TO NIE JEST KOLEJNA CZĘŚĆ OPOWIADANIA DRUGA SZANSA.
Niestety z przyczyn zdrowotnych nie miałam ostatnio czasu na pisanie, także w ramach przerwy postanowiłam opublikować fragment opowiadania które zaczęłam pisać dawno temu, tuż po ukończeniu Od nienawiści do miłości. W zasadzie ma z nim bardzo dużo wspólnego, o czym-jestem pewna- przekonacie się po kilku wersach czytania. Mam tylko nadzieję, że nikt nie odbierze tego jak "odgrzewany kotlet".
Pip. Piiiip. Piiiiiip!!!
Dźwięk klaksonu dochodzący z jakiegoś auta
znajdującego się w pobliżu wywołał na mojej twarzy uśmiech, a nie tak jak
zwykle irytację. Z trudem tłumiłem chęć śmiechu.
- Hej, co to? Wypadek jakiś czy jak?
- Nie.- Odparłem do słuchawki, którą
miałem przyczepioną do ucha by móc bez przeszkód kontynuować rozmowę
telefoniczną podczas prowadzenia samochodu.- Po prostu korki. A gościu w
czarnej sportowej furze przede mną chyba pomylił dwupasmówkę z autostradą albo
dawno nie jeździł po Warszawie skoro nie ma pojęcia jak duże oblężenie jest o
tej porze dnia na ulicach.– Skomentowałem to tylko.
- I tak cię to cieszy?
- A kto powiedział, że mnie cieszy?-
Roześmiałem się.
- Twój głos. Oj, chyba nieźle im
dokopaliście, co? Nie muszę właściwie o to pytać.
- Rzeczywiście. Wygraliśmy. Ale rzutem na
taśmę. Ci amatorzy trochę podszkolili się przez ostatni rok, mówię ci. A i my
podeszliśmy do tego zbyt lajtowo: wiesz Karol nawet wprowadził na boisko Kocią
Karmę.- Miałem na myśli lubianego przeze mnie i zespół chłopaka, który był
członkiem klubu hokejowego, ale oprócz tego niestety miłośnikiem kotów. Z tego
powodu niestety wciąż nimi pachniał. I broń cię Panie Boże by rzucić na ich
temat jakąś uwagę. Biedakowi tak zapalały się ogniki w oczach, że potrafił
gadać o kuwetach, mruczeniu i drapaniu ponad godzinę. I wcale nie żartuję.
- Wow, no to rzeczywiście. Przecież on gra
dopiero od trzech czy czterech miesięcy.
- Mnie to mówisz? Ale wiesz jaki jest ten
nasz Karolek: miłosierny, nie ma co.- Skwitowałem to tylko, bo to właśnie
Zawadzki dzierżył miano kapitana naszej drużyny. I mówiąc szczerze świetnie
sprawował tę funkcję.
- Co prawda to prawda.- Zgodził się ze mną
Bartek.- Czasami rzucając jakąś wredną uwagę czuję się przy nim tak jakbym co
najmniej oblał kwasem jakąś babkę na ulicy. Ale dobra, do rzeczy. Jest sprawa,
stary.
- Jaka sprawa? Więc nie dzwoniłeś po to by
spytać o wynik meczu?- Spytałem retorycznie. Bo Bartka w ogóle nie interesował
hokej. On miał swojego tenisa ziemnego i w ten sposób spędzał wolny czas.
Jeśli naturalnie nie spędzał go ze mną i Karolem. Razem stanowiliśmy paczkę.
- Szczerze mówiąc, nie spędzałoby mi to dzisiejszej
nocy snu z powiek. I dobrze wiesz, że pytałem z grzeczn…- Ostatniego zdania nie
dosłyszałem, bo facet w sportowej furze znów zaczął się niecierpliwić
wciskając klakson. I po cholerę on to robi? Przecież samochody nie rozstąpią
się przed nim jak Morze Czerwone przed Mojżeszem.- Jej, co to za dupek?
- Właśnie myślałem o nim coś podobnego.
- Dobra, w takim razie się streszczam.
Andrzej organizuje dzisiaj małe przyjęcie z okazji waszej wygranej.
- No tak, mogłem się domyślić.- Mrugnąłem
pod nosem. Sławiński był ostatnim
członkiem naszej męskiej paczki. Był również największym imprezowiczem i naczelnym
podrywaczem. Dlatego wiedziałem, że dzisiejsza biba pełna będzie dziewcząt.
Może nawet z naszego liceum?
- Zaczynamy o dwudziestej.
- Serio? A kończymy po wieczorynce?
- Nie bądź wredny. Przecież wiesz, że ze
względu na Kacpra Jędruś nie może za długo balować we własnej chacie.
- Tak wiem.- Zgodziłem się pokornie, choć
przy każdej okazji niemiłosiernie sobie z niego kpiłem. Bo Kacper był jego
niespełna pięcioletnim bratem. A ten fakt w przypadku prawie
dziewiętnastoletniego chłopaka jakim był Andrzej nie wiedzieć czemu bardzo go
irytował. Nie bardzo rozumiem właściwie czemu. Owszem, gdyby moi rodzice
powiedzieli mi, że będę miał kolejną siostrzyczkę lub braciszka pewnie też
byłoby to dziwne. Ale z drugiej strony znaczyłoby to przynajmniej, że coś do
siebie czują…
- Tak więc o ósmej, ale zanim przyjedziemy
chciałem zrobić małe zakupy. No wiesz, jakieś przystawki, przekąski. Ten nasz
Casanova pewnie ogarnie tylko alko.
- Jasne. Jak dojadę do domu: co biorąc pod
uwagę obecny stan na drogach nastąpi może za godzinę lub dwie, to dam ci znać.
- Może nie będzie tak źle. Ale mimo
wszystko zadzwonię później.
- Na razie. I wpadnij, nawet jeśli
spóźniony.
- Jasne, jak tylko się trochę ogarnę.
Cześć.
- Cześć stary.- Pożegnaliśmy się, a jak
chwilę później z ulgą ruszyłem swoim autem. Miałam nadzieję, że moje proroctwa
dotyczące długości jazdy o jakich poinformowałem Bartosza się nie sprawdzą.
Niecałą godzinę później wciąż w świetnym
humorze wróciłem do domu. Tam czekała już na mnie mama, której zdałem
pospieszną relację z meczu, a potem wymigałem się koniecznością wzięcia
prysznica. Ale gdy już zdjąłem koszulkę by szykować się do tej czynności po
szybkim pukaniu do mojego pokoju bez potwierdzenia weszła moja młodsza
siostrzyczka, Majka.
- I jak tam mecz?- Spytała.
- Dobrze. Było tak jak zakładaliśmy:
wygraliśmy bez większych problemów.- Okej, trochę się popisywałem, ale w końcu
miałem do tego prawo, prawda?
- Wow, to super.- Ucieszyła się.- Ile
wygraliście?- Trochę zdziwiło mnie jej zainteresowanie hokejem i nadgorliwość z
jakim je okazywała, ale mimo konieczności przygotowań do dzisiejszej imprezy
możliwość popisania się swoimi osiągnięciami była większa. Tak więc zacząłem
wdawać się w dłuższy wywód by wytłumaczyć skomplikowaną akcję jaką
przeprowadziła nasza drużyna gdy Maja w pewnym momencie przerwała mi z
niecierpliwością.- No a Karol? Nie przyjechał z tobą?- W tej chwili
zrozumiałem, że gdy ja jak ostatni głupek się produkowałem jej bardziej na
słuchaniu o wyczynach brata zależało na słuchaniu o wyczynach jej ukochanego
Karola który prawdę mówiąc miał ją w…hm, lekkim poważaniu.
- Tak, Maju był tam Karol. I tak, strzelił
bramki. Nawet kilka.
- Ojej. Szkoda, że nie mogłam tego
widzieć. Chciałam iść, ale ojciec powiedział, że nie będzie odwoływał moich
zajęć hiszpańskiego tylko z powodu meczu.- Wywróciła oczami w geście, który
doskonale oddawał jej stosunek do naszego ojca. Bo ona stale się z nim kłóciła
i darła koty. W sumie nie wiedziałem dlaczego. Okej, ojciec nie był łatwym
człowiekiem, ale jego pochwały i aprobata były tym cenniejsze i bardziej
wartościowe niż wówczas gdyby szafował nimi na prawo i lewo.- No, więc?
- Więc co?
- No powiedz mi o Karolu.- Nalegała.
Spojrzałem na nią z wyrażającą ubolewanie miną.
- Majka, jakbyś nie zauważyła chciałem się
wykąpać.
- Jasne, że zauważyłam. A raczej poczułam.
Śmierdzisz.- No tak nie ma to jak bezpośredniość młodszej siostrzyczki.
- W takim razie może dasz mi szansę pozbyć
się tego smrodu?
- Okej, pogadamy jak się ogarniesz.
- Raczej nie. Wychodzę do Andrzeja.
- Znowu? Przecież przedwczoraj też
imprezowaliście.
- Bo były jego imieniny.
- Ta, a dzisiaj co? Kolejne?
- Świętujemy wygrany mecz.
- Akurat. Przecież tylko ty z Karolem
jesteście w zespole hokejowym.
- I co z tego? Jako mój przyjaciel…
- Tere fere.- Przerwała mi złośliwie.- Tylko
chlacie piwsko od którego w przyszłości urosną wam wielkie brzuszyska i
podrywacie panienki. A ja muszę wracać z każdej imprezy o wpół do dziesiątej
jak jakaś zakonnica. Przecież nawet wróżka dała Kopciuszkowi czas do północy!
- Ale twoją matką nie jest żadna wróżka a
ojcem elf. No już, spadaj.
- Jesteś burakiem, wiesz?
- Tak, przedtem informowałaś mnie o tym
jakieś pięćset razy.
- Burak.- Wypięła mi język niczym
dwunastolatka a nie siedemnastolatka.
- Pięćset pierwszy.- Poprawiłem rzucając w
nią koszulką. Odsunęła się ze wstrętem.- Wrzuć do kosza na pranie przy drzwiach
jak będziesz wychodzić.
- Fuj. Zabieraj to spocone coś.-
Odpowiedziała mi z autentycznym wstrętem który mnie rozbawił. Jej, dziewczyny w
dzisiejszych czasach były strasznie egzaltowane. Byle pot czy żaba sprawiał że
zachowywały się tak jakby nagle znalazły się w mazi składającej się z wymiocin,
flegmy czy innych płynów ustrojowych.
- Więc wyłaź. Nie chcę byś tu buszowała.
- A co, chowasz jakieś pornosy?- Spytała
wymownie z krzywym uśmieszkiem.
- Jasne, cały stos. Chcesz ostatni numer?-
Blefowałem, bo oglądanie tego typu rzeczy raczej mnie nie kręciło (no dobra,
może we wczesnej fazie dojrzewania zdarzyło nam się z chłopakami ze szkoły
podwędzić któremuś z ich staruszków gazetkę z nagimi paniami, ale nawet wówczas
budziło to we mnie niesmak; zdecydowanie wolałem kontakty w realu i nie tak
wydziwione.)
- Jezu, jesteś jeszcze gorszy niż Tomek!-
Jęknęła jeszcze tylko na koniec po czym energicznym krokiem wyszła z pokoju jak
mały tajfun. A ja wreszcie wskoczyłem pod upragniony prysznic.
Gdy niecałe trzy kwadranse później gotowy
wyszedłem z pokoju by wyjść, na korytarzu spotkałem ojca.
- Cześć tato.- Przywitałem się z nim. Na
szczęście oderwał wzrok od swoich dokumentów, które czytał nawet idąc.
- Och…witaj synu. Już wróciłeś z
meczu?-Ucieszyłem się, że o tym pamiętał.
- Tak. To znaczy właściwie już półtorej
godziny temu. Teraz idę do Andrzeja. Mama mi pozwoliła.- Dodałem na wypadek
gdyby miał coś przeciwko temu. Choć nigdy nie miał.
- Rozumiem. W takim razie nie będę cię
zatrzymywał.
- Tak, właściwie się spieszę.
- Ja też, więc baw się dobrze.
- Aha, tato?- Dodałem jeszcze gdy już
szykował się by odejść.
- Tak?- Odwrócił się do mnie ponownie,
choć widziałem że myślami jest już gdzie indziej. Prawdopodobnie w swojej ukochanej
firmie.
- Wygraliśmy.
- Co?
- No mecz.
- Ach…ten mecz hokeja, tak?
- Tak.
- No cóż, nawet w to nie wątpiłem. Jako
mój syn jesteś urodzonym zwycięzcą.- Rzucił i widziałem, że miał zamiar odejść
dlatego szybko kontynuowałem:
- Ale było ciężko, zwłaszcza pod koniec drugiej
połowy. „Rebelianci” zremisowali z nami, a potem szli łeb w łeb. Dopiero…
- Wybacz, ale nie za bardzo mam teraz
czas.
- No tak, wiem. Ale może wpadniesz na
następny mecz? Będzie pojutrze, w piątek. Półfinały okręgu.
- Hm…mam spotkanie zarządu. Wiesz, dział finansów
i księgowości dopiero kilka dni temu opracowali kwartalne sprawozdanie zarządu,
więc nie miałem czasu przygotować odpowiednich danych tak by przedstawić
chwilową stagnację w korzystnym świetle. Poza tym wykryto spore rozbieżności w magazynach
i mam słuszne podejrzenie, że wkradł się poważny błąd w systemie
zarządzania zapasami. Pewnie tak szybko go nie wykryję, a jak sam wiesz jeśli
czegoś nie zrobię to nikt nie zrobi tego lepiej. Nie wspominając o tym, że
taka luka może budzić pokusę wśród pracowników, w końcu okazja czyni złodzieja.
- No tak.- Stłumiłem rozczarowanie.- To może
finał? Będzie dopiero za trzy tygodnie. I to na naszej hali, więc dojazd nie
zabrałby ci dużo czasu i…
- Synku, najpierw wejdźcie do półfinałów,
a potem porozmawiamy. Poza tym do tego momentu jeszcze dużo czasu. To prawie
miesiąc.- Przyjacielsko poklepał mnie po dłoni niczym niesfornego psiaka który
chciał się z nim bawić. Uśmiechnąłem się na przymus czując się jak nagle
niezręcznie. I po co mu o tym mówiłem? Przecież miał na głowie masę
ważniejszych spraw, więc czemu miałby marnować czas na coś innego?
- To w końcu tylko głupi mecz.- Mrugnąłem
do siebie cicho wychodząc z domu.
- O, wychodzisz na balety?- Dosłownie w tej samej chwili w której ja
otwierałem frontowe drzwi domu mój starszy brat Tomek raczył wrócić po
całodziennej nieobecności.
- Nie, do kumpla.- Pomimo jego jawnej
zaczepki zignorowałem go. Już jakiś czas temu nauczyłem się, że tak jest
najlepiej. Bo Tomasz po prostu jako ten starszy o 6 lat brat uważał mnie za
niedojrzałego szczeniaka z którego można kpić wycinając z koleżkami głupie numery
bądź prowokować do bójek z których z racji młodego wieku nie miał szansy
wyjść zwycięsko. Szkoda tylko, że zrozumienie tego zajęło mi ponad 19 lat i
dopiero teraz potrafiłem traktować go tak jak teraz. Czyli z chłodną
obojętnością.- Możesz przejść?
- Którego kumpla?
- I tak cię to nie obchodzi, więc po co
pytasz?- Odparłem mu pytaniem.
- Oj, co cię ugryzło, idealny braciszku?-
Gdy znów zaczął zwracać się do mnie z ironią nie wytrzymałem:
- Odpieprz się ode mnie dupku i daj mi przejść!-
Warknąłem lekko go odpychając. Zanim wsiadłem do auta towarzyszył mi jeszcze
jego śmiech.
***
- Ty, obczaj po prawo. Jakaś blondyna cały
czas na ciebie zerka, Krzychu.- Andrzej sugestywnie na mnie spojrzał
jednocześnie subtelnie dając twarzą znaki bym spojrzał we wskazaną stronę.
- Daj spokój.
- Ej, serio.- Podchwycił Bartek.- Już
chyba z piętnaście minut gada ze swoją koleżanką stojąc tam i błądząc oczami
tutaj.
- Nie macie nic lepszego do roboty?
- Nawet niezła, co Bartuś?
- Hm, nie mój typ, ale dla naszego Krzyśka
akuratna. On lubi takie blondyneczki, co?
- Jezu kim wy jesteście i co zrobiliście z
moimi kumplami?- Spytałem w udawanym przerażeniu. Chociaż nie było tak do
końca udawane. Do tej pory wydawało mi się, że nie ulegaliśmy obecnej modzie i hormonom
wietrząc wszędzie okazje do flirtów czy romansów- no, może poza Andrzejem. Każdy
z nas miał swoją pasję, lubiliśmy wspólne wyjścia na kręgle czy bilard a
także zwyczajne konwersacje o filmach po seansach w kinie. Dziewczyny nie były
jedynym tematem do którego się ograniczaliśmy. Ostatnio jednak zauważyłem u Bartka
niepokojącą skłonność w tej materii zupełnie tak jakby zaraził się nią od Sławińskiego.
- Jej, po prostu do niej podejdź i
zagadaj.- Sławiński klepnął mnie w ramię.
- Tak.- Przyłączył się do jego przekonywań
Bartek.- Potrzeba ci trochę rozrywki. Ostatnio wciąż tylko mecze i mecze.
- Karol też ostro trenował, nie? I jakoś
jego nie męczycie.
- Bo on umie radzić sobie z płcią piękną.
Widzisz? Nawet teraz gada z jakąś niezłą laską. A ty stary? Kiedy skończyła się
ta akcja z twoją byłą?- Zwrócił się do mnie Andrzej. Nic mu na to nie
odpowiedziałem tylko upiłem łyk swojego soku, który zaraz wyrwał mi niemal z
dłoni.
- Hej, co ty…- Zacząłem, ale nie dał mi dokończyć
po czym wzruszył ramionami:
- No widzisz, nawet pijesz soczek jak
piętnastolatek. Boże, chłopie dziś jesteś sztywny jakbyś połknął kij.
- Jestem autem jakbyś zapomniał.-
Odparłem. A ponieważ był to dość słaby argument: mogłem przecież wrócić
taksówką albo zadzwonić po szofera mamy, dodałem:- A poza tym zachowuję się tak
samo jak zawsze jakbyś nie zauważył.- Było to oczywiste kłamstwo, bo niestety
dziś nie miałem za bardzo humoru do imprezowania.- No i nie jestem żadnym
sztywniakiem. Po prostu laska mi się nie podoba.
- Pogięło cię? Zobacz jakie ma cycki.
- Taa, i pół kilo tapety na twarzy.
- Teraz każda się maluje.- Nadal bronił
nieznajomej Andrzej.
- Okej.- Skapitulowałem.- W takim razie
skoro jest taka cudowna to do niej podejdź i sam ją sobie weź.
- Że też sam wcześniej na to nie wpadłem.-
Roześmiał się autentycznie zadowolony z siebie co mnie rozśmieszyło. Jednak gdy
już odkładał swojego drinka na stolik wymierzył we mnie palec.- Ale nic nie mów
Kamili, okej? I ty też Bartek.
- Jasne, że nie.- Odpowiedział mu Kacprzak
za nas obu.- Za kogo ty nas masz?- Dodał retorycznie. Ja taktownie milczałem.
Bo Kamila była dziewczyną Sławińskiego od tego roku szkolnego, a więc już
prawie pięciu miesięcy. I gdyby nie to, że jej nie znosiłem i uważałem za
nic nie wartą laskę to z pewnością więzy przyjaźni nie powstrzymałyby mnie
przed powiedzeniem jej o jej ukochanym prawdy. A tak po prostu udawałem, że
niczego nie widzę. Poza tym prawdę mówiąc musiała być kompletną idiotką by nie
wiedzieć co jej chłopak robi wieczorami i skąd zna tyle dziewcząt w szkole. A
mimo to, iż jej nie cierpiałem nie mogłem przyczepić się do jej inteligencji.
Tak więc reasumując: skoro nie była głupia i domyślała się prawdy a co więcej ignorowała
ją to czemu ja miałbym zachowywać się inaczej?
- A tak w ogóle to czemu nie ma z nami
Karoliny?- Spytałem Bartka który po odejściu Andrzeja wciąż siedział obok mnie.
- Jeśli masz na myśli moją dziewczynę to
chyba znowu się obraziła.
- Jak to?
- No bo wczorajszego dnia zapomniałem o
tym, że minęły trzy miesiące od naszego spotykania się ze sobą.
- Żartujesz? I za to się obraziła?
- Właściwie nie. Mówiła, że w sumie to nic
się nie stało, bo to nawet nie półroczicówka, ale…
- …czekaj, czekaj: jaka znów
„półrocznicówka”?
- Pół roku związku.- Rozszyfrował to z
lekką ironią mój kumpel.- Radzę ci: lepiej się tego ucz, bo kiedyś ci się
przyda i pomoże uniknąć wielu kłótni. A wracając do Karoliny, to gdy w
końcu to przyznała i sądziłem, że zapomniała o temacie przez resztę spotkania
była milcząca. A na koniec jakby na coś czekała. No i okazało się, że jednak
czeka na jakiś prezent, ale ja, cytuję, jestem takim matołem że się tego nie
domyśliłem.
- Wow, chyba ten kto powiedział, że faceci
są z Marsa a kobiety z Wenus miał rację.
- Raczej ma, stary. Boże, serio: gdzie w
ogóle można teraz spotkać proste nieskomplikowane dziewczyny z którymi fajnie
się tańczy i gada nie tylko o kosmetykach, które nie wiedzą co to trzymiesięcznica
ani nawet półrocznicówka?
- Są na wymarciu i pod ochroną. Ale zdaje
się, że to naszemu Casanovie nie przeszkadza. Patrz.- Wskazałem dyskretnie na
Andrzeja, który już stał bardzo blisko nieznajomej dziewczyny którą sam
podsuwał mi pod nos jeszcze trzy minuty temu. Widać było, że laska jest w
siódmym niebie.- Powiedz: co ten afro-głowa ma w sobie, że wszystkie jedzą mu z
ręki? Przecież tamta niemal się ślini.
- Umie czarować, ot co. A ty już tak nie
lamentuj. Sam nie możesz się odpędzić od lasek. Chciałbyś by prześladowały cię
tabunami?
- Prześladują mnie, bo jestem synem kogo
jestem.
- Nie sądzę. Kasa czy prestiż to dodatkowy
atut. Może i jestem hetero, ale mimo wszystko muszę stwierdzić, że buźkę masz
niezłą.
- Hej, upiłeś się już czy co?- Bartek
słysząc to się roześmiał.
