Łączna liczba wyświetleń

piątek, 27 lutego 2015

Cienie przeszłości: Rozdział XVIII: Szaleństwo



W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego...- rozpoczął ksiądz czekając na reakcję zgromadzonych ludzi. I zaraz rozległo się chóralne: „amen”, które ja sobie darowałam. Jakoś nie byłam w stanie wypowiedzieć choćby najprostszej sylaby a co dopiero dwie. Na dodatek sama świadomość tego po co tu jestem i po co są tutaj ci wszyscy ludzie sprawiała, że mój puls przyspieszał, a oddech się rwał. Dlatego wolałam o tym nie myśleć.
Bo dziś był właśnie „ten” dzień. Dzień, w którym Kubuś miał oficjalnie zniknąć ze świata żywych. Dzień jego pogrzebu.
Nie mogąc skupić się na mszy przyglądałam się otaczających mnie twarzom. Wiele z nich znałam, innych kojarzyłam tylko z widzenia. Jeszcze inni byli dla mnie tylko twarzami. O czym mogli myśleć? Po co tutaj przyszli? Czy przywiodło ich tu szczere współczucie? A może skłonność do sensacji? I co mogli czuć wiedząc, że w małej trumience na ołtarzu spoczywa dwuletni chłopczyk, który nigdy już z niej nie wyjdzie? Czy byli w stanie zrozumieć, że właśnie zawalił mi się świat?
W tej chwili mój wzrok napotkał spojrzenie pani Gawrońskiej, mojej wieloletniej sąsiadki w czasach, gdy jeszcze mieszkałam w rodzinnym domu. Pomyślałam, że włożyła sporo trudu w to aby tu dzisiaj być, bo przecież aby tu przyjechać musiała pokonać ponad 1,5 godziny drogi. A potem przypomniałam sobie jaką była plotkarą. Odwracając szybko wzrok zastanawiałam się czy żal widoczny w jej oczach był szczery? A może to co się tu teraz działo było jej zupełnie obojętne? Ot, odwieczny rytuał cyklu życia: ktoś się rodzi, ktoś inny umiera, by ten pierwszy mógł żyć. A udział w tej uroczystości jest tylko kolejnym takim pogrzebem na który wypada przyjść. Ta myśl mnie rozsierdziła. Bo przecież większość z tych ludzi przyszła tu właśnie dlatego: bo tak wypadało. Bo mnie znali, pracowali ze mną, uczyli się bądź znali z widzenia. Jednak niewielu znało mnie tak naprawdę, niewielu znało też mojego małego synka. A jeszcze mniej kochało.
Wyciągnęłam ten wniosek tylko z powodu wspomnień kilka dawnych pogrzebów w których ja brałam udział. Śmierć ojca mojej szkolnej koleżanki, wujka którego widziałam może kilka razy w życiu, babci ze strony mamy która zmarła gdy ja miałam zaledwie 5 lat, ojca alkoholika przez którego wybryki traktowałam raczej jak niechętnego lokatora oraz kilku dalszych czy bliższych mieszkańców mojej wsi. Nie było tego zbyt dużo. Łączyło ich jednak to, że uczestniczyłam w nich, bo tak wypadało. Nigdy, przenigdy w całym swoim dwudziestokilkuletnim życiu nie straciłam nikogo kogo kochałabym ponad własne życie. I dlatego dopiero teraz, z własnej autopsji zdałam sobie sprawę, jak bardzo musiały ranić ich najbliższą rodzinę te zdawkowe kondolencje, udawanie smutku gdy tymczasem po wyjściu z kościoła ich życie dalej będzie toczyć się utartym rytmem podczas gdy moje nie.
Kubuś.
Samo wymówienie tego imienia w myślach sprawiało mi nieopisany ból. Przypomnienie słodkiego uśmiechu, pucołowatych policzków, jasnych loczków na pyzatej główce. I tego dziecięcego głosiku gdy wołał do mnie: mamo czy dźwięku śmiechu. Myśl, że już nigdy go nie usłyszę była przerażająca. Nie, nawet nie, bo przeraża cię to czego nie znasz. Ja doskonale widziałam co mnie czeka. Oczyma wyobraźni widziałam każdy następny dzień bardziej pusty od poprzedniego, każdą godzinę której towarzyszyć będzie myśl o moim małym chłopczyku i sekundę w której zdam sobie sprawę, że on nigdy nie doczeka następnego roku. To będzie piekło. Moje własne piekło na ziemi.
W porządku?- Cicho spytał głos obok mnie. Odruchowo podniosłam oczy do góry napotykając spojrzenie Łukasza. Dziś, w tym dniu stałam obok niego po raz pierwszy od ponad tygodnia. Stałam tak, zmuszona zapomnieć o tym, że to on ponosił winę za moje nieszczęście, że to przez niego stało się wszystko co złe w moim życiu. Zaczęłam go nienawidzić zwłaszcza za fakt, że z powodu policyjnej biurokracji nie mogłam pochować synka od razu tylko dopiero aż po dziewięciu dniach od jego śmierci.- Karolina?- Szepnął nieco głośniej.- Skinęłam mu tylko głową szybko odwracając wzrok w drugą stronę. Nie chciałam z nim rozmawiać, a co dopiero go widzieć. Nie byłam na to gotowa, bo jego widok nieustannie przypominał mi o mojej stracie choćbym nie wiem jak usilnie starała się pokonać ten odruch. Bo przecież musiałam to zrobić. Musiałam wrócić do domu, do swojej pracy, do Łukasza. Byłam w końcu jego żoną. A poza tym to było słuszne, było moja powinnością, było... czymś co wypada zrobić. Boże, a więc postępowałam tak samo jak ci wszyscy towarzyszący mi dzisiaj ludzie kłamiąc w żywe oczy. Byłam taką samą hipokrytką jak oni.
Nawet nie zorientowałam się kiedy nastąpił koniec nabożeństwa. Dopiero dyskretne chrząknięcie mojej mamy pozwoliło mi zrozumieć wymowę dźwięku kościelnych dzwonów. Szliśmy na cmentarz. Gdy Łukasz próbował delikatnie mnie popędzić by uniknąć dotyku jego dłoni na plecach zmobilizowałam wszystkie siły by zrobić pierwszy krok. A potem drugi i kolejny. Z następnymi było już łatwiej. Jednak w mojej głowie było wręcz odwrotnie. Znów poczułam drętwienie palców, a dłonie zrobiły mi się zimne. Na czoło wstąpił pot gdy kilka minut później mała trumienka miła zostać spuszczona w przygotowany wcześniej dół. Myśl o tym, że Kubuś będzie musiał spocząć w tak ciemnym i zimnym miejscu wyrwała z mojego gardła szloch:
– Nie- szepnęłam sprawiając, że kilka najbliżej stojących mnie osób spojrzało na mnie z niepokojem.- Nie!- dodałam już głośniej robiąc parę kroków do przodu.- Nie chcę by on tam było. Tam nie będzie mu dobrze.
– Karolino...- Łukasz próbował mnie powstrzymać, ale ja już niemal biegłam w stronę dołu.  Gdy tam dotarłam upadłam na kolana przed małą trumną próbując ją otworzyć. Zignorowałam przyciszone głosy zbiorowiska, które zaczęło masowo szeptać. Dla mnie liczyło się tylko jedno: musiałam zabrać stąd mojego synka.
Utulę cię w twoim łóżeczku tym zielonym kocykiem w delfiny, które tak lubisz. I zapalę światło żebyś się nie bał. Wiem, że bez tego nie zaśniesz.
  Karolino, dość.- Gdy mój mąż znalazł się niedaleko mnie próbowałam dać mu ostatnią szansę.- Ludzie na nas patrzą.
Łukasz pomóż mi. Musimy go zabrać do domu. Kubuś jest przerażony i będzie się bał tu zostać. Musimy...
   Karolina, wstań już. On nie żyje i musi zostać tutaj pochowany.- Mówiąc to próbował na siłę podnieść mnie do pozycji stojącej ale ja ze złością go odepchnęłam. Jak śmiał mówić o tym w tak beznamiętny sposób? I na dodatek przypominać mi o tym podczas gdy ja na chwilę wróciłam do momentu gdy on nadal żył.Nie ważne, że w przypływie jakiegoś urojonego wariactwa.
Daj mi spokój! Nienawidzę cię! Jesteś podły i...
Ciii, już dobrze kochanie.- Gdy Marlena uklękła obok przytulając mnie, padłam jej w ramiona z głośnym szlochem. Przez chwilę klęczałyśmy tak obok siebie.- Musisz być silna, Karolina. Musisz, rozumiesz? I musisz pozwolić mu odejść.
