśli mam być szczera w stosunku do samej siebie musiałam przyznać, że popełniłam parę błędów których drugi raz bym nie zrobiła. Pozostawał więc pracoholizm Łukasza. I to tego szczegółu próbowałam uczepić się najbardziej. Bo przecież nie zniosłabym gdyby spędzał ze mną tak mało czasu. Byłam zaborcza jeśli o to chodzi. A jemu wystarczyło znacznie mniej niż mnie.
- Maciek!- Z własnych rozważań wyrwał mnie jakiś damski głos. Spojrzałam mrużąc oczy,  bo jakiś czas temu zdjęłam swoje przeciwsłoneczne okulary. Zbliżała się do nas jakaś opalona blondynka. Całkiem ładna.
- O, jest i Anita. Myślałem, że nigdy nie wyjdziesz z tego cienia.- Odezwał się Duchnowski uśmiechając się do kobiety. Ta przysunęła się do niego bardzo blisko patrząc na mnie spod oka. Z trudem stłumiłam uśmiech. Domyśliłam się, że choć Maciek zdawał się wcześniej nieco ze mną flirtować, to poznał swoją „drugą połówkę” i to ona jest tą upolowaną dziewczyną o której wcześniej wspomniał. Owa połówka widocznie uznała mnie za zagrożenie dla jej chłopaka.- To jest moja dziewczyna, Anita Barwicka.- Zaczął nas przestawiać.- A to Karolina Kowalska, żona mojego byłego przyjaciela. To znaczy jego była żona… mojego przyjaciela… w zasadzie to też byłego. A i nie Kowalska tylko Makuszyńska.
- To prostu Karolina.- Powiedziałam wyciągając w jej stronę dłoń by Maciek skończył swoją nieco pokrętną i rozbrajającą prezentację. I znów musiałam pohamować się od śmiechu gdy zauważyłam grę emocji na twarzy kobiety: najpierw gdy usłyszała że jestem żoną Łukasza pojawiła się na niej ulga; potem gdy Maciek dodał że była pionowa zmarszczka na czole spowodowana konsternacją. Mimo to starałam się zrobić na niej dobre wrażenie.- Miło mi cię poznać.
- Wzajemnie.- Odrzekła, ale byłam pewna że tylko z grzeczności.- Długo się znacie z Maciusiem?- Maciusiem?! Mówić tak do ponad trzydziestoletniego faceta?! Mało co nie parsknęłam.
- Będzie już z osiem lat, co?- Spytał retorycznie.- Spotkaliśmy się podczas prowadzenia tej sprawy narkotykowej w którą zamieszany był Mochowski, opowiadałem ci Anita, bo do tej pory mam sentyment do swojego pierwszego śledztwa w karierze policyjnej. Byłem jej ochroniarzem.
- Doprawdy? Nigdy mi o tym nie mówiłeś.- Widziałam w jej wzroku wyrzut, więc postanowiłam się ewakuować. Nie miałam zamiaru stać się podstawą ich kłótni.
- Mówiłem, tylko najwyraźniej nie pamiętasz. To ona była tą dziewczyną która…
-…bardzo was przepraszam.- Przerwałam mu z delikatnym uśmiechem.- ale muszę chyba wracać do Kasi. Nie powinnam zostawiać jej samej.
- Jasne. Fajnie było cię spotkać. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.- Odpowiedział mi Maciek.
- Ciebie też było fajnie zobaczyć.- Celowo zignorowałam drugą część jego wypowiedzi-  Do zobaczenia. Cześć Anita.
- Żegnaj.- Rzuciła dość oschłym tonem. Z trudem nie przewróciłam oczami. Jejku, żeby być taką zazdrośnicą? Ja nigdy nie zachowywałam się w stosunku do Łukasza w ten sposób…
Nie, i znowu o nim myślę. A przecież było tak dobrze. Tyle że zaczynałam martwić się o coś innego. Do tej pory w ogóle nie zastanawiałam się nad możliwymi konsekwencjami tego co się stało. Chociaż nie, w ciągu ostatniego tygodnia coś przeczuwałam. Nie byłam już głupią trzpiotką jak kiedyś. Ale zachowywałam się jak tchórz bojąc się podjęcia ostatecznej decyzji i potwierdzenia. Bo przecież to, że razem…
- Karola, spotkałaś znajomych?- Usłyszałam za sobą głos Marleny. Nie wiadomo kiedy zbliżyła się do mnie gdy wróciłam do miejsca gdzie pluskała się Kasia.
- A, tak. Właściwie można tak to ująć.
- Czy to on?
- W jakim sensie?- Zaraz jednak się domyśliłam.- Masz na myśli faceta w którym się zakochałam? Nie, to nie on.
- Przepraszam, wiem że to nie twój typ. Tyle, że gdy odeszłaś miałaś taką minę jakbyś chciała zapaść się pod ziemię.
- Nie, ta cała Anitka trochę mnie zirytowała. A poza tym to Maciek przypomniał mi o Łukaszu.- Zastanawiałam się czy się przypadkiem nie zdradziłam, ale Marlena najwyraźniej nie zauważyła w moim stwierdzeniu niczego podejrzanego.- Był jego przyjacielem z pracy.
- A, rozumiem. Ale o ile słyszałam  to chyba doszliście jakoś do porozumienia? To znaczy z Łukaszem? Twoja przyjaciółka, Beata coś o tym wspominała gdy ostatnio cię odwiedziłyśmy.
- Właściwie to tak.- Powiedziałam dość swobodnym tonem.- Może wrócimy teraz do pokoju? Jest strasznie gorąco.- Starałam się zmienić temat by moja bystra siostra w końcu nie domyśliła się prawdy.
- Tak, dobry pomysł. Jasiek powinien coś zjeść.- I tak obie wróciłyśmy do pensjonatu.
Kolejny dzień minął mi tak samo przyjemnie jak poprzedni. Większą część dnia spędziłam na plaży dzięki czemu nabrałam uroczego różowego zabarwienia. Resztę, na spaniu i opieką nad siostrzeńcami. Na szczęście udało mi się uniknąć kolejnego spotkania z Maćkiem. Nie żebym tego nie chciała, skądże. Wkurzało mnie tylko zachowanie tej całej Anity. Jejku, przecież wyglądała na babkę w moim wieku, więc chyba dawno już wyrosła z tych dziecinnych zagrywek zazdrości. Ale najwyraźniej nie. Cieszyłam się, że najwyraźniej wybrali inny kurort niż my, bo spotkania przy posiłkach na zasadzie szwedzkiego bufetu byłyby żenujące.
Późnym popołudniem przyjechał po nas mąż Marleny tak bym w miarę wypoczęta mogła zjawić się w kolejnym dniu pracy. Gdy dojechaliśmy do Warszawy był już dość zaawansowany wieczór. Dlatego Marlena wstąpiła do mnie na moment by odprowadzić mnie do drzwi. Choć mówiłam jej że to nie jest potrzebne, nie pozwoliła sobie tego wyperswadować. Zwłaszcza po tym co stało się w trakcie jazdy.
Bo ledwie tylko wjechaliśmy do stolicy poczułam tak fatalne mdłości, że ledwie mój szwagier zdążył zatrzymać samochód ja tylko otworzyłam drzwiczki auta i już po kilku sekundach pozbyłam się części swojego żołądka. Czułam się tak jakby torsje miały nie mieć końca, ale w końcu wycieńczona odetchnęłam tylko kilkakrotnie. Wracając do równowagi poczułam delikatny wstyd, bo świadkami mojego zachowania była moja cała rodzina mojej siostry. Próbowałam się pocieszać faktem, że dostarczyłam przynajmniej rozrywki małemu Jasiowi, któremu moje wymiotowanie wydawało się być bardzo zabawne.
- Nie, Marlena. Poradzę sobie. Już mówiłam ci, że nic mi nie jest.
- No nie wiem. Idź jutro do lekarza. Nawet teraz wyglądasz na bladą.
- Nic mi nie jest. Mówiłam ci, że to od tego kebabu ze straganu. Aż strach pomyśleć co oni tak wrzucili. Ale naszła mnie taka ochota, że…- Uśmiechnęłam się mając nadzieję, że uspokoiłam siostrę. Tyle, że ona wciąż stała w drzwiach patrząc na mnie z niepokojem. Przez moment nawet bałam się czy nie zapyta mnie o to wprost. Mogłabym przysiąc, że taki pomysł przeszedł jej przez głowę.
- Być może. Ale poczuję się lepiej będąc pewną. Odezwij się do mnie jutro w tej sprawie, dobrze?
- Tak.- Gdy w końcu objęłyśmy się na pożegnanie z ulgą zamknęłam za nią drzwi opierając się o nie całym swoim ciałem. Czułam do siebie niesmak za to, że postępuje tchórzliwie nawet przed samą sobą. Powtarzałam sobie, że przecież nie mam pewności i mówiąc o tym Marlenie nawet jako o czystej hipotezie byłoby oszustwem, ale prawda była inna. Bo wiedziałam, że po prostu musiałabym wyjaśnić jej kto jest tym tajemniczym mężczyzną mojego życia z którym prawdopodobnie jestem w ciąży.