- No co chciałeś komplementów, to je masz.
A teraz sory, od tego piwa muszę iść do kibla.
- Jasne. Mrugnąłem tylko, a potem kiwnąłem
głową jakiemuś chłopakowi- chyba Marcinowi- którego kojarzyłem ze szkoły a
który bliżej przyjaźnił się z organizatorem imprezy, Andrzejem. Chwilę
później upiłem łyk zawartości swojego kubka, czyli soku. Sławiński miał rację:
dziś czułem się podle z czego powodu zachowywałem się trochę sztywno. Ale nic
nie mogłem na to poradzić. Po prostu miałem ochotę tylko wwalić się do łóżka i
iść spać. Spojrzałem na swojego rolexa: prezent od mamy na osiemnaste urodziny.
Dochodziło w pół do jedenastej. Boże, by nie wyjść na dzieciaka musiałem zostać
tu przynajmniej godzinę bo inaczej
kumple znów będą ze mnie kpili. Zaraz jednak na mojej twarzy pojawiło się
rozbawienie gdy przypomniałem sobie dzisiejszy lament Majki. Och, jak bardzo ja
chciałbym musieć zbierać się teraz z imprezy wpół do dziesiątej.
- Zostawili cię tutaj samego?- Tuż przede
mną zmaterializował się Karol. Uśmiechnąłem się do niego.
- Bartek jest w WC, a Andrzej jak to
Andrzej: na polowaniu.
- No tak.
- A ty
zakończyłeś swoją nową znajomość?
- Tak gdy
zobaczyłem twoją minę. Coś się stało?
- A co się niby
miało stać? Jej, ale znalazłeś sobie wymówkę. Lepiej powiedz, że ci się nie
podobała albo że nie zaiskrzyło.- Skwitowałem to tylko nieco sztucznie.
Zawadzki nie dał zbić się z tropu.
- Pokłóciłeś się z nim?
- Wcale nie pokłóciłem się z ojcem.- Zanim
zdążyłem pomyśleć zorientowałem się, że sam siebie wydałem. Ale Karola to nie
zaskoczyło. Byłem pewny, że zdawał sobie z tego sprawę jeszcze zanim do mnie
podszedł. Właściwie nigdy tego nie rozumiałem. Z Bartkiem czy Andrzejem
spędzałem ostatnio masę czasu, bo Zawadzki poznał jakichś nowych znajomych
podczas wakacji i wciąż utrzymywał z nimi kontakt, ale jednak to właśnie z
Karolem łączyła mnie szczególna więź. Jakbyśmy byli braćmi bliźniakami albo coś
takiego. On po prostu patrzył na mnie i wiedział, że jestem smutny lub że coś
mnie gryzie. To było fajne, ale jednocześnie w jakiś sposób mnie przerażało. Bo
czasami bałem się, że widzi za dużo. Że widzi rozpacz głupiego chłopczyka
żebrzącego o skrawek uczucia od wiecznie zapracowanego ojca który nawet
dzisiaj sądził że…Pokręciłem głową próbując wyzbyć się głupich myśli. Przecież
miałem dziewiętnaście lat do cholery. Byłem dorosłym facetem i w tym wieku guzik
mnie powinna obchodzić akceptacja rodziców. Tyle, że obchodziła.
- Więc? Co się stało?
- Właściwie to nic. Po prostu nie
przyjdzie na piątkowy mecz. To wszystko.- Postanowiłem grać w otwarte karty. W
końcu Karol był moim kumplem i byłem pewny, że gdy go o to poproszę nie wygada
o niczym nawet Bartkowi czy Andrzejowi. Ba, wiedziałem iż to zrobi nawet jeśli
mu tego nie zasugeruję. I nie chodziło mi wcale o to, żeby dzielić naszą paczkę
jakimiś sztucznymi sekretami. Tyle, że...zarówno Kasprzyk jak i Sławiński mieli
kochające rodziny. Andrzej mógł narzekać na młodszego brata Kacpra czy na to że
ojciec goni go do książek, a Bartek na ciągłe przynudzające gadanie ojca o
statywach (bo był fotografem), ale w głębi serca nie zamieniliby swoich
rodzin na żadną inną. I z tego samego powodu nie zrozumieliby ile
znaczyłaby dla mnie obecność ojca na meczu hokeja, ile by wyrażała. Bo przecież
nie chodziło o ten mecz. Chodziło o znak. Znak, że może nie jestem dla ojca na
pierwszym miejscu- już jakiś czas temu pogodziłem się z tym że jest nim praca-
ale może na trzecim lub czwartym. Czasami jednak zastanawiałem się czy mieszczę
się w pierwszej dziesiątce. No, może poza tym gdy pokazywał mi firmowe dane czy
dokumenty. Wtedy potrafił mówić mi o Build&Project całymi dniami. I zdawał
sobie wreszcie sprawę, że ma syna. Zabawne było to, że początkowo udawałem
zainteresowanie Build&Project tylko dlatego. Pytałem go o jakieś dostawy,
klientów, sposób wybierania materiałów czy inną specyfikę branży budowlanej,
choć jako nastolatek nie miałem o tym bladego pojęcia. Ale z czasem to co mówił
zaczęło nabierać sensu i stało się dla mnie nie tylko głupią firmą przez którą
wciąż siedzimy razem z rodzeństwem i mamą sami w domu bez ojca, ale czymś z
czego można być dumnym, co daje satysfakcję i poczucie spełnienia. Choć moim
zdaniem poświęcenie jakim kierował przedsiębiorstwem mój ojciec graniczyło z
lekką obsesją a z pewnością można było nazwać pracoholizmem.
- Prosiłeś go o to?- Słysząc pytaniem
przyjaciela wróciłem do rzeczywistości.
- Tylko spytałem, choć i tak brzmiało to
jak prośba.- Wyjaśniłem czując się głupio. Dlatego szybko dodałem by nie wyjść
na totalnego frajera:- Nie wiem po co to zrobiłem; wiedziałem że nie ma czasu
gdy mówił mi o konieczności poprawy sprawozdania, ale mimo wszystko…mimo
wszystko miałem nadzieję, że znajdzie czas. Już kilka tygodni temu mówił mi, że
to bardzo dobry sport, bo uczy koordynacji i szybkiego myślenia, ale widocznie
była to tylko jakaś ogólna uwaga. Bo jego przecież nic nie obchodzi oprócz
pracy jako prezesa wielkiej firmy i…jej, czuję się jak idiota. – Przerwałem w
pewnym momencie zdając sobie sprawę, że się nad sobą użalam.
- Spokojnie, przecież rozumiem.
- Wiem.- Mrugnąłem, bo jego ojciec był podobny
do mojego. Właściwie nie tak wpływowy jak mój, ale jako dyrektor głównego
oddziału banku PKO w Warszawie zarabiał niezłą sumkę. I tak jak i dla mojego,
praca znaczyła dla pana Zawadzkiego wszystko.-
Ale sam zdaję sobie sprawę, że to głupie a mimo to go o to zapytałem z
góry znając odpowiedź. Czemu mi to nie wisi?
- Bo jest twoim ojcem.- Odpowiedział mi po
prostu Karol.- To naturalne, że zależy ci na jego akceptacji czy uwadze.
- Której nigdy mi nie dał.- Nie mogłem
powstrzymać gorzkiego wyznania. Zaraz potem się jednak roześmiałem. Karol czy
nie Karol nie chciałem by miał mnie za żałosnego sentymentalnego chłopczyka. –
Dobra, skończmy te lamenty. Porozmawiajmy w końcu o tobie.
- To znaczy?
- To znaczy spław wreszcie tę moją
siostrzyczkę, bo już nie wytrzymuję.- Zawadzki delikatnie się uśmiechnął.
- Przecież jakiś miesiąc temu powiedziałem
jej, że dla mnie jest i zawsze pozostanie tylko przyjaciółką.
- Więc zrób to do cholery mniej subtelnie
i eufemistycznie. Powiedz, że jest brzydka, głupia albo ruda i jej nie znosisz.
Tyle. Niech cię znienawidzi i przestanie mnie wciąż o ciebie wypytywać. To
się już robi męczące.
- Daj spokój nie mogę. Bo nie jest ani
brzydka, ani głupia, ani tym bardziej ruda.
- Ale beznadziejnie w tobie zakochana.
- Przejdzie jej. A tak w ogóle to co masz
do rudych?
- Nic. Chciałbym ci jednak przypomnieć, to
samo mówiłeś rok i dwa lata temu.
- Jej, to już naprawdę trwa tak długo?
- Niestety tak.
- Hm…w sumie jak wyjadę na studia i tak to
się skończy.
- Karol.- Jęknąłem.
- No co?- Roześmiał się.- Przecież wiesz,
że nie mogę tak po prostu powiedzieć żeby się ode mnie odpieprzyła. Złamałbym
jej serce.
- A powinieneś. Wiesz, że przy mojej
siostrze nie warto tracić czasu na subtelność. Do niej docierają tylko proste
komunikaty: zostań, spadaj, daj mi spokój.
- Po prostu wmawia sobie miłość do mnie i
tyle. Poza tym mnie to nie przeszkadza.
- Twojej dziewczynie Patrycji też nie?
- To tylko moja koleżanka.- Odpowiedział
mi, ale nie patrzył mi przy tym prosto w oczy przez co wyczułem fałsz. A
jednak, pomyślałem, nasz Karolek w końcu się zakochał. Dlatego kułem żelazo póki
gorące:
- Z którą byłeś na studniówce.
- Ty też byłeś z Emilką, a przecież jest
tylko przyjaciółką twojej siostry.
- Dobra, już dobra. Nie chcesz to nie mów.
Chociaż zawsze ukrywasz przede mną i naszą paczką swoje życie uczuciowe jakby
to była wielka tajemnica. Masz jakiś swój prywatny harem czy co?- Zawadzki w
żaden sposób nie skwitował mojego żartu. Wydawało mi się, że znów trochę się
speszył. No, ale mogło mi się tak wydawać.
- O czym gadacie?- Wtrącił się do naszej
rozmowy Bartek, który najwyraźniej załatwił swoją potrzebę fizjologiczną.
- O haremie Karola.- Odpowiedziałem mu
chcąc podręczyć kumpla za to, że on postanowił dręczyć mnie wynurzeniami o
miłości do niego mojej siostry.
- Co?
- Nie słuchaj go.- Powiedział Zawadzki.
- Właśnie mówiłem mu, że jest bardzo
tajemniczy w kwestiach swoich lasek. I że może wstydzi się, bo ma ich cały
harem.- Wyjaśniłem krótko Kacprzykowi. Ten potraktował sprawę poważnie.
- Hm, raczej nie. Po prostu zachowuje
równowagę za naszego Jędrusia. Chociaż…kto wie? Może nasza cicha woda jest
lepszym rozgrywającym niż sam mistrz?
- Skończcie te głupie żarty na mój temat,
co?- Karol naprawdę wyglądał na urażonego, więc poczułem się trochę winny za
to, że w ten sposób odwdzięczyłem mu się za jego próby pocieszenia mnie.
- Sory nie było tematu. Pogadajmy o czymś
innym. Na przykład…szkole?- Rzuciłem trochę bez sensu, bo aktualnie z powodu
zimowej przerwy odpoczywaliśmy od nauki i nikt za nią nie tęsknił. Ale niestety
nic innego nie przyszło mi do głowy.
- E tam, mnie tam nie spieszy się do
naszej błękitnokrwistej budy.- Powiedział Bartosz.- Ale skoro już jesteśmy przy
tym temacie to mam dla was newsa.
- Jakiego znowu newsa?- Spytałem.
- Po feriach
zimowych, czyli od poniedziałku będziemy mieli dodatkowych uczniów.
- Jakich znowu
uczniów?- Tym razem zainteresowanie wykazał Karol.
- No bo w
łazience spotkałem Krawczyka z III c, który gadał o tym z kumplem którego matka
pracuje w sekretariacie szkoły no i spytałem go o co chodzi. I wiecie co
się stało?
- Gdybyśmy wiedzieli to byśmy nie pytali,
głąbie.- Zirytowałem się. To go tylko rozbawiło.
- No więc w
skrócie: Liceum państwowe nr 1 miało tydzień temu mały wypadek. Ktoś celowo lub
przypadkiem rozniecił ogień i spaliła się część budynku. Na szczęście nie naruszyła
głównej konstrukcji dlatego nie trzeba będzie odbudowywać go na nowo. Niestety
ze względu na prace remontowe i prowadzone przez policję śledztwo edukacja
będzie tam niemożliwa, więc uczniowie nie mogą tam przebywać aż do końca
modernizacji.
- Chcesz
powiedzieć, że ta cała państwowa hołota przyjdzie do nas?- Spytałem z autentycznym
niedowierzaniem.
- Właściwie to
nie.- Uspokoił mnie. A przynajmniej zanim nie dodał:- Tylko trzecioroczniacy tak
jak my ze względu na egzamin dojrzałości; muszą przecież zrealizować materiał.
Reszta ma odrabiać to w wakacje, ale co do maturzystów dyrekcja się nie
zgodziła. Szukali jakiejś szkoły z możliwością dowozu, ale komitet rodzicielski
nie ma kasy na dojazdy czy coś takiego no i nie mają miejsc. Tak więc nasz
szanowny dyrektor zaproponował przyjęcie osób to każdej z równoległych klas. Do
nasz ma dołączyć dziesięć osób. Może być ciekawie, co?
- Niby z czym?-
Spytałem go.- Z tym, że jakieś bachory będą uczyć się razem z nami i
zaniżać poziom? Wiesz mi mój ojciec kiedyś remontował salę gimnastyczną
publicznego gimnazjum i gdy mu towarzyszyłem widziałem co za prostaty tam się
uczą. Nic tylko wycinają głupie numery albo biegają czy hałasują.
- Ale to będą
licealiści w naszym wieku, więc nas chyba nie nazwiesz bachorami?- Odpowiedział
mi wymownie. Wzruszyłem ramionami w geście beztroski, bo po minie Bartosza
poznawałem że szykuje się do kłótni. Już wcześniej czasami się o to kłóciliśmy.
No bo Bartek zarzucał mi że potrafię zachowywać się niezwykle arogancko jak
rozpieszczony szczeniak. Tak jakby sam nie miał dzianego ojca, który pracował
jako polskiej sławy fotograf zarówno gwiazd jak i plenerów. Poza tym, moim
zdaniem mówiłem prawdę. Czy Bartek się z tym zgadzał czy nie, istniały naukowe
dowody na to, że środowisko z którego wywodzi się dany człowiek wpływa na jego inteligencję
czy też w przyszłości wykształcenie. Trudno więc by wśród uczniów państwowego
liceum znalazł się jaki Einstein.
- Okej, a ile
zostają?- Spytałem.
- Tylko miesiąc,
góra dwa.- Jezu, jak ja to zniosę?
- Spoko, może
nie będzie tak źle.- Rzucił na pocieszenie Bartosz widocznie zauważając moją niechęć,
którą starałem się ukryć.
- Daj spokój
Krzysiek: może Bartek ma rację. Kto wie, może spotkamy tam kogoś ciekawego?-
Zwrócił się do mnie Karol.
- No, może nawet twoją przyszłą żonę?- Zażartował Kacprzyk za co zganiłem go wzrokiem z czego nic sobie nie zrobił. A potem zaśmiał się tak głośno i zaraźliwie, że nie mogłem do niego nie dołączyć. Zwłaszcza gdy Zawadzki zrobił to samo.
***
Jezu, jak ja nie
znosiłem szkoły.
Poważnie.
I tak, to nic
nowego; raczej banał jaki możecie usłyszeć z ust każdego ucznia. Tyle, że w
moim przypadku było trochę inaczej.
Mianowicie tu
nie chodziło o to, że nie lubiłem się uczyć. Bo lubiłem to robić. Uwielbiałem
czytać o wielu ciekawych miejscach a potem kupować przewodniki turystyczne i
jeździć na wycieczki do mało znanych choć interesujących państw. Godzinami
mogłem słuchać mojego prywatnego nauczyciela który prowadził dla mnie zajęcia z
początków ekonomii i zastanawiać się nad zawiłościami mechanizmów rynkowych.
Doświadczenia na chemii również sprawiały mi frajdę. A przede wszystkim języki
i ćwiczenie ich podczas oglądania niemieckich czy angielskich filmów. No, może
wybitnym literatem nie byłem i pisanie wypracowań z języka polskiego stanowiło
pewne wyzwanie, ale też całkowitym ignorantem też nie. Czasami nawet czytałem
coś dla rozrywki, choć pozycje dotyczyły raczej problemów natury ekonomicznej
niż opowiadały o jakimś wymyślonym bohaterze wymyślonych rzeczy. Ale nie
rozumiałem jednego. Po co do tego wszystkiego potrzebna jest instytucja zwana
szkołą? Byłem zdania, że jeśli ktoś naprawdę chcę zdobywać wiedzę lub też nie,
to nic go od tego nie odciągnie lub jak w
drugim przypadku nie zmusi. Inna sprawa, że sposób nauki czy realizacja
podstawy programowej wołały o pomstę do nieba. W szkole przez 90% czasu
uczyliśmy się rzeczy totalnie nieprzydatnych, a pozostałe 10% często było podane
w tak niejadalny sposób, że nijak było to strawić. W dodatku to ciągłe
powtarzanie: na maturze to czy tamto może się pojawić…zupełnie tak jakby nauczycieli
obchodziło wyłącznie nasze życie do dziewiętnastki, a dalej mogliśmy sobie
zniknąć w cholerę (co pewnie poniekąd było prawdą). W prywatnej szkole pewnie
było pod tym kątem lepiej, ale i tak zmuszona była ona realizować reformę programową
ministerstwa. Pewnie to dlatego dużo chętniej chodziłem na dodatkowe zajęcia
które sam sobie mogłem wybrać niż na te obowiązkowe. Dlaczego więc szkoła musiała
być przymusowa? I dlaczego moja durna siostrzyczka choć mówiłem jej, że chcę
wyjechać samochodem tak by się nie spóźnić w pół do ósmej nie była jeszcze
gotowa do wyjścia?
- Zaraz, tylko
złapię parę kęsów płatów.- Wydyszała zbiegając z piętra. Słysząc to wpatrywałem
się w nią z szeroko otwartymi oczami.
- Co?
- Śniadanie.
Muszę zjeść śniadanie, ogłuchłeś czy co?
- Nie ogłuchłem.
Nie rozumiem tylko dlaczego robisz to teraz gdy musimy wychodzić. Spóźnimy się.
- To tylko pięć
minut.
- Majka, skoro
tak to niech zawiezie cię mama albo szofer.
- Ale obiecałeś,
że pojadę z tobą.
- A ty
obiecałaś, że o tej porze będziesz gotowa. Nie jesteś, więc przykro mi.
- Jesteś
burakiem.
- Tak, już to
wiem. Choć swoją drogą nie wiem co masz do tego warzywa.- Dodałem jeszcze
biorąc kluczyki do swojego samochodu z kredensu i unikając oskarżycielskiego
spojrzenia Majki.
- Mam coś do
ciebie a nie do tych czerwonych warzyw!- Usłyszałem na koniec całkowicie ją
ignorując. Jej, jak tak dalej pójdzie to wyrośnie z niej mała jędza i amatorka
buraków.
W szkole mimo
wszystko miło było spotkać znane twarze kolegów i koleżanek z klasy, choć na
korytarzu miałem niemiłą przyjemność spotkania z Magdą Paczkowską. Jej ojciec
był właścicielem centrum handlowego które właśnie remontowała firma mojego taty
i z tego powodu uważała za zasadne mnie o tym poinformować. Czaicie bazę? Tak,
to ten sam typ taki jak dziewczyna Andrzeja, Kamila. A w zasadzie gorszy, bo
Magdalena była na dodatek perfidna o czym przekonałem się właśnie dzisiaj.
Olałbym ją pewnie gdyby Andrzej nie przywitał mnie ironicznym komentarzem na
temat mojej nowej dziewczyny. A gdy spytałem go o co biega wyjaśnił, że
Paczkowska rozpowiada w szkole, że jakoby coś nas łączy. To nieźle mnie
zdenerwowało dlatego zupełnie bezboleśnie minęło mi wstępne przywitanie
dziesiątki nowych uczniów. No wiecie, tych ze spalonej szkoły. Sześć dziewcząt
i czterech chłopaków- tylko tyle zdążyłem zauważyć. Potem olałem to jak się po
kolei przedstawiali i zgodnie z poleceniem nauczycielki mówili coś o
sobie. Guzik mnie to wszystko obchodziło. Belferkę pewnie też choć udawała, że
jest inaczej. Myślałem tylko o Magdzie, której zachowanie bardzo mnie
zirytowało. Nie chodziło nawet o to, że dla mnie nie była nawet atrakcyjna pod
względem fizycznym. Ani o to, że się mną zainteresowała- w końcu normalnemu facetowi
powinno to pochlebiać. Tyle, że ona robiła to tylko po to by móc się pochwalić
swoim koleżankom kto też jest jej chłopakiem. Bo chyba nie wspomniałem
wcześniej, że w tej prywatnej placówce cieszyłem się wręcz niezdrową sławą.
Owszem, może i jako syn właściciela wielkiej firmy budowlanej w Polsce
Władysława Kamińskiego (który miał rozległe kontakty z wieloma czołowymi politykami
w kraju co z kolei pozwalało mu lobbować wiele korzystnych dla niego zmian
prawnych), miało to coś wspólnego z pieniędzmi i prestiżem, ale mimo wszystko
do tej prywatnego liceum chodziło wiele dzieci nie mniej (no dobra: sporo
mniej) bogatych ludzi ode mnie. Czemu więc zrobili sobie ze mnie jakiegoś guru?
Nie miałem zielonego pojęcia, ale nie powiem: ta sława mi pochlebiała. Tak więc
to ja byłem wyznacznikiem mody, tego czy dana impreza będzie fajna i czy ktoś
kto wyciął głupi numer nauczycielce zachował się jak palant czy bohater. No i
dlatego wiele osób chciało się ze mną przyjaźnić a dziewczyny czasami w
mojej obecności niemal wychodziły z siebie by mi się przypodobać. Między innymi
to dlatego wciąż tak naprawdę nigdy nie miałem żadnej na dłużej: bo na dłuższą
metę okazywało się, że dla nich nie liczę się ja ale to co sobą reprezentuję.
Z tego powodu po
pierwszej przerwie podszedłem do Magdy Paczkowskiej z zamiarem
sprostowania całej tej afery. Miałem zamiar być grzeczny, ale jej zachowanie
mnie rozzłościło. Bo udawała, że nie wie o co mi chodzi.