Nigdy!- Krzyknęłam kręcąc głową jak w jakimś amoku.- Nie mogę, rozumiesz? Nie mogę.- Straciłam całe siły spuszczając głowę w dół. Twarze zgromadzonych ludzi zaczęły mi się zamazywać tworząc bezkształtną masę. Byłabym upadła gdyby mnie ktoś nie przytrzymał. W przebłysku świadomości zdałam sobie sprawę z widowiska jakie zrobiłam i ukryłam twarz na piersi prowadzącej mnie osoby. Sądziłam, że to mój ojczym Bartek, ale wdychając nozdrzami znany mi zapach już wiedziałam, że to nie był on. Bo przez prawie trzy lata małżeństwa mogłabym go rozpoznać z zawiązanymi oczami. Szybko się odsunęłam nie wiadomo skąd odnajdując w sobie pokłady energii.
- Nie dotykaj mnie!- Syknęłam tylko wyrywając się mu.
Spokojnie.- Odszepnął gestem rąk każąc mi zachować spokój.- Chcę ci tylko pomóc.
   Już w porządku, odejdź.- Rozkazałam nie chcąc dłużej z nim rozmawiać.
Potem odwróciłam się w stronę siostry.- Marlena, możemy wrócić do samochodu?
Tak, kochana.- Zgodziła się zbliżając się jeszcze do Łukasza i coś mu szepcząc. Ja poszłam w stronę parkingu.
Dotarłszy do auta milczałyśmy przez cały czas. Ja po prostu nie miałam ochoty na jakąkolwiek rozmowę o tym co stało się przed kilkoma minutami, a moja starsza siostra chyba nie wiedziała czy w ogóle może go poruszyć. A nóż znów odezwie się we mnie szaleństwo?
Dopiero gdy kilkoro ludzi również przyszło na parking zdałam sobie sprawę, że to już koniec. Za chwilę do samochodu wszedł mój szwagier z małą Kasią, która na mój widok wyraźnie się ucieszyła. Próbowałam nawet odpowiedzieć jej uśmiechem, ale nie byłam w stanie. Wymawiając się złym samopoczuciem odwróciłam twarz w stronę szyby.
Po jakimś czasu byliśmy już na miejscu. Na podwórku były już dwa inne samochody: jeden najprawdopodobniej należał do mojego brata, a drugi mamy z ojczymem. Trzeci był własnością moją i Łukasza.
Patrząc na niewielki budynek, który przez ostatnie kilka lat nazywałam swoim domem zastanawiałam się czemu kojarzy mi się tak źle.
   Możemy już iść?- Odezwała się do mnie Mariola.
   Tak.- Odparłam jej tylko chcąc pokazać, że jednak jestem wystarczająco zrównoważona. Zrobiłam pierwszy krok w stronę schodów i... jakby był żywy obraz Kuby stanął mi przed oczami. Mogłabym przysiąc, że słyszę jego radosny śmiech gdy jechał chodzikiem po całym domu.
O matko, Karolina, co jest?!- Dopiero głos Marleny spowodował, że zdałam sobie sprawę iż upadłam.- Zemdlała?!
Nie.- Odparłam tylko jednak nadal nie mogłam w stać. I sama nie wiedziałam dlaczego.
   Poczekaj tu z nią, pójdę po Łukasza.
   Nie, już w porządku.- Próbowałam zaprotestować, ale naprawdę było mi źle.
Nie byłam w stanie nawet unieść własnej dłoni a co dopiero całego ciała. Upłynęła może niecała minuta gdy zjawiło się większość obecnych. Stali wkoło mnie patrząc zmartwionymi oczami próbując pomóc. Ale jednocześnie dobrze wiedzieli, że nie są w stanie tego zrobić.
Powinnaś coś zjeść.- Odezwała się mama. Potem dodała chyba do wszystkich:- Przez kilka ostatnich dni praktycznie nic nie jadła. To pewnie dlatego.
Nic mi nie jest.- Warknęłam. Nienawidziłam tego uczucia gdy wszyscy inni traktowali mnie jak nierozumnie dziecko. Z pomocą ojczyma i szwagra wstałam i zostałam zaprowadzona do kuchni. Zauważyłam, że mama zdążyła zrobić wszystkim coś do picia. Krzątała się chwilę po mojej własnej kuchni w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Wyjęła z lodówki trochę wędliny i ser, a potem szukała chyba pieczywa. Miałam zamiar powiedzieć jej, że znajdzie go w pierwszej szafce górnej półki, ale dałam sobie z tym spokój. I tak nie miałam zamiaru jeść. Siedziałam więc biernie obserwując całą tę sytuację starając się w niej nie uczestniczyć. Z konieczności, jakiś czas później wmusiłam w siebie bułkę popitą owocową herbatą mając nadzieję, że rodzina da mi już spokój. Dumna z siebie i zła, że zmuszono mnie do jedzenia spojrzałam w twarze wszystkich zgromadzonych. Przy ostatniej w końcu coś do mnie dotarło.- Gdzie jest Łukasz?- Spytałam nie kierując pytania do nikogo bezpośrednio.
Jest w pokoju. Musiał jeszcze dopełnić kilku formalności związanych z ostatnimi wydarzeniami.- Odparła mi moja teściowa
Jakimi wydarzeniami?- Znowu się odezwałam choć nie bardzo interesowała mnie odpowiedź. Była to bardziej ciekawość, ale zgromadzeni uznali to chyba za dobry omen, bo kilkoro wymieniło porozumiewawcze spojrzenia. Liczyli chyba na to, że powoli wracam do równowagi.
W związku z tym napadem w parku, ale ty chyba o tym nie słyszałaś. Bo twój mąż był tam, Karolino i uratował nastolatkę, którą bandyta zamierzał okraść.- odpowiedziała mi tym razem Mariola.
Nie wiadomo jak mogłoby się to wszystko skończyć gdyby nie on.- Dodała mama chwaląc Łukasza jakby dokonał heroicznego czynu.
Cudownie.- Odparłam tylko.- Szkoda tylko, że nie był w stanie uratować własnego dziecka.- Usłyszałam jak ktoś ze świstem wciąga powietrze.
   Karolina!- krzyknęła jakaś osoba niezbyt głośno, karcąc mnie. Nic mnie to
jednak nie obchodziło. Już miałam to powiedzieć gdy głos zabrał mój mąż:
   W porządku, mamo.- Odwróciłam się odruchowo przenosząc na niego wzrok.
Stał niedaleko drzwi jakby właśnie wszedł do kuchni. Dotykał lekko czubkami palców ramion mojej mamy lekko się do niej uśmiechając. Potem spojrzał na mnie. Próbowałam coś z niego wyczytać. Naganę? Smutek? Złość? Nie miałam pojęcia co skrywają te jego ciemne tęczówki, które teraz zdawały mi się być nieprzeniknione. Po kilku latach wspólnego życia wydawać by się mogło to czymś oczywistym. Jednak było wręcz odwrotnie, bo jego twarz zdawała mi się przypominać teraz beznamiętną maskę. Czy zawsze tak było, spytałam się w duchu. Czy zawsze był tak pozbawiony gwałtownych uczuć? Tak doskonale opanowany? A jednak nie, doszłam do wniosku przypatrując mu się uważniej. Pochylone ramiona jakby dźwigał na nich ciężar nie do udźwignięcia, zgarbiona sylwetka, podkrążone oczy. Ten widok powinien wywołać we mnie współczucie, jednak stało się wręcz odwrotnie. Bo to wszystko była tylko poza, poza znękanego śmiercią dziecka ojca, którego tak naprawdę nigdy przy nim nie było. Męczennika, który pokazywał ludziom jak wielkie spotkało go cierpienie. Przypomniałam sobie wyszeptane słowa które usłyszałam zaraz gdy wtulona w koszulę Łukasza odchodziłam z nim od trumny Kubusia:
„ Biedny człowiek. Sam ledwie trzyma się na nogach, a jeszcze musi nieść pocieszenie swojej oszalałej z bólu żonie.”
A więc on zasługiwał na szacunek, a ja tylko na współczucie, a nawet wręcz litość? Czy ci ludzie nie rozumieli, że on wcale nie „trzymał się dzielnie”? Że on tylko udawał, że tak naprawdę nie był w stanie rozpaczać po śmierci synka w takim samym stopniu jak ja, jego matka która spędziła z nim praktycznie każdy dzień i noc? Że nawet w pierwszą rocznicę jego narodzin ważniejsza była dla niego praca? Czy taki ojciec mógł załamać się na jego pogrzebie? Czy oni do cholery uważali, że moje łzy, chwilowa niepoczytalność, chwiejność emocjonalna i omdlenie były tylko teatralnymi zagrywkami by wzbudzić litość i zademonstrować jaka ze mnie kochająca matka?!
  Co, liczysz na moje przeprosiny?- Spytałam zjadliwie gdy nadal na mnie patrzył w jakiś dziwny, niemal badawczy sposób. Słysząc drwinę drgnął jakby obudził się z letargu.
