ROZDZIAŁ
DWUDZIESTY PIERWSZY
Filip czuł się jak ostatni drań. Jak mógł powiedzieć coś takiego
żonie? Przecież w głębi serca wiedział, że nie kłamała odnośnie ojca dziecka.
Ba, po rozmowie z Mateuszem wiedział też, że nawet z nim nie spała, więc był
jedynym mężczyzną w jej życiu. Mimo wszystko nadal nie potrafił pozbyć się
głupiego uczucia niedowierzania i lęku przed ponownym zaufaniem Mai.
Szczególnie gdy prowokowała go tym Broniewskim. Wstając z łóżka wyszedł z
własnego pokoju wchodząc na korytarz. Przed pokojem żony zatrzymał się.
Westchnął cicho słysząc, że nadal nie wyłączyła muzyki. Mimo wszystko zapukał.
–
Majka, otwórz proszę. Musimy porozmawiać, słyszysz?! Żałuję, że to
powiedziałem. Wiem, że to dziecko jest moje. Wyłącz to do cholery!- zaczął
pięściami uderzać w drzwi nie słysząc żadnej reakcji żony.- Majka! Majka chcę
cię przeprosić! Otwie...- nie dokończył, bo chwytając za klamkę, ta
niespodziewanie się otworzyła. A to co ujrzał nie nastroiło go zbyt
optymistycznie.
Łóżko, na którym spała Maja było w potwornym nieładzie; warlały
się tam ubrania, jakaś książka i jedna kolorowa skarpetka. O dziwo to właśnie
ona wydała mu się najdziwniejsza, choć szafa była otwarta a sącząca się z
głośnika głośna rockowa muzyka wypełniała jazgotem cały pokój. Dopiero po kilku
chwilach był w stanie się ruszyć.
–
Maja?- spytał nie wiadomo po co, bo i tak wiedział że jej tu nie
ma. Nawet zanim znalazł na biurku klucze od mieszkania i zieloną samoprzylepna
karteczkę. Gdy ją odczytał włos zjeżył mu się na głowie:
„Odchodzę, bo mam dość naszej małżeńskiej parodii. Będzie tak
jak chcesz: nie zobaczysz ani mnie, ani swojego dziecka. W sprawie rozwodu
skontaktuje się z tobą mój adwokat. Żegnaj.”
Wściekły zmiął kartkę zaglądając do szafy i innych szuflad. Gdy
zauważył, że są prawie puste zaklął głośno. Wybiegł z pokoju na zewnątrz
krzycząc jej imię. Rozglądając się dookoła szukał wzrokiem jej postaci, ale
wiedział, że upłynęło już dużo czasu odkąd się pokłócili i może być już daleko.
Zanim wrócił do domu zauważył w garażu auto. Nie wiedział jednak czy fakt, iż
go nie zabrała powinien go cieszyć czy martwić. Bo oznaczało to, że
prawdopodobnie błąka się sama po nocy. Zdenerwowany wrócił do pokoju chwytając
swoją komórkę. Próbował skontaktować się z żoną, ale jak mógł się tego
spodziewać nie odbierała. Nie mając pojęcia co robić chwycił kurtkę i kluczyki
od samochodu aby jej poszukać. Miał nadzieję, że nie zawędrowała daleko.
Po drodze rwał sobie włosy z głowy. Przecież znał ją do cholery,
powinien przewidzieć, że może tak się zachować. Zawsze była impulsywna, ale z
drugiej strony wyprowadzać się z domu w środku nocy? Rozglądał się dookoła co
kilka minut wciąż próbując dodzwonić się do Mai. Chwilę przed pierwszą jej
komórka przestała się w ogóle odzywać. Domyślił się, że pewnie ją wyłączyła,
ale nie wiedząc dlaczego poczuł strach.
Gdy Maja zauważyła Tomka z ulgą rzuciła mu się na szyję.
–
Boże, tak się cieszę, że jesteś.- szeptała w jego koszulę.
–
Hej, już wszystko dobrze- gładząc ją po głowie spojrzał na wielką
walizkę wyłaniającą się z krzaków. Potem odsunął ją od siebie delikatnie
szukając oznak uderzeń.- Co się stało?
–
Uciekłam. Musiałam od niego uciec. Już dłużej tak nie mogę...- tak
jak przez telefon Majka bezładnie wyrzucała z siebie zdania bez żadnego ładu i
składu. Kamiński chwycił za walizkę drugą dłonią wciąż ją przytulając.
–
Spokojnie, chodźmy do auta. Zrobiło się już całkiem zimno, a ty
cała się trzęsiesz.
–
Dobrze- skinęła głową. Po chwili oboje siedzieli już w aucie.
–
Powiesz mi dlaczego nie jesteś teraz w domu? I co ma znaczyć ta
walizka? Czy on cię pobił? Groził?
–
Nie!- krzyknęła szybko. Potem już normalniejszym tonem dodała:- Ja
po prostu musiałam od niego uciec. My...pokłóciliśmy się...bardzo. Ja, nie
mogłam już tego wytrzymać. Zdenerwowana wybiegłam z domu nie zastanawiając się
nawet co robię. Potem trafiłam na jakiś pijaczków, którzy chcieli kasę na piwo.
Przestraszyłam się i spanikowana zaczęłam biec byle gdzie. W ciemnościach
straciłam orientację i się zgubiłam. Próbowałam skontaktować się z Krzyśkiem, ale
on nie odbierał, więc zadzwoniłam do ciebie. Nie wiedziałam kto jeszcze może mi
pomóc. Przepraszam.
–
Ciii- Tomasz przytulił młodszą siostrę- Już wszystko dobrze,
jestem przy tobie. Nie bój się.- Widząc stan Mai pozwolił jej płakać do woli
jednocześnie czując ulgę, że nic poważnego jej się nie stało. Bo gdy zadzwoniła
do niego w środku nocy zapłakana...Miał ochotę ją zrugać, ale na pewno nie mógł
tego zrobić teraz. Po kilku minutach odezwał się- Pojedziemy teraz do mnie-
zdecydował zastanawiając się jak wytłumaczy wszystko Ani. Ale może chociaż ona
pozwoli mu wyjaśnić wszystko rano, bo czuł się tak jakby opuściły go wszystkie
siły.
Włączył silnik zaczynając jazdę. Z biegiem czasu uspokoił się na
tyle by spytać:
–
Domyślam się, że twój mąż nie ma o niczym pojęcia.
–
Tak.
–
Więc zadzwoń do niego teraz. Pewnie martwi się o ciebie.
–
Nie. Zapewne nie spostrzegł nawet, że mnie nie ma.
–
Nie zachowuj się jak
dzieciak. To twój mąż i...
–
Nie mówię tego w złości. Po prostu taka jest prawda. Sypiamy
osobno,- zignorowała wspomnienie ostatniej nocy- a po kłótni zamknęłam się w
swoim pokoju na klucz rozgłaszając muzykę. Nawet do mnie nie zadzwonił ani nie
próbował, więc pewnie sądzi że dalej topię smutki w muzyce.- Usłyszawszy
westchnienie brata poczuła się urażona- No co?
–
Nic. Ale na drugi raz pomyśl zanim coś zrobisz. Wiem, że twoje
małżeństwo od początku było niefortunne, ale takie melodramatyczne gesty
niczego nie załatwią. Powinnaś szczerze porozmawiać z Filipem a nie uciekać w
środku nocy. Wiesz, że mogło ci się coś stać? Albo dziecku.
–
Wiem, przepraszam. Już mówiłam, że nie pomyślałam. Po prostu
poczułam, że nie mogę wytrzymać z nim dłużej. Przepraszam, że zmarnowałam twój
czas.
–
Nie o to chodzi.
–
Wiem, ale gdy dzwoniłam słyszałam jakiś damski głos. Byłeś...to
znaczy jest u ciebie ktoś?
–
Owszem- Tomek nie mógł powstrzymać uśmieszku. Nieoczekiwanie jego
siostra dowie się pierwsza.
–
Och. Nadal tam jest?
–
Tak.
–
To Ilona? Nie, przecież z nią zerwałeś.- odpowiedziała sobie.
–
Tak- przyznał.- to nie ona.
–
Więc jakaś twoja nowa dziewczyna.- Maja na chwilę oderwała się od
własnego smutku jak zwykle zainteresowana sprawami innych.
–
Nie.
–
Co: nie?
–
To nie jest moja dziewczyna.
–
Więc? Kto? Nie mów, że się zaręczyłeś- pisnęła- To twoja
narzeczona?
–
Nie- ponownie pokręcił głową, tym razem ze śmiechem.
–
Phi- prychnęła- A więc znów kolejna z twoich panienek na jedną
noc. Nie sądzisz, że jesteś na to trochę za stary? No bo wiesz, w końcu
skończyłeś już trzydziestkę.- Śmiech brata wytrącił ją z pantałyku.- O co
chodzi?
–
Trochę się z ciebie nabijałem. W moim mieszkaniu jest Ania. Ona
jest...
–
Uważaj!- zdążyła jeszcze krzyknąć Majka. Niestety, za późno.
Srebrny polonez uderzył w bok ich auta z niesamowitą siłą powodując, że spadło
ono na pobocze przewracając się na bok. Ostatnią rzeczą o której zdołała
pomyśleć Maja przed utratą przytomności była potworna myśl, że oto właśnie w
tak głupi sposób umrze.
Julka czuła się wewnątrz jak skamieniała. Nie chodziło tylko o
fizyczne objawy bólu jaki odczuwała na skutek choroby: chodziło o dudnienie w
drzwiach jej mieszkania. Wiedziała kto to.
Wiedziała, że to on.
I wiedziała, że musi mu otworzyć. Wyjaśnić wszystko ostatecznie.
Zanim na zawsze zniknie z jego życia.
Podchodząc do drzwi odblokowała zamek. Andrzej zdawał się być
zaskoczony jej reakcją.
–
Cześć. Przepraszam, że tak długo nie otwierałam. Byłam...w
łazience.- nie skwitował w żaden sposób tego oczywistego kłamstwa. Wszedł tylko
szybko do środka jakby bał się, że Barańska zmieni jednak zdanie.- Coś się
stało? Dlaczego przyszedłeś?
–
Dlaczego przyszedłem?- spytał z pozornym spokojem choć wewnątrz
się gotował.- Dlatego- dodał po chwili wyjmując z kieszeni spodni pierścionek.
Julka odwróciła wzrok.- Co masz mi do powiedzenia?
–
Andrzej proszę, przecież już ci wszystko wyjaśniłam w liście. Nie
chcę tego. Nie mogę tego dłużej ciągnąć.
–
I to dlatego zachowujesz się jak nieznajoma? Przecież to, że
chorujesz nic między nami nie zmienia. Mieliśmy wziąć ślub, pamiętasz?- jego
głos lekko zadrżał z tłumionej złości.- Kazałaś mi się sobą opiekować, mówiłaś
że mnie potrzebujesz. Kłamałaś?
–
Wiesz, że nie- odpowiedziała cicho próbując powstrzymać ból w
sercu. Odeszła parę kroków w kierunku salonu. Sławiński poszedł za nią.- Ale
nie mogę ci tego zrobić. Zasługujesz na szczęście.
–
Moje szczęście jest przy tobie. Dobrze o tym wiesz.
–
Nie na długo. Ja umieram.
–
Na Boga, każdy umiera. Ja też w każdej sekundzie życia jestem
coraz bliżej śmierci.
–
Nie, nie rozumiesz. Ja miałam robione nowe badania. Są przeżuty do
jamy otrzewnej.- Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. Andrzej w duchu
przetrawiał tę informację. Po wczorajszym ryglowaniu internetu doskonale
wiedział co to oznacza. Mimo to odparł:
To jeszcze nic niczego nie
dowodzi- odezwał się po chwili- Będziesz miała kolejną chemioterapię i...
–
Nie chcę tego- przerwała mu gwałtownie- Nie chcę, rozumiesz? To na
nic.
–
To nie jest na nic- zbliżył się do niej biorąc jej dłonie w swoje
ręce.- To ci pomoże.
–
Nic mi nie pomoże- przez jego kojący dotyk i głos zaczęła się
załamywać. A nie chciała sobie na to pozwolić, nie teraz, nie przy nim.
–
Więc nawet nie chcesz walczyć? Już się z góry poddałaś?- napadł na
nią, choć czuł raczej złość na podły los odmawiający im szczęścia. I czasu.
Julka nie odpowiedziała- Przecież wszystko się jeszcze może zmienić. Nie wiesz
na pewno co się stanie po tej chemii, może wszystko będzie dobrze.- uśmiechnęła
się.
–
Wszystko będzie dobrze. To
od niedawna ulubiony zwrot, którego wszyscy przy mnie używają. Tylko wiesz co?
Wcale nie jest dobrze. A ja nie zamierzam liczyć na cud, bo takich nie ma.
–
Nie wiesz co się stanie.- powtórzył- Jesteś tchórzem, który boi
się walczyć.
–
Nie boję się walczyć- niemal krzyknęła- Naprawdę nie rozumiesz?
Dla mnie już nie ma nadziei. Stracę kilka lat żeby sztucznie podtrzymywać życie
przedłużając je co najwyżej o rok czy dwa. Nie chcę tego. Boli mnie całe ciało,
po ostatniej dawce wciąż czuję nudności, a boję się pomyśleć o tym co stanie
się po drugiej serii. Nie chcę tego.
–
Julka, przecież ci pomogę. Nie odtrącaj mnie- próbował ją
przytulić, ale nie pozwoliła mu na to.
–
Tak będzie lepiej. Ja wyjadę za granicę, a ty tu zostaniesz.
Przykro mi, że to wszystko tak się skończyło. Ale nie mogę pozwolić ci cierpieć
zmuszając do trwania przy moim boku.
–
Do niczego mnie nie zmuszasz do cholery! Nie chcę żebyś
odchodziła.- znów udało mu się pochwycić jej dłoń i wsunąć do jej wnętrza
srebrne kółko.- Kocham cię.
–
Nawet jeśli wiesz, że nie dożyję następnego roku? Nadal chcesz
wziąć ślub? Jaki ma to sens?
–
Nawet gdyby w następnej sekundzie miał skończyć się świat- odparł
z całą mocą na jaką go było stać. W oczach Julki pojawiły się łzy.
–
Przykro mi- oddała mu pierścionek zaręczynowy- Nie mogę cię na to
skazać. Kocham cię i chcę abyś był szczęśliwy. A ze mną nie będziesz.
–
Przestań już zachowywać się melodramatycznie. Nie rozumiesz, że z
ciebie nie zrezygnuję? Cierpię jeszcze bardziej gdy jesteś z dala ode mnie. W
ostatnim tygodniu przeszedłem piekło gdy nie odbierałaś telefonów i przekazałaś
mi ten pierścionek. Naprawdę wątpisz w moją miłość? Sądzisz, że się wypali
tylko z powodu drobnej przeszkody?
–
Nie. Ale nie mogę być samolubna, bo to wcale nie jest drobna
przeszkoda. Muszę dać się szansę na spotkanie kogoś innego. I tak za rok mnie
tu nie będzie. Im szybciej się do tego przyzwyczaisz tym lepiej.
–
Mówisz, że nie jesteś samolubna? Ale właśnie taka jesteś. Nie wiem
jak mam do ciebie dotrzeć, jakich argumentów użyć, jak przekonać że chcę z tobą
być. Ty i tak interpretujesz wszystko na opak.
–
Wiesz, że tak nie jest.
–
Nie, to ty wiesz, że kłamiesz. Mydlisz mi oczy sentymentalny
gadkami podczas gdy naprawdę po prostu stanowi to wszystko dla ciebie wymówkę
żeby ode mnie uciec.
–
Nie mów tak.- szepnęła z trudem powstrzymując się od płaczu.
–
A jak mam myśleć? Kocham cię. I myślałem, że ty mnie też. Ale jak
widać się myliłem.- zdenerwowała ją ta próba szantażu. Wiedziała, że robi to
tylko dlatego aby ją sprowokować, ale i tak wybuchła.
–
Tak, masz rację: nie robię tego dla ciebie tylko dla siebie. I
może jestem egoistką, ale nie chcę spędzić z tobą tych ostatnich kilka
miesięcy. Nie chcę żebyś patrzył na mnie z litością i współczuciem, nie chcę
żebym mówił że jest w porządku podczas gdy nie jest i zmuszał się przy trwaniu
przy moim boku podczas nieskończonych serii badań w rozmaitych szpitalach. Nie
chcę iść na chemioterapię abyś widział mnie słabą, bez żadnych włosów, brzydką
i zmęczoną. Nie chcę...- przerwał jej mocno zaciskając w swoich objęciach.
