Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 15 kwietnia 2018

Nowy początek: Rozdział XXXIX


EPILOG: TRZY MIESIĄCE PÓŹNIEJ.

Zosia patrzyła na małą Klarę przeważnie z szerokim uśmiechem na ustach. Przeważnie, bo od czasu do czasu stroiła głupie miny mając daremną nadzieję, że maleńka siostrzenica doceni jej wysiłki. Dziewczynka jednak wydawała się być głucha na niewypowiedziane prośby krzywiąc się tylko od czasu do czasu. Nie była to reakcja jakiej pragnęła jej przyszła matka chrzestna.
- Jest taka urocza, prawda? Moja mała księżniczka.- Marysia, co było całkiem zrozumiała dla młodych matek (i nie tylko), jak zwykle od czterech tygodni (czyli czasu porodu) rozpływała się w zachwytach nad swoim małym cudem. Arek do tej pory zazwyczaj traktował to z przymrużeniem oka, teraz jednak nie był w stanie skupić się na pomarszczonym niemowlaku. Jego ukochana siedziała jakieś siedem metrów dalej od nich, więc mógł ją do woli podziwiać i obserwować. A także myśleć o pierścionku, który kupił już niecały miesiąc temu. Uważał, że mimochodem uda mu się jakoś poprosić ją o rękę w odpowiednim momencie: w końcu to trudnego może być w zadaniu tego pytania? Zawsze gdy kumple czy znajomi opowiadali mu o swoich doświadczeniach w tym zakresie w duchu śmiał się z ich niepewności albo nadmiernego przejęcia polegającego na układaniu odpowiednich wersów które wypowiedzą czy dokładnym planowaniu miejsca i okoliczności. Teraz jednak wcale nie było mu do śmiechu gdy doświadczał tego na własnej skórze. Bo tak, był w stu procentach pewien, że kocha Zosię a ona kocha jego. Ale to nie znaczy, że uważała go za dobrego kandydata na męża. I że się zgodzi. A przynajmniej on się tego bał, bo przestając być egoistycznym chłoptasiem coraz wyraźniej widział swoje wady. Poza tym w ciągu minionych tygodni, które spędził z Zosią jako jej partner wciąż nieustannie łapał się na tym jaka jest cudowna i dobra, chociaż-niczego jej nie ujmując- potrafiła być również po kobiecemu mściwa. I uwielbiała stroić sobie z niego żarty w najmniej odpowiednich okolicznościach. No bo niby jak mogła śmiać się gdy on delikatnie zasugerował jej żeby nie rozmawiała w pracy z Konradem który ewidentnie ją podrywał nazywając go zazdrośnikiem? Przecież on nie był zazdrosny, nawet odrobinkę. Po prostu denerwowało go to, że jakiś obcy facet doskonale wiedząc że się ze sobą spotykają traktuje ją tak jakby była wolna. A ona jeszcze się z tego śmiała…
Arek potrząsnął w zamyśleniu głową jednocześnie wkładając dłoń do kieszeni i dotykając zamszowego pudełeczka z pierścionkiem w środku. Okej, może i był zazdrosny. A że było to dla niego uczucie nowe, mógł reagować na to zbyt emocjonalnie. Ale świadomość tego faktu wcale nie poprawiała sytuacji: wręcz przeciwnie czuł się z tym jeszcze gorzej. W dodatku stale gdzieś na końcu głowy towarzyszyła mu obawa, że Zosia wcale go już nie potrzebuje a i on na nią nie zasługuje. Wiedział, że nie powinien tak myśleć, ale czasami łapał się na tym, że żałuje iż przez „zamianę” przestała być dawną sobą. Bo gdyby wciąż była zakompleksioną w sobie młodą kobietą, która nie docenia swojego uroku i chodzi w za luźnych ubraniach skrywających swoją cudowną sylwetkę nikt nie zainteresowałby się nią jako kobietą. Naturalnie oprócz niego samego. To było bardzo egoistyczne myślenie i czuł z tego powodu wyrzuty sumienia, ale nic nie mógł na to poradzić. Nie wspominając o jego przeszłości i bólu jaki jej sprawił. Dlatego- mając tego doskonałą świadomość- Arek chciał sprawić by Zosia należała tylko do niego i by wszyscy o tym wiedzieli. Takim sposobem był oczywiście pierścionek i to wszystko co sobą symbolizował: bezwarunkową miłość, lojalność i całkowite oddanie wynikające z pewności, że jest tą jedyną. A on taką pewność posiadał: ba, nawet teraz łapał się na tym, że z przyjemnością zobaczyłby w jej ramionach nie Klarę, ale ich własną córeczkę. Albo synka, było mu właściwie wszystko jedno jaką płeć miałoby dziecko, liczył się tylko fakt, że byłby to stworzony właśnie przez nich ich własny cud. Ta wizja sprawiła mu niemal fizyczny ból zwłaszcza gdy przypomniał sobie z jak przyjemnym aspektem wiąże się „stwarzanie” tego małego cudu. I jak wiele czasu minęło nim po raz ostatni był z Zosią w łóżku.
To była jeszcze jednak kwestia, która choć właściwie o niczym negatywnym nie świadczyła to jednak wzbudzała u niego niepokój. Mianowicie od wielu tygodni, a raczej ich pierwszej randki po długiej przerwie, Arek postanowił uszanować wolę Zosi i nie wracać do tego tematu mając daremną nadzieję, że ona go w końcu podejmie. Tyle, że nic nie zrobiła a i on nie chciał naciskać. W rezultacie już od trzech miesięcy nie mógł opanować swoich wybujałych myśli ani wątpliwości. Bo co jeśli Zosia właściwie traktuje go teraz jako przyjaciela? Albo przebywając dłużej w jego towarzystwie przekonała się, że wcale na nią nie zasługuje i miała nadzieję, że on taktownie to zrozumie bez oczywistego zerwania?
I w ten sposób koło się zapętlało a Arek znów wracał do kwestii brak pewności własnej wartości i podczas kolejnych spotkań wciąż tkwił z pierścionkiem w ozdobnym pudełeczku w kieszeni. I przeklinał w myślach swoją głupotę oraz nieporadność. W końcu w taki sposób niczego nie osiągał wciąż trwając w niepewności. Tyle, że niepewność jest znacznie lepsza od zdecydowanej odmowy a tej nie potrafił sobie wyobrazić. Bo nie miał pojęcia co zrobiłby gdyby Zosia zażądała więcej czasu zamiast natychmiast rzucić mu się na szyję szepcząc w uniesieniu „tak”. 
- Jej, słuchasz mnie w ogóle?- Żachnęła się Maria.
- Coo?- Wyrwany z rozmyślań Arek burknął nieco niegrzecznie, ale przy Marysi nie musiał się zbytnio krępować. Jeszcze przed urodzeniem córki dała mu do zrozumienia, że cieszy się z jego powrotu do jej siostry choć nie przeszkodziło jej to dodać groźby o tym co się z  nim stanie jeśli ją skrzywdzi.
- Pytałam kiedy ty w końcu dasz mojej siostrze ten pierścionek który od jakiegoś czasu nosisz w kieszeni.
- Co ty…skąd wiesz?!- Krzyknął szepcząc co dało raczej mizerny efekt, bo Zosia i tak na moment przeniosła na niego wzrok. Dopiero gdy się do niej uśmiechnął wróciła do wpatrywania się w Klarę. Marysia natomiast głośno się roześmiała.
- Bo zauważyłam jak często ściskasz coś w tej kieszeni spodni. No i jestem psychologiem nie zapominaj. Więc kiedy to nastąpi? A może to jednak nie moja siostra będzie szczęśliwą wybranką?
- Nie wygłupiaj się, wiesz przecież że to ją kocham.
- To dlaczego nie widzę tego pierścionka na jej dłoni?
- Bo…po prostu czekam na odpowiedni moment.
- To znaczy?
- To znaczy, że…że nie będę teraz z tobą rozmawiał na ten temat, bo Zosia może coś usłyszeć.
- O. Mój. Boże. Ty się boisz.
- Wcale nie.
- Ależ tak! Nie do wiary, Arkadiusz Żyliński, nawrócony Tulipan boi się odrzucenia.
- Czy mogłabyś z łaski swojej się zamknąć?!- Ale Maria wcale nie miała zamiaru go słuchać. A tym bardziej powstrzymać się od śmiechu, chociaż zaledwie trzy dni po porodzie wywoływało to u niej ból brzucha.
- Teraz? No coś ty. Ale mogę ci pomóc.
- Doprawdy?- Choć rozbawienie przyszłej szwagierki go zdenerwowało, to temat ewentualnej pomocy go zainteresował.
- Tak. Zresztą zaraz zobaczysz. Zosiu! Zosia, choć na chwilę Arek ma dla ciebie ważne pytanie. Ignacy, weź Klarę od mojej siostry.
- Co ty…
- No już, choć tutaj siostrzyczko, bo właśnie omawiamy ważny temat.
- Zabiję cię jak tylko…
- Tak? Co się stało?- Zaciekawiona Zosia podeszła do sofy patrząc to na pękającą ze śmiechu siostrę to na zdenerwowanego chłopaka.
- Nic. Twoja siostra chciała ci tylko powiedzieć, że najwyższy czas by Klara poszła do łóżka- Zaimprowizował Arek.- Prawda?- Dodał groźniej.
- Tak.- Potwierdziła Marysia, więc z ulgą pomyślał, że jakoś udało mu się ją udobruchać. Przynajmniej zanim nie dodała:- A oprócz tego Arek chciał cię spytać czy nie zostaniesz jego żoną. I zlituj się nad nim, bo nosi ten pierścionek w kieszeni od wielu dni.
