Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 31 grudnia 2020

Druga szansa: Rozdział XXVIII

Uff, udało mi się dotrzymać obietnicy i wstawić jeszcze w starym roku :)

Korzystając z okazji chciałabym życzyć nam wszystkim aby ten kolejny niczym nas już nie zaskoczył (a jeśli tak, to tylko pozytywnie) :) Do tego dużo wytrwałości i cierpliwości do wytrzymania tego stanu.

Szczęśliwego Nowego Roku!!!

PS: Ja również życzę sobie, żebym znalazła w końcu wolny czas na pisanie i dokończyła tę historię, bo każda dłuższa przerwa powoduje, że muszę na nowo się w niej zagłębić by nie pomieszać szczegółów czy imion :) 


- Piękne te kwiaty, prawda?- Odezwała się do Hanny jakaś starsza pani, przyłapując ją podczas spaceru wokół hotelowych rabatek, kiedy próbowała zapomnieć o zawistnych słowach Dominiki usłyszanych niespełna kwadrans temu. Niestety bezskutecznie.

I naprawdę myślisz, że potraktuję cię lepiej niż przelotną znajomość? Zawsze wiedziałam, że jesteś taka naiwna, ale żeby aż tak?

- Tak.- Skinęła tylko głową Witwicka w żaden sposób nie ośmielając kobiety. Normalnie pewnie uśmiechnęłaby się do niej zachęcająco, a potem wdała się w długą pogawędkę na temat swoich ulubionych roślin, ale w obecnym stanie ducha było to dla niej praktycznie niewykonalne. Miała więc nadzieję, że jej reakcja zostanie uznana za grzeczną, ale lakoniczność odpowiedzi odwiedzie od dalszej dyskusji. I tutaj najwyraźniej też się pomyliła, bo nieznana rozmówczyni, kontynuowała swój dalszy wywód:

- Uwielbiam kwiaty, dają tyle radości swoim widokiem…Mój świętej pamięci mąż na każdą rocznicę przynosił mi bukiet przepięknych lilii, a każdy mój sukces świętowaliśmy żonkilami. Wiedziała pani, że są też symbolem odwagi?- Spytała staruszka wcale nie czekając na odpowiedź Hanki.- Ale teraz kobiety wolą dostawać biżuterię, czekoladki albo nie daj Boże wino czy inny alkohol uznając kwiaty za niechciany prezent. A dzięki nim tyle można wyrazić, tyle z nich wyczytać…Nawet patrząc jak rosną i pielęgnując je od razu sprawiają, że człowiekowi chce się żyć.

- Widzę, że jest pani pasjonatką. Ma pani własny ogród?- Spytała grzecznie Hanna.

- Tak, mam to szczęście, że po przeprowadzce udało nam się kupić z Henrykiem dom z ogródkiem. O, i są nawet begonie. Widocznie moja rada została wzięta pod uwagę. Bo wie pani: to ja doradziłam właścicielce, żeby posadziła te niewielkie rośliny. „Cieszą oko i na dodatek posadzone jeszcze na początku lata kwitą do później jesieni”, tak jej powiedziałam.

- Mówi pani o Irenie Witwickiej?- Dopytała mimo wszystko Hania po raz pierwszy od początku rozmowy wykazując cień szczerego zainteresowania, bo skoro w tamtym okresie pani Iwona Jakubiak już nie żyła, z pewnością musiało chodzić o jej mamę. Rzeczywiście, chwilę potem uzyskała potwierdzenie.

- Tak. Widziałyśmy się ze trzy albo cztery lata temu gdy odwiedzałam Pralkowo podczas wakacji. Niestety po raz ostatni. Przykro było mi słyszeć o jej śmierci tym bardziej, że dowiedziałam się po pogrzebie i nie mogłam nawet w nim uczestniczyć. I to powikłania po zapaleniu płuc…w dzisiejszych czasach to przecież drobnostka dla młodego organizmu. Ale Irena zawsze była uparta. Pamiętam jak w szkole kazała mojej Jasi oficjalnie przeprosić ją przy całej szkole za to że wypaplała innej koleżance jak Irena skrytykowała jej strój, choć biedna Janina przepraszała ją chyba z milion razy. Ale wyjawienie sekretu nawet w  najbłahszej postaci komuś z zewnątrz równało się zerwaniu paktu przyjaźni, zwłaszcza w świecie nastolatek.