Wtedy łzy zaczęły płynąć już strumieniami. Nie mogła się opanować rozpaczliwie
szlochając w jego ramionach. Andrzej pozwalał jej na to bez słowa gładząc jej
głowę i odgarniając włosy z czoła. Czuła jednak jego przyspieszony oddech. Gdy
po kilku minutach była w stanie podnieść twarz powiedziała- Wiesz za co będę ci
najbardziej wdzięczna? Za to, że dzięki tobie poznałam co to miłość i
szczęście, jak to jest czuć się bezgranicznie kochaną. I nawet gdybym teraz
mogła cofnąć czas do tego momentu w tamtym barze studenckim podczas początku
roku akademickiego wiedząc, że tam cię spotkam i zakocham to i tak bym to
zrobiła.
–
Nie mów tak jakby to było pożegnanie, proszę- wyczuła, że on też
się załamał. Jego oczy były podejrzanie błyszczące a głos nie taki mocny jak
zawsze. Teraz jednak musiała powiedzieć wszystko co chciała.
–
Nie starczy mi słów by wyrazić to co do ciebie czuję i jak bardzo
żałuję tego jak to się skończy. Jednak nie mogę wciągać cię w swoje bagno. Nie
chcę tego. Chcę abyś pamiętał mnie taką jak na początku: roześmianą, z gęstą
czupryną na głowie z tymi kilkoma kilogramami za dużo...-zaśmiała się krótko z
jakimś smutkiem-...przez to wszystko znów jestem szczupła, prawda?- Andrzej
skinął tylko głową niezdolny wypowiedzieć ani słowa. Pogładził dłońmi mokre
policzki Julki.- Pamiętasz mój ulubiony film?
–
„Szkoła uczuć”- wyszeptał.
–
Tak. Zawsze uważałam, że to najlepsza ekranizacja opowieści
Sparksa. Oczywiście wielu mogło uznać ją za wyciskacz łez, mnie jednak jego
zakończenie się podobało. Bo pokazywało, że życie to nie bajka. Jednak gdy
teraz jestem po drugiej stronie to chciałabym żeby Jamie przeżyła. Wtedy
miałabym jakąś nadzieję...
–
Przeżyjesz- powiedział głównie po to aby przekonać samego siebie.-
A poza tym to ona była chora na białaczkę.- Uśmiechnęli się poprzez łzy. Nawet
tak żałosna próba rozładowania nastroju przyniosła pozytywny skutek.
–
Tak. Masz rację. To przynajmniej brzmi lepiej niż rak jajników.
–
Nie. To przynajmniej daje ci szansę wyzdrowienia. Gdy pójdziesz na...
–
Andrzej, proszę. Wyjaśniłam ci już wszystko. Nie ma żadnej
nadziei. To nie jest żaden romans, który musi się skończyć szczęśliwie, nie ma
żadnych cudów czy magicznych różdżek. Fakty są faktami. A mi nie zostało wiele
czasu.
–
Nawet jeśli, to spędź go ze mną. Nie zostawiaj mnie.
–
Muszę.- z trudem oswobodziła się z jego uścisku- Muszę, bo dla
obojga nas będzie tak lepiej.- Nie chciał zaczynać od nowa. Wyjaśniła mu swój
punkt widzenia, choć kompletnie dla niego niezrozumiały. I nieakceptowalny.
–
Więc naprawdę chcesz wyjechać? Zostawić Maję, ojca i siostry?-
skinęła głową.
–
Chcę choć trochę uczynić te ostanie dni znośnymi. Zawsze chciałam
podróżować. Teraz będę miała okazję.
–
Więc pojadę z tobą.
–
Nie. Musisz już teraz o mnie zapomnieć i kontynuować pracę tutaj.
Potem będzie ci jeszcze trudniej.
–
Nie obchodzi mnie to. Dla mnie jest to już nie do zniesienia. A
poza tym to czemu chcesz przerwać studia?- nie odpowiedziała patrząc na niego
smutno. Poczuł się głupio. Przecież wyraźnie powiedziała, że został jej tylko
rok życia. Po co więc miała je w ogóle kończyć? Jaki był tego sens? Jednak
przyznając jej rację przyznałby tylko, że i on w duchu stracił już nadzieję. Po
chwili znów się odezwał próbując stłumić narastający mu w piersi szloch-
Dlaczego to musiało spotkać nas?
–
Chyba wszyscy myślą tak samo w takich sytuacjach. Po prostu trzeba
się z tym pogodzić.
–
Nie, nie- zaczął kręcić głową jak w jakimś amoku- Nie godzę się na
to. Nie pozwolę ci tak po prostu umrzeć, rozumiesz? Zmuszę cię do walki, a za
kilka lat gdy całkowicie wyzdrowiejesz będziemy się z tego śmiać. Razem
dożyjemy później starości.
–
To nierealne. I dobrze o tym wiesz. Mówiąc to tylko zadajesz nam
ból.
–
Nie. Zawsze jest jakaś nadzieja. Zawsze. Udamy się do innego
specjalisty, miasta, nawet państwa. Nie zostawię cię tak.- Wierzchem dłoni
wytarła mokre policzki
–
Mnie pomoże tylko cud. A one nie istnieją.
Tuż po powrocie Bartka z pracy, nawet nie zjadłszy obiadu razem z
Izą poszedł do pokoju syna. Nie mogli już tego dłużej odkładać. Antoś musiał w
końcu się dowiedzieć.
Niełatwo jest wyjaśnić prawie sześcioletniemu chłopcu, że jego
rodzice się rozstają. Mały najpierw uważał, że wyjazd taty jest tylko chwilowy
i właśnie to oznacza słowo rozwód. Izabela jednak dzielnie próbowała mu
wytłumaczyć na czym tak naprawdę to polega.
–
Kochanie, tatuś wyjeżdża na jakiś czas i nie będziesz go widywał
jednak chodzi o coś jeszcze.- Spojrzała na Bartka szukając w nim wsparcia.-
Antoś...zauważyłeś, że ostatnio często kłócimy się z tatusiem?
–
No tak- mały nieśmiało skinął główką.
–
I właśnie dlatego zdecydowaliśmy, że zamieszkamy osobno.- Malec
nadal miał zdezorientowaną minkę. Iza nie wiedziała co jeszcze ma powiedzieć,
ale pomógł jej Bartek. Kojącym głosem stosując łatwe przykłady wyjaśnił chłopcu
na czym to wszystko będzie polegać. Powoli jego minka stawała się smutna.
Zmarszczone brwi świadczyły o złości.
–
Czemu chcesz mnie zostawić?- zwrócił się do Bartka gdy ten
poinformował go, że od teraz zamieszka z mamą, a po przyjeździe do Polski
często będzie go odwiedzał.
–
Nikt nie chce cię zostawić.- odparła mu Iza.
–
Ale tatuś chce- przytulił się do niej- Powiedz mu coś. Nie chce
już ze mną być? Zrobiłem coś złego?
–
Nie kochanie. Bardzo cię kocham, ale nie możemy już z mamą
mieszkać razem.
–
Wiec to jej wina?
–
Oczywiście, że nie- odparł stanowczo przedtem posyłając
porozumiewawcze spojrzenie żonie. Antoś to zauważył. Odsunął się od Izy.
–
To przez ciebie? Co zrobiłaś tatusiowi?
–
Nic kochanie, uspokój się.
–
Nie chcę żeby on wyjeżdżał i mnie zostawił.- płakał mały. A Iza
przez następną godzinę musiała go uspokajać, bo Bartkowi przerwał telefon.
Andrzej wybiegł z mieszkania Julki nie mogąc już dłużej udawać. W
samochodzie włączył głośną muzykę starając się nie myśleć o tym co właśnie
powiedziała mu kobieta, którą bezgranicznie kochał.
Ona umierała.
Umierała, a on nie mógł nic na to poradzić. Umierała, a on mógł
tylko wciąż zapewniać ją, że będzie dobrze choć sam już dawno stracił nadzieję.
„Mnie pomoże tylko cud. A one nie istnieją.”, powiedziała
mając cholerną rację. On też w niego nie wierzył. Choć czy ta imająca się go
nadzieja nie była jakąś niewypowiedzianą prośbą o cud? Czy wierząc w to, że
Julka wyzdrowieje i snując wizję na temat ich wspólną przeszłością nie był
naiwny?
Gdy dotarł do swojego domu ciężko usiadł na sofie. Tępo wpatrując
się w kawałek podłogi próbował wyobrazić sobie swoje przyszłe życie.
Bez niej.
Dzień po dniu.
Z niemal zwierzęcym rykiem przewrócił stół. Nie chciał, nie umiał,
nie potrafił. Ona była jego, kochała go a on kochał ją. Zasłużyli na swój happy
and. Dlaczego los chciał inaczej? Poczuł ciepło na swoim policzku. Nie wstydził
się jednak swoich łez. Wstydził się tylko tego, jak bardzo słaby i bezbronny
czuje się bez Julii. Jak bardzo uzależnił się od niej nie potrafiąc wyobrazić,
że za kilka miesięcy jej tu nie będzie.
–
Wow, niezły burdel- Nawet nie odwrócił wzroku by spojrzeć na
intruza, choć po tym jednym zdaniu nie był w stanie stwierdzić kto to. Nie
starał się nawet poprawić swojej żałosnej pozycji (bo znajdował się na
podłodze, a wokół niego było porozrzucane ze stołu rzeczy łącznie z nim
samym.)- Spójrz na siebie, wyglądasz jakbyś to ty miał umrzeć.- W końcu Andrzej
rozpoznał ten głos.
–
Co ty nie powiesz Kasprzyk?- powiedział siląc się na ironię.
–
Spójrz na siebie: siedzisz na podłodze użalając się nad losem
zamiast wspierać Julkę, która musi dzwonić do mnie żeby upewnić się, że nie
zrobisz niczego głupiego. Chyba powinno być odwrotnie.
–
Gówno wiesz!- wykrzyknął czując narastającą złość. Jakim prawem
zadzwoniła do Bartka?
–
Wiem to co widzę- odparł tamten brutalnie- A widzę załamanego
faceta, któremu kiedyś uśmiech nie schodził z twarzy.
–
Wydaje ci się, że jesteś taki mądry do udzielania rad, co?
Najpierw jednak uporządkuj swoje życie żeby dawać mi rady.
–
Możesz mi dowalić, śmiało.- prowokował go Bartek- Doskonale jednak
wiesz, że mam rację. Julka jeszcze żyje i wciąż walczy. Po ostatniej
chemioterapii badania się poprawiły. Rokowania też. Z odrobiną szczęścia...
–
Ma przerzuty. Do jamy otrzewnej. Jeśli nie wiesz co to znaczy to
wyjaśnię ci, że to ostatnie, najpoważniejsze stadium. I że...
–
Wiem co to znaczy- przerwał mu Kasprzyk.- Ale nie możesz
rezygnować. Przecież to ty do cholery kazałeś mi walczyć o Izę.
–
Tak? I jak na tym wyszedłeś? Jutro masz zamiar wyjechać do Ameryki
Południowej i dać rozwód żonie, na tym polega twoja walka?- spytał Andrzej
ironicznie- A poza tym to jest zupełnie inna sytuacja. Iza nie umiera, a Julia
tak.
–
Więc musisz się z tym pogodzić i być z nią w tych ostatnich
chwilach. Ona widzi, że się załamałeś. Właśnie dlatego chce teraz odejść.
–
Wiem, ale co mam zrobić? Mam już dość udawania, że jest dobrze,
rozumiesz? Kochałem ją, naprawdę. Przez te wszystkie lata ganiania za
spódniczkami w końcu poczułem, że to właśnie to, że to ta jedyna czy coś
takiego. A gdy w końcu mi się to zdarzyło okazuje się, że nie możemy być razem.
Masz pojęcie jak się czuję? Ty masz chociaż świadomość, że twoja ukochana
będzie żyła. Ja nie mam tego luksusu.
–
Nie mów o niej tak jakby już nie żyła, na Boga.- Bartek podszedł
do Andrzeja. Bez słów ścisnął jego dłoń. Wówczas Sławiński zrobił coś czego nigdy
by się po nim nie spodziewał. Objął go mocno i rzewnie się rozpłakał. A
Kasprzyk wiedział już, że nie zdoła mu w żaden sposób pomóc. Bo nikt tego nie
potrafi.
Dopiero tuż przed czwartą rano Filip przerwał poszukiwania mając
nadzieję, że jego nierozważna żona przebywa w bezpiecznym miejscu. Jednocześnie
czuł złość za to, że nie odbierała telefonu. Zastanawiał się czy zadzwonić do
jej brata lub rodziców, ale szybko odrzucił ten pomysł. Miał nadzieję, że
prędzej czy później się z nim
skontaktuje. Co ona sobie myślała do diabła? Klął w myślach na przemian to
martwiąc się o nią to posyłając ją gdzieś. Jednocześnie wciąż odtwarzał w
myślach zapisane na małej żółtej karteczce słowa, które mu zostawiła.
„Odchodzę, bo mam dość naszej małżeńskiej parodii. Będzie tak
jak chcesz: nie zobaczysz ani mnie, ani swojego dziecka. W sprawie rozwodu
skontaktuje się z tobą mój adwokat. Żegnaj.”
Nie, z pewnością napisała to w gniewie. Tak jak i on się
zapomniała i z pewnością rano po przebudzenie się zrozumie, że popełniła błąd.
Wtedy na pewno się z nim skontaktuje. Ledwo żywy dowlókł się do łóżka. Chciał
trochę się przespać, choć w niedzielę nie musiał iść do pracy, choć zamierzał.
Przez żonę jednak nie będzie mógł się skupić. Po raz ostatni tłumaczył sobie,
że nie znalazł jej w najbliższej okolicy, więc z pewnością jest bezpieczna.
Obudził się tuż przed dziewiątą żałując, że zrobił to tak późno.
Nadal jednak był bardzo zmęczony. Pierwsze co zrobił to spojrzał na komórkę.
Żadnej wiadomości. Zaklął cicho. W myślach przepraszał Majkę za swoje
zachowanie. To było dziecinne to co robili byleby tylko się zranić. Ale z jego
strony powiedzenie, że to nie on jest ojcem dziecka było zwyczajnie okrutne.
Żałował, że nie skorzystał z rady Andrzeja i nie próbował dogadać
się z żoną od razu. Teraz z pewnością będzie to znacznie trudniejsze. O dziwo,
ta melodramatycznie zostawiona przez nią wiadomość, że chce rozwodu go nie
przejęła. Nie dlatego, że miał to gdzieś: wręcz przeciwnie: małżeństwo z Mają
było najlepszą rzeczą jaka zdarzyła się w jego życiu. Jednak nie wierzył w to,
żeby jego żona podjęła taką decyzję w jeden wieczór zbyt rozważnie. Była na
tyle impulsywna żeby w środku nocy wyprowadzić się z domu. Poszedł do kuchni
nalewając sobie szklankę wody. Uspokajanie się nic nie dało: wciąż dręczył go
nieopisany niepokój. Znów wykręcił numer komórki Majki i znów okazało się, że
nawet nie włączyła telefonu. Poczuł irytację: czy ona naprawdę nie rozumie, że
on się o nią martwi? Mógł gadać jej różne głupoty, ale przecież do diabła
wiedziała, że ją kocha...albo i nie. Przypomniał sobie jak traktował ją w ciągu
kilku tygodni małżeństwa, jak okrutnie potraktował ją przed ostatniej nocy, jak
każdą próbę wyciągania przez nią ręki nie tylko ignorował, ale z premedytacją
wyśmiewał. Czy miał więc prawo dziwić się, że w końcu powiedziała dość? Nie,
nie chciał myśleć że to koniec. Przecież są małżeństwem, mają przed sobą całe
życie...Dokładnie w chwili gdy to sobie uświadomił jego telefon zadzwonił.
Szybko odebrał nieznany numer.
–
Tak słucham?
–
Pan Filip Drągowicz?
–
Tak, to ja.
–
Czy pańska żona to Maja Drągowicz?- rzeczowy ton, który słyszał w
słuchawce przywiódł mu na myśl policję. Nie mógł wydusić z siebie głosu. Czy
coś jej się stało?- Jest tam pan?
–
Tak- z trudem udało mu się wykrztusić. W końcu się opanował.
–
Dzwonię ze szpitala świętego Franciszka z ulicy Brzeskiej. Pańska
żona miała wypadek...
RODZIAŁ
DWUDZIESTY DRUGI.
W końcu po trzech dniach przygotowań i cichych krótkich rozmów w
końcu nadszedł ten dzień. A Iza czuła się wewnętrznie skamieniała. Bartek miał
dzisiaj odlecieć. Odlecieć do Ameryki Południowej aby robić te swoje zdjęcia. I
wrócić dopiero za pół roku. Stłumiła w sobie żal. Tak, z pewnością podjęła
dobrą decyzję. Bartek sądził, że przez ten czas coś się między nimi poprawi,
ale ona wiedziała już, że to niemożliwe. Jednak musiała dotrzymać warunków
umowy: po tym czasie mąż w końcu obiecał jej wolność. A ona wreszcie będzie
mogła zacząć normalne życie.
–
Mamusiu, płaczesz?- spytał cienki głosik. Do Izabeli dopiero teraz
dotarło, że z oczu kapią jej łzy. Przetarła je szybkim ruchem.