- Nie obraź się
Krzysiek, ale ty mi się nawet nie
podobasz.- Kłamała, widziałem to wyraźnie. Nie po to posyłała mi
prowokacyjne spojrzenia i założyła bluzkę z takim dekoltem by uwidocznić
swoje atuty.
- Tak? Więc
dlaczego rozpowiadasz wszystkim, że jesteśmy parą?
- Ja? Chyba
raczej ty.
- Słuchaj,
naprawdę nie bawią mnie takie gierki.- Odparłem jej lekko zirytowanym tonem, bo
zabawa w ciuciubabkę była odrobinkę poniżej mojej godności.- I mówię poważnie:
odczep się ode mnie, bo przestanę być taki miły.- Dodałem na koniec odchodząc.
Ale potem usłyszałem jej głos:
- A ty przestań
pisać do mnie te wiadomości, że mnie kochasz i chcesz ze mną być, bo ja mam cię
gdzieś!- Ściemniała tak, że dłonie same zacisnęły mi się w pięść. Nigdy
nie uderzyłem dziewczyny ani kobiety, ale przy Magdzie dłonie same mi
świerzbiły. Tym bardziej widząc jej arogancki uśmieszek. Bo wiedziała, iż
zdawałem sobie sprawę, że zrobiła to na użytek jej koleżaneczek które stały
kilka metrów od nas. Ale chyba nie miała pojęcia, że od zawsze miałem problemy
z panowaniem nad sobą. Najpierw robiłem czy mówiłem a potem myślałem. Tym
razem się jednak powstrzymałem. Uznałem, że niechcący mogłem dolać oliwy do
ognia i tylko pomóc jej uwiarygodnić jej wersję zdarzeń. W takich momentach najlepsze
było olewanie. Poza tym kto uwierzy, iż ktoś taki jak ja mógłby zainteresować
się jakąś tam Magdą Paczkowską?
- Heja gdzie
byłeś jak cię nie było?- Gdy znów znalazłem się pod właściwą salą przywitał
mnie Andrzej.
- Musiałem coś
załatwić.- Odparłem mu siadając obok niego na korytarzu.- Gdzie chłopaki?
- Trafiło im
się.
- To znaczy?
- No poszli
odprowadzić jakieś dwie laski z tego Państwowego Liceum, bo nie wiedziały gdzie
jest łazienka.
- Jej, to aż
takie ofermy?
- Wyluzuj; po
prostu spytały a znasz naszego Karola: sam się zaofiarował że je odprowadzi.
- No tak.-
Zmarszczyłem brwi czując jak zaczyna mnie boleć głowa. Konfrontacja z Magdą
naprawdę mnie zdenerwowała.- A czemu powiedziałeś, że im się trafiło?
- Bo to gorące
laski. Mówię ci.
- Ta? Raczej spalone.
I nie laski a już raczej żebraczki, które muszą korzystać z jałmużny innej
szkoły
- Kto korzysta z
jałmużny?- Wtrąciła się do naszej rozmowy Sylwia Budnicka, która siedziała
niedaleko nas (chyba zaalarmował ją śmiech Sławińskiego) i chodziła z nami
do klasy. W zasadzie to specjalnie za nią nie przepadałem, choć nie miałem ku temu
żadnego powodu. Była miła i choć może trochę złośliwa, to nigdy w stosunku do
mnie.
- Krzysiek mówił
o naszych nowych uczniach.
- Doprawdy? Co
takiego?- Zainteresowała się, choć widziałem w jej tonie wyraźnie oznaki
irytacji z powodu rechotu Andrzeja. Wow, pierwsza laska odporna na jego urok,
pomyślałem lekko rozbawiony.
- Powiedział, że
to…że to….
- No kto?
- Spalone
żebraki!- Dokończył wciąż ze śmiechem Sławiński.
- Jej, ja wcale
nie…- Zacząłem, bo zły na Magdę rzuciłem ten głupi tekst. W dodatku o
dwóch laskach które nie potrafią znaleźć samodzielnie łazienki, a nie o całej
uczniowskiej społeczności z Państwowego Liceum nr 2. Ale Magda najwyraźniej to
podłapała.
- Spalone
żebraki…hm, w sumie racja. Widzieliście ich? Wyglądają jak z jakiegoś
filmu ze slumsów: ciuchy z bazaru, spojrzenie wypłocha, a na dodatek ekscytuje
ich wszystko. Wiecie, że jednak z nich chwaliła nasze schody? Rozumiecie?
Schody. Mówiła, że są takie szeroki i jakby marmurowe. A na informatyce prawie
dostała orgazmu widząc nowoczesny sprzęt…- Mówiła dalej, ale ja jej już nie
słuchałem. Zwłaszcza, że do naszej grupki dołączyła jej koleżanka Zosia, a
potem kilka innych osób z naszej klasy. I w ten oto sposób świadomie lub też
raczej nieświadomie przyczyniłem się do nadania plakietki dziesiątce nieznanych
mi osób. Bo od tej pory każdy w naszym liceum zaczął ich tak nazywać.
Początkowo miałem pewne wyrzuty sumienia do czasu gdy następnego dnia we wtorek
nie dowiedziałem się dlaczego oni z kolei nazywają naszą szkołę: Brylantowe
Liceum. Wcześniej nazwa mi się podobała i nie kojarzyła pejoratywnie, ale
gdy jakiś arogancki szczeniak, a raczej spalony żebrak z Liceum nr 2 nie
poinformował mnie, że błękitnie to nie kolor budynku naszej szkoły a kpina z
arystokratycznej krwi którą szczycą się jej uczniowie miałem ochotę mu
przywalić. Serio. Zwłaszcza gdy cała reszta zaczęła patrzeć na nas wilkiem. A
raczej na mnie. Tak jakbym to ja był wszystkiemu winien. A przecież ja
tylko wyraziłem swoją opinię o dwóch laskach które nie potrafiły znaleźć
samodzielnie drogi do łazienki! Nie zamierzałem jednak niczego prostować ani
tym bardziej się przed nimi tłumaczyć. Olałem to wszystko woląc się nad tym nie
zastanawiać tylko skupić na treningach hokejowych i mistrzostwach okręgu. Tak
jak przewidywałem, mojej drużynie udało się wygrać półfinały i czekało nas
ostateczne starcie. Dlatego Karol jako kapitan zalecał wzmożone treningi gdzie
opracowywaliśmy strategię. Był w tym świetny. Naprawdę. Może to dlatego, że nie
podchodził do tego amatorsko tylko jak prawdziwy zawodowiec. Kazał nam na
przykład oglądać finał z zeszłego roku gdy licealiści ze szkoły im. M.
Skłodowskiej dali nam popalić. Potem go analizował karząc nam zdefiniować ich
strategię, obronę czy sposób ustawienia. Musiałem przyznać, że to świetna
metoda. Już po kilkunastu minutach wiedziałem, że ich bramkarz ma zwyczaj
blokowania krążka kijem lekko go zginając tak, że tworzył lukę przy samej
bramce z prawej stronu lub że ich główny atakujący ma problem z celnością i
raczej woli podać krążek niż sam strzelać. To były być może niuanse i głupoty,
ale mimo wszystko przydatne na boisku. Chcieliśmy wygrać i odkuć się za to jak
niemiłosiernie kpili z nas rok temu. Poza tym teraz mieliśmy grać u siebie. To
również był nasz atut.
Tak więc przez
kilka następnych dni moje życie kręciło się tylko wokół zajęć w szkole i
treningach hokeja. Andrzej wciąż gadał tylko o spalonych żebraczkach z których
dwie czy trzy uznał za super laski, a Bartek próbował dojść do ładu z Karoliną.
Bezskutecznie trzeba dodać. Wiedziałem, że rozstanie jest tylko kwestią czasu,
więc po co Bartek to ciągnął? Zdawałem sobie sprawę, że jest typem romantyka i
chciałby spotkać tą jedyną: dlatego budowanie czegoś na nowo z każdą następną
dziewczyną bardzo irytowało. Ale takie jest życie i tyle. Nie można tkwić
w czymś w czym nie chce się tkwić z lenistwa.
A propos
tkwienia w czymś w czym się nie chce…
Madzia
Paczkowska w piątek przeszła samą siebie. Przez cały tydzień ją ignorowałem,
więc przeszła do ataku. Na przyjęciu, a raczej małym bankiecie który w sobotni
wieczór zorganizował mój tata poskarżyła się swojemu ojcu, że w szkole źle ją
traktuję! A mój ojciec dał mi naturalnie za to popalić mówiąc o szacunku
do kobiet i innych bzdetach. Nie zrozumcie mnie źle: szacunek do kobiet to
wcale nie bzdeta, ale bzdetą jest mówienie o tym w jednym zdaniu razem z Magdą.
Bo ona nie miała go nawet do siebie. Co to za dziewczyna która na siłę lata za
chłopakiem? Poza tym jakie prawo ma mówić mi to mój własny ojciec który nie
szanuje nawet własnej żony a mojej matki wiecznie ją lekceważąc? Znów
rozgorzała we mnie złość z którą nie mogłem sobie poradzić. Dlatego w
poniedziałek postanowiłem dać jej upust. Oczywiście na Magdzie, która była na
tyle głupia by podczas bankietu „pożyczyć” sobie mojego roleksa, którego
znikniecie bardzo mnie zmartwiło. Nie chodziło mi o jego wartość materialną;
był jednak prezentem od mojej mamy. A ona prosto w twarz zaśmiała mi się, że odzyskam
zgubę jeśli pójdę z nią w walentynki na randkę. Była nienormalna, ot co. Nie
miałem pojęcia czemu się na mnie uwzięła, ale zaczynałem powoli tracić
cierpliwość. Mimo wszystko na jednej z przerw (podczas których wyznała mi
prawdę o roleksie) umówiłem się z nią na spotkanie po zajęciach. Zgodziła się,
więc pozostało mi tylko czekać na to aż ochłonę.
- To za wstrętna
dziewucha. Trzeba było od początku ją spławić.- Dawał mi dobre rady Andrzej, za
które miałem ochotę palnąć go w łeb. Tak jakbym zachęcał tę chorą na umyślę maniakalną
prześladowczynię by do mnie zarywała!
- Spokojnie,
chłopcy. Nie gadajmy już o tym, bo tylko denerwujemy Krzycha. Po szkole sobie
wszystko wyjaśnią, nie?- Załagodził sprawę Bartek.
- Tak.-
Przytaknąłem już spokojniej zajmując swoją zwyczajową ławkę w szkole.
- Pójdziemy tam
razem z tobą.- Zaproponował Karol wprawiając mnie w zdziwienie.- Tak
będzie najlepiej.- Dodał.
- Może to i
racja.- Przyznał Bartek.- Zobaczymy jak będzie się zachowywać przy nas.
Jak postanowiliśmy
tak też zrobiliśmy. Z trudem wytrzymałem jeszcze kilka następnych lekcji, by po
dzwonku niemal wybiec z sali a potem szatni na dwór. Czekaliśmy tak razem z
moją paczką za budynkiem może z pięć minut gdy usłyszałem jej znielubiony głos:
- Proszę,
proszę: przyszedłeś z obstawą?- Spytała ironicznie chyba już nie kryjąc swojego
podłego charakterku.
- Jak widać.-
Nie przyjąłem zaczepki.- Gdzie mój zegarek?
- Jaki zegarek?-
Jej odpowiedź mnie zirytowała.
- Mój.- Niemal
warknąłem.- Masz mi go oddać.
- Nie rozumiem o
czym mowa.
- Ty…
- Spokojnie,
Krzysiek. Może usiądziemy z chłopakami na ławce tam dalej i damy wam
porozmawiać w cztery oczy, co?- Karol widocznie szybciej niż ja i pozostali
wyczuł, że Madzia jednak dalej chce udawać owieczkę w skórze wilka. Gdy moi
kumple się oddalili wróciłem do rozmowy z psycho-Magdą jak ją w duchu ochrzciłem.
- No więc?
- Czego?
- Co z
zegarkiem?
- Mówiłam ci:
zapraszasz mnie gdzieś czternastego, trochę się postarasz i może ci go oddam.
Tylko do jakiegoś bardzo znanego i publicznego lokalu tak żeby zobaczył nas
ktoś z naszej szkoły. No i żebym mogła zrobić jakieś fajne zdjęcie na Insta.
- Jesteś
stuknięta?
- Po prostu mnie
wkurzasz udając takiego wielkiego mucho i najlepszego faceta na ziemi. A wcale
taki nie jesteś.
- Więc skoro tak
to czemu nie dasz mi spokoju?
- Właśnie chcę
ci go dać, bo zrozumiałam że na takiego frajera nie warto tracić czasu. Ale za
to jak mnie traktowałeś należy ci się kara.
- Jaka kara
psycholko?- Nie wytrzymałem.
- Jak mnie
nazwałeś?
- Prawidłowo.
Nie jesteś normalna. Powinnaś się leczyć.- Nie powinienem tego mówić, bo
niestety okazało się to być prawdą. Magda słysząc to rzuciła się na mnie tak,
że musiałem unieruchomić jej ręce. Potem ją odepchnąłem.-Uspokój się!
- Ty pieprzony
arogancie! Zapłacisz mi za to! Popamiętasz mnie. Powiem ojcu by zerwał umowę z
Build&Project. Załatwi was na cacy.
- Dziewczynko
serio sądzisz, że zlecenie z centrum handlowego twojego tatusia ma jakąkolwiek
wartość dla firmy mojego ojca? Takich zleceń to my mamy na pęczki.
-Akurat!
Zbankrutujecie.
- Teraz to mnie
rozśmieszyłaś.- Parsknąłem śmiechem. Niestety straciłem czujność, bo ta idiotka
zdążyła się wyswobodzić i walnąć mnie w
twarz.- No, tego to już za wiele. Doigrałaś się.- Odezwałem się złowróżebnym
tonem.
- I co mi
zrobisz?- Prowokowała mnie. Potem zaczęła się szamotać i krzyczeć.
Zaniepokojony spojrzałem na nią i na kumpli. No i zakryłem jej usta dłonią.
Najpopularniejszy chłopak w szkole czy nie, gdyby zbiegli się nauczyciela a ta
wariatka podała im swoją wersję wydarzeń ten tytuł na nic by mi się nie
przydał. Zwłaszcza gdyby w sprawę wmieszał się mój ojciec.
- Opanuj się.
Serio uciekłaś z domu wariatów?- Spróbowałem przemówić jej do rozsądku. Ale
było to tak beznadziejne jak uczenie świni latać. Gdy mnie ugryzła odepchnąłem
ją.- Idiotka.
- Ała. Pomocy.
On mnie uderzył, bo nie chcę z nim być!- Krzyczała chyba do moich przyjaciół (bo
nikogo innego tu nie było) wciąż tkwiąc w śniegu, choć nie odepchnąłem jej
wystarczająco mocno by doprowadzić do jej przewrócenia. Tak jakby naprawdę nie
zdawała sobie sprawy, że nie znajdują się dość daleko by nie dostrzec kto tu kogo
uderzył. Na dodatek: nie do wiary: w jej oczach pojawiły się autentyczne łzy.
Boże, urodzona aktorka.
- Wiesz co?
Pogadamy sobie inaczej.- Wpadłem na pewien pomysł.- Słuchaj, postanowiłem
nagrywać naszą rozmowę i potem pokazać ją twojemu ojcu. Miałem nadzieję, że się
przyznasz to kradzieży, ale nieoczekiwanie przyznałaś jeszcze jaka jesteś
zawistna i podła. Ciekawe czy wtedy gdy taśmę obejrzą twoi i moi rodzice oddasz
mi zegarek.
- Nie!- W jej
głosie brzmiał autentyczny strach.
- O tak. Więc
jak, oddasz mi go?- Spytałem kucając obok niej na śniegu.
- Blefujesz.-
Odpowiedziała mi po chwili najwyraźniej odzyskując rezon.
- A więc przekonamy
się. A teraz przepraszam, ale nie mam zamiaru spędzać w twoim towarzystwie
ani chwili dłużej.- Gdy się podniosłem i odwróciłem złapała mnie za nogę. Teraz
byłem pewny, że musi mieć coś z głową. A pertraktacje z kimś takim są
bezsensowne. Dlatego bez cienia wyrzutów sumienia strzepnąłem jej dłonie ze
swojego ciała.
- Hej, zostaw ją.-
Usłyszałem za sobą jakiś damski głos. Tyle, że z pewnością nie pochodził od
Magdy. Zdezorientowany spojrzałem w stronę z którego dochodził widząc jakąś
nieznaną mi dziewczynę.
- A ty kim do
cholery jesteś, co? Nie wtrącaj się.- Odwarknąłem trochę niegrzecznie, ale nie
chciałem mieć widowni. Sądziłem, że to jakaś pierwszoroczniaczka, ale gdy
nieznajoma podeszła bliżej wydała mi się nie tak do końca nieznajoma. I wtedy
skojarzyłem. To ona siedziała z tym całym…jak mu było…Michałem który z radością
wyjaśnił mi znaczenie wyrażenia „Brylantowe liceum” - A już poznaję.- Zaśmiałem
się.- Czy to nie jedna z naszych spalonych żebraków?
- Nieważnie kim
jestem.- Odezwała się do mnie bez cienia strachu czy zawahania. W tym trochę
przypomniała mi Karola.- Puść tą dziewczynę.- Zażądała znów mnie bawiąc. Spojrzałem
na nią z politowaniem.
- No co ty nie
powiesz?- Zbliżyłem się do niej. Taktyka zastraszenia przeciwnika zawsze
działała. Z perspektywy czasu sam nie wiem dlaczego widok i zachowanie tej
dziewczyny aż tak wytraciły mnie z równowagi. Owszem, trochę złości którą
czułem na Magdę przelałem na nią, ale nie była to cała prawda. Bo chodziło o
to, że przez nią poczułem się jak jakiś brutal. Z pewnością nie widziała
całego zajścia, ale nawet o to nie spytała. Może to dlatego zamiast wyjaśnić
całą sytuację dolałem oliwy do ognia tylko ją prowokując:- Plebsu nie uczą, że
nie warto wściubiać nosa w nieswoje sprawy? Spadaj stąd.- Zignorowała mnie
pozornie beztrosko, choć widziałem jak szybko przełknęła ślinę i jak szeroko
otworzyły jej się oczy. Na dłuższą chwilę wpatrywałem się w nie, bo nie mogłem
oderwać od nich wzroku. Patrzyły tak przenikliwie, tak mądrze, tak...
- A ciebie nie
uczą szacunku do kobiet?- Ponownie usłyszałem jej głos.- Dlaczego ją
maltretujesz?
- Ja ją
maltretuje! Słyszeliście?- Ironicznie zwróciłem się do swoich kumpli (w końcu
wyzwalając się spod magii jej wzroku), którzy widząc co się dzieje zeszli z
ławki i zbliżyli się do mnie, Magdy i nieznajomej. Potem kontynuowałem:- Wiesz
co dziewczynko, to ta ,,kobieta”…- Zacząłem znacząco niemal wbrew sobie
zaczynając coś wyjaśniać.- …mnie maltretuje i z chęcią się jej pozbędę.- Dla
podkreślenia wagi swoich słów klasnąłem w dłonie patrząc na wciąż leżącą w
śniegu Paczkowską. I znów mnie zirytowała. Czy serio musiała tkwić w tym śniegu
przez cały czas?- To co Magda, potrzeba ci ratunku? Bo twoja nowa przyjaciółka
chce ci pomóc.- Odezwałem się ironicznie ciekawy jej odpowiedzi. Ale tak jak
się spodziewałem pokręciła tylko głową. W końcu nie chodziło jej o wywarcie
wrażenia na jednej ze spalonych żebraczek.
- Na pewno
wszystko gra?- Zaproponowała jej znów nieznajoma.- Możemy iść razem...- No nie,
teraz już nie wytrzymałem. Byłem głodny, zmarzłem od tego stania na mrozie, a
na dodatek nie załatwiłem sprawy z nędzną szantażystką przez co czułem się jak
idiota. A jeszcze jakaś pomocniczka uciśnionych będzie robiła ze mnie potwora?
- Ogłuchłaś?-
Zwróciłem się do niej.- Spadaj stąd!- Dodałem głośniej gdy nie ruszyła się o
krok. Już miałem zamiar powiedzieć coś jeszcze, ale niespodziewanie niedaleko
mnie zmaterializował się Karol.
- Uspokój się Krzysiek.-
Polecił kładąc mi dłoń na ramieniu.- Jedźmy już do domu.- Choć zawsze ton jego
głosu gdy mówił do mnie w ten sposób wydawał się być kojący to teraz również
mnie zirytował. Jakbym był małym dzieckiem które trzeba traktować
protekcjonalnie. Poczułem się dokładnie tak jak czułem się przy ojcu i choć
jemu nie miałem odwagi tego powiedzieć to stojącej obok mnie dziewczynie już
tak:
- Żadna idiotka
nie będzie się wtrącać i mnie obrażać!- Syknąłem z zadowoleniem widząc w
końcu jej strach.- Ani ta złodziejka.- Dodałem wskazując palcem na Magdę która,
tak wciąż leżała w śniegu.
- Karol ma rację.-
Tym razem to Bartek zabrał głos patrząc prosto na mnie.- Spadajmy stąd.
- Mam jej odpuścić?-
Spytałem retorycznie mając na myśli Magdę.- Ha, nigdy.- A przynajmniej dopóki
nie odda mojego roleksa.
- Jezu, Krzysiek
co to było?- Zaatakował mnie Karol gdy tylko znaleźliśmy się na szkolnym
parkingu.
- Daj mi
spokój.- Warknąłem naciskając guzik odblokowujący drzwi mojej
„beemki”.
- Karol ma
rację.- Wtrącił się Sławiński.- Napadłeś na tę nową jak jakiś psychol.
- Odwalcie się
ode mnie, co? Ta spalona żebraczka sama na mnie napadła.
- Bo nie
wiedziała o co chodzi.- Pospieszył z wyjaśnieniem Bartek.- Gdybyś spokojnie jej
wytłumaczył, że to Magda…
-…a kim ona do
cholery jest żebym się jej musiał tłumaczyć? Zrobiłem co zrobiłem. A teraz
nara!- Rzuciłem jeszcze wsiadając do swojego samochodu.
- Dobra już,
dobra.- Usłyszałem jeszcze głos Andrzeja po czym z piskiem opon ruszyłem z
parkingu. Byłem wściekły. Bardzo wściekły. I co najśmieszniejsze wcale nie na
Magdę, która ukradła mi roleksa wartego ponad dwadzieścia pięć patyków, ale na
tę nieznaną dziewczynę która potraktowała mnie jak jakiegoś psychola. Za kogo
ona się do cholery uważała, myślałem jadąc trochę szybciej niż powinienem.