- Cco?- Mrugnęła Zosia myśląc, że to żart. Ignacy też dopóki nie spojrzał w twarz Żylińskiego. I zrozumiał, że tym razem jego żona przesadziła. Rzucił jej groźne spojrzenie. No bo jak mogła odzierać z intymności tak ważną chwilę w życiu szwagierki? W odpowiedzi Maria wzruszyła tylko ramionami. Czasami była wprost nieznośna.
- Chyba ty też powinnaś się położyć razem z Klarą. Chodźmy do jej sypialni.
- Nie, za nic w świecie tego nie opuszczę.
- Maria.- Ignacy stanowczo wypowiedział jej imię. Dzięki temu zrozumiała, że rzeczywiście może trochę przesadziła. Ale jak inaczej ten dureń miał poprosić Zosię o rękę? Bez niej mogłoby się to stać za jakieś 20 lat.   
- No dobrze, może rzeczywiście przyda mi się krótka drzemka.- Odpowiedziała puszczając oko do siostry która wciąż tylko bez słowa wpatrywała się w Arka nawet jeszcze kilka sekund po tym jak zostali w pokoju sami. Ale nie miała pojęcia co mogłaby powiedzieć. W końcu to on pierwszy zabrał głos.
- Ty…to znaczy to co mówiła twoja siostra o pierścionku to…prawda. Ja naprawdę tego chcę.
- O czym ty mówisz? Masz na myśli ślub?- Może to jej niedowierzające spojrzenie albo sposób w jaki to powiedziała spowodował, że momentalnie poczuł chęć wycofania się. I przede wszystkim ukatrupienia Marii.
- Nie musi być już albo nawet za miesiąc- Kapitulował.- Możesz też dać mi odpowiedź trochę później dobrze się nad tym zastanawiając.
- Jej…ty…ty naprawdę…? Czy ty naprawdę właśnie mi się oświadczasz?
- No.- Mrugnął tylko Arek nieco chwiejnie wyciągając pudełeczko z kieszeni.- Aż tak niezdarnie to robię? A może powinienem uklęknąć?- Usiłował zażartować choć wypadło to bardzo blado.
- Nie, po prostu…kiedyś mówiłeś że nigdy się nie ożenisz. A jeśli już to zrobisz to tylko gdy wcześniej pomieszkasz z jakąś dziewczyną przynajmniej rok czasu.
- Wiem, ale to było zanim poznałem ciebie. Poza tym mieszkaliśmy już razem o wiele dłużej.
- Tak, ale jako lokatorzy a nie para.
- Nieważne.- Uciął zdecydowanie.- Dlatego…- Choć czuł się bardzo głupio uklęknął przed Zosią na kolana.- …przepraszam, że robię to w taki niezdarny sposób. Przysięgam, że gdyby nie twoja siostra zrobiłbym to dużo lepiej a już na pewno w bardziej sprzyjających okolicznościach. Tak więc…zostaniesz moją żoną?
Zosia po zamianie z Wiktorią zahartowała się i przestała być tą romantyczną dziewczyną, która wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia czy bezinteresowność. Ciężko pracowała nad sobą by wyzbyć się nadmiernego sentymentalizmu czy niezdrowej empatii po wielokroć wykorzystywanej przez innych. Dlatego z czasem zrozumiała, że sama miłość to za mało. Stanowczo za mało. I że zasługuje na dużo więcej niż kiedyś pragnęła. Jeszcze rok temu w pełni zadowoliłaby się dawnym Arkiem nie zwracając uwagi na to, że była mu w zasadzie nie tylko przyjaciółką i kochanką, ale matką, kucharką oraz sprzątaczką dodatkowo godząc się z tym, iż nigdy nie będzie dla niego na pierwszym miejscu. Ba, pogodziła się nawet z tym, że choć Arek z biegiem czasu może nauczy się ją prawdziwie kochać, to jednak nie będzie to miłość tak silna jak ta która wypływała z głębi jej serca. Ponadto przestała go też idealizować: zdawała sobie sprawę z jego wad, przestała patrzeć poprzez pryzmat różowych okularów. I przede wszystkim pozbyła się tego głupiego przekonania, że jest mniej warta od niego. Można więc powiedzieć, że jej romantyczna dusza obrośnięta w piórka miłości zamieniła je na grubą warstwę skórzanej racjonalności i pragmatyczności tak niezbędnej w dzisiejszych czasach. Tylko, że mimo to…
Mimo to nie była przygotowana na ogrom emocji, które targną jej ciałem gdy Arek zada jej na pozór proste pytanie. Nie miała pojęcia o wzruszeniu, które nie będzie dawało jej powiedzieć nawet słowa paraliżując gardło ani łzach wzruszenia wypływających z najskrytszych zakamarków duszy.
Mogło się to wydawać dziwne, ale była kompletnie zaskoczona zachowaniem Arka. Owszem, udało jej się mu wybaczyć a potem uwierzyć że szczerze ją kocha a nie darzy sympatią karmioną wyrzutami sumienia z powodu wypadku do którego swoim zachowaniem się przyczynił. Tylko, że…Tylko, że choć jeszcze chwilę wcześniej szczerze wierzyła w swoją siłę i wewnętrzną przemianę to jednak zdała sobie sprawę, iż gdzieś tam głęboko na dnie duszy wciąż kryją się jej kompleksy, poczucie niepewności i niższości które nie pozwalały jej wybiegać w przyszłość. No bo dlaczego nie wyobrażała sobie nawet, że skoro oboje są wystarczająco dorośli, kochają się i przyjaźnią od wielu lat to w końcu zwiążą się na stałe małżeńskim węzłem? Żyła tylko chwilą dzisiejszą i wciąż się bała. Ale od tej chwili wszystko się zmieniło.
Bo do tej pory nie miała pojęcia, że Arek również bardzo się boi.
I jest równie niepewny jak ona.
Widząc strach w jego oczach, strach spowodowany jej przedłużającym się milczeniem wiedziała, że kocha tego mężczyznę tak, jak nigdy nikogo więcej nie pokocha. I że bardzo chce spędzić z nim resztę życia mimo faktu iż ani on, ani tym bardziej ona nie są doskonali. A może nawet bardziej bo mając świadomość licznych niedoskonałości obojga stron chciała by byli razem.  
- Zosiu, jak mówiłem nie musisz odpowiadać już w tej chwili. Wiem, że to niełatwa decyzja, ale…pierścionek jest chyba piękny, prawda? Nie byłem pewny jaki wybrać, nie wiedziałem że jest ich aż tyle, ale gdy go zobaczyłem…To głupie, ale przypominał mi ciebie. Tylko jak złoty kamień może kogoś przypominać?
Och, wiedziała że swoim milczeniem potęguje tylko jego niepewność, ale w obecnym stanie ducha nawet kiwnięcie głową wydawało jej się być rzeczą nie do wykonania. Na dodatek czuła jak głupie łzy napływające jej do tej pory do oczu w końcu zdołały przedrzeć się na policzki.
- Ej, no nie przesadzaj: na pewno nie jest aż taki brzydki że musisz płakać. No i na sto procent trafiłem z rozmiarem bo podkradłem jeden z twoich pierścionków. Hej, w porządku?- Gdy zaczęła szlochać, Arek poważnie już zaniepokojony wstał z klęczek.- Zosiu, kochanie…- Zwrócił się do niej a potem zamknął w swoich ramionach. To dziwne, ale jego dotyk pozwolił jej na wyjście z letargu i ocknięcie się z chwilowej niedyspozycji.-…błagam, nie płacz bo sprawiasz że mi też chce się płakać. Obiecuję, że jeśli mi odmówisz nie rzucę się pod pociąg. Ani nawet pod autobus. Po prostu wyjadę do Azji i wstąpię do klasztoru tybetańskiego stając się najzagorzalszym ascetą leczącym ludzi medycyną naturalną.- Słysząc to Zosia prychnęła.
- Już widzę jaki tam z ciebie asceta. Jak cię znam to uciekłbyś z pierwszą ładniejszą pacjentką jaka by się nawinęła.
- Hm…raczej nie podobają mi się Azjatki. Ale kto wie: może z braku laku…?
- Hej, to mają być te twoje super oświadczyny jednym tchem wypowiadane razem z alternatywą poznania innej kobiety?- Zosia żartobliwie uderzyła go dłonią w pierś. O dziwo Arek nawet się nie roześmiał. Jedynie wygiął ku górze kąciki ust mówiąc coś, co sprawiło że prawie znowu się popłakała:
- Wiem, że mówię głupoty ale zawsze to robię gdy bardzo się denerwuję. Bo prawda jest taka, że…że jeśli mi odmówisz to nie wiem co ze mną będzie. Gdy próbuję sobie wyobrazić moje dalsze życie bez ciebie widzę tylko pustkę. Ale wiem, że na pewno nie będzie nikogo innego. Późno się zakochałem, ale gdy tak się stało nie tak łatwo uda mi się odkochać. A potem jeszcze zakochać się w kimś jeszcze? To już niewykonalne.
- Ha, tego nie wiesz.
- Teraz już wiem. Ale to stwierdzenie chyba nie znaczy, że masz zamiar mi odmówić?- Zamiast odpowiedzieć, Zosia spytała:
- Naprawdę nosiłeś ten pierścionek w kieszeni tak długo?
- Tak. Czekałem na odpowiednią chwilę. Aż w końcu nadeszła.
- Nie kłam. To moja siostra cię do tego zmusiła.
- Dobrze, że masz tego świadomość. Za dwadzieścia lat gdy będziesz się ze mną piekliła narzekając na mój duży brzuch albo łysinę a ja będę narzekał na twoje kobiece fochy czy wyrzuty to ci to przypomnę.- Słysząc to Zosia wyrwała się z jego ramion obdarzając go wściekłym wzrokiem.- Ej no, przecież tylko żartowałem. Nigdy nie wyhoduję sobie żadnego brzucha. W mojej rodzinie nikt nie ma takich tendencji. Ała…na dobrze, kolejny kiepski żart. Ale to przez te nerwy, już mówiłem.
