Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 11 lutego 2018

Nowy początek: Rozdział XXXVIII

DWADZIEŚCIA PIĘĆ TYGODNI PO WYPADKU

- Ej no co jest Wiki? Wracaj, musimy im dołożyć!
- Kinga, ile razy mówiłam ci żebyś tak nie mówiła do pani Wiktorii.- Odezwała się z pobliskiej parkowej ławeczki babcia dziewczynki obserwując rozgrywający się właśnie mecz. A raczej kobieta, którą ona uważała za babcię.
- Nic się nie stało.- Odparła Szymborska z uśmiechem patrząc na swoją biologiczną córkę, która w tej chwili pędziła z piłką próbując ominąć starszego od niej o dwa lata chłopaka. Chłopaka, który jak zauważyła odsunął się przed małą tylko dlatego żeby nie zostać kopniętym w kostkę.- Sama pozwoliłam jej tak do siebie mówić.
- Skoro tak…- Staruszka bezradnie pokiwała głową nie do końca udobruchana. Mimo dość empatycznego podejścia do całej sprawy w którą wtajemniczyła ją Ewelina, nie wiedziała jak ma traktować Wiktorię. I przede wszystkim czego się po niej spodziewać.
- Wrócę za chwilę.- Dodała jeszcze po czym pospiesznie oddaliła się od miejsca zabawy. Potem spojrzała na wyświetlacz swojego telefonu z wyrazem konsternacji na twarzy jaką czuła od kilku dni za każdym razem widząc widniejący na niej numer Ksawerego.
Minął dokładnie tydzień odkąd wyjechała z Warszawy by spotkać się ze swoją córką. Tydzień podczas którego nieustannie była świadkiem małych cudów, które dotąd omijały ją choć była matką. Cudów, których przyczyną była Kinga. To dzięki tej małej dziewczynce na moment zapomniała o swoim złamanym sercu, o życiu w Warszawie i o tym co ją spotkało jedenaście lat temu choć paradoksalnie to ona właśnie była bezpośrednim skutkiem jej nieszczęść.
Wiktoria wciąż nie mogła nadziwić się jak bardzo dziewczynka była  żywa i pogodna co zgadzało się ze wstępnym opisem pani Antoniewicz. Do tego energiczna i bystra: zbyt bystra dla dwójki starszych ludzi, którzy przecież już wychowali swoje dzieci i dawno powinni być na zasłużonej emeryturze. Ale jedna starali się stworzyć dla wnuczki dom tak dobry jaki tylko byli w stanie jej zapewnić. I przekonać o tym, że jest warta miłości choć mężczyzna którego uważała dotąd za swojego ojca zwyczajnie ją porzucił.
Fizycznie natomiast Kinga wyglądała jak wyrośnięty elf: delikatna, po damsku lekko wydłużona sercowata twarz z małym zadartym noskiem na czele, który jej harmonijnym rysom nadawał wyraz dziecięcego buntu. Do tego duże błękitne oczy otoczone kaskadą ciemnych rzęs i wyraziście zarysowanych brwi jakby podkreślające determinację i wolę walki jej właścicielki. Lekko opalona skóra zdradzała zamiłowanie do przebywania na świeżym powietrzu a długie, umięśnione szczupłe nogi mówiły o wigorze. Wiktoria nie miała natomiast pojęcia po kim Kinga odziedziczyła niesforne falowane sploty, ale ich kolor z pewnością odzwierciedlał jej własny. Ponadto była bardzo szczupła, może nawet za szczupła, ale jak zapewniali ją dziadkowie dziewczynki, winę za to ponosił zbyt gwałtowny przyrost wzrostu. Jednym słowem była prześliczną dziewczynką, która w przyszłości zmieni się w uroczą nastolatkę a potem kobietę.
Dziewczynką która- jak zdradziła jej wcześniej położna- była do niej wyraźne podobna.
Tylko, że kobieta nie miała pojęcia, że oprócz tego Kinga zdradzała również uderzające podobieństwo do swego haniebnego ojca.
Do Damiana Adamczyka.
Do gwałciciela.
Wiktoria do tej pory pamiętała co poczuła widząc ją po raz pierwszy, gdy wracając ze szkoły wpadła do kuchni jak burza witając nieznajoma pospiesznie rzuconym „dzień dobry” a potem całując w policzek babcię. Uczucie dumy i szczęścia pomieszane z rozczuleniem i…przerażeniem. Tak, była przerażona zdając sobie sprawę że układ kości policzkowych jej córki jest identyczny z tym, który wciąż pamiętała ze swoich koszmarów. A gdy mała się do niej uśmiechnęła…ten uśmiech miał w sobie słodycz i urok niewinności, ale ona pamiętała że takimi samymi walorami cechował się uśmiech Damiana. Oczywiście tuż przed tym jak stawał się okrutny i cyniczny. Krystaliczny błękit jej oczy również zawdzięczały ojcu. Tak samo jak pewnie i przyszły wzrost. Wiktoria szybko starała się powściągnąć przypływ swoich niewłaściwych myśli i emocji, ale okazało się, że to wcale nie było potrzebne. Bo gdy przestała patrzeć na małą przez pryzmat jej ojca zobaczyła swój mały cud. Cud, który jak zrozumiała dopiero teraz był jedyną dobrą rzeczą, którą zawdzięczała Damianowi.