Nie, chciałem tylko porozmawiać.- Przeniósł wzrok na obecnych.- Pójdziemy na chwilę do pokoju. Zaraz do was wrócimy.- Miałam szczerą ochotę zaprotestować choćby tylko z czystej przekory. Jak śmiał w ogóle nie zapytać mnie o zdanie? Przy pierwszej okazji zadałam mu to pytanie. Nic sobie nie zrobił z mojej złości.- Nie sądzisz, że już wystarczająco długo mnie unikałaś?
Nie. Bo nadal patrząc na ciebie widzę tylko...- przełknęłam głośno ślinę unikając dokończenia ostatniej myśli. Nie wiem czemu to zrobiłam. Może jednak zachowałam resztki rozumu, a może sprawił to wyraz jego twarzy w chwili gdy wypowiedziałam te słowa po raz pierwszy tej nocy gdy dowiedziałam się o śmierci Kuby. Grunt, że nie padły teraz: „mordercę mojego syna.”
To widać.- Choć ich nie wypowiedziałam czułam, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego o czym pomyślałam. Maska, którą nałożył na twarz stała się o ile to jeszcze możliwe bardziej beznamiętna.- Zdajesz sobie jednak sprawę, że nadal jesteś moją żoną i w końcu musisz tu wrócić?
Tak.- Powiedziałam. Zaraz jednak dodałam:- Doskonale wiem co powinnam zrobić.- Sarkazm zawarty w moim głosie nie był celowy, ale nawet ja go usłyszałam. Nie zamierzałam jednak przepraszać. Zauważyłam jak Łukasz oparł się rękoma o ramę krzesełka i głośno westchnął.
Wiem, że będziesz mnie uważała za ostatniego sukinsyna za to co teraz powiem, ale po jakimś czasie może zrozumiesz, że tak trzeba.- Spojrzał mi prosto w oczy.- Karolina, nasz syn nie żyje. I im wcześniej się z tym pogodzimy próbując żyć normalnie tym będzie dla nas lepiej.
Pogodzimy?- Szepnęłam z niedowierzaniem.- Naprawdę jesteś w stanie się z tym pogodzić? Iść jutro do pracy, uśmiechać się do sąsiadów, wyjść do kina? Mieszkać w domu, w którym dawniej rozbrzmiewał tupot małych stópek, radosny śmiech czy płacz? Wejść do pokoju w którym spał i bez emocji patrzeć na należące do niego ubrania i rzeczy? No powiedz jesteś w stanie?- Z każdym wypowiedzianym słowem zbliżałam się do niego tak, że teraz dzieliły nas tylko centymetry. Dodatkowo uniosłam twarz do góry by go onieśmielić, ale na nic mi to przyszło, bo on nawet na mnie nie patrzył. Mimo wszystko czekałam w napięciu na jego odpowiedź, na jakiś dowód, że jednak Kuba coś dla niego znaczył.
  Trzeba.. trzeba będzie je wynieść. Jeszcze dzisiaj zbiorę je do kartonów i wyrzucę. A najlepiej spalę żeby…
– Nie - Przerwałam mu nie mogąc w to uwierzyć.- Przecież nawet ty nie mógłbyś tego zrobić.- Oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że nie mam na mówię w kontekście na jego ostatnie pytanie.- Nawet jeśli ta cholerna praca była dla ciebie najważniejsza...
Karolina...- usiłował mi przerwać, ale gestem dłoni kazałam mu zamilknąć i kontynuowałam drżącym głosem:
...nawet jeśli ja byłam ci całkowicie obojętna po trzech latach wspólnej egzystencji, nawet...nawet jeśli go nie kochałeś to to był do cholery twój syn!- Znów czekałam na jakąkolwiek reakcję, ale jej nie było. On wciąż uparcie milczał tak, że miałam ochotę mocno nim potrząsnąć i byłabym to zrobiła gdyby nie dzieliło nas krzesło. Dlatego zrobiłam coś zupełnie innego. Wybiegłam z pokoju w którym się znajdowaliśmy do tego, który jeszcze przed dwoma tygodniami dzielił Kuba. Skierowałam się w stronę szafki biorąc do ręki niewielkie pudełeczko. Potem wróciłam z powrotem. Łukasz nawet nie zmienił pozycji.- Patrz.- Rozkazałam mu. Gdy tego nie zrobił, niemal krzyknęłam.- No patrz, do cholery!- Spełnił moją prośbę chyba tylko dla świętego spokoju. Na widok małej pozytywki jego wargi zacisnęły się w wąską linię.- Widzisz to? Poznajesz?- Dla lepszego efektu włączyłam ją i po pokoju rozległa się cukierkowa melodia, której melancholijna wymowa dawniej wydawała mi się wesoła, a teraz brzmiała przeraźliwie smutno.
Wyłącz to.- Usłyszałam w pewnym momencie.
A więc jednak pamiętasz.- Odparłam nieco zgryźliwie.
   Powiedziałem, żebyś to wyłączyła.
Dlaczego? Przecież to tylko nic nie znacząca melodia. A może coś ci przypomina? Dostał tę pozytywkę od ciebie na drugie urodziny. Może jednak pamiętasz jak nasz synek włączał ją popiskując wesoło usiłując śpiewać?- Spytałam retorycznie. Melodia i ciche słowa nadal sączyły się z czarnego pudełka.
„Więc oczka zmruż, i zaśnij już. Opowiem ci bajeczkę”
Kazałem ci to wyłączyć.- Powtórzył, a jego głos był tak aksamitnie spokojny, że aż groźny. I taki pewnie miał mi się według niego wydać w istocie.
Ha, nie możesz tego słuchać co? Ale będziesz musiał. A potem powiedz mi, że jesteś w stanie zapomnieć o Kubu...- Nie zdążyłam dokończyć, bo nagle pozytywka zniknęła z mojej dłoni uderzając w ścianę z głośnym plaskiem. Cukierkowa melodia została przerwana w połowie taktu, a cisza która wówczas zapadła wydawała się być niezwykle gęsta. Ale niespodziewanie dla nas, jakiś mechanizm ponownie się uruchomił- najwyraźniej Łukasz nie uszkodził pozytywki do końca. I choć zniekształconym głosem autor wyśpiewał wyraźnie jeszcze jeden wers:
„Tragiczny los, okrutna śmierć w udziale im przypadła.” Potem pozytywka zamilkła już całkowicie. Spojrzałam w kierunku rozsypanych kawałków plastikowych elementów nie mogąc spojrzeć na własnego męża. Zastanawiałam się czy to był czysty przypadek, że pajac wyśpiewał akurat tę frazę. Niemal czułam jak los perfidie ze mnie kpi karmiąc się moim cierpieniem. Jak z jakiejś wysokości na krześle siedzi mężczyzna zwany Bogiem i uśmiecha się zadowolony ze swojego dzieła.
Chcąc sprawdzić jaką reakcję wywarło to na Łukaszu (i czy w ogóle wywarło) podniosłam na niego wzrok. Usłyszałam tylko jego głośny oddech gdy z trudem usiłował się uspokoić.
Co się stało? W porządku?- Bez jakiegokolwiek uprzedzenia do pokoju wkroczył mój brat. Usiłowałam się uśmiechnąć.
Tak. Łukasz... on upuścił pozytywkę. Możesz wyjść.
Ach tak.- Po wyrazie twarzy Wojtka zrozumiałam, że nie kupił tej bajki, ale taktownie nie zarzucił nam tego. Spojrzał na mnie po czym jeszcze raz rzucił okiem na rozbitą na niewielkie elementy pozytywkę. Chrząknął.- Marlena kazała wam powiedzieć, że musi już jechać, bo Kasia jest śpiąca. Ja z mamą też będę się zbierać, bo nie chcemy wam przeszkadzać. Powinniście teraz wspólnie uporządkować wasze sprawy. Aha, Karola twoje rzeczy zostawiłem w salonie. Będziesz mogłam się potem rozpakować.- Mój brat szykował się do wyjścia, ale ja go zatrzymałam w ostatniej chwili.
Nie, zaczekaj.- Poprosiłam.- Ja... ja wracam z wami.
Co?
Tak. Ja...to znaczy my postanowiliśmy z Łukaszem, że tak będzie lepiej. Musze uporządkować jeszcze trochę spraw i dość ze sobą do ładu.
Karolina, co tym mówisz? Przecież...
  Wojtek, nie mam zamiaru z tobą dyskutować. Zrobię to z mamą. Jest w kuchni?
Tak.- Gdy zamierzałam wyjść odezwał się jeszcze raz:- Łukasz, ona mówi poważnie? Wyprowadza się do matki?- W napięciu oczekiwałam jego odpowiedzi. Czy znów rozkaże mi wrócić do domu tym samym apodyktycznie władczym tonem? Już szykowałam się na awanturę gdy mój mąż
odpowiedział:
Oboje potrzebujemy trochę czasu by zaakceptować śmierć...- tu gwałtownie przełknął ślinę.- ...zaakceptować zmiany jakie zaszły w naszym życiu-  Zakończył inaczej.