Drgnęłam wymówiwszy to słowo w myślach. Tak, byłam w ciąży. Mogłam się jeszcze łudzić, że to tylko spóźniony okres wywołany bólem po wyjeździe Łukasza lub napięciem jakie towarzyszyło mi w ostatnim czasie z powodu wysłanej przez Jacka paczki. Ale nie była to prawda. Nie potrzebowałam żadnego testu ciążowego by stwierdzić, że ostatnio jestem nadmiernie zmęczona, puchną mi stopy od długiego stania, a góra od mojego kostiumu bikini nagle wydawała się  nieco przyciasna. No i jeszcze te dzisiejsze nudności.
To przecież nie był mój pierwszy raz. Byłam doświadczona: urodziłam przecież jedno dziecko i doskonale pamiętałam jak się wtedy czułam. Bo tak czułam się teraz.
Mimo to rozsunęłam swoją podróżną torbę i na samym dnie wygrzebałam kupiony w nadmorskiej aptece test ciążowy. Potem poszłam do łazienki.
Choć znałam wynik testu, widok dwóch czerwonych kresem okazał się niejakim zaskoczeniem. A więc to prawda, pomyślałam. Po raz kolejny noszę w sobie dziecko Łukasza.
Uśmiechnęłam się do siebie odruchowo gładząc swój brzuch. Nadal był tak samo płaski jak dawniej (choć może nie do końca, ale nie była to kwestia ciąży, ale mojego wzmożonego ostatnio apetytu gdy po wydostaniu się z depresji pochłaniałam masę jedzenia), ale wydawał mi się być jakiś inny. Może to przez powiększony biust? Albo samą świadomość…
Gdy uświadomiłam sobie tor swoich myśli, jakaś racjonalna część zaczęła zasypywać mnie pytaniami: I jak to? Nie boisz się? Nie boisz się tego, że będziesz samotną matką? Że dopiero co zaczęłaś nową pracę planując skupić się na karierze zawodowej? Że ojciec dziecka najprawdopodobniej uciekł do miasta oddalonego setki kilometrów od Warszawy byleby tylko znaleźć się z dala od ciebie? Że w ogóle tego nie planowałaś? Że równie dobrze możesz stracić to dziecko jak dwoje wcześniej? A ty co? Potrafisz się uśmiechać i głaskać brzuch tak jakby wszystko było w najlepszym porządku?
Było to dziwne, ale na te wszystkie pytania mogłam odpowiedzieć jednym zdaniem: Nie, nie bałam się. Paradoksalnie nie pojawił się we mnie żaden strach o to, że znów mogę poronić lub stracić dziecko jak Kubusia. Że zupełnie nie jestem na to gotowa. Bo poczułam, że być może to był potrzebny mi bodziec. Że choć Kowalski nie chciał mieć ze mną nic wspólnego, to jednak zgodnie z jego wolą czy bez niej jakaś jego cząstka będzie przy mnie.
Mały wrzeszczący bobas.
Słodka dziewczynka strojąca się w różowe sukienki.
Albo niegrzeczny chłopczyk rozrzucający po całym mieszkaniu swoje zabawki.
A ja znów będę miała dla kogo żyć.
Jasne, wiedziałam że muszę to sobie wszystko jeszcze ułożyć: przede wszystkim umówić się na wizytę u ginekologa, zdecydować co z nową pracą i czy być może nie warto byłoby wrócić na jakiś czas na wieś do mamy i ojczyma. W końcu jako samotna matka nie dam sobie z tym rady sama. Tyle, że jednocześnie bałam się o tym myśleć, bo jakaś część mnie tylko czekała na to by się załamać. By znów dać mi porwać się strachowi, obawom i depresji. By poczucie, że stracę dziecko i tym razem zagnieździło się we mnie na dobre nie dając mi szansy normalnie funkcjonować tak jak w przypadku Kubusia. W końcu tak już był skonstruowany ludzki umysł: bali się tego czego doświadczyli. Ja też myśląc o macierzyństwie jako nastolatka nigdy nie martwiłam się tym aspektem. Ba, nawet nie wyobrażałam sobie iż mogłabym przeżyć własne dzieci. To wydarzało się w filmach telewizyjnych, w dramatach mających wywołać u odbiorcy wzruszenie. Realny odsetek takich rodzin był relatywnie mały. I tak jak każdy wyobrażałam sobie, że ja do niego nie należę. Bałam się więc nieprzespanych nocy, tego jak zdołam wychować swoje dziecko na odpowiedzialnego i dobrego człowieka, faktu że być może nie uda mi się zapewnić mu pod względami ekonomicznymi tego czego bym dla niego pragnęła albo że będzie nieuleczalnie chore. Los pokazał mi jednak, że jest inaczej. Że moje obawy okazały się bezpodstawne a te o których wcześniej nie myślałam się ziszczą. Nie chciałam wracać do rozgoryczenia i poczucia krzywdy (choć wciąż nadal je czułam będą chociażby w kościele obwiniając o to Boga), którą przerabiałam tuż po śmierci Kubusia. Każdy człowiek miał w swoim życiu wzloty i upadki. Każdy, na swój sposób cierpiał  ale i był szczęśliwy. I każdy zmagał się z własnym ciężarem. Zastanawiałam się czy przeciętny człowiek tak właśnie myśli. Gdy okazuje się być śmiertelnie chorym, umiera mu dziecko lub ląduje w więzieniu. Czy pyta siebie wówczas dlaczego ja?
Nie wiedziałam czy te nieco egzystencjalno- filozoficzne myśli są wynikiem mojego błogosławionego stanu czy po przychodziły mi do głowy tak po prostu, niemniej jednak pozwalały mi na pewną pociechę. Bo innym zdarzały się dużo gorsze rzeczy a potrafili sobie z tym radzić. Dlatego ja też dam radę. Z tą myślą i dziecięcą twarzyczką Kubusia przed oczami zasnęłam. W ostatnim przebłysku świadomości zaczęłam się nawet zastanawiać co teraz mógłby sobie myśleć. Czy gdyby żył byłby szczęśliwy z młodszego braciszka lub siostrzyczki? A może trochę zazdrosny?
Ranek, przywitał mnie potworny m bólem głowy. Z tego powodu nie miałam też ochoty na żadne jedzenie. Ze świadomością ciąży jej objawy się nasiliły, pomyślałam  z  niejakim rozbawieniem. Albo w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, że jakieś objawy tego stanu miałam już wcześniej. W końcu mijało już sześć tygodni od nocy spędzonej z Łukaszem. A dokładnie 45 dni.
Myśląc o nim poczułam znajome ukucie w piersi. Tym razem nie było spowodowane bólem, ale świadomością że przecież będę mu musiała o wszystkim powiedzieć. W końcu jako ojciec powinien to wiedzieć choćby nie wiadomo jak wszystko się we mnie buntowało.
Nie chciałam tworzyć żadnej telenoweli brazylijskiej w której główna bohaterka po latach wyznaje ukochanemu, że dziecko które ma jest jego. Takie zachowanie wydało mi się być bardzo krzywdzące wobec płci brzydkiej. Nie wyobrażam sobie będąc na miejscu faceta jaką wściekłość musiałby czuć do swojej „ukochanej”, która kradła mu kilka lat życia z jego własnym dzieckiem. Przecież to okrutne nie widzieć pierwszego uśmiechu, słyszeć wypowiedzianego słowa czy zobaczyć pierwszego kroku małego brzdąca. No chyba, że partner tego nie chce. Wówczas sytuacja jest prosta.
Zastanawiałam się jak to będzie w moim przypadku. Jak Kowalski zareaguje na wiadomość o ciąży? Czy przeprowadzi się ponownie do Warszawy by znaleźć się bliżej mnie? By w razie co móc czuwać nad rozwojem swojego potomka?
Na samą myśl wszystko się we mnie buntowało. Przecież on nawet nie zapytał mnie o to! Po wspólnie spędzonej nocy ani razu nie wspomniał o jej możliwych konsekwencjach. Czyżby sądził, że to ja stosuję antykoncepcję? To było jedyne logiczne wyjaśnienie. Tyle, że powinien mnie najpierw o to zapytać. Przed było to raczej niemożliwe- do dziś pamiętałam ten szał zmysłów który nas opanował. Ale po? Jak najbardziej. A on co? Żadnych sugestii. Żadnego: Karolina, wiesz jeśli zaszłaś w ciążę to skontaktuję się z tobą. Albo: Jeśli będziesz w ciąży to wmów ją Jackowi. Rozzłościłoby mnie to, ale przynajmniej świadczyło by o jego świadomości! Bo skoro w trakcie stosunku doprowadził sprawę do końca to powinien pomyśleć o konsekwencjach a nie zachowywać się jak gówniarz.