- Znała pani moją…to znaczy panią Irenę osobiście?

- Czy znałam? Była najlepszą przyjaciółką mojej córki, więc często gościła w naszym domu.- Roześmiała się starowinka jakby na wspomnienie tylko sobie dobrze znanej historii z przeszłości.- Naturalnie do czasu naszej przeprowadzki do Krakowa…bo wie pani mój Henio dostał propozycję nadzoru otwarcia nowej fabryki a potem kierownictwa. Wtedy to była tak intratna propozycja, że długo się nie wahaliśmy, chociaż żal było nam zostawić ukochane Pralkowo. Ale dość już o mnie, córka wiecznie mnie strofuje mówiąc, że wystarczy bodaj chwila zainteresowania a ja już wyjawiam obcym szczegóły swojego życia, które ich zanudzają albo nie daj Boże mogą kiedyś być wykorzystane przeciwko mnie. Co mam jednak poradzić na to, że wyrastałam w czasach gdy rowerów nie trzeba było zabezpieczać przed sklepem przed złodziejami a wdanie się w pogawędkę z nieznajomym na przystanku było miłym sposobem zabicia czasu oczekiwania? A nawet jeśli to by się udało: to czy opłaca mi się zmieniać biorąc pod uwagę ile czasu mi zostało? Pani zatrzymała się tutaj na długo?

- Właściwie to… nie jestem gościem.

- Ach, a więc pani tutaj pracuje a ja przerywam pani pracę.

- Tak. To znaczy nie. Jestem córką Ireny Witwickiej.

- Naprawdę? Teraz widzę cień podobieństwa, ale w życiu bym nie zgadła…jesteś podobna do ojca.

- Słucham?

- Skoro tych pięknych rysów nie przekazała ci mama, musiał to zrobić ojciec.- Uśmiechnęła się kobieta najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego jakie wrażenie wywołało jej niefortunne stwierdzenie na Hani, która już myślała że staruszka będzie mogła podzielić się z nią jakimiś szczegółami na temat nieznanego rodzica.

- Dziękuję za ten komplement. Ma pani ochotę przejść się kawałek dalej? Na tyłach hotelu niedawno sadziłam inne kwiaty, które także powinny już kwitnąć…

- Och, jak najbardziej. Muszę przyjechać tutaj kiedyś z Janinką jak tylko wróci z Włoch, bo mieszka tam z mężem na stałe i rzadko przyjeżdża do Polski. Ona na pewno opowiedziałaby pani o mamie wiele ciekawych historii. Ja wiem o nich tylko z drugiej ręki a i tak pewnie są to mocno ocenzurowane wspomnienia. Nastolatki nie lubią chwalić się rodzicom swoimi największymi wybrykami.

- Chętnie posłucham nawet o takich.

- Doprawdy? W takim razie koniecznie muszę ci powiedzieć o sylwestrze z kapustą w osiemdziesiątym piątym, nie słyszałaś o tym prawda?- Spytała kobieta a po niewerbalnym geście zaprzeczenia wykonanym przez Hankę zaczęła kontynuować swą opowieść.

Informacje o własnej matce w czasach gdy była młodą dziewczyną i słuchanie o nich było dość dziwnym przeżyciem. Zwłaszcza, że pani Krystyna opisywała ją jako pełną życia, spontaniczną nastolatkę z ambicjami, choć nie tak idealną i świętą: na przykład gdy wraz z przyjaciółmi urwała się z ostatniej lekcji by popływać w jeziorze. Hanna nawet przy najlepszych chęciach nie mogła sobie wyobrazić by jej poważna, skryta i dystyngowana rodzicielka mogła głośno się śmiać czy kląć bądź zrobić coś zaskakującego. Po prostu to było zupełnie abstrakcyjne. Jej mama…odkąd pamiętała miała w sobie pewną dozę zgorzkniałości mimo nie tak zawoalowanego przecież wieku. Nawet po tym jak sześć lat temu Hania rozstała się z Hubertem i poważnie pokłóciła z panią Ireną co ostatecznie doprowadziło do ich pojednania i naprawienia wzajemnych relacji, to jedno się nie zmieniło. Co prawda musiała przyznać, że matka starała się być mniej oschła i cyniczna, a w stosunku do niej dużo bardziej wylewna, ale jednocześnie jako córka widziała jak wiele ją to kosztowało. Dlatego doceniała te wysiłki podwójnie. Nawet jeśli ich relacje wciąż były dalekie od ideału.