- Więc się boisz?
- I to jak. Jeszcze mogłabyś się zgodzić.
- Naprawdę nie masz za grosz instynktu samozachowawczego. Jeśli myślisz, że po czymś takim ja zgodzę się by…
- Ejże to nie mi tak ciężko jest wydukać słowo na trzy litery. „T”, „a”, „k”. Czy to takie trudne? Przez ciebie zaraz dostanę zawału.
- Wtedy unikniesz tej jakże stresującej sytuacji czekania na moją odpowiedź.
- Kopanie leżącego jest niedozwolone.
- Żartowanie z przyszłej panny młodej też.
- Czy to znaczy, że…?
- Kocham cię, głupku. I choć mam świadomość, że życie z tobą będzie usłane niekończącym się stosem żartów w najmniej odpowiednich chwilach to i tak chyba zaryzykuję.
- Spokojnie, nigdy więcej nie zamierzam się nikomu oświadczać.- Oznajmił mocno ją przytulając a potem całując w usta.
- No ja myślę.- Odparła mu jednocześnie pozwalając na to by założył jej zaręczynowy pierścionek na palec. Tyle, że Arek, z powodu trzęsących się dłoni miał z tym mały problem.- Jesteś pewny, że kupiłeś go dla mnie? Może został ci po jakiejś wcześniejszej partnerce palcach grubości wykałaczki?
- Bardzo zabawne.- Powiedział tylko trzymając na wodzy sarkastyczną replikę.- Ale proszę, odkuj się. Co z tego, że to ja przeżyłem najbardziej stresującą chwilę życia? To przecież i tak nic nie znaczy, bo dla rozładowania sytuacji ośmieliłem się zażartować.
- Ojej, ty biedaku. Tylko nigdy więcej nie waż mi się mówić, że ktokolwiek zmusił cię do oświadczyn jasne?
- Tak, oczywiście że nie.- Mrugnął jej prosto do ucha. Potem pocałował tuż za nim zjeżdżając potem niżej, ku szyi. Gdy chwilę później ich usta się spotkały, nie był to  już pocałunek pełen słodyczy i miłości, ale pasji i pożądania. Dopiero czyjeś chrząknięcie przerwało im ten moment.
- Ehhhmm, nie chciałbym przerywać, ale jeśli nie ja to zaraz wtargnie tu moja żona. Dlatego stwierdziłem, że uprzedzę ją dając wam dyspensę na usprawiedliwioną ucieczkę, bo po tym pierścionku na dłoni Marysi wnioskuję, iż macie ochotę poświętować tylko we dwoje.
- Jeszcze jak.- Mrugnął mu sugestywnie Żyliński.
- Arek!- Syknęła Zosia czując, że wstyd barwi jej policzki. Zwłaszcza gdy Ignacy z jej przyszłym mężem się roześmieli.
- Uwielbiam cię.- Powiedział jeszcze tylko Arkadiusz cmokając ją prosto w nos. Potem jednak wykorzystał okazję i udając, że to samo chce zrobić z policzkiem, szepnął jej do ucha:- Ale i tak dzisiaj śpisz u mnie. Przez całą noc i najlepiej calutki jutrzejszy dzień. Nawet jeśli będę cię musiał porwać i przywiązać do łóżka. Już dość się naczekałem.- Wiedząc, że przy szwagrze nie może dać upustu swojej złości odsunęła się od Arka sugestywnie unosząc dłonie jakby odpędzała się od natrętnej muchy. Trudno jej było jednak to robić jednocześnie próbując się nie roześmiać.

***

- Jezu, po prostu nie mam ochoty.
- Kinia, przecież miesiąc temu jeszcze sama mówiłaś, że chcesz iść na ich koncert. Że to jest twoje marzenie.
- Phi, ale już nie jest. Poza tym Guns N' Roses są już retro.
- Retro?
- Tak babciu, retro. To znaczy, że nadają się dla ludzi z nie mojej grupy wiekowej.
- Ale Wiktorii będzie przykro. Bardzo trudno było jej zdobyć te bilety praktycznie tuż przed koncertem.
- Jej, to nie moja wina.- Kinga wywróciła oczami.- Nie kazałam jej ich kupować.
- Ale powiedziałaś, że mogłabyś umrzeć by zobaczyć tego całego Slasha.
- Jej więc muszę uważać żeby następnym razem nie poprosić o tornado.
- Kinga!
- W porządku pani Antoniewicz, nic się nie stało.- Odezwała się Wiktoria mimo faktu, że była bardzo rozczarowana. A przede wszystkim zraniona. Ale najpewniej właśnie o to chodziło Kindze. Nie miała tylko zielonego pojęcia dlaczego.
- Widzisz babciu? Dla niej to nie problem. Mogę teraz iść na podwórko?- Spytała buńczucznie jednocześnie robiąc kilka kroków w stronę drzwi. Dlatego zauważyła stojącego tam Jarka, który od jakiegoś czasu przysłuchiwał się dyskusji. Teraz natomiast niepewnie wszedł do ganku mówiąc „dzień dobry”.- O, a poza tym  Wiki ma gościa. On z nią może iść, nie? Więc problem rozwiązany. Część.
- Kinga, wracaj!- Pani Antoniewicz chciała wybiec za wnuczką, ale Wiktoria jej na to nie pozwoliła delikatnie dotykając dłonią jej ramienia.
- Niech pani jej na to pozwoli.
- Ale ja nie rozumiem czemu ona się tak zachowuje. Nigdy nie była nawet złośliwa. A teraz? Zachowała się nie tylko niegrzecznie, ale i skandalicznie.
- Jest nastolatką. To jej rodzaj buntu.
- Tak pani myśli?- Prawdę mówiąc to wcale tak nie myślała, ale nie zamierzała niepokoić staruszki.
- Tak. Nic jej nie będzie gdy posiedzi sama i przemyśli swoje zachowanie.
- No dobrze. To w takim razie zostawię państwa samych. – Blady uśmiech Wiktorii był jedyną odpowiedzią. Gdy zostali sami Jarek odezwał się:
- Przepraszam, że tak nie w porę.
- Nie mogłeś wiedzieć o tym, że akurat będziemy się kłócić.
- To coś poważnego?
- Nie wiem. Jeszcze dwa tygodnie temu powiedziałabym, że nie. Ale teraz…Kinga stała się kapryśna. Tyle, że jedynie wobec mnie.
- Domyślasz się dlaczego?- Spytał ją jednocześnie siadając na drewnianym krześle koło stołu. Swoją teczkę położył na podłodze opierając ją o drewnianą nóżkę.
- Nie mam pojęcia.- Wiktoria wzruszyła ramionami, potem kładąc swoje dłonie na ramionach. Nie miała pojęcia jak bezbronnie wyglądała w tej pozycji. Zwłaszcza z bladą cerą bez grama makijażu i z włosami związanymi byle jak w kucyk. Tyle, że jej ciemne kosmyki wciąż jeszcze nie były na tyle długie, dlatego w wielu miejscach wymykały się nawet spinkom które miały je podtrzymywać. Zwykły bawełniany T- shirt i dopasowane dżinsy dopełniały reszty. Jarek nie mógł zrozumieć jak w tej niedbałej stylizacji mogła wyglądać bardzo dobrze, ale o dziwo tak było. – Wcześniej myślałam, że chodzi o jej ojca: wiesz, w końcu zrzekł się opieki nad nią i to mogło ją zaboleć choć na początku udawała że tak nie jest. Tyle, że dowiedziała się o tym prawie dwa miesiące temu i wydawało mi się że dobrze to przyjęła. Ale może to opóźniona reakcja? Sama już nie wiem. Ale jej złość dotyka tylko mnie.
- Może się czegoś domyśla?
- Nie wiem. Ale myślę, że jest wystarczająco bystra by odkryć to o wiele wcześniej. Więc czemu teraz?- Spytała retorycznie przypominając sobie jak ostatnio Kinga zaproponowała że pomoże przy obiedzie dodając do pieczeni orzeszki. Potem udawała zdziwioną, gdy Wiktoria wyznała że jest na nie uczulona i ona sama uznała to za przypadek. Teraz natomiast nie była tego taka pewna. Tak samo jak i tego, że przypadkiem jej córka polubiła pająki, których ona się panicznie bała. Albo ten komentarz rzucony gdy korzystając z internetu w laptopie realizowała zlecenia stałe i dyspozycje do maklera dotyczące sposobu zarządzania jej środkami. Kinga wtedy usiadła obok niej na kanapie szczerze zainteresowana. Od czasu do czasu zadawała jakieś pytania: całkiem odpowiednie zresztą i Wiktoria już myślała, że złość Kingi już przeszła dopóki na jej niewinną propozycję, czy sama nie chce spróbować zainwestować jakieś małej kwoty, powiedzmy tysiąca złotych, odparła: "Emerytura babci wynosi właśnie tysiąc złotych więc nie uważam, żeby to było mało. No, ale dla kogoś jak ty to może rzeczywiście i drobne. Pewnie fajnie jest mieć kasy jak lodu. Wtedy łatwo można pozbyć się niechcianych rzeczy, nie? Bo po co coś naprawiać skoro można kupić nowe?"
- Nie wiem. A może to rzeczywiście jej okres buntu. Ale nieważne, nie chcę już o tym mówić. Napijesz się czegoś? A może jesteś głodny? Mogę odgrzać obiad.- To też było dla niej nowe. Jarek z niejaką nostalgią przypomniał sobie jak jeszcze kilkanaście miesięcy temu Wiktoria tuż po jego wejściu do mieszkania od razu ciągnęła go do sypialni. Nie lubiła marnować czasu. Teraz natomiast nie zapytała go dlaczego przyjechał tylko niczym wieloletnia gospodyni zaproponowała poczęstunek.- Dlaczego się uśmiechasz? Powiedziałam coś nie tak? A może się spieszysz? A, już wiem chodzi o tę dziewczynę, którą widziałam ostatnio w twoim samochodzie, prawda?