To przechyliło czarę goryczy. Postanowiłam na razie nie mówić o niczym Kowalskiemu: przynajmniej przez kilka tygodni gdy minie pierwszy najmniej pewny trymestr ciąży. No i gdy ból odtrącenia stanie się choć trochę mniejszy. Bo nie wątpiłam, że Łukasz znalazłby honorowe wyjście z całej tej sytuacji. Może nawet poprosiłby mnie jeszcze raz o rękę a ja godząc się przyjąć ochłapy uczucia jakie mógł mi ofiarować zgodziłabym się. Musiałam być więc silna, a na to potrzebowałam czasu. Nie wspominając o tym, że nie miałam pojęcia jak mogłabym się z nim skontaktować nie angażując w to jego rodziny.
Na samą myśl o rozmowie ze Włodzimierzem Kamińskim opanowała mnie zimna furia. Nie cierpiał mnie i vice versa, więc z pewnością nie dałby mi nawet numeru komórkowego do syna. Z kolei po tym jak dwukrotnie w ostatnim czasie odmówiłam jego żonie gdy dzwoniła do mnie by umówić się na spotkanie mogłam wnioskować, że również przywitałaby mnie raczej chłodno. Patrycji nie chciałam w to wszystko wciągać, bo najpierw musiałabym jej to wyjaśnić. Ona nie była osobą która wyświadczyłaby mi taką przysługę. Byłam pewna, że kazałaby mi wyznać o co chodzi. Zwłaszcza po tym jak chciała nas swatać.
Te wszystkie argumenty nieustannie pomagały mi walczyć z samą sobą i pokusą jaką czułam. Tyle, że w pracy nie mogłam się na niczym skupić i kilkakrotnie pomyliłam się w prostych rachunkach. Na szczęście moja szefowa była dość wyrozumiałą kobietą, ale i tak czułam się z tym strasznie. Jak na dodatek miałam powiedzieć jej, że jestem w ciąży?
Po pracy korzystając z publicznego transportu zamierzałam udać się do przychodni by zapisać się na najbliższą wizytę. (Wolałam na razie skorzystać z NFZ-u, ale gdyby wizyta byłaby zbytnio odwleczona w czasie zamierzałam zapisać się prywatnie) Miałam jednak szczęście, bo jedna z kobiet w ostatniej chwili odwołała swoją wizytę, tak więc miła recepcjonistka poinformowała mnie, że doktor przyjmie mnie jeszcze dzisiaj.
- Karolina?- Gdy tylko skierowałam się pod pomieszczenia gdzie przyjmował ginekolog by ustawić się w kolejce usłyszałam swoje imię. Spojrzałam w stronę z której dochodził głos.
- Basia?- Spytałam niepewnie. O cholera. Czemu musiałam spotkać tu akurat ją? Przecież ona przyjaźni się z Beti i na pewno zdradzi, że tu byłam. A potem zasypie gradem pytań o ojca dziecka, a ja będę musiała wyznać jej prawdę tak jak zresztą całej rodzinie.
- Witaj.- Podeszła do mnie z uśmiechem. Była drobniutka, ale obcisła bluzka nie zdołała zamaskować niewielkiej wypukłości.- To Piotrek, mój narzeczony.- Przedstawiła mi towarzyszącego jej młodego mężczyznę.
- Wkrótce mąż.- Sprostował z czułością w głosie (zapewne skierowaną do Barbary) jednocześnie podając mi dłoń.- Piotr.
- Karolina.- Powiedziałam zastanawiając się co zrobić dalej. W końcu zdecydowałam dać się toczyć sprawom ich własnym torem.- Gratulacje.
- Dziękujemy.- Odpowiedziała rozradowana Basia. Widać było, że jest niezmiernie szczęśliwa.- 14 tydzień. Nasz mały chłopiec jest już całkiem duży.- Dodała schylając głowę i dotykając delikatnie swojego brzucha. Jednak gdy ją uniosła jej oczy były już poważne. Ujrzałam w nich nieme pytanie.- A ty? Co tu robisz?- Dopiero po paru sekundach zdołałam zebrać się  sobie. Co mam być to będzie, zdecydowałam. Jeśli moje przyjaciółki dowiedzą się prawdy szybciej niż planowałam to świat nie spadnie mi na głowę. Być może tak po prostu miało być.
- Z tych samych powodów co ty.- Jej oczy rozbłysły.
- Chcesz powiedzieć, że ty też…?
- Tak.- Uśmiechnęłam się zupełnie nad tym nie panując, ale sama świadomość tego faktu napawała mnie szczęściem. Byłam nieodpowiedzialna, bo całe moje i tak pełne bałaganu życie znów zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni, ale nawet ta świadomość nie niszczyła mojej radości.- Ale dopiero szósty tydzień, więc nic nie widać.
- Jak to nie. Promieniejesz. Prawda kochany?- Zwróciła się do Piotra. Ten skwapliwie przytaknął.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Cieszę się, że tobie też się udało. Jacek pewnie się cieszy, co?- Moja radość wyparowała. To było całkiem naturalne, że Barbara podejrzewała iż ojcem mojego dziecka jest towarzyszący mi na przyjęciu zaręczynowym Asi, Bończak ale ten fakt uświadomił mi jak wielkiego chaosu narobiłam. W końcu Beti również wyciągnęła niesłuszny wniosek, że to on był mężczyzną z którym się przespałam. Dlatego nie potrafiła pojąć czemu kilkanaście dni później ostatecznie z nim zerwałam.
- Właściwie to…to trochę skomplikowane.- Nie chciałam kłamać, więc wolałam niczego nie wyjaśniać.
- Rozumiem. Ale jak widzę ty jesteś szczęśliwa. I to jest najważniejsze.
- Tak, jestem. Nawet nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek będę się tak czuła.
Pogawędziłyśmy jeszcze z Basią kilka minut, aż w końcu nadeszła jej kolej. Poczułam przypływ smutku widząc jak Piotr wchodzi do gabinetu razem z nią. Wspierał ją w tym trudnym dla niej okresie. A Łukasz co? Nawet nie brał pod uwagę faktu, że nasze igraszki mogą przynieść jakieś konsekwencje. I mieszkał sobie gdzieś tam w Lublinie przez całe dnie zaharowując się rozwiązywaniem kryminalnych zagadek.
Wiedziałam, że jestem dla niego niesprawiedliwa; w końcu nie miał pojęcia o moim stanie, więc to logiczne że nie było go tu teraz u mojego boku. Przecież nas jako para nic już nie łączyło.
Tak podpowiadał rozum, ale serce nie chciało słuchać. Każdą swoją cząstką biło dla Łukasza oraz naszego dziecka. Pragnęłam tylko jednego: byśmy znów mogli stworzyć rodzinę: ja, on i ono. Ale los nigdy nie dawał mi tego czego chciałam. Moje szczęście zawsze zaprawione było nutką goryczy, a gdy wydawało mi się być pełne znów spotykało mnie coś co je burzyło. Nie marudziłam jednak, bo chęć posiadania dziecka była u mnie tak wielka, że bez wahania gotowa byłabym oddać równowartość wygranej w totka za zdrowego ślicznego noworodka. Zdawałam sobie bowiem sprawę, że choć to zupełnie nieodpowiednia chwila na macierzyństwo w moim życiu, to jednak prawdopodobnie nigdy już się nie wydarzy. Bo nie wyobrażałam sobie jak mogłabym kochać się z innym mężczyzną niż Łukasz. Ba, ja nawet nie byłam w stanie pomyśleć że próbuję się z kimś spotkać. Sama wizja tego napawała mnie odrazą. 
Po wizycie u Tomaszewskiego (tak nazywał się ginekolog, który mnie przyjął) uspokoiłam się całkowicie, a wszelkie wątpliwości wywietrzały mi z głowy. Dziecko było zdrowe, silne i doskonale rozwinięte jak na swój wiek i lekarz nie przewidywał żadnych trudności. Mimo wszystko opowiedziałam mu o swoim wcześniejszym poronieniu. W odpowiedzi kazał mi w razie potrzeby odwiedzać go nieco częściej.
Zadzwoniłam również do siostry informując ją, że byłam u lekarza i nie jestem chora ( Nie kłamałam, bo ciąża to nie choroba, prawda?). Nie dopytywała mnie o nic więcej, ale słyszałam po głosie że się uspokoiła. A ja poczułam wyrzuty sumienia z powodu swojego kłamstwa. Kiedy urosło aż do takiej wielkości? Najpierw stwarzałam pozory jakoby z Jackiem łączy nas coś więcej niż przyjaźń; potem tchórząc powiedziałam Beti że się z nim przespałam; swojej siostrze z kolei o tajemniczym ukochanym. Jak miałam niby pogodzić te wersje? Najłatwiej byłoby zwalić wszystko na Bończaka, ale wiedziałam że nie mogę tego zrobić. To nie byłoby wobec niego uczucie obarczanie go winą za rozpad naszego związku, bo każdy uznałby że zrobił to z powodu mojej ciąży. I w oczach mojej rodziny jawiłby się jako  kompletnie nieodpowiedzialny młokos. Nie, lepiej wykorzystać z wariantu który zaprezentowałam Marioli: powiem wszystkim że poznałam faceta który wydawał mi się być miły i po prostu trochę się zapędziliśmy a ani ja, ani tym bardziej on nie chcemy kontynuować znajomości. Tylko co będzie gdy wróci Łukasz? Przecież tak jak wcześniej deklarowałam nie okłamię go i nie zataję przed nim prawdy na temat tożsamości ojca dziecka. On ma prawo o tym wiedzieć.
