Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 28 lutego 2021

Nieskończone opowiadanie I

 TO NIE JEST KOLEJNA CZĘŚĆ OPOWIADANIA DRUGA SZANSA.

Niestety z przyczyn zdrowotnych nie miałam ostatnio czasu na pisanie, także w ramach przerwy postanowiłam opublikować fragment opowiadania które zaczęłam pisać dawno temu, tuż po ukończeniu Od nienawiści do miłości. W zasadzie ma z nim bardzo dużo wspólnego, o czym-jestem pewna- przekonacie się po kilku wersach czytania. Mam tylko nadzieję, że nikt nie odbierze tego jak "odgrzewany kotlet".


Pip. Piiiip. Piiiiiip!!!

Dźwięk klaksonu dochodzący z jakiegoś auta znajdującego się w pobliżu wywołał na mojej twarzy uśmiech, a nie tak jak zwykle irytację. Z trudem tłumiłem chęć śmiechu.

- Hej, co to? Wypadek jakiś czy jak?

- Nie.- Odparłem do słuchawki, którą miałem przyczepioną do ucha by móc bez przeszkód kontynuować rozmowę telefoniczną podczas prowadzenia samochodu.- Po prostu korki. A gościu w czarnej sportowej furze przede mną chyba pomylił dwupasmówkę z autostradą albo dawno nie jeździł po Warszawie skoro nie ma pojęcia jak duże oblężenie jest o tej porze dnia na ulicach.– Skomentowałem to tylko.

- I tak cię to cieszy?

- A kto powiedział, że mnie cieszy?- Roześmiałem się.

- Twój głos. Oj, chyba nieźle im dokopaliście, co? Nie muszę właściwie o to pytać.

- Rzeczywiście. Wygraliśmy. Ale rzutem na taśmę. Ci amatorzy trochę podszkolili się przez ostatni rok, mówię ci. A i my podeszliśmy do tego zbyt lajtowo: wiesz Karol nawet wprowadził na boisko Kocią Karmę.- Miałem na myśli lubianego przeze mnie i zespół chłopaka, który był członkiem klubu hokejowego, ale oprócz tego niestety miłośnikiem kotów. Z tego powodu niestety wciąż nimi pachniał. I broń cię Panie Boże by rzucić na ich temat jakąś uwagę. Biedakowi tak zapalały się ogniki w oczach, że potrafił gadać o kuwetach, mruczeniu i drapaniu ponad godzinę. I wcale nie żartuję.

- Wow, no to rzeczywiście. Przecież on gra dopiero od trzech czy czterech miesięcy.

- Mnie to mówisz? Ale wiesz jaki jest ten nasz Karolek: miłosierny, nie ma co.- Skwitowałem to tylko, bo to właśnie Zawadzki dzierżył miano kapitana naszej drużyny. I mówiąc szczerze świetnie sprawował tę funkcję.

- Co prawda to prawda.- Zgodził się ze mną Bartek.- Czasami rzucając jakąś wredną uwagę czuję się przy nim tak jakbym co najmniej oblał kwasem jakąś babkę na ulicy. Ale dobra, do rzeczy. Jest sprawa, stary.

- Jaka sprawa? Więc nie dzwoniłeś po to by spytać o wynik meczu?- Spytałem retorycznie. Bo Bartka w ogóle nie interesował hokej. On miał swojego tenisa ziemnego i w ten sposób spędzał wolny czas. Jeśli naturalnie nie spędzał go ze mną i Karolem. Razem stanowiliśmy paczkę.

- Szczerze mówiąc, nie spędzałoby mi to dzisiejszej nocy snu z powiek. I dobrze wiesz, że pytałem z grzeczn…- Ostatniego zdania nie dosłyszałem, bo facet w sportowej furze znów zaczął się niecierpliwić wciskając klakson. I po cholerę on to robi? Przecież samochody nie rozstąpią się przed nim jak Morze Czerwone przed Mojżeszem.- Jej, co to za dupek?

- Właśnie myślałem o nim coś podobnego.

- Dobra, w takim razie się streszczam. Andrzej organizuje dzisiaj małe przyjęcie z okazji waszej wygranej.

- No tak, mogłem się domyślić.- Mrugnąłem pod nosem. Sławiński był ostatnim  członkiem naszej męskiej paczki. Był również największym imprezowiczem i naczelnym podrywaczem. Dlatego wiedziałem, że dzisiejsza biba pełna będzie dziewcząt. Może nawet z naszego liceum?

- Zaczynamy o dwudziestej.

- Serio? A kończymy po wieczorynce?

- Nie bądź wredny. Przecież wiesz, że ze względu na Kacpra Jędruś nie może za długo balować we własnej chacie.

- Tak wiem.- Zgodziłem się pokornie, choć przy każdej okazji niemiłosiernie sobie z niego kpiłem. Bo Kacper był jego niespełna pięcioletnim bratem. A ten fakt w przypadku prawie dziewiętnastoletniego chłopaka jakim był Andrzej nie wiedzieć czemu bardzo go irytował. Nie bardzo rozumiem właściwie czemu. Owszem, gdyby moi rodzice powiedzieli mi, że będę miał kolejną siostrzyczkę lub braciszka pewnie też byłoby to dziwne. Ale z drugiej strony znaczyłoby to przynajmniej, że coś do siebie czują…

- Tak więc o ósmej, ale zanim przyjedziemy chciałem zrobić małe zakupy. No wiesz, jakieś przystawki, przekąski. Ten nasz Casanova pewnie ogarnie tylko alko.

- Jasne. Jak dojadę do domu: co biorąc pod uwagę obecny stan na drogach nastąpi może za godzinę lub dwie, to dam ci znać.

- Może nie będzie tak źle. Ale mimo wszystko zadzwonię później.

- Na razie. I wpadnij, nawet jeśli spóźniony.

- Jasne, jak tylko się trochę ogarnę. Cześć.

- Cześć stary.- Pożegnaliśmy się, a jak chwilę później z ulgą ruszyłem swoim autem. Miałam nadzieję, że moje proroctwa dotyczące długości jazdy o jakich poinformowałem Bartosza się nie sprawdzą.

Niecałą godzinę później wciąż w świetnym humorze wróciłem do domu. Tam czekała już na mnie mama, której zdałem pospieszną relację z meczu, a potem wymigałem się koniecznością wzięcia prysznica. Ale gdy już zdjąłem koszulkę by szykować się do tej czynności po szybkim pukaniu do mojego pokoju bez potwierdzenia weszła moja młodsza siostrzyczka, Majka.

- I jak tam mecz?- Spytała.

- Dobrze. Było tak jak zakładaliśmy: wygraliśmy bez większych problemów.- Okej, trochę się popisywałem, ale w końcu miałem do tego prawo, prawda?

- Wow, to super.- Ucieszyła się.- Ile wygraliście?- Trochę zdziwiło mnie jej zainteresowanie hokejem i nadgorliwość z jakim je okazywała, ale mimo konieczności przygotowań do dzisiejszej imprezy możliwość popisania się swoimi osiągnięciami była większa. Tak więc zacząłem wdawać się w dłuższy wywód by wytłumaczyć skomplikowaną akcję jaką przeprowadziła nasza drużyna gdy Maja w pewnym momencie przerwała mi z niecierpliwością.- No a Karol? Nie przyjechał z tobą?- W tej chwili zrozumiałem, że gdy ja jak ostatni głupek się produkowałem jej bardziej na słuchaniu o wyczynach brata zależało na słuchaniu o wyczynach jej ukochanego Karola który prawdę mówiąc miał ją w…hm, lekkim poważaniu.

- Tak, Maju był tam Karol. I tak, strzelił bramki. Nawet kilka.

- Ojej. Szkoda, że nie mogłam tego widzieć. Chciałam iść, ale ojciec powiedział, że nie będzie odwoływał moich zajęć hiszpańskiego tylko z powodu meczu.- Wywróciła oczami w geście, który doskonale oddawał jej stosunek do naszego ojca. Bo ona stale się z nim kłóciła i darła koty. W sumie nie wiedziałem dlaczego. Okej, ojciec nie był łatwym człowiekiem, ale jego pochwały i aprobata były tym cenniejsze i bardziej wartościowe niż wówczas gdyby szafował nimi na prawo i lewo.- No, więc?

- Więc co?

- No powiedz mi o Karolu.- Nalegała. Spojrzałem na nią z wyrażającą ubolewanie miną.

- Majka, jakbyś nie zauważyła chciałem się wykąpać.

- Jasne, że zauważyłam. A raczej poczułam. Śmierdzisz.- No tak nie ma to jak bezpośredniość młodszej siostrzyczki.

- W takim razie może dasz mi szansę pozbyć się tego smrodu?

- Okej, pogadamy jak się ogarniesz.

- Raczej nie. Wychodzę do Andrzeja.

- Znowu? Przecież przedwczoraj też imprezowaliście.

- Bo były jego imieniny.

- Ta, a dzisiaj co? Kolejne?

- Świętujemy wygrany mecz.

- Akurat. Przecież tylko ty z Karolem jesteście w zespole hokejowym.

- I co z tego? Jako mój przyjaciel…

- Tere fere.- Przerwała mi złośliwie.- Tylko chlacie piwsko od którego w przyszłości urosną wam wielkie brzuszyska i podrywacie panienki. A ja muszę wracać z każdej imprezy o wpół do dziesiątej jak jakaś zakonnica. Przecież nawet wróżka dała Kopciuszkowi czas do północy!

- Ale twoją matką nie jest żadna wróżka a ojcem elf. No już, spadaj.

- Jesteś burakiem, wiesz?

- Tak, przedtem informowałaś mnie o tym jakieś pięćset razy.

- Burak.- Wypięła mi język niczym dwunastolatka a nie siedemnastolatka.

- Pięćset pierwszy.- Poprawiłem rzucając w nią koszulką. Odsunęła się ze wstrętem.- Wrzuć do kosza na pranie przy drzwiach jak będziesz wychodzić.

- Fuj. Zabieraj to spocone coś.- Odpowiedziała mi z autentycznym wstrętem który mnie rozbawił. Jej, dziewczyny w dzisiejszych czasach były strasznie egzaltowane. Byle pot czy żaba sprawiał że zachowywały się tak jakby nagle znalazły się w mazi składającej się z wymiocin, flegmy czy innych płynów ustrojowych.

- Więc wyłaź. Nie chcę byś tu buszowała.

- A co, chowasz jakieś pornosy?- Spytała wymownie z krzywym uśmieszkiem.

- Jasne, cały stos. Chcesz ostatni numer?- Blefowałem, bo oglądanie tego typu rzeczy raczej mnie nie kręciło (no dobra, może we wczesnej fazie dojrzewania zdarzyło nam się z chłopakami ze szkoły podwędzić któremuś z ich staruszków gazetkę z nagimi paniami, ale nawet wówczas budziło to we mnie niesmak; zdecydowanie wolałem kontakty w realu i nie tak wydziwione.)

- Jezu, jesteś jeszcze gorszy niż Tomek!- Jęknęła jeszcze tylko na koniec po czym energicznym krokiem wyszła z pokoju jak mały tajfun. A ja wreszcie wskoczyłem pod upragniony prysznic.

Gdy niecałe trzy kwadranse później gotowy wyszedłem z pokoju by wyjść, na korytarzu spotkałem ojca.

- Cześć tato.- Przywitałem się z nim. Na szczęście oderwał wzrok od swoich dokumentów, które czytał nawet idąc.

- Och…witaj synu. Już wróciłeś z meczu?-Ucieszyłem się, że o tym pamiętał.

- Tak. To znaczy właściwie już półtorej godziny temu. Teraz idę do Andrzeja. Mama mi pozwoliła.- Dodałem na wypadek gdyby miał coś przeciwko temu. Choć nigdy nie miał.

- Rozumiem. W takim razie nie będę cię zatrzymywał.

- Tak, właściwie się spieszę.

- Ja też, więc baw się dobrze.

- Aha, tato?- Dodałem jeszcze gdy już szykował się by odejść.

- Tak?- Odwrócił się do mnie ponownie, choć widziałem że myślami jest już gdzie indziej. Prawdopodobnie w swojej ukochanej firmie.

- Wygraliśmy.

- Co?

- No mecz.

- Ach…ten mecz hokeja, tak?

- Tak.

- No cóż, nawet w to nie wątpiłem. Jako mój syn jesteś urodzonym zwycięzcą.- Rzucił i widziałem, że miał zamiar odejść dlatego szybko kontynuowałem:

- Ale było ciężko, zwłaszcza pod koniec drugiej połowy. „Rebelianci” zremisowali z nami, a potem szli łeb w łeb. Dopiero…

- Wybacz, ale nie za bardzo mam teraz czas.

- No tak, wiem. Ale może wpadniesz na następny mecz? Będzie pojutrze, w piątek. Półfinały okręgu.

- Hm…mam spotkanie zarządu. Wiesz, dział finansów i księgowości dopiero kilka dni temu opracowali kwartalne sprawozdanie zarządu, więc nie miałem czasu przygotować odpowiednich danych tak by przedstawić chwilową stagnację w korzystnym świetle. Poza tym wykryto spore rozbieżności w magazynach i mam słuszne podejrzenie, że wkradł się poważny błąd w systemie zarządzania zapasami. Pewnie tak szybko go nie wykryję, a jak sam wiesz jeśli czegoś nie zrobię to nikt nie zrobi tego lepiej. Nie wspominając o tym, że taka luka może budzić pokusę wśród pracowników, w końcu okazja czyni złodzieja.

- No tak.- Stłumiłem rozczarowanie.- To może finał? Będzie dopiero za trzy tygodnie. I to na naszej hali, więc dojazd nie zabrałby ci dużo czasu i…

- Synku, najpierw wejdźcie do półfinałów, a potem porozmawiamy. Poza tym do tego momentu jeszcze dużo czasu. To prawie miesiąc.- Przyjacielsko poklepał mnie po dłoni niczym niesfornego psiaka który chciał się z nim bawić. Uśmiechnąłem się na przymus czując się jak nagle niezręcznie. I po co mu o tym mówiłem? Przecież miał na głowie masę ważniejszych spraw, więc czemu miałby marnować czas na coś innego?

- To w końcu tylko głupi mecz.- Mrugnąłem do siebie cicho wychodząc z domu.

- O, wychodzisz na balety?-  Dosłownie w tej samej chwili w której ja otwierałem frontowe drzwi domu mój starszy brat Tomek raczył wrócić po całodziennej nieobecności.

- Nie, do kumpla.- Pomimo jego jawnej zaczepki zignorowałem go. Już jakiś czas temu nauczyłem się, że tak jest najlepiej. Bo Tomasz po prostu jako ten starszy o 6 lat brat uważał mnie za niedojrzałego szczeniaka z którego można kpić wycinając z koleżkami głupie numery bądź prowokować do bójek z których z racji młodego wieku nie miał szansy wyjść zwycięsko. Szkoda tylko, że zrozumienie tego zajęło mi ponad 19 lat i dopiero teraz potrafiłem traktować go tak jak teraz. Czyli z chłodną obojętnością.- Możesz przejść?

- Którego kumpla?

- I tak cię to nie obchodzi, więc po co pytasz?- Odparłem mu pytaniem.

- Oj, co cię ugryzło, idealny braciszku?- Gdy znów zaczął zwracać się do mnie z ironią nie wytrzymałem:

- Odpieprz się ode mnie dupku i daj mi przejść!- Warknąłem lekko go odpychając. Zanim wsiadłem do auta towarzyszył mi jeszcze jego śmiech.

 

***

 

- Ty, obczaj po prawo. Jakaś blondyna cały czas na ciebie zerka, Krzychu.- Andrzej sugestywnie na mnie spojrzał jednocześnie subtelnie dając twarzą znaki bym spojrzał we wskazaną stronę.

- Daj spokój.

- Ej, serio.- Podchwycił Bartek.- Już chyba z piętnaście minut gada ze swoją koleżanką stojąc tam i błądząc oczami tutaj.

- Nie macie nic lepszego do roboty?

- Nawet niezła, co Bartuś?

- Hm, nie mój typ, ale dla naszego Krzyśka akuratna. On lubi takie blondyneczki, co?

- Jezu kim wy jesteście i co zrobiliście z moimi kumplami?- Spytałem w udawanym przerażeniu. Chociaż nie było tak do końca udawane. Do tej pory wydawało mi się, że nie ulegaliśmy obecnej modzie i hormonom wietrząc wszędzie okazje do flirtów czy romansów- no, może poza Andrzejem. Każdy z nas miał swoją pasję, lubiliśmy wspólne wyjścia na kręgle czy bilard a także zwyczajne konwersacje o filmach po seansach w kinie. Dziewczyny nie były jedynym tematem do którego się ograniczaliśmy. Ostatnio jednak zauważyłem u Bartka niepokojącą skłonność w tej materii zupełnie tak jakby zaraził się nią od Sławińskiego.

- Jej, po prostu do niej podejdź i zagadaj.- Sławiński klepnął mnie w ramię.

- Tak.- Przyłączył się do jego przekonywań Bartek.- Potrzeba ci trochę rozrywki. Ostatnio wciąż tylko mecze i mecze.

- Karol też ostro trenował, nie? I jakoś jego nie męczycie.

- Bo on umie radzić sobie z płcią piękną. Widzisz? Nawet teraz gada z jakąś niezłą laską. A ty stary? Kiedy skończyła się ta akcja z twoją byłą?- Zwrócił się do mnie Andrzej. Nic mu na to nie odpowiedziałem tylko upiłem łyk swojego soku, który zaraz wyrwał mi niemal z dłoni.

- Hej, co ty…- Zacząłem, ale nie dał mi dokończyć po czym wzruszył ramionami:

- No widzisz, nawet pijesz soczek jak piętnastolatek. Boże, chłopie dziś jesteś sztywny jakbyś połknął kij.

- Jestem autem jakbyś zapomniał.- Odparłem. A ponieważ był to dość słaby argument: mogłem przecież wrócić taksówką albo zadzwonić po szofera mamy, dodałem:- A poza tym zachowuję się tak samo jak zawsze jakbyś nie zauważył.- Było to oczywiste kłamstwo, bo niestety dziś nie miałem za bardzo humoru do imprezowania.- No i nie jestem żadnym sztywniakiem. Po prostu laska mi się nie podoba.

- Pogięło cię? Zobacz jakie ma cycki.

- Taa, i pół kilo tapety na twarzy.

- Teraz każda się maluje.- Nadal bronił nieznajomej Andrzej.

- Okej.- Skapitulowałem.- W takim razie skoro jest taka cudowna to do niej podejdź i sam ją sobie weź.

- Że też sam wcześniej na to nie wpadłem.- Roześmiał się autentycznie zadowolony z siebie co mnie rozśmieszyło. Jednak gdy już odkładał swojego drinka na stolik wymierzył we mnie palec.- Ale nic nie mów Kamili, okej? I ty też Bartek.

- Jasne, że nie.- Odpowiedział mu Kacprzak za nas obu.- Za kogo ty nas masz?- Dodał retorycznie. Ja taktownie milczałem. Bo Kamila była dziewczyną Sławińskiego od tego roku szkolnego, a więc już prawie pięciu miesięcy. I gdyby nie to, że jej nie znosiłem i uważałem za nic nie wartą laskę to z pewnością więzy przyjaźni nie powstrzymałyby mnie przed powiedzeniem jej o jej ukochanym prawdy. A tak po prostu udawałem, że niczego nie widzę. Poza tym prawdę mówiąc musiała być kompletną idiotką by nie wiedzieć co jej chłopak robi wieczorami i skąd zna tyle dziewcząt w szkole. A mimo to, iż jej nie cierpiałem nie mogłem przyczepić się do jej inteligencji. Tak więc reasumując: skoro nie była głupia i domyślała się prawdy a co więcej ignorowała ją to czemu ja miałbym zachowywać się inaczej?

- A tak w ogóle to czemu nie ma z nami Karoliny?- Spytałem Bartka który po odejściu Andrzeja wciąż siedział obok mnie.

- Jeśli masz na myśli moją dziewczynę to chyba znowu się obraziła.

- Jak to?

- No bo wczorajszego dnia zapomniałem o tym, że minęły trzy miesiące od naszego spotykania się ze sobą.

- Żartujesz? I za to się obraziła?

- Właściwie nie. Mówiła, że w sumie to nic się nie stało, bo to nawet nie półroczicówka, ale…

- …czekaj, czekaj: jaka znów „półrocznicówka”?

- Pół roku związku.- Rozszyfrował to z lekką ironią mój kumpel.- Radzę ci: lepiej się tego ucz, bo kiedyś ci się przyda i pomoże uniknąć wielu kłótni. A wracając do Karoliny, to gdy w końcu to przyznała i sądziłem, że zapomniała o temacie przez resztę spotkania była milcząca. A na koniec jakby na coś czekała. No i okazało się, że jednak czeka na jakiś prezent, ale ja, cytuję, jestem takim matołem że się tego nie domyśliłem.

- Wow, chyba ten kto powiedział, że faceci są z Marsa a kobiety z Wenus miał rację.

- Raczej ma, stary. Boże, serio: gdzie w ogóle można teraz spotkać proste nieskomplikowane dziewczyny z którymi fajnie się tańczy i gada nie tylko o kosmetykach, które nie wiedzą co to trzymiesięcznica ani nawet półrocznicówka?

- Są na wymarciu i pod ochroną. Ale zdaje się, że to naszemu Casanovie nie przeszkadza. Patrz.- Wskazałem dyskretnie na Andrzeja, który już stał bardzo blisko nieznajomej dziewczyny którą sam podsuwał mi pod nos jeszcze trzy minuty temu. Widać było, że laska jest w siódmym niebie.- Powiedz: co ten afro-głowa ma w sobie, że wszystkie jedzą mu z ręki? Przecież tamta niemal się ślini.

- Umie czarować, ot co. A ty już tak nie lamentuj. Sam nie możesz się odpędzić od lasek. Chciałbyś by prześladowały cię tabunami?

- Prześladują mnie, bo jestem synem kogo jestem.

- Nie sądzę. Kasa czy prestiż to dodatkowy atut. Może i jestem hetero, ale mimo wszystko muszę stwierdzić, że buźkę masz niezłą.