Jak skończyłaby więc Irena Witwicka gdyby nie spotkała na swej drodze czarującego turysty, który po wakacyjnym romansie pozostawił po sobie niechcianą pamiątkę w postaci córki? Czy wyjechałaby z Pralkowa tak jak planowała na studia i zawojowałaby stolicę? Czy wyszłaby za mąż za jakiegoś studenta, żyła we własnym mieszkaniu a nawet domu, mając stabilną pracę i kochającą rodzinę? I czy wtedy byłaby w stanie żyć pełnią życia a nie zadowalając się jego resztkami tak jak wydawało się zrobiła ze swoim życiem?

To pytanie pojawiło się w głowie Hani zupełnie przypadkiem, ale gdy wybrzmiało na moment gwałtownie przystanęła (czego na szczęście jej rozmówczyni nie zauważyła) uświadamiając sobie coś, na co do tej pory nie zwracała uwagi. Bo jej matka wcale nie przegrała swojego życia. Owszem, spotkało ją coś czego nie planowała, ale to nie znaczyło że nie mogła być szczęśliwa, że musiała skazywać się na samotny los. Dziwne, że do tej pory pewne fakty interpretowała w sposób biało-czarny. Na przykład to, iż jej matka nie miała żadnych przyjaciółek poza panią Iwoną, bo inne kobiety nie chciały rzekomo utrzymywać z nią kontaktów. Ale Hania nawet teraz potrafiła przywołać ze swojej pamięci obraz pani Jastrzębskiej, która dosyć często wpadała do jadalni Oazy po catering dla swoich pracowników: zawsze uśmiechniętą i skorą do rozmowy. Wówczas niejednokrotnie proponowała Irenie Witwickiej kawę czy ciastko po pracy czego ta konsekwentnie odmawiała. Pewnie dlatego po pewnym czasie przestała. Matka Hani, po jednej z takich propozycji prychnęła na stronie do córki:

- Uważa się za lepszą ode mnie i proponuje mi jałmużnę. Za kogo ona się ma?

Hania milczała wtedy, bo nawet będąc dwunastoletnią dziewczynką potrafiła wyczuwać ludzi. A intencje tamtej miłej pani zawsze wydawały jej się szczere, więc nie chciała kłócić się z matką: może jednak to ona miała rację? Może jako dziecko nie dostrzegała pewnych niuansów? A może to, że pani Jastrzębska zwykle miała w torebce jakiś smakołyk, który ukradkiem wręczała Hani wpłynęło na osąd Witwickiej fałszując jego obraz?

A co z panem Januszem, wdowcem który zawsze znajdował jakąś wymówkę by choć raz w tygodniu pojawić się w Oazie zostawiając kwiaty dla mamy albo z nią rozmawiając? On też wydawał się być Hani szczery i sympatyczny, no może nieco flegmatyczny, ale po części na tym polegał jego urok. Jej matka natomiast i ten przejaw zainteresowania traktowała jak okazję do wyśmiania jej. Tak więc po roku starań i on wydawał się odpuścić swoje zabiegi: od tamtej pory Hania widywała go tylko na ulicy bądź w sklepie w towarzystwie pani Helenki z którą po jakimś czasie się ożenił. Hanna dopiero teraz pomyślała, że gdyby matka dała mu szansę, to zapewne ona byłaby na jej miejscu; może nawet doczekałaby się innych dzieci?