Och, kogo ja chcę oszukać? Przecież chcę zrobić to tylko dlatego, bo naiwnie łudzę się że to coś między nami zmieni. Że być może zdoła pokochać mnie na nowo albo moja miłość do niego starczy za nas dwoje. Odruchowo przypomniałam sobie nasz ostatni rozpaczliwy pocałunek. Bo on był rozpaczliwy. Tylko dlaczego? Bo Łukasz czuł się w obowiązku zrekompensować mi brak uczuć ze swojej strony? Albo może przyczyna tkwiła gdzie indziej? Być może wciąż coś do mnie czuł, ale jednocześnie coś go przed tym powstrzymywało.
No tak, znów się łudziłam. Chyba nawet pomimo wieku wyłazi ze mnie marzycielka. Miałam być samotną matką: koniec i kropka. I będę silna nawet gdyby poczucie obowiązku kazało Łukaszowi się ze mną ożenić. Nie zgodzę się za żadne skarby świata. Chyba że będę pewna jego miłości.
Nazajutrz skontaktowała się ze mną Krysia pytając o weekend. Gdy zdałam jej z niego krótką relację zaproponowała spotkanie. Powiedziała, że Asi przydałaby się jakaś rozrywka, bo przyszły mąż nie pozwala jej nic robić.
W innych okolicznościach zgodziłabym się. Tyle, że ciąża wszystko zmieniła. Jak mam wyznać przyjaciółkom że jestem w ciąży? I jak odpowiadać na pytania na temat ojca dziecka? Ale z drugiej strony lepiej spotkać się z nimi póki tego nie widać, a potem ewentualnie dać sobie na wstrzymanie póki nie wymyślę jakieś wiarygodnej bajeczki.
- Jasne. Zoo będzie świetnym rozwiązaniem.
I rzeczywiście: nasz wypad w sobotę okazał się być strzałem w dziesiątkę. Joasia była więcej niż zadowolona choć często robiłyśmy przerwy tak by mogła odpocząć. Ja wówczas też skwapliwie korzystałam z takich okazji. Bo baleriny okazały się być złym pomysłem. Mogłam założyć japonki. W nich przynajmniej moje stopy mogłyby puchnąć ile im się tylko podoba nie sprawiając we mnie odczucia jakby szwy zaraz miały się rozpaść od nadmiernego ucisku. Poza tym szczegółem wszystko przebiegło gładko…aż do momentu gdy wróciłyśmy do domu.
Mąż Krysi wyjechał w delegację, więc jej dom jako jedyny był wolny. Razem z Beti odwiozłyśmy jeszcze jej bliźniaczki do domu (gdy zaczęła żegnać się  z Krzyśkiem zaczęłam zastanawiać się czy w końcu nie zmieni zdania, bo ich pocałunki dawno wykroczyły już poza ramy przyzwoitości), ale w końcu głównie przez śmiech Krysi i Asi oderwała się od niego i razem pojechałyśmy na kontynuację babskiego wieczoru.
- To co wy na małe piwko? Oczywiście dla Asi Picolo!- Zaproponowała Beti.
- Ja chyba wolę sok.- Odparła jej Krysia. Cieszyłam się, że ja też mogę to zrobić bez problemu.
- Ja również.
- Jejku, ale się z was zrobiły sztywniaczki. Ta trzydziecha tak działa? W takim razie chcę by listopad nigdy nie nadszedł.- Poprosiła, bo właśnie w przedostatnim miesiącu roku obchodziła urodziny.
- Wyobraź sobie, że nie.- Odparłam jej.- Ja kończę trójkę dopiero za dwa miesiące jakbyś nie pamiętała. A poza tym to chcę być solidarna z Asią.
- Dobra, nie będę was namawiać. W takim razie przyniosę dla wszystkich sok.- Potwierdziłyśmy chóralnym tak. Gdy Beata zniknęła w kuchni Krysia bez wyrzutu powiedziała:
- Kurcze, to ja tu mieszkam czy ona? Beti najwyraźniej czuje się u mnie w domu całkiem swobodnie.
- Co niezaprzeczalnie ma swoje dobre strony.- Odparła jej Asia.
-Tak. Ma kto nam przynieść sok.- Dodałam.
- Słyszałam was!- Dał się słyszeć ryk Beti dochodzący od strony kuchni. Roześmiałyśmy się ponownie.
Jakiś czas później, gdy okres pierwszych ploteczek i zmian jakie zaszły w naszym  życiu minął Beti zaproponowała nam udział w jakieś grze, której zasady trochę przypominały zabawę w Prawdę czy Odwagę. Trochę się tego obawiałam, ale że wszystkie byłyśmy już nieźle rozbawione zgodziłam się.
Bałam się niewygodnych pytań, ale w zasadzie to ich nie było. Krysia spytała mnie o przyczynę zerwania z Jackiem, więc w miarę możliwości bez zagłębiania się w szczegóły wyznałam jej prawdę. Potem Beti spytała o to który z facetów: jej. Kryśki czy Asi podoba mi się najbardziej (na szczęście udało mi się udzielić dyplomatycznej odpowiedzi). Dopiero pytanie Joanny sprawiło mi pewną trudność.
- A więc wierzysz, że tę paczkę którą ci wysłano naprawdę wysłał ci twój były teść? Pytałaś o to Łukasza?- Tutaj nastrój do zabawy mi minął. Bo nagle w mojej głowie pojawił się alarm. Nie dlatego, że do tej pory nie wyznałam przyjaciółkom prawdziwego adresata paczki (postanowiłam więc zrobić to teraz). Ale niepokoju jaki poczułam nawet po tym wyznaniu. Miałam irracjonalne uczucie, że coś jest nie tak. Że przegapiłam jaki istotny szczegół. Tylko jaki?
„- Na nagrobku Kuby które zostawiałeś co tydzień. To nie ty je tam wysyłałeś? Łukasz?
- Nie…to znaczy wiem kto je wysyłał.
- Na twoje polecenie?
- Tak.”
I już wiedziałam. To nie Kowalski wysyłał mi astry. Gdyby tak było nie byłby aż tak zdziwiony. Wiedział jednak kto to zrobił. Czemu więc przy tym się wzdrygnął? Zaraz jednak przypomniałam sobie coś, co powiedział przy naszym ostatnim spotkaniu:
„Czekaj. Jeśli tak stawiasz sprawę to muszę ci powiedzieć o moim ojcu. Potem zdecydujesz czy…”
Wcześniej jedyne na co zwróciłam uwagę to małe słówko na końcu. Zastanawiałam się czy chciał wyznać, że wówczas po jego wyznaniu to ja zdecyduję czy chcę z nim być. Nie zastanowiły mnie jego wcześniejsze słowa.
Muszę powiedzieć ci o moim ojcu.
Co miał z tym wszystkim wspólnego mój były teść? Bo na pewno Łukaszowi nie chodziło o brak jego akceptacji odnośnie naszego związku. Więc o co? Co takiego zrobił Gardo, że mój były mąż aż tak bardzo bał się mi o tym powiedzieć? Przerwałam jednak swoje rozważania,  bo poczułam gwałtowny skurcz w dole swojego brzucha. I w jednej chwili zerwałam się na równe nogi gnając do łazienki Krysi.

poniedziałek, 25 maja 2015

Cienie przeszłości: Rozdział XXXVIII: Bez Łukasza



Przez kilka następnych dni dochodziłam do względnej równowagi. Próbowałam na nowo dojść ze sobą do ładu i zapomnieć o mrzonkach związanych ze związkiem z Łukaszem. Jednocześnie na samą myśl czułam się wewnętrznie chora: wciąż niesmakiem napawał mnie fakt tak bezpardonowej odmowy mojego byłego męża. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam dlaczego.