–
Nie kochanie, nie płaczę- poklepała sobie nogi dając synowi znak.
W mig zrozumiał wygodnie sadowiąc się na jej kolanach. Mocno go objęła.
–
Nie martw się, tatuś powiedział, że niedługo wróci.- odparł z całą
powagą na jaką było stać pięciolatka.- Obiecał mi to.- Iza roześmiała się
nieszczerze.
–
Dlaczego sądzisz, że płaczę po tatusiu? Po prostu zrobiło mi się
smutno.
–
Tatuś też wczoraj płakał.- słysząc to mocniej zacisnęła wargi.
Potem je rozluźniła.
–
Czemu miałby to robić? Wydawało ci się- próbowała jakoś naprawić
chorą relację jaką wytworzyli razem z Bartkiem wobec Antosia.
–
Nie, on chował twarz w dłonie. O tak- malec zademonstrował to
mamie. Iza z trudem powstrzymała szloch.- Czy on naprawdę musi wyjeżdżać? Ja
tego nie chcę, i ty też nie. Nie możesz tatusiowi wybaczyć?- Zdębiała. A więc
Bartek powiedział dziecku o swojej zdradzie? A może wymyślił coś aby
przekabacić go na swoją stronę tak jak groził jej wcześniej?
–
Co powiedział ci tatuś?- spytała już przytomniej.
–
Że to jego wina. Że masz prawo go teraz nie lubić. I że muszę cię
słuchać. Ale ja nie chcę żeby on wyjeżdżał. I ty też tego nie chcesz.
–
Antoś...kiedyś, za parę lat wszystko zrozumiesz. Teraz jesteś
trochę za malutki.
–
Nie jestem malutki.- zaprzeczył szybko chłopiec.- Rozumiem
wszystko. Rozumiałem wasze kłótnie i krzyki i słyszałem jak płaczesz w poduszkę
i jak tata trzaska drzwiami i...i...-tym razem to Antoś się rozpłakał. Iza
mocniej go przytuliła.- Dlaczego nie może być tak jak dawniej? Przecież kochasz
tatusia. Też za nim płaczesz.
–
Ja nie...
–
Płaczesz!- po raz pierwszy syn podniósł na nią głos.- Już cię nie
lubię. To przez ciebie tatuś wyjechał i chce mnie zostawić. Słyszałem wszystko.
Chciałaś żebym został z tobą. Ale ja nie zostanę, słyszysz? Nie zostanę. Pojadę
z tatusiem!
–
Antoś...- szeptała raz po raz Iza chcąc go uspokoić. Ale malec był
na to zbyt sfrustrowany.
–
Chcę być z nim, nie z tobą. Ty nie chcesz ani mnie, ani tatusia.
–
Kochanie proszę...
–
Puszczaj mnie!- dokładnie w tej chwili Iza się załamała.
–
Chcę ciebie i tego twojego cholernego tatusia!- wybuchła nie
zważając na użyte przekleństwo. - To on mnie już nie chciał. On znalazł sobie
inną.- już zanim wypowiadała te słowa wiedziała już, że popełnia błąd dając się
ponieść emocjom, ale na to było już a późno.
–
Kłamiesz. Tatuś cię kocha. Mówił mi to.
–
Nie, on już mnie nie kocha.- A przynajmniej nie tak jakbym
chciała, pomyślała Iza. Była zaskoczona nagłym uściskiem malca i pozwoliła mu
się pocieszyć. W ciągu zaledwie kilku minut to ona zmieniła swoją rolę z
pocieszyciela na pocieszanego.
–
Kocha. Tylko nie pozwól mu odjechać. Nie pozwól.
Filip wybiegł z mieszkania nie bacząc na fakt, iż ma na sobie
wczorajsze ubranie a na twarzy ślad świeżego zarostu. Z trudem udało mu się
skupić na prowadzeniu samochodu.
„Pańska żona miała wypadek”
Te cztery słowa wwiercały mu się w mózg z przerażającą ostrością.
I przerażały jak nic innego.
„Pańska żona miała wypadek”
Zahamował z piskiem opon w ostatniej chwili reagując na czerwone
światło. Samochód z prawej strony zatrąbił ostrzegawczo. Opanuj się, nakazywał
sobie w myślach czując jak trzęsą mu się ręce. O ile chcesz dojechać na miejsce
żywy. Potwornie się bał, bo recepcjonista nie chciała podać mu żadnych
szczegółów tłumacząc się, że nie posiada jej karty i że to on jako najbliższa
rodzina powinien jej dostarczyć...Tyle, że jak miał to niby zrobić teraz? W tej
chwili myślał tylko o tym, że chciałby zobaczyć swoją żonę całą i zdrową.
Gdy tylko znalazł się pod szpitalem od razu spytał o żonę.
Recepcjonista okazała się tą samą kobietą, z którą rozmawiał, więc go
rozpoznała. Biegiem wbiegł na drugie piętro nie zawracając sobie głowy
czekaniem na windę. Ignorował przy tym dziwne spojrzenia mijanych pielęgniarzy,
bo wyglądał zupełnie niechlujnie. Dla niego liczyła się tylko Maja.
Dotarłszy przed właściwy pokój lekarski przystanął na chwilę
próbując uspokoić oddech. Potem zaatakował lekarza serią pytań. Dowiedział się,
że dotarła do szpitala około wpół do drugiej razem z Tomkiem, a pogotowie
wezwał przejeżdżający tamtą drogą samochód. Jej stan zdrowia był stabilny, a
dzięki zapiętym pasom uniknęła poważniejszych obrażeń organów wewnętrznych i
poza niewielkim zadrapaniami wszystko z nią dobrze.
–
Więc czemu nie mogę do niej wejść?- Spytał wówczas Drągowicz-
Powiedział pan, że wszystko w porządku.
–
Tak, ale teraz ma przeprowadzony zabieg.
–
Jaki zabieg?- Lekarz na chwilę zamilkł.
–
Musieliśmy wywołać sztuczny poród.- Filip gwałtownie przełknął
ślinę. Przecież to był dopiero początek piątego miesiąca!
–
Czy...?- Doktor pokręcił przecząco głową.
–
Przykro mi. Dziecka nie udało się uratować. Na skrobankę było już
niestety za późno...- Drągowicz gwałtownie osunął się na krzesełko. Nie mógł
wykrztusić z siebie słowa- W tej fazie nie było szansy na jego uratowanie.
Gdyby chociaż minęło 5 lub 6 tygodni, ale tak...nic nie dało się zrobić. Proszę
się nie załamywać: pańska żona będzie mogła mieć jeszcze wiele dzieci- poklepał
go przyjacielsku po ramieniu- Przepraszam, że teraz ale czy moglibyśmy przejść
do kwestii formalnych? Muszę uzupełnić kilka formularzy, na dodatek nie bardzo
wiedzieliśmy kogo powiadomić z rodziny pana Kamińskiego...- Był wyraźnie
zakłopotany, choć Filip nie zwracał na to uwagi. Wszystko dlatego, że w
samochodzie były walizki z damską odzieżą, a pospieszna wyjazd w środku nocy
świadczył o ucieczce kochanków.
–
Ja się tym zajmę- odparł z trudem.- Tomek...Tomek jest bratem Mai-
Powiedział z trudem. Nie mógł się jednak zmusić do zadania pytania na temat
stanu jego zdrowia. - Zadzwonię do jego rodziców.
–
To dobrze. Przy sobie miał tylko dowód rejestracyjny auta, więc
znaliśmy jego tożsamość, ale...- Drągowicz nie mógł skupić się na dalszych
słowach lekarza. W głowie wciąż wybrzmiewały mu słowa o utracie dziecka. Z
trudem przetrwał resztę rozmowy udzielając lekarzowi wyjaśnień. Potem zmusił
się do zadzwonienia do Krzysztofa Kamińskiego. Nie mógł się zmusić do
poinformowania teścia. Jego głos i tak odmawiał mu posłuszeństwa.
Czekając aż zabieg Mai dobiegnie końca, Filip siedział ze
spuszczoną głową przed salą. Dopóki nie zjawił się jego szwagier.
–
Filip, Filip co się dokładnie stało?
–
Ona...ona miała wypadek. I Tomek...- W oczach stanęły mu łzy. Znów
spuścił głowę. Nie dlatego jednak, że się ich wstydził lecz dlatego iż nie mógł
znieść współczucia malującego się na jego twarzy. Krzysiek dotknął jego
ramienia i delikatnie poklepał.
–
W jakim jest stanie?
–
Dobrym. Ale, ale dziecko...- Kamiński bez dalszego słowa uścisnął
Filipa. Domyślał się co teraz czuje. On sam z niecierpliwością oczekiwał
przyjścia swoich pociech na świat i gdyby dowiedział się, że jednak coś się z
nimi stało...Nie mógł jednak zapomnieć o bracie.
–
A jak się czuje Tomek?- Filip odsunął się od szwagra jakby
wstydził się swojego wcześniejszego załamania.
–
Nie wiem. Wiem tylko tyle, że teraz go operują. Jest w dużo
gorszym stanie: coś sobie uszkodził. Ma złamane żebro...chyba. Przepraszam. Gdy
lekarz wszystko mi wyjaśniał nie mogłem się skupić.
–
Nie ma za co. Rozumiem, że zajmuje cię przede wszystkim żona. Ja
się wszystkim zajmę. Wiesz gdzie jest lekarz?- Filip wskazał mu odpowiedni
kierunek. Potem znów usiadł na krześle. Nie pozostało mu nic innego jak czekać.
Ta godzina była najgorszą w jego życiu. W myślach wciąż stawały mu
te wszystkie momenty gdy zachowywał się nieprzyjemnie wobec Mai, gdy oskarżał
ją bezpodstawnie byleby tylko zranić. I jego ostatnie słowa. O tym, że wcale
nie wierzy w to, że jest ojcem jej dziecka. A teraz ono nie istnieje.
Schował twarz w dłonie.
„A co ty byś zrobił gdybym umarła? Obeszłoby cię to?”,
przypomniał sobie jej słowa które wypowiedziała dwa wieczory temu.
„A jednak kiedyś to się stanie. Mogę umrzeć za rok, miesiąc,
tydzień. Nawet w tej chwili możemy mieć wypadek i...”
Boże, dlaczego musiała wywoływać wilka z lasu?! Czy to było jakaś
złośliwość losu? Czy naprawdę tymi słowami sprowokowała wypadek?
„Nie”, odpowiedziało mu sumienie. „To była tylko twoja wina. To
przez ciebie w złości wyprowadziła się z domu w środku nocy żądając rozwodu. To
ty swoimi bezpodstawnymi oskarżeniami ją sprowokowałeś”
Nie chciał dłużej słuchać tego głosu, bo czuł się jeszcze gorzej.
To on był winny śmierci własnego dziecka.
„Będzie tak jak chcesz: nie zobaczysz ani mnie, ani swojego
dziecka.”
„...ani swojego dziecka.”, odpowiedziało mu echo w głowie. „...ani
swojego dziecka.”,
Julka po wizycie Andrzeja zdecydowała się przyspieszyć swój
wyjazd. W głowie wciąż pobrzmiewały mu jego słowa aby z nim została bez względu
na wszystko.
„Przecież to, że chorujesz nic między nami nie zmienia.”
„Moje szczęście jest przy tobie.”
„Nie chcę żebyś odchodziła”,
przypominała sobie jego słowa. Nadal jednak nie zmieniła swojej decyzji:
wręcz przeciwnie: tylko się w niej ostatecznie upewniała. Musiała mu dać szansę
na miłość. I życie bez niej. Bez chorób,
bez litości w którą wkrótce zmieniłaby się jego miłość.
„Więc nawet nie chcesz walczyć? Już się z góry poddałaś?. Przecież
wszystko się jeszcze może zmienić.”
„Jesteś tchórzem, który boi się walczyć.”
Przerwała na chwilę swą czynność. Czy miał rację? Czy ona naprawdę
nie chciała walczyć? Nie, to nieprawda. Bo to nie jemu lekarze wstrzykiwali
szkodliwe substancje poprzez strzykawkę, to nie on musiał znosić ciągłe mdłości
przy jednoczesnym braku apetytu, to nie jemu wypadały włosy a skóra zaczynała
robić się ziemista. Więc czy miał prawo zarzucać jej tchórzostwo? Czy była
tchórzem chcąc przeżyć ostatnie dni bez bólu, na przyjemnościach i spełniając
swoje marzenia o podróżach? Że to jemu chce zaoszczędzić widoku jej podczas
tych ostatnich dni?
Nie chciała już kolejnej dawki chemii. Tak jak powiedziała
Andrzejowi nie uważała, żeby sztuczne podtrzymywanie życia było tego warte.
Lepiej żyć nie cierpiąc rok niż odwrotnie kilka lat.
Znów wkładała rzeczy do walizki. W pewnym momencie zauważyła w
szafce T-shirt należący do Sławińskiego.
Biorąc ją do rąk wpatrywała się w kolorowy nadruk wdychając w nozdrza znajomy
zapach. Uśmiechnęła się, a potem wyjęła małe pudełko i ostrożnie ją złożyła.
Pomyślała, że dzięki temu jego zapach będzie mógł jej towarzyszyć znacznie
dłużej. Może nawet aż do końca.
W pewnej chwili usłyszała dzwonek do drzwi. Nie chciała otwierać
bojąc się, że to on. Być może jakimś cudem dowiedział się o tym, że
przyspieszyła plany.
–
Julka, Julia to ja, Wiktor. Otwórz.- uspokojona podeszła do drzwi,
choć prawdę mówiąc nie miała wcale ochoty na to by z nim rozmawiać.
–
Cześć, coś się stało, że jesteś?- spytała go w progu.
–
Mogę wejść?
–
Skoro już tu jesteś.- niechętnie wpuściła go do środka. Gdy usiadł
na kanapie od razu przeszła do rzeczy.- Wiesz, nie mam teraz za dużo czasu.
–
Jesteś zajęta?- przygryzła dolną wargę. W końcu zdecydowała się mu
wyznać.
–
Pakuję się.
–
Już? Przecież miałaś wyjechać dopiero za tydzień.
–
Zmieniłam zdanie.
–
Dlaczego?
–
Tak po prostu.- poszła do sypialni chcąc kontynuować pakowanie gdy
zorientowała się, że Pająkowski najwyraźniej nie ma jej niczego konkretnego do
powiedzenia. Tak jak się spodziewała poszedł za nią.
–
Jak zareagował na to Andrzej? Zgodził się?
–
A jak myślisz?- spytała retorycznie.- Za kilka miesięcy mieliśmy
się pobrać, a teraz wszystko trafił szlak przez moją chorobę. Jak ma się czuć?
–
Pewnie kraje mu się serce. Tak samo jak mi.
–
Wiktor...
–
Wiem, nie musisz nic mówić. Kochasz go. I ja to szanuję. Ale nie
mogę tego ukrywać.- Zamilkł na moment.- Dlaczego nie chciałaś spędzić z nim
ostatnich chwil?
–
Bo tylko zrobiłabym mu tym krzywdę. On nie powinien porzucać pracy
ani rodziny.
–
Ale ty właśnie dokładnie to robisz.- zarzucił jej.- Rzucasz studia
praktycznie przed obroną pracy magisterskiej i zdobyciem dyplomu, swoje młodsze
siostry, mnie i ojca, przyjaciół...
–
Nie, bo ja już nie wrócę. To nie jest dla mnie żadem urlop czy
chwilowa podróż, to jest jej ostatni etap. I chcę aby wszyscy zapamiętali mnie
tak jak teraz a nie zgnębioną i załamaną przez chorobę.
–
Przecież nie wiesz dokładnie jak to się potoczy- Roześmiała się.
–
Teraz mówisz zupełnie jak Andrzej. Więc to jest ten wasz sposób?
Liczenie na cud?
–
Na zmianę- sprostował.- Być może coś się zmieni, poprawi.
–
Nie sądzisz, że jestem już za duża żeby mnie tak mamić?- Nie
odpowiedział taktownie nie chcąc poruszać już tego tematu. Potem intensywnie
spojrzał jej w oczy.
–
Chcę jechać z tobą.- Bluzka, którą właśnie miała w dłoniach wypadła
jej z rąk.
–
Co?
–
Za granicę.
–
To niemożliwe.
–
Dlaczego?
–
Po prostu nie. Koniec i kropka.
–
Julka, ja wiem że dla ciebie jestem tylko przyjacielem. I tylko w
ten sposób chcę ci towarzyszyć.
–
Ale ja muszę zrobić to sama. A poza tym masz pracę i...
–
Wezmę urlop.
–
Nie, powiedziałam już. Nie pozwoliłam na to Andrzejowi i tobie też
nie pozwalam.
–
A więc zależy ci trochę na mnie?
–
Oczywiście, że tak. Jesteś dla mnie jak brat.
–
Więc pozwól mi być nim dla ciebie. Nie powinnaś być teraz sama. A
nawet jeśli tego nie zrobisz, jeśli się nie zgodzisz to ja i tak za tobą
pojadę.- Julka znów poczuła pod powiekami łzy. Zbliżyła się do Wiktora i
przytuliła do niego.