Nawet dotarłszy
do domu nie mogłem się uspokoić, bo już na samym wstępie w kuchni
spotkałem Tomka. Poprosiłem więc kucharkę o podgrzanie mi posiłku i już
wychodziłem z pomieszczenia gdy mój braciszek zagruchał do mnie:
- Coś ty taki
nie w sosie?
- Bo mam powód.
- Dostałeś
czwórkę z plusem zamiast piątki?- Zaśmiał się Tomasz, a ja nie mogłem się
powstrzymać i się na niego rzuciłem prawie przewracając go z krzesła.
- Ej, co to ma
znaczyć?! Krzysiek, Tomek przestańcie!- Pani Kwiatkowska, która pracowała u nas
jako kucharka nie wahała się potraktować nas jak małych chłopców. Ale w końcu
pracowała tu od wielu lat i dla mnie była właściwie niejako niańką i babcią
której nigdy nie miałem.
- To ten
gówniarz zaczął.- Warknął wściekle Tomasz mierząc mnie nienawistnym wzrokiem.
Jezu, za co on do diabła aż tak mnie nienawidził?! Przecież zawsze starałem się
z nim zaprzyjaźnić. Zawsze do cholery. A przynajmniej dopóki jako
dwunastolatek nie zrozumiałem, że dla niego zawsze będę tylko obiektem kpin.
Nie zliczę już ile razy płakałem jako mały chłopiec chcąc mieć prawdziwego starszego
brata, a nie tylko jego substytut. Ileż to razy wyobrażałem sobie jak razem
budujemy jakiś model samolotu z plastikowych elementów czy domek na
drzewie. Ale on nigdy nie potrafił mnie zaakceptować. Owszem, mieliśmy inną
matkę, ale Majkę jakoś tolerował i czasami nawet z nią żartował. Wobec
mnie był zupełnie inny. Dla mnie zawsze miał tylko kpiny i wściekłe spojrzenia
a jeśli już żartował to właśnie ze mnie niż ze mną.
- Nieważne kto
zaczął. Obaj macie się wzajemnie przeprosić. I to zaraz. Rozumiecie?- Pani
Kwiatkowska najwyraźniej przejęła rolę mediatora. Prychnąłem tylko okazując
jawne lekceważenie kobiecie, którą bardzo kochałem, ale nie byłem w stanie
dłużej zostać tutaj i tolerować tego wszystkiego. Od pewnego czasu było mi
bardzo ciężko, a zachowanie Tomka dolewało tylko oliwy do ognia. Czułem się
zagubiony i bezradny; dopiero w swoim pokoju dałem upust złości. Poczułem
też wilgoć w oczach która zawsze pojawiała się u mnie gdy czułem bezsilność i
towarzyszącą jej zazwyczaj złość z powodu swojego sentymentalizmu. Boże,
czasami tak bardzo pragnąłem stać się kimś innym, że aż to mnie przytłaczało.
Kimś kto ma normalną rodzinę, która kocha go bezwarunkowo i nie budzi żadnej
presji. Na miłość której nie trzeba zasługiwać.
- Krzysiu, mogę
wejść?- Głos dochodzący zza drzwi należał do mojej mamy. Szybko wziąłem parę
głębokich oddechów po czym odblokowałem zamek i ją wpuściłem.
- Tak,
przepraszam. Nie chciałem się zamykać. Wiem, że tego nie lubisz.
- Nie szkodzi,
kochanie. Czy coś się stało?
- Nie mamo. –
Odparłem jej tak spokojnym tonem na jaki w tej chwili było mnie stać. Dodatkowo
by wypaść jeszcze wiarygodniej okrasiłem to uśmiechem.- Wszystko w porządku.
- To dlaczego
starłeś się z Tomkiem? On mówi, że to ty zacząłeś, ale jak go znam to zapewne
on…
-…nie mamo, to
ja się na niego rzuciłem.
- Ty?
- Tak,
przepraszam.
- Ale dlaczego?
- Po prostu mam
zły dzień.
- Coś nie tak w
szkole?
- Nie, w
porządku.
- Więc? Pokłóciłeś
się z kolegą? Z Andrzejem? Bartkiem?
- Nie, już
mówiłem że w porządku.
- To już nie mam
pomysłów.
- Bo nic się nie
stało. Wracaj do Majki. Jak ją znam to zaraz znów zacznie lamentować, że
umiera.- Maja od wczoraj zachorowała na
zwykłą grypę, ale jak zwykle we wszystkim przesadzając lamentowała prawie tak
jakby cierpiała na zapalenie płuc. Jakby słysząc naszą rozmowę z pokoju obok
rozległ się głos mojej młodszej siostrzyczki:
- Umieram…czy
kogoś to obchodzi?!- Swoją drogą jak na
umierającą darła się bardzo głośno.
- Idź już do
niej.- Zaproponowałem mamie korzystając z łatwej wymówki. Na razie po prostu
chciałem pobyć sam tak jak zwykle gdy czułem się jak kupka nieszczęścia lub po
starciu z ojcem.- Jak jest chora jest dwa razy bardziej nieznośna niż normalnie.
- Na pewno? Nie
chcesz porozmawiać?
- Na pewno.
Dziękuję ci.- Dodałem po czym lekko ją objąłem choć robiłem to bardzo rzadko.
Po prostu głupio było mi za każdym razem gdy czułem się zaniedbywany przez ojca
przychodzić do niej i się żalić. Tak mogła robić Majka, w końcu była dziewczyną
ale ja? Ja nie chciałem by mama wiedziała jak bardzo jestem słaby i jak boli
mnie jego zachowanie.
- Nie ma za co.
Kocham cię synku. Pamiętaj o tym.
- Wiem.-
Odparłem jej jeszcze, a potem zostałem sam w pokoju ze swoimi myślami.
Resztę wieczoru
przeleżałem na łóżku wpatrując się w sufit. Darowałem sobie popołudniowy
trening hokeja, bo jakoś nie miałem na niego po tym wszystkim ochoty. Na
dodatek Karol pewnie trułby mi tyłek o tę spaloną żebraczkę, którą niby źle
potraktowałem i na nią napadłem…
Odruchowo
wróciłem do momentu gdy pokłóciliśmy się za budynkiem szkoły. Początkowo
wspominałem ją trochę ironicznie, ale późnym wieczorem doszedłem do wniosku, że
była bardzo odważna. Musiała przecież przez ten tydzień usłyszeć w szkole
plotki jakie krążyły o mojej władzy nad społecznością uczniowską. Ale mimo to
jej to nie wystraszyło. W końcu podchodząc do tego obiektywnie musiałem
przyznać, że próba powstrzymania obcego chłopaka który bije jakąś laskę (bo tak
to z jej perspektywy musiało z pewnością wyglądać) na dodatek mając obstawę
kumpli była bardzo brawurowa. Tyle, że niekoniecznie chciałem do niej wracać
podczas snu przez co się nie wyspałem. Może to dlatego gdy nazajutrz zjawiłem
się w szkole zajmując swoje zwyczajowe miejsce, a autobus ze spalonymi
żebrakami też najwyraźniej przyjechał (bo zaczęli również wchodzić do klasy),
widząc wczorajszą „obrończynię uciśnionych” odezwałem się z jawną zaczepką:
- O, a któż to
przyszedł?- Widziałem jak drgnęła idąc obok jakichś dwóch brunetek. A ja
zacząłem zadawać sobie w duchu pytanie czy jednak mój wczorajszy wniosek na jej
temat był prawdziwy. Czy rzeczywiście była odważna? A może raczej głupia?
Czasami te dwie cechy były łatwe do pomylenia.
- Nie rozumiem
twojego dziecinnego zachowania.- Szepnął do mnie Karol gdy wróciłem do naszej
ławki.- Co chcesz tym uzyskać?
- Nic. Ja z
kolei nie mam pojęcia o co ci chodzi.
- Nie udawaj.-
Odpowiedział.- Daj spokój tej dziewczynie.
- Jej, przecież
nic jej nie robię.
- A ten
komentarz?
- Nie był do
niej.- Skłamałem. A gdy Zawadzki posłał mi pełne politowania spojrzenie odwróciłem
głowę udając, że bardzo interesuje mnie podręcznik do biologii. No bo dobra,
miał rację. Nie powinienem zachowywać się tak dziecinnie, ale to po prostu było
silniejsze ode mnie. Miałem zamiar nawet wyjaśnić swoje zachowanie, może nawet
ją przeprosić, ale na długiej przerwie usłyszałem jak mówi swoim koleżankom:
„(…)
no i uderzył ją, rozumiecie? Ona płacze i leży w śniegu a on ją bije. Jakim
człowiekiem trzeba być by to robić? To jakieś zwierzę albo mutant lub…”
Spostrzegając
mnie przerwała od razu idąc gdzieś ze swoją obstawą, a ja zobaczyłem mroczki
przed oczami. Co za wredna idiotka. Zwierzę albo mutant? Zwierzę albo mutant?!
Niby ja?!
Przez resztę
zajęć te trzy słowa prześladowały mnie niczym echo. Nie mogłem skupić się na
lekcjach i nauczycielach, co dodatkowo pogłębiało moją irytację. Bo co mnie w
końcu obchodziła opinia jakiejś głupiej spalonej żebraczki? Przecież była dla
mnie nikim.
Nikim.
Ponownie mój
wzrok zawędrował w stronę gdzie siedziała. Akurat teraz zawzięcie wpatrywała
się w swój zeszyt przygryzając lekko końcówkę długopisu. Uśmiechnąłem się lekko
ironicznie. Co za dziecinny i plebejski nawyk, pomyślałem. I ja przejmuję się
opinią kogoś takiego? Ja?
Pod koniec zajęć
(swoją drogą dzwonek bardzo mnie zaskoczył, bo zajęcia które przeznaczyłem na
rozmyślanie upłynęły mi bardzo szybko), wolno zbierałem swoje rzeczy wciąż na
nią patrząc. Widziałem więc jak w pośpiechu ładuje coś do tej swojej okropnej
torby z jakimiś naszywkami. Na jednej z nich było logo zespołu Rockefeller. Hm,
a więc panna pomocna jest fanką muzyki rock? Ciekawe…
Po chwili prawie
się roześmiałem widząc jak długopis stacza się z jej ławki a ona go sięga
jednocześnie uderzając głową o ławkę. Auć, to musiało boleć.
- Idziesz,
Krzysiek?- Usłyszałem głos Karola, który spakowany wychodził już z klasy. Udałem, że rozwiązało mi się
sznurowadło.
- Za chwilkę.
Idźcie beze mnie.- Odpowiedziałem mu chcąc zobaczyć czy panna pomocna w końcu
wydobędzie swój długopis. Ale chyba jej się to udało, bo szybko wyjęła piórnik
odsuwając go i wkładając coś do środka. A mi nie pozostało nic innego jak wyjść
z klasy.
Tyle, że
dziewczyna grzebała się z pakowaniem, a gdy w końcu jej się to udało niemal
zderzyła się ze mną w przejściu.
- Uważaj jak
chodzisz.- Rzuciłem widząc jak ucieka wzrokiem byleby tylko na mnie nie
spojrzeć. Zwierzak, tak? Albo mutant? Jeszcze zobaczymy.
Nazajutrz w
trakcie zajęć znów się na nią gapiłem tylko po to by widzieć jej zmieszanie.
Jej, bała się mnie co wydawało się być bardzo zabawne. Zastanawiałem się nawet
co sobie myśli. Obawia się, że pobiję ją tak jak rzekomo Magdę? (która notabene
oddała mi mój zegarek mówiąc, że
„przypadkiem” znalazła go na szkolnym korytarzu) A może…
- …Może
odpowiedzi udzieli nam Krzysztof, który buja w obłokach?
- Hm?- Głos
Falwickiej, profesorki od chemii wyrwał mnie z głupich rozmyślań Pannie
Pomocnej.
- Mówiłam, że
może zechcesz odpowiedzieć mi na zadane przeze mnie pytanie. No, podziel się
swoją opinią.- Wiedziałem, że ta kobieta doskonale zdaje sobie sprawę, że nie
słuchałem. Na dodatek w jej oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. Lubiła
mnie tak jak każdego dobrego ucznia, a jak kiedyś przyznałem z chemii byłem
całkiem niezły. Może to dlatego odparłem jej trochę arogancko tak jak nigdy nie
odparłbym żadnemu nauczycielowi:
- Nie sądzę by moja
opinia coś wiosła, ale może obrończyni uciśnionych zechce odpowiadać?
- Co proszę?-
Cholera, powinienem wcześniej się
zorientować, że to głupi pomysł. Przecież określenie którego użyłem było
wyraźnie pejoratywne. Czemu więc chęć odkucia się na spalonej żebraczce była
większa niż chęć nauki?
- Nic, pani
profesor.- Odpowiedziałem jej okrasiwszy to szerokim uśmiechem.- A raczej nikt.-
Powtórzyłem bezgłośnie. Potem dodałem już na głos:- Obawiam się, że nie
usłyszałem ostatniego pytania.- Potem na ułamek sekundy spojrzałem na tą która
nazwała mnie zwierzęciem, która akurat teraz spojrzała na mnie. I znów tak
jak za tamtym budynkiem szkoły uderzyła mnie ich przenikliwość. Bo większość
osób ma zwyczajne oczy: piwne, zielone, niebieskie, szare…Czasami jednak mówi
się, że w czyichś oczach można utonąć, że mają głębię. Do tej pory podchodziłem
do tego sceptycznie sądząc, że to tylko zwyczajne brednie autorów romansideł,
ale dzięki wzrokowi tej dziewczyny zrozumiałem, że się myliłem. Bo jej oczy
miały głębię. Jak cholera. Nie można było powiedzieć, że są zielone czy
błękitne albo szare. One po prostu mieniły się w zależności od jej nastroju,
gry światła czy natężenia. Nie potrafiłem zrozumieć jak w jednej chwili mogą
mienić się jak szafiry (na przykład wczoraj gdy śmiała się z koleżankami) a
teraz błyszczeć niczym niebo po burzy gdy patrzyła na mnie ze złością. Zaraz
jednak zganiłem się za takie myśli. Jakie szafiry? Jakie niebo po burzy? Skąd
przychodzą mi do głowy te głupie porównania?! Wściekły na nią za to, że przez
nią czułem się jak idiota obdarzyłem ją nieprzyjaznym spojrzeniem. No,
nareszcie przestała wlepiać na mnie swoje spojrzenie.
Kolejnego dnia
ignorowałem komentarze rzucane pod moim adresem przez chłopaków gdy dla zabawy
z powodu faktu iż spadł nowy śnieg przez szkołą wybuchłą bitwa na śnieżki a ja
prawie trafiłem swoją Pannę Pomocną. Wytłumaczyłem więc Karolowi, że to
zupełnie przypadkiem bo chciałem trafić kogoś innego. W środę to rzeczywiście
była prawda, ale w czwartek już nie. Śmiałem się gdy śnieżka chybiła o włos.
- Kurczę.-
Wyraziłem swoje niezadowolenie nic sobie nie robiąc z nagannych min chłopaków.
Nawet zazwyczaj lajtowy Andrzej twierdził, że „trochę przeginam”. Ale ja ich
tylko zbywałem. Bo o złości Bartosza nawet nie wspomnę. Jak już wcześniej mówiłem
on czasami uważał mnie za rozpieszczonego gówniarza i nie bał się mówić mi tego
w twarz. Ale zarówno on jak i Zawadzki nie rozumieli, że przez ostatnie dni ta
dziewczyna dostarczyła mi tyle rozrywki ile ktoś przez całe życie. I dzięki
niej przestałem przejmować się wiecznie zapracowanym ojcem lub kłótniami z
przyrodnim bratem.
Dopiero w piątek
poznałem jej imię, uważnie słuchając podczas wyczytywania nazwisk przez
profesora z listy.
Agnieszka.
W sumie do niej
pasowało, stwierdziłem. Kiedyś jedna z moich zwariowanych ciotek tłumaczyła, że
nadała mojej kuzynce imię Agnieszka, bo jest charakterystyczne dla ruchliwych i
pełnych pasji kobiet, które są pewne siebie i osiągają to co chcą a ona
chce by jej kruszynka właśnie taka była. A „moja” Agnieszka na pewno taka była.
To znaczy ruchliwa, bo o stanie jej umysłu nie mogłem powiedzieć niczego
pozytywnego. Dzisiaj na przykład na lekcji wciąż machała nogą albo kręciła się
delikatnie w prawą lub lewą stronę na krzesełku; to za chwilę wystukiwała jakiś
rytm palcami. Jej, serio była nabuzowana energią. Widocznie nie za bardzo miała
ochotę siedzieć w jednym miejscu i musiała się wciąż ruszać. Szkoła
niestety ją ograniczała. O, to zupełnie tak jak mnie, pomyślałem. Przynajmniej
w tym jednym punkcie się z nią zgadzałem.
To zabawne jak
poprzez obserwację można dobrze poznać drugiego człowieka. No okej, może nie
dobrze, ale trochę. Bo ja na pewno zebrałem już parę informacji o Agnieszce.
Dostrzegłem jej pewne cechy charakteru takie jak gadatliwość (trajkotała ze
swoimi przyjaciółkami praktycznie bez przerwy na każdej przerwie), ośli upór (gdy
podczas jakiegoś wystąpienia zaciekle broniła bzdurnej teorii swojego
przedmówcy), czy pomocność (kilka razy widziałem jak pozwalała spisywać prace
domowe z matmy jakiejś koleżance zupełnie ignorując fakt, że bardziej jej tym
szkodzi niż pomaga czy pożyczając długopis jakimś ofermom). Oprócz tego
zwróciłem uwagę na jej niektóre walory fizyczne takie jak pieprzyk tuż przy
lewej skroni czy mały kolczyk w górnej części ucha. Zastanawiałem się czy to
przejaw młodzieńczego buntu. W końcu kolczyk w takim miejscu był trochę
ekstrawagancji. Może więc chciała wkurzyć swoją matkę lub ojca? Albo kiedyś po
pijaku wracała z imprezy z koleżankami i dała się sprowokować przegranym
zakładem? Chociaż nie, to nie pasowało do mojego wyobrażenia o niej.
Od czasu naszej
kłótni za szkołą nie odzywałem się do niej ani ona do mnie. No, może poza moimi
paroma komentarzami czy aluzjami, ale tego nie liczę. Dlatego postanowiłem
naprawić to zaniedbanie. Tyle tylko, że nie miałem ku temu okazji. Jakoś głupio
było mi ją zatrzymać na przerwie a tym bardziej po zajęciach zwłaszcza gdy
pędziła na autobus powrotny. Gdyby tak nie musiała na niego iść to…tak, to jest
myśl. Tylko jak to zrobić?
Pomysł który
przyszedł mi do głowy był nie tylko głupi. Był bardzo głupi. Ale na nic innego
nie potrafiłem wpaść, a dziś była w szkole bez obstawy swoich koleżanek, więc…gdy
tylko przechodziła obok dużej kałuży (wczoraj było z dziesięć stopni, więc
duża warstwa śniegu zamieniła się w mokrą masę) podjechałem koło niej i
ochlapałem ją.
Wyszło trochę
inaczej niż sądziłem.
Po pierwsze
mokry śnieg ma dużo większą siłę nośną niż sądziłem. W efekcie tego Agnieszka
była cała przemoczona od czubka butów po kosmyki włosów na głowie i najwyraźniej zmarznięta.
Po drugie gdy
odwróciła się widząc kto spowodował jej stan obdarzyła mnie tak nienawistnym
spojrzeniem, że poczułem się bardzo głupio.
A po trzecie to
cała szkoła znajdująca się na zewnątrz miała z niej ubaw. Już miałem do niej
podejść i przeprosić, gdy koleś z tyłu mnie zaczął trąbić bym się ruszył. I będąc
w aucie na środku ulicy jednokierunkowej przed szkołą zmuszony zrobiłem to,
chociaż niechętnie. Postanowiłem zrobić kółko i wrócić w to samo miejsce mając
nadzieję, że nie ruszy się z miejsca. Potem zmieniłem plany. Wiedząc, że
kierowca nie wpuści całkowicie przemoczonej dziewczyny do autobusu odjechałem w
kierunku dzielnicy w której mieszkała postanawiając na nią zaczekać. Wtedy ją
przeproszę i podwiozę do domu naprawiając nasze relacje, zdecydowałem. Może
nawet zapytam ją o ten kolczyk w lewym uchu…?
Nie minęło może
sześć góra siedem minut a zjawiła się. Wyglądała jak kupka nieszczęścia co
wzbudziło we mnie kolejną porcję wyrzutów sumienia. Wiedziałem, że moje
zagranie było głupie, ale nie że aż tak. Znowu szykowałem się więc do tego by
wysiąść z samochodu gdy znów…znów ktoś mnie uprzedził. Jakiś mercedes zatrzymał się obok Agnieszki
na twarzy której natychmiast pojawił się uśmiech. Moja zaś zamieniła się w
maskę. Bo doskonale znałem właściciela auta.
Był nim mój przyjaciel, Karol.
***
Wracając do domu
wciąż nie mogłem przestać myśleć o tym co widziałem. Dlaczego Karol pomógł
Agnieszce? Na dodatek gdy spytałem go podczas przerwy na treningu który odbył
się jeszcze tego samego popołudnia (oczywiście mimochodem) co robił, tamten nie
wspomniał o incydencie z kałużą i moim autem. Dał mi tylko do zrozumienia,
że zagranie było dziecinnie i niedojrzałe. Taa, jakbym sam tego nie wiedział.
Na dodatek w poniedziałek, na długiej przerwie niemal rzuciła się na mnie
moja młodsza siostrzyczka.
- Ty tępaku co
ma znaczyć to co mówią o Agnieszce? Jakie znowu spalone żebraki? Coś siadło ci
na mózg, buraku?!
- Majka,
ciszej.- Zwróciłem się do niej widząc jak Bartek z Andrzejem zanoszą się od
śmiechu. Ten ostatni uważał, że moja siostra terroryzuje mnie i Karola. Mnie
jako brata, a Karola jako obiekt miłosnych fantazji.
- Wcale nie będę
cicho. Zaczekaj tutaj.
- Ja wcale nie
mam zamiaru…
- Agnieszka!
Agnieszka, chodź tutaj!- To, że moja siostra najprawdopodobniej wołała „moją”
Agnieszkę nieco zbiło mnie z tropu. Ale tak, gdy po chwili zjawiła się razem z
nią niemal ciągnąc biedaczkę za rękę zrozumiałem, że jakimś cudem rzeczywiście
te damy się znają.
- Skąd ją
znasz?-Spytałem od razu siostrę.
- To nieistotne.
Ważne jest jak ty ją traktujesz. No słucham.
- Czego?