Nie znaczyło to jednak, że uprzedzenie pani Ireny Witwickiej do mieszkańców Pralkowa było zupełnie nieuzasadnione i wynikało tylko z nieporozumień oraz jej fałszywych rojeń, skądże. Hanna pamiętała przecież prawnika Jacka Makuszewskiego bezczelnie proponującego romans jej matce czy festyn w Oazie na którym jedna z podpitych koleżanek mamy ze szkoły pytała ją czy wie chociaż z kim ma to dziecko. Zresztą gdy ona sama była uczennicą podczas kłótni czy niesnasek potrafiła zręcznie się komuś odgryźć za zniewagę: może to dlatego wtedy ośmieszony przeciwnik odwoływał się do jej nieznanego pochodzenia. I zwyciężał, ponieważ na to nie miała ciętej riposty. Zawsze wtedy milczała, choć myśli nasuwały jej masę możliwych odpowiedzi. Ale nieznane pochodzenie ojca zawsze kładło cień w jej życiu sprawiając, że czuła się…wybrakowana? Nie, to nie było dobre słowo, ale lepszego nie potrafiła znaleźć. A fakt, że jej matka nigdy nie chciała z nią na ten temat rozmawiać tylko potęgował ten stan. Tylko raz dowiedziała się o nim czegoś konkretnego, zupełnie przypadkiem gdy wciąż przeżywała swój nieudany związek z Hubertem. Wtedy matka nieco nieudolnie (jak miała w zwyczaju) zaczęła ją pocieszać:

- Wielcy sportowcy czy wszelkiego rodzaju inne gwiazdy są przekonane, że nikt ani nic nie jest ich warte. Twój ojciec na przykład…

- Mój ojciec: co?

- Nic.

- Mamo, kim on był?

- Nieważne, muszę iść do kuchni. Jedzenie samo się nie przygotuje.

Czy to jednak znaczyło, że jej ojciec był kimś rozpoznawalnym? Tyle, że gdyby tak było całe Pralkowo przecież huczałoby od tej informacji i z łatwością udałoby się go zidentyfikować. Chociaż pobyt Huberta w Oazie spokoju udało się kiedyś utrzymać w tajemnicy, więc…

- Czy znała pani mojego ojca?- Wypaliła w końcu Hanka przerywając swojej rozmówczyni w środku zdania. – Albo pani Janina, pani córka. Mówiła pani, że były przyjaciółkami więc może…?

- Nie wiem nic na ten temat, dziecko.- Staruszka dodatkowo smutno pokręciła głową.- Jania znała tajemnice Irenki, ale tylko do czasu wyprowadzki. Potem korespondowały ze sobą, ale z tego co wiem jak to często w takich przypadkach bywa, przyjaźń poprzez odległość się rozmyła. Mama nigdy z tobą na ten temat nie rozmawiała?- Spytała na koniec nieco niepewnie.

- Nie.- Zaprzeczyła tylko Hania siląc się na uśmiech. Właściwie nie wiedziała po co zaczynała ten temat z góry znając jego zakończenie. Zwłaszcza po takim czasie. Gdy matka żyła, powinna drążyć tę kwestię aż do skutku a nie zadowalać się szybkimi zmianami tematu, teraz po tylu latach było na to za późno. Musiała pogodzić się z tym, że tej tajemnicy nigdy nie odkryje. Ale i tak była wdzięczna nieznanej wcześniej kobiecie za to, jak wiele ta rozmowa jej dała. I jak dużo uświadomiła.

- Trudno, dziękuję za poświęcony czas. I opowieści o mamie. To wiele dla mnie znaczy.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Przy najbliższej możliwej okazji zapytam Janinki czy coś wie w tej sprawie, może rzeczywiście posiada więcej informacji ode mnie.

- Dziękuję pani.- Odchodząc Hania mocno uścisnęła obie dłonie staruszki życząc jej miłego pobytu. Nie wróciła od razu do pracy: czuła że musi „porozmawiać” z matką, więc skierowała się na parking a potem cmentarz.

Pół godziny później była już na miejscu, składając na grobie pani Ireny bukiet kwiatów; potem stała tam przez dłuższą chwilę wpatrując się w portret matki wyryty na nagrobnej płycie zapominając o zwyczajowej modlitwie. Myślała o tym jak wiele zależy od nas samych i jak bardzo bojąc się porażki nie robimy nic by zwyciężyć. Tak jak jej matka bojąc się odrzucenia, odtrącała wszystkich by inni nie mieli szansy zrobić tego pierwsi wobec niej. Bo te wszystkie nieprzyjemności, które ją spotkały nie znaczyły, że nie mogła być szczęśliwa. Ale ona postanowiła zrazić się do świata, dostrzegając w każdym z pozoru niewinnym geście próbę jej ośmieszenia czy wyśmiania, a w najlepszym razie cyniczną litość. Strach zawładnął jej życiem, więc potraktowała emocje i odczuwanie jako niepotrzebny balast. To była jej decyzja. Tyle, że przez nią Hanka postępowała tak samo bojąc się tego co czuje do Huberta. Wystarczyły tylko szydercze słowa Dominiki by zaczynała w niego wątpić albo ostrzeżenia Pauliny czy Magłośki. Tylko co z tego, że była świadoma swojego problemu skoro nie umiała go zwalczyć?