–
Dziękuję ci. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy.
Bartek czuł się wewnętrznie wypalony. Ciągnąc za sobą bagaż czuł
się tak jak wyglądał: młody, zmęczony życiem z pokładem doświadczeń. Już za
półtorej godziny miał mieć samolot. Teraz czekał spokojnie w kolejce na odprawę
na swoją kolej. Mimo wszystko sławni fotografowie nie się bardziej
uprzywilejowani. A przynajmniej nie tacy trzecioligowi jak on. Uśmiechnął się
do siebie. Tylko to mu teraz pozostało. Zastanawiał się jak zareaguje żona, gdy
prawnik dostarczy jej podpisany przez niego pozew rozwodowy. Gdy uświadomi
sobie, że wreszcie się od niego uwolniła i że wcale nie musi czekać tych 6
miesięcy aby związać się z tym swoim kucharzykiem.
Najbardziej jednak w tym wszystkim szkoda mu było Antosia. Kochał
go całym sercem najbardziej na świecie a teraz będzie się musiał zadowolić
wizytami w mieszkaniu Izy i jej nowego partnera. Nawet na samą myśl o tym
poczuł ból. Ona była jego, tylko jego a on to zniszczył. Miała rację, to było
niewybaczalne. Z tym, że przecież nie mógł już cofnąć czasu. A inaczej nie dało
się odkupić tego grzechu.
Wyrwał się z rozmyślań, gdy nadeszła w końcu jego kolej. Spojrzał
jeszcze w stronę wyjścia mając daremną nadzieję, że...Ale Iza przecież już go
skreśliła. Chociaż...czy to nie ona? Przecież ta kurtka, te rozpuszczone
włosy...
–
Bartek! Bartek zaczekaj!- zdawało mu się, że śni. To było jak
scena z długo wyczekiwanego marzenia, jak kadr z komedii romantycznej. Jego
serce wezbrało nadzieją.
–
Iza? Co tu robisz?- odpowiedziała dopiero po dłuższej chwili.
–
Przyszłam z Antosiem. On, on chciał się pożegnać.- Mało co nie
parsknął śmiechem. A na co liczył? Na to że rzuci mu się na szyję i poprosi aby
jej nie zostawiał? Był naprawdę naiwny.
–
Powiedziałem ci już, że tego nie chcę. Nie chcę żeby cierpiał. To
będzie dla nas obu zbyt trudne.- Dostrzegł w jej wzroku nieme oskarżenie.
–
Więc naprawdę nie chcesz pożegnać się z własnym synem?
–
Nie, nie chcę. Już to zrobiłem. W domu- Przez chwilę patrzyli na
siebie w milczeniu.
–
W takim razie...- Iza głośno przełknęła ślinę- Powodzenia. Miłej
podróży.
–
Dziękuję.- mimo iż nie zostało nic więcej do powiedzenia to nie
ruszył się z miejsca. Chciał wbić sobie dokładnie każdy rys jej twarzy, każdą
najmniejszą zmarszczę czy wgłębienie. A nade wszystko chciał ją pocałować.
–
Uważaj na siebie. Pamiętaj, że to nie Polska.- parsknął śmiechem.
–
Nie bój się, nie zamierzam zginąć w buszu.
–
Naprawdę tego chcesz?- usłyszał jej ciche pytanie. Potem znów
przeniósł wzrok na jej twarz. Wiedział, że jej pytanie nie dotyczy jego
poprzedniej wypowiedzi. Ciężko westchnął próbując pozbyć się kiełkującej
nadziei. Bo to, że tu była, stała obok niego coś znaczyło...prawda?
–
A czego ty tak naprawdę chcesz? Czemu tu przyszłaś?- postanowił
zagrać w otwarte karty. Z tarczą lub na tarczy, pomyślał.
–
Czemu przyszłam?- powtórzyła. Potem parsknęła cicho- Przyszłam tu
po to, żeby powiedzieć ci jakim jesteś sukinsynem i że nigdy ci nie wybaczę.-
Chyba jednak nie chciał tego słyszeć. Chciał grać w otwarte karty? Z wisielczym
humorem przyszło mu do głowy, że nigdy nie miał szczęścia do hazardu.
–
Tak, wiem. Powtarzałaś to już tyle razy, że naprawdę to wiem-
odparł przerywając jej. Potem parsknął
niewesołym śmiechem.
–
Teraz ja mówię- wymierzyła w niego oskarżycielsko palec. Spojrzał
na nią zaskoczony. -Wiesz jak się czułam dowiadując się o wszystkim? Wiesz?!
Ile nocy przepłakałam tłumiąc szloch poduszką? Ile razy obiecywałam sobie, że
to będzie po raz ostatni, wmawiałam że cię nienawidzę, że potrafię sobie dać
radę i...
–
Iza, proszę- Bartek chwycił ją za ramiona i potrząsnął. I tak
wielu ludzi zaczęło oglądać się za nimi choć na lotnisku panował spory gwar. On
jednak na to nie zważał. Nie wierzył, wciąż jeszcze nie mógł uwierzyć...Mocno
ją objął.- Już dobrze, będzie już dobrze.
–
Tak? To dlaczego chcesz
wyjechać? Czemu bardziej obchodzą cię jakieś głupie zwierzęta niż ja?!-
roześmiał się. Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Iza wyrwała się z jego uścisku.-
Powiedziałam, że nigdy ci nie wybaczę, ale...nie jedź.- dokończyła cicho.- Ja
tego nie zniosę, nie wytrzymam, nie potrafię. Jeśli to zrobisz to obiecuję, że
własnoręcznie cię...- Nie dokończyła gdy miękkie wargi męża dotknęły jej ust.
Najpierw nieco natarczywie, ale potem gdy Bartek zorientował się, że żona go
nie odpycha zmniejszył nieco nacisk. Nadal jednak nie mógł do końca uwierzyć w
to co się dzieje. Gwałtownie odsunął się od Izy.
–
Mam zostać? Powiedz, że tego chcesz. Powiedz, że niczego sobie nie
wyobrażam.
–
Chcę tego. Chcę żebyś został ze mną i z Antosiem.- Wtedy ryknął na
całe gardło. A potem podniósł Izabelę do góry i zaczął nią obracać dookoła.
Niektórzy ludzie kwitowali to wesołym uśmieszkiem, inni pogardliwie odwracali
twarz lub przewracali oczami, jeszcze inni gapili się na nich z cielęcym
zachwytem. Jednak ani Bartka, ani Izy to nie obchodziło.
–
Gdzie jest Antoś?- spytał Kasprzyk kilka minut później gdy
opuszczali już lotnisko. Głupio się przyznać, ale dopiero teraz przypomniał
sobie o obecności syna. A właściwie o jego nieobecności.
–
Nie ma go tutaj- odparła Iza wzruszając ramionami. Spojrzał na nią
zaskoczony.
–
Ale przecież powiedziałaś...
–
Musiałam jakoś zacząć. Miałam od razu rzucić ci się w ramiona?-
znów się roześmieli. A potem pocałowali.
Zachichotali niczym para nastolatków.
–
Więc gdzie jest teraz nasz syn?
–
U twoich rodziców. Gdy dowiedzieli się, że chcę po ciebie jechać
twój tata od razu zapomniał, że ma dzisiaj jakieś zdjęcia- Bartek znów się
roześmiał. Prawdę mówiąc od kilkunastu minut robił to jak niespełna umysłowo
chory człowiek.
–
W takim razie jedźmy do domu. Jeśli mamy go mieć całego tylko dla
siebie...
Gdy Iza z Bartkiem dotarli do własnego mieszkania od razu puścili
się biegiem w kierunku drzwi frontowych. Nadal chichotali jak najęci i wciąż
się obejmowali.
–
Naprawdę już straciłem nadzieję, wiesz? Sądziłem...sądziłem, że to
już koniec.
–
Ja też. Ale za bardzo cię kocham.- przestała się śmiać i
pogłaskała go po policzku.- Chciałam to zrobić abyś cierpiał. Jednak ja
cierpiałam dokładnie tak samo.
–
Wybacz mi. Wiem, że powtarzałem to już milion razy, ale wybacz mi.
Obiecuję, że już nigdy więcej. Nigdy, ja nawet nie...- zakryła mu palcem usta.
–
Ciiii, nie mów teraz o tym. To nie jest już ważne.- Pocałowali
się. Wolno, mniej zachłannie niż przedtem. Mocno spletli swoje dłonie. Przez
kilka minut trwali tak w całkowitym milczeniu. Jakby każde z nich bało się
wykonać ten pierwszy decydujący ruch. Jakby nagle poczuli się zakłopotani
własnym lękiem i niepewnością partnera. W końcu nieskończenie delikatnie Bartek
uniósł dłoń z pleców żony zjeżdżając na jej ramiona. Delikatnie odchylił szary
sweterek...
–
Kocham cię- powiedział patrząc jej w oczy- Chcę się z tobą kochać,
wiesz o tym, prawda?- wyszeptał tuż przy jej uchu. W ciele Izy pojawił się przyjemny
dreszcz. Bezwładnie skinęła głową. Od tak dawna tego pragnęła, że teraz niemal
straciła zdolność mowy.
–
A myślałam, że będziesz mnie tylko trzymał za rączkę- zdołała
wykrztusić mocując się z guzikami jego koszulki. Obdarzył ją szelmowskim
uśmiechem.
–
Myślałem o tej chwili przez ostatnie kilka miesięcy. O tym jak się
całuję- dotknął wargami jej gołej szyi- Jak dotykam- jego dłonie zaczęły
błądzić po jej ramionach i klatce piersiowej- Jak patrzę- dodał gdy stanęła
przed nim całkiem naga. Z trudem tłumił nękające go pragnienie.
–
Więc weź mnie- powiedziała również rozpalona do białości Iza-
Kochaj się ze mną. Tu i teraz.- Nie trzeba mu było tego dwa razy powtarzać.
Szybkim ruchem uniósł żonę do góry oplatając jej nogi wokół swoich bioder.
Potem skierował się do sypialni, którą kiedyś razem dzielili a która od
jakiegoś czasu była tylko Izy. Potem
niemal rzucił ją na łóżko. Od razu zaczęła rozpinać mu spodnie.
–
Nie, jeszcze nie jesteś gotowa. Jeszcze za wcześniej...
–
Zawsze jestem na ciebie gotowa- wyszeptała dalej uwalniając jego
męskość ze spodni- Zawsze.- Uśmiechnął się gdy dostrzegł, że ma racje. Pragnęła
go tak jak on jej. I choć obiecał sobie nie być gwałtowny i zaborczy, to jednak
to wszystko wzięło w łeb. Ich zbliżenie
było gwałtowne i szybkie niczym wulkan. Po wszystkim leżeli w swoich ramionach
zmęczeni i szczęśliwi. Ich dłonie nadal jednak błądziły po ciałach partnerów.
–
Od teraz zaczynamy wszystko od nowa. Przepraszam, że wszystko
spieprzyłem. Chcę żebyś wiedziała, że jesteś jedyną kobietą którą kocham.
I którą kiedykolwiek kochałem.
–
Wiem- delikatnie pocałowała go w policzek. Potem mocniej objęła w
pasie.- To wszystko przez tę rutynę, prawda? Zapomnieliśmy, że związek trzeba
budować i dbać o niego nawet po kilku latach małżeństwa.
–
Raczej ja go zepsułem. Nie musisz brać na siebie żadnej winy będąc
aż tak wspaniałomyślna.
–
Nie jestem. Po prostu ostatnio doszłam do tego wniosku próbując
sobie przypomnieć kiedy ostatni raz wyszliśmy gdzieś razem. Starałam się
zrozumieć, że mogłeś czuć się samotny i...
–
To nieważne. Wiem, że nic mnie nie usprawiedliwia. Nawet sam nie
wiem dlaczego wtedy...ale dość o tym. Od teraz będziemy kochać się ze sobą
przynajmniej raz dziennie, a w weekendy wychodzić na kolację albo do kina.
Przecież dawniej uwielbiałaś teatr.
–
Wiem. Nie wiem dlaczego przestaliśmy tam razem chodzić. A poza
tym: co miało znaczyć to: przynajmniej raz dziennie?- uśmiechnął się do niej.
–
W końcu musimy nadrobić stracony czas. A poza tym...- urwał
znacząco.
–
Co: poza tym?
–
Poza tym to widok wzdychającego Krzyśka do brzucha swojej żony
przypomniał mi to jak bardzo cieszyłem się z narodzin Antosia.
–
Więc, chcesz...?
–
Tak- cmoknął ją lekko w usta.- Chciałbym mieć jeszcze jedno
dziecko. Oczywiście nie dlatego aby zatrzymać cię w domu- dodał pospiesznie.- Jeśli chcesz to
studiuj zaocznie, chodź na kursy: mogę załatwić wszystko tak żeby nauczyciele
przychodzili do nas do domu.- Roześmiała się.
–
Wiem, że nie pragnąłbyś tego z tak egoistycznych pobudek. A poza
tym, to gdy wreszcie odbiorę dyplom z kursu gastronomicznego z pewnością
wrócimy do tej rozmowy.
–
Jeśli jeszcze raz zobaczę cię w otoczeniu tamtego typka to
ostrzegam, że obiję mu twarz. Nie żartuję- dodał gdy się roześmiała.
–
Zapewne chodzi ci o mojego instruktora kursu?- powiedziała z
uśmiechem na twarzy. Była zadowolona z tego pokazu zazdrości.
–
Oczywiście, że o niego- prychnął.- Czy...czy ty i on...czy coś
między wami...
–
Nie- przerwała mu prędko. Wyraźnie odetchnął z ulgą.
–
Dziękuję ci. Wiem, że nie mam prawa żądać od ciebie czegokolwiek,
ale...
–
Ciii. Przecież mieliśmy zacząć jeszcze raz z czystą kartą, pamiętasz? To co było jest
już nieważne.- Objął ją jeszcze raz przyciągając do siebie tak gwałtownie, że
kołdra opadła jej aż do bioder.- Hej...- zaczęła, ale już po chwili zapomniała
za co właściwie chciała go ochrzanić. Bo na pewno nie za to, że pokrywał jej
szyję delikatnymi pocałunkami delikatnie głaszcząc kark...- Hm...
–
Mówiłaś coś?- spytał z szerokim uśmiechem. Nie była w stanie się
na niego dąsać.
–
Nie- zapewniła go niemal szeptem kręcąc głową nie będąc w stanie
wyrzec ani słowa więcej. Od tak dawna pragnęła go dotykać i pieścić, patrzeć na
tą wyrzeźbioną klatkę piersiową, ruchy i mimikę twarzy, skurcze mięśni...- Chcę
dobrze wykorzystać to, że mamy przed sobą całe popołudnie i noc- Bartek odsunął
ją tak gwałtownie, że mało co nie straciła równowagi lądując na drugiej stronie
łóżka.
–
A więc Antoś będzie u rodziców aż do jutra?
–
Tak. Powiedział, że jeśli cię sprowadzę z powrotem to może nam dać
1 dzień na pogodzenie się. A potem chce zagrać z tobą w piłkę. Cały następny dzień.
–
Nie wiem czy na wszystko starczy mi energii.- roześmiał się
zadowolony z tego co powiedziała mu żona. Potem znów przyciągnął ją do siebie i
pocałował.- Kocham cię- powtórzył- Kocham.- A potem przebywając już w swoim
świecie zignorowali dzwoniący telefon.
ROZDZIAŁ
DWUDZIESTY TRZECI.
Gdy Filip w końcu mógł wejść do pokoju żony pierwsze co zobaczył
to jej pokrytą licznymi zadrapaniami i strupami twarz. Z bólu ścisnęło go
serce. Była blada, a powieki zamknięte zupełnie jakby już nigdy miała się nie
obudzić.
–
Jest pan pewny, że wszystko z nią w porządku?- spytał doktora po
raz kolejny.
–
Tak, ale teraz będzie spała przynajmniej dwie godziny. Musieliśmy
dać jej środki uspokajające po zabiegu, bo nie czuła się najlepiej.- Drągowicz
się nie dziwił: wiadomość o utracie dziecka była dla niej prawdziwym szokiem.
–
Rozumiem.
–
Gdyby coś się działo, będę w swoim gabinecie.
–
Dziękuje panu.- odparł na koniec. Gdy został z Mają sam podszedł
do jej łóżka. Chwycił jej nieruchomą dłoń i usiadł na krześle koło łóżka.
Przycisnął ją do swojej twarzy cały czas się w nią wpatrując. Cieszył się, że
wszystko z nią w porządku, ale smutek po stracie dziecka wciąż mu towarzyszył.
Paradoksalnie gdy je stracił dopiero potrafił docenić. Jak zwykle za późno.
Pomyślał o tym co by się stało gdyby w wypadku stracił również ją. Co by mu
pozostało?
Żałował, że zrozumiał to dopiero teraz. Majka była dla niego
wszystkim, całym jego światem. Żałował, że nie zdążył jej tego wszystkiego
powiedzieć.