Ból odrzucenia, oto co czułam. Z chwilą gdy to przyszło mi do głowy zdałam sobie sprawę, że to prawda. Bo do tej pory to ja byłam stroną która odrzucała: nieśmiałe końskie zaloty kolegów z liceum, niezgrabnego Czarka (tego od paczki z kondomami) ochroniarza Maćka, chłopaka Jacka czy męża Łukasza. I nawet jeśli do ostatniej dwójki czułam szczególne uczucie cierpiąc po rozstaniu to mimo wszystko ja o nim zdecydowałam. Świadomość tego zmniejszała poczucie żalu i straty, sprawiała że mimo wszystko wiedziałam, iż mogłabym postąpić inaczej gdybym tylko chciała; że miałam wybór. W sytuacji z Kowalskim tak nie było: byłam zmuszona przyjąć jego stanowisko i pogodzić się z faktem, że drugi raz to on dokonał wyboru. To jednak powodowało, że na nowo wyrzucałam sobie swoje zachowanie na przyjęciu u Madzi. Dlaczego wyznałam mu tak otwarcie to co czułam? Przecież już wcześniej jasno dał mi do zrozumienia, że powinniśmy zapomnieć o wspólnie spędzonej nocy. Najpierw gdy poprosiłam go o obejrzenie rzeczy Kubusia i naszej wspólnej rozmowie w piwnicy gdy spytałam go o to czy sądzi że gdyby nie śmierć naszego syna nadal bylibyśmy razem; potem po wspólnie przespanej nocy; wreszcie podczas przyjęcia urodzinowego Madzi. Klarowniej się chyba nie dało. Więc czemu do cholery jak głupia żebrałam o okruszki jego uczuć? Równie dobrze mogłabym jeszcze klęknąć przed jego kolanami zalewając się rzewnymi łzami. Sama wizja tego sprawiła, że aż się wzdrygnęłam. Nie było sensu tego roztrząsać: stało się i już. Czasu i tak nie cofnę. I dlatego by nie kusić swojej siły woli wyrzuciłam karteczkę z numerem telefonu którą dał mi po swoim powrocie do Warszawy. Jeszcze tego brakowało bym w chwili słabości chwyciła za nią wykręcając numer.
Utwierdziłam się w tym przekonaniu, gdy w rocznicę śmierci Kubusia wybrałam się na jego grób. Bałam się, że Łukasz znów zrobi mi niespodziankę i jednak okaże się że nie wyjechał jeszcze do Lublina, a ja na niego wpadnę. W końcu pamiętałam jak wyznał mi, że przyjechał do Warszawy specjalnie by być przy grobie Kuby w dniu jego drugiej rocznicy śmierci. Tyle, że jednak mając w perspektywie upierdliwą byłą żonę zdecydował się być może na odwiedziny grobu syna wczesną lub bardzo późną porą byleby tylko jej nie spotkać.
Zbliżałam się więc niepewnie w stronę nagrobka aż do czasu gdy zorientowałam się, że dwie stojące przy nim sylwetki nie należą do Kowalskiego. Podeszłam więc z ulgą witając się z Patrycja  i Madzią.
Początkowo wymieniłyśmy tylko kilka uprzejmości; Madzia z kolei podziękowała mi za prezent urodzinowy. Dopiero pod koniec rozmowy, gdy oznajmiła, że zapomniała kwiatków które kupiła dla Kubusia za swoje kieszonkowe i musi wrócić do samochodu zostałyśmy z Patrycją przez chwilę same. I tak rozmowa w pewnym momencie skierowała się na Łukasza.
- Nie jesteś na mnie zła za to, że nie uprzedziłam cię o jego obecności na przyjęciu?- Spytała.
- W sumie to nie. Początkowo, gdy tam weszłam to tak, czułam lekką złość na ciebie. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że właściwie nie mam po temu żadnych powodów.- Była to prawda. Mimo niefortunnej rozmowy z byłym mężem paradoksalnie cieszyłam się z niej. Bo dzięki temu ostatecznie upewniłam się, że dla Kowalskiego jestem właściwie tylko byłą żoną. I nigdy nie będę musiała zastanawiać się czy noc którą spędziliśmy razem rzeczywiście nic dla niego nie znaczyła czy może badał moją reakcję i miał nadzieję, że przyznam iż coś do niego czuje. Nawet kosztem odarcia siebie z dumy.
- Cieszę się. Emil mówił mi, że to głupota ale wiesz, ja zawsze lubię bawić się w swatkę. A odkąd Łukasz przyjechał z Lublina wciąż pytał mnie o ciebie. Oczywiście starał się by brzmiało to jak gdyby od niechcenia, ale prawda była inna. A przynajmniej tak mi się wydawało. Wiem, że się tego domyśliłaś Karola.- Nawet nie siliłam się na odpowiedź. Pozwalałam na przeprosiny choć jej monolog stał się zbyt długi. Do czasu, gdy nie wspomniała o Łukaszu.- …no i pożegnał się z nami, choć myśleliśmy że zostanie. Prawdę mówiąc trochę naiwnie sądziłam, że wrócił po ciebie. Bo niby dlaczego miałby to robić? Skoro w Lublinie ułożył sobie życie?
- Co ty mówisz?- Spytałam ją z konsternacją.
- Łukasz wyjechał z Warszawy.
- Co?- Sama nie wiem czemu słysząc tę informacje zareagowałam tak gwałtownie. Przecież spodziewałam się tego: ba, nawet miałam nadzieję że tak się stało i nigdy więcej nie zobaczę Kowalskiego.Czemu więc poczułam w piersi wielki ciężar?
- No tak. Dobrze słyszałaś. Nie rozumiem dlaczego, bo nawet nie miał tego w planach. To znaczy miał, ale Emil mówił, że wahał się czy ich nie zmienić. Wspomniał i pobrzdąkiwał ostatnio coś o tym, że chce zakończyć jakieś zaległe sprawy i osiedlić się na stałe w stolicy jak dawniej. Ale on po prostu wyjechał z samego rana po przyjęciu urodzinowym Madzi wymawiając się pracą, choć sprawa nad którą pracował jest już zakończona…- Nie słuchałam jej dalej czując jak serce boleśnie zwija mi się z bólu. A więc wyjechał. Nawet nie pofatygował się by mnie o tym powiadomić, by choć mimochodem wspomnieć o tym, że już jutro ma zamiar wyjechać. Jeśli do tej pory nawet nie przyznając się do tego przed sobą łudziłam się ile dla niego znaczę, to już wiedziałam. Zachciało mi się śmiać. Patrycja zastanawia się nad powodem jego wyjazdu? Gdyby wiedziała, że byłam nim ja…
Bo byłam pewna, że zrobił to z mojego powodu. Jego wyjazd był zupełnie spontaniczny jak sama przyznała Patrycja, a więc pewnie spowodowany rozmową ze mną. Widocznie zdenerwował się, że wciąż zakochana w nim była żona znowu zacznie go prześladować, a on nie będzie mógł delikatnie powiedzieć jej by się od niego odczepiła. Więc zdecydował, że najlepiej wyjechać i uciec.
- Karola, ta wiadomość aż tak cię zaskoczyła? Zbladłaś.
- Nie, po prostu nie spodziewałam się tego. Wspominał mi, że zamierza zostać do rocznicy śmierci Kuby.- Zmyśliłam na poczekaniu.
- Myślę, że zaskoczył nas wszystkich.
- Pewnie tak.- Mrugnęłam. Potem obie pogrążyłyśmy się w ciszy. Patrzyłam w zdjęcie na nagrobku Kubusia zastanawiając się co myślałby o tym Kuba. Czy gdzieś tam z góry też uważał że jego ojciec zachował się wobec mnie niesprawiedliwie czy może to ja byłam winna? Może wciąż nosił w sobie zadane przeze mnie rany gdy po rozwodzie obwiniałam go o wszystko co złe w moim życiu?
- Mamo, mamo zobacz kogo spotkałam!- Słysząc głos Madzi odruchowo spojrzałam w tamtą stronę. I zamarłam, bo spojrzałam w niebieskie oczy Włodzimierza Kowalskiego. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, pewnie już leżałabym martwa. Nie rozumiałam dlaczego mój były teść czuje do mnie aż tak wielką awersję. To znaczy rozumiałam, ale umówmy się: rozstałam się z jego synem, a nie z nim więc ta niemal namacalna wrogość nie była potrzebna. W końcu pani Mariola wybaczyła mi nawet wtargnięcie do jej mieszkania.
- O, witajcie.- Przywitała się z nimi Patrycja całując w policzek. Ja w tym czasie wyjęłam swój bukiet i dużą świeczkę, którą zamierzałam zapalić.
- Jak się masz, Karolino?- Gdy tylko Pati wypuściła panią Kowalską z objęć ta z lekkim uśmiechem spojrzała na mnie.
- Dobrze. A pani?
- Jak widać. Cieszę się, że ponownie się spotykamy.
- Ja też.- Rozmowa wyraźnie się nie kleiła przez otwartą wrogość Kowalskiego. W pewnym momencie poczułam na niego złość. Co aż tak złego zrobiłam, że patrzy na mnie jak na najgorszego robaka? Nie miał prawa traktować mnie w ten sposób. Zupełnie jakbym była trędowata albo kogoś zabiła. Przecież dawniej nazywał mnie swoją córką!
Postałam jeszcze nad grobem synka przez kilka minut pod nosem nucąc słowa modlitwy. Potem zamieniłam jeszcze kilka słów z Patrycją i panią Mariolą. Ta ostatnia zaproponowała nawet spotkanie. Potem pożegnałam się z nimi i z Magdą. Panu Włodzimierzowi tylko lekko skinęłam głową.