- Niech to wszystko licho porwie…- Mrugnęła pod nosem i tak dość powściągliwie wyrażając gwałtowne, tkwiące w niej emocje.

- Co aż tak wytrąciło cię z równowagi, że rzucasz klątwy na cmentarzu?- Niespodziewany głos zza pleców tak wytrącił ją z równowagi, że szeroko otworzyła oczy jednocześnie się odwracając.

- Kacper?

- Tak. Cześć.- Przywitał się podchodząc bliżej a później zapalając znicz na grobie jej matki. Obserwowała go dyskretnie gdy wykonał znak krzyża, a potem stał skupiony, prawdopodobnie zatopiony w modlitwie.

- Co tu robisz?- Spytała widząc, że prawdopodobnie ją skończył i zbiera się do odejścia.

- Nie widać? Palę lampkę. Wcześniej byłem u swojej matki. Dziś mija kolejna rocznica jej śmierci, więc pomyślałem że przy okazji odwiedzę i twoją.

- Tak, pamiętam. Dziwię się tylko, że ty pamiętasz.

- Nie byłem idealnym synem, ale byłby ze mnie kawał sukinsyna gdybym zapomniał kiedy umarła. A ty co? Aż tak bardzo zatęskniłaś za swoją?

- Lubię tu przychodzić.

- Ale teraz chyba ewidentnie coś cię wkurzyło. Mam nadzieję, że to nie twój maż?

- Skądże. To nic konkretnego, zapewniam. Raczej całokształt.- Po tych słowach uśmiechnęła się sygnalizując koniec rozmowy, jednocześnie wychodząc z alejki. Nie przewidziała jednak, że on zrobi to samo.

- Więc dobrze wam się wiedzie?

- Chyba tak.- Odpowiedziała lakonicznie nie chcąc wdawać się w szczegóły w tej materii na które Kacper ewidentnie miał ochotę. Dlatego, chyba to wyczuwając, wypalił:

- Prędzej czy później on cię skrzywdzi, zostaw go.

- Kacper…

- Mówię serio, bądź wobec niego ostrożna, tylko o to proszę. Nie pozwól mu na to by złamał ci serce a potem życie. Udajesz twardą, ale jesteś tak sentymentalna i spragniona happy endu jak każda kobieta.

- Bez urazy, ale takie generalizowanie strasznie mnie wkurza. Byłoby inaczej gdyby twoja uwaga miała swoją motywację w dobrych pobudkach: nie sądzę jednak by wynikała z troski o mnie. Tak więc pewnie chcesz wprawić mnie w jeszcze większą konfuzję i wprowadzić między mną a Hubertem zamęt.

- Nie rozumiem dlaczego zawsze traktujesz mnie jak wroga.

- Nie rozumiesz? Czy tylko udajesz, bo tak ci wygodnie?- Po tym pytaniu, mężczyzna przez dłuższą chwilę milczał.

- Wiedziałem, że nie uda mi się cię przekonać, ale musiałem jeszcze ten ostatni raz spróbować. Teraz przynajmniej mam czyste sumienie. I moje pobudki są szczere. Tak samo wtedy gdy proponowałem ci małżeństwo. Ale nie: ty wolałaś wybrać kogoś z zasobniejszym portfelem i pozycją. Wydaje ci się w ten sposób, że naprawisz swoją pozycję?

- Nie rozśmieszaj mnie: do małżeństwa chciałeś zmusić mnie szantażem, a gdy się nie zgodziłam prawie odebrałeś mi hotel. Także wiem jak byś mnie traktował z tym swoim patriarchalnym podejściem do kobiet. Pamiętam też naszą rozmowę sprzed kilku tygodni gdy zastałam cię w twoim biurze z kłócącym się…jak mu tam było: Jarkiem? Twoja sekretarka niedawno całkiem przypadkiem powiedziała mi z jakich to według ciebie błahych powodów nie pojawił się w pracy.