- Nie, nie chodzi o Julitę.- Zaprzeczył czując jak pieką go uszy. Ale nie dlatego że skłamał na temat Julity choć tak było. Czuł się głupio mając świadomość, że Wiktoria ją zauważyła.
- Dobrze już dobrze, nie będę pytać. To co, jesteś głodny?
- Trochę. Ale znając twoje możliwości kulinarne obawiam się czy będę w stanie coś przełknąć.
- Ty złośliwcze.- Prychnęła w dobrze znany mu z przeszłości sposób. Nie był to jednak wstęp do dłuższej inwektywy złośliwości jak dawniej.- Więc możesz być spokojny: to nie ja gotowałam. Dopiero się uczę. Jestem na etapie naleśników, jajecznicy i prostych ciast biszkoptowych. Mój ostatni placek z malinami był prawie idealny.
- Prawie?
- Nie wiem dlaczego, ale wyszedł zakalec. Jednak nie sam wygląd się liczy, prawda? W smaku był niesamowity. Zjadłam na raz chyba ze trzy kawałki.
- Ty?
- Tak. A myślisz, że dlaczego założyłam na siebie tę koszulkę? Odkąd tu jestem przytyłam chyba z pięć kilo.
- Hm? A więc to dlatego tak dobrze wyglądasz?
- Już się lepiej nie przymilaj: mówiłam że to nie ja gotowałam. A teraz mów z czym przyjechałeś: ja odgrzeję w tym czasie obiad.
- Tylko bez zakalca, okej?
- Uważaj co mówisz kobiecie, która zaraz poda ci jedzenie.
- Wątpię czy na wsi mają jakiś arszenik.
- Ale środki wspomagające ruch jelit mają.
- Czy to groźba?
- Nie skąd. Drobne ostrzeżenie.- Roześmieli się oboje. A potem kontynuowali swoją utarczkę słowną, która obojgu z nich pozwoliła się rozluźnić. Jednakże każdemu z nieco innych powodów.
Dopiero godzinę później Jarek przekazał jej papiery od prawnika, która prawnie zawiadamiały o tym, że jedyne prawo do małej mają państwo Antoniewicze, Wiktoria nie chciała jeszcze rozpoczynać swojej procedury adopcyjnej. Miała nadzieję wcześniej spytać o to Kingę, ale w obecnym stanie ducha mała jak nic każe jej się wynieść na księżyc. Dlatego na razie poprosiła Jarka o powstrzymanie się od jakichkolwiek ruchów.
Jakiś czas temu, z powodu faktu, iż chciała by jej pomóc (najpierw w zdobyciu adwokata a potem jako informator na temat bieżącej sytuacji w Warszawie) wyznała mu prawdę o tym co ją spotkało choć wcale jej nie naciskał. Wiedziała jednak, że nie będzie potrafił jej zrozumieć nie znając całej prawdy. Bała się litości, ale o dziwo teraz umiała już dostrzec różnicę między tym pierwszym a współczuciem czego kiedyś próbowała jej nauczyć Zosia. A w oczach Jarka pojawiło się tylko współczucie. Nie zmienił jednak w stosunku do niej swojego zachowania. Jedyne czego teraz żałowała to tego, że nie zaufała mu wcześniej. Był wrażliwym i wartościowym facetem, który mógłby wcześniej pomóc jej uporać się z przeszłością. Mógłby być nawet…jej Ksawerym. Ale o nim nie chciała myśleć. Albo raczej nie mogła. Jeszcze nie. Cieszyła się tylko, że z biegiem czasu jest to dużo łatwiejsze, bo sama myśl o nim nie sprawiała jej już bólu.
- W takim razie będę już jechał. Zadzwoń gdybyś czegoś potrzebowała.
- Wiem, dziękuję. Jedź ostrożnie. – Poleciła a potem cmoknęła go na pożegnanie w policzek. Wtedy Jarek się wyraźnie zmieszał nie wsiadając do samochodu. Wiktoria spojrzała na niego pytająco.
- Jest coś jeszcze. Właściwie dokumenty które ci przywiozłem były tylko wymówką.
- Co to znaczy?- Mrugnęła marszcząc czoło.
- Wiktoria…chodzi o Damiana.- Bruzda na jej twarzy się pogłębiła. Szybko jednak zniknęła.
- Co z nim? Dowiedział się o mnie? O Kindze? Zamierza powziąć w związku z tym jakieś kroki?
- Nie, nie spokojnie, uspokój się. Nic takiego się nie stało. Powiedziałbym, że ten gwałciciel zasłużył sobie na to co ci zrobił. On nie żyje, Wiktoria. Zapił się na śmierć w mieszkaniu swojej byłej już w zasadzie żony jakieś trzy miesiące temu. Można powiedzieć, że skończył w ten sam żałosny sposób w jaki wiódł swoje całe życie.
- O mój Boże.
- Hej, w porządku? Chyba nie masz zamiaru mdleć?!- Czując jak Jarek delikatnie podtrzymuje ją w pasie, Wiktoria czuła ulgę tak wielką, która prawie pozbawiła ją władzy w nogach. Bo jedyne co mogła w tej chwili myśleć to: nareszcie jestem wolna. Jednocześnie czuła wyrzuty sumienia z powodu faktu, że odczuła ulgę na informację o czyjejś śmierci, ale nie mogła wzbudzić w sobie jakichkolwiek wyrzutów sumienia. W końcu ten człowiek prawie zniszczył jej życie i zdołał ją złamać. – Wiktoria?
- Bałam się.- Odezwała się tak cicho, że musiał przysunąć swoją twarz bardzo blisko niej by cokolwiek usłyszeć. Jednak potem kontynuowała już dużo głośniej:- Bałam się powiedzieć prawdę Kindze w obawie pytań o jej ojca. Nie umiałabym ukryć ogromu nienawiści którą do niego czułam. On….on sprawił, że byłam brudna. I musiałam żyć z tym brudem przez ponad dziesięć lat by zrozumieć, że to nie był mój brud tylko jego.
- Kochana ja…- Zaczął Jarek chcąc wyznać coś na co miał już od dawna ochotę, ale zmienił zdanie gdy ujrzał mają wychudzoną twarzyczkę wpatrującą się w niego z niepewnością. – Wiktoria, otrzyj oczy.
- Hm?
- Kinga tu jest.- Słysząc to, Szymborska próbowała doprowadzić się do ładu, ale wiedziała że trudno jej będzie ukryć zaczerwienione oczy. Mimo to wysiliła się po raz ostatni.
- Ojej, żegnamy się jakbyś wyjeżdżał na Antarktydę. Jedź już lepiej, do zobaczenia.
- Wiktoria…
- Bezpiecznej podróży.-Dodała nieznoszącym sprzeciwu tonem. Nie pozostało mu więc nic innego jak spełnić jej prośbę.
- Gdyby coś się działo to dzwoń, na pewno przyjadę.
- Dzięki, pa. – Pożegnała się z nim, więc nie pozostało mu nic innego jak zrobić to samo. Zanim jednak odpalił silnik samochodu spojrzał to na Kingę, to na jej matkę. I zrozumiał już na czym polegał problem dziewczynki. Tyle tylko, że Wiktoria będzie musiała cierpieć jeszcze raz wracając do przeszłości by całkowicie ją odzyskać. Żałował tylko, że nie pozwoliła mu tego ułatwić.

***
- Idziemy do domu? Trochę zmarzłam.- Zaproponowała Wiktoria i nie czekając na reakcję delikatnie dotknęła dłonią pleców małej.
- Nie.- Cichy głosik był pełen siły i sprzeciwu.
- Ty nie zmarzłaś?
- Kim jest Damian?
- Kinga chodźmy do środka.
- Kim jest Damian?!
- Proszę nie krzycz.
- Więc przestań w końcu kłamać! Wszystko słyszałam! I widziałam. On…on cię…
- Kinga…- Wiktoria spróbowała raz jeszcze, ale mała ze wstrętem odrzuciła jej dłoń.
- Nie dotykaj mnie! Czy to tak trudno powiedzieć prawdę?! Dorośli karzą dam nie kłamać a sami co robią?!
- Przepraszam.- Tego było już Kindze za wiele. W jej oczach pojawiły się łzy, a potem bez słowa odwróciła się plecami do Wiktorii i zaczęła biec.
- Kinga! Kinga, wracaj! Zaraz będzie padać! Proszę, kochanie!- Próbowała ją jeszcze gonić, ale z jedenastolatką nie była w stanie wygrać. Tym bardziej, że pobliski las wciąż stanowił dla niej zagadkę. Ona nie mieszkała tu przez całe życie. Nie wiedząc co robić próbowała jeszcze szukać małej, ale po pół godzinie zdecydowała się wrócić do domu i poprosić o pomoc panią Antoniewicz. Jakież było jej zdziwienie gdy okazało się, że dziewczynka kwadrans wcześniej wbiegła do domu jak burza zamykając się w swoim pokoju. Mimo kontekstu sytuacyjnego, Wiktoria się uśmiechnęła. Dziewczynka i tutaj wykazała niezwykłą bystrość mając świadomość, że gdy ona będzie szukać jej w lesie, ta bez przeszkód wślizgnie się niezauważona do domu. Potem na pytanie co się stało, opowiedziała pani Antoniewicz o zajściu które miało miejsce przed domem. Ta poradziła jej dokładnie to, co jeszcze godzinę wcześniej ona radziła jej: a mianowicie zostawić dziewczynkę w spokoju. Wiktoria po kilku nieskutecznych próbach pukania do drzwi córki, zastosowała się do swojej rady.