- Hej, upiłeś się już czy co?- Bartek słysząc to się roześmiał.

- No co chciałeś komplementów, to je masz. A teraz sory, od tego piwa muszę iść do kibla.

- Jasne. Mrugnąłem tylko, a potem kiwnąłem głową jakiemuś chłopakowi- chyba Marcinowi- którego kojarzyłem ze szkoły a który bliżej przyjaźnił się z organizatorem imprezy, Andrzejem. Chwilę później upiłem łyk zawartości swojego kubka, czyli soku. Sławiński miał rację: dziś czułem się podle z czego powodu zachowywałem się trochę sztywno. Ale nic nie mogłem na to poradzić. Po prostu miałem ochotę tylko wwalić się do łóżka i iść spać. Spojrzałem na swojego rolexa: prezent od mamy na osiemnaste urodziny. Dochodziło w pół do jedenastej. Boże, by nie wyjść na dzieciaka musiałem zostać tu przynajmniej  godzinę bo inaczej kumple znów będą ze mnie kpili. Zaraz jednak na mojej twarzy pojawiło się rozbawienie gdy przypomniałem sobie dzisiejszy lament Majki. Och, jak bardzo ja chciałbym musieć zbierać się teraz z imprezy wpół do dziesiątej.

- Zostawili cię tutaj samego?- Tuż przede mną zmaterializował się Karol. Uśmiechnąłem się do niego.

- Bartek jest w WC, a Andrzej jak to Andrzej: na polowaniu.

- No tak.

- A ty zakończyłeś swoją nową znajomość?       

- Tak gdy zobaczyłem twoją minę. Coś się stało?

- A co się niby miało stać? Jej, ale znalazłeś sobie wymówkę. Lepiej powiedz, że ci się nie podobała albo że nie zaiskrzyło.- Skwitowałem to tylko nieco sztucznie. Zawadzki nie dał zbić się z tropu.

- Pokłóciłeś się z nim?

- Wcale nie pokłóciłem się z ojcem.- Zanim zdążyłem pomyśleć zorientowałem się, że sam siebie wydałem. Ale Karola to nie zaskoczyło. Byłem pewny, że zdawał sobie z tego sprawę jeszcze zanim do mnie podszedł. Właściwie nigdy tego nie rozumiałem. Z Bartkiem czy Andrzejem spędzałem ostatnio masę czasu, bo Zawadzki poznał jakichś nowych znajomych podczas wakacji i wciąż utrzymywał z nimi kontakt, ale jednak to właśnie z Karolem łączyła mnie szczególna więź. Jakbyśmy byli braćmi bliźniakami albo coś takiego. On po prostu patrzył na mnie i wiedział, że jestem smutny lub że coś mnie gryzie. To było fajne, ale jednocześnie w jakiś sposób mnie przerażało. Bo czasami bałem się, że widzi za dużo. Że widzi rozpacz głupiego chłopczyka żebrzącego o skrawek uczucia od wiecznie zapracowanego ojca który nawet dzisiaj sądził że…Pokręciłem głową próbując wyzbyć się głupich myśli. Przecież miałem dziewiętnaście lat do cholery. Byłem dorosłym facetem i w tym wieku guzik mnie powinna obchodzić akceptacja rodziców. Tyle, że obchodziła.

- Więc? Co się stało?

- Właściwie to nic. Po prostu nie przyjdzie na piątkowy mecz. To wszystko.- Postanowiłem grać w otwarte karty. W końcu Karol był moim kumplem i byłem pewny, że gdy go o to poproszę nie wygada o niczym nawet Bartkowi czy Andrzejowi. Ba, wiedziałem iż to zrobi nawet jeśli mu tego nie zasugeruję. I nie chodziło mi wcale o to, żeby dzielić naszą paczkę jakimiś sztucznymi sekretami. Tyle, że...zarówno Kasprzyk jak i Sławiński mieli kochające rodziny. Andrzej mógł narzekać na młodszego brata Kacpra czy na to że ojciec goni go do książek, a Bartek na ciągłe przynudzające gadanie ojca o statywach (bo był fotografem), ale w głębi serca nie zamieniliby swoich rodzin na żadną inną. I z tego samego powodu nie zrozumieliby ile znaczyłaby dla mnie obecność ojca na meczu hokeja, ile by wyrażała. Bo przecież nie chodziło o ten mecz. Chodziło o znak. Znak, że może nie jestem dla ojca na pierwszym miejscu- już jakiś czas temu pogodziłem się z tym że jest nim praca- ale może na trzecim lub czwartym. Czasami jednak zastanawiałem się czy mieszczę się w pierwszej dziesiątce. No, może poza tym gdy pokazywał mi firmowe dane czy dokumenty. Wtedy potrafił mówić mi o Build&Project całymi dniami. I zdawał sobie wreszcie sprawę, że ma syna. Zabawne było to, że początkowo udawałem zainteresowanie Build&Project tylko dlatego. Pytałem go o jakieś dostawy, klientów, sposób wybierania materiałów czy inną specyfikę branży budowlanej, choć jako nastolatek nie miałem o tym bladego pojęcia. Ale z czasem to co mówił zaczęło nabierać sensu i stało się dla mnie nie tylko głupią firmą przez którą wciąż siedzimy razem z rodzeństwem i mamą sami w domu bez ojca, ale czymś z czego można być dumnym, co daje satysfakcję i poczucie spełnienia. Choć moim zdaniem poświęcenie jakim kierował przedsiębiorstwem mój ojciec graniczyło z lekką obsesją a z pewnością można było nazwać pracoholizmem.

- Prosiłeś go o to?- Słysząc pytaniem przyjaciela wróciłem do rzeczywistości.

- Tylko spytałem, choć i tak brzmiało to jak prośba.- Wyjaśniłem czując się głupio. Dlatego szybko dodałem by nie wyjść na totalnego frajera:- Nie wiem po co to zrobiłem; wiedziałem że nie ma czasu gdy mówił mi o konieczności poprawy sprawozdania, ale mimo wszystko…mimo wszystko miałem nadzieję, że znajdzie czas. Już kilka tygodni temu mówił mi, że to bardzo dobry sport, bo uczy koordynacji i szybkiego myślenia, ale widocznie była to tylko jakaś ogólna uwaga. Bo jego przecież nic nie obchodzi oprócz pracy jako prezesa wielkiej firmy i…jej, czuję się jak idiota. – Przerwałem w pewnym momencie zdając sobie sprawę, że się nad sobą użalam.

- Spokojnie, przecież rozumiem.

- Wiem.- Mrugnąłem, bo jego ojciec był podobny do mojego. Właściwie nie tak wpływowy jak mój, ale jako dyrektor głównego oddziału banku PKO w Warszawie zarabiał niezłą sumkę. I tak jak i dla mojego, praca znaczyła dla pana Zawadzkiego  wszystko.-  Ale sam zdaję sobie sprawę, że to głupie a mimo to go o to zapytałem z góry znając odpowiedź. Czemu mi to nie wisi?

- Bo jest twoim ojcem.- Odpowiedział mi po prostu Karol.- To naturalne, że zależy ci na jego akceptacji czy uwadze.

- Której nigdy mi nie dał.- Nie mogłem powstrzymać gorzkiego wyznania. Zaraz potem się jednak roześmiałem. Karol czy nie Karol nie chciałem by miał mnie za żałosnego sentymentalnego chłopczyka. – Dobra, skończmy te lamenty. Porozmawiajmy w końcu o tobie.

- To znaczy?

- To znaczy spław wreszcie tę moją siostrzyczkę, bo już nie wytrzymuję.- Zawadzki delikatnie się uśmiechnął.

- Przecież jakiś miesiąc temu powiedziałem jej, że dla mnie jest i zawsze pozostanie tylko przyjaciółką.

- Więc zrób to do cholery mniej subtelnie i eufemistycznie. Powiedz, że jest brzydka, głupia albo ruda i jej nie znosisz. Tyle. Niech cię znienawidzi i przestanie mnie wciąż o ciebie wypytywać. To się już robi męczące.

- Daj spokój nie mogę. Bo nie jest ani brzydka, ani głupia, ani tym bardziej ruda.

- Ale beznadziejnie w tobie zakochana.

- Przejdzie jej. A tak w ogóle to co masz do rudych?

- Nic. Chciałbym ci jednak przypomnieć, to samo mówiłeś rok i dwa lata temu.

- Jej, to już naprawdę trwa tak długo?

- Niestety tak.

- Hm…w sumie jak wyjadę na studia i tak to się skończy.

- Karol.- Jęknąłem.

- No co?- Roześmiał się.- Przecież wiesz, że nie mogę tak po prostu powiedzieć żeby się ode mnie odpieprzyła. Złamałbym jej serce.

- A powinieneś. Wiesz, że przy mojej siostrze nie warto tracić czasu na subtelność. Do niej docierają tylko proste komunikaty: zostań, spadaj, daj mi spokój.

- Po prostu wmawia sobie miłość do mnie i tyle. Poza tym mnie to nie przeszkadza.

- Twojej dziewczynie Patrycji też nie?

- To tylko moja koleżanka.- Odpowiedział mi, ale nie patrzył mi przy tym prosto w oczy przez co wyczułem fałsz. A jednak, pomyślałem, nasz Karolek w końcu się zakochał. Dlatego kułem żelazo póki gorące:

- Z którą byłeś na studniówce.

- Ty też byłeś z Emilką, a przecież jest tylko przyjaciółką twojej siostry.

- Dobra, już dobra. Nie chcesz to nie mów. Chociaż zawsze ukrywasz przede mną i naszą paczką swoje życie uczuciowe jakby to była wielka tajemnica. Masz jakiś swój prywatny harem czy co?- Zawadzki w żaden sposób nie skwitował mojego żartu. Wydawało mi się, że znów trochę się speszył. No, ale mogło mi się tak wydawać.

- O czym gadacie?- Wtrącił się do naszej rozmowy Bartek, który najwyraźniej załatwił swoją potrzebę fizjologiczną.

- O haremie Karola.- Odpowiedziałem mu chcąc podręczyć kumpla za to, że on postanowił dręczyć mnie wynurzeniami o miłości do niego mojej siostry.

- Co?

- Nie słuchaj go.- Powiedział Zawadzki.

- Właśnie mówiłem mu, że jest bardzo tajemniczy w kwestiach swoich lasek. I że może wstydzi się, bo ma ich cały harem.- Wyjaśniłem krótko Kacprzykowi. Ten potraktował sprawę poważnie.

- Hm, raczej nie. Po prostu zachowuje równowagę za naszego Jędrusia. Chociaż…kto wie? Może nasza cicha woda jest lepszym rozgrywającym niż sam mistrz?

- Skończcie te głupie żarty na mój temat, co?- Karol naprawdę wyglądał na urażonego, więc poczułem się trochę winny za to, że w ten sposób odwdzięczyłem mu się za jego próby pocieszenia mnie.

- Sory nie było tematu. Pogadajmy o czymś innym. Na przykład…szkole?- Rzuciłem trochę bez sensu, bo aktualnie z powodu zimowej przerwy odpoczywaliśmy od nauki i nikt za nią nie tęsknił. Ale niestety nic innego nie przyszło mi do głowy.

- E tam, mnie tam nie spieszy się do naszej błękitnokrwistej budy.- Powiedział Bartosz.- Ale skoro już jesteśmy przy tym temacie to mam dla was newsa.

- Jakiego znowu newsa?- Spytałem.

- Po feriach zimowych, czyli od poniedziałku będziemy mieli dodatkowych uczniów.

- Jakich znowu uczniów?- Tym razem zainteresowanie wykazał Karol.

- No bo w łazience spotkałem Krawczyka z III c, który gadał o tym z kumplem którego matka pracuje w sekretariacie szkoły no i spytałem go o co chodzi. I wiecie co się stało?

-  Gdybyśmy wiedzieli to byśmy nie pytali, głąbie.- Zirytowałem się. To go tylko rozbawiło.

- No więc w skrócie: Liceum państwowe nr 1 miało tydzień temu mały wypadek. Ktoś celowo lub przypadkiem rozniecił ogień i spaliła się część budynku. Na szczęście nie naruszyła głównej konstrukcji dlatego nie trzeba będzie odbudowywać go na nowo. Niestety ze względu na prace remontowe i prowadzone przez policję śledztwo edukacja będzie tam niemożliwa, więc uczniowie nie mogą tam przebywać aż do końca modernizacji.

- Chcesz powiedzieć, że ta cała państwowa hołota przyjdzie do nas?- Spytałem z autentycznym niedowierzaniem.

- Właściwie to nie.- Uspokoił mnie. A przynajmniej zanim nie dodał:- Tylko trzecioroczniacy tak jak my ze względu na egzamin dojrzałości; muszą przecież zrealizować materiał. Reszta ma odrabiać to w wakacje, ale co do maturzystów dyrekcja się nie zgodziła. Szukali jakiejś szkoły z możliwością dowozu, ale komitet rodzicielski nie ma kasy na dojazdy czy coś takiego no i nie mają miejsc. Tak więc nasz szanowny dyrektor zaproponował przyjęcie osób to każdej z równoległych klas. Do nasz ma dołączyć dziesięć osób. Może być ciekawie, co?

- Niby z czym?- Spytałem go.- Z tym, że jakieś bachory będą uczyć się razem z nami i zaniżać poziom? Wiesz mi mój ojciec kiedyś remontował salę gimnastyczną publicznego gimnazjum i gdy mu towarzyszyłem widziałem co za prostaty tam się uczą. Nic tylko wycinają głupie numery albo biegają czy hałasują.

- Ale to będą licealiści w naszym wieku, więc nas chyba nie nazwiesz bachorami?- Odpowiedział mi wymownie. Wzruszyłem ramionami w geście beztroski, bo po minie Bartosza poznawałem że szykuje się do kłótni. Już wcześniej czasami się o to kłóciliśmy. No bo Bartek zarzucał mi że potrafię zachowywać się niezwykle arogancko jak rozpieszczony szczeniak. Tak jakby sam nie miał dzianego ojca, który pracował jako polskiej sławy fotograf zarówno gwiazd jak i plenerów. Poza tym, moim zdaniem mówiłem prawdę. Czy Bartek się z tym zgadzał czy nie, istniały naukowe dowody na to, że środowisko z którego wywodzi się dany człowiek wpływa na jego inteligencję czy też w przyszłości wykształcenie. Trudno więc by wśród uczniów państwowego liceum znalazł się jaki Einstein.

- Okej, a ile zostają?- Spytałem.

- Tylko miesiąc, góra dwa.- Jezu, jak ja to zniosę?

- Spoko, może nie będzie tak źle.- Rzucił na pocieszenie Bartosz widocznie zauważając moją niechęć, którą starałem się ukryć.

- Daj spokój Krzysiek: może Bartek ma rację. Kto wie, może spotkamy tam kogoś ciekawego?- Zwrócił się do mnie Karol.

- No, może nawet twoją przyszłą żonę?- Zażartował Kacprzyk za co zganiłem go wzrokiem z czego nic sobie nie zrobił. A potem zaśmiał się tak głośno i zaraźliwie, że nie mogłem do niego nie dołączyć. Zwłaszcza gdy Zawadzki zrobił to samo.

***

Jezu, jak ja nie znosiłem szkoły.

Poważnie.

I tak, to nic nowego; raczej banał jaki możecie usłyszeć z ust każdego ucznia. Tyle, że w moim przypadku było trochę inaczej.

Mianowicie tu nie chodziło o to, że nie lubiłem się uczyć. Bo lubiłem to robić. Uwielbiałem czytać o wielu ciekawych miejscach a potem kupować przewodniki turystyczne i jeździć na wycieczki do mało znanych choć interesujących państw. Godzinami mogłem słuchać mojego prywatnego nauczyciela który prowadził dla mnie zajęcia z początków ekonomii i zastanawiać się nad zawiłościami mechanizmów rynkowych. Doświadczenia na chemii również sprawiały mi frajdę. A przede wszystkim języki i ćwiczenie ich podczas oglądania niemieckich czy angielskich filmów. No, może wybitnym literatem nie byłem i pisanie wypracowań z języka polskiego stanowiło pewne wyzwanie, ale też całkowitym ignorantem też nie. Czasami nawet czytałem coś dla rozrywki, choć pozycje dotyczyły raczej problemów natury ekonomicznej niż opowiadały o jakimś wymyślonym bohaterze wymyślonych rzeczy. Ale nie rozumiałem jednego. Po co do tego wszystkiego potrzebna jest instytucja zwana szkołą? Byłem zdania, że jeśli ktoś naprawdę chcę zdobywać wiedzę lub też nie, to nic go od tego nie odciągnie lub  jak w drugim przypadku nie zmusi. Inna sprawa, że sposób nauki czy realizacja podstawy programowej wołały o pomstę do nieba. W szkole przez 90% czasu uczyliśmy się rzeczy totalnie nieprzydatnych, a pozostałe 10% często było podane w tak niejadalny sposób, że nijak było to strawić. W dodatku to ciągłe powtarzanie: na maturze to czy tamto może się pojawić…zupełnie tak jakby nauczycieli obchodziło wyłącznie nasze życie do dziewiętnastki, a dalej mogliśmy sobie zniknąć w cholerę (co pewnie poniekąd było prawdą). W prywatnej szkole pewnie było pod tym kątem lepiej, ale i tak zmuszona była ona realizować reformę programową ministerstwa. Pewnie to dlatego dużo chętniej chodziłem na dodatkowe zajęcia które sam sobie mogłem wybrać niż na te obowiązkowe. Dlaczego więc szkoła musiała być przymusowa? I dlaczego moja durna siostrzyczka choć mówiłem jej, że chcę wyjechać samochodem tak by się nie spóźnić w pół do ósmej nie była jeszcze gotowa do wyjścia?

- Zaraz, tylko złapię parę kęsów płatów.- Wydyszała zbiegając z piętra. Słysząc to wpatrywałem się w nią z szeroko otwartymi oczami.

- Co?

- Śniadanie. Muszę zjeść śniadanie, ogłuchłeś czy co?

- Nie ogłuchłem. Nie rozumiem tylko dlaczego robisz to teraz gdy musimy wychodzić. Spóźnimy się.

- To tylko pięć minut.

- Majka, skoro tak to niech zawiezie cię mama albo szofer.

- Ale obiecałeś, że pojadę z tobą.

- A ty obiecałaś, że o tej porze będziesz gotowa. Nie jesteś, więc przykro mi.

- Jesteś burakiem.

- Tak, już to wiem. Choć swoją drogą nie wiem co masz do tego warzywa.- Dodałem jeszcze biorąc kluczyki do swojego samochodu z kredensu i unikając oskarżycielskiego spojrzenia Majki.

- Mam coś do ciebie a nie do tych czerwonych warzyw!- Usłyszałem na koniec całkowicie ją ignorując. Jej, jak tak dalej pójdzie to wyrośnie z niej mała jędza i amatorka buraków.

W szkole mimo wszystko miło było spotkać znane twarze kolegów i koleżanek z klasy, choć na korytarzu miałem niemiłą przyjemność spotkania z Magdą Paczkowską. Jej ojciec był właścicielem centrum handlowego które właśnie remontowała firma mojego taty i z tego powodu uważała za zasadne mnie o tym poinformować. Czaicie bazę? Tak, to ten sam typ taki jak dziewczyna Andrzeja, Kamila. A w zasadzie gorszy, bo Magdalena była na dodatek perfidna o czym przekonałem się właśnie dzisiaj. Olałbym ją pewnie gdyby Andrzej nie przywitał mnie ironicznym komentarzem na temat mojej nowej dziewczyny. A gdy spytałem go o co biega wyjaśnił, że Paczkowska rozpowiada w szkole, że jakoby coś nas łączy. To nieźle mnie zdenerwowało dlatego zupełnie bezboleśnie minęło mi wstępne przywitanie dziesiątki nowych uczniów. No wiecie, tych ze spalonej szkoły. Sześć dziewcząt i czterech chłopaków- tylko tyle zdążyłem zauważyć. Potem olałem to jak się po kolei przedstawiali i zgodnie z poleceniem nauczycielki mówili coś o sobie. Guzik mnie to wszystko obchodziło. Belferkę pewnie też choć udawała, że jest inaczej. Myślałem tylko o Magdzie, której zachowanie bardzo mnie zirytowało. Nie chodziło nawet o to, że dla mnie nie była nawet atrakcyjna pod względem fizycznym. Ani o to, że się mną zainteresowała- w końcu normalnemu facetowi powinno to pochlebiać. Tyle, że ona robiła to tylko po to by móc się pochwalić swoim koleżankom kto też jest jej chłopakiem. Bo chyba nie wspomniałem wcześniej, że w tej prywatnej placówce cieszyłem się wręcz niezdrową sławą. Owszem, może i jako syn właściciela wielkiej firmy budowlanej w Polsce Władysława Kamińskiego (który miał rozległe kontakty z wieloma czołowymi politykami w kraju co z kolei pozwalało mu lobbować wiele korzystnych dla niego zmian prawnych), miało to coś wspólnego z pieniędzmi i prestiżem, ale mimo wszystko do tej prywatnego liceum chodziło wiele dzieci nie mniej (no dobra: sporo mniej) bogatych ludzi ode mnie. Czemu więc zrobili sobie ze mnie jakiegoś guru? Nie miałem zielonego pojęcia, ale nie powiem: ta sława mi pochlebiała. Tak więc to ja byłem wyznacznikiem mody, tego czy dana impreza będzie fajna i czy ktoś kto wyciął głupi numer nauczycielce zachował się jak palant czy bohater. No i dlatego wiele osób chciało się ze mną przyjaźnić a dziewczyny czasami w mojej obecności niemal wychodziły z siebie by mi się przypodobać. Między innymi to dlatego wciąż tak naprawdę nigdy nie miałem żadnej na dłużej: bo na dłuższą metę okazywało się, że dla nich nie liczę się ja ale to co sobą reprezentuję.

Z tego powodu po pierwszej przerwie podszedłem do Magdy Paczkowskiej z zamiarem sprostowania całej tej afery. Miałem zamiar być grzeczny, ale jej zachowanie mnie rozzłościło. Bo udawała, że nie wie o co mi chodzi.