–
Mogę wejść?- usłyszał głos Krzysztofa.
–
Tak- odparł, choć miał ochotę być z żoną tylko sam.
–
Śpi?- Filip przytaknął.- Lekarz mówił, że miała dużo szczęścia.-
Drągowicz nie chciał myśleć w ten sposób. Szczęścia? Przecież straciła dziecko.
Jednak starając się wczuć w sytuację szwagra zrozumiał, że jemu również jest
ciężko. W końcu w jednej chwili dwójka jego rodzeństwa nieomal straciła życie.
Dlatego starając się udawać ciekawość spytał:
–
Jak czuje się Tomek?
–
Lekarze twierdzą, że powinien z tego wyjść, ale jego stan jest
ciężki. Ma wstrząśnienie mózgu i istnieje obawa, że może mieć krwiaka.
–
Przepraszam.
–
Za co? Przecież to nie twoja wina.
–
Niestety tak.- Krzysiek spojrzał na niego zaskoczony. W końcu
nieśmiało spytał.
–
Podobno jechali gdzieś razem w środku nocy. Wiesz dlaczego?-
Tamten skinął głową.
–
Tak. Tamtej nocy pokłóciłem się z Mają. Ona zamknęła się w swoim
pokoju nie chcąc mnie wpuścić. W końcu zrezygnowany skierowałem się do siebie,
a gdy jakiś czas później poszedłem zobaczyć jak się czuje jej już nie było.
Zostawiła mi tylko wiadomość, że się wyprowadza.
–
Pewnie zadzwoniła do Tomka. Ja odczytałem jej wiadomość dopiero
rano, ale nawet wtedy nie oddzwoniłem. Może gdybym w nocy nie wyłączył komórki
to ja bym z nią jechał i...
–
I być może to ty byłbyś na miejscu brata.- dokończył.- A poza tym
to tylko ja ponoszę za to winę. Gdyby nie to...
–
Ten mężczyzna, który ich potrącił nie żyje. Zginął na miejscu.
Miał prawie 3 promile alkoholu we krwi.
–
I dobrze, bo sam jeszcze raz z chęcią bym go zabił.
–
Nie myśl w ten sposób. Z Mają z pewnością będziecie mieli jeszcze
wiele dzieci.
–
Pocieszasz mnie po tym jak ją skrzywdziłem?
–
Filip, nigdy nie próbowałem bliżej cię poznać i nie jesteśmy
przyjaciółmi, ale z jakiegoś powodu moja siostra cię wybrała. I od tej pory
należysz do naszej rodziny.
–
Dzięki- wykrztusił z trudem- Rozmawiałeś z rodzicami?
–
Tak. Mama już tu jest. Poprosiłem żeby zaczekała na korytarzu, bo
jako mąż masz szczególne prawo aby tu przebywać.- Filip pomyślał, że jego
śpiąca żona z pewnością uważa inaczej, ale taktownie nic nie powiedział.- A
ojciec...znasz go. Gdy dowiedział się, że żyją wrócił do swojej pracy.
Powiedział, że odwiedzi ich w wolnej chwili. Oto kochający tatuś-
zaironizował.- Nie chciałbyś wrócić do domu? Jest już po dwunastej, a widząc
twój wygląd przyjechałeś tu tak jak stałeś.
–
Nie mogę, ona niedługo się obudzi i chcę przy tym być.
–
Lekarz mówił, że nastąpi to dopiero najwcześniej za dwie godziny.
Spokojnie zdążysz obrócić, wziąć prysznic, ogolić się i coś zjeść.
–
Ale Maja może obudzić się wcześniej...
–
Wtedy do ciebie zadzwonię- przerwał mu Krzysiek.- Tak będzie
lepiej, bo w takim stanie tylko ją wystraszysz. Masz takie wory pod oczami
jakbyś hulał całą noc.
–
Szukałem jej do czwartej rano- opowiedział cicho Filip zerkając co
i raz na śpiącą.
–
Właśnie, na dodatek jesteś niewyspany. Zaraz zamówię ci
taksówkę...
–
Nie trzeba...
–
...ja z nim pojadę.- wtrącił się trzeci głos. Krzysiek spojrzał na
żonę ze złością.
–
Co ty tu robisz? Miałaś zostać w domu.
–
Ona jest moją przyjaciółką, a od naszego małżeństwa też moją
siostrą. Sądziłeś, że będę grzecznie siedzieć w domu?- Kamiński westchnął.
–
Masz rację, przepraszam. Nie chciałem tylko abyś się nadmiernie
zdenerwowała.
–
Wiem. To co Filip, korzystasz z darmowej podwózki?
–
Nie, dziękuję. Zostanę...
–
A jaki pożytek będzie z ciebie miała Maja jeśli będziesz zmęczony
i głodny? Jedź do domu.
–
Ale...
–
Nie ma żadnego ale. Jedziemy.
Maja z trudem wracała do przytomności. Słyszała wokół siebie
jakieś głosy, jednak nie mogła ich odróżnić. Nadal jednak nie otwierała oczu.
Wiedziała, że jeśli to zrobi będzie musiała zmierzyć się z tym co stało się kilka godzin temu. Z tym,
że jej dziecka już nie ma. Dlatego czekała. W myślach wciąż powtarzała, żeby
wszyscy stąd wyszli, by zostawili ją samą z jej własnym bólem i cierpieniem.
Chyba jednak nie miała zdolności telepatycznych.
–
Cii, poruszyła się- Ten głos rozpoznała. Była to Agnieszka.
–
Nie otworzyła oczu- powiedział jakiś męski głos. Starając się
opanować zmusiła się do uchylenia powiek. Nie miała zresztą wyjścia. Przy
pierwszej próbie nie dała rady. Dopiero za trzecim razem udało jej się to
zrobić.
–
Maju, Maju kochanie jak się czujesz?- spytał bardzo zmartwiony
głos.
–
Mamo- wyszeptała zdrętwiałymi wargami. Poczuła pod powiekami
napływające łzy. Pani Kamińska schyliła się gładząc córkę po włosach.
–
Kochanie, tak się cieszę że wszystko w porządku. Boże, tak się o
ciebie bałam.- Drągowicz nie odrzekła ani słowa. Wszystko w porządku? Nic nie
było w porządku. Nie była jednak w stanie się się sprzeczać. Zdążyła jeszcze
tylko usłyszeć, że ktoś chce wezwać lekarza.
–
Jak się czujesz?- słysząc Filipa całe jej ciało zadrżało i spięło
się. Nie chciała go teraz widzieć. Zamknęła oczy głośno wciągając powietrze.
–
Maja, siostrzyczko co się dzieje?- to był Krzysiek.
–
Ja...jestem zmęczona. Chcę, chcę zostać sama.- Nie otworzyła oczu,
nie była w stanie. Już teraz czuła, że z trudem tłumi płacz.
–
Ale...
–
Mamo chodźmy.
–
Może zawołajmy lekarza niech...
–
Jeśli chce odpocząć to dajmy jej to. Przecież doktor mówił, że
wszystko w porządku.
–
Przecież spała...
–
Mamo...
Dopiero po kilku minutach Maja wreszcie nie słyszała żadnych
głosów. Ostrożnie otworzyła oczy by się upewnić. Tak, była sama. Pozwoliła
sobie na pierwszą falę łez przypominając sobie wszystko to co się wydarzyło.
Jechała z Tomkiem do jego mieszkania i w pewnej chwili samochód
uderzył w ich lewy bok. Czyli tak gdzie siedział jej brat. Nie wiedziała po
jakim czasie się ocknęła. Pamiętała tylko ten uporczywy ból w skroni i krew
sączącą się z tyłu głowy Tomasza. Szybko odpięła pasy i próbowała wstać, ale
wówczas poczuła jak nóż wbija jej się w brzuch. Tyle, że żadnego noża nie było.
Zaczęła krzyczeć z bólu choć przez to jej głowa zdawała się eksplodować. Po
jakimś czasie podbiegł do niej jakiś mężczyzna. Cały czas coś mówił, pytał co
się stało, zadzwonił na policję, pogotowie...Potem na jakiś czas straciła chyba
przytomność, bo obudziła się dopiero na szpitalnych noszach.
–
Boli mnie brzuch...dziecko...- zdołała wykrztusić.
–
Wiemy proszę pani. Właśnie idziemy na salę.
–
Ratujcie...je.
–
Przykro mi, już za późno. Teraz musimy jak najszybciej pozbyć się
płodu, bo zagraża pani życiu.
–
Nie!- zaczęła wyrywać się energicznie potrząsając głową.
–
Proszę pani, proszę się uspokoić. Musimy iść na salę.
–
Nie zabijajcie go. Jeśli macie wybierać między mną a nim...niech
ono żyje.
Potem kolejny urwany film. Przypomniała sobie ten ból i zastrzyk
na wywołanie który dał jej jej doktor choć nie chciała na to pozwolić. Mimo
wszystko skurcze przyszły. I po kilkudziesięciu minutach uporczywego bólu było
już po wszystkim.
Aż w końcu jest tutaj. Pozornie zdrowa, tylko trochę poobijana z
tego co powiedział jej lekarz. Gorzej było z jej bratem. Ta myśl na chwilę
wyrwała ją z odrętwienia. Chciała kogoś zawołać, ale wówczas do sali wszedł
lekarz.
–
Co z Tomkiem?- spytała od razu.
–
Tomkiem?
–
Tomaszem Kamińskim, moim bratem. Był razem ze mną w aucie.
–
Ach tak. Kilka minut temu skończono jego operację.
–
Czy on przeżyje?
–
Tak, jesteśmy w dobrej myśli. Ale o dokładniejsze informacje musi
pani spytać jego chirurga. A jak się pani teraz czuje?
–
A jak pan myśli?- spytała gorzko.
–
Bardzo mi przykro- powtórzył jeszcze raz, a Maja zaczęła nienawidzić
tego zwrotu.- Najważniejsze, że pani udało się przeżyć. Czy coś panią boli?-
Pokręciła głową.
–
Nie tak bardzo. Proszę na mnie spojrzeć...- rozpoczął rutynowe
badanie, a Maja biernie się mu poddała. W końcu nie miała wyjścia.
–
Jak ona się czuje?- spytała Izabela Agnieszkę.
–
Dwie godziny temu się obudziła, ale chciała odpocząć i nikogo
teraz i niej nie ma. A poza...- urwała na widok zmierzającego ku nim Bartka.-
Nie wyjechał do Ameryki?
–
Jak widać nie- Iza uśmiechnęła się szeroko, a w jej oczach
zabłysły jakieś tajemnicze błyski gdy przeniosła wzrok na męża.
–
Czy to znaczy, że...- nie doczekała się odpowiedzi, bo Kasprzyk
objął żonę w talii.- Boże, tak się cieszę.- roześmiała się krótko. Potem, jakby
zdała sobie sprawę z tego, że w obecnych okolicznościach jest to nieco nie na
miejscu gwałtownie przerwała.- Naprawdę się cieszę.
–
Ja też- odezwał się Bartek całując żonę w policzek. Ta żartobliwie
się odsunęła.
–
Nie po to tu jesteśmy- mrugnęła.- Aga, co z Mają i Tomkiem?-
Dziewczyna pospiesznie wyznała im wszystko co wie.
–
Mam nadzieje, że Tomek z tego wyjdzie. A Majka...Boże nie jestem
sobie w stanie wyobrazić tego co czuje. Ja też jestem matką...
–
Ale ona jeszcze nawet nie urodziła.- przerwał jej Kasprzyk. Obie
posłały mu wściekłe spojrzenia.- Okej, nie o to mi chodziło.
–
Sądzisz, że ból jest przez to mniejszy? Że gdybym ja teraz...to
nic by to dla mnie nie znaczyło? Dziecko istnieje od momentu poczęcia a nie gdy
wyjdzie na świat- oburzyła się Agnieszka.
–
Przepraszam.- odchrząknął- Widzę panią Kamińską, a gdzie wielki prezes
Build& Project?
–
Chyba się jeszcze nie zjawił.
–
Co za podlec- syknęła Iza- Nawet nie obchodzą go własne dzieci.
–
Cii, jego żona może cię usłyszeć.
–
Maja nadal śpi? Chciałabym chociaż się z nią przywitać. Niedługo
musimy wrócić z Bartkiem do domu. Nawet nie rozpakował bagaży.
–
Nie martw się, powiem jej że byłaś. A co z Julią?
–
Nie wiem. Od dawna nie mam z nią kontaktu. Od Andrzeja wiem, że
chce wyjechać. Ślub odwołany.
–
Jak on to znosi?
–
A jak myślisz? Jest załamany. Kochał ją i chciał spędzić resztę
życia.
–
Może z nią porozmawiacie? Ona...
–
Zostało jej zaledwie kilka miesięcy życia bez następnej dawki
chemioterapii, Iza. Rozmawiałem wczoraj z Andrzejem.
–
To takie smutne.
–
Tak. W takich chwilach cieszę się, że ja mam Krzyśka i ten wielki
brzuch- stwierdziła Agnieszka.
Nawet gdy znów się obudziła Majka nie była w stanie z nikim się
widzieć. Bo i po co? Po to by słuchać ich szczerego żalu, widzieć współczucie w
oczach? Nie mogła, bo z jej oczu natychmiast wypłynęłaby fontanna łez. Męczyło
ją to. Nie mogła pogodzić się z faktem, że przez własną impulsywność zabiła
własne dziecko. I po co? W imię czego? Głupiej dumy i złości, która teraz
wydawała jej się taka trywialna. Och, jak bardzo chciałaby cofnąć czas o 48
godzin. Jak bardzo chciałaby nie wybiec tamtej nocy! Najgorsze było to, że
nieświadomie zraniła jeszcze brata. Nadal przebywał na intensywnej terapii,
choć chciała go odwiedzić. Lekarze mówili, że z tego wyjdzie, ale widząc stos
rurek umieszczonych na jego piersi, rękach i głowie gdy akurat wjeżdżał na noszach do sali a ona
na badanie na wózku z trudem w to wierzyła.
Zabiła i jego.
Nie, nie to nieprawda, kłóciła się z własnymi myślami. Boże spraw
aby to nie była prawda. Wystarczy, że zabiłam własne dziecko.
Po powrocie do pokoju na wózku operowanym przez lekarza znów
ukryła się w świecie snu. Nie zjadła przyniesionego jej posiłku. Nie miała na
to ochoty. Wydawało jej się, że im dłużej śpi tym bardziej jest zmęczona, ale
nie mogła się powstrzymać.
W pewnym momencie usłyszała czyjeś podniesione głosy. Domyślała
się, że to będzie musiało nastąpić. Ujrzała kroczącego ku niej brata i bratową.
Za nią wychylała się mama. I ten którego wcale nie chciała widzieć. Pozwoliła
na to by nieustannie pytali o jej stan zdrowia, nikt taktownie nie pytał ją o
dziecko. No, ale w końcu już go nie było pomyślała w przypływie wisielczego
humoru, więc czemu mieliby to robić? W pewnym momencie lekarz widząc jej
błagalną prośbę we wzroku poprosił aby dali jej wypocząć. Została w pokoju
tylko z Agnieszką.
–
Kochana, przepraszam ale musiałam z tobą porozmawiać. Wiem, że
jesteś zmęczona, ale porozmawiaj z Filipem. Powiedział Krzyśkowi, że się
pokłóciliście i...
–
Nie chcę z nim rozmawiać.- Odezwała się Maja głuchym tonem.
–
Ale...
–
Proszę przytul mnie.- poprosiła cicho.
–
Och, Maju...- Agnieszka z trudem podeszła do łóżka. Utrudniał jej
to już wielki brzuch. Z trudem się objęły.- Chciałam wejść wcześniej, bo
wiedziałam że potrzebujesz się wypłakać, ale Krzysiek powiedział, że mój
widok...- urwała gwałtownie. Drągowicz doskonale wiedziała o co chodzi. I rzeczywiście
widok ciężarnej Agnieszki sprawiał jej ból.
–
Tak- przyznała- , ale jesteś dla mnie jak siostra. I wiem, że
dzięki temu mnie rozumiesz.
–
Na pewno nie chcesz porozmawiać z mężem?
–
Nie. My już nie mamy sobie nic do powiedzenia.
Po dwóch dniach Maja opuściła szpital. W tym czasie zadrapania zdążyły się już
prawie zagoić a wielki siniec na policzku zblednąć. Przez ten czas nie
rozmawiała z Filipem i nie widziała go od dnia wypadku gdy obdarzyła go
przelotnym spojrzeniem tuż po przebudzeniu. A teraz tak po prostu wracała z nim
do domu.
–
Wszystko masz w tej torbie?- spytał ją. Tylko skinęła głową
niezdolna wypowiedzieć ani słowa.- Możemy już iść?- Ponowny ruch głową.
Cieszyła się, że nie zmusza jej do rozmowy. Na razie nie była na to gotowa.
Gdy dotarli do domu od razu zamierzała udać się do swojego pokoju.