Aż do wieczora, Szymborska chodziła z niepokojem po całym domu wałęsając się bez celu. Dopiero w trakcie kolacji, gdy usłyszała jakiś ruch na schodach odetchnęła. A potem patrzyła na śliczną twarzyczkę swojej maleńkiej córeczki, która przeszła już tak wiele.
- Praktycznie od samego początku zrozumiałam, że jesteś moją matką.- Odezwała się cicho, bez żadnego słowa wstępu nawet nie patrząc Wiktorii w oczy.- Dorośli myślą, że dzieci są upośledzone intelektualnie i nie umieją kojarzyć faktów. Ale tak nie jest.
- Kinga….
- Dziadku, nie przerywaj mi. Ja muszę jej coś powiedzieć.
- W takim razie zostawimy was samym.
- Nie, chcę byście tu byli. Tak czy inaczej to wy jesteście moimi dziadkami tak jak Agnieszka była moją prawdziwą matką.- Słysząc to serce skurczyło się Wiktorii z bólu. Prawdziwa matka….ile by dała by Kinga to ją nazwała swoją mamą.- W zasadzie to dlatego przyjęłam to tak obojętnie. Bo nie myślałam. Nie zastanawiałam się nad tym. Potem pomyślałam, że w sumie to nawet fajnie, bo jesteś bogata i możesz kupić mi wiele rzeczy. Tyle, że z czasem zrozumiałam, że ten wypasiony rower, wycieczka nad morze i bilet na koncert były niczym innym jak próbą kupienia mnie i wyciszenia wyrzutów sumienia.
- Kinga to nie tak…
- ...no i nie lubiłam tego prawnika, który do ciebie przyjeżdżał, bo pomyślałam że to on może być moim ojcem. Że po prostu będąc nastolatkami pojawił się wam kłopot w postaci mnie i postanowiliście się go pozbyć. Dlatego tym bardziej nienawidziłam cię z powodu twojej hipokryzji: wolałabym chyba byś nigdy nie zjawiła się w moim życiu niż wracała teraz po latach przypominając sobie o mnie.- Każde wypowiedziane przez dziewczynkę słowo wbijało się w serce Wiktorii niczym cierń. Cały ból w postaci łez zaczął spływać jej na policzki, a choć miała ochotę uciec od niego jak najdalej to jednocześnie nie była w stanie ruszyć się z miejsca. – Ale dziś…gdy usłyszałam to co ten mężczyzna powiedział o tym…o Damianie…to on jest moim ojcem? Odpowiedź!
-  Kinga…
- Tak mu powiedziałaś, ale chcę byś teraz powiedziała mi to prosto w oczy. Czy ten mężczyzna był moim ojcem? Czy byłam dzieckiem z…
- Jesteś i byłaś tylko moim dzieckiem.
- Ale on cię…- słowo „gwałt” nie było do końca znane dziewczynce, ale intuicyjnie wyczuwała że jest to coś złego. Wiedziała tylko tyle, że ktoś zmuszał kogoś do robienia czegoś na co ten drugi nie miał ochoty. I wiązało się to z cielesnością. Babcia z dziadkiem unikali rozmowy na tematy nawiązujące do tego w jakikolwiek sposób, ale w dobie internetu i ciekawskich koleżanek to nie było możliwe. Poza tym pamiętała spojrzenie Wiktorii gdy ten cały Jarek jej o tym mówił. Spojrzenie pełne bólu.
- Kinia, chodź do nas dziecko.- Pan Antoniewicz wziął małą na kolana tuląc dopóty, dopóki się nie uspokoiła. Dopiero wtedy we trójkę starali się wytłumaczyć dziewczynce całą sytuację tak dobrze jak tylko się dało. Zdawali sobie sprawę, że prawda jest tutaj najlepszym rozwiązaniem jednak wciąż musieli pamiętać, że mają do czynienia z młodą jedenastoletnią dziewczynką.
Kilka najbliższych dni było dla nich trudne, pełne napięcia, wzajemnych lęków i nieufności. Każda z nich bała się zrobić pierwszy krok, obawiając się reakcji drugiej strony. Wiktoria poważnie zaczęła zastanawiać się nad tymczasową wyprowadzką z domu państwa Antoniewiczków (do tej pory mieszkała z nimi jako lokatorka dokładając się do czynszu i innych kosztów), ale pani Antoniewicz jej to odradzała.
- Kinga musi teraz wiedzieć, że pani na niej zależy. Dlatego nie możesz teraz uciec, dziecko. Nie możesz.
- Ale ona mnie nienawidzi.
- Nie. Cierpi. A to jest różnica. Poza tym wyjaśniłam jej, że do niedawna nawet nie wiedziałaś że żyje. To też dało jej do myślenia.
- Ale to jeszcze dziecko. Ona nie powinna…
- …ty też byłaś dzieckiem kiedy spotkało cię nieszczęście. Wiesz, że byłaś tylko niespełna siedem lat starsza od Kingi?
Siedem lat.
Siedem lat.
Ta prosta prawda brutalnie uświadomiła Wiktorii jaka bezbronna wtedy była. I jeszcze dobitniej pokazała jak bardzo zawiodła jej matka. Ona na samą tylko myśl, że jej malutką córeczkę za kilka lat mogłoby spotkać to samo co ją…Odruchowo się wzdrygnęła. Nie, Kingi nigdy to nie spotka. A jeśli nawet jeśli kilkanaście lat temu zamieniłyby się miejscami z własną matką to Wiktoria z pewnością udusiłaby gwałciciela gołymi rękoma a nie próbowała zamieść całą sprawę pod dywan. Tak, ona ochroniłaby Kingę. I zrobi to choćby nie wiem co. Nawet jeśli mała nie będzie chciała mieć z nią do czynienia to ona i tak będzie ją dyskretnie obserwować. I pomagać. Nigdy jej nie zostawi. Nigdy.
To postanowienie sprawiło, że zebrała siły do ostatecznej rozmowy z dziewczynką. Poza tym zrozumiała coś jeszcze, coś co mała starała się jej przekazać podczas tamtej rozmowy w dniu przyjazdu Jarka w deszczowy wieczór. To, że była jeszcze dzieckiem nie znaczyło, że nie zasługiwała naprawdę.
Nie było łatwo. Właściwie rozmowa polegała tylko na monologu Wiktorii, ale starała się przekonać samą siebie że to już coś, bo córka mogłaby już na samym początku pokazać jej drzwi. No i nie kazała jej definitywnie się wynosić.
Kilka dni później, na podwórku pojawił się ktoś jeszcze (w tym czasie Kinga z babcią wybrały się na zakupy). A raczej dwójka osób. Roześmiany Arek i naburmuszona twarz Zosi doskonale widoczna za szybą auta powiedziała jej więcej niż słowa. I nawet zanim zauważyła pierścionek na dłoni przyjaciółki wiedziała już, że chociaż ta dwójka ma za sobą swój happy end.
Przez jakąś godzinę we trójkę rozmawiali w kuchni raczej na bezpieczne tematy: Arek opowiadał jej głównie co dzieje się w Krezus Banku żartobliwie roztaczając arkadyjskie wizje rozrost i ekspansji banku tylko po jej odejściu, a potem taktownie zostawił jej czas do pogadania sam na sam z Zosią oferując że pomoże panu Antoniewiczowi w rąbaniu drewna. Dopiero wtedy Zosia podjęła temat Kingi.
Wiktoria niczego nie ukrywała (nawet wiadomości o śmierci Damiana): wręcz przeciwnie potrzebowała trzeźwego spojrzenia kogoś, kto był prawie tak czysty na duszy jak jej maleńka córeczka. I dzięki wsparciu Zosi odczuła ulgę. Nawet jeśli tamta mówiła te wszystkie słowa zapewnienia tylko po to by podnieść ją na duchu. Gdy jednak temat miał przejść na Ksawerego, szybko postanowiła go zmienić. Zosia jednak nie ustąpiła tak łatwo jak kiedyś. Naprawdę się zmieniła, pomyślała wtedy Wiktoria.
- Wiesz, że on za tobą tęskni prawda?
- To co, ja też tęsknię za swoim kotem a zmuszona byłam na jakiś czas oddać go pod opiekę ojczyma, bo nie chciał się tutaj zaaklimatyzować.
- Naprawdę porównujesz kota do Ksawerego?
- W sumie…obydwoje są dosyć kudłaci, prawda?- Choć Zosia wiedziała, że Wiktoria żartem starała się pokryć swoje zakłopotanie i uciec od właściwego tematu, to i tak się roześmiała.
- Raczej byli. Teraz już nie są. Ksawery obciął włosy.
- Co?
- To co słyszysz. I powiem ci, że prawie bym go nie poznała na ulicy przechodząc obok nawet bez przywitania.
- No cóż, żałuję w takim razie że nie mogę tego zobaczyć. Ale powoduje mną tylko ciekawość.- Dodała szybko.
- Nie rozumiem co z wami dwojgiem jest: obojgu wam zależy na sobie nawzajem a zachowujecie się jak dzieci.
- Hola, hola rozmawiasz ze stateczną ponad trzydziestoletnią matką. Daleko mi do dziecka.  
- Mówię poważnie. Dlaczego go zostawiłaś?
- Nie udawaj głupiej. Przecież wiesz, że to ciebie kocha.
- Wiktoria ty chyba nie mówisz…
-…jej, przecież sama dobrze o tym wiesz. I nie mam do ciebie żalu, naprawdę. Chociaż może jeszcze drzemie we mnie suka, bo jakaś maciupcia część mnie próbowała cię znienawidzić.
- Ale ci się nie udało.
- A co zdradził mnie ten zaciesz na ustach? Ale to nie moja wina: gruchacie jak prawdziwe gołąbki. W dodatku ten jego cielęcy wzrok...nie mów mi że wciąż odmawiasz mu seksu?