- Tego co masz
na swoją obronę. Mówiłam ci, że jest tępy, Aga.- Z ostatnim zdaniem zwróciła
się do Agnieszki.
- Słucham?- Czy
to znaczyło, że o mnie rozmawiały? I jak miałem to zinterpretować?
- A co głuchy
też jesteś?- Coraz mniej zaczęło mi się to podobać. Zwłaszcza gdy w reakcji na
słowa mojej siostry na twarzy Agnieszki pojawił się źle tłumiony uśmiech a w
oczach zapaliły się iskierki. I choć wyglądała z nimi dużo ładniej niż
zazwyczaj wolałbym by nie działo się to moim kosztem. Dlatego zwróciłem się do Majki:
- Pogadamy
później.
- Wcale nie. Bo
właściwie to nie jest potrzebne. Chcę ci tylko zakomunikować byś odczepił się
od mojej przyjaciółki.
- Słucham?
- Tylko to
umiesz mówić?
- Tak…to znaczy
nie. Ale…jak to przyjaciółki? Skąd wy się w ogóle znacie?- Ponowiłem swoje
pytanie, ale ona ponowiła odpowiedź na nie.
- Nieważne. Ale
uprzedzam cię: jeszcze raz ochlapiesz ją wodą to ja zrobię powódź w twoim
pokoju. I skończ z tym prześladowaniem jej przed całą szkołą. Czy wyrażam się
jasno?- Spytała na koniec, a potem nie czekając na moją odpowiedź odeszła wraz
z Agnieszką. A ja stałem jak ten pajac nie wiedząc co z tym fantem zrobić.
I jakie znowu prześladowanie przed całą szkołą? Gdy zaczęła się następna lekcja
postanowiłem spytać o to Sławińskiego.
- No co ty, to
nie wierz jak wszyscy z nią kpią?
- Jak to kpią?
- No normalnie:
żartują, obgadują, dręczą twoim głupim określeniem nazywając spaloną żebraczką?
- Co?
- Stary, serio
jesteś taki ślepy czy udajesz? Jak sądzisz dlaczego Bartek wciąż się ciebie o to
czepiał?
- Wcale nie
udaję. Ale przecież to było tylko takie głupie określenie. Jednorazowe.-
Próbowałem tłumaczyć się przed samą sobą. Serio ją prześladowano? Przeze mnie?
- No może i tak
miało być.- Stwierdził Andrzej z powątpiewaniem.- Ale przecież wiesz, że
większość w tej szkole traktuje cię jak wyrocznię. Dlatego skoro potraktowałeś
ją jak pariasa to reszta zrobiła tak samo. Na dodatek oblanie ją wodą z kałuży
było już jej gwoździem do trumny. Gdyby dziś w szkole nie zjawiła się Majka i
nie towarzyszyła jej na każdej przerwie to nie wiem co by z nią było.
- Ale ja wcale
nie…- Zamilkłem gdy nauczyciel wszedł do klasy. A ja poczułem się jak najgorszy
idiota. Bo naprawdę nie dostrzegałem jak inni traktują przeze mnie Agnieszkę.
Dopiero teraz przypomniałem sobie ironiczne uwagi Sylwii Budnickiej czy Gośki
należącej do jej świty. Lub określenie żebraczka…Jej, jak mogłem być taki
ślepy? Poczułem złość na innych za to jak ją traktowali. A gdy w mojej głowie
pojawiła się myśl, że to przecież wszystko z mojej winy stłumiłem ją.
Postanowiłem więc wszystko naprawić. A zacząć od rozmowy z nią.
Zamierzałem zrobić to od razu, ale nie było mi to dane. Bo nie przewidziałem
jednego: ona unikała mnie jak tylko mogła. Tak więc gdy na jednej z przerw
usiłowałem do niej podejść i pogadać od razu zerwała się z podłogi na
korytarzu idąc żwawym krokiem gdzieś w kierunku piętra. Innym razem podeszła do
niej jej obstawa w postaci dwóch brunetek, która skutecznie mi to
uniemożliwiła. Dlatego zrezygnowany, postanowiłem czekać na dogodny moment. A w między czasie wciąż ją
obserwowałem.
Czasami nasze
spojrzenia się spotykały, choć szybko odwracała wzrok, a wtedy czułem coś
dziwnego. Serce biło mi kilkanaście uderzeń na minutę szybciej niż zazwyczaj, a
dłonie które zaciskałem odruchowo się w pięść stawały się spocone. Czułem się
wtedy jak kretyn. Nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje ani skąd ta obsesja
na jej punkcie. Bo wreszcie w środę przyznałem to przed samym sobą już
otwarcie. Tak, to była obsesja. Nie żadne wyrzuty sumienia czy niechęć z powodu
jej słów, która z biegiem czasu zamiast maleć tylko rosła. Skończyło się na
tym, że myślałem o niej bez przerwy: w szkole widząc ją siedzącą w ławce
zaledwie kilka metrów ode mnie, w domu odrabiając lekcje czy podczas treningu
meczu gdzie ostatnio zdawało mi się nawet że siedzi z boku na trybunach
podczas gdy to była tylko Sylwia. Czułem się przez to jak ostatni idiota.
Dlatego do cholery wciąż siedziała mi w głowie? Dlatego nie potrafiłem przestać
o niej myśleć? Postanowiłem więc ją ignorować. Koniec z rzucaniem jej ukradkowych
spojrzeń czy obserwowaniem podczas zajęć. Koniec z próbami przeprosin czy
jakimkolwiek kontaktem…tyle że łatwiej było powiedzieć niż zrobić.
Jednak w piątek
na lekcji geografii wydarzyło się coś co diametralnie zmieniło mój punkt
widzenia. Profesor Kramarczyk wymyślił jakiś sposób na integrację z Państwowym
Liceum nr 2 i pracę w grupach. I tak spaleni żebracy mieli losować karteczkę z
imionami uczniów z Prywatnego Liceum im. Słowackiego. Pewnie nie byłoby w tym
nic niezwykłego gdyby nie to co się stało gdy losowała Agnieszka. Bo gdy
sięgnęła karteczkę z urny rozwinęła ją i spojrzała wprost na mnie. A ja w tym ułamku sekundy
zrozumiałem, że wylosowała właśnie mnie. W mig zapomniałem o swoich głupich
obietnicach ignorowania jej. W końcu to jeśli sam los stworzył mi okazję
rozmowy z nią i kontaktu musiało to być nam z góry przeznaczone, prawda? A jak
przekonali się starożytni Grecy z przeznaczeniem nie wolno walczyć.
Przynajmniej ja nie zamierzałem. Dlatego gdy już miałem się do niej zachęcająco
uśmiechnąć stało się coś co zbiło mnie z tropu. Siedzący obok mnie Karol zerwał
się z ławki i w kilku susłach znalazł się obok niej:
- Więc kogo wylosowałaś
Agnieszka?- Spytał ją. A ja czułem jak oczy same otwierają mi się szerzej. Kogo
wylosowałaś Agnieszka? Agnieszka? Skąd mój kumpel znał do cholery imię „mojej”
Agnieszki?!- O, jesteś ze mną.- Dodał chwilę później biorąc ją za rękę. Sam nie
rozumiałem dlaczego dłonie znów zacisnęły mi się w pięść z powodu złości. Tyle,
że tym razem nie była ona skierowana do Agnieszki, ale do mojego przyjaciela.
- No, reszta
osób może podzielić się wedle uznania…- Kontynuował Kramarczyk gdy cała
dziesiątka osób z Państwowego Liceum miała już parę. Ja słuchałem go jednym
uchem wciąż nie mając pojęcia co jest grane. Tym bardziej, gdy w urnie została
jeszcze jedna karteczka z nazwiskiem Zawadzkiego. Nauczyciel uznał, że
widocznie się pomylił i je zdublował, ale ja wiedziałem swoje. Agnieszka na
trzymanej w dłoni karteczce miała moje nazwisko. Jednak Karol sprzeciwił się
temu bym był z nią razem w grupie. Dlaczego?
- Krzysiek,
będziesz ze mną w parze?- Słysząc swoje imię wróciłem do rzeczywistości patrząc
na znajdującą się obok mnie Budnicką.
- Tak, jasne
Sylwia.- Odpowiedziałem jej odruchowo wciąż nieco oszołomiony.
Podczas projektu
nie potrafiłem się skupić. W głowie wciąż krążyły mi pytania na które nie
znałem odpowiedzi dotyczące Agnieszki i Karola. Co ich łączyło? Dlaczego teraz
mój kumpel chciał robić z nią projekt a wcześniej okłamał mnie nie wspominając
o tym, że podwiózł ją po tym jak oblałem ją wodą z kałuży? A przede
wszystkim z czego tak co chwila rechotają?!
- Może użyję
brokatu?
- Hm?
- Pytałam czy
nie lepiej wyglądałby ten napis gdyby użyć brokatu.- Wyjaśniła moja partnerka
podczas lekcji geografii.
- A…no tak. Może
faktycznie tak będzie lepiej. Chociaż czy to ważne? Przecież oceniana będzie
przede wszystkim treść a nie ozdoby. To znaczy…rób jak uważasz. Dla mnie ozdoby
i plastyka są czarną magią.
- Świetnie. To
ja zajmę się oprawą naszego postera. – Ucieszyła się.- Przyznasz, że świetna z
nas para. Ty załatwiasz część merytoryczną a ja oprawę graficzną. Dobrze się
uzupełniamy, nie?
- Yhm.-
Mrugnąłem tylko, bo akurat Agnieszka roześmiała się z czegoś co powiedział
Karol dość głośno przez co ponownie przemknęła przeze mnie fala złości. Byłem
pewny, że gdybym pokusił się o werbalną odpowiedź do Sylwii z mojego
gardła wydobył by się tylko głuchy warkot.
Z trudem
przemknąłem przez geografię, a potem starałem się zachowywać normalnie, choć
niezbyt mi się to udawało. Chciałem nawet spytać Karola co miało znaczyć jego
zachowanie na poprzedniej lekcji, ale żartobliwe komentarze Bartka czy Andrzeja
skierowane do Zawadzkiego tylko jeszcze bardziej mnie zezłościły.
- No Karolku,
nieźle się chyba bawiłeś z tą nową, co?
- Robiliśmy
tylko projekt.
- Projekt…hm, no
jasne my z Bartkiem też. Ale chyba te ciągłe chichoty nie dotyczyły dowcipów o
geografii, co?
- Nie.- Przyznał
lakonicznie Zawadzki przez co miałem zamiar go uderzyć. Bo co miał znaczyć ten
jego cholerny delikatny uśmieszek jakby wspominał coś…miłego? Co mógł
wspominać?
Byłem zły. Byłem
wściekły. Byłem mega wściekły. A nade wszystko zazdrosny o Karola.
Nigdy nie
przeszkadzało mi jego powodzenie wśród płci pięknej, a wręcz przeciwnie. Wśród całej naszej paczki
stanowiło to powód do żartów i kpin. Bo Zawadzki jakby tego nie zauważał i
każdą z nich traktował tak samo. Nigdy nie zauważyłem by wyróżnił jakąkolwiek.
No, może poza Patrycją, a przynajmniej tak mi się wydawało. Bo to co zobaczyłem
w jego oczach gdy patrzył na Agnieszkę zdecydowanie mi się nie podobało.
Czułem się z tym
śmiesznie. Z tą całą zazdrością o urodę własnego przyjaciela. W końcu był moim
kumplem już od wielu lat. No i nie zainteresowałaby go jakaś spalona żebraczka,
uspokajałem sam siebie. On miał dziewcząt pod dostatkiem nie musiał zadowalać
się byle czym. Tyle, że ja też nie. Ale mimo to nie mogłem wybić sobie z głowy
tej całej Agnieszki…ale na pewno tylko dlatego, że chciałem w końcu
uporządkować między nami te niesnaski. Było mi zwyczajnie głupio z powodu
kłopotów jakie jej sprawiłem swoimi niewybrednymi odzywkami czy żartami, to
wszystko.
W piątek kolejne
zajęcia gegry znów spowodowały u mnie napięcie. Dałem temu nawet wyraz wprost
atakując Karola:
- Co ty masz
wspólnego z tą całą spaloną żebraczką?- Tego określenia specjalnie użyłem na
użytek kumpla by nie domyślił się, iż jego odpowiedź mnie obchodzi.
- Masz na myśli
Agnieszkę?
- A więc tak ma
na imię ta dziewczyna?- Odparłem mu pytająco udając, że nie miałem o tym zielonego
pojęcia. Tak jakbym nie podsłuchiwał jej rozmów przez ostatnie dwa tygodnie z
koleżankami, jakby mnie nie obchodziła.
- Tak, właśnie
tak. I wolałbym byś zostawił ją w spokoju. W końcu dość już się przez ciebie
nacierpiała.
- Słucham? Jakim
spokoju? Jakie znowu nacierpiała? Przecież nic jej nie zrobiłem!
- Krzysiek, nie
musisz krzyczeć. Po prostu ją ignoruj, okej? I wrzuć na luz. Za jakiś czas ona
i reszta uczniów z Dwójki wrócą do siebie. Poza tym to bardzo miła dziewczyna.
Bardzo miła
dziewczyna.
Bardzo miła
dziewczyna.
Czy tak chłopak
myśli o lasce która mu się spodobała?
Bardzo miła
dziewczyna…
Cholera!!!
Ten pieprzony
Zawadzki się w niej zakochał! Jak śmiał?! Przecież ona należała do mnie! Była
moja! Nie miał prawa udawać jej obrońcy ani chronić ją przede mną. To jak
chciałem ją chronić i przeprosić, a przez niego nie miałem na to szansy. I
dlaczego ona to tolerowała? Miałem szczerą ochotę powiedzieć jej, że z Karolem
nie ma szans, bo jest dla niego nikim. Tyle, że sam nie byłem tego pewny. A
Zawadzki jak to Zawadzki zamiast odpowiedzieć mi wprost tylko mącił. Co z
Patrycją? Miałem ochotę go o to zapytać, ale zamiast tego konsekwentnie
milczałem. Skończyło się na tym, że na treningu moja celność spadła o ponad
25%.
- Co się dzieje,
stary? Chcesz odpocząć?- Zwrócił się do mnie nasz kapitan, którym był właśnie
Karol. I on śmiał mnie o to pytać? Miałem ochotę przywalić mu kijkiem który
trzymałem w dłoni. Zamiast tego pokręciłem tylko głową.
- Nie.
- Więc siadaj na
ławkę. Zagra za ciebie Franek.
- Co? Przecież
Kocia Karma ma jeszcze gorszą celność normalnie niż ja teraz.
- Uspokój się,
to tylko na ten kwadrans.
- Pieprz się.
Nie przyszedłem dzisiaj by siedzieć na ławce.
- Krzysiek, znów
pokłóciłeś się z ojcem?
- Z nikim się
nie pokłóciłem!- Odwarknąłem mu. Spojrzał na mnie z niepokojem.
- Chcesz
pogadać?- Spytał cicho tak żeby nikt z drużyny nas nie usłyszał.
- Nie.-
Burknąłem tylko.- Idę do domu.
- Tak chyba
będzie najlepiej.- Usłyszałem jeszcze jego odpowiedź.
Przez weekend
złość trochę i przeszła i w sobotę nawet potrafiłem dobrze się bawić z
chłopakami (tzn Karolem, Andrzejem i Bartkiem) podczas seansu w kinie. Bez
rozmów o Agnieszce czułem, że Zawadzki znów jest moim przyjacielem. Tuż przed
snem uspokojony pomyślałem nawet o tym, jak bardzo moje obawy były
irracjonalne.
W poniedziałek
spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Jako, że dziś przypadały walentynki
jak co roku od kilku lat w szkole w specjalnej skrzynce na piętrze można było
wyznać uczucie komuś komu bano się przyznać do tego otwarcie.
Ja, co w
zasadzie nie było niczym dziwnym, otrzymałem kilka walentynek. Nie przebiłem
naturalnie Andrzeja, którego wszystkie byłe i obecne dziewczyny chyba nie były
zazdrosne o siebie nawzajem wysyłając mu stosik miłosnych kartek. Jeszcze przed
lekcją zaczął je otwierać delektując się każdym słowem. Gdy skończył kazał to
samo zrobić Karolowi który go zignorował i Bartkowi, który narzekał żartobliwie
na to, iż dostał tylko jedną walentynkę przez co wśród naszej grupy czuje się
jak brzydal z owrzodzonym palcem. W końcu przyszła kolej na mnie.
- Mnie nie bawią
takie rzeczy.
- Daj spokój
stary. Przecież czytanie tego może być śmieszne.
- Może dla
ciebie. Mnie to nie bawi.
- Jezu, czasami
potrafisz być bardzo sztywny. Dawaj to.- Niechętnie dałem mu swoją kupkę
pozwalając ją otworzyć i czytać. Nie przejmowałem się, że może to okazać się
bolesne dla którejś z właścicielek walentynki- w końcu na żadnej z nich mi
nie zależało, wiec tym bardziej nie martwiło mnie ewentualne urażenie uczuć
którejś z nich. Do czasu aż usłyszałem śmiech Sławińskiego.
- Z czego tak
rechoczesz?- Spytałem go wbrew sobie wykazując niezdrową ciekawość.
- Z tego
patrzcie.- Nie mogąc wydusić z siebie głosu podał karteczkę Bartkowi, bo Karol
nazywając nasze zachowanie dziecinadą gdzieś odszedł. A Kacprzyk z szerokim
uśmiechem na twarzy zaczął czytać:
,,Gdy
cię pierwszy raz spotkałam,
mało
palpitacji serca nie dostałam.
Zakochałam
się w tobie od pierwszego wejrzenia
Bo
twój uśmiech cały świat mój zmienia”
- Jej stary,
twoja wielbicielka to niespełniona poetka.- Zażartował dołączając do śmiechu
Andrzeja.
- Bardzo
zabawne.- Skwitowałem to tylko.
- No.- Wyszeptał
Sławiński pomiędzy kolejnymi atakami śmiechu.- Ciekawe kto to, co?
- Podpisane są
tylko inicjały. A.M. Kto to może być?
- Nie mam
pojęcia. Może jakaś kochająca naszego Krzycha potajemnie Agata? Albo Alicja lub
Anastazja? Właściwie to chodzę na dodatkowe zajęcia z rozszerzoną biologię
z taką Anastazją…
- Dajcie mi to.-
Zażądałem w końcu stanowczo wyrywając kartę Kacprzykowi. Potem zacząłem
się w nią wpatrywać. Rymowanka była
wydrukowana na kolorowym papierze, więc nie było widać charakteru pisma. Ale
mimo to te inicjały…Jak Agnieszka Młynarczyk. Moja Agnieszka.
Wiedziałem, że
wpatruję się w kartkę z głupią roześmianą miną, ale w końcu wszystko zaczęło do
mnie docierać. A więc jednak coś do mnie czuła. Te ciągłe spojrzenia, to że stanęła
w obronie tamtej dziewczyny…To była tylko zwykła wymówka by stanąć przede mną
twarzą w twarz i bym ją zauważył! Jej, ale byłem do tej pory głupi. Ale jak
kiedyś powiedziałem do tej pory miałem niewielkie doświadczenie z dziewczynami.
Nie potrafiłem traktować ich tak instrumentalnie jak Andrzej a nie byłem też
tak kochliwy jak Bartuś. Tak więc z ich gierkami i zawiłym tokiem
rozumowania miałem raczej niewiele wspólnego w praktyce.
- Krzysiek czemu
się tak głupio szczerzysz?- Spytał mnie w końcu Andrzej.
- Bo chyba wiem
kim jest autorka tego wierszyka.- Odpowiedziałem mu.
-Serio? Kto?- Z
chwilą gdy padło to pytanie ujrzałem JĄ jak właśnie wchodzi do klasy. Kiwała coś głową w odpowiedzi na
pytanie swojej koleżanki a potem na mnie spojrzała. I na walentynki leżące na
mojej ławce. A potem na tę którą trzymałem w dłoni. Dokładnie w tej chwili
zyskałem pewność, że ona mi ją dała. I sam nie mogłem pojąć swojego szczęścia.
Bo też mnie lubiła. Mimo wszystko lubiła mnie.
- Więc? Kto ci
to dał?- Ponowił pytanie Bartosz.
- Zaraz się
przekonacie.- Odpowiedziałem przyjaciołom tajemniczo po czym chowając
walentynkę do czerwonej koperty wstałem z krzesełka i skierowałem się do ławki
którą zajmowała Agnieszka wraz z jedną ze swoich koleżanek. - No proszę, proszę
któż to się zjawił. Masz mi może coś do powiedzenia?
- Nie.- Odpowiedziała
mi tylko nawet na mnie nie patrząc tylko metodycznie wyciągając z torby. Wydawało
mi się, że w ogóle mnie nie dostrzega,
więc wygodnie oparłem się o jej ławkę zmuszając by na mnie spojrzała.
- Nie?- Powiedziałem
zadziornie.- Widzę, że w twoim stylu jest wysyłanie raczej karteczek.- A potem
się roześmiałem czekając na jej reakcję. W końcu na mnie spojrzała zastygając w
dłoni z wyciąganym akurat zeszytem.
- O co ci znowu
chodzi? Masz jakiś problem?- Zdziwiła mnie jej odpowiedź. Bo brzmiała jak
prowokacja. Może więc nigdy się mnie nie bała? Może tylko udawała by wydać się
bardziej dziewczęca? Potem jej powiem, że wcale nie musi tego robić. Ale na
razie spytałem retorycznie:
- Ja mam
problem? To ty wysyłasz mi walentynki.- Następnie rzuciłem na ławkę czerwoną
kopertę. Fakt, że znów zaczęła mnie ignorować trochę mnie zirytował. Po kiego
licho udawała przy całej klasie, że nic do mnie nie czuje? Czemu działała jak
konspirator? Może to dlatego choć właśnie miałem zamiar gdzieś ją zaprosić po
szkole, zdecydowałem że muszę jej dać jeszcze trochę nauczki. Dlatego dodałem pochylając
się nad nią:- Ale niestety, za wysokie progi.- Potem wróciłem na swoje miejsce.
Wiedziałem, że mnie zatrzyma i byłem ciekawy jej reakcji. Siadając przy
swojej ławce zauważyłem Karola, który uważnie się temu wszystkiemu
przypatrywał. I co teraz, kolego- miałem ochotę go spytać. Chyba będziesz
musiał zrezygnować z Agnieszki, bo woli mnie.
- Hej, nie wysłałam
ci żadnej walen...- Usłyszałem jeszcze głos Agnieszki, który przerwało otwarcie
drzwi i wejście nauczyciela.