–
Jesteś głodna?
–
Nie- zmusiła się do powiedzenia.
–
Pomóc ci się rozpakować?
–
Nie, na razie nie będę się tym zajmować. Jestem zmęczona.
–
Maju...powinniśmy porozmawiać.- A więc w końcu nadszedł ten
moment. Przez chwilę zastanawiała się czy nie stchórzyć, ale w końcu
zrezygnowała. Jaki miało to sens?
–
A więc słucham.
–
Usiądziemy?- Posłusznie skierowała się do kuchni. Tylko tam było
neutralne terytorium. Przez kilka minut siedzieli w całkowitym milczeniu. - Nie
wiem co mam powiedzieć poza tym, że tak strasznie mi przykro. Naprawdę nie
chciałem...
–
Nie chcę o tym rozmawiać.- przerwała mu.
–
Wiem jakie to trudne i co czujesz, ale...
–
Wiesz?- zaśmiała się- Nie sądzę. To nie tobie wyskrobywali resztki
twojego dziecka.
–
Masz rację. Tylko ty możesz to zrozumieć.- odparł ugodowo- Ale to
było również moje dziecko.
–
Zabawne, że teraz jesteś tego taki pewny. Więc nie będzie badań za
pół roku? No tak, jaka jestem głupia.- tym razem jej śmiech był dużo bardziej
histeryczny.- Przecież dziecka już nie ma. Jego resztki leżą prawdopodobnie na
jakimś śmietniku.
–
Przestań. Nie mów tak.
–
Przecież to prawda- zaszlochała patrząc mu prosto w twarz.- Ono
już nie istnieje.
–
Ale my dalej musimy z tym żyć. Tak czy inaczej. Zobaczysz, że za
jakiś czas będzie lepiej. Tylko pozwól mi się pocieszyć. Pozwól mi sobie
pomóc.- Wstał z krzesełka podchodząc do niej. Majka wciąż kręciła głową.-
Kocham cię. I chcę zacząć od początku. Tak jakby te dwa miesiące nigdy nie
istniały. Wiem, że wszystko było moją winą, byłem zazdrosny, bo byłaś dla mnie
wszystkim. Wiele razy cię raniłem każąc czekać, ale teraz już tego nie chce.
Kocham cię- powtórzył gdy nie zareagowała. Spodziewał się wybuchu złości,
wyniku jej impulsywnej natury. Jednak nic takiego się nie stało. Po prostu spojrzała
na niego smutno i cichym, spokojnym głosem powiedziała.
–
To zabawne ile dałabym by usłyszeć te słowa jeszcze kilka dni
temu. Ile byłabym w stanie znieść by...- Zrobiła krótką pauzę- Wiesz, moja mama
powiedziała mi kiedyś, że kochając kogoś jesteśmy w stanie trwać przy tej
osobie poświęcając własne szczęście. I ja w to wierzyłam. Wierzyłam, że jeśli
tylko dam ci trochę czasu wybaczysz mi znajomość z Mateuszem, moje przedślubne
wahanie, niezdecydowanie. Że zrozumiesz, że też jesteś dla mnie wszystkim.
Dlatego starałam się to znosić. Twoją milczącą naganę, uciekanie w pracę i
ciągłą nieobecność. To właśnie w imię mojej miłości poświęciłam własne
szczęście. Ale nie mogę ci darować tego, że poświęciłeś jeszcze szczęście
naszego dziecka. Bo dopiero jego śmierć była potrzebna abyś to zrozumiał. - W
trakcie tej krótkiej przemowy z oczu ciekły jej łzy, głos drżał, ale nie
załamał. Potem wstała z krzesła i skierowała się do swojego pokoju. A Filip
przypomniał sobie wypowiedziane niedawno przez nią słowa gdy prosił ją o
cierpliwość.
„Tylko pamiętaj, że gdy ten dzień nadejdzie ja może nie będę już
tego chciała”
Andrzej był w sztok pijany. Dopiero teraz odkrył urok zapomnienia
jaki niósł alkohol. Bo dzięki niemu prawie zapomniał o tym, że Julia go
opuściła i nigdy już nie wróci. Prawie, ale nie całkiem.
Gdy dotarł pod jej adres aby jeszcze raz z nią pomówić tylko
pocałował klamkę. Miał zamiar i tak z nią jechać czy tego chciała czy nie.
Potem udał się do jej ojca. Ten, gdy go zobaczył, powiedział tylko: Przykro mi.
I już wiedział, że to definitywny koniec. Dotarło do niego, że wyjechała bez
słowa pożegnania. I wówczas po raz pierwszy w życiu się upił.
Od tego czasu minęły cztery albo pięć dni- nie był pewny. Na
szczęście nikt go nie nękał odwiedzinami. A że zdołał być jeszcze na tyle
przytomny, że zawiadomił wuja o swojej nieobecności w firmie nikomu nie wydało
się to dziwne. Choć z jednej strony cieszył się z tego z drugiej czuł
całkowicie samotny. Nie rozumiał czemu kumple go zostawili. Bartka rozumiał, w
końcu wyjechał do tej swojej Ameryki Łacińskiej. Nie wiedział o wypadku Majki i
Tomka, więc kładł to na krab ich zaniedbania. I czuł się jeszcze gorzej.
W głowie wciąż miał wspólnie spędzone z nią chwile: ten pierwszy
moment gdy przysiadł się do jej stolika w klubie studenckim. Gdy torował drogę
kumplowi by zdobył serce Oliwii...Wydawało mu się, że to było sto lat, a nie
ponad rok temu. Wciąż na nowo odtwarzał każdy szczegół rozmowy, każdy
najmniejszy gest czy zmarszczenie jej czoła. Potem ich pierwszy wspólny pocałunek
gdy nadąsana uciekła od niego w parku. Jej nieśmiały uśmiech, wesoły śmiech na
lodowisku, wspólne gotowanie, anielski głos. Jak mógł żyć ze świadomością, że
nigdy więcej tego nie doświadczy? Jak mógł nigdy więcej nie ujrzeć jej burzy
loków, sposobu w jaki przekrzywiała głowę gdy nad czymś intensywnie myślała czy
dźwięku delikatnego chrapania. To zabawne, że teraz nawet ten drobny defekt
wydał mu się jej jeszcze jedną zaletą. Znów upił kolejny łyk. I kolejna scena
pojawiła się w jego umyśle jak w kalejdoskopie. Ich pierwsza wspólna noc w
akademiku. Boże dlaczego mi ją zabrałeś? Dlaczego gdy wreszcie poznałem smak
prawdziwej miłości ty mi ją odbierasz, myślał z głową między nogami.
W tym samym czasie Julia Barańska czekała na samolot. Obok niej
stał Wiktor Pająkowski. Po raz kolejny odczytała wiadomość na komórce. I po raz
kolejny się zawahała. Tym razem od ojca. Informował ją, że Andrzej już wie o
jej pospiesznym wyjeździe.
Od kilku dni wiele osób zadręczało ją wiadomościami o podobnej
treści. Andrzej cię kocha, tęskni, potrzebuje...Jakby ona tego sama nie
wiedziała. Bolało ją to a jednocześnie irytowało, że całkowicie przemilczali
sprawę jej choroby. Zachowywali się tak jakby bez powodu opuściła go przed
ślubem. Jakby to była jej cholerna wina. Jakby po prostu znudził się jej i tak
po prostu zmieniła zdanie. A przecież wcale tak nie było.
Gdyby tylko zdarzył się cud. Gdyby nowotwór nie istniał i znowu
mogła być sobą. Dziewczyną z nadzieją, marzeniami i chęcią posiadania dużej
rodziny. Chciała zestarzeć się przy boku Andrzeja, urodzić mu dzieci, zbudować
prawdziwy dom. W tej chwili nie mogła dać mu żadnej z tych rzeczy. A oni
prosili żeby wróciła? Żeby w ostatnich miesiącach życia podarowała mu tylko ból
i świadomość końca? Nie mogła być samolubna.
W tej chwili dostała następną wiadomość. Od Agnieszki. Już chciała
ją automatycznie skasować, ale mimo wszystko odczytała. I włos zjeżył jej się
na głowie.
–
Julka, możemy jechać?- spytał Pająkowski patrząc w lewo, w
kierunku bramki z odprawą.- Julka?
–
Tak- odparła dopiero po dłuższej chwili, jakby z wahaniem.-
Jedziemy.
Rano, Maja z trudem wstała z łóżka. Nie mogła już dłużej tego
odkładać. Czas wreszcie uporać się z przeszłością. Czując lekki dyskomfort w
dole brzucha znów przypomniała sobie o ostatnich dniach. I o istotce która
nigdy się nie narodzi. Zadzwoniła do Krzyśka o wszystkim go informując. Przez
jakiś czas próbował ją przekonywać do zmiany zdania, ale ona już podjęła
decyzję. Podeszła do szafki zdejmując z niej kolekcję porcelanowych laleczek.
Wiedziała, że to głupie. Takie dziecinne przyzwyczajenie jeszcze z czasów, gdy
była nastolatką. Mimo wszystko te kilkanaście kolorowych figurek dziewczynek w
długich sukniach przypominał jej o tym, że tak naprawdę nigdy nie miała
dzieciństwa. Bo ojciec nigdy nie chciał pozwolić na to by się nimi bawiła.
Dlatego gdy była już starsza spełniła swoje marzenie. Wreszcie miała swoją
kolekcję. Ostrożnie zdjęła je i pojedynczo schowała do kartonu. Nie chciała aby
w trakcie się zbiły. Gdy skończyła zabrała się za pozostałe rzeczy które
ominęła przy pakowaniu kilka dni temu. W trakcie usłyszała pukanie do drzwi.
–
Proszę- odparła westchnąwszy w duchu. Starała się zachowywać
cicho, ale najwyraźniej bo dwóch dniach kompletnej ciszy gdy leżała w łóżku
teraz drobny hałas zwrócił jego uwagę.
–
Mogę?- spytał rozejrzawszy się po pokoju. Zauważyła, że rysy jego
twarzy stężały.- Co robisz?
–
To chyba oczywiste.- odparła. Nadal wypowiedzenie najprostszego
słowa było dla niej niebotycznym wysiłkiem woli.
–
Maja, nie rób tego.- Poczuła wielką gulę w gardle. Jednak nie
zwiastowała ona płaczu. Tylko rezygnację. Zmusiła się do bladego uśmiechu.
–
Tak chyba będzie najlepiej. Przecież i tak już nic nas nie łączy.
Dziecko...ono był jednym...- Nie mogła dokończyć. On taktownie nie kontynuował
tego tematu.
–
Łączy nas przecież małżeństwo.
–
Tak. - przyznała nie dodając nic więcej. Przez kilka minut
milczeli.- Miałeś rację.- odparła jakiś czas później gdy chowała do torby
wieszaki.
–
W czym?
–
W tym, że od początku byłeś temu wszystkiemu przeciwny. Nigdy nie
powinniśmy się pobierać.- Tym razem to on poczuł skurcz w żołądku.
–
Nie, nie miałem. To małżeństwo było jedyną trafną decyzją w moim
życiu. - nie skomentowała tego stwierdzenia. Dalej zajmowała się swoją pracą.
–
Daj mi szansę- prosił- Obiecuję, że tym razem zrobię dla ciebie
wszystko. I nigdy więcej nie będziesz przeze mnie płakać, chyba że ze
szczęścia. Tylko mnie nie zostawiaj.
–
To wszystko jest teraz za trudne.- szepnęła.- Nie potrafię,
ja...ja muszę zapomnieć. Spuściła głowę patrząc na obrączkę umieszczoną na jej
serdecznym palcu. Wpatrywała się w nią dłuższą chwilę, aż w końcu z bólem w
sercu ją zdjęła. Potem ostrożnie położyła na komodzie świadoma, że Filip
obserwuje każdy jej ruch.
–
Kocham cię.- usłyszała gdy odważyła się na niego spojrzeć.
Wiedziała, że to był zły pomysł.
–
Oho, chyba przyszedł Krzysiek.- powiedziała słysząc dzwonek do
drzwi.- Pójdę otworzyć.- Wzięła do ręki najlżejszą torbę.
–
Maja...- niemal wybiegła ze swojego pokoju nie chcąc go już dłużej
słuchać. Otworzyła drzwi wejściowe i zamarła.
–
Tata?- bez słowa zaproszenia wszedł do środka. Na korytarzu
pojawił się również Filip. Przywitał się z teściem.
–
Gdzieś wychodzicie? Co to za torba?- spytał Kamiński. Żadne z nich
nie odpowiedziało. Władysław spojrzał na córkę z irytacją.- Co to ma znaczyć?
Zamierzasz znów się wyprowadzić? Poprzedni raz nic cię nie nauczył? Utrata
dziecka...
–
Oczywiście, że moja żona się nie wyprowadza.- przerwał mu Filip. Z
trudem hamował złość.
–
Przecież widzę- burknął tamten.- W tej chwili przeproś swojego
męża i zachowuj się jak żona.
–
To jest twoja sprawa.- syknęła jego córka.
–
Jeszcze się nie nauczyłaś? Nadal zachowujesz się jak dziecko? - W
otwartych drzwiach stanął Krzysiek.
–
Dzień dobry, już jestem.- przywitał się.
–
O, a więc tym razem wezwałaś drugiego brata do pomocy. I co teraz
jego zamierzasz załatwić tak jak Tomka?
–
Wystarczy!- krzyknął Filip.- To co się stało jej sprawą wyłącznie
moją i Mai.
–
Widzisz? Nawet teraz cię broni. A ty nawet nie potrafisz tego
docenić. Zero lojalności.- Maja słysząc to szybko wybiegła z domu nie mogąc
znieść słów ojca. Nic go nie obchodziła. Nawet utrata dziecka nie miała dla
niego żadnego znaczenia. Nie odwiedził jej nawet w szpitalu a teraz od razu
zasypał pretensjami. Zaczęła płakać. Stanęła przy samochodzie Krzysztofa.
Weszła do środka mając nadzieję, że on niedługo zejdzie na dół. Jednak dopiero
po pięciu minutach wyszedł z mieszkania. Był zły.
–
Co za człowiek. Czasami chciałbym żeby go piekło pochłonęło.
–
Daj spokój, miał rację. Jeśli Tomek zginie...
–
Tomek wyzdrowieje. I jeśli chcesz kogoś koniecznie obwiniać to
tylko tego pijaka, który wjechał w wasze auto. Nasz brat nie mógł tego
przewidzieć. Tak samo jak ty nie mogłaś przewidzieć tego, że wybierając się w
środku nocy na przejażdżkę...
–
Krzysiek, ja uciekłam w nocy jak ostatnia kretynka po kłótni z
mężem. To nie była żadna przejażdżka; nie ważne jaki eufemizm zastosujesz.
–
Maju...
–
Nie rozmawiajmy już o tym. Być może ojciec miał rację i teraz
płacę za swoje błędy.
–
Nie, nie miał. I Filip miał rację tak go traktując.
–
Jak?
–
Kazał mu wyjść z domu. Powiedział, że tylko on ponosi winę za to
co się stało i że ty nie zawiniłaś. Potem ostrzegł, że jesteś jego żoną i że
jeśli jeszcze raz powie o tobie złe słowo to potraktuje go znacznie gorzej.
Gdybyś widziała minę naszego staruszka...-zaśmiał się krótko jakby wspominając
tą zabawną chwilę. Potem spoważniał- On cię kocha, wiesz?
–
Może i kocha, ale teraz i tak jest już dla nas za późno.
–
A więc go już nie kochasz?
–
To nie o to chodzi.
–
Więc o co? Kochacie się. On cię przeprosił. Nic nie stoi wam na
przeszkodzie.
–
Ty nic nie rozumiesz. Nie wiesz jak było, nie znasz szczegółów. A
tak w ogóle to od kiedy jesteś po jego stronie? Nigdy go nie lubiłeś.
–
Masz rację, ale mam dla niego duży szacunek. Zwłaszcza po jego
dzisiejszym wystąpieniu. I po tym jak troskliwie dbał o ciebie w szpitalu.
Wiesz, że nawet nie chciał jechać do domu się przebrać?
–
Nie wiem po co mi to mówisz. Teraz to już nie ma znaczenia.
–
Czyżby? Jakoś nie widzę uśmiechu na twojej twarzy. A powinnaś być
szczęśliwa skoro go nie kochasz i masz szansę się od niego uwolnić.
–
Straciłam dziecko na Boga. Jak mogę cieszyć się z czegokolwiek?
–
I właśnie dlatego powinnaś być teraz z mężem. On doskonale wie co
teraz czujesz. I wzajemnie powinniście sobie pomóc.
–
Nic nie rozumiesz.-odparła tylko. Jak miała mu wyjaśnić, że to ona
zabiła ich dziecko i Filip z pewnością jej tego nie wybaczy? Oczywiście wszyscy
wmawiają jej, że jest inaczej, ale to była tylko jej wina. Bo gdyby siedziała w
swoim pokoju zamiast unosić się honorem nic by się nie stało. A tak będzie
musiała żyć ze świadomością, że zabiła własne dziecko.