- Wiktoria! To moja prywatna sprawa!
- I kto tu zachowuje się jak dziecko? Piszczysz jak mała dziewczynka.
- A ty wciąż jesteś wredną małpą.
- Serio? Uf, a już myślałam że ta wieś działa na mnie destabilizująco.
- Coś ty, z tego nie da się wyleczyć. – Roześmiała się Zosia. Wiktoria po chwili do niej dołączyła. Potem przez jakiś czas obie siedziały w milczeniu wpatrując się przez okno w pracujących mężczyzn. – Wiesz, on się ze mną nie spotyka.
- Hm?
- Mówię o Ksawerym. Oczywiście nie powiedział mi tego wyraźnie, w zasadzie wcale mi tego nie powiedział, ale gdy do niego dzwonię by porozmawiać nie odbiera telefonów potem odpisując że pracował. A gdy chcę się spotkać w grupie znajomych tłumaczy się brakiem czasu.
- Może naprawdę go nie ma.
- On nie jest typem pracoholika.
- Ludzie się zmieniają.
- A na trawniku właśnie pies zaczął latać.
- Jej, nawet nie umiesz wymyślić abstrakcyjnego porównania.
- A ty nie próbuj znów zmieniać tematu. 
- I kto to robi? To ja pierwsza spytałam czy wciąż trzymasz Arka na dystans?
- Nie, nie trzymam zadowolona?- Odparła jej nieco zirytowana Zosia.- Sypiam z nim tak często jak tylko się da.
- Serio?
- Nie, pewnie dałoby się częściej, ale nie jestem z tych którzy przerwę w pracy spędzaliby w męskiej toalecie…Jezu, co ja przy tobie plotę?! Widzisz? Nikt nie umie mnie zdenerwować tak jak ty: nawet Marysia to przy tobie pikuś.
- Bardzo dziękuję. No i wow, naprawdę cię nie poznaję. Ale gratuluję. I co tu dużo mówić: zazdroszczę. Ale spokojnie, nie Arka.
- No ja myślę. Czy skoro omówiłyśmy już może życie erotyczne możemy przejść do ciebie?
- Ale ja aktualnie nie mam żadnego życia erotycznego.
- Proszę cię…porozmawiajmy poważnie.
- Ale ja jeszcze nie jestem gotowa na poważną rozmowę o nim, Zosiu.
- Więc dlaczego nie chcesz dać mu szansy? Ty wiele razy prosiłaś bym to samo zrobiła wobec Arka i proszę: gdybym cię nie posłuchała ominęłoby mnie wiele szczęścia.
- To nie to samo.
- A ja myślę, że tak.
- Ksawery mnie nie kocha.
- O Arku też myślałam tak samo.
- Nie próbuj tego trywializować.
- Nie robię tego. Dlatego nie mówiłam ci tego ponad kwartał temu gdy zdecydowałaś się wyjechać z Warszawy i przeprowadzić tutaj. Ale teraz wiem, że Ksawery bardzo cierpi, bo cię kocha. On nie patrzy na mnie już tak jak dawniej. Wręcz przeciwnie: on nawet nie chce się ze mną spotykać.
- Bo boi się swoich uczuć.
- Nie, bo jest zły. A wiesz dlaczego? Bo wciąż przypominam mu o tym co przeze mnie stracił. A raczej kogo.
- Jej, brzmisz jak przyjaciółka głównej bohaterki komedii romantycznych.
- Mówię serio. Nie widujemy się.
- Ale mimo to miałaś czas zauważyć jego nową fryzurę. Ach, pewnie wstawił nowe zdjęcie na facebook’u co? Tylko, że on nie ma facebooka.
- Nie. Sam do mnie przyszedł. Ale tylko raz. A wiesz po co? Po to by spytać jak się czujesz i co u ciebie słychać.- Wiktoria starała się udawać, że ta informacja nie zrobiła  na niej żadnego wrażenia. Nie była tylko pewna czy jej się to udało.- Ale właściwie to nie był główny powód jego wizyty.
- Doprawdy?
- Moim zdaniem bardziej chciał wiedzieć czy nie poznałaś tutaj kogoś. I usilnie starał się wybadać gdzie dokładnie możesz mieszkać.  
- Bzdury.
- Może źle postąpiłam, ale nie dałam mu twojego adresu. Powiedziałam, że najpierw muszę spytać ciebie o zgodę. Dlatego tu jestem.
- To dobrze. Bo nie chcę by tutaj przyjeżdżał. On…my, to już skończony rozdział. Nie chcę do tego…oho, chyba moja mała córeczka właśnie wróciła.- Zmieniła gwałtownie temat Wiktoria widząc wjeżdżający właśnie na podwórze samochód.- Wkrótce ją poznasz.
- Już się nie mogę doczekać. A co się tyczy Ksawerego to…
- Ani słowa. Uważam temat za zakończony, jasne?

MIESIĄC PÓŹNIEJ

Cieszę się, że jesteś.
Cieszę się. Że jesteś.
To były najpiękniejsze słowa które usłyszała Wiktoria w całym swoim życiu. A przynajmniej tak jej się wydawało do tej chwili gdy rozradowana Kinga nie rzuciła jej się na szyję gdy po powrocie z delegacji służbowej wróciła do domu. Oczywiście wtedy rzuciła jakiś żart, że mała zachowuje się jakby nie było jej co najmniej rok, ale i tak nie potrafiła wyzbyć się tego uczucia tkliwości i ciepła.
- Już dobrze, bo mnie udusisz. Ale to tylko dzięki Jarkowi, bo akurat wracał z Londynu i gdybym musiała tłuc się pociągiem zeszłoby się dłużej.
- Więc chodź już na górę do pokoju, pokażę ci mój projekt na biolę. Mówię ci: bombowo wygląda.
- Poczekaj, ja nawet nie zdjęłam butów. Poza tym mamy gościa…
- Nie szkodzi i tak miałem się zbierać.
- Bez herbatki?- Wtrąciła się pani Antoniewicz.- To nie do pomyślenia.
- Ale i tak muszę wracać już do siebie. Mam do załatwienia masę spraw.
- Wy młodzi wiecznie się gdzieś spieszycie.- Westchnęła staruszka. Widząc to Wiktoria się roześmiała i pomknęła na górę z córką. A Jarek chcąc nie chcąc został z kobietą sam na sam.
Kilka minut później siedział grzecznie przy stole popijając małymi łykami herbatę w filiżance i słuchając miejscowego radia. Pani Antoniewicz co chwila rzucała jakieś komentarze dotyczące właśnie wypowiadanych przez spikera rewelacji, dlatego zdziwił się gdy w pewnym momencie powiedziała:
- Musisz jej dać czas.
- Hm?
- Gołym okiem widać, że się w niej zakochałeś. Ale ona jeszcze nie jest gotowa.
- Pani wybaczy, ale nie rozumiem. Chodzi o Wiktorię? My jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Tak, a ja mam tylko czterdzieści lat. Ślepa nie jestem. Może i głucha, ale wzrok mam jeszcze całkiem całkiem.
- Nie chciałem pani obrazić, ja tylko…
- Dobrze robisz, że czekałeś, ale wytrzymaj jeszcze trochę. Nie naciskaj jej.- Wobec takiego zdecydowania i postawienia sprawy Jarek nie mógł się oprzeć by spytać:
- Jak się pani domyśliła?
- Miłości nie da się ukryć. Ona też kogoś kocha. Ta rana się jeszcze nie zagoiła.
- Wiem, że spotykała się przez jakiś czas z jakimś facetem…ale nie wydaje mi się by go kochała.
- Mnie się wydaje co innego. Olaboga, co oni w tym sejmie znów wyprawiają?!
- Słucham?
- Cii, zagłuszasz radio.
- Aha.- Mrugnął tylko Jarek uśmiechając się pod nosem. Pomyślał, że pani Antoniewicz jest całkiem sympatyczną staruszką.
Dwadzieścia minut później, z pokoju na górze wyszła przebrana Wiktoria i wciąż trajkocząca Kinga. Był to całkiem przyjemny widok i Jarek nie miałby problemu z akceptacją dziewczynki. Wydawało mu się jednak, że mała go nie lubi. Utwierdził się w tym gdy zauważywszy go na moment się zdziwiła tak jakby miała nadzieję, że już go nie będzie. Ale może tak mu się tylko wydawało?
Jakiś czas później spacerowali po parku zajadając lody. Choć był dosyć wietrzy dzień jemu wydawał się całkiem uroczy. Szczególnie gdy Kinga spotkała grupkę swoich znajomych i zostawiła ich samych grając w piłkę na pobliskim parku zabaw. Wiktoria nie chciała za bardzo oddalać się od tego miejsca więc tylko kręcili się dookoła robiąc okrążenia wobec całego placu i parku, ale mimo to i tak uznał, że sprawy idą ku dobremu. Tylko czy staruszka rzeczywiście miała rację? Czy nie powinien niczego przyspieszać? Nigdy nie był typem cierpliwego faceta, dlatego teraz postanowił zignorować wcześniej rzuconą mu radę.
- Wiesz co? A nie myślałaś, że Kinga mogłaby przeprowadzić się z tobą do Warszawy? W końcu teraz jest w ostatniej klasie podstawówki. I tak będzie musiała zmienić szkołę.
- Wiem, ale myślę, że to i tak będzie dla niej spory szok. Poza tym Łódź zaczęła mi się podobać.
- Żartujesz? Ten kto powiedział kiedyś, że to miasto meneli i bezdomnych miał w pełni rację. Za każdym razem gdy wracałem od ciebie do domu spotkałem ich przynajmniej kilku. Nie powiem bycie „kierownikiem” mile mnie połechtało, ale mimo wszystko wolę swój tytuł naukowy. I cieszę się, że cię rozbawiłem.