- Możemy chwilę porozmawiać?- Niemal wytrzeszczyłam szerzej oczy zdając sobie sprawę, że te zdanie wypowiedział do mnie. A nawet gdy już byłam tego pewna: w końcu wzrok miał skierowany bezpośrednio na mnie,  to i tak do wymówienia najmniejszej sylaby byłam zdolna kilka sekund później.
- Tak, oczywiście.- Odeszliśmy od reszty osób odprowadzani ich ciekawskim wzrokiem. Niemal czułam jak usilnie pracują trybiki w ich głowie zastanawiając się dlaczego Kowalski zaproponował mi rozmowę. Bo te w mojej pracowały tak samo. Czyżby wrogość którą u niego wyczuwałam nie istniała?
- Nie chcę byś spotykała się z moją żoną.- Usłyszałam przebijający się przez moje myśli głos. Głos którego właścicielem był Władysław Kowalski.
- Co?- Aż mnie zatkało. Jak mógł mieć aż tyle tupetu by powiedzieć mi coś takiego? I jak w ogóle śmiał to zrobić?!
- Wiem, że Mariola proponowała ci spotkanie, ale chcę być odmówiła.
- Dlaczego miałabym to robić?
- Dobrze wiesz dlaczego.- Zagrzmiał tylko.
- Raczej nie.- Odparłam  z czystej przekory.
- Mówię poważnie. Nie chcę byś znowu wkraczała w nasze życie zakłócając nam spokój.
- Słucham? Ja zaburzam pański spokój?!
- Ciszej. Moja żona na nas patrzy.
- I niech patrzy, bo to co pan mówi jest po prostu śmiechu warte.- Zasyczałam przez zęby z trudem się hamując.- Może pan nie pamięta, ale byłam żoną pańskiego syna  a więc synową dla pańskiej żony. I jeśli pani Mariola chce byśmy odnowiły kontakt ja nie mam nic przeciwko temu.
- Czego jeszcze chcesz? Nie dość ci było Łukasza?
- W jakim sensie?
- Nie udawaj. Widziałem was na tamtym przyjęciu. I to jak za tobą wybiegł, a potem wrócił przygnębiony.- Starałam się nie dać po sobie poznać jakie wrażenie wywarła na mnie ta informacja. Wrócił przygnębiony? A więc czuł aż tak duże wyrzuty sumienia z powodu mojego niewygodnego afektu?- Znowu próbowałaś wzbudzić w nim poczucie winy? W co go znowu wmanewrowałaś?
 - W nic.- Powiedziałam oburzona tą insynuacją. Ja miałabym go skrzywdzić? To przecież on skrzywdził mnie!
- A ja myślę inaczej. To przez ciebie wyjechał z Warszawy.
- Nie miałam z tym nic wspólnego.- Zaprzeczyłam, choć wiedziałam że tak nie było. Ale co niby miałam mu powiedzieć? Że przestraszył się mojego wyznania? Że nie odwzajemniał moich uczuć? Że to przed tym uciekł jego syn?
- Nie wiem jaki masz w tym cel: może chcesz go dręczyć i wciąż obwiniać o śmierć Kubusia, ale ja na to nie pozwolę.
- A co mi niby pan zrobi?- Spytałam ze złością. Wiedziałam, że powinnam się wytłumaczyć; wyjaśnić, że to raczej Łukasz zrobił mnie w bambuko i tym razem to on był stroną krzywdzącą. Ale nie zrobiłam tego. Nie w sytuacji gdy zostałam tak jawnie oskarżona.
- Nie pozwolę na to.- Oznajmił mi tylko stanowczo.- Potrafię ochronić całą swoją rodzinę.
- Nie sądzi pan, że Łukasz jest na to stanowczo za duży?- Wymsknęło mi się. Chciał mieć wojnę to będzie ją miał. Nie miałam zamiaru pozwolić mu się obrażać. Niech ma mnie za modliszkę albo harpię. Teraz jego opinia na mój temat wcale mnie nie obchodziła.
- Posłuchaj, naprawdę rozumiem że z powodu przeszłości ty również ucierpiałaś, ale może czas pomyśleć o kimś innym niż ty sama? Może rozglądając się wokół zobaczysz jak wiele osób krzywdziłaś do tej pory i jaką cenę nadal za to płacą. Aż do tej pory.
- Ta rozmowa jest bezsensowna.- Ucięłam w końcu mniej gniewnym tonem nie chcąc wdawać się w zbędne dyskusje. Bo w końcu zrozumiałam przyczyny złości pana Władysława na mnie: on sądził że znów skrzywdzę Łukasza. Ciekawe co by zrobił gdybym powiedziała, że to ja zbłaźniłam się przy jego młodszym synu wyznając mu uczucia, które w nim już dawno wygasły.
- Zgadzam się. Ja już powiedziałem to co chciałem. Mam nadzieję, że zastosujesz się do moich próśb.- Próśb?! Chyba raczej gróźb, pomyślałam z trudem gryząc się w język. Ale jako że próbował tylko chronić syna przed nieistniejącą wizją mnie w roli harpii dałam sobie spokój z kłótnią. Na koniec pożegnałam się tylko z nim właściwie niczego nie deklarując. Miałam nadzieję, że tego nie zauważył.
Po rozmowie ze swoim byłym teściem miałam stanowczo dosyć wszystkiego: ostatnie wydarzenia skumulowały się w mnie sprawiając, że miałam ochotę wybuchnąć. I w końcu, gdy już wróciłam do mieszkania zrobiłam to. Wybuchłam… fontanną łez. Dosłownie. Po prostu całe napięcie ze mnie opadło: miałam ochotę przeklinać Łukasza za to że mnie odrzucił, jego ojca który traktował mnie jak przestępczynie bo kilka lat temu to ja porzuciłam jego syna, siebie za to jak bardzo się przed nim poniżyłam i Jacka za to jak bardzo mnie oszukał. Łkając w poduszkę w pewnym momencie sama już nie znałam przyczyny wylewanych łez. Mimo to nadal płakałam chcąc wylać z siebie cały żal. Było mi też niedobrze od szybko wciąganego powietrza. Jednak dzięki temu załamaniu zmęczona usnęłam.
Obudził mnie telefon od Jacka. Bończak prosił mnie o spotkanie, ale ja nie byłam na nie gotowa. Chwilę potem z przerażającą jasnością zdałam sobie sprawę, że nigdy nie będę.
Bo zdałam sobie sprawę, że Jacek nigdy nie odzyska już mojego zaufania, a ja zawszę będę obawiać się że być może właśnie w tej chwili mnie okłamuje. Świństwo jakie zrobił mi wysyłając tamtą paczkę rozdzieliło nas definitywnie. Nawet nasze ostatnie spotkanie nie pomogło mi pozbyć się tego uczucia dominującej melancholii w kontaktach z nim. Mogłam wybaczyć mu to co zaszło między nami kilka lat temu: w końcu po wyjaśnieniu całej sprawy gdy okazał się być niewinny tamtego zabójstwa przez jakiś czas miałam nawet ochotę do niego wrócić. Tyle, że mimo wszystko wrodzone zasady i normy moralne zwyciężyły. Ale teraz, gdy wysłał mi paczkę z rzeczami Kubusia? Żeby zrobić  coś takiego z powodu niechęci do faceta którego uważał za swojego rywala by zrzucić winę na niego?
Już dawno powinnam się przekonać, że jego uczucie przekroczyło już  zwyczajowe normy. Nawet gdy byliśmy już razem wciąż chciał spędzać ze mną każdą chwilę, nieustannie kontrolował, a czasami nawet wydawał się być zazdrosny o zwykłego kolegę z uczelni. Tyle, że wówczas nie zdawałam sobie sprawy. Byłam w nim zakochana, więc lekko wyidealizowałam jego obraz o czym świadczył fakt iż nawet nie zdawałam sobie sprawy kim był tak naprawdę. Na dodatek po raz pierwszy byłam w prawdziwym związku i tak naprawdę nie wiedziałam jak powinien wyglądać. Dopiero normalnie wyglądające relacje, długie szczere rozmowy, wspólne śmiechy i kłótnie to a także wszystko pokazał mi Łukasz…
Cholera, dlaczego musiałam sobie teraz o nim przypomnieć? Nie chciał cię, powtarzałam w myślach. Wykorzystał spędzając z tobą noc korzystając z twojej słabości i uczucia jakim go darzyłaś a potem udawał że nic wielkiego się nie stało. I wyjechał do tego swojego Lublina zapominając o tobie. Ty musisz zrobić tak samo.
- Karolina, nie mówisz poważnie.- Do rzeczywistości przywrócił mnie głos Bończaka dochodzący z głośnika w komórce.- Wiem, że teraz jesteś na mnie wściekła, ale nie odrzucaj mnie. Teraz gdy Łukasz cię zostawił jestem ci potrzebny najbardziej.