–
Więc mi wyjaśnij.
–
Nie ma potrzeby. Zawieziesz mnie teraz do Tomka? Chcę go zobaczyć.
ROZDZIAŁ
DWUDZIESTY CZWARTY.
Czwartego dnia po feralnym wypadku Tomek nadal się nie obudził.
Lekarze zapewniali, że to tylko kwestia czasu, ale Maję nadal gnębiło poczucie
winy. Chciała by jej brat obudził się już teraz, by wybaczył jej tą szaloną
podróż w środku nocy, która kosztowała go wstrząśnienie mózgu, złamanie dwóch
żeber i niewielką ranę na brzuchu na skutek wbicia się w niego kawałka szyby.
–
Kiedy on się obudzi?- pytała młodszego brata.
–
Maju, on tylko śpi. Wszystko będzie dobrze.
–
A jeśli nie? Czytałam, że niektórzy ludzie nigdy nie budzą się ze
śpiączki i...
–
Kochana, on przeszedł dwa dni temu poważną operację, został
uśpiony narkozą. Musi zregenerować siły. Poza tym przyda mu się taki
odpoczynek.- zażartował.
–
Policja nadal chce z nim rozmawiać?
–
Tak, ale właściwie to tylko sprawy biurokracji. Ustalono, że winy
nie ponosi Tomek na skutek nieodpowiedniego prowadzenia pojazdu. Ciebie nie
męczyli?
–
Nie tak bardzo.- przyznała. Zaraz jednak uświadomiła sobie jak
wiele odpowiedzialności zrzuciła na Krzyśka. To on musiał udzielić jej teraz
schronienia, zajmować się policją i śledztwem, bo ona nie miała na to siły. No
i odwiedzać brata choć musiał opiekować się ciężarną żoną i chodzić do pracy.
–
Wiesz, zastanawia mnie tylko jedna rzecz. Może to głupie, ale gdy
policja oddała nam wreszcie szczątki auta znalazłem w niej komórkę Tomka.
–
Nie zniszczyła się?
–
Nie była wyłączona. Tyle, że przez cały czas wydzwania na nią
jakiś numer. Odczytałem 87 nieodebranych połączeń.
–
Od kogo?- zainteresowała się.
–
Od jakiejś Andzi. A przynajmniej tak głosił podpis.- zaśmiał się
lekko patrząc na śpiącego brata.- Wygląda na to, że posłał Ilonę gdzieś.
–
Mówicie o mnie?- niespodziewanie dla rodzeństwa w drzwiach
pojawiła się szczupła brunetka przeszywając Krzysztofa wrogim spojrzeniem.
Oczywiście doskonale usłyszała końcówkę rozmowy.
–
Witaj Ilono. Miło się widzieć.- odparł Kamiński. Ta tylko skinęła
głową. Nie udawała nawet miłej.
–
Jak on się czuje?
–
Jak widzisz nadal się nie obudził.
–
To przykre. A jak ty się czujesz Maju? Słyszałam, że w dniu
wypadku rozstałaś się z Filipem...
–
Zadziwiające jak wieści szybko się rozprzestrzeniają- Mrugnęła
Drągowicz złośliwie.
–
Prawda?- Ilona udawała, że nie dostrzega w jej odpowiedzi
sarkazmu.- Bardzo mi przykro z tego powodu. Tak niewiele minęło od waszego
ślubu...Ile? Siedem tygodni?
–
Osiem.- syknęła Maja mając ochotę wykrzyczeć, że to nieprawda i
wcale nie rozstała się z mężem. Ale przecież nie mogła skłamać. Och, jak ona
nie znosiła tej zołzy. Pod maską dobrego wychowania kryła się żmija, która
udając nieświadomość potrafiła ukąsić bardzo dotkliwie.- Przepraszam cię, ale
musimy już z bratem iść.
–
Rozumiem. Do widzenia.
–
Do widzenia- wykrztusiła z trudem Majka.
Po wizycie w szpitalu jej zmartwienie odrobinę zmalało. Nadal
martwiła się o Tomka, ale lekarze wielokrotnie zapewniali ją o tym, że będzie
dobrze i że nic mu ni zagraża, więc w końcu uwierzyła.
Pomimo wszystkich problemów następnego dnia zdecydowała się udać
na uczelnię. Nie chciała dłużej uciekać od realnego świata w sen czy
melancholię: po prostu świat toczył się dalej- nieważne czy jej dziecko żyło
czy nie; czy jej mąż był z nią czy nie. Ona dalej musiała iść własnym torem.
O dziwo ucieczka w naukę jej pomogła. Niedługo miała nastąpić
obrona jej dyplomu, więc potem udała się do biblioteki. Gdy po godzinie stamtąd
wychodziła ujrzała kogoś kogo się nie spodziewała.
–
Julka?- spytała niepewnie. Postać odwróciła się- Boże, to ty. Nie
wyjechałaś?- Barańska wolno pokręciła głową. Maja zauważyła jej nienaturalną
bladość i oczy bez zwykle towarzyszącego jej blasku. Jej włosy nie tworzyły już
burzy loków jak dawniej: wydawały się rzadsze, choć niewprawne oko by tego nie
wychwyciło.
–
Miałam to zrobić. Jednak od Agnieszki dowiedziałam się o wypadku.
Musiałam przyjechać.- Majka mocno objęła przyjaciółkę.
–
Tak bardzo się cieszę, że wróciłaś.- Julia ostrożnie uwolniła się
z objęć.
–
Nie wróciłam. Po prostu trochę przełożyłam wyjazd.- Na widok
pytającego spojrzenia Drągowicz dodała- Wejdziemy gdzieś na chwilę? Nie chcę
rozmawiać na ulicy.
Udały się do pobliskiej cukierni i zamówiły po ciastku, choć żadna
z nich nie miała na to szczególnej ochoty. Dopiero gdy stanęły przed nimi
smakowicie wyglądające desery Maja zaczęła:
–
Andrzej bardzo za tobą tęskni. Miałam go odwiedzić, ale sama nie
czuję się najlepiej po tym co się stało, więc nie jestem w nastroju żeby go
pocieszyć czy rozweselić.
–
Domyślam się.- szepnęła tylko Julka.
–
Więc czemu do niego nie pójdziesz?
–
Ja umieram.
–
Wiem od Agi, że miałaś chemioterapię i...tak w ogóle to powinnam
być zła, że to przede mną zataiłaś- wtrąciła.- Ale poza tym nie potrafię cię
zrozumieć.
–
Po prostu wiem, że gdy odejdę na zawsze jemu będzie jeszcze
trudniej. A gdy skończymy to teraz szybciej o mnie zapomni.
–
Naprawdę w to wierzysz?
–
Nie mam wyjścia. Robię to, co uważam za słuszne. Czas pokaże czy
podjęłam właściwą decyzję.
–
Jesteś pewna, że...że to już koniec? Może jest jeszcze jakaś
szansa...?
–
Nie Maju. Jestem w ostatnim stadium. Dla mnie nie ma już nadziei-
Chrząknęła nerwowo- Ale nie po to tu jestem. Chciałam porozmawiać o tobie.
–
O mnie?
–
Wiem o tym, że rozstałaś się z Filipem.
–
No cóż, to było nieuniknione. W końcu wszyscy mówiliście mi, że to
będzie porażka i taką się okazało moje małżeństwo.
–
Przecież cię przeprosił. Naprawdę chcesz to wszystko skończyć?
–
W tej chwili wiem tylko to, że jego widok przypomina mi o moim
zmarłym dziecku.
–
To trochę irracjonalna przyczyna rozstania dwojga ludzi którzy się
kochają nie sądzisz?
–
Nie- odparła trochę wojowniczym tonem.- Przynajmniej lepsza niż
rozstanie dwoje kochających się ludzi z powodu choroby.
–
To był cios poniżej pasa.
–
Czyżby? Ja tak wcale nie uważam. A już na pewno nie Andrzej.
–
Przecież i tak umrę za kilka miesięcy! Jaka różnica czy odejdę
teraz z własnej woli czy po prostu moje ciało pójdzie do piachu?
–
Nie mów w ten sposób.- szepnęła Maja ściskając jej dłoń.
–
Ale to prawda. Wszyscy wciąż usiłują mnie przekonać, że jest dla
mnie jeszcze nadzieja i tylko sprawiają mi przy tym większy ból. Ja już
się z tym pogodziłam rozumiesz?
Zaakceptowałam prawdę. To, że będę udawać, że nic się nie stanie nie sprawi, że
nowotwór zniknie. Tak postępują tylko dzieci. Ale ty...ty z Filipem macie
jeszcze szansę. Proszę, nie zmarnuj jej. Kochając się żyjcie razem idąc odważnie
przez życie z dwa razy większym zapałem. Za mnie i za Andrzeja.
–
Och Julka- obie zaczęły płakać. Wyglądało to o tyle dziwnie, że
przy tym uśmiechały się do siebie ignorując ciekawskie spojrzenia innych
klientów. Dopiero po kilku minutach zdołały się uspokoić.
–
A więc obiecasz mi, że dasz szansę Filipowi?- Drągowicz zwlekała z
odpowiedzią.- Maja?
–
Tak. Spróbuję jeśli ty dasz szansę sobie.
–
Co masz na myśli?
–
Poddaj się kolejnej chemioterapii. Spróbuj.
–
Maja przez to łudzenie się będę jeszcze bardziej cierpieć. Nie
tylko psychicznie.
–
Wiem, ale zrób to jeszcze jeden raz. Jeśli się nie uda zrozumiem.
–
Wtedy będę już bardzo daleko i nie będziesz wiedziała czy mi się
powiodło.
–
Wiem, ale patrząc w gwiazdy będę miała nadzieję, że gdzieś tam we
Francji czy Hiszpanii jest moja przyjaciółka. Obiecaj mi to.
–
A więc dobrze, obiecuję. Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę.
–
Tak?- wyjęła coś z torby.
–
Daj to Andrzejowi.
–
Co to jest?
–
Nic takiego: list. Chcę tylko aby nie dowiedział się o naszym
spotkaniu tutaj i myślał, że już wyjechałam.
–
Więc jak mam to zrobić?
–
Gdy go odwiedzisz wsuń to do jego szafki z ubraniami lub połóż na
dużej komodzie. Niech sądzi, że wcześniej go tam zostawiłam.
Bartek starał się pomóc Andrzejowi jak tylko mógł. To on zastał go
całkowicie pijanego w mieszkaniu, które nawet nie było zamknięte. I to on znów
kazał mu wziąć się w garść.
Po kilku dniach wydawało się, że Sławiński powoli stanął na nogi.
Znów zaczął chodzić do pracy, odwiedzał młodszego brata i rodziców.
Dzisiejszego popołudnia nawet zjadł obiad u Kasprzyków.
–
Wygląda całkiem dobrze.- stwierdziła Iza po jego odejściu.
–
Sam nie wiem.- przyznał Bartek pomagając żonie zbierać brudne
talerze.- Zawsze był wesoły i nieustannie żartował, a teraz jest taki poważny.
Na dodatek ten stalowy błysk w oku...nigdy wcześniej go u niego nie widziałem.
I pomyśleć tylko, że cierpi tak przez kobietę.
–
No cóż podobno nawrócony lowelas kocha na zabój przez całe życie
gdy już spotka kobietę swoich marzeń.
–
W takim razie mam nadzieję, że Julia jednak nie była tą jedyną.
–
Obawiam się, że jednak tak.- razem włożyli talerze do zlewu. Potem
Bartek objął żonę od tyłu i pocałował w kark.
–
Ja też jestem zakochany w jednej kobiecie przez całe życie. I
dlatego rozumiem Andrzeja. Gdy sądziłem, że między nami już koniec...- Iza
wyrwała się z jego objęć.
–
Więc teraz uważaj, bo przez własną nieostrożność koniec może
nadejść w każdej chwili. Jeśli tylko mnie zezłościsz to...- Przerwał jej czułym
pocałunkiem. Roześmieli się oboje. Oboje wiedzieli, że ma na myśli podpisany
przez niego pozew rozwodowy, w którym wręczał żonie połowę swojego majątku, dom
i przekazywał opiekę nad synem. Przyszedł pocztą dopiero wczoraj, czyli tydzień
po jego planowanym wyjeździe. Gdy dawał instrukcje adwokatowi, sądził że między
nim a żoną to naprawdę koniec.
–
Więc teraz będę twoim niewolnikiem.- zażartował.- A najlepiej
seksualnym...- dodał szepcząc jej prosto do ucha i przesuwając dłonie z jej
ramion na pośladki. Iza pacnęła go po dłoniach.
–
Przestań. Nasz syn bawi się w pokoju obok a ty...
–
Jest zajęty. Włączyłem mu bajkę. Mamy dla siebie dużo czasu.
–
Bartek...- roześmiała się gdy delikatnie połaskotał ją swoim
zarostem w szyję. Odkąd się pogodzili robiła to bezustannie. Śmiała się,
żartowała, uśmiechała do wszystkich nie mogąc się powstrzymać. Bo czuła się tak
jakby z mężem przeżywała drugą młodość, jakby znów była tą licealistką w której
się zakochał.
Codziennie po pracy, gdy zjadał obiad wspólnie z synem wybierali
się do kina bądź na kręgle wykorzystując każdą okazję do wzajemnych czułości i
dyskretnych pocałunków. A przynajmniej tak im się tylko wydawało, bo przy
jednym z takich wyjść Antoś z ostentacyjnym westchnieniem stwierdził:
–
Jejku, już chyba wolałem jak się do siebie w ogóle nie
odzywaliście. Teraz wcale nie macie dla mnie czasu i ignorujecie.- Oczywiście
nie była to prawda, bo chłopiec cieszył się, że w końcu rodzice są szczęśliwi.
I że się nie rozstaną. Wbrew temu co powiedział zdawał sobie sprawę, że rodzice
poświęcają mu teraz więcej uwagi i przekomarzają się z nim, a w domu znów
panuje wesoła atmosfera. A poza tym zgodzili się nawet na tygodniowy wyjazd do
dziadków, gdzie mieszkało jego dwóch kolegów. Wkrótce, od nowego roku szkolnego
mieli razem chodzić do przedszkola.
–
Położymy się dziś wcześniej?- spytał Izę Bartek.
–
Przecież nie ma jeszcze nawet szóstej.- odparła mu ze śmiechem.
Udał, że ziewa.
–
Ale ja jestem bardzo zmęczony.
–
W takim razie nie mogę ci przeszkadzać.
–
Ty szelmo.- znów się pocałowali.
–
Hej, film mi się zaciął.- na dźwięk głosu synka niechętnie
oderwali się od siebie.
–
Hm?- mrugnął Bartek.
–
Powiedziałem, że film się zaciął.- odparł wywracając oczami.
Bartek przykucnął do jego wysokości i groźnym tonem powiedział:
–
Kolego, czy ty właśnie wywróciłeś oczami?
–
Nie, ja tylko...
–
Czy to miał być przejaw lekceważenia i braku szacunku do ojca?-
Malec bezradnie spojrzał na matkę odrobinkę zdezorientowany nieznanym słowem.
–
Przejaw?- powtórzył. Bartek nie zwrócił na to uwagi.
–
Wiesz, że za to spotka cię kara?
–
Jejku, tylko żartowałem i...Aaa- pisnął gdy Kasprzyk
niespodziewanym szybkim ruchem uniósł go do góry. Potem zaczął łaskotać, tak że
Antoś nie przestawał się śmiać.
–
Więc jaką karę proponujesz kochanie dla tak niesfornego dziecka?-
zwrócił się do żony wciąż trzymając chłopczyka w górze.
–
Hm...- Iza udała, że się zastanawia.- Chyba najbliższe pół godziny
spędzi w wannie. Jest na to trochę za wcześniej, ale skoro jesteś zmęczony i
chciałeś położyć się wcześniej...- wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
Filip przez kilka dni postanowił nie podejmować żadnych działań.
Wiedział, że Maja jest bezpieczna u brata, więc chciał zapewnić jej trochę
spokoju aby mogła wszystko przemyśleć. Bo tak naprawdę wciąż łudził się, że do
niego wróci.
Był w kropce. Wiedział, że zranił ją tak mocno jak nigdy przedtem
i zdawał sobie sprawę, że usłyszenie takich słów jakie do niej skierował tuż
przed utratą dziecka było czymś okrutnym i strasznym. Nie podejrzewał jednak,
że jego dziecko umrze. Zresztą kto w ogóle to podejrzewa? Kto w swoich planach
uwzględnia chorobę czy śmierć? Kto prowadząc swój dziennik pisze: w środę joga,
w czwartek spotkanie z przyjaciółmi, sobota grill a w przyszłym tygodniu
wpadnięcie przez samochód? Nie, tego nie da się przewidzieć czy zaplanować.
Dlatego właśnie każdą chwilę należy traktować jako tę ostatnią. Bo nigdy nie
wiadomo czy rzeczywiście się nią nie stanie. Szkoda tylko, że zrozumiał to
dopiero teraz.