Przez całą
lekcję byłem w znakomitym humorze. Karol natomiast wręcz przeciwnie. Wydawał
się być zamyślony, co i raz zerkał na Agnieszkę jakby nie mógł uwierzyć w to co
się stało. Było mi trochę przykro: w końcu we dwóch zabujaliśmy się jednej lasce i to było pewne, że któryś musi
przegrać. A że tym kimś okazał się on a nie ja…no cóż, tak to już bywa.
Po lekcji
Agnieszka, wyglądająca na dużo spokojniejszą niż na początku lekcji, podeszła
do mnie. Ignorowałem ją tak jak ona mnie niecałe 45 minut wcześniej najpierw
zajmując się spakowaniem swoich rzeczy. Dopiero gdy na jej twarzy pojawiły się
urocze rumieńce spojrzałem na nią i na trzymaną w jej dłoni kopertę.
- Co, chcesz mi
ją znowu dać?- Spytałem z pewną dozą rozbawienia, która tylko pogłębiła jej
rumieńce. Boże, była taka rozkoszna że miałem ochotę ją objąć i od razu
powiedzieć, że tylko bawię się jej kosztem. Ale w końcu nie mogłem pierwszy
skapitulować. Ona też zasłużyła na drobną karę za to co przeżywałem gdy
myślałem, ze coś łączy ją z Karolem.
Na przerwie tak
jak się spodziewałem Zawadzki zażądał ode mnie wyjaśnień dlatego mu ich
udzieliłem. Powiedziałem o walentynce i jej autorce. Jedyną reakcją było jego
ciche pytanie:
- Jesteś pewny,
że to ona?- Jej, czyżby mój kumpel zadurzył się w niej tak mocno jak ja i nie
mógł przyjąć do wiadomości, że wybrała właśnie mnie? I co ona miała w sobie
takiego, żeby dwóch najbardziej przystojnych facetów (dobra: dwóch z
przystojnych facetów w szkole; w końcu nawet jeśli była to prawda to brzmi to
nieco zarozumiale i nieskromnie) się w niej zakochało?
- Tak, jestem.
Potem z nią o tym dokładnie pogadam. Na pewno nie przed całą szkołą.
- No tak…jasne.-
Zawadzki mrugnął tylko coś do mnie, a potem odszedł jak to czasem miał w
zwyczaju uciekając w uliczki szkolnych korytarzy. Poczułem wyrzuty sumienia z
jego powodu, ale tak jak mówiłem któryś z nas musiał wygrać. A że jak zwykle byłem
to ja…no cóż, takie życie.
Przez resztę
dnia panna Młynarczyk podczas przerw gdzieś znikała nie dając nam szansy na
rozmowę. Bawiły mnie te gierki, więc byłem cierpliwy. Uznałem nawet, że dobrze
będzie wyjaśnić sobie wszystko bez świadków, czyli po zajęciach. Dlatego
zamiast po macie iść na parking zatrzymałem się przy bramie szkoły.
- A ty nie
wracasz do domu?- Zwrócił się do mnie wówczas Bartek.- Zapomniałeś czegoś?
- Nie, czekam na
kogoś.
- Hm, czyżby na
swoją tajemniczą poetkę?- Roześmiał się Andrzej.
- Jakbyś zgadł.-
Odparłem im ze śmiechem. Tylko Karol się do niego nie przyłączył.
- A więc
powodzenia. I nie zjedź jej za bardzo, okej?- Poprosił Kacprzyk.
- A kto
powiedział, że chcę ją zgnoić?
- Uuu, czyżbyś
był amatorem amatorskich poetek?
- Zamknij się
Andrzej.- Ofuknąłem go żartobliwie.
- Spoko, jutro
zdasz mi relację. Na razie.
- Na razie.-
Pożegnałem się z nimi zostając sam z Karolem. Wyczułem, że chce mi coś
powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnował i po prostu odszedł. A ja
zostałem sam.
Co chwila
zerkałem z nadzieją gdy drzwi wyjściowe się otwierały. Za każdym razem z
rozczarowaniem gdy nie pojawiała się w nich twarz Agnieszki. Po kilkunastu
minutach poczułem niepokój. Autobus z resztą osób z Dwójki odjechał a jej nadal
nie było. Czyżbym więc nie zauważył, że jednak wyszła? Ale nie, nie mógłbym jej
nie zauważyć. A woźna nie pozwoliłaby wyjść jej ewakuacyjnym wyjściem. Musiała
być więc w szkole. Wniosek nasuwał się jeden. Bała się naszej rozmowy.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Gdybym wcześniej nie był pewny, że to ona jest
autorką walentynki to teraz zyskałem tą pewność. Po raz ostatni spojrzałem na
drzwi, a potem zdałem sobie sprawę, że jestem doskonale widoczny z okna
budynku, a Agnieszka najwyraźniej chce uniknąć rozmowy ze mną. Dlatego musiałem
się przed nią schować.
Moje
spostrzeżenie było trafne. Już dziesięć minut później, drzwi otworzyły się i
wychyliła się z nich jej niziutka postać. Ostrożnie rozglądała się dokoła jakby
bała się kogoś spotkać. Mnie.
- Wiedziałem, że
jednak nie jesteś taka odważna jaką chcesz udawać.- Powiedziałem głośno.
Słysząc to drgnęła. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami przez co wydała
mi się ładniejsza niż zazwyczaj. Potem rozejrzała się w stronę ulicy.
Zrozumiałem, że znów zamierza uciec. Nie mogłem do tego dopuścić, więc
podszedłem do niej i złapałem ją za rękę. Czas na ostateczną rozmowę.
- Zwariowałeś?
Czemu mnie znowu ciągniesz? Puść mnie!- Krzyknęła na mnie chcąc się wyrwać.
Bardzo mnie to bawiło. Pospiesznie rozejrzałem się szukając ewentualnego
miejsca na rozmowę. Sala gimnastyczna wydała mi się być dobrym miejscem. O tej
porze z pewnością była pusta. Dlatego skierowałem się z Agnieszką właśnie tam.
Dopiero gdy zamknąłem drzwi puściłem jej wciąż wyrywającą się dłoń.- Co znowu wymyśliłeś? Masz zamiar obciąć mi włosy,
czy wytarzać w śniegu? Jeśli to drugie to chyba musimy wyjść na zewnątrz.-
Pomimo przegranej pozycji ani trochę nie straciła rezonu. Znów mi zaimponowała,
więc odruchowo się uśmiechnąłem. - Chyba nie przyszedłeś tu żeby się na mnie
gapić, co? Jeśli myślisz, że mnie przestraszysz...-Zaczęła patrząc na mnie
wściekle, ale ja nie pozwoliłem jej dokończyć. Czas wreszcie skończyć te beznadziejne
kłótnie.
- Gdzie chcesz iść
na obiad?- Spytałem po prostu.
- ...to srodze
się zawie...co? Gdzie chce iść na obiad?- Powtórzyła zdezorientowana.- O co ci
znowu chodzi?- Roześmiałem się ponownie widząc jej całkowitą konsternację.
- No wiesz ja zazwyczaj
jem w Kormoranie.- Rzeczywiście często jadałem w tej restauracji, bo serwowano
tam jedzenie bardzo dobrej jakości. Ponadto mój tata często organizował tam
biznesowe lancze z kontrahentami, więc ja też byłem dobrze znany obsłudze i
traktowano mnie jeszcze bardziej przychylnie. Choć gwoli sprawiedliwości musiałem
przyznać, że zdecydowanie wolałem pozornie niedoskonałą kuchnię swojej gosposi
pani Kwiatkowskiej.- Pasuje ci?
- Co ma mi
pasować? I co mnie obchodzi gdzie zazwyczaj jesz? Możesz mnie już wypuścić?- Albo
udawała, że nie rozumie, albo swoją reakcją na walentynkę ją wystraszyłem.
Dlatego postanowiłem grać w otwarte karty.
- Nie musisz już
udawać. Przejrzałem cię.
- O co ci
chodzi? Co ty znowu kombinujesz?
- Zapraszam cię
na obiad.- Powtórzyłem.
- Co ty znowu
kombinujesz?- Spytała po raz kolejny, a ja zacząłem wątpić w jej inteligencję.
- Nic. Po prostu
chce cię gdzieś zaprosić.
- Rozdwojenie jaźni
masz czy co?- Ach, a więc wciąż miała do mnie żal za moje zachowanie przed
pierwszą lekcją.
- Przyznaje, że
nie zaczęliśmy najlepiej, ale chyba możemy to pominąć, okej? Bo teraz gdy
przestałaś udawać że mnie nie znosić i
wyznałaś swoje uczucia ja też już nie muszę udawać i próbować zwrócić na
siebie twoją uwagę. Bo wiesz tak naprawdę do fajna z ciebie dziewczyna. Dlatego
chciałem...
- Przestań już.-
Powstrzymała mnie.- To jakiś żart, tak? Chcesz mnie wkręcić i ośmieszyć żebym
przyznała, że ja jestem zakochana w…- wymownie wskazała na mnie palcem - …a ty
wszystko nagrasz i cała szkoła będzie miała ze mnie ubaw, co? Nie ma mowy.- Zakończyła
stanowczo próbując odsunąć mnie od drzwi by utorować sobie drogę wyjścia. Ale ja
nie mogłem na to pozwolić. Dlatego ponownie złapałem jej dłoń i zbliżyłem twarz
do jej twarzy. Zrozumiałem jej nieufność. W końcu na jej miejscu też nie od
razu bym nie uwierzył, że ktoś taki jak ja zwraca na nią uwagę.
- Nie mam żadnego
mikrofonu. Może i byłem dla ciebie trochę za ostry, ale trudno mi było znieść, że
tak mnie nie cierpisz gdy ja...- Wybąkałem na jednym tchu nagle mając problem z
wyrażeniem swoich uczuć. Nigdy nie byłem w tym za dobry. Tak w ogóle to był mój
pierwszy raz gdy je komuś wyznawałem. Ale mimo to, wystarczyło. Po minie
Agnieszki zrozumiałem, że mi w końcu uwierzyła. Wiedziałem, że teraz pójdzie
już z górki.
- Ty...ty tak na
poważnie?- Szepnęła patrząc mi prosto w oczy.
- Tak. –
Odparłem jej spokojniejszy również wpatrując się w jej mieniące się tęczówki.- Więc
może przestaniesz już się wściekać i kłamać i powiesz mi prawdę?
- Jaką pprawdę?-
Wyjąkała zakłopotana. Moja bliskość wyraźnie ją przytłaczała. Mnie prawdę
mówiąc również przeniknęło lekkie ciepło. Przez kilka ostatnich dni udało mi
się okiełznać objaw pocących się dłoni, więc zdradzało mnie tylko szybsze bicie
serca. A tego z kolei nie mogła usłyszeć ani zobaczyć.
- No tą, którą
wyznałaś w walentynce. Że mnie kochasz.- Podpowiedziałem usłużnie.
- Co? Ale ja...to
znaczy ta walentynka...- Plątała się, a ja miałem ochotę pogłaskać ją po
zaróżowionym policzku.- …to nie ja ją wysłałam.- Zaśmiałem się. Jej, czy
naprawdę chciała wciąż udawać? Wyjąłem z tylnej kieszeni spodni znaną nam
czerwoną kopertę.
- Podpisałaś się.
Co prawda tylko inicjały, ale...
- Pokaż mi.- Niemal
wyrwała mi kopertę z dłoni i zaczęła ją czytać. Potem prychnęła z wyrażającą
zniesmaczenie miną. To powinien być dla mnie pierwszy sygnał, że coś jest nie
tak. Drugim powinny być jej następne słowa:- I to ja niby miałam napisać?-
Szkoda tylko, że go zignorowałem.
- Przestań już
udawać. Przecież powiedziałem ci co czuję. Teraz twoja kolej.
- Już mówiłam, że
to nie ja pisałam. I jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że ja mogłabym...- Gdy urwała
wymownie kręcąc przy tym głową jakby była bardzo rozbawiona, w końcu sygnał
który do tej pory do mnie nie docierał, zmienił się. Bił na alarm w mojej
głowie. Bo w końcu zrozumiałem, że coś tu nie gra. - Nigdy niczego nie udawałam.-
Dodała na koniec.
- O co ci teraz
chodzi?- Spytałem zdezorientowany. A ona spojrzała na mnie w tak dziwny
sposób zupełnie jakby…z politowaniem?
- ,,Spalona żebraczka”,
,,idiotka”, ,,plebs”…Co już nie pamiętasz wyzwisk jakimi mnie obrzucałeś? Nie
pamiętasz drwiących uśmiechów, wrogich spojrzeń, tamtego auta?- Fakt, że byłem
zaskoczony jej słowami sprawił, że ją puściłem dzięki czemu odsunęła się ode
mnie kontynuując coraz bardziej wściekłym tonem:- Nastawiania innych przeciwko
mnie, robienia ze mnie kozła ofiarnego i obiektu bezkarnych żartów? Nie pamiętasz?!
Czy choć raz byłeś dla mnie do tej pory miły? Czy zrobiłeś coś poza tym, żeby
mnie upokorzyć? No odpowiedz!
- Nie, ale mówiłem
ci, że...
- Nie?-
Przerwała mi ironicznie zupełnie nie tak jak ona.- Więc za co twoim zdaniem miałabym
się w tobie...zakochać? Myślisz, że kim ty jesteś? Najprzystojniejszym, najmądrzejszym
i najbardziej czarującym facetem? Może i tak oceniają cię niektórzy, ale
dla mnie liczy się coś więcej niż zewnętrzna aparycja. Liczy się szacunek,
empatia, wrażliwość...
- Do cholery nie
jestem jakimś diabłem!- Krzyknąłem w końcu. Bo słysząc te wszystkie rzeczy o
sobie poczułem się tak jakbym rzeczywiście nim był. A przecież dziewczyny
za mną szalały. Uwielbiały mnie ustawiając się do mnie kolejkami. Nie widziała
tego? Nie widziała ilości walentynek które dzisiaj dostałem? - Mam wygląd, ale
oprócz tego...
- Pieniądze.- Dokończyła
za mnie co wzbudziło we mnie wściekłość. Bo nigdy, przenigdy nie sugerowałem
ani jej, ani żadnej innej dziewczyny że osiągniecia mojego ojca uważam za
swoje. Ja też miałem gdzieś jego pieniądze. Ignorowałem przy tym swoją
niekonsekwencje, bo przecież bardzo chętnie z nich korzystałem.- Naprawdę
myślałeś, że ja dam się złapać na coś takiego?- Dodała retorycznie.
Cholera.
Po stokroć
cholera.
Nic nie szło tak
jak to sobie zaplanowałem. Poczułem jak na przemian uderza mnie gorąco i zimno.
Przecież nie tak to miało wyglądać. Miała mi wyznać swoje uczucie, a ja jej.
Mieliśmy iść na obiad po to by nakreślić zasady naszej relacji, wśród których
najważniejsza brzmiała że ta znajomość powinna być tajemnicą w czasie gdy
jesteśmy w szkole, poza szkołą mogłem
zgodzić się co najwyżej na trzymanie się za ręce. Tyle. A ona teraz mówi mi,
że…? Nie to niemożliwe. Bo niby dlaczego…
- Ty...więc po
co te wszystkie uśmiechy, ukradkowe spojrzenia, co? Widziałem jak na mnie
patrzysz.- Odezwałem się z szerokim, może nawet lekko aroganckim uśmiechem. O
nie, nie wykręci się teraz. Przecież musi coś do mnie czuć. Po prostu musi.
- Jeżeli patrzyłam
na ciebie, to tylko ze strachu. A uśmiechać się chyba mi nie zabronisz, co?
Twoje pieniądze nie mają aż takiej władzy.
- Przestań wciąż
gadać o moich pieniądzach. Tak bardzo cię obchodzą? Więc może chcesz iść do
Kormorana? Pewnie nie miałaś nawet okazji żeby tam kiedykolwiek jeść.- Nie wiem
po co wciąż wracałam do tego pomysłu z restauracją, ale nic innego nie
przychodziło mi do głowy. Brakowało mi merytorycznych argumentów do obalenia jej
hipotez. Tyle, że przez to wychodziłem na jeszcze większego snoba czego nie
omieszkała mi wytknąć:
- Przestań! Nie
mam zamiaru nigdzie z tobą iść! Jesteś zadufanym w sobie egoistą, który myśli, że
pieniądze mogą wszystko. I nawet byłoby mi cię trochę żal, gdyby nie twoje
zachowanie!
- Żal?- To było
najgorsze co mogła mi w tej chwili powiedzieć.
Tak bardzo mi
przykro, kochanie. Tata na pewno przyjdzie na twój następny mecz.
Żal mi go pani
Kwiatkowska. Widzę jak gaśnie gdy tylko Włodek go ignoruje.
- Nie potrzebuję
twojej litości!- Nie zdawałem sobie sprawy, że znajdowałem się tak blisko niej
że aż musiała mocno odchylić się do tyłu, więc gdy próbowałem się odsunąć
straciła równowagę obejmując mnie odruchowo ramieniem. Może gdybym się tego
spodziewał udałoby mi się poradzić sobie z jej ciężarem, ale tak nie było,
więc niezgrabnie spadliśmy na podłogę. Mimo to starałem się zbytnio nie
obciążać jej swoim ciężarem amortyzując upadek dłońmi.
- Złaś ze mnie.-
Zażądała. A ja miałem zamiar od razu to zrobić, ale ton jej głosu skutecznie mnie
od tego powstrzymał. Bo powiedziała to z takim obrzydzeniem jakby spoczęło na
niej stado żuków gnojowników. Kim byłem żeby budzić takie uczucia? Obślizgłą
ropuchą? Ach, jakby bym mógł zapomnieć: mutantem. Dlatego zaniechałem swojego
zamiaru. Doskonale rozumiałem już, że ona mnie nie znosi i wcale nie kocha. Ba,
ona mnie nawet nie lubiła nie rozumiejąc, że moje zachowanie wobec niej miało
zupełnie inną przyczynę niż nienawiść. Poczułem do siebie wściekłość za to jak
bardzo zdradziłem się jej ze swoimi uczuciami kilka minut temu tak bardzo się
przed nią otwierając. Dlatego przyoblekłem na twarz swoją najbardziej arogancką
minę.
- No i co teraz,
pani mądralo? – Spytałem z ironią z twarzą tuż przy jej twarzy.
- Złaś ze mnie
jeśli nie chcesz żebym zamieniła się w trupa z braku powietrza.- Padła jej
równie ironiczna odpowiedź. Roześmiałem się. Zwłaszcza gdy próbowała wydostać się
spod ciężaru mojego ciała. W pewnej chwili zdała sobie jednak sprawę z
syzyfowości tej próby. Bo przecież bez mojej pomocy nie mogła tego osiągnąć. W
końcu jęknęła.
- Co już skończyłaś?
Było to całkiem zabawne.- Odezwałem się. Tak naprawdę to wcale nie było
zabawne. To było…bardzo podniecające a przynajmniej dla mnie. To jak się o mnie
ocierała mimo grubych warstw odzienia jakie nas dzieliły a zwłaszcza grubych
kurtek podziałało na mnie. W końcu ona była pode mną do cholery. Dokładnie tak
jak chciałem w swoich sennych rojeniach do których sam przed sobą się nie
przyznawałem.
- Mógłbyś ze
mnie zejść?- Spytała cicho. Tym razem jej ton był delikatny i pozbawiony
niechęci. Może to dlatego w połączeniu ze swoimi ostatnimi myślami w pierwszej
chwili zamiast słów „ ze” i „zejść” usłyszałem „we” i „wejść”. Dodatkowo
wysilając swoją wyobraźnię mogłem wyobrazić sobie, że mówi to seksownym głosem…
- Hmmm, w sumie
jest mi wygodnie.- Wyszeptałem niemal wprost do jej ucha. Zauważyłem, że
zadrżała. Moja złość znów wróciła. Jak bardzo musiała mnie nie znosić by drżeć
z obrzydzenia pod moim dotykiem? I czego właściwie się tak bardzo bała, co? Że
zgwałcę ją na środku sali gimnastycznej w szkole?!
- O co ci
chodzi? Ty podła małpo!- Tym razem walczyła dużo bardziej zaciekle niż do tej
pory, bo użyła do tego rąk. Choć jej paznokcie były raczej krótkie wolałem nie
ryzykować unieruchamiając jej ręce tuż nad głową. Ale w ten sposób
spowodowałem, że moja fantazja wróciła. I całą siłą woli musiałem powstrzymać
się przed tym by jej nie pocałować.
- Więc na czym
to stanęliśmy?- Spytałem cicho.- Aha, chciałaś żebym cię podniósł?- Kiwnęła
głową zatrzymując na chwilę moment na moich ustach. Po kiego licho to zrobiła? Czyżby była taka sama jak Magda? Albo była aż
taką prowokatorką, albo rzeczywiście mówiła „nie” gdy myślała „tak”. W obu
przypadkach wina leżała tylko po jej stronie, prawda? Byłem tylko facetem. A ona
wyraźnie mnie prowokowała, więc…
- Co ty robisz?-
Usłyszałem jej głos gdy nasze usta już miały się spotkać. Z tej odległości
wyraźnie wyczułem jej truskawkowy oddech gumy orbit na swoim policzku.- Puść
mnie, bo zacznę krzyczeć.- I wtedy zrozumiałem, że to co uznałem za prowokację
było w rzeczywistości tylko strachem. Ona się mnie bała. Autentycznie obawiała
się, że zrobię jej krzywdę. Może nawet pobiję tak jak sądziła, że zrobiłem to
wobec Magdy? Dlatego angażując w to całą moją siłę woli wstałem gwałtownie
kilkakrotnie głębiej oddychając i odwracając się do niej plecami. Gdy
kilkanaście sekund później spojrzałem na nią ponownie w pełni panowałem
nad sobą. I uświadomiłem sobie jak bardzo się zbłaźniłem. Bo ona mnie nie
znosiła, a ja wyznałem jej że ją kocham. Nie minie długi czas zanim ona to
dostrzeże i zacznie z kolei kpić ze mnie. I z ofiary stanie się moim katem no
chyba, że…że przekonam ją iż miała rację i chciałem tylko z niej zakpić.
- Spełniam twoje
życzenie, a ty co myślałaś? Że zamierzam cię wykorzystać?- Roześmiałem się,
choć nawet w moich uszach tchnęło to sztucznością. - Dzięki tobie dzisiaj
przejrzałem na oczy i zorientowałem się, że jednak pomyliłem się w twojej
ocenie. Chyba zrobiło mi się żal takiej dzikuski jak ty i stąd moje zachowanie.
Ale nie martw się. Nie mam zamiaru się do ciebie zbliżać przez najbliższy miesiąc
aż ty i reszta spalonych żebraków wyniesiecie się od NAS. Poza tym, ktoś taki
jak ty nie pasowałby do mnie. Mam znacznie bardziej wyższe wymagania.