- Nie obraź się Krzysiek, ale ty mi się nawet nie  podobasz.- Kłamała, widziałem to wyraźnie. Nie po to posyłała mi prowokacyjne spojrzenia i założyła bluzkę z takim dekoltem by uwidocznić swoje atuty.

- Tak? Więc dlaczego rozpowiadasz wszystkim, że jesteśmy parą?

- Ja? Chyba raczej ty.

- Słuchaj, naprawdę nie bawią mnie takie gierki.- Odparłem jej lekko zirytowanym tonem, bo zabawa w ciuciubabkę była odrobinkę poniżej mojej godności.- I mówię poważnie: odczep się ode mnie, bo przestanę być taki miły.- Dodałem na koniec odchodząc. Ale potem usłyszałem jej głos:

- A ty przestań pisać do mnie te wiadomości, że mnie kochasz i chcesz ze mną być, bo ja mam cię gdzieś!- Ściemniała tak, że dłonie same zacisnęły mi się w pięść. Nigdy nie uderzyłem dziewczyny ani kobiety, ale przy Magdzie dłonie same mi świerzbiły. Tym bardziej widząc jej arogancki uśmieszek. Bo wiedziała, iż zdawałem sobie sprawę, że zrobiła to na użytek jej koleżaneczek które stały kilka metrów od nas. Ale chyba nie miała pojęcia, że od zawsze miałem problemy z panowaniem nad sobą. Najpierw robiłem czy mówiłem a potem myślałem. Tym razem się jednak powstrzymałem. Uznałem, że niechcący mogłem dolać oliwy do ognia i tylko pomóc jej uwiarygodnić jej wersję zdarzeń. W takich momentach najlepsze było olewanie. Poza tym kto uwierzy, iż ktoś taki jak ja mógłby zainteresować się jakąś tam Magdą Paczkowską?

- Heja gdzie byłeś jak cię nie było?- Gdy znów znalazłem się pod właściwą salą przywitał mnie Andrzej.

- Musiałem coś załatwić.- Odparłem mu siadając obok niego na korytarzu.- Gdzie chłopaki?

- Trafiło im się.

- To znaczy?

- No poszli odprowadzić jakieś dwie laski z tego Państwowego Liceum, bo nie wiedziały gdzie jest łazienka.

- Jej, to aż takie ofermy?

- Wyluzuj; po prostu spytały a znasz naszego Karola: sam się zaofiarował że je odprowadzi.

- No tak.- Zmarszczyłem brwi czując jak zaczyna mnie boleć głowa. Konfrontacja z Magdą naprawdę mnie zdenerwowała.- A czemu powiedziałeś, że im się trafiło?

- Bo to gorące laski. Mówię ci.

- Ta? Raczej spalone. I nie laski a już raczej żebraczki, które muszą korzystać z jałmużny innej szkoły

- Kto korzysta z jałmużny?- Wtrąciła się do naszej rozmowy Sylwia Budnicka, która siedziała niedaleko nas (chyba zaalarmował ją śmiech Sławińskiego) i chodziła z nami do klasy. W zasadzie to specjalnie za nią nie przepadałem, choć nie miałem ku temu żadnego powodu. Była miła i choć może trochę złośliwa, to nigdy w stosunku do mnie.

- Krzysiek mówił o naszych nowych uczniach.

- Doprawdy? Co takiego?- Zainteresowała się, choć widziałem w jej tonie wyraźnie oznaki irytacji z powodu rechotu Andrzeja. Wow, pierwsza laska odporna na jego urok, pomyślałem lekko rozbawiony.

- Powiedział, że to…że to….

- No kto?

- Spalone żebraki!- Dokończył wciąż ze śmiechem Sławiński.

- Jej, ja wcale nie…- Zacząłem, bo zły na Magdę rzuciłem ten głupi tekst. W dodatku o dwóch laskach które nie potrafią znaleźć samodzielnie łazienki, a nie o całej uczniowskiej społeczności z Państwowego Liceum nr 2. Ale Magda najwyraźniej to podłapała.

- Spalone żebraki…hm, w sumie racja. Widzieliście ich? Wyglądają jak z jakiegoś filmu ze slumsów: ciuchy z bazaru, spojrzenie wypłocha, a na dodatek ekscytuje ich wszystko. Wiecie, że jednak z nich chwaliła nasze schody? Rozumiecie? Schody. Mówiła, że są takie szeroki i jakby marmurowe. A na informatyce prawie dostała orgazmu widząc nowoczesny sprzęt…- Mówiła dalej, ale ja jej już nie słuchałem. Zwłaszcza, że do naszej grupki dołączyła jej koleżanka Zosia, a potem kilka innych osób z naszej klasy. I w ten oto sposób świadomie lub też raczej nieświadomie przyczyniłem się do nadania plakietki dziesiątce nieznanych mi osób. Bo od tej pory każdy w naszym liceum zaczął ich tak nazywać. Początkowo miałem pewne wyrzuty sumienia do czasu gdy następnego dnia we wtorek nie dowiedziałem się dlaczego oni z kolei nazywają naszą szkołę: Brylantowe Liceum. Wcześniej nazwa mi się podobała i nie kojarzyła pejoratywnie, ale gdy jakiś arogancki szczeniak, a raczej spalony żebrak z Liceum nr 2 nie poinformował mnie, że błękitnie to nie kolor budynku naszej szkoły a kpina z arystokratycznej krwi którą szczycą się jej uczniowie miałem ochotę mu przywalić. Serio. Zwłaszcza gdy cała reszta zaczęła patrzeć na nas wilkiem. A raczej na mnie. Tak jakbym to ja był wszystkiemu winien. A przecież ja tylko wyraziłem swoją opinię o dwóch laskach które nie potrafiły znaleźć samodzielnie drogi do łazienki! Nie zamierzałem jednak niczego prostować ani tym bardziej się przed nimi tłumaczyć. Olałem to wszystko woląc się nad tym nie zastanawiać tylko skupić na treningach hokejowych i mistrzostwach okręgu. Tak jak przewidywałem, mojej drużynie udało się wygrać półfinały i czekało nas ostateczne starcie. Dlatego Karol jako kapitan zalecał wzmożone treningi gdzie opracowywaliśmy strategię. Był w tym świetny. Naprawdę. Może to dlatego, że nie podchodził do tego amatorsko tylko jak prawdziwy zawodowiec. Kazał nam na przykład oglądać finał z zeszłego roku gdy licealiści ze szkoły im. M. Skłodowskiej dali nam popalić. Potem go analizował karząc nam zdefiniować ich strategię, obronę czy sposób ustawienia. Musiałem przyznać, że to świetna metoda. Już po kilkunastu minutach wiedziałem, że ich bramkarz ma zwyczaj blokowania krążka kijem lekko go zginając tak, że tworzył lukę przy samej bramce z prawej stronu lub że ich główny atakujący ma problem z celnością i raczej woli podać krążek niż sam strzelać. To były być może niuanse i głupoty, ale mimo wszystko przydatne na boisku. Chcieliśmy wygrać i odkuć się za to jak niemiłosiernie kpili z nas rok temu. Poza tym teraz mieliśmy grać u siebie. To również był nasz atut.

Tak więc przez kilka następnych dni moje życie kręciło się tylko wokół zajęć w szkole i treningach hokeja. Andrzej wciąż gadał tylko o spalonych żebraczkach z których dwie czy trzy uznał za super laski, a Bartek próbował dojść do ładu z Karoliną. Bezskutecznie trzeba dodać. Wiedziałem, że rozstanie jest tylko kwestią czasu, więc po co Bartek to ciągnął? Zdawałem sobie sprawę, że jest typem romantyka i chciałby spotkać tą jedyną: dlatego budowanie czegoś na nowo z każdą następną dziewczyną bardzo irytowało. Ale takie jest życie i tyle. Nie można tkwić w czymś w czym nie chce się tkwić z lenistwa.

A propos tkwienia w czymś w czym się nie chce…

Madzia Paczkowska w piątek przeszła samą siebie. Przez cały tydzień ją ignorowałem, więc przeszła do ataku. Na przyjęciu, a raczej małym bankiecie który w sobotni wieczór zorganizował mój tata poskarżyła się swojemu ojcu, że w szkole źle ją traktuję! A mój ojciec dał mi naturalnie za to popalić mówiąc o szacunku do kobiet i innych bzdetach. Nie zrozumcie mnie źle: szacunek do kobiet to wcale nie bzdeta, ale bzdetą jest mówienie o tym w jednym zdaniu razem z Magdą. Bo ona nie miała go nawet do siebie. Co to za dziewczyna która na siłę lata za chłopakiem? Poza tym jakie prawo ma mówić mi to mój własny ojciec który nie szanuje nawet własnej żony a mojej matki wiecznie ją lekceważąc? Znów rozgorzała we mnie złość z którą nie mogłem sobie poradzić. Dlatego w poniedziałek postanowiłem dać jej upust. Oczywiście na Magdzie, która była na tyle głupia by podczas bankietu „pożyczyć” sobie mojego roleksa, którego znikniecie bardzo mnie zmartwiło. Nie chodziło mi o jego wartość materialną; był jednak prezentem od mojej mamy. A ona prosto w twarz zaśmiała mi się, że odzyskam zgubę jeśli pójdę z nią w walentynki na randkę. Była nienormalna, ot co. Nie miałem pojęcia czemu się na mnie uwzięła, ale zaczynałem powoli tracić cierpliwość. Mimo wszystko na jednej z przerw (podczas których wyznała mi prawdę o roleksie) umówiłem się z nią na spotkanie po zajęciach. Zgodziła się, więc pozostało mi tylko czekać na to aż ochłonę.

- To za wstrętna dziewucha. Trzeba było od początku ją spławić.- Dawał mi dobre rady Andrzej, za które miałem ochotę palnąć go w łeb. Tak jakbym zachęcał tę chorą na umyślę maniakalną prześladowczynię by do mnie zarywała!

- Spokojnie, chłopcy. Nie gadajmy już o tym, bo tylko denerwujemy Krzycha. Po szkole sobie wszystko wyjaśnią, nie?- Załagodził sprawę Bartek.

- Tak.- Przytaknąłem już spokojniej zajmując swoją zwyczajową ławkę w szkole.

- Pójdziemy tam razem z tobą.- Zaproponował Karol wprawiając mnie w zdziwienie.- Tak będzie najlepiej.- Dodał.

- Może to i racja.- Przyznał Bartek.- Zobaczymy jak będzie się zachowywać przy nas.

Jak postanowiliśmy tak też zrobiliśmy. Z trudem wytrzymałem jeszcze kilka następnych lekcji, by po dzwonku niemal wybiec z sali a potem szatni na dwór. Czekaliśmy tak razem z moją paczką za budynkiem może z pięć minut gdy usłyszałem jej znielubiony głos:

- Proszę, proszę: przyszedłeś z obstawą?- Spytała ironicznie chyba już nie kryjąc swojego podłego charakterku.

- Jak widać.- Nie przyjąłem zaczepki.- Gdzie mój zegarek?

- Jaki zegarek?- Jej odpowiedź mnie zirytowała.

- Mój.- Niemal warknąłem.- Masz mi go oddać.

- Nie rozumiem o czym mowa.

- Ty…

- Spokojnie, Krzysiek. Może usiądziemy z chłopakami na ławce tam dalej i damy wam porozmawiać w cztery oczy, co?- Karol widocznie szybciej niż ja i pozostali wyczuł, że Madzia jednak dalej chce udawać owieczkę w skórze wilka. Gdy moi kumple się oddalili wróciłem do rozmowy z psycho-Magdą jak ją w duchu ochrzciłem.

- No więc?

- Czego?

- Co z zegarkiem?

- Mówiłam ci: zapraszasz mnie gdzieś czternastego, trochę się postarasz i może ci go oddam. Tylko do jakiegoś bardzo znanego i publicznego lokalu tak żeby zobaczył nas ktoś z naszej szkoły. No i żebym mogła zrobić jakieś fajne zdjęcie na Insta.

- Jesteś stuknięta?

- Po prostu mnie wkurzasz udając takiego wielkiego mucho i najlepszego faceta na ziemi. A wcale taki nie jesteś.

- Więc skoro tak to czemu nie dasz mi spokoju?

- Właśnie chcę ci go dać, bo zrozumiałam że na takiego frajera nie warto tracić czasu. Ale za to jak mnie traktowałeś należy ci się kara.

- Jaka kara psycholko?- Nie wytrzymałem.

- Jak mnie nazwałeś?

- Prawidłowo. Nie jesteś normalna. Powinnaś się leczyć.- Nie powinienem tego mówić, bo niestety okazało się to być prawdą. Magda słysząc to rzuciła się na mnie tak, że musiałem unieruchomić jej ręce. Potem ją odepchnąłem.-Uspokój się!

- Ty pieprzony arogancie! Zapłacisz mi za to! Popamiętasz mnie. Powiem ojcu by zerwał umowę z Build&Project. Załatwi was na cacy.

- Dziewczynko serio sądzisz, że zlecenie z centrum handlowego twojego tatusia ma jakąkolwiek wartość dla firmy mojego ojca? Takich zleceń to my mamy na pęczki.

-Akurat! Zbankrutujecie.

- Teraz to mnie rozśmieszyłaś.- Parsknąłem śmiechem. Niestety straciłem czujność, bo ta idiotka zdążyła się wyswobodzić i walnąć mnie  w twarz.- No, tego to już za wiele. Doigrałaś się.- Odezwałem się złowróżebnym tonem.

- I co mi zrobisz?- Prowokowała mnie. Potem zaczęła się szamotać i krzyczeć. Zaniepokojony spojrzałem na nią i na kumpli. No i zakryłem jej usta dłonią. Najpopularniejszy chłopak w szkole czy nie, gdyby zbiegli się nauczyciela a ta wariatka podała im swoją wersję wydarzeń ten tytuł na nic by mi się nie przydał. Zwłaszcza gdyby w sprawę wmieszał się mój ojciec.

- Opanuj się. Serio uciekłaś z domu wariatów?- Spróbowałem przemówić jej do rozsądku. Ale było to tak beznadziejne jak uczenie świni latać. Gdy mnie ugryzła odepchnąłem ją.- Idiotka.

- Ała. Pomocy. On mnie uderzył, bo nie chcę z nim być!- Krzyczała chyba do moich przyjaciół (bo nikogo innego tu nie było) wciąż tkwiąc w śniegu, choć nie odepchnąłem jej wystarczająco mocno by doprowadzić do jej przewrócenia. Tak jakby naprawdę nie zdawała sobie sprawy, że nie znajdują się dość daleko by nie dostrzec kto tu kogo uderzył. Na dodatek: nie do wiary: w jej oczach pojawiły się autentyczne łzy. Boże, urodzona aktorka.

- Wiesz co? Pogadamy sobie inaczej.- Wpadłem na pewien pomysł.- Słuchaj, postanowiłem nagrywać naszą rozmowę i potem pokazać ją twojemu ojcu. Miałem nadzieję, że się przyznasz to kradzieży, ale nieoczekiwanie przyznałaś jeszcze jaka jesteś zawistna i podła. Ciekawe czy wtedy gdy taśmę obejrzą twoi i moi rodzice oddasz mi zegarek.

- Nie!- W jej głosie brzmiał autentyczny strach.

- O tak. Więc jak, oddasz mi go?- Spytałem kucając obok niej na śniegu.

- Blefujesz.- Odpowiedziała mi po chwili najwyraźniej odzyskując rezon.

- A więc przekonamy się. A teraz przepraszam, ale nie mam zamiaru spędzać w twoim towarzystwie ani chwili dłużej.- Gdy się podniosłem i odwróciłem złapała mnie za nogę. Teraz byłem pewny, że musi mieć coś z głową. A pertraktacje z kimś takim są bezsensowne. Dlatego bez cienia wyrzutów sumienia strzepnąłem jej dłonie ze swojego ciała.

- Hej, zostaw ją.- Usłyszałem za sobą jakiś damski głos. Tyle, że z pewnością nie pochodził od Magdy. Zdezorientowany spojrzałem w stronę z którego dochodził widząc jakąś nieznaną mi dziewczynę.

- A ty kim do cholery jesteś, co? Nie wtrącaj się.- Odwarknąłem trochę niegrzecznie, ale nie chciałem mieć widowni. Sądziłem, że to jakaś pierwszoroczniaczka, ale gdy nieznajoma podeszła bliżej wydała mi się nie tak do końca nieznajoma. I wtedy skojarzyłem. To ona siedziała z tym całym…jak mu było…Michałem który z radością wyjaśnił mi znaczenie wyrażenia „Brylantowe liceum” - A już poznaję.- Zaśmiałem się.- Czy to nie jedna z naszych spalonych żebraków?

- Nieważnie kim jestem.- Odezwała się do mnie bez cienia strachu czy zawahania. W tym trochę przypomniała mi Karola.- Puść tą dziewczynę.- Zażądała znów mnie bawiąc. Spojrzałem na nią z politowaniem.

- No co ty nie powiesz?- Zbliżyłem się do niej. Taktyka zastraszenia przeciwnika zawsze działała. Z perspektywy czasu sam nie wiem dlaczego widok i zachowanie tej dziewczyny aż tak wytraciły mnie z równowagi. Owszem, trochę złości którą czułem na Magdę przelałem na nią, ale nie była to cała prawda. Bo chodziło o to, że przez nią poczułem się jak jakiś brutal. Z pewnością nie widziała całego zajścia, ale nawet o to nie spytała. Może to dlatego zamiast wyjaśnić całą sytuację dolałem oliwy do ognia tylko ją prowokując:- Plebsu nie uczą, że nie warto wściubiać nosa w nieswoje sprawy? Spadaj stąd.- Zignorowała mnie pozornie beztrosko, choć widziałem jak szybko przełknęła ślinę i jak szeroko otworzyły jej się oczy. Na dłuższą chwilę wpatrywałem się w nie, bo nie mogłem oderwać od nich wzroku. Patrzyły tak przenikliwie, tak mądrze, tak...

- A ciebie nie uczą szacunku do kobiet?- Ponownie usłyszałem jej głos.- Dlaczego ją maltretujesz?

- Ja ją maltretuje! Słyszeliście?- Ironicznie zwróciłem się do swoich kumpli (w końcu wyzwalając się spod magii jej wzroku), którzy widząc co się dzieje zeszli z ławki i zbliżyli się do mnie, Magdy i nieznajomej. Potem kontynuowałem:- Wiesz co dziewczynko, to ta ,,kobieta”…- Zacząłem znacząco niemal wbrew sobie zaczynając coś wyjaśniać.- …mnie maltretuje i z chęcią się jej pozbędę.- Dla podkreślenia wagi swoich słów klasnąłem w dłonie patrząc na wciąż leżącą w śniegu Paczkowską. I znów mnie zirytowała. Czy serio musiała tkwić w tym śniegu przez cały czas?- To co Magda, potrzeba ci ratunku? Bo twoja nowa przyjaciółka chce ci pomóc.- Odezwałem się ironicznie ciekawy jej odpowiedzi. Ale tak jak się spodziewałem pokręciła tylko głową. W końcu nie chodziło jej o wywarcie wrażenia na jednej ze spalonych żebraczek.

- Na pewno wszystko gra?- Zaproponowała jej znów nieznajoma.- Możemy iść razem...- No nie, teraz już nie wytrzymałem. Byłem głodny, zmarzłem od tego stania na mrozie, a na dodatek nie załatwiłem sprawy z nędzną szantażystką przez co czułem się jak idiota. A jeszcze jakaś pomocniczka uciśnionych będzie robiła ze mnie potwora?

- Ogłuchłaś?- Zwróciłem się do niej.- Spadaj stąd!- Dodałem głośniej gdy nie ruszyła się o krok. Już miałem zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale niespodziewanie niedaleko mnie zmaterializował się Karol.

- Uspokój się Krzysiek.- Polecił kładąc mi dłoń na ramieniu.- Jedźmy już do domu.- Choć zawsze ton jego głosu gdy mówił do mnie w ten sposób wydawał się być kojący to teraz również mnie zirytował. Jakbym był małym dzieckiem które trzeba traktować protekcjonalnie. Poczułem się dokładnie tak jak czułem się przy ojcu i choć jemu nie miałem odwagi tego powiedzieć to stojącej obok mnie dziewczynie już tak:

- Żadna idiotka nie będzie się wtrącać i mnie obrażać!- Syknąłem z zadowoleniem widząc w końcu jej strach.- Ani ta złodziejka.- Dodałem wskazując palcem na Magdę która, tak wciąż leżała w śniegu.

- Karol ma rację.- Tym razem to Bartek zabrał głos patrząc prosto na mnie.- Spadajmy stąd.

- Mam jej odpuścić?- Spytałem retorycznie mając na myśli Magdę.- Ha, nigdy.- A przynajmniej dopóki nie odda mojego roleksa.

- Jezu, Krzysiek co to było?- Zaatakował mnie Karol gdy tylko znaleźliśmy się na szkolnym parkingu.

- Daj mi spokój.- Warknąłem naciskając guzik odblokowujący drzwi mojej
„beemki”.

- Karol ma rację.- Wtrącił się Sławiński.- Napadłeś na tę nową jak jakiś psychol.

- Odwalcie się ode mnie, co? Ta spalona żebraczka sama na mnie napadła.

- Bo nie wiedziała o co chodzi.- Pospieszył z wyjaśnieniem Bartek.- Gdybyś spokojnie jej wytłumaczył, że to Magda…

-…a kim ona do cholery jest żebym się jej musiał tłumaczyć? Zrobiłem co zrobiłem. A teraz nara!- Rzuciłem jeszcze wsiadając do swojego samochodu.

- Dobra już, dobra.- Usłyszałem jeszcze głos Andrzeja po czym z piskiem opon ruszyłem z parkingu. Byłem wściekły. Bardzo wściekły. I co najśmieszniejsze wcale nie na Magdę, która ukradła mi roleksa wartego ponad dwadzieścia pięć patyków, ale na tę nieznaną dziewczynę która potraktowała mnie jak jakiegoś psychola. Za kogo ona się do cholery uważała, myślałem jadąc trochę szybciej niż powinienem.