–
Panie Drągowicz, przyszedł pan Parulski.- wyrwał go z ponurych
myśli głos sekretarki.
–
Był umówiony?
–
Nie, to adwokat.- W głowie odezwała się ostrzegawcza lampka.
Czyżby Maja podjęła już kroki prawne? Nie, uspokoił się. To niemożliwe. Minęło
jeszcze zbyt mało czasu. A poza tym to podpisała tą głupią intercyzę, która
odbierała jej prawa do majątku w razie rozwodu. Nie sądził by sobie bez tego
poradziła. Oczywiście bracia by jej z pewnością pomogli jednak byłaby zdana na
ich łaskę. A znał ją na tyle by wiedzieć, że to by jej się nie podobało.
–
Jaki adwokat?- spytał.
–
Pańskiej żony.- A jednak, pomyślał zgnębiony.
W trakcie spotkania dowiedział się, że jego przypuszczenia były
słuszne: Maja skontaktowała się ze swoim przedstawicielem jeszcze tego dnia
zanim się pokłócili. Dowiedziawszy się tego poczuł się jeszcze gorzej.
Zrozumiał bowiem, że to nie ich kłótnia wywołała jej reakcję. To stało się
jeszcze wcześniej. Po ich feralnej nocy. Gdy tak bardzo ją skrzywdził. Po
wyjściu prawnika nie miał ani chwili odpoczynku, bo zajął mu jego przerwę. Mimo
wszystko zdecydował jednak, że nie spędzi w biurze ani chwili dłużej.
Powiadomił o tym sekretarkę.
–
Ale dzisiejsze spotkanie z dyrektorem generalnym...
–
Odbędzie się jutro.
–
Ale rada nadzorcza...
–
Muszę załatwić bardzo pilną sprawę osobistą.
–
Oczywiście postaram się wszystko ugodowo załatwić, ale nie
gwarantuję...- Filip wybiegł z biura ignorując jej dalsze słowa. Zachował się
niegrzecznie i zdawał sobie z tego sprawę. Nigdy taki nie był. Impulsywny,
łatwo wpadający w gniew czy porywczy. To Maja sprawiła, że taki się stał.
Gdy dotarł pod dom Kamińskich otworzyła mu Agnieszka:
–
O Filip, nie spodziewałam się ciebie.
–
Jest Majka?- spytał na wstępie.
–
Tak, właśnie wróciła z uczelni i...- przerwała gdy bezceremonialnie
wszedł przez otwarte drzwi.
–
Muszę z nią natychmiast porozmawiać.
–
Dobrze, zaraz jej powiem.
–
Nie- powstrzymał ją- Sam do niej pójdę. Gdzie jest jej pokój?-
Agnieszka przez chwilę się wahała, ale w końcu powiedziała:
–
Drugie drzwi na górze. Tylko, tylko pamiętaj, że ci zaufałam. Nie
skrzywdź jej.- Sztywno skinął głową choć nie wiedział czy nie skłamał. Bez
pukania wszedł do środka bojąc się, że gdy to zrobi a ona dowie się, że to on
to mu nie otworzy. Spotkał go jednak zawód. Jego żony tutaj nie było. Już miał
się wycofać, gdy usłyszał szum wody dochodzący zza drzwi w głębi pokoju. No
tak, u Kamińskich pokój gościnny miał własną łazienkę, a w takim właśnie
ulokowała się Maja.
Początkowo zamierzał bezceremonialnie wejść do łazienki jednak
uznał, że tylko niepotrzebnie by ją wystraszył. Dlatego usiadł na jej łóżku
dotykając pościeli, która była przesycona jej zapachem. Uśmiechnął się lekko.
Zawsze była roztrzepana i nieporządna, więc nie dziwił się że o tej porze było
niezasłane. Fascynujący był fakt, że choć w swoim pokoju miała okropny bałagan
to jednak ich dom był zawsze wysprzątany.
–
Co ty tu robisz?- usłyszał dochodzący zza jego pleców głos. Wolno
się odwrócił zdając sobie sprawę, że dobrą chwilę nie słyszał już żadnego szumu
wody. Wstał z łóżka widząc ją w samym ręczniku, który podtrzymywała na
piersiach. Wyglądała pięknie i niewinnie. Skutki wypadku całkowicie zniknęły
jej z twarzy, która znów była nieskazitelna, bez żadnego śladu siniaka czy
zadrapania. Związane włosy podkreślały jeszcze jej rysy twarzy.
–
Przyszedłem porozmawiać. Możesz mi to wyjaśnić?- wyciągnął w jej
stronę dłoń z wnioskiem o rozwód. Niepewnie podeszła do niego.
–
Co to jest?
–
Ty mi to wyjaśnij.- ostrożnie chwyciła papier w dłonie. Potem
powiedziała przeczytawszy sam wstęp:
–
To chyba oczywiste.
–
Dla mnie nie. Nie mówiłaś, że chcesz rozwodu.
–
A dlaczego twoim zdaniem otrzymałeś ten dokument?- Odruchowo
przyjęła w rozmowie z nim wojowniczy ton. Potem przypomniała sobie obietnicę
złożoną Julce. Nie mogła jej jednak spełnić. Było za późno.
–
Wiesz, że zostaniesz z niczym?
–
Mam tę świadomość- odparła oddalając się od niego i odwracając
plecami. Potem zdjęła gumkę ze związanych włosów.- Liczę jednak na to, że nie
zostawisz mnie z niczym.
–
Czemu niby miałbym to robić? To był twój pomysł umieszczenie tej
klauzury w przedślubnej umowie.- Zakłopotała się.
–
Tak, ale dokładnie sobie tego nie przemyślałam.
–
Przykro mi, ale już nie możesz tego zmienić.
–
A więc zabierzesz mi cały majątek?- spytała z niedowierzaniem
czując na niego złość.
–
Tak. Ale przecież wcale nie musimy się rozwodzić, prawda?
–
W świetle ostatnich wydarzeń myślę, że to najrozsądniejszy pomysł.
–
W świetle ostatnich wydarzeń sądzę, że byłem już wystarczająco
cierpliwy. Nie będę cię już o nic prosił.
–
I dobrze.- Przełknęła rozczarowanie. A więc nawet nie zamierzał o
nią walczyć. Bo prawdę mówiąc gdy przemyślała sobie wszystko zdała sobie
sprawę, że teraz nic nie stoi im na przeszkodzie. I że wspólnie mogą poradzić
sobie z tym co ich spotkało. Ale tylko wówczas, gdy on wykaże się na tyle silny
bo choć trochę o nią zawalczyć.- Wystarczy, że to podpiszesz i rozpoczniemy
proces rozwodowy. Posłał jej lodowaty uśmiech.
–
Obawiam się, że nie zrozumiałaś. Nie będę cię prosił, bo po prostu
każę ci wrócić do naszego domu. To jest rozkaz.
–
Jak śmiesz?- żachnęła się. Bo choć powinno ją cieszyć to, że jej
obawy się nie sprawdziły to jednak jego apodyktyczny ton za bardzo przypominał
jej ojca.- Jak możesz się na mnie wydzierać?!
–
Mogę, bo jestem twoim mężem i twoje miejsce jest przy mnie. Jeśli
moja miłość nie potrafi cię do tego przekonać to zrobią to słowa. Idziesz ze
mną.
–
Nigdzie nie idę!- oburzyła się- Jakim prawem wdzierasz się do
mojego pokoju i mówisz takie rzeczy?- On jednak zupełnie jej nie słuchał tylko
zbliżył się do niej.
–
Dość tych fanaberii. Postępowałem z tobą delikatnie, ale teraz nie
zamierzam. Nie jesteś jakąś skorupką jajka, na którą trzeba wciąż dmuchać i
chuchać.
–
Jasne. To przecież ja zupełnie niepotrzebnie stwarzam fanaberie
zachowując się jak męczennica z powodu śmierci dziecka, które właściwie nawet
nim jeszcze nie było.- ironizowała.
–
Maja ja...Nie miałem tego na myśli...
–
Oczywiście- zgodziła się, a jej głos ociekał sarkazmem.
–
Posłuchaj, to było też moje dziecko i może nie kochałem go tak jak
ty, ale jego strata jest także moim bólem.
–
Nie chciałeś go. Nawet nie wierzyłeś, że jest twoje!- wybuchnęła.
–
Nigdy w to nie wątpiłem. Mówiłem tak chcąc cię tylko zranić, bo ty
uprzednio zrobiłaś to samo. Moim błędem było to, że powiedziałem te słowa w
złej godzinie. Nie wiedziałem, że niedługo potem...
–
Proszę wyjdź już.- szepnęła z trudem. Nadal nie umiała o tym
rozmawiać. Ich zmarłe dziecko było tematem tabu.
–
Nie zrobię tego. Próbowałem dać ci trochę czasu na oswojenie się z
tą sytuacją, bo wiem jakie to było dla ciebie bolesne. Ale teraz mam już tego
dość. Musisz się z tego otrząsnąć, wrócić do domu i dać nam szansę. Bo ja nie
dam ci na to, żadnego wyboru.
–
Dlaczego? Bo zbyt uraziłam twoją dumę? A może źle to będzie
wyglądać w oczach twoim współpracowników? Jak mogłam zapomnieć, że w naszych
kręgach nie bierze się rozwodów.
–
Jak możesz tak mówić wiedząc, że to nieprawda? Dobrze wiesz czemu
tu jestem.- Spojrzał na nią intensywnie nie spuszczając z niej oczu. W końcu
podniosła głowę. W jej tęczówkach błyszczały łzy.- Kocham cię Maju. I nawet
jeśli znienawidziłaś mnie po tym jak przyczyniłem się do śmierci naszego
dziecka i mnie za to obwiniasz to mimo wszystko chcę byś była przy moim boku.
Bo nie potrafię sobie bez ciebie poradzić. Mogę się nawet przed tobą ukorzyć
jeśli tego chcesz. Błagam cię jednak, daj mi szansę. Zrób to a tym razem
postaram się cię uszczęśliwić.
–
Ty się przyczyniłeś?- spytała z niedowierzaniem- Przecież to ja
zabiłam nasze dziecko. Ta ja jak szalona wybiegłam w środku nocy z domu. I na
dodatek nieomal zabiłam brata.- Mocno ją przytulił gdy zaczęła płakać. Potem
ostrożnie przesunął w kierunku łóżka. Usiedli na nim oboje nadal mocno się
obejmując.
–
Wiesz, ze Tomek wyzdrowieje. A odnośnie tego co powiedziałaś
wcześniej to...nigdy tak nie myślałem- powiedział jej w końcu- Sądziłem, że to
mnie obwiniasz za to co się stało.
–
Czemu miałabym to robić?
–
Bo to prawda.
–
Och Filip, dobrze wiem że to tylko i wyłącznie moja winna. I nigdy
nie będę sobie w stanie tego wybaczyć. Myślałam...myślałam, że też masz o mnie
o to żal.
–
To dlatego się wyprowadziłaś?
–
Nie do końca. Po prostu musiałam sobie wszystko poukładać w
głowie.
–
A więc ten pozew...
–
Rozmawiałam z prawnikiem w gniewnie prosząc go o wszczęcie
odpowiedniej procedury, choć potem żałowałam. Oczywiście nie swojej decyzji,
ale tego że była tak pochopna.- dodała prędko odsuwając się od niego. On jednak
się uśmiechnął.
–
Wyjedźmy gdzieś razem.- zaproponował.- Niedługo skończysz studia,
a ja wezmę urlop. Spędzimy ten czas razem.
–
Nie mówiłam ci, że zgodziłam się z tobą być.
–
Ależ tak.- Delikatnie pogładził ją po policzku.- Tylko nawet o tym
nie wiesz.
–
Nie sądzę.- chrząknęła- Po tym jak się na mnie darłeś i kazałeś mi
z tobą wracać? Nigdy nie widziałam cię tak wściekłego. Nawet wtedy gdy
sądziłeś, że romansowałam z Mateuszem.
–
A co miałem według ciebie zrobić? Pozwolić ci odejść, pozwolić na
rozwód? Jesteś moja i skoro sama wpakowałaś się w to małżeństwo to teraz musisz
liczyć się z konsekwencjami, bo ja się odc ciebie nie odczepię.- uśmiechnął się
samymi kącikami ust.- Tak więc widzisz, że całe moje opanowanie zniknęło przez ciebie.
–
Nie zwalaj na mnie winy. Zawsze załaziłam ci za skórę, a jednak
nawet przez chwilę nie udało mi się cię zdenerwować.
–
Powinnaś się cieszyć. Zawsze zarzucałaś mi zbytnią powściągliwość.
–
Tak?- spytała, a potem powoli zbliżyła usta do jego warg. Pocałowali
się niespiesznie.
–
To znaczy, że wrócisz ze mną do domu?
–
No raczej.- uśmiechnął się w duchu słysząc jej odpowiedź- A w
sprawie tej wycieczki...to chcę jechać do Hiszpanii. Jeśli Tomek się obudzi. No
i oczywiście o ile uda mi się obronić dyplom. Ostatnio trochę zaniedbałam
naukę.
–
Uda ci się to. A Tomek się obudzi już niedługo, zobaczysz.-
powiedział pewnym głosem. Potem znów ją pocałował.- Sądzisz, że Agnieszka
domyśli się co zamierzamy tu zrobić?
–
A co zamierzamy?- spytała z błyskiem w oku. Gdy to zauważył miał
ochotę wyć z radości. Bo jego dawna, przekorna Maja wróciła. Znów czuł się tak
jakby ostatnie miesiące nic nie znaczyły i nigdy się nie wydarzyły. Choć z
drugiej strony to...nie żałował. Ta lekcja życia, którą razem przeszli tylko
udowodniła i umocniła ich miłość. Miał nadzieję, że razem uda im się przetrwać
ten ciężki okres aby go wkrótce zamknąć. Bo chciał wreszcie rozpocząć nowy,
szczęśliwy rozdział w swoim życiu.
Po jakimś czasie, gdy leżeli wtuleni w siebie w łóżku odezwał się
do niej:
–
Aha, i chciałbym cię poinformować, że jeśli naprawdę będziesz
chciała ode mnie odejść to nie zawaham się puścić cię z torbami. Jesteś moja na
zawsze. Dlatego nawet nie próbuj.
–
Nie wiem czy powinnam się bać czy cieszyć- odparła żartobliwie.
Potem jednak gładząc go po piersi spytała.- Myślisz, że to byłby chłopiec czy
dziewczynka?- Milczał przez chwilę zastanawiając się czy wyznać jej prawdę.
Wiedział, że pod pozorem żartów i uśmiechów będzie próbowała pokazać, że już o
tym zapomniała. Jednak jej ból sięgał znacznie głębiej niż mógł dostrzec to
Władysław Kamiński czy nawet brat Mai, Krzysiek. Filip wiedział, że tak jak pod
maską wrogości ukrywają swoje cierpienie inni ludzie, jego żona wykorzystywała
do tego celu uśmiech i żarty próbując zamydlić innym oczy.
–
To był chłopiec. Wiem od lekarza.
–
Och.- westchnęła tylko. Drągowicz mocniej ją objął i złożył
pocałunek na jej czole.
–
Nie myśl teraz o tym. Wiem, że to może wydać się okrutne, ale
będziemy mieć jeszcze masę dzieci. A o naszym małym chłopczyku będziemy myśleć
z miłością i nostalgią.
–
Może.- zgodziła się niechętnie.
–
Tak będzie, zobaczysz. I razem będziemy potem je wychowywać.
–
Tak. I będą takie poważne jak ty.
–
Albo niesforne po mamie- przekomarzali się jeszcze przez kilka
minut. A Maja poczuła, że rzeczywiście dzięki tej rozmowie jest jej lżej na
duszy. Pomyślała o tym jak wiele nowych twarzy odkryła w mężu tuż po ślubie. I
jak wiele on dowiedział się o niej. Pomimo tego oni dalej byli razem. A
dziewczynie wydawało się, że kocha go nawet bardziej niż kiedykolwiek. Teraz zrozumiała
to co miał na myśli jej brat mówiąc o wspólnym cierpieniu, które później dzięki
temu wydaje się łatwiejsze. Ona wiedziała, że trudno jej będzie zapomnieć o
dziecku, ale zamierzała nadal żyć i walczyć o swoje szczęście. Ich rozmowę
przerwała jednak Agnieszka, która po szybkim pukaniu weszła do pokoju, który
tymczasowo zajmowała Maja. Oboje z Filipem szczelniej otulili się kołdrą. Aga
machnęła ręką.
–
Oj dobra, już się tak nie zakrywajcie. Nic nie widzę, bo brzuch mi
zasłania.- Jej głos brzmiał radośnie. Nie wydawała się ani trochę zdziwiona a
tym bardziej zażenowana ich widokiem w pościeli, jakby się tego spodziewała..-
Przyszłam, bo chciałam powiedzieć, że Tomek się wreszcie obudził!