- No to świetnie.-
Skwitowała to tylko.- Więc skoro doszliśmy
do porozumienia to bądź tak dobry i z łaski swojej odsuń się od drzwi. Chciałabym
wrócić do domu.- Nie pozostało mi nic innego jak spełnić jej polecenie. Gdy
zostałem sam miałem zamiar wyjść po niej, ale tuż przy drzwiach zobaczyłem
różową rękawiczkę. Podniosłem ją. Była zwyczajna i nieco postrzępiona. Tandetna
tak jak cała ona. W złości podniosłem ją i skierowałem się do najbliższego
kosza na śmieci. Ale gdy już miałem ją wyrzucić to…nie zrobiłem tego. Jak ten
ostatni idiota schowałem ją do kieszeni kurtki. A potem wyszedłem ze szkoły
kierując się na parking. Chciałem jak najszybciej zapomnieć o ostatniej
godzinie mojego życia. Albo cofnąć czas sprawiając by to co się stało nigdy się
nie wydarzyło.
Nie zjawiłem się
następnego dnia w szkole.
Głupie? Tak.
Tchórzliwe? Z całą pewnością. Ale nie mogłem postąpić inaczej. Bo za każdym
razem wspominając rozmowę w sali gimnastycznej oblewałem się zimnym potem.
Jezu, jak ja jej nie znosiłem. Jak w ogóle mogłem pomyśleć, że mógłbym się w
niej zakochać, że ona kocha mnie? I wyznać swoje uczucia? Teraz jak nic czeka
mnie kaplica.
Absencja nie
zmniejszyła moich nerwów. Czy w tej chwili Agnieszka chwali się wszystkim, że
wyznałem jej miłość? Czy kpi sobie ze mnie? Boże, nie mogłem znieść tej
rozterki głębiej zanurzając się kocem. W myślach oczyma wyobraźni widziałem jak
tak zwani znajomi śmieją się ze mnie i wytykają palcami kpiąc z pospolitego
gustu w stosunku do dziewczyn…aż zrobiło mi się zimno. Na dodatek jutro będzie
finałowy mecz hokeja. Jak uda mi się skupić na nim by wygrać? I przejść przez
dzisiejszy trening?
Na szczęście gdy
po południu zjawiłem się na nim cały w strachu, szybko przekonałem się, że był
on całkowicie bezpodstawny. I to już na samym początku. Stało się tak dzięki krótkiej
rozmowie w szatni z Karolem do której doszło podczas przygotowań do treningu.
- Myślałem, że
już się nie zjawisz.- Przywitał mnie.
- Ja też. Ale…ta
poranna gorączka szybko mi minęła.- Dodałem czując się głupio z tym kłamstwem
które wymyśliłem na użytek swojej nieobecności w szkole.
- To świetnie.
Będziesz nam potrzebny na jutrzejszym meczu.
- Jasne.-
Mrugnąłem tylko.
- Krzysiek?
- Tak?
- Rozmawiałeś z
nią?- Słysząc to moje całe ciało się spięło.
- To znaczy?- Ja
miałem zapytać go o to samo. Czy chciał mnie wybadać? Czy Agnieszka coś mu
powiedziała? A może jednak tego nie zrobiła chcąc się nade mną trochę poznęcać?
Czyżby liczyła na to, że pierwszy się skompromituję przyznając się do tego
kumplom? Jezu, tyle pytań a zero odpowiedzi. Najlepsze były więc w tej sytuacji
uniki.
- Z Agnieszką?-
Udałem głupiego.
- Tak jakby.-
Mrugnął Karol doskonale wiedząc, iż od samego początku wiedziałem, że mowa
właśnie o niej.
- No…tak.-
Odpowiedziałem tylko. Ale widząc jego badawcze spojrzenie zrozumiałem, że liczy
na coś więcej, więc dodałem nieco asekuracyjnie:- Wyjaśniliśmy sobie wszystko.-
W końcu nie kłamałem, prawda? Bo wyjaśniliśmy sobie wszystko. Nawet aż za
bardzo jak na mój gust.
- Więc z nią
rozmawiałeś, tak?
- Przecież
mówię.- Burknąłem. Bo zrozumiałem, że jednak musiała mu coś powiedzieć skoro mnie
sprawdza.
- Wczoraj po
szkole?
- Tak. O co ci
chodzi?
- O nic. Po
prostu zastanawiam się.
- Nad czym?
- Bo Agnieszka powiedziała,
że nie rozmawialiście. No wiesz, wczoraj przed szkołą.- Odpowiedział mi, a potem
wyszedł z przebieralni zostawiając mnie całkowicie oszołomionego. Co to miało
znaczyć? Kryła mnie? A może czekała aż zjawię się w szkole by moje upokorzenie
było całkowite i nieodwołalne?
Mimo wszystko
słowa Zawadzkiego tchnęły otuchą i dawały mi nadzieję. Bo nie wszystko było
stracone. Poza tym nawet jeśli chciałaby wszystkim zdradzić co jej
powiedziałem, jak ktokolwiek mógłby uwierzyć jej, że ja zakochałbym się w kimś
takim jak ona? Wciąż byłem najpopularniejszym chłopakiem w szkole, wciąż miałem
władzę a większość osób zabiegała o moją uwagę. Ktoś taki jak ta cała Panna
Młynarczyk niczego nie zmienił. I nie zmieni, bo ja do tego nie dopuszczę.
Teraz gdy mam świadomość jak mnie nie cierpi z łatwością zwalczę te głupie
uczucie. Zresztą jakie uczucie? Po prostu pomyliłem litość z miłością, ot co.
Nie mógłbym przecież zakochać się tak naprawdę w takiej prowincjuszce. Co niby
moglibyśmy mieć ze sobą wspólnego? To, że należymy do tego samego gatunku homo
sapiens? A że chciałem ją pocałować w tamtej hali gimnastycznej? No cóż była młodą
dziewczyną i po prostu zareagowałem jak każdy normalny chłopak. Poza tym była
bardzo ładna, a jej oczy niemal mnie hipnotyzowały. Widziałem je gdy tylko
zamykałem oczy a przy odrobinie wysiłku ten moment gdy nasze usta dzieliły
tylko sekundy w moim umyśle kończył się zupełnie inaczej niż w rzeczywistości.
W swoich rojeniach nasze wargi się spotykały, a ona choć początkowo niechętna
rozchylała swoje usta pozwalając wniknąć mojemu językowi do środka i…Dość, o
czym ja do cholery myślę?! O głupiej prowincjuszce? Spalonej żebraczce na
dodatek, która ma mnie za potwora? Ja natomiast mam ją za idiotkę. Bo tylko
idiotka zrezygnowałaby z kogoś takiego jak ja.
Po treningu
byłem przyjemnie zmęczony choć nieco nabuzowany. Szybki prysznic pomógł mi
wrócić do względnej normalności, a potem krótka wizyta Bartosza (który wpadł
zdać mi relację z dzisiejszych zajęć na których mnie nie było i poinformował o
zadanych lekcjach) mimo wszystko poprawiła mi humor. Razem zagraliśmy na mojej
konsoli w najnowszą grę która dopiero co wchodziła na amerykański rynek i
była w fazie testowej w Polsce.
- Jezu stary,
ale cudo.- Nawet po godzinie gry Kasprzyk wciąż się nią zachwycał.- Skąd ty ją
wytrzasnąłeś?
- Spytaj mojego
ojca.- Odparłem mu.
- Chyba tak
zrobię. Bo inaczej będę przesiadywał u ciebie codziennie.
- Mnie to nie
przeszkadza.
- Inaczej byś
gadał gdyby tak się faktycznie stało. No a z jakiej to okazji?
- Z żadnej. To znaczy
chyba ma to coś wspólnego z jego nieobecnością na jutrzejszych finałach.
- Więc się nie
zjawi?
- Na to
wygląda.- Odpowiedziałem mu obojętnie. Byłem w tym dobry. Potrafiłem skutecznie
udawać, że coś mnie nie obchodzi gdy było zupełnie inaczej. Zwłaszcza wobec
mojego ojca. Serio uważał, że głupia gra mnie przekupi i że to cokolwiek dla mnie
znaczy? Zwłaszcza, że najprawdopodobniej i tak została wybrana przez jedną z
jego sekretarek a nie przez niego samego osobiście. Nie miałem już dziesięciu
lat by nabierać się na takie dziecinne zagrywki. Ale mimo to wciąż udawałem, że
tak jest. I że to mi nie przeszkadza. Paradoksalnie o zawiedzionych nadziejach
pomogła mi zapomnieć Agnieszka. A raczej samo myślenie o niej gdy późnym
wieczorem wziąłem do ręki jej znalezioną rękawiczkę. Wpatrywałem się w nią
właściwie nie wiadomo po co, ale jednocześnie nie mogłem zmusić się do tego by
ją odłożyć. W końcu zasnąłem trzymając ją w dłoni przez co rankiem czułem się
trochę głupio.
Na szczęście obudziłem
się w lepszym humorze, który poprawiła mi mama obiecując, że przyjedzie na
mecz. Byłem jej za to wdzięczny. Nawet Mai, która obiecywała że też zjawi się
ze swoimi koleżankami. Co prawda gdy mnie o tym informowała udawałem, że mnie
to przeraża, ale tak naprawdę wiele znaczyło. Bo mimo wszystko moja roztrzepana
siostrzyczka była dla mnie ważna tak samo jak ja dla niej.
Obecność na
zajęciach również sobie darowałem, bo jako oficjalna reprezentacja szkoły cały
zespół hokeja był tego dnia zwolniony z zajęć. Czemu więc miałbym z tego nie skorzystać?
Tak jak się spodziewałem Karol tego nie zrobił co nieco mnie zezłościło; w końcu
był kapitanem. Ale z drugiej strony jakie rady miał dawać nam przed samym
meczem? Miałem tylko nadzieję, że nie będzie bardzo zmęczony, bo
potrzebowaliśmy jego skupienia i precyzyjnych strzałów krążkiem. Ja byłem
lepszy w ataku, ale on zdecydowanie lepiej radził sobie w sytuacjach
podbramkowych i niespodziewanych. Miał po prostu nerwy ze stali. Czasami nawet
żartowaliśmy sobie z niego z chłopakami w zespole, że nawet jeśli
niespodziewanie stado wściekłych bawołów pędziłoby na niego on spokojnie
zdążyłby sobie jeszcze zawiązać sznurówkę od buta i dopiero zejść im z drogi.
Podczas
oczekiwań na finał czas dłużył mi się niemiłosiernie. Przed moją drużyną miały stoczyć
rozgrywkę dwie z innych szkół walczące o brąz. Obserwowałem ich trochę, a potem
gdy zjawili się moi kumple przestałem. Gadanie o banalnych sprawach nieco
poprawiło mi humor. Miałem ich zamiar spytać o Agnieszkę, ale tego zaniechałem.
W końcu od tej pory miała mnie nie obchodzić tak jak ja nie obchodziłem jej.
W końcu mecz się
zaczął. Obserwowałem licznie zasiadających na trybunach ludzi, którzy przyszli
nam kibicować lub po prostu powodowani ciekawością. Mimo wszystko adrenalina
zrobiła swoje i poczułem się gotowy do działania. I w odpowiednim stroju
oraz ochraniaczach wychodziłem na boisko w pełni zmobilizowany.
Początek meczu
należał do nas: po trosze spowodował to fakt, że graliśmy u siebie, więc
czuliśmy mniejszą niepewność niż przeciwnicy, a po trosze (przynajmniej moim
zdaniem) z faktu, iż generalnie to my byliśmy lepsi. Tyle, że nieco później
dwie zmiany zawodników okazały się dla nas fatalne w skutkach. Straciliśmy
trzy lub cztery bramki remisując, a potem przegrywając. Jednak pod koniec
pierwszej połowy to my znów byliśmy górą.
Właściwie to
cały mecz był taki chwiejny: raz my osiągaliśmy nieznaczną przewagę, raz nasi
przeciwnicy. Dlaczego z każdą upływającą minutą byliśmy świadomi, że musimy
zrobić coś spektakularnego by wygrać. I mieliśmy to w zanadrzu. Gdy Karol
zarządził przerwę, po raz ostatni przypomniał nam plan ataku, choć dobrze go
znaliśmy. A już ja zwłaszcza dlatego zamiast uważnie słuchać mój wzrok błądził
gdzieś w kierunku trybun. I wtedy zobaczyłem ją.
Agnieszkę.
Patrzyła w stronę zawodników z mojej drużyny jakby mogła słyszeć którekolwiek z
wypowiedzianych słów co z racji dużej odległości było niemożliwe. Nie mogłem
dostrzec wyrazu jej twarzy, ale mógłbym przysiąc, iż widniało na niej
skupienie.
- Krzysiek,
Krzysiek słuchasz mnie?
- Hm?
- Mówiłem o
lekkiej zmianie pozycji. Wiesz o czym mowa?
- Jasne.-
Mrugnąłem tylko.
- Ta, na pewno.-
Głos zabrała Kocia Karma.- Co chwila zerka tylko na trybuny. Zaprosiłeś swoją
laskę, Krzychu? Tak jak Karol?
- Przestań już,
skup się na meczu.
- To to miało
znaczyć? Kogo tu zaprosiłeś?- Spytałem Karola.
- Nikogo. To
znaczy wszystkie dziewczyny z klasy. Możemy skupić się na grze a nie na tym
czego nie potrzeba?- Zasugerował retorycznie. Kiwnąłem odruchowo głową, ale
pojawiło się w niej niemiłe przeczucie. - Tak więc podsumowując: musimy działać
bardzo sprawnie. Szczególnie ty, Krzysztof.
- Przecież wiem.
Spokojnie wyminę ósemkę.- Miałem na myśli przeciwnika który z tym numerem mnie
krył.
- No ja myślę. W
takim razie wracamy do gry.
- Tak.
- Tak!- Wykrzyknęliśmy
wspólnie chórem. Duch drużyny był ważny. Tyle, że dla mnie teraz jakby trochę
mniej. Bo wciąż wracała do mnie uwaga kolegi z zespołu. I reakcja Karola.
Dlaczego zareagował złością? Przecież on nigdy się nie złościł. I o jaką
dziewczynę mogło chodzić?
Po kilku
minutach gdy podczas której z trudem koncentrowałem swoje myśli na grze i na wyciągnięciu
odpowiednich wniosków w końcu zrozumiałem. Mówił o Agnieszce. Musiał mieć ją na
myśli i to dlatego próbował uciszyć Kocią Karmę. Bo doskonale mnie znał i wiedział
że Panna Młynarczyk coś znaczy zarówno dla mnie jak i dla niego.
Wróciłem myślami
do wydarzeń sprzed kilku tygodni które teraz wydawały mi się być oczywistymi
symptomami. To jak nie podobały mu się moje żarty wobec tej nowej, to jak
odwiózł ją do domu nikomu o tym nie mówiąc, to jak skłamał że to jego
wylosowała podczas robienia plakatu na gegrę. Ale przecież doskonale już
wiedziałem o jego uczuciu. Uderzyło mnie natomiast to, że dopiero teraz zrozumiałem
iż ona też coś do niego czuje.
Nie mogłem
zrozumieć czemu aż tak bardzo mnie to zabolało. Przecież miałem zamiar o niej
zapomnieć. Chciałem ją znielubić, a może nawet znienawidzić. Próbowałem wmówić
sobie, że to nic dla mnie nie znaczy. W końcu co za różnica czy nie chce być ze
mną czy też z nikim innym? To nie powinno mieć dla mnie żadnego znaczenia, bo
biorąc pod uwagę kwestię logistyczną i tak nie będzie moja. Tyle, że gdy zdałem
sobie sprawę iż wybrała Karola…wstąpiło we mnie coś dziwnego. Złość i żal
skierowany do niej, do Karola, a może do całego świata? Nie wiedziałem. Dlatego
zamiast to roztrząsać próbowałem skoncentrować całą swoją energię na grze. Z
furią i jeszcze szybciej poruszałem łyżwami próbując przejąć krążek a gdy to
zrobiłem strzeliłem precyzyjną bramkę, która wywołała szczery podziw. Szkoda
tylko, że dla mnie nic nie znaczyła. Potem brałem udział w jeszcze kilku mniej
lub bardziej brawurowych akcjach z których część zakończyła się sukcesem. W
jednej z nich nie mogłem zmusić się do podania krążka Karolowi, chociaż za mną
podążało troje zawodników a on akurat nie był kryty. Ale jak miałem stanowić z
nim drużynę skoro miałem zamiar go pobić? Poza tym może nieco utrudniałem sobie
życie, ale jeszcze za parę ślizgów
zdobędę kolejną…
Bach.
Potężny cios tak
mnie oszołomił, że na moment nie byłem w stanie złapać oddechu, a coś
szumiało mi w uszach. Przez krótką chwilę mnie zamroczyło, a gwizdek
sędziego niemal wwiercał mi się w mózg. Potem poczułem cholerny ból w czaszce.
I zdałem sobie sprawę, że jednak się przeliczyłem przeceniając swoją szybkość.
Właściwie to nie
była moja wina; w ostatnim momencie gdy osiągnąłem dużą prędkość pojawił się
przede mną przeciwnik na którego wjechałem z całym impetem. On oberwał tylko
końcem kasku, ale jak wjechałem wprost na niego. Siła uderzenia skierowała mnie
pod samą banderę przez co uderzyłem głową w koniec boiska… Dopiero po
kilku momentach które dla mnie wydawały się płynąć jakby wolniej pojawiła się
koło mnie masa twarzy, które coś szeptały próbując mnie podnieść. Wtedy
poczułem coś ciepłego cieknące mi po twarzy. Krew. Cholera, tylko tego mi
brakowało.
- O Boże, on
jest ranny.- Pisnął ktoś.
- Zawołajcie
lekarza!
- Bandaż!
- Pomóżcie mu.
- Nic mi nie
jest.- Usiłowałem protestować, bo rzeczywiście po wcześniejszym oszołomieniu
nie było ani śladu. Udało mi się pozbierać, choć uderzenie sprawiało mi ból
promieniujący z lewej strony skroni aż po szyję. Próbując zlokalizować ranę
wymacałem ostrożnie najbardziej bolące miejsce. Wszystko wskazywało na to, że
znajdowało się blisko ucha.
Mimo protestów
zostałem wyniesiony na noszach niczym inwalida. Musiałem się pogodzić, że na
resztę meczu zagra za mnie mój zmiennik, który przy tej przewadze jaką mieliśmy
powinien sobie poradzić. Bałem się jednak, że moje poświęcenie pójdzie na marne
i przewaga zostanie utracona.
Tak się jednak
nie stało. Niecały kwadrans później ogłoszono zwycięstwo mojej drużyny okupione
wysokim poświęceniem (chyba spiker miał na myśli mnie). Potem na boisko weszła
maskotka drużyny, odśpiewano hymn i wręczono puchar. A ja mogłem wrócić do
domu.
Mama wraz z
siostrą i gosposią bardzo poważnie podeszli do mojego zranienia. Okej, może i
bandaż którym okręcono moją głowę na całej jej objętości wyglądał dość groźnie
ale mimo to nie była mi potrzebna żadna tomografia czy rezonans czaszki.
Tłumaczyłem mamie, że pielęgniarka szkolna nawet tego nie sugerowała, ale ono
zawsze była przewrażliwiona. Także skończyło się na tym, że pojechaliśmy do
prywatnego szpitala gdzie lekarz stwierdził dokładnie to samo co mówiłem. „To
tylko przecięta skóra nawet nie wymagająca szycia, która uszkodziła cienką żyłę”,
tłumaczył mojej rodzicielce. „To stąd te obfite krwawienie”. Niestety, nie dało
się jej niczego przetłumaczyć. Wspominała więc o założeniu szwów, przepisaniu
leków przeciwbólowych czy zrobieniu ponownych badań mózgu. Lekarz w końcu
niechętnie się na to zgodził, choć badanie niczego nie wykazało: nawet lekkiego
wstrząśnienia mózgu. Pozwoliło tylko uspokoić się mamie a placówkę zaopatrzyć w
dodatkowe 300 zł za przeprowadzony zabieg.
Wróciwszy z
powrotem do domu udałem się do swojego pokoju. By pozbyć się biadolącej mi nad
głową Mai zmyśliłem, że głowa wciąż mnie boli, choć dzięki przepisanym lekom
wcale nie czułem bólu. Potem wykąpałem się i zasnąłem.
Gdy się
obudziłem było koło północy. Chyba przyczyną mojej pobudki było pragnienie,
które musiałem zaspokoić. Zapalając światło wyszedłem więc ze swojego pokoju by
nalać sobie soku z kuchni. Jednak już w oddali usłyszałem dochodzące z gabinetu
ojca krzyki. Nie potrafiłem rozróżnić słów, ale podchodząc bliżej z każdym
krokiem słyszałem coraz więcej.
Mama lamentowała
na to, że nigdy nie ma go z nami.
On narzekał, że
ktoś musi utrzymywać naszą rodzinę.
Normalka, w
sumie nic nowego. Tyle tylko, że jedno zdanie które wypowiedziała mama mnie
zdziwiło:
- Nie rozumiem
dlaczego. Dlaczego nie potrafisz okazać im chociaż odrobiny uczucia? Krzysiek
bardzo liczył dziś na twoją obecność, wiesz?
- Bzdura.-
Skwitował to ojciec.- Rozumie, że miałem ważną sprawę.
- Może i
rozumie, ale jest mu przykro. I tylko udaje, że to nie ma dla niego żadnego
znaczenia. Nie rozumiesz? On potrzebuje twojej uwagi.
- Za kilka
miesięcy skończy 19 lat. Nie sądzisz, że jest na to zbyt dużym chłopcem?
- Nie odwracaj
kota ogonem. Doskonale wiesz o czym mówię. Przecież to twój syn, Włodzimierz.
Dzisiaj miał poważny wypadek, wiesz? A ty nawet nie odebrałeś telefonu gdy
dzwoniłam byś pojechał z nami do szpitala.
- Przecież tylko
się przewrócił. Nic złego mu się nie stało.
- Ale mogło. A
ty nawet nie raczyłeś odebrać przeklętego telefonu.
- Miałem ważne
spotkanie z radą nadzorczą która…
-…guzik mnie to
wszystko obchodzi!
- Jasne. Tylko
fakt, że masz dzięki temu pieniądze na nowe futro już się liczy, co?
- Jesteś podły,
wiesz? Sugerując, że…- Odszedłem nie wysłuchawszy odpowiedzi mamy do końca. Bo
nie miałem zamiaru tego robić. Kłótnie moich rodziców właściwie z mniejszymi
bądź większymi zmianami przebiegały tak samo. Ale tym razem zrozumiałem, że
moja mama wie.