- Czy to źle, że uważam iż kobieta powinna siedzieć w domu i zajmować się dziećmi? Twój Hubert liczy chyba, że po ślubie ty go będziesz utrzymywać skoro w tym sezonie nie był na ani jednym treningu i zaraz wywalą go z kadry. Poza tym Jarek opuścił swoje stanowisko pracy, nie okłamałem cię wtedy.

- Czyżby? Przedstawiając się jako biednego pracodawcę, którego pracownik zabalował podczas gdy w rzeczywistości był w szpitalu towarzysząc swojemu dziecku, które walczyło o życie? A kariera i finanse Huberta to nie twój problem. Ostatnio twierdziłeś, że wyszłam za niego dla pieniędzy a teraz co: to ja okazuje się być dla niego łakomym kąskiem z zadłużonym hotelem w trakcie inwestycji? Nie rozśmieszaj mnie.

- Posłuchaj…

- Nie, to ty posłuchaj. Jesteśmy na cmentarzu, a ja nie zamierzam dłużej na ten temat z tobą dyskutować. Na razie.

- Cześć…- Zdążył jeszcze odpowiedzieć mężczyzna, zanim Hanka go nie wyminęła. Odprowadzał ją wzrokiem zanim całkiem nie zniknęła z horyzontu jego widzenia. Jego twarz zdradzała wtedy zaciętość a pięści miał zaciśnięte aż do bólu. Ciekawe co się stanie jak ten twój amant zrealizuje swoją zemstę, pomyślał. I do kogo wtedy przybiegniesz w podskokach prosząc o pomoc. W myślach wyobrażał sobie tę scenę: to jak bezpardonowo odrzuca jej błagania ignorując łzy które zapewne lałyby się po jej twarzy by go zmiękczyć. Tyle, że gdy ją widział…gdy na nową ją spotykał widząc ogień w oczach, sposób w jaki na niego patrzyła tak jak przed chwilą…wtedy nawet fakt bycia kochanką Skrzyneckiego schodził na dalszy plan.

Bo wciąż chciał ją mieć.

Nawet mimo faktu, że należała do Huberta.

A może właśnie: dlatego?

***

Po powrocie do Oazy Hanna nadgoniła zaległości w pracy, potem przeglądając CV na ofertę pracy, którą za namową Huberta zamieściła ubiegłego wieczoru. Wciąż jednak nie miała pewności czy zatrudnianie kolejnej osoby nie jest zbyteczne, nie będąc przekonaną do tego pomysłu. Dopiero przed kolacją znalazła chwilę by zadzwonić do męża i podzielić się z nim ostatnimi wydarzeniami. A raczej by usłyszeć jego głos. Nie sądziła, że aż tak będzie za nim tęsknić, że tak będzie jej go brakować. Byli małżeństwem niespełna miesiąc a już czuła jak bardzo jej samopoczucie od niego zależy. To ją niepokoiło, więc nie zagłębiała się w tą myśl. Nie chciała przecież być jak własna matka: pogrążając się w swoich rojeniach i strachu rezygnując z tego co mogła osiągnąć. Hubert się przecież z nią ożenił: nie kochał jej co prawda, ale zależało mu na niej i chciał by im się udało. Dla niej samej te fundamenty też były ważniejsze niż jakaś tam fascynacja, która za jakiś czas się wypali. Musiała jednak się otworzyć: nie tylko wobec własnego męża, ale i innych.

Jeszcze tego samego wieczoru, mile zaskoczyła ją propozycja Pauliny, która choć wydawała się już się na nią nie boczyć, wciąż nie zachowywała się wobec niej całkiem naturalnie. Dlatego zaproszenie na sobotni wieczór nieźle ją zaskoczył: po fakcie pomyślała, że pewnie przyjaciółka chce w końcu rozmówić się z nią na neutralnym gruncie kończąc spór. Zgodziła się nie wiedząc, że zupełnie się pomyliła.

I tak, dwa dni później, wkroczyła do mieszkania Pauli z czekoladkami, w którym czekały na nią pozostałe przyjaciółki: Anka, Małgośka i nawet Natalia (ta ostatnia niestety z zastrzeżeniem, że za chwilę musi wracać do pracy przed wydawaniem kolacji w hotelu, ale chciała chociaż wznieść bezalkoholowy toast za jej małżeńskie szczęście). Totalnie zaskoczona Hania nie wiedziała co powiedzieć: widok wielu zapalonych zapachowych świeczek, przekąsek na stoliku i karnawałowych gadżetów naprawdę ją zaskoczył.