Potem podczas każdej najmniejszej sposobności obserwowała ją. Jej sposób poruszania się, marszczenia nosa, zaciskania ust albo wciągania powietrza przez nos. Moment gdy z trudem panuje nad złością zaciskając piąstkę tylko prawej dłoni albo jak przedrzeźnia swojego kolegę z klasy, który- z czego z pewnością nie zdawała sobie jeszcze sprawy- jest w niej po chłopięcemu zakochany. Patrzyła jak przygryza czubek ołówka ślęcząc nad zadaniem domowym albo mamrocze pod nosem złośliwe komentarze pod adresem gadatliwej sąsiadki, która wciąż nachodziła jej babcię dając „złote rady”. Albo nawet sposób podnoszenia przez nią łyżki podczas jedzenia obiadu lub zabawne przechylanie głowy w geście zaciekawienia. Patrzyła na to co lubi robić, jak spędza czas, co sprawia jej radość a co ją irytuje. Zdumiewała się nad jej nieposkromionym apetytem albo zamiłowaniem do starych niemych filmów z Charlie Chaplinem z lat dwudziestych. I za każdym razem wciąż nie mogła się nadziwić ile jeszcze o niej nie wie. I kiedy będzie mogła nadrobić te zaległości.
Wciąż jednak nie przyznała się kim tak naprawdę jest pozwalając mówić do siebie po imieniu: mała jednak szybko zaczęła skracać jej imię dzięki czemu znienawidzona forma przestała kojarzyć jej się tylko i wyłącznie z Damianem. Do tej pory została przedstawiona jako koleżanka z pracy jej zmarłej matki, a choć zdarzyło jej się parę potknięć (nie wiedziała czym dokładnie zajmowała się Agnieszka) to wydawało się, że dziewczynka tego nie zauważyła. Dzięki gościnności państwu Antoniewiczom nie musiała wydawać pieniędzy na hotel co niewątpliwie miała kolejną zaletę jaka była możliwość spędzania z dziewczynką jak największej ilości czasu. I choć każdego dnia wielokrotnie w myślach zastanawiała się jak to wszystko rozwiązać, to jednak aż do teraz nie miała pojęcia. Dopiero kolejny telefon od Ksawerego uświadomił jej, że czas się zdeklarować podejmując ostateczną decyzję. I czas wrócić do Warszawy. Dlatego teraz odebrała telefon: po raz pierwszy od siedmiu dni słysząc głos, który wciąż kochała:
- Halo?- Jej głos zabrzmiał tylko odrobinkę niepewnie.
- Wiktoria? Nareszcie, już myślałem że znów usłyszę twój głos tylko w automatycznej sekretarce. Co z tobą, gdzie właściwie jesteś?
- Napisałam ci przecież wiadomość, że załatwiam pewną sprawę z przeszłości.
- To mi niewiele mówi. Wszystko w porządku? Martwiłem się.- Ostatnie stwierdzenie sprawiło, że jej serce znów przeszyła iskierka bólu: na szczęście dużo mniejsza niż tydzień temu.
- Przepraszam, nie mogłam rozmawiać. To znaczy…właściwie to nie chciałam, bo nie byłam gotowa. Ale teraz już jestem.- Gdy nie dodała nic więcej Ksawery spytał:
- Mam się bać czy celowo chcesz wydać się bardziej tajemnicza?
- Nie, to nie jest moim celem. Chcę się spotkać.
- Świetnie, bo ja też. Masz czas już teraz?
- Tak, ale nie możemy spotkać się dzisiaj. Muszę jeszcze załatwić jedną sprawę. Poza tym nie zdążę dojechać do Warszawy.
- To gdzie ty teraz jesteś?
- Wyjaśnię ci wszystko w cztery oczy. Możemy spotkać się jutro koło południa?
- Jasne.- Powiedział Iksiński, choć o tej porze zamierzał pracować nad nowym zleceniem. Ale nie chciał odwlekać spotkania z Wiktorią bojąc się, że może z niego zrezygnować. – Na pewno wszystko dobrze?
- Tak.
- Nie powiesz mi nic więcej? Bałem się o ciebie.
- Naprawdę przepraszam, ale nie chcę rozmawiać o tym o czym chcę cię poinformować przez telefon. Muszę kończyć.
- Znikasz na kilka dni bez słowa i jedyne co masz mi do powiedzenia to „przepraszam”? Nie chcę cię strofować, ale jeszcze jeden dzień i zadzwoniłbym na policję.
- Naprawdę mi przykro. Wszystko wyjaśnię jutro. Do zobaczenia.- Pożegnała się i nie czekając na jego odpowiedź rozłączyła się. A potem schowała telefon do torebki wracając do parku.
- No, nareszcie!- Głos Kingi od razu pozwolił jej zapomnieć o Ksawerym. – Przez ciebie straciliśmy bramkę!- Oskarżyła ją wymierzając w nią palec.- Wiesz, że nie można grać bez bramkarza?
- Od teraz obiecuję się poprawić.
- No ja myślę, bo jak nie to moja drużyna będzie zmuszona zrezygnować z twoich usług.