Ach tak.- Powiedział głupio Wojtek drapiąc się po głowie. Ja skorzystałam z okazji i wyszłam.
Nie było łatwo przekonać do swojej decyzji mamy, ale mając za sobą Łukasza (to znaczy mogąc używać tego argumentu, bo podczas przeprawy z nią w ogóle się nie odzywał tylko kiwał głową) pół godziny później siedziałam już w samochodzie, a dwie potem w rodzinnym domu. Mój młodszy braciszek studiował, więc wynajmował z dwoma kumplami mieszkanie i praktycznie nie bywał w domu. Miałam więc dla siebie wolne piętro. Od razu otoczyła mnie lawina wspomnień: czasów gdy jako nastolatka wraz z siostrą zapraszałyśmy koleżanki na noc, szykowałyśmy się na imprezę czy do kościoła. Potem te mniej przyjemne: kłótnie rodziców gdy ojciec wracał z pracy bez wypłaty, jego zapijaczony nieco bełkotliwy głos i krzyki które doskonale słyszałam nawet pomimo dzielącego nas piętra. Teraz panowała tu zupełnie obca cisza.
Nie mogłam do niej przywyknąć. Zdawało mi się, że nawet ptaki nie śpiewają, a przyroda cierpi razem ze mną w połączeniu z bolesną stratą. Jednocześnie przerażała mnie, wchłaniała w nieznane, wabiła. Nie miałam pojęcia jednak gdzie.
W nocy, tak jak i każdej kolejnej śnił mi się Kubuś. Znów słyszałam jego głos i śmiech. Paradoksalnie był on radosny, tak bardzo jak jeszcze nigdy nie śmiał się w rzeczywistości. I jak nigdy się już nie zaśmieje, dodał mi w głowie jakiś głosik. Zapaliłam nocną lampkę drżąc na całym ciele, choć w pokoju było bardzo ciepło, a ja miałam na sobie piżamę. Nie mogłam się jednak uspokoić. Przypomniałam sobie o tabletkach, które zostawiła mi mama i wzięłam jedną z nich. Potem, dla pewności połknęłam drugą. Dzięki temu zdołałam zasnąć.
Kilka kolejnych dni było jeszcze gorszych. Starałam się zrozumieć dlaczego: przecież najgorsze i najbardziej bolesne momenty powinnam mieć przecież za sobą: śmierć dziecka, widok jego martwego ciała w trumnie czy dźwięk rzucanej przez łopaty ziemi który wciąż nękał mnie w snach choć przecież nawet nie uczestniczyłam w tym momencie pogrzebu. Wszystko powinno więc powoli się normować, wracać do ładu. Powinnam przyzwyczajać się do nieustannie towarzyszącego mi bólu. Dlaczego więc tak nie było? Po kilku dobach rozważań doszłam do własnych wniosków. Bo dotychczas na coś czekałam. Czekałam aż porywacze oddadzą mi dziecko, aż Kuba odzyska przytomność po porwaniu, na wydanie jego martwego ciała, pogrzeb... A teraz, gdy nie zostało już nic co miałoby z nim związek z przerażającą jasnością dotarła do mnie jakże oczywista prawda, że on już nigdy nie wróci. Tak, minęło już prawie 16 dni od jego śmierci, a ja nadal nie mogłam przyjąć tego do wiadomości. Owszem, wiedziałam że on zniknął; moje ciało i rozum (poza nielicznymi chwilami szaleństwa) także to wiedziało, jednak nie znaczy to, że zaakceptowało. Po wypadku możesz wiedzieć, że teraz nie będziesz nic widział przez uszkodzenie rogówki oka i nawet- po trudnym oswajaniu się z prawdą- z tym pogodzić. Jednak w momencie gdy będziesz chciał wrócić do normalnych czynności takich jak picie porannej kawy, oglądanie telewizji czy czytanie książki zrozumiesz, że to nie jest teraz możliwe. Że nieodwracalna utrata wzroku nie jest tylko pustym frazesem diagnozy postawionej przez lekarza, ale czymś co w twoim dalszym życiu spowoduje nieodwracalne zmiany. Przedtem, traktujesz to jeszcze jako coś abstrakcyjnego, jeszcze nie do końca to do ciebie dociera, jeszcze z wielu utrudnień nie zdajesz sobie sprawy. Masz nadzieję, że wyrok nie jest pełnomocny a więc masz szansę odzyskać wzrok. Może nawet myślisz optymistycznie, że skoro inni są niewidomi i dają sobie jakoś radę to ty też zdołasz. W końcu pocieszasz się nawet tym, że jednak była ci dana szansa widzenia świata przez jakiś czas; że wielu ludzi nie widzi od urodzenia i nie miało szansy tego doświadczyć. Jednak długo nie możesz się tak oszukiwać, bo po wielu trudnościach dochodzisz wreszcie do momentu całkowitego rozgoryczenia. Kryzys jest tak wielki, że wcale nie dziękujesz Bogu za to, że kiedyś jednak widziałeś; wcale nie czujesz że twoje cierpienie jest częścią jakiegoś wielkiego planu czy bożej próby. To przestaje cię obchodzić. Bo widzisz tylko trudności. Widzisz (a właściwie to nie widzisz, ale słyszysz) wielu szczęśliwych zdrowych ludzi gdy ty za swego jedynego towarzysza masz tylko ciemność. I wówczas pytasz: dlaczego ja? Czemu to nie mogło spotkać kogoś innego? Czemu zły Bóg nie odebrał wzroku twojej sąsiadce, sklepowej czy fryzjerce? Dlaczego to spotkało właśnie ciebie?
Ja też zadawałam sobie te pytania. Też szukałam na nie odpowiedzi próbując pocieszać się modlitwą, rozmowami z mamą, spacerami w parku. Naprawdę usiłowałam się pogodzić ze śmiercią Kuby, uwierzcie mi. Ale jak w ogóle mogłam to zrobić? Jak jakakolwiek matka może zapomnieć o własnym dziecku? Jak, gdy zaraz po obudzeniu odruchowo łapałam się na tym, że zamierzam udać się do pokoju po to by zobaczyć czy nadal smacznie śpi; po tym jak robiąc zakupy odruchowo kierowałam się do działu dziecięcego by kupić owocowe zupki, po tym jak widząc matkę z dzieckiem chciałam jak najszybciej wrócić do domu by spotkać tam Kubę... te sytuacje mogłabym mnożyć. Nie pomagały mi nawet częste wizyty na cmentarzu podczas których opowiadałam synkowi z detalami każdy mój dzień. Nie byłam w stanie żyć. Byłam za słaba. Może inni potrafiliby to zrobić, ja nie umiałam. Próbowałam nawet różnych technik: udawałam, że nic się nie stało, że Kuba tylko wyjechał na jakiś czas. To jednak powodowało, że mama i ojczym patrzyli w przerażeniu na to jak planuję kupić zimową kurtkę dla Kuby, który wyrósł z poprzedniej. Zmieniłam więc taktykę udając, że znów mam dwadzieścia lat i studiuję, że wcale nie byłam matką i nie wiem kim jest Kubuś. Ale i tak wszystko nieustannie mi o nim przypominało. W końcu, ostatecznie starałam się wmówić sobie, że przecież jestem silna i mam po co żyć; że przecież jest jeszcze Łukasz i że gdzieś tak w zamierzchłej przeszłości byłam z nim bardzo szczęśliwa, ale to... to z kolei wydawało mi się wydarzyć w innym życiu. Na dodatek te sny...Sny, w których główny prym wiódł Kubuś. Jak mogłam spać? Jak mogłam nie budzić się z krzykiem w nocy tak, że często wpadała tam przerażona mama i tuliła mnie mocno niczym przerażone dziecko słuchając jak opowiadam jej, że Kubuś siedział na moim łóżku i nagle zniknął? Teraz, z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, że powoli zapadałam w szaleństwo, ale wtedy nie miałam o tym pojęcia. I może gdybym od razu skorzystała z rady mamy i Tomka, który kilkakrotnie próbował mnie odwiedzić namawiając do wizyty u specjalisty, nic by się nie stało. Bo któregoś dnia, gdy sen zmógł mnie z przemęczenia jeszcze przed dziesiątą i wcześniej poszłam spać. Obudził mnie delikatny szmer w drzwiach. Zignorowałam go, lecz słysząc znajomy głos: „Nie, kochanie, musimy dać jej teraz odpocząć, jest noc. Poza tym nie możesz tu tak wparować, bo będzie tak zaskoczona, że może nawet zemdleć” podniosłam się do pozycji leżącej. Spojrzałam w stronę sączącej się strugi światła próbując przyzwyczaić oczy do ciemności  i dostrzegłam w nich jakąś postać.