- Nie dałaś nam okazji zrobić sobie wieczoru panieńskiego, więc musi ci starczyć wieczór małżeński.- Podsumowała Gosia po toaście.- Wszystkiego dobrego, kochana.

- Matko, jak wy…? Kiedy?

- To wymagało pewnych elastycznych decyzji, zwłaszcza tych logistycznych i zebrania wszystkich w jednym dogodnym terminie, ale się udało. No może poza Natalią, ale niestety ktoś musi pracować w twoim hotelu.

- Nawet nie wiem co powiedzieć.

- Więc to my będziemy mówić.- Głos zabrała Paulina.- Przede wszystkim to chciałam cię oficjalnie przy świadkach przeprosić za moje zachowanie. Wiem, że było dziecinne, ale gdy dowiedziałam się że podjęłaś tak nierozważną decyzję tylko ten sposób przyszedł mi do głowy jako protest. Choć i tak już przecież mleko się rozlało.

- Już nie szkodzi.- Mrugnęła wzruszona Hania przytulając przyjaciółkę.- Cieszę się, że cię mam. I w ogóle was wszystkie…- Taka wylewność była zupełnie nie w stylu Witwickiej, więc gdy potem objęła Małgosię i Anię wprawiła je w niemały szok.

- Dobra, dość już tych sentymentów, bo trzeba przejść do wypełniania harmonogramu imprezy.- Zarządziła Anka.

- To jest jakiś harmonogram?

- Oczywiście: tradycji musi stać się zadość. Nawet jeśli już za późno, bo panienką już dawno nie jesteś. To co? Komu drinka? I nie patrz tak na mnie Hanka: wiem, że dla ciebie mam zrobić bezalkoholowego.

- Właściwie to…skoro to mój wieczór panieński…No i jeśli mogę nocować u Pauli to…

- Uuuu! I to rozumiem!- Roześmiała się uradowana Paulina.- Kto by pomyślał, że małżeństwo tak cię rozrusza.

***

 W tym samym czasie Dominika Bączek wciąż przeżywała odbytą w czwartek rozmowę z Hanką Witwicką wciąż nie dowierzając tej informacji, chociaż pytając o to młodszą siostrę ta również ją potwierdziła.

Aha, i jeszcze jedno: ten pożal się Boże siatkarzyna jest moim mężem. Więc jeśli powiesz o nim jeszcze coś co go obraża to ulegnę pokusie i odwdzięczę ci się tym samym.

Nie, on nie mógł się z nią ożenić. To po prostu niedorzeczne, myślała uruchamiając laptopa a potem przeglądarkę. Następne wpisała w wyszukiwarkę imię i nazwisko siatkarza. Tak jak wczoraj i przedwczoraj nie pojawił się żaden artykuł informujący o jego ożenku. Nawet gdy dodała słowo „małżeństwo”. Wtedy dodała też nazwisko Hanki, znowu nic.

- To musi być jakaś ściema…- Mruczała do siebie wciąż konsekwentnie szukając jakiejś wskazówki. Przecież taka informacja nie mogła przejść bez echa: no, chyba że ta kretynka ją okłamała. Tylko, że Natalia wspomniała iż dzisiaj jej przyjaciółki wyprawiają jej spóźniony wieczór panieński: czy wobec tego oszukiwałaby również je? Tylko po co? By nikt nie powiedział, że jest taka jak matka? Przecież Skrzynecki był sławny, kłamstwo wydałoby się dość szybko. Nawet ona nie mogła być taka głupia…

Wciąż nie rezygnując wertowała kolejne strony w końcu wchodząc na jakieś fora i oficjalny funpage sportowca. Tam przeczytała wszystkie wiadomości i posty z ostatnich dwóch tygodni. Gdy wciąż nie znalazła żadnej wzmianki o jego ślubie zalogowała się na swoje fakeowe konto wysyłając wiadomość:

Czy wiecie coś o małżeństwie Huberta? Podobno niedawno ożenił się z góralką.

Miała nadzieję, że fani Skrzyneckiego zainteresują się tą informacją i zweryfikują ją za nią.