- Przepraszam. Powinnam ci być wdzięczna za pomoc i naprawdę jestem, ale to obrzydzenie na twojej twarzy jest wprost przekomiczne.
- Dobrze, lepiej zmieńmy temat. Więc mówisz, że twoja nowa praca ci się podoba?
- Jest bardziej ekscytująca od użerania się z bogatymi klientami. No i wymaga pewnej kreatywności. Zapomniałam już jak bardzo lubię adrenalinę. Ale tak, poszukiwanie nowych projektów inwestycyjnych dla banku i kreowanie ich jest dużo bardziej wymagające i sprawiające satysfakcję niż to co wcześniej robiłam. A co z tobą?
- Jak to ze mną? Ja nie zmieniłem pracy od wielu lat.
- Mówię o Julicie Co z wami?
- Zawsze wypytujesz ludzi o ich życie uczuciowe?
- Od kiedy go nie mam to tak.- Roześmiała się. –Ale wiesz, że Zosia powiedziała mi to samo? Myślę, że rzeczywiście powinnam coś z tym zrobić. Ale wiesz co? Posiadanie przyjaciół jest takie przyjemne. Mogę dawać ujście swojej sarkastyczności, złośliwości i zaspokajać ciekawość bez obaw o to że kogoś urażę. To całkiem fajne uczucie.
- Przyjaźni powiadasz. A co jeśli nie będę chciał być twoim przyjacielem?
- Ej no, wiedziałam że prawnicy mają w tyłku kołek, ale sądziłam że ty nie należysz do tego typu ludzi.
- Nie o to mi chodziło. Miałem na myśli coś zupełnie innego. Chciałem powiedzieć, że…
- Mamo! Mamooooooo choooodź!
- Kinga?! Czemu tak krzyczysz?!
- Bo spotkałyśmy z Asią pewnego pana. I mówi, że cię szuka.- Widząc czekoladę w dłoni swojej córki, Wiktorię ogarnęły złe przeczucia.
- Skąd to masz?
- A, to łapówka. Musiał mi ją kupić żebym cię zawołała.
- Kinga, jak się nazywa ten pan?
- Nie chciał powiedzieć.
- To poważna sprawa. Skąd wiedział kim jest twoja mama jeśli cię nie zna ani ty jego?
- Mówi, że jestem do ciebie podobna.-No tak, to bardzo tani chwyt by zdobyć czyjeś zaufanie, pomyślała.
- Gdzie teraz jest?
- Już mówiłam, że czeka na ławce przy huśtawkach. Ale zezłościł się na mnie trochę gdy nie chciałam cię zawołać.
- Jarek, zabierz ją stąd.
- Mamo, co ty…
- Bez dyskusji młoda damo. Ile razy mam ci powtarzać żebyś nie rozmawiała z nieznajomymi?
- Ale on cię znał.- Wiktoria nie zamierzała dłużej polemizować z córką oddając ją pod opiekę Jarka, który trochę protestował chcąc iść razem z nią. Ale ona uznała, że w miejscu publicznym powinna dać sobie radę z nieznajomym zaczepiającym małe dzieci. W ostateczności pozostawała zawsze policja. Z córką mogła rozmówić się później.
- To może powiedzieć każdy. A teraz idźcie już.
- Ale Asia czeka…
- Powiem jej, że musiałaś iść.
- Jej, mamo. Ale potrafisz być dziwna.- Pewnie w innych okolicznościach Wiktoria zareagowałaby w bardziej sentymentalny sposób słysząc z ust swojej córki upragnione słowo „mama”, ale teraz była na nią za bardzo zła.
- A ty nieodpowiedzialna. No już, marsz. Bez dyskusji.
Nie czekając na kolejne wyrzuty Kingi, Wiktoria szybkim krokiem skierowała się w stronę placu zabaw trzymając w dłoni swoją komórkę. W każdej chwili była gotowa wykręcić odpowiedni numer alarmowy. Miała tylko nadzieję, że Asia będzie miała więcej rozumu niż Kinga i nie poszła nigdzie sama z nieznajomym. Ale jeśli to zrobiła…
Widząc nieznajomego faceta, który pomagał trzymać skakankę nastolatce tak by Asia mogła ją przeskoczyć poczuła i ulgę i złość. Ulgę, bo Joanna była cała i zdrowa. Złość, bo ten nieznany facet był jej całkiem znajomy. A jego widok wciąż wywoływał w niej uczucie ekscytacji i trzepotanie motyli w brzuchu.
- A ty co splajtowałeś i teraz szukasz zajęcia animatora na placach zabaw dla dzieci?- Korzystając z okazji że zauważyła go pierwsza i pierwszy szok minął próbowała udawać tak obojętną i rozluźnioną jak to tylko możliwe. – Ładna fryzurka. Zosia miała rację. Przynajmniej teraz nie wyglądasz jak dzieciak.
- Naprawdę? Cieszę się, że ci się podoba. Ty też wyglądasz nie najgorzej. A teraz miłe panie, przepraszam ale muszę teraz coś omówić z tą panią.- Zwrócił się do nastolatek.
- Ale kto nam będzie trzymał skakankę?
- Ja mogę ją zaraz potrzymać i złoić wam skórę.- Wtrąciła się Wiktoria zakładając ręce pod boki i patrząc na dziewczynki wściekłym wzrokiem.- Rozsądnie to tak pozwalać nieznajomemu mężczyźnie na udział w zabawie? A gdyby nie miał przyjaznych zamiarów? Już ja sobie porozmawiam z waszymi mamami.
- Nieee, pani Wiktrorio. Mama znów da mi szlaban. A miałam wyskoczyć z Arturem wieczorem na rowery.
- Coś takiego. Więc już mi stąd!
- Nic pani im nie powie?
- Jasne, że powiem. Ile wy macie lat żeby wyskakiwać z chłopakami gdziekolwiek?!
- Jej, a Kinga mówiła że jej nowa mama jest spoko…- Mrugnęła Asia do swojej przyjaciółki. Wiktoria jednak udała że tego nie słyszy. Nowa mama….Nowa mama…jej kochana córeczka nazywa ją nową mamą…Na moment zatopiła się w swoim świecie zapominając o obecności Ksawerego. Dopiero jego uważny wzrok sprowadził ją na ziemię. Starła rozmarzony uśmiech z twarzy.
- A ty co się tak gapisz?
- Śliczna jesteś w roli mamusi stojącej na straży cnoty swojej córki. Jestem w szoku.
- Zaraz będziesz w jeszcze większym. Przestraszyłeś mi córkę. Poza tym nie przypominam sobie żebym cię tu zapraszała, dzieciaku.
- Hej, chwilę temu nazywałaś mnie mężczyzną.
- Na pokaz. Ale i tak jesteś dzieciakiem. I przekaż Zosi, że ją zabiję za to że dała ci mój adres, okej?
- Nie gniewaj się na nią, bo to nie ona mi go dała.
- A więc niby kto?
- Arek. Wykorzystałem jego obawę o to, że nie odbiję mu Zosi coś tam pokrętnie sugerując a on to łyknął.
- No tak, w końcu jest tylko głupim facetem. Tak jak i ty.
- Jej, jak ja za tobą tęskniłem.
- Bez takich. Skoro pokazałeś mi już swoją fryzurę możesz już wracać do siebie.
- Nie zaprosisz mnie nawet na lody?
- Słucham?!
- Tego faceta który się nam przypatruje razem z Kingą zaprosiłaś.
- To Jarek. I to nie ja go zaprosiłam ale on mnie.
- Coś…coś was łączy?- Niepewne pytanie sprawiło, że spojrzała mu prosto w oczy. I to był błąd. Bo jej od dawna uśpione uczucie zaczęło wracać.- Wiktoria?
- To on załatwił mi prawnika.- Powiedziała od niechcenia gardząc sobą za to, że nie wykorzystała okazji. A przecież mogła to zrobić. Mogła powiedzieć, że pokochała Jarka i teraz we trójkę tworzą rodzinę, więc na nic jej dzieciak taki jak on. W dodatku kiedyś przecież byli kochankami. Dlaczego więc w chwili gdy tego najbardziej potrzebowała nie potrafiła zdobyć się na kłamstwo? Kretynka. Po stokroć była kretynką.- Poza tym miał zabrać Kingę do domu, ale najwyraźniej bał się że możesz okazać się nie tylko pedofilem, ale i porywaczem a może nawet mordercą.
- Pierwszym ani ostatnim nie jestem, ale z chęcią porwałbym cię na chwilę na rozmowę. Dasz się namówić?
- Przykro mi, nie mam teraz czasu.
- Raczej odwagi.
- Słuchaj, dzięki za wizytę: wiem jak długo jedzie się z Warszawy do Łodzi, ale ja cię nie zapraszałam.
- Tak wiem że wpadłem bez zaproszenia, ale prawdę mówiąc liczyłem na bardziej wylewne…dlaczego on się cały czas na nas patrzy?
- Kto? Jarek? Bo nie wie kim jesteś.
- Patrzy się raczej z miną faceta pilnującego swojej kobiety.
- Jej, poważnie? Romansów się naczytałeś wszędzie wietrząc miłość?
- Nie. Ale w przeciwieństwie do ciebie umiem ją dostrzec gdy mam ją tuż przed nosem.- Nic na to nie odpowiedziała. Spojrzała tylko w stronę Kingi i pomachała jej. Miała nadzieję, że Jarek odbierze to za dobry znak i uzna że wszystko w porządku. Bo zrozumiała, że nie pozbędzie się Ksawerego tak łatwo.
- Dlaczego mi to utrudniasz i jesteś takim cholernym egoistą co? Prosiłam cię tylko o tę jedną rzecz otwierając przed tobą duszę, a ty nie możesz dla mnie zrobić nawet tego.
- Próbowałem.