Łukasz?- Spytałam z wahaniem.- To ty?- Postać przybliżyła się do mojego łóżka w całkowitej ciszy. Odrobinkę przestraszona faktem, iż może błędnie połączyłam dźwięk głosu z osobą mojego męża próbowałam przesunąć się jak najdalej od ramy łóżka.
Spokojnie, to ja kochanie.- W końcu odpowiedział. Usłyszałam jego śmiech, który w tej chwili wcale mnie nie uspokoił. Dlaczego to robił? Czemu się śmiał? Już miałam go o to zapytać, gdy usłyszałam jakiś pisk niedaleko drzwi.
Co to było?- Spytałam. Potem poczułam jak Łukasz chwyta moją dłoń w swoją.
  Karolina, już wszystko dobrze. Ten cały koszmar się skończył.
  Co? O czym ty mówisz? I kto przyszedł z tobą?- Czując dłonie męża na swojej twarzy odruchowo próbowałam je odepchnąć.
  To ja mamusiu.- Zamiast Łukasza odparł mi dziecinny głosik Kubusia.- Ja żyję.

środa, 25 lutego 2015

Cienie przeszłości: Rozdział XVII: Prawda boli



Pewnie część z was mnie znienawidzi za tę część, ale trudno: taka koncepcja :)


Wracając z toalety zastałam mamę z Łukaszem, moimi teściami oraz lekarzem. Na widok ich wyrazu twarzy z miejsca przyspieszyłam kroku.
– Boże!- Okrzyk mamy wzbudził we mnie pierwsze poczucie niepokoju. Kolejny jej łzy.
– Doktorze, co się dzieje?- Spytałam nawet zanim stanęłam obok niego. Wszyscy spojrzeli na mnie niespokojnie- Coś z Kubusiem? Już się obudził?
– Och. Przepraszam.- Moja mama wydała z siebie jęk trzymając się za usta. Serce mocniej zaczęło mi bić.
– Co się stało?- Powtórzyłam gdy doktor wymienił z moim mężem znaczące spojrzenie. Potem przeniosłam wzrok na Łukasza.- Pogorszyło mu się tak?- Widząc jak mocno zaciska usta i ucieka wzrokiem nie wiedziałam już co myśleć.
– Przykro mi, pani syn właśnie zmarł.- Oznajmił beznamiętnie młody doktor.- Organizm był zbyt wycieńczony i słaby by poradzić sobie  z odwodnieniem. Staraliśmy się podawać kroplówkę i...- Nie byłam w stanie słuchać dalszych słów lekarza, bo zatrzymałam się przy pierwszym zdaniu. Nadal jednak nie docierało do mnie jego znaczenie.
Więc jak długo Kubuś będzie jeszcze musiał tu zostać?
Pani Kowalska właśnie powiedziałem, że...
Panie doktorze, proszę już iść. Moja żona jest w szoku.
Ale...- Nie wiem co zrobił Łukasz, ale lekarz w końcu odszedł. Gdy zostaliśmy sami spytałam go:
O co mu chodziło? Nic nie zrozumiałam. Kiedy będziemy mogli odebrać Kubę ze szpitala?- Mąż patrzył na mnie spojrzeniem bez wyrazu. Teściowa nerwowo mięła w dłoniach chusteczkę, a jej mąż uciekał wzrokiem w bok. Uśmiechnęłam się do Łukasza.- Czemu tak na mnie patrzysz?
Karolina, nasz syn...Kuba...on, on...nie żyje.- Do tej pory nie jestem w stanie wyjaśnić swojego irracjonalnego zachowania. Może prawda była dla mnie zbyt przytłaczająca aby ją przyjąć i zrozumieć. W każdym razie zachowywałam się właśnie tak jakbym nie słyszała tego co usiłował powiedzieć mi doktor a potem mąż.
Pójdziemy go teraz odwiedzić? Ostatnio pielęgniarki powiedziały, że odwiedziny są od dziewiątej, a nie chciały mnie wpuścić, bo mały miał jakieś badanie. Teraz chyba już można, co?
Nie rozumiesz? On nie żyje. Nie masz już po co go odwiedzać.- Ostatnie słowa wypowiedział niemal szeptem.
Jak to nie mam po co go...? O czym ty mówisz? Przestań.- Zaczęłam się denerwować, bo jakimś cudem prawda w końcu zaczynała docierać do mojej głowy. Odwróciłam się, a potem biegłam korytarzem aby nie słuchać Łukasza. W tamtej chwili wydawało mi się, że jeśli nie usłyszę prawdy to mój ukochany synek będzie żył. I to właśnie mąż wydawał mi się być wykonawcą wyroku.
Karolina, zaczekaj. Musimy porozmawiać.
Zostaw mnie. Mówisz jak potłuczony.
Kuba nie żyje, rozumiesz?- Zaszedł mi drogę chwytając za ramiona. Jego twardy wzrok mnie przeraził.
Puść mnie. Chcę odwiedzić Kubusia i muszę porozmawiać z lekarzem.
Do diabła przecież właśnie z nim rozmawialiśmy! Nasz syn nie żyje!- Potrząsnął mną tak, że aż poczułam ból.
Łukasz, robisz jej krzywdę- Usłyszałam za nami głos Władysława Kowalskiego.- Jest w szoku, daj jej ochłonąć- Mąż puścił mnie tak szybko jak wcześniej chwycił. Jednak zachwiałam się na nogach z zupełnie innej przyczyny.
Córeczko w porządku? Zaraz pomogę ci wstać- Pani Mariola z Władysławem Kowalskim próbowali mnie podnieść. Ja się jednak zaparłam klęcząc na szpitalnym korytarzu.
Gdzie jest mój syn? Gdzie jest Kubuś? Co oni mu zrobili? Chcę zobaczyć
synka!- darłam się nie wiadomo do kogo. Potem spojrzałam na Łukasza, który ze spuszczoną głową stał odwrócony plecami do mnie.- Łukasz, przynieś mi go. Zabieramy go do domu. Tam będzie bezpieczny. Lekarze mu nie pomogą.
Chyba powinniśmy zawołać pielęgniarkę.- Usłyszałam głos swojego teścia jakby dochodził zza ściany pokoju.- Ona zaraz wpadnie w histerię.
Gdzie poszedł nasz syn? Czemu ją zostawił?
– Poszedł przecież po Kubusia- Odparłam im na to.- Czemu płaczesz, mamo?
Boże, Władzio ona wciąż jest w szoku.
Wszystko w porządku- odpowiedziałam im.- Chodźmy już do Kubusia.
Zawołaj Danusię. Może jej rodzona matka pomoże.
Najpierw ją podnieśmy.- Nie wiem co działo się dalej. Pamiętam jeszcze jak moi teściowie podnieśli mnie z podłogi razem z jakąś panią w białym fartuchu, która akurat przechodziła korytarzem.
Obudziłam się jakiś czas potem: kilka minut, godzin...Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. W uszach wciąż rozbrzmiewały mi słowa lekarza:
Przykro mi, pani syn nie żyje. Pani. Syn. Nie. Żyje.
Cztery słowa, które zniszczyły mi życie wypowiedziane tak chłodnym, tak beznamiętnym tonem jakby ktoś stwierdzał, że właśnie na dworze zaczął padać deszcz. Przed oczami stanęła mi twarz Kuby: roześmiane oczy, szerokie usta, rumiane krągłe policzki...Poczułam, że nie mogę złapać tchu i zaczęłam spazmatycznie łapać powietrze.
Szybko, obudziła się!
Boże, co się stało?! Córeczko, oddychaj. Spokojnie.
Karolina, Matko...
Zawołajcie lekarza- Nie wiem kto wypowiadał poszczególne słowa, ale dokładnie pamiętam ich treść, nerwowy przerażony ton, mocne ściskanie dłoni. Potem ktoś chwycił mnie za rękę zapinając na przedramieniu jakiś pas. Domyśliłam się, że to właśnie sprowadzony lekarz bada mi ciśnienie. Potem chyba dali mi coś na sen, bo obudziłam się dopiero wieczorem we własnym łóżku.
Przy nim siedział na fotelu Łukasz beznamiętnym wzrokiem wpatrzony w okno. Słyszałam dochodzące z kuchni inne głosy: chyba mojej mamy i Bartka. Chwilę potem ujrzałam swoją siostrę Marlenę.
Karolina, jak się czujesz?- Spytała mnie łagodnym tonem podchodząc do łóżka.
Łukasz dopiero teraz wolnym, niemal mechanicznym ruchem przeniósł wzrok na mnie. Przymknęłam na chwilę oczy.