- Jak najbardziej, Jacek. Owszem: mówię poważnie.- Odparłam mu.- Mówiłam ci już wcześniej, że każde z nas powinno iść swoją drogą. Inaczej obydwoje będziemy siebie krzywdzić: ja nie mogąc odwzajemnić twojego uczucia, a ty żyjąc nadzieją że kiedyś się to stanie będziesz chciał mnie dla siebie zmobilizować.
- To nieprawda.- Zaprzeczył.
- Nie? A co wtedy gdy kogoś spotkam? Gdy…gdy na nowo się zakocham?- Było to głupie pytanie i czysto hipotetyczne, bo już nawet z chwilą gdy je wypowiedziałam poczułam się  jak kłamczucha. Na nowo zakocham? Przecież to już raczej nigdy nie nastąpi. Wiedziałam, że to co czułam do Łukasza jest tak głębokie i prawdziwe, że związek z kimś innym byłby tylko co najwyżej jego niewielką namiastką.
- Jeśli będzie to ktoś odpowiedni dla ciebie to uszanuję to. Tak jak w przypadku Łukasza.
- Jesteś niekonsekwentny.- Zarzuciłam mu przypominając sobie, że kiedyś twierdził inaczej. Poza tym, w jego stwierdzeniu uderzyło mnie coś jeszcze.- I co to znaczy jeśli będzie to ktoś odpowiedni? Odpowiedni dla kogo? Dla mnie czy dla ciebie?
- To przecież to samo.
- Obawiam się, że nie. I właśnie na tym polega nasz problem Jacek. Dla ciebie nigdy nikt nie będzie dla mnie dość dobry. A poza tym to tkwiąc przy moim boku unieszczęśliwiasz tylko siebie. I to się musi skończyć.
- Skończy się jeśli tylko będziesz na to gotowa. Teraz cierpisz po tym jak potraktował cię Łukasz.
- Jacek, zawsze będzie ten czy inny problem. Zawsze w moim życiu w każdym jego momencie zdarzy się coś co je zaburzy. Choroba, kłótnia z przyjaciółką, wylanie z pracy, czyjaś śmierć…Takie już jest życie i muszę umieć radzić sobie z tym sama. Powinnam wcześniej tak zrobić, tyle że łatwiej było mi na kimś polegać. Teraz czas to zmienić.- Gdy wypowiadałam te słowa zdałam sobie sprawę, że właśnie tak powinno być od samego początku. Doznałam olśnienia, które pozwoliło mi dostrzec jakie błędy popełniłam w przeszłości. I już wiedziałam jaki powinien być mój następny krok.- Do widzenia Jacek. Albo powinnam raczej powiedzieć: żegnaj.
- Karolina, nie mów tak.
- To prowadzi nas donikąd i ty też to wiesz. Czas zerwać ten chory układ między nami. Bo on jest chory. Wróć do Gdańska, do swojej rodziny i znajomych. Musisz o mnie zapomnieć.
- A więc teraz gdy już jesteś wystarczająco silna by poradzić sobie sama znowu odkładasz mnie na bok tak?
- Nie wzbudzisz we mnie poczucia winy. Jak sam wcześniej przyznałeś to ty podjąłeś tę decyzję. Nigdy nic ci nie obiecywałam.
- Robiłem to z miłości.
- Wiem i dlatego jest mi przykro. Jeszcze raz za wszystko przepraszam. Skłamałabym gdybym powiedziała, że nie powinniśmy się spotkać tamtego wieczoru w tej alejce, ale dla ciebie z pewnością byłoby to lepsze. Żegnaj.- Trudno było mi zakończyć tę rozmowę ze świadomością, że jest to jednocześnie koniec naszej znajomości. Ciężko westchnęłam pytając siebie w duchu czy dobrze zrobiłam. Ale tam nie znalazłam odpowiedzi. Chyba, że była nią odczuwalna ulga.
Bo w końcu załatwiłam kolejną sprawę. Pogodziłam się z odejściem mojego synka, zakończyłam definitywnie „związek” z Łukaszem, pożegnałam Jacka. Teraz wreszcie mogłam myśleć tylko o sobie.
A fakty były takie, że miałam prawie trzydzieści lat i mogłam zacząć wszystko od nowa. Ta przeszłość która dawniej wydawała się być nadmiernym balastem teraz okazywała się być źródłem mojej siły. Bo byłam dużo odporniejsza na ciosy niż dawniej. Na przykład to co wydarzyło się między mną a Kowalskim. Dawniej płakałabym jak osiemnastoletnia dziewica po opuszczeniu przez niedoszłego kochanka żaląc się wszystkim swoim znajomym, a teraz poryczałam sobie trochę do poduszki i mi przeszło. Jasne, że na samą myśl o Kowalskim całe moje ciało się spinało. Ale uznawałam to za dobry znak, bo było gotowe do walki. Było zmobilizowane do tego by nigdy więcej nie dać się zranić.
Teraz pora na drugi krok. Idąc do łazienki obmyłam twarz pozbywając się z niej resztek łez. Moja twarz była trochę opuchnięta, ale poza tym czułam się dobrze. Podeszłam więc do biurka i włączyłam laptopa. Miałam zamiar przejrzeć ogłoszenia o pracę by w końcu zacząć pracować w swoim zawodzie i robić coś co dawniej było moim konikiem i pasją. Uwielbiałam Patrycję i pracę w jej kwiaciarni, jednak jej urok nie rekompensował mi duchowej satysfakcji z odpowiednio wykonanego bilansu płatniczego lub wyliczeniu najkorzystniejszej opcji wyboru wariantu. To było coś co dawało mi spełnienie i pozwalało jednocześnie godziwie zarobić.
Po dwóch godzinach poszukiwań znalazłam kilka interesujących mnie ofert i sporządzając swoje CV wysłałam je dwóm czy trzem firmom. Miałam nadzieję, że mimo niewielkiego doświadczenia (poza roczną pracą w agencji banku kilka lat temu, stażami i kursem księgowości) i długiej przerwy przynajmniej jedna osoba da mi szansę. Gorzej tylko co wówczas powiem Pati. Że było mi u niej źle? W końcu praca w jej kwiaciarni bardzo mi pomogła….  Potrząsnęłam głową decydując się teraz o tym nie myśleć. W końcu ktoś najpierw będzie musiał się do mnie odezwać.
Na szczęście tak się stało. I tak, ponad trzy tygodnie później znów mogłam z czystym sumieniem powiedzieć, że moje życie wróciło na normalne tory. Właśnie miałam zacząć pierwszy dzień pracy w małym biurze rachunkowym jako pomocnica głównej księgowej (za mną były już 3 dni próbnego szkolenia kompetencji). Patrycja w miarę spokojnie przyjęła rezygnację i mimo moich zapewnień, że nie odejdę z kwiaciarni dopóki nie znajdzie kogoś na moje miejsce stanowczo kazała mi skorzystać z okazji i iść na rozmowę kwalifikacyjną. A gdy potem okazało się, że mam przyjść okres próbny bez wahania pozwoliła urwać mi się z pracy. Na koniec, gdy wiedziałam już że wszystko mi się udało uściskałyśmy się obie ze łzami w oczach. Może daleko było między nami do tej relacji która łączyła mnie chociażby z Krysią czy Beti, ale mimo wszystko była dla mnie kimś ważnym. Po wszystkim obiecałyśmy sobie utrzymywać kontakt i od czasu do czasu się spotkać.
A skoro mowa już o Beti to ta zdecydowanie nie dawała mi spokoju w związku z Jackiem. Zgodnie z moją prośbą nie powiedziała Asi i Kryśce o tym, że niby się z nim przespałam (nadal nie sprostowałam tego, że nie zrobiłam tego z Jackiem ale z Łukaszem) za co byłam jej wdzięczna. Ale gdy tylko rozmawiałyśmy na osobności gnębiła mnie pytaniami: dlaczego się z nim rozstałam, czy coś mi zrobił i co właściwie ma znaczyć moja decyzja o zakończeniu związku (który notabene nigdy nie istniał) skoro nie wyglądam na szczęśliwą, ale starałam się ją zbyć. Z jednej strony miałam ochotę wyznać jej prawdę: powiedzieć,  że wciąż kocham bez wzajemności Łukasza i to przez niego nie czuję się najlepiej. Wyjaśnić wszystko to co zaszło między nami przed wyjazdem. Ale z drugiej strony czułam się głupio na samą myśl o tym. Bo w końcu ją oszukałam. Mogłam przecież wyznać jej wszystko od razu, a nie po tak długim czasie kłamstw które nieźle się już nakręciły i zaczęły żyć własnym życiem. A znałam Beti na tyle by wiedzieć, że nie przyjęłaby tego najlepiej. Dlatego zostawiłam to tak jak jest: tłumaczyłam tylko, że na razie mam dość facetów, że bycie singielką też ma swoje dobre strony, że czas bym wreszcie doszła do czegoś sama i może skupiła się na karierze. Ale ona jak zwykle podsumowała mnie trafnie jednym sloganem kręcąc przy tym głową:
- Bujasz Karola.- Tyle, że mimo to nie naciskała na dalsze wyjaśnienia.