Nawet dotarłszy do domu nie mogłem się uspokoić, bo już na samym wstępie w kuchni spotkałem Tomka. Poprosiłem więc kucharkę o podgrzanie mi posiłku i już wychodziłem z pomieszczenia gdy mój braciszek zagruchał do mnie:

- Coś ty taki nie w sosie?

- Bo mam powód.

- Dostałeś czwórkę z plusem zamiast piątki?- Zaśmiał się Tomasz, a ja nie mogłem się powstrzymać i się na niego rzuciłem prawie przewracając go z krzesła.

- Ej, co to ma znaczyć?! Krzysiek, Tomek przestańcie!- Pani Kwiatkowska, która pracowała u nas jako kucharka nie wahała się potraktować nas jak małych chłopców. Ale w końcu pracowała tu od wielu lat i dla mnie była właściwie niejako niańką i babcią której nigdy nie miałem.

- To ten gówniarz zaczął.- Warknął wściekle Tomasz mierząc mnie nienawistnym wzrokiem. Jezu, za co on do diabła aż tak mnie nienawidził?! Przecież zawsze starałem się z nim zaprzyjaźnić. Zawsze do cholery. A przynajmniej dopóki jako dwunastolatek nie zrozumiałem, że dla niego zawsze będę tylko obiektem kpin. Nie zliczę już ile razy płakałem jako mały chłopiec chcąc mieć prawdziwego starszego brata, a nie tylko jego substytut. Ileż to razy wyobrażałem sobie jak razem budujemy jakiś model samolotu z plastikowych elementów czy domek na drzewie. Ale on nigdy nie potrafił mnie zaakceptować. Owszem, mieliśmy inną matkę, ale Majkę jakoś tolerował i czasami nawet z nią żartował. Wobec mnie był zupełnie inny. Dla mnie zawsze miał tylko kpiny i wściekłe spojrzenia a jeśli już żartował to właśnie ze mnie niż ze mną.

- Nieważne kto zaczął. Obaj macie się wzajemnie przeprosić. I to zaraz. Rozumiecie?- Pani Kwiatkowska najwyraźniej przejęła rolę mediatora. Prychnąłem tylko okazując jawne lekceważenie kobiecie, którą bardzo kochałem, ale nie byłem w stanie dłużej zostać tutaj i tolerować tego wszystkiego. Od pewnego czasu było mi bardzo ciężko, a zachowanie Tomka dolewało tylko oliwy do ognia. Czułem się zagubiony i bezradny; dopiero w swoim pokoju dałem upust złości. Poczułem też wilgoć w oczach która zawsze pojawiała się u mnie gdy czułem bezsilność i towarzyszącą jej zazwyczaj złość z powodu swojego sentymentalizmu. Boże, czasami tak bardzo pragnąłem stać się kimś innym, że aż to mnie przytłaczało. Kimś kto ma normalną rodzinę, która kocha go bezwarunkowo i nie budzi żadnej presji. Na miłość której nie trzeba zasługiwać.

- Krzysiu, mogę wejść?- Głos dochodzący zza drzwi należał do mojej mamy. Szybko wziąłem parę głębokich oddechów po czym odblokowałem zamek i ją wpuściłem.

- Tak, przepraszam. Nie chciałem się zamykać. Wiem, że tego nie lubisz.

- Nie szkodzi, kochanie. Czy coś się stało?

- Nie mamo. – Odparłem jej tak spokojnym tonem na jaki w tej chwili było mnie stać. Dodatkowo by wypaść jeszcze wiarygodniej okrasiłem to uśmiechem.- Wszystko w porządku.

- To dlaczego starłeś się z Tomkiem? On mówi, że to ty zacząłeś, ale jak go znam to zapewne on…

-…nie mamo, to ja się na niego rzuciłem.

- Ty?

- Tak, przepraszam.

- Ale dlaczego?

- Po prostu mam zły dzień.

- Coś nie tak w szkole?

- Nie, w porządku.

- Więc? Pokłóciłeś się z kolegą? Z Andrzejem? Bartkiem?

- Nie, już mówiłem że w porządku.

- To już nie mam pomysłów.

- Bo nic się nie stało. Wracaj do Majki. Jak ją znam to zaraz znów zacznie lamentować, że umiera.-  Maja od wczoraj zachorowała na zwykłą grypę, ale jak zwykle we wszystkim przesadzając lamentowała prawie tak jakby cierpiała na zapalenie płuc. Jakby słysząc naszą rozmowę z pokoju obok rozległ się głos mojej młodszej siostrzyczki:

- Umieram…czy kogoś to obchodzi?!-  Swoją drogą jak na umierającą darła się bardzo głośno.

- Idź już do niej.- Zaproponowałem mamie korzystając z łatwej wymówki. Na razie po prostu chciałem pobyć sam tak jak zwykle gdy czułem się jak kupka nieszczęścia lub po starciu z ojcem.- Jak jest chora jest dwa razy bardziej nieznośna niż normalnie.

- Na pewno? Nie chcesz porozmawiać?

- Na pewno. Dziękuję ci.- Dodałem po czym lekko ją objąłem choć robiłem to bardzo rzadko. Po prostu głupio było mi za każdym razem gdy czułem się zaniedbywany przez ojca przychodzić do niej i się żalić. Tak mogła robić Majka, w końcu była dziewczyną ale ja? Ja nie chciałem by mama wiedziała jak bardzo jestem słaby i jak boli mnie jego zachowanie.

- Nie ma za co. Kocham cię synku. Pamiętaj o tym.

- Wiem.- Odparłem jej jeszcze, a potem zostałem sam w pokoju ze swoimi myślami.

Resztę wieczoru przeleżałem na łóżku wpatrując się w sufit. Darowałem sobie popołudniowy trening hokeja, bo jakoś nie miałem na niego po tym wszystkim ochoty. Na dodatek Karol pewnie trułby mi tyłek o tę spaloną żebraczkę, którą niby źle potraktowałem i na nią napadłem…

Odruchowo wróciłem do momentu gdy pokłóciliśmy się za budynkiem szkoły. Początkowo wspominałem ją trochę ironicznie, ale późnym wieczorem doszedłem do wniosku, że była bardzo odważna. Musiała przecież przez ten tydzień usłyszeć w szkole plotki jakie krążyły o mojej władzy nad społecznością uczniowską. Ale mimo to jej to nie wystraszyło. W końcu podchodząc do tego obiektywnie musiałem przyznać, że próba powstrzymania obcego chłopaka który bije jakąś laskę (bo tak to z jej perspektywy musiało z pewnością wyglądać) na dodatek mając obstawę kumpli była bardzo brawurowa. Tyle, że niekoniecznie chciałem do niej wracać podczas snu przez co się nie wyspałem. Może to dlatego gdy nazajutrz zjawiłem się w szkole zajmując swoje zwyczajowe miejsce, a autobus ze spalonymi żebrakami też najwyraźniej przyjechał (bo zaczęli również wchodzić do klasy), widząc wczorajszą „obrończynię uciśnionych” odezwałem się z jawną zaczepką:

- O, a któż to przyszedł?- Widziałem jak drgnęła idąc obok jakichś dwóch brunetek. A ja zacząłem zadawać sobie w duchu pytanie czy jednak mój wczorajszy wniosek na jej temat był prawdziwy. Czy rzeczywiście była odważna? A może raczej głupia? Czasami te dwie cechy były łatwe do pomylenia.

- Nie rozumiem twojego dziecinnego zachowania.- Szepnął do mnie Karol gdy wróciłem do naszej ławki.- Co chcesz tym uzyskać?

- Nic. Ja z kolei nie mam pojęcia o co ci chodzi.

- Nie udawaj.- Odpowiedział.- Daj spokój tej dziewczynie.

- Jej, przecież nic jej nie robię.

- A ten komentarz?

- Nie był do niej.- Skłamałem. A gdy Zawadzki posłał mi pełne politowania spojrzenie odwróciłem głowę udając, że bardzo interesuje mnie podręcznik do biologii. No bo dobra, miał rację. Nie powinienem zachowywać się tak dziecinnie, ale to po prostu było silniejsze ode mnie. Miałem zamiar nawet wyjaśnić swoje zachowanie, może nawet ją przeprosić, ale na długiej przerwie usłyszałem jak mówi swoim koleżankom:

„(…) no i uderzył ją, rozumiecie? Ona płacze i leży w śniegu a on ją bije. Jakim człowiekiem trzeba być by to robić? To jakieś zwierzę albo mutant lub…”

Spostrzegając mnie przerwała od razu idąc gdzieś ze swoją obstawą, a ja zobaczyłem mroczki przed oczami. Co za wredna idiotka. Zwierzę albo mutant? Zwierzę albo mutant?! Niby ja?!

Przez resztę zajęć te trzy słowa prześladowały mnie niczym echo. Nie mogłem skupić się na lekcjach i nauczycielach, co dodatkowo pogłębiało moją irytację. Bo co mnie w końcu obchodziła opinia jakiejś głupiej spalonej żebraczki? Przecież była dla mnie nikim.

Nikim.

Ponownie mój wzrok zawędrował w stronę gdzie siedziała. Akurat teraz zawzięcie wpatrywała się w swój zeszyt przygryzając lekko końcówkę długopisu. Uśmiechnąłem się lekko ironicznie. Co za dziecinny i plebejski nawyk, pomyślałem. I ja przejmuję się opinią kogoś takiego? Ja?

Pod koniec zajęć (swoją drogą dzwonek bardzo mnie zaskoczył, bo zajęcia które przeznaczyłem na rozmyślanie upłynęły mi bardzo szybko), wolno zbierałem swoje rzeczy wciąż na nią patrząc. Widziałem więc jak w pośpiechu ładuje coś do tej swojej okropnej torby z jakimiś naszywkami. Na jednej z nich było logo zespołu Rockefeller. Hm, a więc panna pomocna jest fanką muzyki rock? Ciekawe…

Po chwili prawie się roześmiałem widząc jak długopis stacza się z jej ławki a ona go sięga jednocześnie uderzając głową o ławkę. Auć, to musiało boleć.

- Idziesz, Krzysiek?- Usłyszałem głos Karola, który spakowany wychodził już  z klasy. Udałem, że rozwiązało mi się sznurowadło.

- Za chwilkę. Idźcie beze mnie.- Odpowiedziałem mu chcąc zobaczyć czy panna pomocna w końcu wydobędzie swój długopis. Ale chyba jej się to udało, bo szybko wyjęła piórnik odsuwając go i wkładając coś do środka. A mi nie pozostało nic innego jak wyjść z klasy.

Tyle, że dziewczyna grzebała się z pakowaniem, a gdy w końcu jej się to udało niemal zderzyła się ze mną w przejściu.

- Uważaj jak chodzisz.- Rzuciłem widząc jak ucieka wzrokiem byleby tylko na mnie nie spojrzeć. Zwierzak, tak? Albo mutant? Jeszcze zobaczymy.

Nazajutrz w trakcie zajęć znów się na nią gapiłem tylko po to by widzieć jej zmieszanie. Jej, bała się mnie co wydawało się być bardzo zabawne. Zastanawiałem się nawet co sobie myśli. Obawia się, że pobiję ją tak jak rzekomo Magdę? (która notabene oddała  mi mój zegarek mówiąc, że „przypadkiem” znalazła go na szkolnym korytarzu) A może…

- …Może odpowiedzi udzieli nam Krzysztof, który buja w obłokach?

- Hm?- Głos Falwickiej, profesorki od chemii wyrwał mnie z głupich rozmyślań Pannie Pomocnej.

- Mówiłam, że może zechcesz odpowiedzieć mi na zadane przeze mnie pytanie. No, podziel się swoją opinią.- Wiedziałem, że ta kobieta doskonale zdaje sobie sprawę, że nie słuchałem. Na dodatek w jej oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Lubiła mnie tak jak każdego dobrego ucznia, a jak kiedyś przyznałem z chemii byłem całkiem niezły. Może to dlatego odparłem jej trochę arogancko tak jak nigdy nie odparłbym żadnemu nauczycielowi:

- Nie sądzę by moja opinia coś wiosła, ale może obrończyni uciśnionych zechce odpowiadać?

- Co proszę?- Cholera, powinienem  wcześniej się zorientować, że to głupi pomysł. Przecież określenie którego użyłem było wyraźnie pejoratywne. Czemu więc chęć odkucia się na spalonej żebraczce była większa niż chęć nauki?

- Nic, pani profesor.- Odpowiedziałem jej okrasiwszy to szerokim uśmiechem.- A raczej nikt.- Powtórzyłem bezgłośnie. Potem dodałem już na głos:- Obawiam się, że nie usłyszałem ostatniego pytania.- Potem na ułamek sekundy spojrzałem na tą która nazwała mnie zwierzęciem, która akurat teraz spojrzała na mnie. I znów tak jak za tamtym budynkiem szkoły uderzyła mnie ich przenikliwość. Bo większość osób ma zwyczajne oczy: piwne, zielone, niebieskie, szare…Czasami jednak mówi się, że w czyichś oczach można utonąć, że mają głębię. Do tej pory podchodziłem do tego sceptycznie sądząc, że to tylko zwyczajne brednie autorów romansideł, ale dzięki wzrokowi tej dziewczyny zrozumiałem, że się myliłem. Bo jej oczy miały głębię. Jak cholera. Nie można było powiedzieć, że są zielone czy błękitne albo szare. One po prostu mieniły się w zależności od jej nastroju, gry światła czy natężenia. Nie potrafiłem zrozumieć jak w jednej chwili mogą mienić się jak szafiry (na przykład wczoraj gdy śmiała się z koleżankami) a teraz błyszczeć niczym niebo po burzy gdy patrzyła na mnie ze złością. Zaraz jednak zganiłem się za takie myśli. Jakie szafiry? Jakie niebo po burzy? Skąd przychodzą mi do głowy te głupie porównania?! Wściekły na nią za to, że przez nią czułem się jak idiota obdarzyłem ją nieprzyjaznym spojrzeniem. No, nareszcie przestała wlepiać na mnie swoje spojrzenie.

Kolejnego dnia ignorowałem komentarze rzucane pod moim adresem przez chłopaków gdy dla zabawy z powodu faktu iż spadł nowy śnieg przez szkołą wybuchłą bitwa na śnieżki a ja prawie trafiłem swoją Pannę Pomocną. Wytłumaczyłem więc Karolowi, że to zupełnie przypadkiem bo chciałem trafić kogoś innego. W środę to rzeczywiście była prawda, ale w czwartek już nie. Śmiałem się gdy śnieżka chybiła o włos.

- Kurczę.- Wyraziłem swoje niezadowolenie nic sobie nie robiąc z nagannych min chłopaków. Nawet zazwyczaj lajtowy Andrzej twierdził, że „trochę przeginam”. Ale ja ich tylko zbywałem. Bo o złości Bartosza nawet nie wspomnę. Jak już wcześniej mówiłem on czasami uważał mnie za rozpieszczonego gówniarza i nie bał się mówić mi tego w twarz. Ale zarówno on jak i Zawadzki nie rozumieli, że przez ostatnie dni ta dziewczyna dostarczyła mi tyle rozrywki ile ktoś przez całe życie. I dzięki niej przestałem przejmować się wiecznie zapracowanym ojcem lub kłótniami z przyrodnim bratem.

Dopiero w piątek poznałem jej imię, uważnie słuchając podczas wyczytywania nazwisk przez profesora z listy.

Agnieszka.

W sumie do niej pasowało, stwierdziłem. Kiedyś jedna z moich zwariowanych ciotek tłumaczyła, że nadała mojej kuzynce imię Agnieszka, bo jest charakterystyczne dla ruchliwych i pełnych pasji kobiet, które są pewne siebie i osiągają to co chcą a ona chce by jej kruszynka właśnie taka była. A „moja” Agnieszka na pewno taka była. To znaczy ruchliwa, bo o stanie jej umysłu nie mogłem powiedzieć niczego pozytywnego. Dzisiaj na przykład na lekcji wciąż machała nogą albo kręciła się delikatnie w prawą lub lewą stronę na krzesełku; to za chwilę wystukiwała jakiś rytm palcami. Jej, serio była nabuzowana energią. Widocznie nie za bardzo miała ochotę siedzieć w jednym miejscu i musiała się wciąż ruszać. Szkoła niestety ją ograniczała. O, to zupełnie tak jak mnie, pomyślałem. Przynajmniej w tym jednym punkcie się z nią zgadzałem.

To zabawne jak poprzez obserwację można dobrze poznać drugiego człowieka. No okej, może nie dobrze, ale trochę. Bo ja na pewno zebrałem już parę informacji o Agnieszce. Dostrzegłem jej pewne cechy charakteru takie jak gadatliwość (trajkotała ze swoimi przyjaciółkami praktycznie bez przerwy na każdej przerwie), ośli upór (gdy podczas jakiegoś wystąpienia zaciekle broniła bzdurnej teorii swojego przedmówcy), czy pomocność (kilka razy widziałem jak pozwalała spisywać prace domowe z matmy jakiejś koleżance zupełnie ignorując fakt, że bardziej jej tym szkodzi niż pomaga czy pożyczając długopis jakimś ofermom). Oprócz tego zwróciłem uwagę na jej niektóre walory fizyczne takie jak pieprzyk tuż przy lewej skroni czy mały kolczyk w górnej części ucha. Zastanawiałem się czy to przejaw młodzieńczego buntu. W końcu kolczyk w takim miejscu był trochę ekstrawagancji. Może więc chciała wkurzyć swoją matkę lub ojca? Albo kiedyś po pijaku wracała z imprezy z koleżankami i dała się sprowokować przegranym zakładem? Chociaż nie, to nie pasowało do mojego wyobrażenia o niej.

Od czasu naszej kłótni za szkołą nie odzywałem się do niej ani ona do mnie. No, może poza moimi paroma komentarzami czy aluzjami, ale tego nie liczę. Dlatego postanowiłem naprawić to zaniedbanie. Tyle tylko, że nie miałem ku temu okazji. Jakoś głupio było mi ją zatrzymać na przerwie a tym bardziej po zajęciach zwłaszcza gdy pędziła na autobus powrotny. Gdyby tak nie musiała na niego iść to…tak, to jest myśl. Tylko jak to zrobić?

Pomysł który przyszedł mi do głowy był nie tylko głupi. Był bardzo głupi. Ale na nic innego nie potrafiłem wpaść, a dziś była w szkole bez obstawy swoich koleżanek, więc…gdy tylko przechodziła obok dużej kałuży (wczoraj było z dziesięć stopni, więc duża warstwa śniegu zamieniła się w mokrą masę) podjechałem koło niej i ochlapałem ją.

Wyszło trochę inaczej niż sądziłem.

Po pierwsze mokry śnieg ma dużo większą siłę nośną niż sądziłem. W efekcie tego Agnieszka była cała przemoczona od czubka butów po kosmyki włosów na głowie  i najwyraźniej zmarznięta.

Po drugie gdy odwróciła się widząc kto spowodował jej stan obdarzyła mnie tak nienawistnym spojrzeniem, że poczułem się bardzo głupio.

A po trzecie to cała szkoła znajdująca się na zewnątrz miała z niej ubaw. Już miałem do niej podejść i przeprosić, gdy koleś z tyłu mnie zaczął trąbić bym się ruszył. I będąc w aucie na środku ulicy jednokierunkowej przed szkołą zmuszony zrobiłem to, chociaż niechętnie. Postanowiłem zrobić kółko i wrócić w to samo miejsce mając nadzieję, że nie ruszy się z miejsca. Potem zmieniłem plany. Wiedząc, że kierowca nie wpuści całkowicie przemoczonej dziewczyny do autobusu odjechałem w kierunku dzielnicy w której mieszkała postanawiając na nią zaczekać. Wtedy ją przeproszę i podwiozę do domu naprawiając nasze relacje, zdecydowałem. Może nawet zapytam ją o ten kolczyk w lewym uchu…?

Nie minęło może sześć góra siedem minut a zjawiła się. Wyglądała jak kupka nieszczęścia co wzbudziło we mnie kolejną porcję wyrzutów sumienia. Wiedziałem, że moje zagranie było głupie, ale nie że aż tak. Znowu szykowałem się więc do tego by wysiąść z samochodu gdy znów…znów ktoś mnie uprzedził.  Jakiś mercedes zatrzymał się obok Agnieszki na twarzy której natychmiast pojawił się uśmiech. Moja zaś zamieniła się w maskę. Bo doskonale znałem właściciela auta.

Był nim mój przyjaciel, Karol.

***

Wracając do domu wciąż nie mogłem przestać myśleć o tym co widziałem. Dlaczego Karol pomógł Agnieszce? Na dodatek gdy spytałem go podczas przerwy na treningu który odbył się jeszcze tego samego popołudnia (oczywiście mimochodem) co robił, tamten nie wspomniał o incydencie z kałużą i moim autem. Dał mi tylko do zrozumienia, że zagranie było dziecinnie i niedojrzałe. Taa, jakbym sam tego nie wiedział. Na dodatek w poniedziałek, na długiej przerwie niemal rzuciła się na mnie moja młodsza siostrzyczka.

- Ty tępaku co ma znaczyć to co mówią o Agnieszce? Jakie znowu spalone żebraki? Coś siadło ci na mózg, buraku?!

- Majka, ciszej.- Zwróciłem się do niej widząc jak Bartek z Andrzejem zanoszą się od śmiechu. Ten ostatni uważał, że moja siostra terroryzuje mnie i Karola. Mnie jako brata, a Karola jako obiekt miłosnych fantazji.

- Wcale nie będę cicho. Zaczekaj tutaj.

- Ja wcale nie mam zamiaru…

- Agnieszka! Agnieszka, chodź tutaj!- To, że moja siostra najprawdopodobniej wołała „moją” Agnieszkę nieco zbiło mnie z tropu. Ale tak, gdy po chwili zjawiła się razem z nią niemal ciągnąc biedaczkę za rękę zrozumiałem, że jakimś cudem rzeczywiście te damy się znają.

- Skąd ją znasz?-Spytałem od razu siostrę.