Powiedzcie mi, że to nieprawda. Ktoś chwycił moją dłoń i mocno ścisnął, ale
ja ją odepchnęłam. Gdy otworzyłam oczy z powrotem zobaczyłam, że należała do mojego męża.- Łukasz?- W wypowiedzeniu jego imienia kryła się błagalna prośba. Gdy jednak spojrzał w okno, umarła.- Boże nie, nie Kubuś. Nie mój ukochany synek...- Moim ciałem wstrząsnął szloch.
Uspokój się. Oddychaj.
Łukasz, zrób coś wreszcie.
Kara…- Nie wiem czemu na dźwięk jego lekko ochrypłego, jakby odwykłego od mówienia głosu na moment przestałam płakać. Spojrzałam mu w oczy widząc ten sam ból który ja czułam.
Łukasz, przyprowadź mi go. Chcę zobaczyć Kubusia.- Gdy nachylił się do mnie usiadłam na łóżku łapiąc go za ramiona.- On żyje, prawda? Przecież ten bandyta w końcu go wypuścił! Nic mu nie zrobił. On żyje, rozumiesz?!- Objął mnie mocno, a ja zaczęłam szlochać w jego ramionach- Błagam, powiedz!- Chwycił moją twarz w dłonie trzymając swoją tak blisko, że niemal się stykały.
Posłuchaj, nasz syn...Kuba nie żyje, rozumiesz? Musisz się opanować.
Kłamiesz!- Odepchnęłam go ze wstrętem.- Chcę zobaczyć mojego synka.
Zawołajcie go. Kubuś! Kubuś!- Gdy Łukasz próbował mnie uspokoić zaczęłam krzyczeć jeszcze głośniej.
Dajcie jej środki uspokajające, które zalecił lekarz.
Nie, nie chcę żadnych środków! Chcę Kubusia!- Zaczęłam krzyczeć i rzucać się na łóżku zupełnie jak wariatka. Gdy tylko mąż próbował mnie powstrzymać gryzłam, drapałam i kopałam gdzie popadnie. Dopiero gdy spośród wielu głosów usłyszałam swoją mamę zdałam sobie sprawę z tego co robię. Ale tylko na chwilę. Zaraz jednak środki zaczęły działać, bo powoli wbrew sobie moje ciało zaczęło się rozluźniać a język plątać. Na koniec zanim zmorzył mnie sen pozostały tylko łzy.
W nocy dręczyły mnie koszmary. Chyba kompletnie się załamałam, bo wydarzenia w mojej głowie odbierałam jak kartki z kalendarza, które wyrwane wymieszały się tworząc bezładną masę pozbawioną kontekstu. W jednej chwili w głowie miałam tamten dzień gdy ludzie Mochowskiego porwali mnie by pogrążyć Jacka; w innej potworne uczucie gdy Łukasz brutalnie wyjawił mi o nim prawdę. Potem obraz zastąpił inny: moment w którym pierwszy raz spotkałam Jacka: wyraźnie słyszałam krople deszczu spadające na ulicę i odgłosy ulicy. Jednak czułam też, że spieszę się do Łukasza. Gdy do niego dotarłam dowiadywałam się, że nasz syn nie żyje, choć nawet nie wiedziałam o istnieniu Kubusia. Jednocześnie jakaś cząstka mojej świadomości była tego świadoma powodując przerażający ból w sercu. Po jakimś czasie jednak znów przeniosłam się na szpitalną salę po tym jak straciłam dziecko. Znów przeżywałam ten sam ból, to samo wrażenie otępienia...
Nie!!!
Nie wiem czy krzyczałam tylko we śnie czy na jawie też. Wiem tylko tyle, że zaraz w moim pokoju rozbłysło jasne światło całkowicie mnie oślepiając. Potem ktoś wskoczył na łóżko przyciągając mnie do siebie. Ujrzałam niewyraźny zarys sylwetki Tomka Kownackiego.
Straciłam je- Mówiłam z głową  wtuloną w męską koszulkę.- Straciłam nasze dziecko.
Karolina, już dobrze- Głos był kojący, ale mnie nie potrafił uspokoić.
Poroniłam. Zabiłam je.
O czym ty do cholery mówisz? Boże co się z tobą dzieje?
To moja wina. Nie powinnam tak o siebie nie dbać. Powinnam wtedy jeść, a ono by żyło.
Poczekaj, zadzwonię do doktora Markuszyńskiego.
Nie- gdy chciał się odsunąć nie pozwoliłam mu na to. -Jacek, proszę cię wybacz mi.
Karolina, to ja Łukasz.- Mocny uścisk dłoni zmuszającej moją głowę do podniesienia wzroku niemal sprawiał mi ból.- Karolina, poznajesz mnie?- Otworzyłam oczy patrząc wprost w tęczówki swojego męża. Zdałam sobie sprawę, że wcześniej pomyliłam go z Jackiem i straciłam poczucie rzeczywistości. Nie znaczyło to jednak, że fakty przestały mi się mieszać: głowa pulsowała tępym bólem, a gardło było wyschnięte na wiór. Nagle usłyszałam wokół siebie głos Kubusia. I ostatnie wydarzenia wróciły ze zdwojoną mocą. A właściwie cały ten koszmar. Łukasz nie wracający do domu na noc, scena jego pocałunku z jakąś kobietą, udział w prowokacji, porwanie Kuby, żądanie okupu, beznamiętny głos lekarza informujący mnie o śmierci synka...
Ty sukinsynu!- Zaczęłam bić go gołymi pięściami po klatce piersiowej.- Ty pieprzony sukinsynu! Jak mogłeś mi to zrobić?!
Karolina, proszę. Nie wiem jak ci pomóc. Przestań, nie chcę cię skrzywdzić- Mówił z przerwami, bo nie przestawałam się szarpać.
To wszystko twoja wina! Po co brałeś udział w tej prowokacji?! Po co do cholery udawałeś gangstera! Tyle razy prosiłam cię o to, żebyś przestał ryzykować i tyle pracować. Tyle razy błagałam o to byś wykorzystał zaległy urlop i spędzał z synem więcej czasu...- Z powodu wcześniejszego krzyku teraz mój głos przeszedł w pisk.- Ale nie. Dla ciebie zawsze ważniejsza była praca. To było twoim priorytetem. I zobacz do czego to doprowadziło.- Chyba zdał sobie sprawę, że w tej chwili odzyskałam przytomność umysłu i nie mylę go z Jackiem, bo mnie puścił. Potem wstał z łóżka.
To nie jest teraz ważne. Wzajemne wyrzuty teraz nic nie dadzą. Nie wskrzeszą go.- Złość pomieszana z szaleństwem znów odżyła. Jak śmiał tak mówić?!
Dobrze wiesz, że to twoja wina! Gdybyś nie wziął udziału w tej prowokacji nic by się nie stało. Kuba....on nadal byłby tu z nami. No ale wielki agent CBŚ pan Kowalski musiał pokazać jakim jest dzielnym policjantem.- Zadrwiłam.
Przestań już.- Rozkazał patrząc na mnie twardo. Nic mnie to nie obeszło.
No tak.- Zaśmiałam się trochę histerycznie- Nie jesteś przecież policjantem.
Wiele razy przecież to powtarzałeś, nie? Hm, w takim razie zastanówmy się kim jesteś... Już wiem.-Udałam, że się nad czymś zastanawiam- Jesteś pieprzonym mordercą!- Krzyknęłam tak głośno jak było mnie stać obdarzając Łukasza wściekłym spojrzeniem- To ty go zabiłeś! Przez ciebie umarł nasz syn i przez twoją pieprzoną ambicję!
Zamknij się!- Warknął tracąc swoje opanowanie i robiąc dwa albo trzy kroki w stronę łóżka.- To był też mój syn. Wiem, że cierpisz, ale nie pozwolę ci tak mówić. Był dla mnie najważniejszy na świecie.
I to dlatego wolałeś gździć się z jakąś suką udając wielkiego gangstera zamiast zabrać go na piknik? Obiecałeś, że weźmiesz go na łódkę...a teraz...teraz on nigdy...- Z moich oczu znów trysnęły łzy.
Karolina...
Nie zbliżaj się do mnie.- Zaznaczyłam robiąc odpowiedni gest dłońmi.- Nie waż się mnie teraz dotykać.- Na szczęście skierował się nie w stronę łóżka, a nocnej szafki obok niego. Postawił na nim jakąś tubkę.
Masz, to są środki uspokajające. Weź dwie tabletki.- Przechyliłam się z łóżka aby chwycić małą fiolkę. Potem rzuciłam ją w niego.
Pieprz się! Myślisz, że to mi pomoże? Najpierw zabijasz mi syna, a potem sądzisz, że pastylka nasenna ukoi mój ból?!
Nigdy więcej tego nie powtarzaj- Wysyczał kamiennym tonem.