- Co?
- Próbowałem o tobie zapomnieć i dać ci spokój, ale nie umiałem.
- Więc trzeba było odwiedzić Zosię. Wtedy przypomniałbyś sobie dlaczego zerwaliśmy.- Ku jej irytacji, Ksawery się roześmiał.
- Powinnaś zająć się gościem a nie go wypędzać. Twoja córka jest bardziej towarzyska i gościnna. I wydaje się być bystra tak samo jak ty.
- Naprawdę?
- Tak. I nie jest tak samo złośliwa jak ty, dzięki Bogu. Na szczęście nie przejęła też skłonności do apodyktyczności i kłamania po mamie. W zasadzie to była bardzo miła i gdyby nie wyraźne podobieństwo do ciebie byłbym skłonny uznać, że to jednak nie twoja córka.
- Dupek.
- A tak całkiem poważnie to…Kinga to wspaniała dziewczynka. Poznałem ją dopiero od kilku minut a już rozumiem dlaczego poświęciłaś dla niej tak wiele. Jest cudowna.
- Tak.- Potwierdziła Wiktoria na moment zapominając o swojej wrogości. –Poza tym jest bardzo mądra. Wiesz, że zna już angielski na przyzwoitym poziomie a od tego roku uczy się hiszpańskiego? Obiecałam jej, że ferię spędzimy właśnie tam. Jest taka ciekawa świata i wszystkiego co ją otacza….w dodatku pełna empatii i wrażliwości tak niepokojącej w jej wieku.
- Wiele przeszła, tak jak i ty.
- Dlatego chcę jej to wynagrodzić.
- Rozumiem.
- Poświęcając się w pełni roli matki.
- To też rozumiem.
 -W moim świecie teraz nie ma miejsca na romanse ani jakiekolwiek związki.
- A ktoś cię o nie prosi?
- Więc chcesz mi powiedzieć, że jeśli zaproszę cię teraz na herbatę ty za trzy godziny grzecznie odjedziesz?
- Aha. – Starając się udawać przed sobą samą, że wcale nie jest tym rozczarowana zmusiła się do uśmiechu.
- Świetnie. W takim razie zapraszam. Opowiesz mi co u ciebie słychać. I co cię podkusiło do obcięcia tych długaśnych włosów.

***
Jakiś czas później grała z Jarkiem, Ksawerym i Kingą w piłkę nożną. Oczywiście jej córka nie chciała być w drużynie z tym pierwszym, dlatego wybrała Iksińskiego. I choć Wiktoria wciąż czuła do niego żal za to że jątrzył jej rany musiała przyznać, że bawiła się całkiem nieźle. Chociaż przegrali z kretesem. Po pierwsze dlatego, że Jarek traktował Kingę ulgowo praktycznie zawsze dając sobie odebrać piłkę dziewczynce, po drugie dlatego że ona sama grała koszmarnie. Za to Ksawery umiał manewrować piłką wprost rewelacyjnie nie raz i dwa doprowadzając Jarosława do wściekłości a Kingę do śmiechu. Szybko złapał z nią dobry kontakt i w zasadzie po godzinie zachowywali się jak dobrzy przyjaciele. Ten widok cieszył i niepokoił zarazem. Nawet państwo Antoniewicze przyjęli go bardzo ciepło bez obaw opowiadając o swoich codziennych sprawach i troskach.
Zgodnie z obietnicą, nieco ponad trzy godziny później Ksawery zaczął zbierać się do odjazdu. I znów przy pożegnaniu jej serce odrobinkę mocniej zabiło, ale udało jej się wmówić sobie, że to przez fizyczny wysiłek. W końcu latanie za piłką jest bardzo męczące.
- Tak więc….bezpiecznej podróży.
- Dziękuję. Tobie też życzę wszystkiego dobrego. Cieszę się, że jesteś szczęśliwa z córką przy boku.
- Ja też. Jest teraz wszystkim co mam.- Gdy wypowiedziała już słowa pożegnania a on nadal nie wsiadał do samochodu, udała nagłe zainteresowanie płotem. Bo nie mogła znieść jego natarczywego wzroku. W końcu jednak temperament wziął nad nią górę.
- Czemu się tak na mnie gapisz?
- Próbuję na nowo utrwalić w pamięci twój widok tak by nie zatarł się do następnego spotkania.
- Słucham?! Przecież obiecałeś, że…
-…że grzecznie odjadę do domu za trzy godziny jeśli zaprosisz mnie na herbatkę. I tak przecież robię.
- Ale nie było mowy o ponownej wizycie.
- Jako była dyrektor jednego z departamentów w banku powinnaś wiedzieć, że należy pytać o wszystko i czytać to co jest napisane małym druczkiem….albo między wierszami.
- Ty przebrzydły oszuście! Jesteś….
- Tak wiem, że mnie uwielbiasz. A teraz pokaż mi jak bardzo jesteś przybita moim odjazdem.- W odpowiedzi panując nad złością pokazała mu śnieżnobiały rząd zębów.
- Wiedziałem, że tylko takim sposobem sprowokuję cię do uśmiechu.
- Jak to się stało, że w ciągu kilku miesięcy stałeś się tak bardzo wkurzający?
- Bo dawno nie miałem kogoś kto mógłby mi się odszczekać. Zadzwonię do ciebie wieczorem.
- Nie odbiorę telefonu.
- Więc zrobię to jutro.
- Jutro będę zajęta.
- Będę to robił aż do skutku, jeszcze nie załapałaś?
- Ksawery, już koniec żartów.
- A kto powiedział, że żartuję?- Spytał retorycznie a potem korzystając z jej konsternacji cmoknął jej policzek. Choć był to z pozoru niewinny gest, szorstkość skóry, zapach wody kolońskiej i samo poczucie bliskości wywołało wspomnienia o których starała się bezskutecznie zapomnieć. I doskonale wiedziała, że on był tego świadom.- Będziemy się umawiać. Chodzić na randki. Potem wymieniać pierwsze pocałunki i takie tam. Zaczniemy od nowa. 
- Nie chcę zaczynać niczego jeszcze raz.
- Chcesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Tak więc do zobaczenia. Wkrótce.
Wiedząc, że poniosła sromotną porażkę wróciła bez słowa do domu. Tam czekała na nią Kinga.
- Super jest ten twój przyjaciel. I świetnie żongluje piłką. Obiecał mnie nawet tego nauczyć.
- Doprawdy?- Wycedziła przez zęby.
- Tak. No i powiedział, żebym wieczorem obejrzała z tobą film. Stwierdził, że to twój ulubiony.

- Ja nie mam ulubionego filmu. Pokaż co ci dał.- Wiktoria nie czekając na pozwolenie sięgnęła po kasetę. A potem nie była w stanie powstrzymać uśmiechu.- Zakręcony piątek.- Przeczytała, a potem wybuchła śmiechem.- Wiesz co? To jest super pomysł. 

KONIEC :)

Z racji faktu, że to ostatnia cześć tego opowiadana, krótką "notkę" zamieszczam na końcu. Na początku powiem, że bardzo trudno było mi zebrać się do końca tego opowiadania, bo nie do końca wiedziałam jak poradzić sobie z Wiktorią. W końcu zdecydowałam się na otwarte zakończenie: dlatego z góry ostrzegam żadnych innych części dotyczącej tych dwóch bohaterów już nie będzie.
Opowiadanie było długie, czasami zastanawiałam się czy nie za bardzo długie, i czasami miałam poczucie że temat mnie przerósł, ale co- rzadko mi się zdarza- to opowiadanie zupełnie mnie poniosło. Wiecie, że historia miała być początkowo (oczywiście w mojej głowie) zupełnie inna? Osią miała być oczywiście przemiana i problem poznawania siebie oraz własnych pragnień, ale ostatecznie Zosia miała być z Ksawerym a Wiktoria po prostu uporać się z przeszłością. I tyle. Żadnych facetów i wątków miłosnych. Potem pomyślałam o tym,że mogłaby zejść się z Jarkiem (szybko to jednak odrzuciłam) lub wprowadziłabym nowego bohatera. Tyle, że gdy pisałam scenę ich kłótni w bufecie Krezus banku, a potem następną i jeszcze jedną...w mojej wyobraźni oni po prostu zaczęli ze sobą współgrać i pomyślałam, że oni po prostu idealnie do siebie pasują!  Niestety Ksawery, jeszcze nie do końca o tym wiedział, ale jak to mówią lepiej późno niż wcale. Co zaś się tyczy wątku żyjącej córki Wiktorii to też był impuls i pomysł znikąd. Można powiedzieć że to opowiadanie potoczyło się i napisało trochę pomimo mnie (podobnie było z historią Maskarady zresztą, której fabuła również miała wyglądać zupełnie inaczej). Najlepiej wyszedł na tym Arek, bo początkowo chciałam by długo cierpiał po zranieniu Zosi. A potem patrzył na jej szczęście z innym. Może to dlatego, że wykreowałam go na tym faceta, którego najbardziej nie lubię: wygadanego, choć uroczego podrywacza wykorzystującego bez skrupułów kobiety i ich łatwowierne serca usprawiedliwiając się przed samymi sobą, że przecież nigdy nic nikomu nie obiecywali (szczęście, że nigdy nie poznałam tego z własnej autopsji :) . Poza tym dość cynicznie i brutalnie sądzę, że w prawdziwym życiu Tulipan zawsze zostaje Tulipanem i jeśli już się żeni to po czterdziestce gdy jego urok i uroda przemijają i przestaje być łamaczem damskich serc.
Pozdrowienia dla wszystkich wytrwałych i cierpliwych, którzy w końcu doczekali końca mojego opowiadania. Dziękuję za wasze wsparcie, bo tylko dzięki waszym komentarzom dopominającym się kolejnych części udało mi się skończyć opowiadanie. Pa, pa!