- To nieistotne. Ważne jest jak ty ją traktujesz. No słucham.

- Czego?

- Tego co masz na swoją obronę. Mówiłam ci, że jest tępy, Aga.- Z ostatnim zdaniem zwróciła się do Agnieszki.

- Słucham?- Czy to znaczyło, że o mnie rozmawiały? I jak miałem to zinterpretować?

- A co głuchy też jesteś?- Coraz mniej zaczęło mi się to podobać. Zwłaszcza gdy w reakcji na słowa mojej siostry na twarzy Agnieszki pojawił się źle tłumiony uśmiech a w oczach zapaliły się iskierki. I choć wyglądała z nimi dużo ładniej niż zazwyczaj wolałbym by nie działo się to moim kosztem. Dlatego zwróciłem się do Majki:

- Pogadamy później.

- Wcale nie. Bo właściwie to nie jest potrzebne. Chcę ci tylko zakomunikować byś odczepił się od mojej przyjaciółki.

- Słucham?

- Tylko to umiesz mówić?

- Tak…to znaczy nie. Ale…jak to przyjaciółki? Skąd wy się w ogóle znacie?- Ponowiłem swoje pytanie, ale ona ponowiła odpowiedź na nie.

- Nieważne. Ale uprzedzam cię: jeszcze raz ochlapiesz ją wodą to ja zrobię powódź w twoim pokoju. I skończ z tym prześladowaniem jej przed całą szkołą. Czy wyrażam się jasno?- Spytała na koniec, a potem nie czekając na moją odpowiedź odeszła wraz z Agnieszką. A ja stałem jak ten pajac nie wiedząc co z tym fantem zrobić. I jakie znowu prześladowanie przed całą szkołą? Gdy zaczęła się następna lekcja postanowiłem spytać o to Sławińskiego.

- No co ty, to nie wierz jak wszyscy z nią kpią?

- Jak to kpią?

- No normalnie: żartują, obgadują, dręczą twoim głupim określeniem nazywając spaloną żebraczką?

- Co?

- Stary, serio jesteś taki ślepy czy udajesz? Jak sądzisz dlaczego Bartek wciąż się ciebie o to czepiał?

- Wcale nie udaję. Ale przecież to było tylko takie głupie określenie. Jednorazowe.- Próbowałem tłumaczyć się przed samą sobą. Serio ją prześladowano? Przeze mnie?

- No może i tak miało być.- Stwierdził Andrzej z powątpiewaniem.- Ale przecież wiesz, że większość w tej szkole traktuje cię jak wyrocznię. Dlatego skoro potraktowałeś ją jak pariasa to reszta zrobiła tak samo. Na dodatek oblanie ją wodą z kałuży było już jej gwoździem do trumny. Gdyby dziś w szkole nie zjawiła się Majka i nie towarzyszyła jej na każdej przerwie to nie wiem co by z nią było.

- Ale ja wcale nie…- Zamilkłem gdy nauczyciel wszedł do klasy. A ja poczułem się jak najgorszy idiota. Bo naprawdę nie dostrzegałem jak inni traktują przeze mnie Agnieszkę. Dopiero teraz przypomniałem sobie ironiczne uwagi Sylwii Budnickiej czy Gośki należącej do jej świty. Lub określenie żebraczka…Jej, jak mogłem być taki ślepy? Poczułem złość na innych za to jak ją traktowali. A gdy w mojej głowie pojawiła się myśl, że to przecież wszystko z mojej winy stłumiłem ją. Postanowiłem więc wszystko naprawić. A zacząć od rozmowy z nią. Zamierzałem zrobić to od razu, ale nie było mi to dane. Bo nie przewidziałem jednego: ona unikała mnie jak tylko mogła. Tak więc gdy na jednej z przerw usiłowałem do niej podejść i pogadać od razu zerwała się z podłogi na korytarzu idąc żwawym krokiem gdzieś w kierunku piętra. Innym razem podeszła do niej jej obstawa w postaci dwóch brunetek, która skutecznie mi to uniemożliwiła. Dlatego zrezygnowany, postanowiłem czekać  na dogodny moment. A w między czasie wciąż ją obserwowałem.

Czasami nasze spojrzenia się spotykały, choć szybko odwracała wzrok, a wtedy czułem coś dziwnego. Serce biło mi kilkanaście uderzeń na minutę szybciej niż zazwyczaj, a dłonie które zaciskałem odruchowo się w pięść stawały się spocone. Czułem się wtedy jak kretyn. Nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje ani skąd ta obsesja na jej punkcie. Bo wreszcie w środę przyznałem to przed samym sobą już otwarcie. Tak, to była obsesja. Nie żadne wyrzuty sumienia czy niechęć z powodu jej słów, która z biegiem czasu zamiast maleć tylko rosła. Skończyło się na tym, że myślałem o niej bez przerwy: w szkole widząc ją siedzącą w ławce zaledwie kilka metrów ode mnie, w domu odrabiając lekcje czy podczas treningu meczu gdzie ostatnio zdawało mi się nawet że siedzi z boku na trybunach podczas gdy to była tylko Sylwia. Czułem się przez to jak ostatni idiota. Dlatego do cholery wciąż siedziała mi w głowie? Dlatego nie potrafiłem przestać o niej myśleć? Postanowiłem więc ją ignorować. Koniec z rzucaniem jej ukradkowych spojrzeń czy obserwowaniem podczas zajęć. Koniec z próbami przeprosin czy jakimkolwiek kontaktem…tyle że łatwiej było powiedzieć niż zrobić.

Jednak w piątek na lekcji geografii wydarzyło się coś co diametralnie zmieniło mój punkt widzenia. Profesor Kramarczyk wymyślił jakiś sposób na integrację z Państwowym Liceum nr 2 i pracę w grupach. I tak spaleni żebracy mieli losować karteczkę z imionami uczniów z Prywatnego Liceum im. Słowackiego. Pewnie nie byłoby w tym nic niezwykłego gdyby nie to co się stało gdy losowała Agnieszka. Bo gdy sięgnęła karteczkę z urny rozwinęła ją i spojrzała wprost  na mnie. A ja w tym ułamku sekundy zrozumiałem, że wylosowała właśnie mnie. W mig zapomniałem o swoich głupich obietnicach ignorowania jej. W końcu to jeśli sam los stworzył mi okazję rozmowy z nią i kontaktu musiało to być nam z góry przeznaczone, prawda? A jak przekonali się starożytni Grecy z przeznaczeniem nie wolno walczyć. Przynajmniej ja nie zamierzałem. Dlatego gdy już miałem się do niej zachęcająco uśmiechnąć stało się coś co zbiło mnie z tropu. Siedzący obok mnie Karol zerwał się z ławki i w kilku susłach znalazł się obok niej:

- Więc kogo wylosowałaś Agnieszka?- Spytał ją. A ja czułem jak oczy same otwierają mi się szerzej. Kogo wylosowałaś Agnieszka? Agnieszka? Skąd mój kumpel znał do cholery imię „mojej” Agnieszki?!- O, jesteś ze mną.- Dodał chwilę później biorąc ją za rękę. Sam nie rozumiałem dlaczego dłonie znów zacisnęły mi się w pięść z powodu złości. Tyle, że tym razem nie była ona skierowana do Agnieszki, ale do mojego przyjaciela.

- No, reszta osób może podzielić się wedle uznania…- Kontynuował Kramarczyk gdy cała dziesiątka osób z Państwowego Liceum miała już parę. Ja słuchałem go jednym uchem wciąż nie mając pojęcia co jest grane. Tym bardziej, gdy w urnie została jeszcze jedna karteczka z nazwiskiem Zawadzkiego. Nauczyciel uznał, że widocznie się pomylił i je zdublował, ale ja wiedziałem swoje. Agnieszka na trzymanej w dłoni karteczce miała moje nazwisko. Jednak Karol sprzeciwił się temu bym był z nią razem w grupie. Dlaczego?

- Krzysiek, będziesz ze mną w parze?- Słysząc swoje imię wróciłem do rzeczywistości patrząc na znajdującą się obok mnie Budnicką.

- Tak, jasne Sylwia.- Odpowiedziałem jej odruchowo wciąż nieco oszołomiony.

Podczas projektu nie potrafiłem się skupić. W głowie wciąż krążyły mi pytania na które nie znałem odpowiedzi dotyczące Agnieszki i Karola. Co ich łączyło? Dlaczego teraz mój kumpel chciał robić z nią projekt a wcześniej okłamał mnie nie wspominając o tym, że podwiózł ją po tym jak oblałem ją wodą z kałuży? A przede wszystkim z czego tak co chwila rechotają?!

- Może użyję brokatu?

- Hm?

- Pytałam czy nie lepiej wyglądałby ten napis gdyby użyć brokatu.- Wyjaśniła moja partnerka podczas lekcji geografii.

- A…no tak. Może faktycznie tak będzie lepiej. Chociaż czy to ważne? Przecież oceniana będzie przede wszystkim treść a nie ozdoby. To znaczy…rób jak uważasz. Dla mnie ozdoby i plastyka są czarną magią.

- Świetnie. To ja zajmę się oprawą naszego postera. – Ucieszyła się.- Przyznasz, że świetna z nas para. Ty załatwiasz część merytoryczną a ja oprawę graficzną. Dobrze się uzupełniamy, nie?

- Yhm.- Mrugnąłem tylko, bo akurat Agnieszka roześmiała się z czegoś co powiedział Karol dość głośno przez co ponownie przemknęła przeze mnie fala złości. Byłem pewny, że gdybym pokusił się o werbalną odpowiedź do Sylwii z mojego gardła wydobył by się tylko głuchy warkot.

Z trudem przemknąłem przez geografię, a potem starałem się zachowywać normalnie, choć niezbyt mi się to udawało. Chciałem nawet spytać Karola co miało znaczyć jego zachowanie na poprzedniej lekcji, ale żartobliwe komentarze Bartka czy Andrzeja skierowane do Zawadzkiego tylko jeszcze bardziej mnie zezłościły.

- No Karolku, nieźle się chyba bawiłeś z tą nową, co?

- Robiliśmy tylko projekt.

- Projekt…hm, no jasne my z Bartkiem też. Ale chyba te ciągłe chichoty nie dotyczyły dowcipów o geografii, co?

- Nie.- Przyznał lakonicznie Zawadzki przez co miałem zamiar go uderzyć. Bo co miał znaczyć ten jego cholerny delikatny uśmieszek jakby wspominał coś…miłego? Co mógł wspominać?

Byłem zły. Byłem wściekły. Byłem mega wściekły. A nade wszystko zazdrosny o Karola.

Nigdy nie przeszkadzało mi jego powodzenie wśród płci pięknej, a wręcz  przeciwnie. Wśród całej naszej paczki stanowiło to powód do żartów i kpin. Bo Zawadzki jakby tego nie zauważał i każdą z nich traktował tak samo. Nigdy nie zauważyłem by wyróżnił jakąkolwiek. No, może poza Patrycją, a przynajmniej tak mi się wydawało. Bo to co zobaczyłem w jego oczach gdy patrzył na Agnieszkę zdecydowanie mi się nie podobało.

Czułem się z tym śmiesznie. Z tą całą zazdrością o urodę własnego przyjaciela. W końcu był moim kumplem już od wielu lat. No i nie zainteresowałaby go jakaś spalona żebraczka, uspokajałem sam siebie. On miał dziewcząt pod dostatkiem nie musiał zadowalać się byle czym. Tyle, że ja też nie. Ale mimo to nie mogłem wybić sobie z głowy tej całej Agnieszki…ale na pewno tylko dlatego, że chciałem w końcu uporządkować między nami te niesnaski. Było mi zwyczajnie głupio z powodu kłopotów jakie jej sprawiłem swoimi niewybrednymi odzywkami czy żartami, to wszystko.

W piątek kolejne zajęcia gegry znów spowodowały u mnie napięcie. Dałem temu nawet wyraz wprost atakując Karola:

- Co ty masz wspólnego z tą całą spaloną żebraczką?- Tego określenia specjalnie użyłem na użytek kumpla by nie domyślił się, iż jego odpowiedź mnie obchodzi.

- Masz na myśli Agnieszkę?

- A więc tak ma na imię ta dziewczyna?- Odparłem mu pytająco udając, że nie miałem o tym zielonego pojęcia. Tak jakbym nie podsłuchiwał jej rozmów przez ostatnie dwa tygodnie z koleżankami, jakby mnie nie obchodziła.

- Tak, właśnie tak. I wolałbym byś zostawił ją w spokoju. W końcu dość już się przez ciebie nacierpiała.

- Słucham? Jakim spokoju? Jakie znowu nacierpiała? Przecież nic jej nie zrobiłem!

- Krzysiek, nie musisz krzyczeć. Po prostu ją ignoruj, okej? I wrzuć na luz. Za jakiś czas ona i reszta uczniów z Dwójki wrócą do siebie. Poza tym to bardzo miła dziewczyna.

Bardzo miła dziewczyna.

Bardzo miła dziewczyna.

Czy tak chłopak myśli o lasce która mu się spodobała?

Bardzo miła dziewczyna…

Cholera!!!

Ten pieprzony Zawadzki się w niej zakochał! Jak śmiał?! Przecież ona należała do mnie! Była moja! Nie miał prawa udawać jej obrońcy ani chronić ją przede mną. To jak chciałem ją chronić i przeprosić, a przez niego nie miałem na to szansy. I dlaczego ona to tolerowała? Miałem szczerą ochotę powiedzieć jej, że z Karolem nie ma szans, bo jest dla niego nikim. Tyle, że sam nie byłem tego pewny. A Zawadzki jak to Zawadzki zamiast odpowiedzieć mi wprost tylko mącił. Co z Patrycją? Miałem ochotę go o to zapytać, ale zamiast tego konsekwentnie milczałem. Skończyło się na tym, że na treningu moja celność spadła o ponad 25%.

- Co się dzieje, stary? Chcesz odpocząć?- Zwrócił się do mnie nasz kapitan, którym był właśnie Karol. I on śmiał mnie o to pytać? Miałem ochotę przywalić mu kijkiem który trzymałem w dłoni. Zamiast tego pokręciłem tylko głową.

- Nie.

- Więc siadaj na ławkę. Zagra za ciebie Franek.

- Co? Przecież Kocia Karma ma jeszcze gorszą celność normalnie niż ja teraz.

- Uspokój się, to tylko na ten kwadrans.

- Pieprz się. Nie przyszedłem dzisiaj by siedzieć na ławce.

- Krzysiek, znów pokłóciłeś się z ojcem?

- Z nikim się nie pokłóciłem!- Odwarknąłem mu. Spojrzał na mnie z niepokojem.

- Chcesz pogadać?- Spytał cicho tak żeby nikt z drużyny nas nie usłyszał.

- Nie.- Burknąłem tylko.- Idę do domu.

- Tak chyba będzie najlepiej.- Usłyszałem jeszcze jego odpowiedź.

Przez weekend złość trochę i przeszła i w sobotę nawet potrafiłem dobrze się bawić z chłopakami (tzn Karolem, Andrzejem i Bartkiem) podczas seansu w kinie. Bez rozmów o Agnieszce czułem, że Zawadzki znów jest moim przyjacielem. Tuż przed snem uspokojony pomyślałem nawet o tym, jak bardzo moje obawy były irracjonalne.

W poniedziałek spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Jako, że dziś przypadały walentynki jak co roku od kilku lat w szkole w specjalnej skrzynce na piętrze można było wyznać uczucie komuś komu bano się przyznać do tego otwarcie.

Ja, co w zasadzie nie było niczym dziwnym, otrzymałem kilka walentynek. Nie przebiłem naturalnie Andrzeja, którego wszystkie byłe i obecne dziewczyny chyba nie były zazdrosne o siebie nawzajem wysyłając mu stosik miłosnych kartek. Jeszcze przed lekcją zaczął je otwierać delektując się każdym słowem. Gdy skończył kazał to samo zrobić Karolowi który go zignorował i Bartkowi, który narzekał żartobliwie na to, iż dostał tylko jedną walentynkę przez co wśród naszej grupy czuje się jak brzydal z owrzodzonym palcem. W końcu przyszła kolej na mnie.

- Mnie nie bawią takie rzeczy.

- Daj spokój stary. Przecież czytanie tego może być śmieszne.

- Może dla ciebie. Mnie to nie bawi.

- Jezu, czasami potrafisz być bardzo sztywny. Dawaj to.- Niechętnie dałem mu swoją kupkę pozwalając ją otworzyć i czytać. Nie przejmowałem się, że może to okazać się bolesne dla którejś z właścicielek walentynki- w końcu na żadnej z nich mi nie zależało, wiec tym bardziej nie martwiło mnie ewentualne urażenie uczuć którejś z nich. Do czasu aż usłyszałem śmiech Sławińskiego.

- Z czego tak rechoczesz?- Spytałem go wbrew sobie wykazując niezdrową ciekawość.

- Z tego patrzcie.- Nie mogąc wydusić z siebie głosu podał karteczkę Bartkowi, bo Karol nazywając nasze zachowanie dziecinadą gdzieś odszedł. A Kacprzyk z szerokim uśmiechem na twarzy zaczął czytać:

 

,,Gdy cię pierwszy raz spotkałam,

mało palpitacji serca nie dostałam.

Zakochałam się w tobie od pierwszego wejrzenia

Bo twój uśmiech cały świat mój zmienia”

 

- Jej stary, twoja wielbicielka to niespełniona poetka.- Zażartował dołączając do śmiechu Andrzeja.

- Bardzo zabawne.- Skwitowałem to tylko.

- No.- Wyszeptał Sławiński pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu.- Ciekawe kto to, co?

- Podpisane są tylko inicjały. A.M. Kto to może być?

- Nie mam pojęcia. Może jakaś kochająca naszego Krzycha potajemnie Agata? Albo Alicja lub Anastazja? Właściwie to chodzę na dodatkowe zajęcia z rozszerzoną biologię z taką Anastazją…

- Dajcie mi to.- Zażądałem w końcu stanowczo wyrywając kartę Kacprzykowi. Potem zacząłem się  w nią wpatrywać. Rymowanka była wydrukowana na kolorowym papierze, więc nie było widać charakteru pisma. Ale mimo to te inicjały…Jak Agnieszka Młynarczyk. Moja Agnieszka.

Wiedziałem, że wpatruję się w kartkę z głupią roześmianą miną, ale w końcu wszystko zaczęło do mnie docierać. A więc jednak coś do mnie czuła. Te ciągłe spojrzenia, to że stanęła w obronie tamtej dziewczyny…To była tylko zwykła wymówka by stanąć przede mną twarzą w twarz i bym ją zauważył! Jej, ale byłem do tej pory głupi. Ale jak kiedyś powiedziałem do tej pory miałem niewielkie doświadczenie z dziewczynami. Nie potrafiłem traktować ich tak instrumentalnie jak Andrzej a nie byłem też tak kochliwy jak Bartuś. Tak więc z ich gierkami i zawiłym tokiem rozumowania miałem raczej niewiele wspólnego w praktyce.

- Krzysiek czemu się tak głupio szczerzysz?- Spytał mnie w końcu Andrzej.

- Bo chyba wiem kim jest autorka tego wierszyka.- Odpowiedziałem mu.

-Serio? Kto?- Z chwilą gdy padło to pytanie ujrzałem JĄ jak właśnie wchodzi  do klasy. Kiwała coś głową w odpowiedzi na pytanie swojej koleżanki a potem na mnie spojrzała. I na walentynki leżące na mojej ławce. A potem na tę którą trzymałem w dłoni. Dokładnie w tej chwili zyskałem pewność, że ona mi ją dała. I sam nie mogłem pojąć swojego szczęścia. Bo też mnie lubiła. Mimo wszystko lubiła mnie.

- Więc? Kto ci to dał?- Ponowił pytanie Bartosz.

- Zaraz się przekonacie.- Odpowiedziałem przyjaciołom tajemniczo po czym chowając walentynkę do czerwonej koperty wstałem z krzesełka i skierowałem się do ławki którą zajmowała Agnieszka wraz z jedną ze swoich koleżanek. - No proszę, proszę któż to się zjawił. Masz mi może coś do powiedzenia?

- Nie.- Odpowiedziała mi tylko nawet na mnie nie patrząc tylko metodycznie wyciągając z torby. Wydawało mi  się, że w ogóle mnie nie dostrzega, więc wygodnie oparłem się o jej ławkę zmuszając by na mnie spojrzała.

- Nie?- Powiedziałem zadziornie.- Widzę, że w twoim stylu jest wysyłanie raczej karteczek.- A potem się roześmiałem czekając na jej reakcję. W końcu na mnie spojrzała zastygając w dłoni z wyciąganym akurat zeszytem.

- O co ci znowu chodzi? Masz jakiś problem?- Zdziwiła mnie jej odpowiedź. Bo brzmiała jak prowokacja. Może więc nigdy się mnie nie bała? Może tylko udawała by wydać się bardziej dziewczęca? Potem jej powiem, że wcale nie musi tego robić. Ale na razie spytałem retorycznie:

- Ja mam problem? To ty wysyłasz mi walentynki.- Następnie rzuciłem na ławkę czerwoną kopertę. Fakt, że znów zaczęła mnie ignorować trochę mnie zirytował. Po kiego licho udawała przy całej klasie, że nic do mnie nie czuje? Czemu działała jak konspirator? Może to dlatego choć właśnie miałem zamiar gdzieś ją zaprosić po szkole, zdecydowałem że muszę jej dać jeszcze trochę nauczki. Dlatego dodałem pochylając się nad nią:- Ale niestety, za wysokie progi.- Potem wróciłem na swoje miejsce. Wiedziałem, że mnie zatrzyma i byłem ciekawy jej reakcji. Siadając przy swojej ławce zauważyłem Karola, który uważnie się temu wszystkiemu przypatrywał. I co teraz, kolego- miałem ochotę go spytać. Chyba będziesz musiał zrezygnować z Agnieszki, bo woli mnie.

- Hej, nie wysłałam ci żadnej walen...- Usłyszałem jeszcze głos Agnieszki, który przerwało otwarcie drzwi i wejście nauczyciela.