Bo co? Mnie też zabijesz?- W dwóch susłach znalazł się na łóżku przygwożdżając mnie swoim ciałem głośno wciągając w nozdrza powietrze z trudem hamując wściekłość. Jednak ja ani trochę się nie bałam.
Ty...
I co teraz? Co mi zrobisz? No, dalej!- Prowokowałam go. Nie bałam się. Przeciwnie chciałam nawet by mnie zranił. Miałam nadzieję, że fizyczny ból zagłuszy tą nieprzerwaną udrękę w mojej duszy. Ale on tego oczywiście nie zrobił choć warknął dziko unosząc w górę dłoń. Przymknęłam oczy szykując się na cios, pragnąc go jak niczego na świecie by móc go definitywnie znienawidzić, ale nagle ciężar jego ciała zniknął. Usłyszałam tylko dźwięk zatrzaskiwanych drzwi, który w panującej dookoła ciszy wydał mi się nagle przerażający.
Jęknęłam osuwając się bezwładnie na łóżku. Czułam się tak jakby koszmar, który przeżyłam ponad pięć lat temu znów do mnie wrócił jak bumerang. Jedyna różnica polegała na tym, że zamiast Jacka moim mężem był Łukasz, a moje dziecko tym razem miało to nieszczęście i zdążyło się urodzić. Znów poczułam to uczucie, że się duszę. Ściany wydały mi się nagle przesuwać się do środka chcąc mnie zgnieść; otworzyłam więc okno aby wpuścić trochę powietrza. Potem skierowałam się do szafy wyjmując z niej dużą walizkę.
Nie mogłam tu zostać. Bez żadnego ładu i składu pakowałam do niej swoją bieliznę, ubrania, podręczne przedmioty i wszystko inne co akurat miałam pod ręką. Przez ten cały czas łzy nie przestawały płynąć. Jak kiedykolwiek mogłam pomyśleć, że mogę być z Łukaszem szczęśliwa? Wcześniej odrzuciłam miłość Jacka z powodu strachu. Chciałam poczucia bezpieczeństwa, stabilizacji, która pomogłaby mi zapomnieć o całym koszmarze jaki przeszłam mając nadzieję, że znajdę ją w ramionach Kowalskiego. A co tam znalazłam? Tylko ból i rozczarowanie.
To przecież miało się udać. Zamiast gangstera moim mężem został agent CBŚ, a więc człowiek stojący na straży porządku. Czemu więc aż tak spieprzył mi życie? I czemu łudziłam się, że tym razem będzie inaczej?
Do tej pory pamiętam to dominujące uczucie oszukania gdy dowiedziałam się prawdy o Jacku a potem stracie dziecka. Nawet kilka tygodni po tym horrorze nie sądziłam, że uda mi się z tego pozbierać. Jednak jakimś cudem tego dokonałam. Prawie nie myślałam o nienarodzonym dziecku, minęły dręczące mnie koszmary, zniknął paraliżujący strach i obawa, że pewnego dnia ktoś z wrogów Tomka mnie dopadnie. I jak na ironię pomógł mi w tym mężczyzna, który teraz zgotował mi piekło sto razy większe niż te, które przeżyłam wcześniej.
Wiedział jak cierpiałam. Przecież to on przychodził wówczas do szpitala trzymając mnie za rękę i szepcząc słowa pocieszenia. On swoją ostrą przemową sprawił, że po trzech dniach zaczęłam znów się odzywać i normalnie funkcjonować. Wiedział, że dla mnie widok strzelaniny i kilku trupów pokrytych krwią wydał się być tak potworny, że dopiero po kilku miesiącach zdołał zblaknąć na tyle, by pozwolić mi egzystować. Wiedział, że pragnę tylko spokoju, jego miłości i rodziny. A mimo to oszukał mnie sprawiając, że uwierzyłam, iż mam prawo być szczęśliwa.
Ależ byłam naiwna. Zdałam sobie sprawę, że być może pewnym osobom po prostu nie jest to pisane. Że być może należę do tych wiecznych pechowców, których spotykają kolejne bolesne ciosy. Ja jednak nie byłam tak silna jak inni. Ba, byłam tak słaba że nie potrafiłam pogodzić się z bólem uciekając myślami w inne miejsce. Wiedziałam, że po tym co mnie spotkało już się nie podniosę. Zresztą jaka matka potrafi przejść do porządku dziennego po śmierci swojego dziecka? Jak mogłabym zapomnieć o tym jak zmieniałam mu pieluszki, karmiłam, bawiłam się...Jak mogłabym zapomnieć o tym szczerbatym uśmiechu i cieniutkim głosiku szepczącym: mama? Śmierć Kubusia była dla mnie tak bolesna, że pochłonęła całą moją duszę. Gdyby to gangsterzy z którymi walczył Łukasz go zabili wówczas może żal byłby mniejszy. Ale po co oddano mi dziecko na siedem dni by w końcu okazało się, że jego organizm jest tak wycieńczony, że nie był w stanie żyć? Jak okrutna siła, fatum, przeznaczenie, Bóg, los czy co tam jeszcze innego mogła tak mną igrać?
Co robisz?- usłyszałam głos męża gdy tylko przekroczyłam próg pokoju.
Widocznie stał zaraz za nimi.
Wyprowadzam się do matki.
Jest czwarta rano.
Nie obchodzi mnie to. Nie zostanę tu ani chwili dłużej.
– Opanuj się. Jest noc, ty jesteś roztrzęsiona i wychodzisz w koszuli nocnej na którą narzuciłaś płaszcz. Jutro...
Wyjdę tak czy inaczej.- Pociągnęłam walizkę za sobą.
Kara...
Nigdy więcej tak do mnie nie mów! Nie  jestem żadną Karą!- Zauważyłam jak jego spojrzenie twardnieje.- Daj mi kluczyki auta.
Są w moim płaszczu- Odparł po jakimś czasie. Pospiesznie obmacałam kieszenie kurtki wiszącej w przedpokoju- Zamierzasz prowadzić w takim stanie?
Nic ci do tego. Jeśli się rozbije to wina nie spadnie na ciebie. Poza tym...może tak byłoby lepiej.- Znalazłam kluczyki i pomknęłam do wyjścia, bo słyszałam za sobą jakieś dźwięki które powodował biegnący za mną mąż. Wsiadłam do samochodu tak szybko jak tylko mogłam i ruszyłam. Oglądając się za sobą zdążyłam zauważyć jeszcze Łukasza wołającego moje imię. Mocniej wcisnęłam pedał gazu mocno gryząc wargi niemal do krwi. Ujechałam spory kawałek. Dopiero po jakichś kilkunastu minutach zatrzymałam się na poboczu niezdolna do dalszej jazdy. Znów zaczęłam płakać opierając dłonie o kierownicę.
Obudziłam się kilka godzin później. Spojrzałam na zegarek: dochodziło wpół do dziewiątej, a potem na komórkę która nadal piszczała. Odruchowo wzięłam ją do ręki i odczytałam numer na wyświetlaczu. To była moja mama. Nie zdążyłam odebrać, więc szybko zaczęłam wybierać go ponownie. Jednak zanim to zrobiłam zauważyłam kilkanaście innych połączeń które do tej pory ignorowałam. Większość z nich pochodziło od mojego męża. Na moment uczucie kompletnej pustki i niemocy wróciło. Poczułam się jak sparaliżowana, niezdolna do jakiegokolwiek kroku czy myśli. W gardle poczułam przypływ czegoś co uniemożliwiło mi złapanie powietrza. Odruchowo złapałam się za gardło jakby jakieś niewidzialne macki pochwyciły mnie w swoje objęcia i zaczęły dusić. Ale nic tam nie było, a ja nadal nie byłam w stanie zrobić tchu. Czułam jak moja twarz oblewa się purpurą, a serce tłucze się z zawrotną prędkością. Paradoksalnie, bo całkowicie zamroczona i na maksa zdenerwowana wiedziałam co się stało.
Panika.
Jedno małe imię na wyświetlaczu spowodowało łańcuchową lawinę skojarzenie: Łukasz,  wczorajsza kłótnia, wyprowadzka, złość, martwy Kubuś....
Oddychaj, nakazałam sobie w myślach. Oddychaj.
I wtedy się udało. Ból, którym stała się już moja niemoc puścił sprawiając, że jednym wielkim haustem zdołałam wtłoczyć powietrze do ust. Był on jednak tak duży, że znowu niemal się zakrztusiłam. Oparłam głowę o fotel zamykając oczy by się uspokoić. W myślach wciąż nakazywałam sobie pamięć o miarowym oddechu.
Znowu z moich oczu popłynęły łzy. W pośpiechu, choć nie do końca widziałam co robię szukałam portfela by wyjąć z niego ukochane zdjęcie.