Po pierwszym dniu pracy byłam tak zmęczona z powodu czerwcowego upału, że wracając do mieszkania z ulgą klapnęłam na swoją sofę. Już od jakiegoś czasu nie czułam się najlepiej: zwykle w czerwcu lub lipcu łapałam porządne przeziębienie i musiałam przez tydzień leżeć w łóżku. Miałam nadzieję, że w tym roku to mnie ominie, ale chyba raczej nie. Dlatego wzięłam zwykłą tabletkę aspiryny i położyłam się do łóżka nakrywając kocem. Byłabym spędziła na nim resztę gorącego popołudnia gdyby nie zadzwonił dzwonek do drzwi.
Okazało się, że to była moja siostra, Marlena. Była przejazdem w Warszawie i przy okazji postanowiła mnie odwiedzić. Sprawiła mi przy tym i radość i lekkie zakłopotanie, bo prawdę mówiąc w mieszkaniu panował lekki bałagan. No ale w końcu Marlena nie była inspekcją sanepidu.
- I jak tam nowa praca?- Spytała mnie gdy tylko wróciłam z kuchni z paczką jakichś ciastek i dwiema szklankami soku z lodem. Podczas naszej ostatniej rozmowy telefonicznej która odbyła się kilka dni temu powiedziałam jej o tym.
- Na razie wydaje się być w porządku. Właściwie nie babka u której pracuje nie dała mi żadnych znaczących zadań: zapoznanie się ze specyfiką firmy, parę druków do skserowania, sprawdzenie merytoryczne faktur, porządkowanie je i takie tam. Mam nadzieję, że jutro będzie ciekawiej, bo prawdę mówiąc trochę się wynudziłam.
- Nie wątpię.- Uśmiechnęła się do mnie tym swoim ciepłym uśmiechem.- Zawsze byłaś ambitna. Cieszę się, że to wróciło. Znów widzę w twoich oczach blask.
- O tak. Ambicja to moje drugie imię.- Zażartowałam.- Choć ostatnio ciężko u mnie z kondycją. Przez te upały czuję się jak słoń.- Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę właściwie o niczym gdy w końcu wypłynął temat Jacka. Czułam się rozdarta: z Marleną zawsze byłyśmy dość blisko i nie chciałam jej okłamywać, ale nie miałam też ochoty niczego wyjaśniać. Postanowiłam więc postąpić połowicznie.
- Jacek zdecydował się wrócić do Gdańska.- Oznajmiłam. Zauważyłam jak delikatnie zmarszczyła brwi z konsternacją zastanawiając się co to właściwie znaczy. Że wyjechał na kilka dni? A może na dłużej? Dlatego cierpliwie czekała na ciąg dalszy.- Między nami już wszystko skończone.- Dodałam więc nie owijając niczego w bawełnę.
- Ty podjęłaś tę decyzję?
- Tak.
- A Jacek? Jak ją przyjął?
- Trochę  niechętnie. Ale nie pokłóciliśmy się jeśli o to pytasz.- Odetchnęłam głęboko.- Właściwie chyba tak jak ja od początku zdawał sobie sprawę, że to nie ma sensu. To co kiedyś nas łączyło chyba nigdy już nie wróci. A my na siłę staraliśmy rozpalić coś co od dawna już wygasło.
- Ale był jakiś konkretny powód, prawda?- Zawahałam się. W tej chwili powinnam chyba powiedzieć Marioli  o tym, że to Jacek okazał się nadawcą paczki. Tyle, że nie wspomniałam jej nawet o niej. Miałabym teraz wywlekać tę historię od samego początku i ją przerazić? Nie, nie mogłam tego zrobić. Jednocześnie z tą myślą pojawiło się w mojej głowie spostrzeżenie, że od dłuższego czasu to ja chciałam kogoś chronić przed cierpieniem wykazując się byciem stroną silniejszą a nie odwrotnie. Cieszyłam się z tego powodu.
- Marlena, na razie nie mogę niczego powiedzieć. Przepraszam.
- Rozumiem. Nie musisz mówić mi jaki konkretnie.- Moja siostra zauważyła moje zakłopotanie.- Chcę tylko wiedzieć czy to z powodu Jacka znowu przewróciłaś swoje życie do góry nogami. Bo ta nowa praca, powrót do noszenia kolorowych rzeczy- tu obrzuciła uważnym spojrzeniem moje błękitne rybaczki i koszulę na krótki rękaw z żabotem w tym samym kolorze.- twoja blada cera- wyliczała dalej-to ma swoją przyczynę, prawda?
- Tak. Jacek zrobił coś czego nie mogę mu wybaczyć.
- Ale kochasz go?
- Nie w ten sposób. Właściwie był dla mnie więcej jak przyjaciel niż partner.
- A więc reasumując: dobrze się stało.- Podsumowała z pytającym wyrazem twarzy.
- Chyba tak.- Zgodziłam się.
- Nie widzę jednak u ciebie radości.- Zrobiła krótką pauzę.- Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać zrozumiem.- Bo wiem, że jest coś jeszcze. Wiem też, że tym razem czujesz się już na siłach uporać się z tym sama. Po prostu chcę byś wiedziała, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nie tak jak wtedy w czasie tej historii z Bończakiem gdy zostałaś wciągnięta w cały ten wir wydarzeń związanych z zabójstwem, jego statusem świadka koronnego, śledztwem CBŚ będąc z tym całym bałaganem sama. Dlatego jeśli tylko mogę ci jakoś pomóc to nie wahaj się powiedzieć mi o wszystkim.
- Nie, nie o to chodzi. Nic się nie dzieje. To znaczy nic co mogłoby być dla mnie choć trochę niebezpieczne. Po prostu…- Gwałtownie przeczesałam dłonią włosy. -…po prostu pojawił się ktoś inny.
- Och…a więc to dlatego zerwałaś z Jackiem. Powinnam się tego domyślić wcześniej. I to twoje zachowanie.
- Co? Jakie zachowanie?
- Jesteś zakochana.- Czułam jak moja cera staje się czerwona,  bo poczułam nagły przypływ gorąca do górnej partii ciała. Czy aż tak do było widać?- Z twojego wyrazu twarzy wnoszę, że to ktoś nieodpowiedni?
- Tak. To znaczy właściwie nie. Tyle, że nie chce ze mną być.
- Powiedział to wprost?
- Jaśniej nie mógł się wyrazić. Poza tym ja wyznałam mu to otwarcie. To znaczy wyznałam mu swoje uczucia, powiedziałam że chcę byśmy spróbowali. Ale on po prostu udał, że nie wie o co mi chodzi. Zupełnie tak jakbym uroiła sobie coś czego nie było. Na samo wspomnienie o tym jak się przed nim poniżyłam to…- Urwałam bojąc się, że powiem za dużo. Albo że przypadkiem wymsknie mi się imię byłego męża.
- Przykro mi. Zasługujesz na szczęście jak nikt inny. I wiesz co? Założę się, że w końcu ten dupek zrozumie że stracił tak ekstra babkę jak ty i będzie żałował. Ale ty już dawno będziesz miała go gdzieś nie pamiętając jak się w ogóle nazywa. - Parsknęłam śmiechem. Łukasz nazwany dupkiem? Gdyby Mariola wiedziała że mówimy o nim…
- Jesteś niezastąpiona. Od razu mi lepiej.
- Cieszę się. Nie chcę cię widzieć już smutnej. Właściwie to przyszłam tu w konkretnym celu. I jak się okazało całkiem trafnym.
- Jakim?
- Na weekend chciałam jechać z dzieciakami na Mazury, ma być świetna pogoda. Miałam jechać z moim drogim mężusiem, ale w ostatniej chwili coś wypadło my w fabryce i nie może zostać. Dlatego mamy wolne miejsce w pokoju. Wybierz się tam z nami. O koszty nie musisz się martwić: tak jak powiedziałam wszystko jest już praktycznie opłacone.- Na moment wróciłam wspomnieniami do swojego wyjazdu z Łukaszem właśnie w tamto miejsce. Do tego jak byłam na niego wściekła za to, że na tę wycieczkę wziął ze sobą laptopa i pracował. Ale również to tego jak było nam tam razem dobrze: biegając i chlapiąc się w wodzie jak małe dzieci a potem kochając się w wynajętym pokoju zajadając się przy tym niezdrowymi przekąskami które potem walały się po całej pościeli. Znów poczułam niedaleko serca iskierkę bólu, ale udało mi się ją zwalczyć. To była przeszłość, która nigdy nie wróci. Nie powinnam jej rozpamiętywać. I tym razem powtórny wyjazd w to samo miejsce tym razem z rodziną siostry pozwoli mi to zrobić. Będzie to dla mnie jak kolejne katharsis.
- Jasne. To znakomity pomysł. Zgadzam się.- Odparłam siostrze.
- Cudownie. Jak za dawnych lat, co?- W odpowiedzi uśmiechnęłam się do niej. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że powrót z wycieczki znów wywróci moje życie do góry nogami.