Przez całą lekcję byłem w znakomitym humorze. Karol natomiast wręcz przeciwnie. Wydawał się być zamyślony, co i raz zerkał na Agnieszkę jakby nie mógł uwierzyć w to co się stało. Było mi trochę przykro: w końcu we dwóch zabujaliśmy się  jednej lasce i to było pewne, że któryś musi przegrać. A że tym kimś okazał się on a nie ja…no cóż, tak to już bywa.

Po lekcji Agnieszka, wyglądająca na dużo spokojniejszą niż na początku lekcji, podeszła do mnie. Ignorowałem ją tak jak ona mnie niecałe 45 minut wcześniej najpierw zajmując się spakowaniem swoich rzeczy. Dopiero gdy na jej twarzy pojawiły się urocze rumieńce spojrzałem na nią i na trzymaną w jej dłoni kopertę.

- Co, chcesz mi ją znowu dać?- Spytałem z pewną dozą rozbawienia, która tylko pogłębiła jej rumieńce. Boże, była taka rozkoszna że miałem ochotę ją objąć i od razu powiedzieć, że tylko bawię się jej kosztem. Ale w końcu nie mogłem pierwszy skapitulować. Ona też zasłużyła na drobną karę za to co przeżywałem gdy myślałem, ze coś łączy ją z Karolem.

Na przerwie tak jak się spodziewałem Zawadzki zażądał ode mnie wyjaśnień dlatego mu ich udzieliłem. Powiedziałem o walentynce i jej autorce. Jedyną reakcją było jego ciche pytanie:

- Jesteś pewny, że to ona?- Jej, czyżby mój kumpel zadurzył się w niej tak mocno jak ja i nie mógł przyjąć do wiadomości, że wybrała właśnie mnie? I co ona miała w sobie takiego, żeby dwóch najbardziej przystojnych facetów (dobra: dwóch z przystojnych facetów w szkole; w końcu nawet jeśli była to prawda to brzmi to nieco zarozumiale i nieskromnie) się w niej zakochało?

- Tak, jestem. Potem z nią o tym dokładnie pogadam. Na pewno nie przed całą szkołą.

- No tak…jasne.- Zawadzki mrugnął tylko coś do mnie, a potem odszedł jak to czasem miał w zwyczaju uciekając w uliczki szkolnych korytarzy. Poczułem wyrzuty sumienia z jego powodu, ale tak jak mówiłem któryś z nas musiał wygrać. A że jak zwykle byłem to ja…no cóż, takie życie.

Przez resztę dnia panna Młynarczyk podczas przerw gdzieś znikała nie dając nam szansy na rozmowę. Bawiły mnie te gierki, więc byłem cierpliwy. Uznałem nawet, że dobrze będzie wyjaśnić sobie wszystko bez świadków, czyli po zajęciach. Dlatego zamiast po macie iść na parking zatrzymałem się przy bramie szkoły.

- A ty nie wracasz do domu?- Zwrócił się do mnie wówczas Bartek.- Zapomniałeś czegoś?

- Nie, czekam na kogoś.

- Hm, czyżby na swoją tajemniczą poetkę?- Roześmiał się Andrzej.

- Jakbyś zgadł.- Odparłem im ze śmiechem. Tylko Karol się do niego nie przyłączył.

- A więc powodzenia. I nie zjedź jej za bardzo, okej?- Poprosił Kacprzyk.

- A kto powiedział, że chcę ją zgnoić?

- Uuu, czyżbyś był amatorem amatorskich poetek?

- Zamknij się Andrzej.- Ofuknąłem go żartobliwie.

- Spoko, jutro zdasz mi relację. Na razie.

- Na razie.- Pożegnałem się z nimi zostając sam z Karolem. Wyczułem, że chce mi coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował i po prostu odszedł. A ja zostałem sam.

Co chwila zerkałem z nadzieją gdy drzwi wyjściowe się otwierały. Za każdym razem z rozczarowaniem gdy nie pojawiała się w nich twarz Agnieszki. Po kilkunastu minutach poczułem niepokój. Autobus z resztą osób z Dwójki odjechał a jej nadal nie było. Czyżbym więc nie zauważył, że jednak wyszła? Ale nie, nie mógłbym jej nie zauważyć. A woźna nie pozwoliłaby wyjść jej ewakuacyjnym wyjściem. Musiała być więc w szkole. Wniosek nasuwał się jeden. Bała się naszej rozmowy. Uśmiechnąłem się pod nosem. Gdybym wcześniej nie był pewny, że to ona jest autorką walentynki to teraz zyskałem tą pewność. Po raz ostatni spojrzałem na drzwi, a potem zdałem sobie sprawę, że jestem doskonale widoczny z okna budynku, a Agnieszka najwyraźniej chce uniknąć rozmowy ze mną. Dlatego musiałem się przed nią schować.

Moje spostrzeżenie było trafne. Już dziesięć minut później, drzwi otworzyły się i wychyliła się z nich jej niziutka postać. Ostrożnie rozglądała się dokoła jakby bała się kogoś spotkać. Mnie.

- Wiedziałem, że jednak nie jesteś taka odważna jaką chcesz udawać.- Powiedziałem głośno. Słysząc to drgnęła. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami przez co wydała mi się ładniejsza niż zazwyczaj. Potem rozejrzała się w stronę ulicy. Zrozumiałem, że znów zamierza uciec. Nie mogłem do tego dopuścić, więc podszedłem do niej i złapałem ją za rękę. Czas na ostateczną rozmowę.

- Zwariowałeś? Czemu mnie znowu ciągniesz? Puść mnie!- Krzyknęła na mnie chcąc się wyrwać. Bardzo mnie to bawiło. Pospiesznie rozejrzałem się szukając ewentualnego miejsca na rozmowę. Sala gimnastyczna wydała mi się być dobrym miejscem. O tej porze z pewnością była pusta. Dlatego skierowałem się z Agnieszką właśnie tam. Dopiero gdy zamknąłem drzwi puściłem jej wciąż wyrywającą się dłoń.-  Co znowu wymyśliłeś? Masz zamiar obciąć mi włosy, czy wytarzać w śniegu? Jeśli to drugie to chyba musimy wyjść na zewnątrz.- Pomimo przegranej pozycji ani trochę nie straciła rezonu. Znów mi zaimponowała, więc odruchowo się uśmiechnąłem. - Chyba nie przyszedłeś tu żeby się na mnie gapić, co? Jeśli myślisz, że mnie przestraszysz...-Zaczęła patrząc na mnie wściekle, ale ja nie pozwoliłem jej dokończyć. Czas wreszcie skończyć te beznadziejne kłótnie.

- Gdzie chcesz iść na obiad?- Spytałem po prostu.

- ...to srodze się zawie...co? Gdzie chce iść na obiad?- Powtórzyła zdezorientowana.- O co ci znowu chodzi?- Roześmiałem się ponownie widząc jej całkowitą konsternację.

- No wiesz ja zazwyczaj jem w Kormoranie.- Rzeczywiście często jadałem w tej restauracji, bo serwowano tam jedzenie bardzo dobrej jakości. Ponadto mój tata często organizował tam biznesowe lancze z kontrahentami, więc ja też byłem dobrze znany obsłudze i traktowano mnie jeszcze bardziej przychylnie. Choć gwoli sprawiedliwości musiałem przyznać, że zdecydowanie wolałem pozornie niedoskonałą kuchnię swojej gosposi pani Kwiatkowskiej.- Pasuje ci?

- Co ma mi pasować? I co mnie obchodzi gdzie zazwyczaj jesz? Możesz mnie już wypuścić?- Albo udawała, że nie rozumie, albo swoją reakcją na walentynkę ją wystraszyłem. Dlatego postanowiłem grać w otwarte karty.

- Nie musisz już udawać. Przejrzałem cię.

- O co ci chodzi? Co ty znowu kombinujesz?

- Zapraszam cię na obiad.- Powtórzyłem.

- Co ty znowu kombinujesz?- Spytała po raz kolejny, a ja zacząłem wątpić w jej inteligencję.

- Nic. Po prostu chce cię gdzieś zaprosić.

- Rozdwojenie jaźni masz czy co?- Ach, a więc wciąż miała do mnie żal za moje zachowanie przed pierwszą lekcją.

- Przyznaje, że nie zaczęliśmy najlepiej, ale chyba możemy to pominąć, okej? Bo teraz gdy przestałaś udawać że mnie nie znosić i  wyznałaś swoje uczucia ja też już nie muszę udawać i próbować zwrócić na siebie twoją uwagę. Bo wiesz tak naprawdę do fajna z ciebie dziewczyna. Dlatego chciałem...

- Przestań już.- Powstrzymała mnie.- To jakiś żart, tak? Chcesz mnie wkręcić i ośmieszyć żebym przyznała, że ja jestem zakochana w…- wymownie wskazała na mnie palcem - …a ty wszystko nagrasz i cała szkoła będzie miała ze mnie ubaw, co? Nie ma mowy.- Zakończyła stanowczo próbując odsunąć mnie od drzwi by utorować sobie drogę wyjścia. Ale ja nie mogłem na to pozwolić. Dlatego ponownie złapałem jej dłoń i zbliżyłem twarz do jej twarzy. Zrozumiałem jej nieufność. W końcu na jej miejscu też nie od razu bym nie uwierzył, że ktoś taki jak ja zwraca na nią uwagę.

- Nie mam żadnego mikrofonu. Może i byłem dla ciebie trochę za ostry, ale trudno mi było znieść, że tak mnie nie cierpisz gdy ja...- Wybąkałem na jednym tchu nagle mając problem z wyrażeniem swoich uczuć. Nigdy nie byłem w tym za dobry. Tak w ogóle to był mój pierwszy raz gdy je komuś wyznawałem. Ale mimo to, wystarczyło. Po minie Agnieszki zrozumiałem, że mi w końcu uwierzyła. Wiedziałem, że teraz pójdzie już z górki. 

- Ty...ty tak na poważnie?- Szepnęła patrząc mi prosto w oczy.

- Tak. – Odparłem jej spokojniejszy również wpatrując się w jej mieniące się tęczówki.- Więc może przestaniesz już się wściekać i kłamać i powiesz mi prawdę?

- Jaką pprawdę?- Wyjąkała zakłopotana. Moja bliskość wyraźnie ją przytłaczała. Mnie prawdę mówiąc również przeniknęło lekkie ciepło. Przez kilka ostatnich dni udało mi się okiełznać objaw pocących się dłoni, więc zdradzało mnie tylko szybsze bicie serca. A tego z kolei nie mogła usłyszeć ani zobaczyć.  

- No tą, którą wyznałaś w walentynce. Że mnie kochasz.- Podpowiedziałem usłużnie.

- Co? Ale ja...to znaczy ta walentynka...- Plątała się, a ja miałem ochotę pogłaskać ją po zaróżowionym policzku.- …to nie ja ją wysłałam.- Zaśmiałem się. Jej, czy naprawdę chciała wciąż udawać? Wyjąłem z tylnej kieszeni spodni znaną nam czerwoną kopertę.

- Podpisałaś się. Co prawda tylko inicjały, ale...

- Pokaż mi.- Niemal wyrwała mi kopertę z dłoni i zaczęła ją czytać. Potem prychnęła z wyrażającą zniesmaczenie miną. To powinien być dla mnie pierwszy sygnał, że coś jest nie tak. Drugim powinny być jej następne słowa:- I to ja niby miałam napisać?- Szkoda tylko, że go zignorowałem.

- Przestań już udawać. Przecież powiedziałem ci co czuję. Teraz twoja kolej.

- Już mówiłam, że to nie ja pisałam. I jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że ja mogłabym...- Gdy urwała wymownie kręcąc przy tym głową jakby była bardzo rozbawiona, w końcu sygnał który do tej pory do mnie nie docierał, zmienił się. Bił na alarm w mojej głowie. Bo w końcu zrozumiałem, że coś tu nie gra. - Nigdy niczego nie udawałam.- Dodała na koniec.

- O co ci teraz chodzi?- Spytałem zdezorientowany. A ona spojrzała na mnie w tak dziwny sposób zupełnie jakby…z politowaniem?

- ,,Spalona żebraczka”, ,,idiotka”, ,,plebs”…Co już nie pamiętasz wyzwisk jakimi mnie obrzucałeś? Nie pamiętasz drwiących uśmiechów, wrogich spojrzeń, tamtego auta?- Fakt, że byłem zaskoczony jej słowami sprawił, że ją puściłem dzięki czemu odsunęła się ode mnie kontynuując coraz bardziej wściekłym tonem:- Nastawiania innych przeciwko mnie, robienia ze mnie kozła ofiarnego i obiektu bezkarnych żartów? Nie pamiętasz?! Czy choć raz byłeś dla mnie do tej pory miły? Czy zrobiłeś coś poza tym, żeby mnie upokorzyć? No odpowiedz!

- Nie, ale mówiłem ci, że...

- Nie?- Przerwała mi ironicznie zupełnie nie tak jak ona.- Więc za co twoim zdaniem miałabym się w tobie...zakochać? Myślisz, że kim ty jesteś? Najprzystojniejszym, najmądrzejszym i najbardziej czarującym facetem? Może i tak oceniają cię niektórzy, ale dla mnie liczy się coś więcej niż zewnętrzna aparycja. Liczy się szacunek, empatia, wrażliwość...

- Do cholery nie jestem jakimś diabłem!- Krzyknąłem w końcu. Bo słysząc te wszystkie rzeczy o sobie poczułem się tak jakbym rzeczywiście nim był. A przecież dziewczyny za mną szalały. Uwielbiały mnie ustawiając się do mnie kolejkami. Nie widziała tego? Nie widziała ilości walentynek które dzisiaj dostałem? - Mam wygląd, ale oprócz tego...

- Pieniądze.- Dokończyła za mnie co wzbudziło we mnie wściekłość. Bo nigdy, przenigdy nie sugerowałem ani jej, ani żadnej innej dziewczyny że osiągniecia mojego ojca uważam za swoje. Ja też miałem gdzieś jego pieniądze. Ignorowałem przy tym swoją niekonsekwencje, bo przecież bardzo chętnie z nich korzystałem.- Naprawdę myślałeś, że ja dam się złapać na coś takiego?- Dodała retorycznie.

Cholera.

Po stokroć cholera.

Nic nie szło tak jak to sobie zaplanowałem. Poczułem jak na przemian uderza mnie gorąco i zimno. Przecież nie tak to miało wyglądać. Miała mi wyznać swoje uczucie, a ja jej. Mieliśmy iść na obiad po to by nakreślić zasady naszej relacji, wśród których najważniejsza brzmiała że ta znajomość powinna być tajemnicą w czasie gdy jesteśmy w szkole, poza szkołą  mogłem zgodzić się co najwyżej na trzymanie się za ręce. Tyle. A ona teraz mówi mi, że…? Nie to niemożliwe. Bo niby dlaczego…

- Ty...więc po co te wszystkie uśmiechy, ukradkowe spojrzenia, co? Widziałem jak na mnie patrzysz.- Odezwałem się z szerokim, może nawet lekko aroganckim uśmiechem. O nie, nie wykręci się teraz. Przecież musi coś do mnie czuć. Po prostu musi.

- Jeżeli patrzyłam na ciebie, to tylko ze strachu. A uśmiechać się chyba mi nie zabronisz, co? Twoje pieniądze nie mają aż takiej władzy.

- Przestań wciąż gadać o moich pieniądzach. Tak bardzo cię obchodzą? Więc może chcesz iść do Kormorana? Pewnie nie miałaś nawet okazji żeby tam kiedykolwiek jeść.- Nie wiem po co wciąż wracałam do tego pomysłu z restauracją, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy. Brakowało mi merytorycznych argumentów do obalenia jej hipotez. Tyle, że przez to wychodziłem na jeszcze większego snoba czego nie omieszkała mi wytknąć:

- Przestań! Nie mam zamiaru nigdzie z tobą iść! Jesteś zadufanym w sobie egoistą, który myśli, że pieniądze mogą wszystko. I nawet byłoby mi cię trochę żal, gdyby nie twoje zachowanie!

- Żal?- To było najgorsze co mogła mi w tej chwili powiedzieć.

 

Tak bardzo mi przykro, kochanie. Tata na pewno przyjdzie na twój następny mecz.

 

Żal mi go pani Kwiatkowska. Widzę jak gaśnie gdy tylko Włodek go ignoruje.

 

- Nie potrzebuję twojej litości!- Nie zdawałem sobie sprawy, że znajdowałem się tak blisko niej że aż musiała mocno odchylić się do tyłu, więc gdy próbowałem się odsunąć straciła równowagę obejmując mnie odruchowo ramieniem. Może gdybym się tego spodziewał udałoby mi się poradzić sobie z jej ciężarem, ale tak nie było, więc niezgrabnie spadliśmy na podłogę. Mimo to starałem się zbytnio nie obciążać jej swoim ciężarem amortyzując upadek dłońmi.

- Złaś ze mnie.- Zażądała. A ja miałem zamiar od razu to zrobić, ale ton jej głosu skutecznie mnie od tego powstrzymał. Bo powiedziała to z takim obrzydzeniem jakby spoczęło na niej stado żuków gnojowników. Kim byłem żeby budzić takie uczucia? Obślizgłą ropuchą? Ach, jakby bym mógł zapomnieć: mutantem. Dlatego zaniechałem swojego zamiaru. Doskonale rozumiałem już, że ona mnie nie znosi i wcale nie kocha. Ba, ona mnie nawet nie lubiła nie rozumiejąc, że moje zachowanie wobec niej miało zupełnie inną przyczynę niż nienawiść. Poczułem do siebie wściekłość za to jak bardzo zdradziłem się jej ze swoimi uczuciami kilka minut temu tak bardzo się przed nią otwierając. Dlatego przyoblekłem na twarz swoją najbardziej arogancką minę.

- No i co teraz, pani mądralo? – Spytałem z ironią z twarzą tuż przy jej twarzy.

- Złaś ze mnie jeśli nie chcesz żebym zamieniła się w trupa z braku powietrza.- Padła jej równie ironiczna odpowiedź. Roześmiałem się. Zwłaszcza gdy próbowała wydostać się spod ciężaru mojego ciała. W pewnej chwili zdała sobie jednak sprawę z syzyfowości tej próby. Bo przecież bez mojej pomocy nie mogła tego osiągnąć. W końcu jęknęła.

- Co już skończyłaś? Było to całkiem zabawne.- Odezwałem się. Tak naprawdę to wcale nie było zabawne. To było…bardzo podniecające a przynajmniej dla mnie. To jak się o mnie ocierała mimo grubych warstw odzienia jakie nas dzieliły a zwłaszcza grubych kurtek podziałało na mnie. W końcu ona była pode mną do cholery. Dokładnie tak jak chciałem w swoich sennych rojeniach do których sam przed sobą się nie przyznawałem.

- Mógłbyś ze mnie zejść?- Spytała cicho. Tym razem jej ton był delikatny i pozbawiony niechęci. Może to dlatego w połączeniu ze swoimi ostatnimi myślami w pierwszej chwili zamiast słów „ ze” i „zejść” usłyszałem „we” i „wejść”. Dodatkowo wysilając swoją wyobraźnię mogłem wyobrazić sobie, że mówi to seksownym głosem…

- Hmmm, w sumie jest mi wygodnie.- Wyszeptałem niemal wprost do jej ucha. Zauważyłem, że zadrżała. Moja złość znów wróciła. Jak bardzo musiała mnie nie znosić by drżeć z obrzydzenia pod moim dotykiem? I czego właściwie się tak bardzo bała, co? Że zgwałcę ją na środku sali gimnastycznej w szkole?!

- O co ci chodzi? Ty podła małpo!- Tym razem walczyła dużo bardziej zaciekle niż do tej pory, bo użyła do tego rąk. Choć jej paznokcie były raczej krótkie wolałem nie ryzykować unieruchamiając jej ręce tuż nad głową. Ale w ten sposób spowodowałem, że moja fantazja wróciła. I całą siłą woli musiałem powstrzymać się przed tym by jej nie pocałować.

- Więc na czym to stanęliśmy?- Spytałem cicho.- Aha, chciałaś żebym cię podniósł?- Kiwnęła głową zatrzymując na chwilę moment na moich ustach. Po kiego licho to zrobiła?  Czyżby była taka sama jak Magda? Albo była aż taką prowokatorką, albo rzeczywiście mówiła „nie” gdy myślała „tak”. W obu przypadkach wina leżała tylko po jej stronie, prawda? Byłem tylko facetem. A ona wyraźnie mnie prowokowała, więc…

- Co ty robisz?- Usłyszałem jej głos gdy nasze usta już miały się spotkać. Z tej odległości wyraźnie wyczułem jej truskawkowy oddech gumy orbit na swoim policzku.- Puść mnie, bo zacznę krzyczeć.- I wtedy zrozumiałem, że to co uznałem za prowokację było w rzeczywistości tylko strachem. Ona się mnie bała. Autentycznie obawiała się, że zrobię jej krzywdę. Może nawet pobiję tak jak sądziła, że zrobiłem to wobec Magdy? Dlatego angażując w to całą moją siłę woli wstałem gwałtownie kilkakrotnie głębiej oddychając i odwracając się do niej plecami. Gdy kilkanaście sekund później spojrzałem na nią ponownie w pełni panowałem nad sobą. I uświadomiłem sobie jak bardzo się zbłaźniłem. Bo ona mnie nie znosiła, a ja wyznałem jej że ją kocham. Nie minie długi czas zanim ona to dostrzeże i zacznie z kolei kpić ze mnie. I z ofiary stanie się moim katem no chyba, że…że przekonam ją iż miała rację i chciałem tylko z niej zakpić.

- Spełniam twoje życzenie, a ty co myślałaś? Że zamierzam cię wykorzystać?- Roześmiałem się, choć nawet w moich uszach tchnęło to sztucznością. - Dzięki tobie dzisiaj przejrzałem na oczy i zorientowałem się, że jednak pomyliłem się w twojej ocenie. Chyba zrobiło mi się żal takiej dzikuski jak ty i stąd moje zachowanie. Ale nie martw się. Nie mam zamiaru się do ciebie zbliżać przez najbliższy miesiąc aż ty i reszta spalonych żebraków wyniesiecie się od NAS. Poza tym, ktoś taki jak ty nie pasowałby do mnie. Mam znacznie bardziej wyższe wymagania.