- Kubuś.- Szepnęłam na widok małej fotografii synka, którą tam trzymałam.- Mój słodki synku. Dlaczego? Dlaczego cię już nie ma?- Wpatrywanie się w roziskrzone rozbawieniem oczy na zdjęciu sprawiało mi jeszcze większy ból. A zwłaszcza widok znanej mi czapki z daszkiem, którą Łukasz podarował mu na drugie urodziny. Kuba był z niej tak zadowolony, że cały następny dzień chodził w niej po mieszkaniu a gdy próbowałam mu ją zabrać prawie się rozpłakał. Pamiętam jak rozbawiona chwyciłam za aparat by uwiecznić ten moment. Gdybym wiedziała, że będzie to ostatnie zdjęcie które mu zrobię pstryknęłabym jeszcze tysiące razy. Bo teraz nie pozostało mi po nim nic.
Przypomniałam sobie rozmowę sylwestrową z dziewczynami; jak śmiałyśmy się i żartowałyśmy na temat naszych dzieci z Beti. Jak Asia żartowała, że w z tymi jasnymi loczkami i dołeczkami w policzkach gdy dorośnie Kuba rozkocha w sobie wiele dziewcząt.
„takie udane dziecko…Okej, tylko żartowałam.” ,śmiała się. „ Ale Kuba naprawdę w przyszłości będzie łamał wiele damskich serc”
Zaszlochałam zdając sobie sprawę, że to się nigdy nie stanie. Bo Kubuś nie tylko nie dorośnie, ale również nie doczeka osiemnastych urodzin, pierwszej komunii, czy pójścia do szkoły. Ba, on nawet nie doczeka kolejnego roku! Mój mały synek leżał gdzieś w chłodni jak zwierzę. A ja nie miałam nawet siły zobaczyć jego ciała.
Boże, pomyślałam, dlaczego? Czemu to wszystko mnie spotkało? Czemu nie inni, przecież dość już przeszłam po tym jak zostawił mnie Jacek…Na moment przestałam szlochać. Tak Jacek, on mi pomoże. Powinnam zadzwonić do niego.
Tak też zrobiłam, a Bończak zjawił się kilkanaście minut później. Ucieszyłam się na jego widok, bo sądziłam że już dawno wrócił do Gdańska. Potem opowiedziałam wszystko. Nie wstydziłam się łez i nawet nie próbowałam nad sobą panować. A on tylko na mnie patrzył. Patrzył i słuchał w całkowitym milczeniu. Nie mówił, że będzie dobrze tak jak Łukasz. Nie mamił mnie pustymi frazesami, że muszę być silna skoro właśnie zawalił mi się cały świat. Tylko przy mnie był, a jego obecność przynosiła mi ukojenie. Bo ja nie mogłam patrzeć na Łukasza. Nie wówczas gdy patrząc w jego twarz widziałam mordercę Kubusia.
To wszystko było przecież jego winą. To z zemsty ci mężczyźni porwali Kubusia.
Kilka godzin później byłam już u mamy, która na mój widok ze łzami w oczach mnie objęła. Stałyśmy tak jeszcze przez kilkadziesiąt sekund, a żadna z nas się nie odzywała. Słowa nie były tu potrzebne. Bo żadne słowa nie są w stanie opisać tego dominującego uczucia smutku i pustki.
- A więc już wiesz…- Odezwałam się głuchym tonem chwilę później zupełnie niepotrzebnie. Mama skinęła głową.
- Tak. Łukasz dzwonił do mnie w nocy. Powiedział mi co się stało. To znaczy, że wybiegłaś. Bałam się o ciebie kochanie.
- Przepraszam. Ja…ja po prostu musiałam wyjechać. Nie mogłam tam być razem z nim rozumiesz, mamo? Nie mogłam. Nie gdy Kuba nie żyje.- Choć płakałam prawie nieustannie od 15 godzin łzy wcale nie przestawały płynąć. Przeciwnie, wyciekały z moich oczu z siłą wodospadu tak, że niemal czułam jak mocno opuchnięte mam powieki. W końcu mama kazała mi się położyć do łóżka i siedziała przy nim dotąd aż nie usnęłam. I jakimś cudem to mi się udało.
Spałam aż do następnego ranka, choć po przebudzeniu nie ruszyłam się z łóżka. Mama próbowała namówić mnie na rozmowę z Łukaszem, który wciąż wydzwaniał, ale ja nie byłam jeszcze na to gotowa.
Resztę dni aż do pogrzebu spędziłam w domu mamy. Mój ojczym w tym czasie starał się schodzić mi z drogi jak tylko mógł. Najwyraźniej nie radził sobie z kobiecymi łzami, bo za każdym razem gdy widział mnie w takim stanie nie miał pojęcia co powiedzieć. Dlatego nie mówił nic. I tak było lepiej. Nie potrzebowałam współczucia, więc odbieranie telefonu od Beti czy Krysi było bezsensowne. Czego innego mogły chcieć?
Dopiero szóstego dnia pobytu na wsi, wydobrzałam na tyle by wstać i ubrać się a nie paradować po domu w piżamie. Miałam w tym konkretny cel: chciałam zobaczyć Grzegorza Górskiego i jego kolegę. Spojrzeć w oczy mężczyznom, którzy zabili moje dziecko. Dotarłszy na miejsce z Jackiem, okazało się że nie mogę tego zrobić. Sądziłam, że znów zadziałały to wpływy Łukasza, ale policjant wyjaśnił mi, ze Pajęczak próbował uciec i został ranny. Dlatego został mi tylko Górski.
Gdy weszłam do odpowiedniej sali nie spuściłam wzroku ani na chwilę z łysiejącego już bruneta. Do tej pory pamiętałam go z centrum handlowego. I do tej pory plułam sobie w brodę, że tak łatwo dałam się podejść.
- Czego pani chce?- Spytał po jakichś dwóch minutach milczenia. Widać było, że czuje się niezręcznie, ale miałam to gdzieś.- Czemu się pani tak na mnie gapi?!
-  Nie pamiętasz mnie, co?- Odezwałam się cicho.
- A powinienem?
- On nie żyje.
- Kto?
- Chłopiec, którego porwałeś z kumplem. Umarł kilka dni temu w szpitalu.
- Wiem.
 - Tylko tyle masz mi do powiedzenia ty gnido?
- Naprawdę żałuję, że tak się stało. Nie chcieliśmy zabić bachora. To nie moja wina że nie chciał nic jeść ani pić.
- On nie jest żadnym bachorem ty pieprzony sukinsynu.
- Wiem nie o to mi chodziło ja…
-…po co to zrobiłeś, co? Co uzyskałeś dzięki temu porwaniu?
- Nic. Proszę niech pani powstrzyma Irosa. To przez niego Pająk…- Urwał słysząc mój śmiech. Bo wcale nie brzmiał wesoło. Był pozbawiony wszelkiej radości czy rozbawienia. Brzmiał niemal demonicznie nawet w moich uszach.
- Ty? Ty mnie prosisz? Kobietę której zamordowałeś syna?
- Ttto pani…pani jest jego żoną? O…Boże. Teraz i tak już po mnie. On mnie załatwi. Tak jak Pająka.
- I bardzo dobrze. Mam nadzieję, że zgnijesz w więzieniu jeśli twojemu szefowi się to nie uda.
- Nie! To nie szef to on. To…
- Chcę już wyjść. Nie będę dłużej rozmawiała z tym śmieciem.- Zwróciłam się do stojącego w kącie policjanta. Tym razem podjęłam środki ostrożności pamiętając co stało się z Kariną. Kariną, którą nawiasem mówiąc CBŚ wypuściło z braku dowodów.
- Oczywiście. Chodźmy.- Zanim jednak wyszłam położyłam na stoliku przed Górskim fotografię Kubusia. Tę samą, którą dawniej trzymałam w swoim portfelu. Potem pochyliłam się nad mężczyzną.
- Tym razem zapamiętaj moją twarz, bo nigdy ci tego nie daruję. I jeśli pewnego dnia jednak wyjdziesz z więzienia to ja zabiję cię jak psa. Słyszałeś?! Zadarłeś z niewłaściwymi ludźmi.- Górski wyglądał na nieźle przestraszonego. Wiedziałam, że z pewnością nie przestraszył się mnie, ale swojego szefa który miał go, jak sam twierdził, sprzątnąć. W duchu cieszyłam się z tego. Nigdy nie rozumiałam ludzi którzy z zemsty gotowi byli zabić, ale teraz ja sama gdyby dano mi pistolet i pozwolono, z miejsca zabiłabym Górskiego. Nawet gdybym miała resztę życia spędzić w więzieniu satysfakcja wystarczyłaby mi za całą nagrodę. Bo tak jak mu obiecałam nigdy nie zapomnę o tym  zamordował Kubę.- On nigdy nie wyjdzie z więzienia synku.- Szeptałam do siebie wychodząc z więzienia wpatrzona w kamienne mury. –Dopilnuję tego i w ten sposób pomszczę twoją śmierć, kochanie.