Może
i rozumie, ale jest mu przykro… tylko udaje, że to nie ma dla niego żadnego
znaczenia. Nie rozumiesz? On potrzebuje twojej uwagi.
Tak bardzo mi
przykro, kochanie. Tata na pewno przyjdzie na twój następny mecz.
Żal mi go pani
Kwiatkowska. Widzę jak gaśnie gdy tylko Włodek go ignoruje.
A więc starałem
się na marne; moja matka i tak wiedziała jak bardzo jestem emocjonalnie
niedojrzały i łaknę uczucia ojca. Czy wiedziała też, że to z tego samego powodu
zainteresowałem się w ogóle Build&Project? Czy myśli, że nadal tak jest?
Poczułem, że
nagle rozbolała mnie głowa. I wcale nie miało to nic wspólnego z odniesioną
dzisiaj raną.
Nazajutrz
zjawiłem się w szkole mimo sprzeciwów matki. Ale przekonałem ją, że kolejny
dzień absencji spowodowałby u mnie jeszcze większe zaległości w szkole.
Zgodziła się więc choć nie pozwoliła mi dziś jechać własnym autem tylko
odwiozła mnie razem z Majką każąc jej mnie pilnować. A ta mała wariatka
potraktowała to bardzo poważnie i odprowadziła mnie nawet pod samą klasę! Na
szczęście nie czekała aż tam wejdę, więc spokojnie mogłem zdjąć bandaż którym
wciąż owinięta była moja głowa i zostawić tam tylko plaster. W zasadzie już
tuż po wypadku nie krwawiła, więc bez sensu było owijać głowę białą taśmą. Przez
to tylko wszyscy uczniowie, których minąłem na korytarzu gapili się na mnie
jakby nagle wyrosła mi trzecia ręka.
Chociaż podjąłem
zabieg odwrócenia od siebie uwagi i tak po wejściu do klasy podeszło do mnie
kilka osób pytając o wypadek i wyrażając z tego powodu swoje ubolewanie.
Chwalili przy tym moją jazdę, niektórzy opisywali jak wyglądała moja
zakrwawiona twarz, a niektóre dziewczęta- na przykład Sylwia- ostentacyjnie
wzdragała się gdy tylko padało słowo „krew”. Nieco mnie to bawiło, ale że nigdy
nie lubiłem szumu wokół siebie wolałem zmienić temat, więc usiadłem do swojej ławki
odwracając się w stronę kumpli: Bartka i Andrzeja, bo mojego partnera z
ławki Karola jeszcze nie było. Tego pierwszego przeprosiłem za to, że nie
oddzwoniłem (bo zrobił to gdy poszedłem spać), a drugiemu zdałem całą relację.
Potem zaczęliśmy gadać o mojej nowej grze i o tym, że Sławiński koniecznie musi
w nią zagrać. W pewnym momencie jednak usłyszałem głos Sylwii Budnickiej:
- Hej, żebraczko
co się tak na niego gapisz?- Od razu zrozumiałem o kim mowa i kto właśnie
przyszedł do klasy nawet jeśli się nie odwróciłem. I choć powinienem stanąć w
jej obronie, bo teraz naocznie przekonałem się jak traktują ją inni to
konsekwentnie milczałem. W końcu nie byłem jej nic winien. Poza tym miałem
zamiar o niej zapomnieć. Wybrała Karola to jej problem: niech radzi sobie z
zaczepkami sama.- No co teraz nie jesteś już taka odważna, co?- Kontynuowała
prześmiewczo Sylwia - Masz ochotę opatrzyć mu rany? A może napisałaś kolejny
wierszyk o jego uśmiechu i palpitacjach serca?
- Aga, chodź do
nas.- Usłyszałem głos jej koleżanki z ławki. Tej, z którą są praktycznie
nierozłączne.- Nie zwracaj na nią uwagi, bo nie warto.
- O jasne.-
Ponownie zakpiła Sylwia.- Zakochana żebraczka wie, że nie ma u ciebie
szans, co Krzysiek?- Gdy bezpośrednio zwróciła się do mnie, nie mogłem już
dłużej udawać, że niczego nie słyszę. Większość osób znajdujących się w sali
spojrzała na mnie oczekując jakiejś reakcji. A ja mimo usilnych starań
spojrzałem tego dnia po raz pierwszy na Agnieszkę. A gdy nasze oczy się
spotkały wiedziałem już, że mimo wszystko muszę stanąć w jej obronie.
- Wystarczy już
Sylwia.- Rozległ się męski głos. Szkoda tylko, że nie należał do mnie, tylko do
wchodzącego właśnie Karola. Znów mnie ubiegł wychodząc na bohatera. Nie uszło
mojej uwadze, że na jego widok twarz Młynarczyk się rozluźniła. By tego nie
widzieć szybko odwróciłem od niej wzrok.- Jak głowa?- Zwrócił się Zawadzki
zajmując miejsce obok mnie w ławce.
- W porządku.-
Odparłem mu machinalnie.
- To dobrze.
Bałem się, że mogłeś nieźle oberwać. Mocno przywaliłeś w tą bandę.
- Tak to tylko
wyglądało. Kask zamortyzował całą siłę uderzenia.
- Miałeś
szczęście, że ta brawura nie zakończyła się dużo groźniej. Nie chcę robić ci
wyrzutów, ale czemu do diabła nie podałeś mi krążka?
- Bo…nie
zauważyłem że nie byłeś kryty.- Mrugnąłem po dłuższej chwili. On z kolei
posłał mi wtedy spojrzenie typu: „Serio? A tu rośnie mi czołg.” Dlatego nieco
wkurzony powiedziałem byleby tylko coś mówić:- Okej, chciałem zabłysnąć, ale mi
się nie udało. Jestem próżny, przez tyle lat znajomości i wypominania mi tego
nagle o tym zapomniałeś?- Nic na to nie odpowiedział. A mi zdawało się, że
po raz pierwszy odkąd poznaliśmy się z Karolem, czyli od ponad 10 lat w jego
towarzystwie nie czułem się swobodnie i wcale nie chciałem prowadzić z nim żadnej
rozmowy. On chyba to wyczuł, bo nie drążył dalej tematu pytając Andrzeja o jego
ostatnią kłótnię z Kamilą. A potem zaczęła się lekcja.
W zasadzie to
żałowałem, że przyszedłem, bo ciągłe przypominanie mi o wczorajszym
wypadku bardzo mnie męczyło. I to wyolbrzymianie go do nie wiadomo jak dużej
rangi; tylko na długiej przerwie usłyszałem, że naderwało mi się ucho albo że
mam założone aż siedem szwów. Ci licealiści to potrafią mieć wyobraźnię. Przez
ten cały czas myślałem o Agnieszce. Nie, nie o tym jaka jest wspaniała; wręcz
przeciwnie. Czekałem z jej strony na jakiś znak- groźbę że powie wszystkim o
naszej poniedziałkowej rozmowie, może próbę szantażu. Albo nawet zwykłe
naigrywanie się, nie wiem cokolwiek. Ale ona udawała, że nic się miedzy nami
nie stało. Tak jakbym na tamtej sali gimnastycznej nie wyznał jej uczuć a ona
ich nie wyśmiała. Dopiero na w-f, podczas którego zmuszony byłem siedzieć na
trybunach jako niedysponowany z powodu wczorajszego wypadku zrozumiałem
dlaczego bezpośrednio od samej zainteresowanej. A to za pośrednictwem mojej
siostry, która podeszła do Agnieszki żądając rozmowy.
Hala, na której
zazwyczaj mieliśmy zajęcia sportowe była podzielona na cztery duże części z
których każda samodzielnie miała długość boiska do siatkówki. Dlatego jednocześnie
mogły się na niej odbywać zajęcia czterech grup sportowych. Dodatkowo
oddzielała je gruba warstwa kotar, a na końcu każdej z nich było miejsce
na korytarz. Za nim znajdowało się wejście na trybuny na których znajdowałem
się właśnie ja. Majka złapała Agnieszkę właśnie w takim korytarzu.
- Och Aga tak się
cieszę! Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś.- Słysząc to szybko nadstawiłem
ucha by usłyszeć odpowiedź Agnieszki. Ale właściwie nie musiałem tego robić, bo
moja postrzelona siostrzyczka właśnie ciągnęła ją na trybuny. No pięknie. A
więc zaraz mnie zauważą i nici z podsłuchiwania. By temu zapobiec odwróciłem
głowę chowając się za dużą ławką.
- O czym? Czy myślę
o tym samym co ty?- Odpowiedziała Majce Młynarczyk, co usłyszałem już bardzo
wyraźnie. Dzieliło nas może dwadzieścia metrów.
- Tak, chodzi mi
o ciebie i mojego brata. Dopiero co dowiedziałam się o walentynce, bo nie
byłam w szkole przez dwa dni. Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś, że ty i
on...? Nawet nie wiesz jak się cieszę. Wiesz, zupełnie się tego nie spodziewałam,
myślałam że się nie lubicie. Chociaż ta twoja pozorna nienawiść, potyczki słowne
i wczorajsze zachowanie na trybunach…Wyglądałaś na przerażoną gdy go
sfaulowali. Musimy wyjść jutro gdzieś razem. To znaczy ty, Krzysiek ja no i może
Karol do pary. Na prawdziwą randkę. Ale będzie fajnie...- Słuchając paplaniny
siostry zatrzymałem się bliżej na dwóch faktach. Po pierwsze, skoro ta plotkara
miała takie informacje znaczyło to, że jednak moje zachowanie wobec Agnieszki
było łatwo rozszyfrowywalne dla niektórych, choć na razie była to tylko faza
plotek. Z tego powodu musiałem to jak najszybciej zdusić w zarodku. Jeszcze
tego brakowało by uważano, że ganiam za jakąś spaloną żebraczką. Po drugie
Majka wyraźnie sugerowała, że zachowanie jej nowej przyjaciółki cechuje
przekora. No i że wczoraj gdy miałem wypadek podczas gry bardzo ją to
zmartwiło…Nie miałem pojęcia czy to prawda, choć bardzo chciałem w to wierzyć.
Ale z drugiej strony to mówiła moja siostrzyczka, którą znałem nie od dziś. Nie
od dziś wiedziałem więc, że lubi wszystko wyolbrzymić. Dlatego tym bardziej
ważna była dla mnie odpowiedź jej rozmówczyni.
- Maja, nie łączy
z Krzyśkiem żadne uczucie. I to nie ja jestem autorem tamtej walentynki. Ktoś
po prostu chciał mi dopiec podając się za mnie. To wszystko.- Słysząc to zdaję
sobie sprawę, iż wcześniej wstrzymałem oddech. Dopiero teraz wypuściłem powietrze.
- Och, więc wy
nie jesteście razem?
- Nie- Ponownie
padła taka sama odpowiedź, która spowodowała, że czułem jak moje gardło wysycha
na wiór.
- Na pewno nic
do niego nie czujesz?- Dopytywała znów Majka, a ja wcale nie chciałem słuchać tak
samo negatywnej odpowiedzi jej rozmówczyni. Kto powiedział, że podsłuchiwanie
jest fajne? Miałem straszną ochotę minąć je i wyjść. Ciekawe jakby
zareagowały wiedząc, że słyszałem ich rozmowę? Na Mai pewnie nie zrobiłoby to
żadnego wrażenia, ale Agnieszka…Ona z pewnością poczułaby się zakłopotana…
- Tak, na pewno.
- A on do
ciebie? No bo wiesz, ostatnio chodzi jak struty...- Co?! Jak moja własna krew
może mnie aż tak zdradzać? I na dodatek przypisując mój zły humor zauroczeniem
tej, tej…dziewczyny która właśnie powiedziała, że nic do mnie nie czuje?
Przecież ja wcale jej nie kocham! Tylko się głupio zauroczyłem. Poza tym, jaki
struty do cholery?- Może gdybym go zapytała... Chcesz wiedzieć?- Tak, niech
powie że tak, prosiłem w myślach. A ja wówczas powiem mojej siostrze, że Agnieszka
jest plebejską wieśniaczką, wobec której udawałem miłość i się z niej
nabijałem. Potem ona to jej przekaże i..
- Nie, jestem
pewna, że on nic do mnie nie czuje. Wiesz chyba nawet niezbyt mnie lubi.-
Cholera, a więc mój plan…zaraz, zaraz: czy ona sądzi, że ja jej nie lubię? Czy
to znaczy, że mogę odetchnąć z ulgą, bo moje zachowanie podczas naszej rozmowy
w cztery oczy odebrała jako żart? Moja ulga jest tak wielka, że na moment gubię
wątek ich rozmowy. A przynajmniej do czasu gdy nie pada pytanie:
- Podoba ci się
ktoś inny? Och, a więc to prawda! Kto to?
- Nikt. Daj już
spokój z amorami. Zaraz zaczynam w-f.
- To dlaczego
tak się zarumieniłaś?- Usłyszałem śmiech mojej siostrzyczki, a potem
szybko rzucone jej na pożegnanie „cześć”. W głowie jednak wciąż pobrzmiewają mi
słowa Majki niosące gorzką prawdę.
A więc jednak
miałem rację. Agnieszka od początku zabujała się w Karolu, a on w niej. I to
wcale nie Zawadzki, ale to ja byłem tym trzecim, tym zbędnym. Dlatego to ja
musiałem się usunąć w cień.
Mimo swojego
postanowienia nie mogłem przestać jej obserwować. Widziałem więc jak bardziej
skupiona na wewnętrznych myślach niż grze w siatkówce próbuje udawać że gra.
Uśmiechnąłem się gdy w pewnym momencie zauważyłem jej odbicie. Była kiepska.
Nawet bardzo kiepska jak typowa dziewczyna. Ale mimo to szybko potrafiła
zareagować dzięki czemu nadrabiała swoją wątpliwą technikę. Ciekawe czy w ogóle
w jej szkole mają tak dużą salę i warunki do gry, zastanawiałem się. W
pewnej chwili zauważyłem jak Młynarczyk patrzy w drugi koniec boiska. Co prawda
właśnie czekano na serw jakiejś dziewczyny, ale mimo wszystko powinna być choć
trochę bardziej skupiona. I okazało się, że miałem rację bo koleżanka Sylwii,
Gośka widząc to specjalnie podała piłkę trochę wyżej niż potrzeba o mało co nie
uderzając jej w głowę. Jezu, co za perfidia. Miałem szczerą ochotę
krzyknąć na tę idiotkę. Tylko nie wiedziałem czy bardziej okazała się nią być
Małgośka czy Agnieszka. Poza tym…poza tym ta druga właśnie na mnie spojrzała
unosząc głowę wysoko do góry. Zauważyłem jak jej oczy robią się wielkie i w
końcu dotarło do mnie, że zrozumiała, iż musiałem słyszeć jej rozmowę z Majką.
Momentalnie na moich ustach pojawił się uśmiech. Zwłaszcza gdy ona podeszła do
w-fisty idąc w kierunku korytarza. Początkowo sądziłem, że ma zamiar podejść do
mnie, ale szybko zdałem sobie sprawę, że bardziej zależy jej na ucieczce.
Dlatego sam nie wiem czemu zamiast jej na to pozwolić gdy zauważyłem jak
wchodzi do damskiej przebieralni, uprzednio dyskretnie badając czy nikt mnie
nie widzi, zrobiłem po chwili to samo.
Gdy wszedłem do
pomieszczenia pełnego damskich ciuszków zauważyłem jak siedzi na ławce chowając
twarz w dłoniach. Czyżby płakała?
- Coś ci się stało?-
Spytałem ją cicho. Słysząc mój głos zamarła ukazując swoją twarz. Na szczęście
nie płakała.
- Nie, wszystko
w porządku.- Odpowiedziała mi równie cicho. Potem przez chwilę po prostu patrzyliśmy
sobie w oczy. Dopiero po dłuższym momencie ona otworzyła usta jakby chciała coś
powiedzieć, ale w ostateczności tylko chrząknęła. I wstała z ławki. A ja zdałem
sobie sprawę, że najwyraźniej chce odejść. By jakoś ją zatrzymać powiedziałem:
- Słyszałem o
czym rozmawiałaś z Majką.- Moje słowa wywołały pożądany efekt. Dziewczyna
przystała w miejscu czekając na to co powiem dalej. Może to dlatego, że nie
patrzyła na mnie zmusiłem się do dodania:- Dzięki, że nic jej nie powiedziałaś
o tym, że ja...co wtedy ci powiedziałem. I w ogóle nikomu.- Szybko pożałowałem
swojego wyznania. A co jeśli to wcale nie jej empatia spowodowały iż nie
wyznała nikomu prawdy? Może po prostu chciała mnie dłużej podręczyć w
niepewności by uderzyć w chwili gdy się tego najmniej spodziewam? Poza tym
przecież miałem udawać, że to był tylko żart. Czemu więc teraz to wszystko
zepsułem?
- Nie ma za co.
Po co ktokolwiek miałby o tym wiedzieć?- Padła jej odpowiedź, która mnie
uspokoiła.- To w sumie nasza sprawa.- Zauważyłem, że jest jej niezręcznie o tym
mówić, ale mimo wszystko musiałem dociec jej motywów by wiedzieć na czym stoję,
więc kontynuowałem:
- Mogłabyś zemścić
się na mnie za wszystko co ci zrobiłem.- Podsunąłem jej pomysł na ukaranie
samego siebie niczym ostatni kretyn. Miałbym się z pyszna gdyby z niego
skorzystała.
- No cóż może i
tak, ale z czego jak z czego z czyichś uczuć się nie żartuje. Sama się o tym
przekonałam gdy ktoś podszył się za mnie w tej walentynce.- Na samo wspomnienie
czerwonej koperty zalała mnie złość. Dlaczego wciąż udawała, że to nie ona była
jej autorką najpierw przed Mają a teraz przede mną? Czy rzeczywiście nie miała
nic z nią wspólnego czy może aż tak dobrze gra? By się o tym przekonać rzuciłem
lekko ironicznie:
- Empatia wprost
od ciebie bije.
- Złości cię
to?- Odpowiedziała mi prowokacyjne zakładając ręce pod biodra. To sprawiło, że
na dłuższą chwilę mój wzrok zatrzymał się w miejscu gdzie jej talia przechodziła
w biodra. A potem trochę…wyżej. Sportowa koszulka bardzo dokładnie przylegała
do jej ciała, które choć nie było wysportowane, bardzo przypadło mi do gustu.- Więc
zdecyduj się czy mam siedzieć cicho czy wszystkich poinformować.- Jej dalsze
słowa sprawiły, że zaprzestałem obserwowania łagodnej krzywizny jej ciała. Bo zdałem
sobie sprawę, że jednak może w każdej chwili zdradzić co zdarzyło się na tamtej
hali tylko dlatego, że ją denerwuję. A to może przecież nastąpić w każdym
momencie.
- Brawo, brawo.-
Rzuciłem jednocześnie klaszcząc w dłonie by za wszelką cenę pokazać jej, że nie
może mnie szantażować, bo mam to gdzieś. Miałem szczerą nadzieję, że dała się
nabrać na te prowokacyjne gadki.- A jednak nie jesteś taką świętoszką za jaką
chcesz uchodzić.
- Posłuchaj, już
po tamtej rozmowie w hali doszłam do wniosku, że jakiekolwiek rozmowy między
nami do niczego nie prowadzą dlatego niech każdy idzie swoją drogą. Poza tym
powiedziałeś, że nie będziesz się zbliżał do mnie przez ten miesiąc. Zapomniałeś
już o tym czy zawsze jesteś taki niesłowny?- Jej słowa trochę mnie uspokoiły,
ale nie całkiem. Postanowiłem więc grać w otwarte karty.
- Nie zapomniałem.
Ale chciałem znać twoje zamiary.- Tym razem to ona się lekko roześmiała.
- A więc myślałeś,
że rozgłoszę wszem i wobec żeby najpopularniejszy chłopak w szkole chciał
zaprosić mnie na obiad? O nie dziękuję, bardzo za taką popularność.- Jej
następne słowa wzbudziły we mnie złość.
- A więc
milczysz tylko dlatego, że tobie jest niewygodnie tak? Uważasz, że gdyby
ktokolwiek się dowiedział to wstyd byłby twoim udziałem?- Żachnąłem się, bo nie
zdawałem sobie dotąd sprawy, że dla jakiejkolwiek dziewczyny byłby to wstyd. I
teraz nie omieszkałem jej tego powiedzieć.
- Na pewno nie
dla Sylwii.- Padła jej odpowiedź.- Dzisiaj chyba bardzo się o ciebie
martwiła przed lekcjami.
- Widzę, że
bacznie mi się przyglądałaś, co? Zazdrosna?
Ale niestety, już nie zamierzam ponowić propozycji. Kilka dni temu chyba coś mi
odbiło, że zaproponowałem ci obiad. No ale chyba się domyśliłaś?- Wiem, głupie
zagranie. Mówić dziewczynie którą się bardzo lubi coś przeciwnego tylko
dlatego, że ona nie odwzajemnia tego uczucia. Bardzo dojrzałe, ale nie mogłem
się powstrzymać by tego nie zrobić. Widocznie jeszcze było coś we mnie z dziecka.
- Po co tu w
ogóle przyszedłeś?- Spytała retorycznie.- Widzę, że sprawia ci niezwykłą
przyjemność dręczenie mnie.
- Nawet nie
wiesz jaką. To co kiedy napiszesz mi kolejny wierszyk co?- Tak, to też wiem; to
już całkiem infantylne zachowanie, ale lepszego ataku nie mogłem wymyśleć. A
przynajmniej nie w tamtej chwili.
- Ja nie
napisa...-Zaczęła, ale nie dokończyła. W jej oczach pojawił się jakiś błysk.-
Pokazywałeś komuś tę walentynkę?
- Tylko chłopakom.
No i tobie. Po co pytasz?
- O oni? Czy
mówili komuś co było w tej walentynce?
- Jezu, nie
wiem, nie sądzę. Minęło za mało czasu, bo potem mieliśmy cały czas trening do
wczorajszego meczu. O co ci znowu chodzi?- Spytałem po dłuższej chwili gdy nic
nie odpowiedziała, ale chyba był to celowy zabieg i ona nie zamierzała mi
niczego wyjaśniać. Dlatego trochę zły dodałem prowokacyjnie:- Zmieniasz temat
jak jakaś wariatka.
- To już nie ważne.-
Rzuciła niczego mi właściwie nie wyjaśniając. A ja zostając sam w damskiej
szatni zacząłem się w końcu zastanawiać kto tak naprawdę do cholery wysłał mi
tę głupią walentynkę.