- No to świetnie.-  Skwitowała to tylko.- Więc skoro doszliśmy do porozumienia to bądź tak dobry i z łaski swojej odsuń się od drzwi. Chciałabym wrócić do domu.- Nie pozostało mi nic innego jak spełnić jej polecenie. Gdy zostałem sam miałem zamiar wyjść po niej, ale tuż przy drzwiach zobaczyłem różową rękawiczkę. Podniosłem ją. Była zwyczajna i nieco postrzępiona. Tandetna tak jak cała ona. W złości podniosłem ją i skierowałem się do najbliższego kosza na śmieci. Ale gdy już miałem ją wyrzucić to…nie zrobiłem tego. Jak ten ostatni idiota schowałem ją do kieszeni kurtki. A potem wyszedłem ze szkoły kierując się na parking. Chciałem jak najszybciej zapomnieć o ostatniej godzinie mojego życia. Albo cofnąć czas sprawiając by to co się stało nigdy się nie wydarzyło.

 ***

Nie zjawiłem się następnego dnia w szkole.

Głupie? Tak. Tchórzliwe? Z całą pewnością. Ale nie mogłem postąpić inaczej. Bo za każdym razem wspominając rozmowę w sali gimnastycznej oblewałem się zimnym potem. Jezu, jak ja jej nie znosiłem. Jak w ogóle mogłem pomyśleć, że mógłbym się w niej zakochać, że ona kocha mnie? I wyznać swoje uczucia? Teraz jak nic czeka mnie kaplica.

Absencja nie zmniejszyła moich nerwów. Czy w tej chwili Agnieszka chwali się wszystkim, że wyznałem jej miłość? Czy kpi sobie ze mnie? Boże, nie mogłem znieść tej rozterki głębiej zanurzając się kocem. W myślach oczyma wyobraźni widziałem jak tak zwani znajomi śmieją się ze mnie i wytykają palcami kpiąc z pospolitego gustu w stosunku do dziewczyn…aż zrobiło mi się zimno. Na dodatek jutro będzie finałowy mecz hokeja. Jak uda mi się skupić na nim by wygrać? I przejść przez dzisiejszy trening?

Na szczęście gdy po południu zjawiłem się na nim cały w strachu, szybko przekonałem się, że był on całkowicie bezpodstawny. I to już na samym początku. Stało się tak dzięki krótkiej rozmowie w szatni z Karolem do której doszło podczas przygotowań do treningu.

- Myślałem, że już się nie zjawisz.- Przywitał mnie.

- Ja też. Ale…ta poranna gorączka szybko mi minęła.- Dodałem czując się głupio z tym kłamstwem które wymyśliłem na użytek swojej nieobecności w szkole.

- To świetnie. Będziesz nam potrzebny na jutrzejszym meczu.

- Jasne.- Mrugnąłem tylko.

- Krzysiek?

- Tak?

- Rozmawiałeś z nią?- Słysząc to moje całe ciało się spięło.

- To znaczy?- Ja miałem zapytać go o to samo. Czy chciał mnie wybadać? Czy Agnieszka coś mu powiedziała? A może jednak tego nie zrobiła chcąc się nade mną trochę poznęcać? Czyżby liczyła na to, że pierwszy się skompromituję przyznając się do tego kumplom? Jezu, tyle pytań a zero odpowiedzi. Najlepsze były więc w tej sytuacji uniki.

- Z Agnieszką?- Udałem głupiego.

- Tak jakby.- Mrugnął Karol doskonale wiedząc, iż od samego początku wiedziałem, że mowa właśnie o niej.

- No…tak.- Odpowiedziałem tylko. Ale widząc jego badawcze spojrzenie zrozumiałem, że liczy na coś więcej, więc dodałem nieco asekuracyjnie:- Wyjaśniliśmy sobie wszystko.- W końcu nie kłamałem, prawda? Bo wyjaśniliśmy sobie wszystko. Nawet aż za bardzo jak na mój gust.

- Więc z nią rozmawiałeś, tak?

- Przecież mówię.- Burknąłem. Bo zrozumiałem, że jednak musiała mu coś powiedzieć skoro mnie sprawdza.

- Wczoraj po szkole?

- Tak. O co ci chodzi?

- O nic. Po prostu zastanawiam się.

- Nad czym?

- Bo Agnieszka powiedziała, że nie rozmawialiście. No wiesz, wczoraj przed szkołą.- Odpowiedział mi, a potem wyszedł z przebieralni zostawiając mnie całkowicie oszołomionego. Co to miało znaczyć? Kryła mnie? A może czekała aż zjawię się w szkole by moje upokorzenie było całkowite i nieodwołalne?

Mimo wszystko słowa Zawadzkiego tchnęły otuchą i dawały mi nadzieję. Bo nie wszystko było stracone. Poza tym nawet jeśli chciałaby wszystkim zdradzić co jej powiedziałem, jak ktokolwiek mógłby uwierzyć jej, że ja zakochałbym się w kimś takim jak ona? Wciąż byłem najpopularniejszym chłopakiem w szkole, wciąż miałem władzę a większość osób zabiegała o moją uwagę. Ktoś taki jak ta cała Panna Młynarczyk niczego nie zmienił. I nie zmieni, bo ja do tego nie dopuszczę. Teraz gdy mam świadomość jak mnie nie cierpi z łatwością zwalczę te głupie uczucie. Zresztą jakie uczucie? Po prostu pomyliłem litość z miłością, ot co. Nie mógłbym przecież zakochać się tak naprawdę w takiej prowincjuszce. Co niby moglibyśmy mieć ze sobą wspólnego? To, że należymy do tego samego gatunku homo sapiens? A że chciałem ją pocałować w tamtej hali gimnastycznej? No cóż była młodą dziewczyną i po prostu zareagowałem jak każdy normalny chłopak. Poza tym była bardzo ładna, a jej oczy niemal mnie hipnotyzowały. Widziałem je gdy tylko zamykałem oczy a przy odrobinie wysiłku ten moment gdy nasze usta dzieliły tylko sekundy w moim umyśle kończył się zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. W swoich rojeniach nasze wargi się spotykały, a ona choć początkowo niechętna rozchylała swoje usta pozwalając wniknąć mojemu językowi do środka i…Dość, o czym ja do cholery myślę?! O głupiej prowincjuszce? Spalonej żebraczce na dodatek, która ma mnie za potwora? Ja natomiast mam ją za idiotkę. Bo tylko idiotka zrezygnowałaby z kogoś takiego jak ja.

Po treningu byłem przyjemnie zmęczony choć nieco nabuzowany. Szybki prysznic pomógł mi wrócić do względnej normalności, a potem krótka wizyta Bartosza (który wpadł zdać mi relację z dzisiejszych zajęć na których mnie nie było i poinformował o zadanych lekcjach) mimo wszystko poprawiła mi humor. Razem zagraliśmy na mojej konsoli w najnowszą grę która dopiero co wchodziła na amerykański rynek i była  w fazie testowej w Polsce.

- Jezu stary, ale cudo.- Nawet po godzinie gry Kasprzyk wciąż się nią zachwycał.- Skąd ty ją wytrzasnąłeś?

- Spytaj mojego ojca.- Odparłem mu.

- Chyba tak zrobię. Bo inaczej będę przesiadywał u ciebie codziennie.

- Mnie to nie przeszkadza.

- Inaczej byś gadał gdyby tak się faktycznie stało. No a z jakiej to okazji?

- Z żadnej. To znaczy chyba ma to coś wspólnego z jego nieobecnością na jutrzejszych finałach.

- Więc się nie zjawi?

- Na to wygląda.- Odpowiedziałem mu obojętnie. Byłem w tym dobry. Potrafiłem skutecznie udawać, że coś mnie nie obchodzi gdy było zupełnie inaczej. Zwłaszcza wobec mojego ojca. Serio uważał, że głupia gra mnie przekupi i że to cokolwiek dla mnie znaczy? Zwłaszcza, że najprawdopodobniej i tak została wybrana przez jedną z jego sekretarek a nie przez niego samego osobiście. Nie miałem już dziesięciu lat by nabierać się na takie dziecinne zagrywki. Ale mimo to wciąż udawałem, że tak jest. I że to mi nie przeszkadza. Paradoksalnie o zawiedzionych nadziejach pomogła mi zapomnieć Agnieszka. A raczej samo myślenie o niej gdy późnym wieczorem wziąłem do ręki jej znalezioną rękawiczkę. Wpatrywałem się w nią właściwie nie wiadomo po co, ale jednocześnie nie mogłem zmusić się do tego by ją odłożyć. W końcu zasnąłem trzymając ją w dłoni przez co rankiem czułem się trochę głupio.

Na szczęście obudziłem się w lepszym humorze, który poprawiła mi mama obiecując, że przyjedzie na mecz. Byłem jej za to wdzięczny. Nawet Mai, która obiecywała że też zjawi się ze swoimi koleżankami. Co prawda gdy mnie o tym informowała udawałem, że mnie to przeraża, ale tak naprawdę wiele znaczyło. Bo mimo wszystko moja roztrzepana siostrzyczka była dla mnie ważna tak samo jak ja dla niej.

Obecność na zajęciach również sobie darowałem, bo jako oficjalna reprezentacja szkoły cały zespół hokeja był tego dnia zwolniony z zajęć. Czemu więc miałbym z tego nie skorzystać? Tak jak się spodziewałem Karol tego nie zrobił co nieco mnie zezłościło; w końcu był kapitanem. Ale z drugiej strony jakie rady miał dawać nam przed samym meczem? Miałem tylko nadzieję, że nie będzie bardzo zmęczony, bo potrzebowaliśmy jego skupienia i precyzyjnych strzałów krążkiem. Ja byłem lepszy w ataku, ale on zdecydowanie lepiej radził sobie w sytuacjach podbramkowych i niespodziewanych. Miał po prostu nerwy ze stali. Czasami nawet żartowaliśmy sobie z niego z chłopakami w zespole, że nawet jeśli niespodziewanie stado wściekłych bawołów pędziłoby na niego on spokojnie zdążyłby sobie jeszcze zawiązać sznurówkę od buta i dopiero zejść im z drogi.

Podczas oczekiwań na finał czas dłużył mi się niemiłosiernie. Przed moją drużyną miały stoczyć rozgrywkę dwie z innych szkół walczące o brąz. Obserwowałem ich trochę, a potem gdy zjawili się moi kumple przestałem. Gadanie o banalnych sprawach nieco poprawiło mi humor. Miałem ich zamiar spytać o Agnieszkę, ale tego zaniechałem. W końcu od tej pory miała mnie nie obchodzić tak jak ja nie obchodziłem jej.

W końcu mecz się zaczął. Obserwowałem licznie zasiadających na trybunach ludzi, którzy przyszli nam kibicować lub po prostu powodowani ciekawością. Mimo wszystko adrenalina zrobiła swoje i poczułem się gotowy do działania. I w odpowiednim stroju oraz ochraniaczach wychodziłem na boisko w pełni zmobilizowany.

Początek meczu należał do nas: po trosze spowodował to fakt, że graliśmy u siebie, więc czuliśmy mniejszą niepewność niż przeciwnicy, a po trosze (przynajmniej moim zdaniem) z faktu, iż generalnie to my byliśmy lepsi. Tyle, że nieco później dwie zmiany zawodników okazały się dla nas fatalne w skutkach. Straciliśmy trzy lub cztery bramki remisując, a potem przegrywając. Jednak pod koniec pierwszej połowy to my znów byliśmy górą.

Właściwie to cały mecz był taki chwiejny: raz my osiągaliśmy nieznaczną przewagę, raz nasi przeciwnicy. Dlaczego z każdą upływającą minutą byliśmy świadomi, że musimy zrobić coś spektakularnego by wygrać. I mieliśmy to w zanadrzu. Gdy Karol zarządził przerwę, po raz ostatni przypomniał nam plan ataku, choć dobrze go znaliśmy. A już ja zwłaszcza dlatego zamiast uważnie słuchać mój wzrok błądził gdzieś w kierunku trybun. I wtedy zobaczyłem ją.

Agnieszkę. Patrzyła w stronę zawodników z mojej drużyny jakby mogła słyszeć którekolwiek z wypowiedzianych słów co z racji dużej odległości było niemożliwe. Nie mogłem dostrzec wyrazu jej twarzy, ale mógłbym przysiąc, iż widniało na niej skupienie.

- Krzysiek, Krzysiek słuchasz mnie?

- Hm?

- Mówiłem o lekkiej zmianie pozycji. Wiesz o czym mowa?

- Jasne.- Mrugnąłem tylko.

- Ta, na pewno.- Głos zabrała Kocia Karma.- Co chwila zerka tylko na trybuny. Zaprosiłeś swoją laskę, Krzychu? Tak jak Karol?

- Przestań już, skup się na meczu.

- To to miało znaczyć? Kogo tu zaprosiłeś?- Spytałem Karola.

- Nikogo. To znaczy wszystkie dziewczyny z klasy. Możemy skupić się na grze a nie na tym czego nie potrzeba?- Zasugerował retorycznie. Kiwnąłem odruchowo głową, ale pojawiło się w niej niemiłe przeczucie. - Tak więc podsumowując: musimy działać bardzo sprawnie. Szczególnie ty, Krzysztof.

- Przecież wiem. Spokojnie wyminę ósemkę.- Miałem na myśli przeciwnika który z tym numerem mnie krył.

- No ja myślę. W takim razie wracamy do gry.

- Tak.

- Tak!- Wykrzyknęliśmy wspólnie chórem. Duch drużyny był ważny. Tyle, że dla mnie teraz jakby trochę mniej. Bo wciąż wracała do mnie uwaga kolegi z zespołu. I reakcja Karola. Dlaczego zareagował złością? Przecież on nigdy się nie złościł. I o jaką dziewczynę mogło chodzić?

Po kilku minutach gdy podczas której z trudem koncentrowałem swoje myśli na grze i na wyciągnięciu odpowiednich wniosków w końcu zrozumiałem. Mówił o Agnieszce. Musiał mieć ją na myśli i to dlatego próbował uciszyć Kocią Karmę. Bo doskonale mnie znał i wiedział że Panna Młynarczyk coś znaczy zarówno dla mnie jak i dla niego.

Wróciłem myślami do wydarzeń sprzed kilku tygodni które teraz wydawały mi się być oczywistymi symptomami. To jak nie podobały mu się moje żarty wobec tej nowej, to jak odwiózł ją do domu nikomu o tym nie mówiąc, to jak skłamał że to jego wylosowała podczas robienia plakatu na gegrę. Ale przecież doskonale już wiedziałem o jego uczuciu. Uderzyło mnie natomiast to, że dopiero teraz zrozumiałem iż ona też coś do niego czuje.

Nie mogłem zrozumieć czemu aż tak bardzo mnie to zabolało. Przecież miałem zamiar o niej zapomnieć. Chciałem ją znielubić, a może nawet znienawidzić. Próbowałem wmówić sobie, że to nic dla mnie nie znaczy. W końcu co za różnica czy nie chce być ze mną czy też z nikim innym? To nie powinno mieć dla mnie żadnego znaczenia, bo biorąc pod uwagę kwestię logistyczną i tak nie będzie moja. Tyle, że gdy zdałem sobie sprawę iż wybrała Karola…wstąpiło we mnie coś dziwnego. Złość i żal skierowany do niej, do Karola, a może do całego świata? Nie wiedziałem. Dlatego zamiast to roztrząsać próbowałem skoncentrować całą swoją energię na grze. Z furią i jeszcze szybciej poruszałem łyżwami próbując przejąć krążek a gdy to zrobiłem strzeliłem precyzyjną bramkę, która wywołała szczery podziw. Szkoda tylko, że dla mnie nic nie znaczyła. Potem brałem udział w jeszcze kilku mniej lub bardziej brawurowych akcjach z których część zakończyła się sukcesem. W jednej z nich nie mogłem zmusić się do podania krążka Karolowi, chociaż za mną podążało troje zawodników a on akurat nie był kryty. Ale jak miałem stanowić z nim drużynę skoro miałem zamiar go pobić? Poza tym może nieco utrudniałem sobie życie, ale  jeszcze za parę ślizgów zdobędę kolejną…

Bach.

Potężny cios tak mnie oszołomił, że na moment nie byłem w stanie złapać oddechu, a coś szumiało mi w uszach. Przez krótką chwilę mnie zamroczyło, a gwizdek sędziego niemal wwiercał mi się w mózg. Potem poczułem cholerny ból w czaszce. I zdałem sobie sprawę, że jednak się przeliczyłem przeceniając swoją szybkość.

Właściwie to nie była moja wina; w ostatnim momencie gdy osiągnąłem dużą prędkość pojawił się przede mną przeciwnik na którego wjechałem z całym impetem. On oberwał tylko końcem kasku, ale jak wjechałem wprost na niego. Siła uderzenia skierowała mnie pod samą banderę przez co uderzyłem głową w koniec boiska… Dopiero po kilku momentach które dla mnie wydawały się płynąć jakby wolniej pojawiła się koło mnie masa twarzy, które coś szeptały próbując mnie podnieść. Wtedy poczułem coś ciepłego cieknące mi po twarzy. Krew. Cholera, tylko tego mi brakowało.

- O Boże, on jest ranny.- Pisnął ktoś.

- Zawołajcie lekarza!

- Bandaż!

- Pomóżcie mu.

- Nic mi nie jest.- Usiłowałem protestować, bo rzeczywiście po wcześniejszym oszołomieniu nie było ani śladu. Udało mi się pozbierać, choć uderzenie sprawiało mi ból promieniujący z lewej strony skroni aż po szyję. Próbując zlokalizować ranę wymacałem ostrożnie najbardziej bolące miejsce. Wszystko wskazywało na to, że znajdowało się blisko ucha. 

Mimo protestów zostałem wyniesiony na noszach niczym inwalida. Musiałem się pogodzić, że na resztę meczu zagra za mnie mój zmiennik, który przy tej przewadze jaką mieliśmy powinien sobie poradzić. Bałem się jednak, że moje poświęcenie pójdzie na marne i przewaga zostanie utracona.

Tak się jednak nie stało. Niecały kwadrans później ogłoszono zwycięstwo mojej drużyny okupione wysokim poświęceniem (chyba spiker miał na myśli mnie). Potem na boisko weszła maskotka drużyny, odśpiewano hymn i wręczono puchar. A ja mogłem wrócić do domu.

Mama wraz z siostrą i gosposią bardzo poważnie podeszli do mojego zranienia. Okej, może i bandaż którym okręcono moją głowę na całej jej objętości wyglądał dość groźnie ale mimo to nie była mi potrzebna żadna tomografia czy rezonans czaszki. Tłumaczyłem mamie, że pielęgniarka szkolna nawet tego nie sugerowała, ale ono zawsze była przewrażliwiona. Także skończyło się na tym, że pojechaliśmy do prywatnego szpitala gdzie lekarz stwierdził dokładnie to samo co mówiłem. „To tylko przecięta skóra nawet nie wymagająca szycia, która uszkodziła cienką żyłę”, tłumaczył mojej rodzicielce. „To stąd te obfite krwawienie”. Niestety, nie dało się jej niczego przetłumaczyć. Wspominała więc o założeniu szwów, przepisaniu leków przeciwbólowych czy zrobieniu ponownych badań mózgu. Lekarz w końcu niechętnie się na to zgodził, choć badanie niczego nie wykazało: nawet lekkiego wstrząśnienia mózgu. Pozwoliło tylko uspokoić się mamie a placówkę zaopatrzyć w dodatkowe 300 zł za przeprowadzony zabieg.

Wróciwszy z powrotem do domu udałem się do swojego pokoju. By pozbyć się biadolącej mi nad głową Mai zmyśliłem, że głowa wciąż mnie boli, choć dzięki przepisanym lekom wcale nie czułem bólu. Potem wykąpałem się i zasnąłem.

Gdy się obudziłem było koło północy. Chyba przyczyną mojej pobudki było pragnienie, które musiałem zaspokoić. Zapalając światło wyszedłem więc ze swojego pokoju by nalać sobie soku z kuchni. Jednak już w oddali usłyszałem dochodzące z gabinetu ojca krzyki. Nie potrafiłem rozróżnić słów, ale podchodząc bliżej z każdym krokiem słyszałem coraz więcej.

Mama lamentowała na to, że nigdy nie ma go z nami.

On narzekał, że ktoś musi utrzymywać naszą rodzinę.

Normalka, w sumie nic nowego. Tyle tylko, że jedno zdanie które wypowiedziała mama mnie zdziwiło:

- Nie rozumiem dlaczego. Dlaczego nie potrafisz okazać im chociaż odrobiny uczucia? Krzysiek bardzo liczył dziś na twoją obecność, wiesz?

- Bzdura.- Skwitował to ojciec.- Rozumie, że miałem ważną sprawę.

- Może i rozumie, ale jest mu przykro. I tylko udaje, że to nie ma dla niego żadnego znaczenia. Nie rozumiesz? On potrzebuje twojej uwagi.

- Za kilka miesięcy skończy 19 lat. Nie sądzisz, że jest na to zbyt dużym chłopcem?

- Nie odwracaj kota ogonem. Doskonale wiesz o czym mówię. Przecież to twój syn, Włodzimierz. Dzisiaj miał poważny wypadek, wiesz? A ty nawet nie odebrałeś telefonu gdy dzwoniłam byś pojechał z nami do szpitala.

- Przecież tylko się przewrócił. Nic złego mu się nie stało.

- Ale mogło. A ty nawet nie raczyłeś odebrać przeklętego telefonu.

- Miałem ważne spotkanie z radą nadzorczą która…

-…guzik mnie to wszystko obchodzi!

- Jasne. Tylko fakt, że masz dzięki temu pieniądze na nowe futro już się liczy, co?

- Jesteś podły, wiesz? Sugerując, że…- Odszedłem nie wysłuchawszy odpowiedzi mamy do końca. Bo nie miałem zamiaru tego robić. Kłótnie moich rodziców właściwie z mniejszymi bądź większymi zmianami przebiegały tak samo. Ale tym razem zrozumiałem, że moja mama wie.

Może i rozumie, ale jest mu przykro… tylko udaje, że to nie ma dla niego żadnego znaczenia. Nie rozumiesz? On potrzebuje twojej uwagi.

 

Tak bardzo mi przykro, kochanie. Tata na pewno przyjdzie na twój następny mecz.

 

Żal mi go pani Kwiatkowska. Widzę jak gaśnie gdy tylko Włodek go ignoruje.

 

A więc starałem się na marne; moja matka i tak wiedziała jak bardzo jestem emocjonalnie niedojrzały i łaknę uczucia ojca. Czy wiedziała też, że to z tego samego powodu zainteresowałem się w ogóle Build&Project? Czy myśli, że nadal tak jest?

Poczułem, że nagle rozbolała mnie głowa. I wcale nie miało to nic wspólnego z odniesioną dzisiaj raną.

Nazajutrz zjawiłem się w szkole mimo sprzeciwów matki. Ale przekonałem ją, że kolejny dzień absencji spowodowałby u mnie jeszcze większe zaległości w szkole. Zgodziła się więc choć nie pozwoliła mi dziś jechać własnym autem tylko odwiozła mnie razem z Majką każąc jej mnie pilnować. A ta mała wariatka potraktowała to bardzo poważnie i odprowadziła mnie nawet pod samą klasę! Na szczęście nie czekała aż tam wejdę, więc spokojnie mogłem zdjąć bandaż którym wciąż owinięta była moja głowa i zostawić tam tylko plaster. W zasadzie już tuż po wypadku nie krwawiła, więc bez sensu było owijać głowę białą taśmą. Przez to tylko wszyscy uczniowie, których minąłem na korytarzu gapili się na mnie jakby nagle wyrosła mi trzecia ręka.

Chociaż podjąłem zabieg odwrócenia od siebie uwagi i tak po wejściu do klasy podeszło do mnie kilka osób pytając o wypadek i wyrażając z tego powodu swoje ubolewanie. Chwalili przy tym moją jazdę, niektórzy opisywali jak wyglądała moja zakrwawiona twarz, a niektóre dziewczęta- na przykład Sylwia- ostentacyjnie wzdragała się gdy tylko padało słowo „krew”. Nieco mnie to bawiło, ale że nigdy nie lubiłem szumu wokół siebie wolałem zmienić temat, więc usiadłem do swojej ławki odwracając się w stronę kumpli: Bartka i Andrzeja, bo mojego partnera z ławki Karola jeszcze nie było. Tego pierwszego przeprosiłem za to, że nie oddzwoniłem (bo zrobił to gdy poszedłem spać), a drugiemu zdałem całą relację. Potem zaczęliśmy gadać o mojej nowej grze i o tym, że Sławiński koniecznie musi w nią zagrać. W pewnym momencie jednak usłyszałem głos Sylwii Budnickiej:

- Hej, żebraczko co się tak na niego gapisz?- Od razu zrozumiałem o kim mowa i kto właśnie przyszedł do klasy nawet jeśli się nie odwróciłem. I choć powinienem stanąć w jej obronie, bo teraz naocznie przekonałem się jak traktują ją inni to konsekwentnie milczałem. W końcu nie byłem jej nic winien. Poza tym miałem zamiar o niej zapomnieć. Wybrała Karola to jej problem: niech radzi sobie z zaczepkami sama.- No co teraz nie jesteś już taka odważna, co?- Kontynuowała prześmiewczo Sylwia - Masz ochotę opatrzyć mu rany? A może napisałaś kolejny wierszyk o jego uśmiechu i palpitacjach serca?

- Aga, chodź do nas.- Usłyszałem głos jej koleżanki z ławki. Tej, z którą są praktycznie nierozłączne.- Nie zwracaj na nią uwagi, bo nie warto.

- O jasne.- Ponownie zakpiła Sylwia.- Zakochana żebraczka wie, że nie ma u ciebie szans, co Krzysiek?- Gdy bezpośrednio zwróciła się do mnie, nie mogłem już dłużej udawać, że niczego nie słyszę. Większość osób znajdujących się w sali spojrzała na mnie oczekując jakiejś reakcji. A ja mimo usilnych starań spojrzałem tego dnia po raz pierwszy na Agnieszkę. A gdy nasze oczy się spotkały wiedziałem już, że mimo wszystko muszę stanąć w jej obronie.

- Wystarczy już Sylwia.- Rozległ się męski głos. Szkoda tylko, że nie należał do mnie, tylko do wchodzącego właśnie Karola. Znów mnie ubiegł wychodząc na bohatera. Nie uszło mojej uwadze, że na jego widok twarz Młynarczyk się rozluźniła. By tego nie widzieć szybko odwróciłem od niej wzrok.- Jak głowa?- Zwrócił się Zawadzki zajmując miejsce obok mnie w ławce.

- W porządku.- Odparłem mu machinalnie.

- To dobrze. Bałem się, że mogłeś nieźle oberwać. Mocno przywaliłeś w tą bandę.

- Tak to tylko wyglądało. Kask zamortyzował całą siłę uderzenia.

- Miałeś szczęście, że ta brawura nie zakończyła się dużo groźniej. Nie chcę robić ci wyrzutów, ale czemu do diabła nie podałeś mi krążka?

- Bo…nie zauważyłem że nie byłeś kryty.- Mrugnąłem po dłuższej chwili. On z kolei posłał mi wtedy spojrzenie typu: „Serio? A tu rośnie mi czołg.” Dlatego nieco wkurzony powiedziałem byleby tylko coś mówić:- Okej, chciałem zabłysnąć, ale mi się nie udało. Jestem próżny, przez tyle lat znajomości i wypominania mi tego nagle o tym zapomniałeś?- Nic na to nie odpowiedział. A mi zdawało się, że po raz pierwszy odkąd poznaliśmy się z Karolem, czyli od ponad 10 lat w jego towarzystwie nie czułem się swobodnie i wcale nie chciałem prowadzić z nim żadnej rozmowy. On chyba to wyczuł, bo nie drążył dalej tematu pytając Andrzeja o jego ostatnią kłótnię z Kamilą. A potem zaczęła się lekcja.

W zasadzie to żałowałem, że przyszedłem, bo ciągłe przypominanie mi o wczorajszym wypadku bardzo mnie męczyło. I to wyolbrzymianie go do nie wiadomo jak dużej rangi; tylko na długiej przerwie usłyszałem, że naderwało mi się ucho albo że mam założone aż siedem szwów. Ci licealiści to potrafią mieć wyobraźnię. Przez ten cały czas myślałem o Agnieszce. Nie, nie o tym jaka jest wspaniała; wręcz przeciwnie. Czekałem z jej strony na jakiś znak- groźbę że powie wszystkim o naszej poniedziałkowej rozmowie, może próbę szantażu. Albo nawet zwykłe naigrywanie się, nie wiem cokolwiek. Ale ona udawała, że nic się miedzy nami nie stało. Tak jakbym na tamtej sali gimnastycznej nie wyznał jej uczuć a ona ich nie wyśmiała. Dopiero na w-f, podczas którego zmuszony byłem siedzieć na trybunach jako niedysponowany z powodu wczorajszego wypadku zrozumiałem dlaczego bezpośrednio od samej zainteresowanej. A to za pośrednictwem mojej siostry, która podeszła do Agnieszki żądając rozmowy.

Hala, na której zazwyczaj mieliśmy zajęcia sportowe była podzielona na cztery duże części z których każda samodzielnie miała długość boiska do siatkówki. Dlatego jednocześnie mogły się na niej odbywać zajęcia czterech grup sportowych. Dodatkowo oddzielała je gruba warstwa kotar, a na końcu każdej z nich było miejsce na korytarz. Za nim znajdowało się wejście na trybuny na których znajdowałem się właśnie ja. Majka złapała Agnieszkę właśnie w takim korytarzu.

- Och Aga tak się cieszę! Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś.- Słysząc to szybko nadstawiłem ucha by usłyszeć odpowiedź Agnieszki. Ale właściwie nie musiałem tego robić, bo moja postrzelona siostrzyczka właśnie ciągnęła ją na trybuny. No pięknie. A więc zaraz mnie zauważą i nici z podsłuchiwania. By temu zapobiec odwróciłem głowę chowając się za dużą ławką.

- O czym? Czy myślę o tym samym co ty?- Odpowiedziała Majce Młynarczyk, co usłyszałem już bardzo wyraźnie. Dzieliło nas może dwadzieścia metrów.

- Tak, chodzi mi o ciebie i mojego brata. Dopiero co dowiedziałam się o walentynce, bo nie byłam w szkole przez dwa dni. Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś, że ty i on...? Nawet nie wiesz jak się cieszę. Wiesz, zupełnie się tego nie spodziewałam, myślałam że się nie lubicie. Chociaż ta twoja pozorna nienawiść, potyczki słowne i wczorajsze zachowanie na trybunach…Wyglądałaś na przerażoną gdy go sfaulowali. Musimy wyjść jutro gdzieś razem. To znaczy ty, Krzysiek ja no i może Karol do pary. Na prawdziwą randkę. Ale będzie fajnie...- Słuchając paplaniny siostry zatrzymałem się bliżej na dwóch faktach. Po pierwsze, skoro ta plotkara miała takie informacje znaczyło to, że jednak moje zachowanie wobec Agnieszki było łatwo rozszyfrowywalne dla niektórych, choć na razie była to tylko faza plotek. Z tego powodu musiałem to jak najszybciej zdusić w zarodku. Jeszcze tego brakowało by uważano, że ganiam za jakąś spaloną żebraczką. Po drugie Majka wyraźnie sugerowała, że zachowanie jej nowej przyjaciółki cechuje przekora. No i że wczoraj gdy miałem wypadek podczas gry bardzo ją to zmartwiło…Nie miałem pojęcia czy to prawda, choć bardzo chciałem w to wierzyć. Ale z drugiej strony to mówiła moja siostrzyczka, którą znałem nie od dziś. Nie od dziś wiedziałem więc, że lubi wszystko wyolbrzymić. Dlatego tym bardziej ważna była dla mnie odpowiedź jej rozmówczyni.

- Maja, nie łączy z Krzyśkiem żadne uczucie. I to nie ja jestem autorem tamtej walentynki. Ktoś po prostu chciał mi dopiec podając się za mnie. To wszystko.- Słysząc to zdaję sobie sprawę, iż wcześniej wstrzymałem oddech. Dopiero teraz wypuściłem powietrze.

- Och, więc wy nie jesteście razem?

- Nie- Ponownie padła taka sama odpowiedź, która spowodowała, że czułem jak moje gardło wysycha na wiór.

- Na pewno nic do niego nie czujesz?- Dopytywała znów Majka, a ja wcale nie chciałem słuchać tak samo negatywnej odpowiedzi jej rozmówczyni. Kto powiedział, że podsłuchiwanie jest fajne? Miałem straszną ochotę minąć je i wyjść. Ciekawe jakby zareagowały wiedząc, że słyszałem ich rozmowę? Na Mai pewnie nie zrobiłoby to żadnego wrażenia, ale Agnieszka…Ona z pewnością poczułaby się zakłopotana…

- Tak, na pewno.

- A on do ciebie? No bo wiesz, ostatnio chodzi jak struty...- Co?! Jak moja własna krew może mnie aż tak zdradzać? I na dodatek przypisując mój zły humor zauroczeniem tej, tej…dziewczyny która właśnie powiedziała, że nic do mnie nie czuje? Przecież ja wcale jej nie kocham! Tylko się głupio zauroczyłem. Poza tym, jaki struty do cholery?- Może gdybym go zapytała... Chcesz wiedzieć?- Tak, niech powie że tak, prosiłem w myślach. A ja wówczas powiem mojej siostrze, że Agnieszka jest plebejską wieśniaczką, wobec której udawałem miłość i się z niej nabijałem. Potem ona to jej przekaże i..

- Nie, jestem pewna, że on nic do mnie nie czuje. Wiesz chyba nawet niezbyt mnie lubi.- Cholera, a więc mój plan…zaraz, zaraz: czy ona sądzi, że ja jej nie lubię? Czy to znaczy, że mogę odetchnąć z ulgą, bo moje zachowanie podczas naszej rozmowy w cztery oczy odebrała jako żart? Moja ulga jest tak wielka, że na moment gubię wątek ich rozmowy. A przynajmniej do czasu gdy nie pada pytanie:

- Podoba ci się ktoś inny? Och, a więc to prawda! Kto to?

- Nikt. Daj już spokój z amorami. Zaraz zaczynam w-f.

- To dlaczego tak się zarumieniłaś?- Usłyszałem śmiech mojej siostrzyczki, a potem szybko rzucone jej na pożegnanie „cześć”. W głowie jednak wciąż pobrzmiewają mi słowa Majki niosące gorzką prawdę.

A więc jednak miałem rację. Agnieszka od początku zabujała się w Karolu, a on w niej. I to wcale nie Zawadzki, ale to ja byłem tym trzecim, tym zbędnym. Dlatego to ja musiałem się usunąć w cień.

Mimo swojego postanowienia nie mogłem przestać jej obserwować. Widziałem więc jak bardziej skupiona na wewnętrznych myślach niż grze w siatkówce próbuje udawać że gra. Uśmiechnąłem się gdy w pewnym momencie zauważyłem jej odbicie. Była kiepska. Nawet bardzo kiepska jak typowa dziewczyna. Ale mimo to szybko potrafiła zareagować dzięki czemu nadrabiała swoją wątpliwą technikę. Ciekawe czy w ogóle w jej szkole mają tak dużą salę i warunki do gry, zastanawiałem się. W pewnej chwili zauważyłem jak Młynarczyk patrzy w drugi koniec boiska. Co prawda właśnie czekano na serw jakiejś dziewczyny, ale mimo wszystko powinna być choć trochę bardziej skupiona. I okazało się, że miałem rację bo koleżanka Sylwii, Gośka widząc to specjalnie podała piłkę trochę wyżej niż potrzeba o mało co nie uderzając jej w głowę. Jezu, co za perfidia. Miałem szczerą ochotę krzyknąć na tę idiotkę. Tylko nie wiedziałem czy bardziej okazała się nią być Małgośka czy Agnieszka. Poza tym…poza tym ta druga właśnie na mnie spojrzała unosząc głowę wysoko do góry. Zauważyłem jak jej oczy robią się wielkie i w końcu dotarło do mnie, że zrozumiała, iż musiałem słyszeć jej rozmowę z Majką. Momentalnie na moich ustach pojawił się uśmiech. Zwłaszcza gdy ona podeszła do w-fisty idąc w kierunku korytarza. Początkowo sądziłem, że ma zamiar podejść do mnie, ale szybko zdałem sobie sprawę, że bardziej zależy jej na ucieczce. Dlatego sam nie wiem czemu zamiast jej na to pozwolić gdy zauważyłem jak wchodzi do damskiej przebieralni, uprzednio dyskretnie badając czy nikt mnie nie widzi, zrobiłem po chwili to samo.

Gdy wszedłem do pomieszczenia pełnego damskich ciuszków zauważyłem jak siedzi na ławce chowając twarz w dłoniach. Czyżby płakała?

- Coś ci się stało?- Spytałem ją cicho. Słysząc mój głos zamarła ukazując swoją twarz. Na szczęście nie płakała.

- Nie, wszystko w porządku.- Odpowiedziała mi równie cicho. Potem przez chwilę po prostu patrzyliśmy sobie w oczy. Dopiero po dłuższym momencie ona otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale w ostateczności tylko chrząknęła. I wstała z ławki. A ja zdałem sobie sprawę, że najwyraźniej chce odejść. By jakoś ją zatrzymać powiedziałem:

- Słyszałem o czym rozmawiałaś z Majką.- Moje słowa wywołały pożądany efekt. Dziewczyna przystała w miejscu czekając na to co powiem dalej. Może to dlatego, że nie patrzyła na mnie zmusiłem się do dodania:- Dzięki, że nic jej nie powiedziałaś o tym, że ja...co wtedy ci powiedziałem. I w ogóle nikomu.- Szybko pożałowałem swojego wyznania. A co jeśli to wcale nie jej empatia spowodowały iż nie wyznała nikomu prawdy? Może po prostu chciała mnie dłużej podręczyć w niepewności by uderzyć w chwili gdy się tego najmniej spodziewam? Poza tym przecież miałem udawać, że to był tylko żart. Czemu więc teraz to wszystko zepsułem?

- Nie ma za co. Po co ktokolwiek miałby o tym wiedzieć?- Padła jej odpowiedź, która mnie uspokoiła.- To w sumie nasza sprawa.- Zauważyłem, że jest jej niezręcznie o tym mówić, ale mimo wszystko musiałem dociec jej motywów by wiedzieć na czym stoję, więc kontynuowałem:

- Mogłabyś zemścić się na mnie za wszystko co ci zrobiłem.- Podsunąłem jej pomysł na ukaranie samego siebie niczym ostatni kretyn. Miałbym się z pyszna gdyby z niego skorzystała.

- No cóż może i tak, ale z czego jak z czego z czyichś uczuć się nie żartuje. Sama się o tym przekonałam gdy ktoś podszył się za mnie w tej walentynce.- Na samo wspomnienie czerwonej koperty zalała mnie złość. Dlaczego wciąż udawała, że to nie ona była jej autorką najpierw przed Mają a teraz przede mną? Czy rzeczywiście nie miała nic z nią wspólnego czy może aż tak dobrze gra? By się o tym przekonać rzuciłem lekko ironicznie:

- Empatia wprost od ciebie bije.

- Złości cię to?- Odpowiedziała mi prowokacyjne zakładając ręce pod biodra. To sprawiło, że na dłuższą chwilę mój wzrok zatrzymał się w miejscu gdzie jej talia przechodziła w biodra. A potem trochę…wyżej. Sportowa koszulka bardzo dokładnie przylegała do jej ciała, które choć nie było wysportowane, bardzo przypadło mi do gustu.- Więc zdecyduj się czy mam siedzieć cicho czy wszystkich poinformować.- Jej dalsze słowa sprawiły, że zaprzestałem obserwowania łagodnej krzywizny jej ciała. Bo zdałem sobie sprawę, że jednak może w każdej chwili zdradzić co zdarzyło się na tamtej hali tylko dlatego, że ją denerwuję. A to może przecież nastąpić w każdym momencie. 

- Brawo, brawo.- Rzuciłem jednocześnie klaszcząc w dłonie by za wszelką cenę pokazać jej, że nie może mnie szantażować, bo mam to gdzieś. Miałem szczerą nadzieję, że dała się nabrać na te prowokacyjne gadki.- A jednak nie jesteś taką świętoszką za jaką chcesz uchodzić.

- Posłuchaj, już po tamtej rozmowie w hali doszłam do wniosku, że jakiekolwiek rozmowy między nami do niczego nie prowadzą dlatego niech każdy idzie swoją drogą. Poza tym powiedziałeś, że nie będziesz się zbliżał do mnie przez ten miesiąc. Zapomniałeś już o tym czy zawsze jesteś taki niesłowny?- Jej słowa trochę mnie uspokoiły, ale nie całkiem. Postanowiłem więc grać w otwarte karty.

- Nie zapomniałem. Ale chciałem znać twoje zamiary.- Tym razem to ona się lekko roześmiała.

- A więc myślałeś, że rozgłoszę wszem i wobec żeby najpopularniejszy chłopak w szkole chciał zaprosić mnie na obiad? O nie dziękuję, bardzo za taką popularność.- Jej następne słowa wzbudziły we mnie złość.

- A więc milczysz tylko dlatego, że tobie jest niewygodnie tak? Uważasz, że gdyby ktokolwiek się dowiedział to wstyd byłby twoim udziałem?- Żachnąłem się, bo nie zdawałem sobie dotąd sprawy, że dla jakiejkolwiek dziewczyny byłby to wstyd. I teraz nie omieszkałem jej tego powiedzieć.

- Na pewno nie dla Sylwii.- Padła jej odpowiedź.- Dzisiaj chyba bardzo się o ciebie martwiła przed lekcjami.

- Widzę, że bacznie mi się przyglądałaś, co?  Zazdrosna? Ale niestety, już nie zamierzam ponowić propozycji. Kilka dni temu chyba coś mi odbiło, że zaproponowałem ci obiad. No ale chyba się domyśliłaś?- Wiem, głupie zagranie. Mówić dziewczynie którą się bardzo lubi coś przeciwnego tylko dlatego, że ona nie odwzajemnia tego uczucia. Bardzo dojrzałe, ale nie mogłem się powstrzymać by tego nie zrobić. Widocznie jeszcze było coś we mnie z dziecka.

- Po co tu w ogóle przyszedłeś?- Spytała retorycznie.- Widzę, że sprawia ci niezwykłą przyjemność dręczenie mnie.

- Nawet nie wiesz jaką. To co kiedy napiszesz mi kolejny wierszyk co?- Tak, to też wiem; to już całkiem infantylne zachowanie, ale lepszego ataku nie mogłem wymyśleć. A przynajmniej nie w tamtej chwili.

- Ja nie napisa...-Zaczęła, ale nie dokończyła. W jej oczach pojawił się jakiś błysk.- Pokazywałeś komuś tę walentynkę?

- Tylko chłopakom. No i tobie. Po co pytasz?

- O oni? Czy mówili komuś co było w tej walentynce?

- Jezu, nie wiem, nie sądzę. Minęło za mało czasu, bo potem mieliśmy cały czas trening do wczorajszego meczu. O co ci znowu chodzi?- Spytałem po dłuższej chwili gdy nic nie odpowiedziała, ale chyba był to celowy zabieg i ona nie zamierzała mi niczego wyjaśniać. Dlatego trochę zły dodałem prowokacyjnie:- Zmieniasz temat jak jakaś wariatka.

- To już nie ważne.- Rzuciła niczego mi właściwie nie wyjaśniając. A ja zostając sam w damskiej szatni zacząłem się w końcu zastanawiać kto tak naprawdę do cholery wysłał mi tę głupią walentynkę.