***
Kilka godzin później Wiktoria rozmawiała ze Zbigniewem i Elżbietą Antoniewiczami o swoich planach odnośnie ich wnuczki. Obserwowała jak dziadkowie z niepokojem zerkają na siebie gdy oznajmiła, że chce uczestniczyć w życiu swojej córki. I że zamierza rozpocząć procedurę prawną.
- Niech państwo nie zrozumieją mnie źle: ja nie chcę odbierać wam Kingi. Chcę tylko zapewnić jej wszystko co najlepsze tak jak i wy.
- Więc co znaczy ta wiadomość o procedurze?
- Chodziło mi raczej o to by pański zięć Radosław zrzekł się oficjalnie ojcostwa. Umówiłam się z nim dziś wieczorem na spotkanie, a z państwa słów wnoszę, że raczej nie będzie miał problemów z uczynieniem stosownych podpisów.
- Tak, nie sądzę zbytnio oponował.- Potwierdził staruszek.- Ale chyba nie chce pani odebrać nam opieki nad Kinią? Dla nas ona zawsze pozostanie wnuczką nie ważne czy biologiczną czy też nie.
- Wiem i jak mówiłam na początku wcale nie chcę tego zrobić. Widzę jaka jest tutaj szczęśliwa i jak bardzo was kocha, zresztą z wzajemnością. Dlatego zależy mi jedynie na tym by jej przyszłość była zabezpieczona. Proszę mi wybaczyć bezpośredniość, ale nie są państwo już młodzi. Myśleliście co stanie się z Kingą po waszej śmierci? Kto się nią zaopiekuje? Właśnie tę kwestię chcę rozstrzygnąć. Dopiero wtedy chcę by zamieszkała ze mną. Oczywiście jeśli będzie chciała.
- Nie sądzę by chciała zamieszkać w Warszawie i przeprowadzić się do stolicy.
- To nie będzie konieczne. To ja zamierzam przeprowadzić się do Łodzi.
- Pani?
- Tak. Nie uczestniczyłam w życiu swojego dziecka przez ponad dekadę. Teraz nadszedł czas by to nadrobić.

***
Ostatnie dwadzieścia cztery godziny były dla Wiktorii bardzo wyczerpujące. Najpierw rozmowa z Radosławem Królikowskim, który nie szczędził słów nagany za bezmyślny postępek swojej zmarłej żony jak nazwał nielegalne przywłaszczenie sobie przez nią obcej dziewczynki porzuconej przez nieodpowiedzialną matkę. Oczywiście Szymborska rozważnie nie wyjawiła mu kim jest dla Kingi; przedstawiła się tylko jako dobra znajoma państwa Antoniewiczów. Jednakże nie raz i nie dwa chciała uderzyć tego samolubnego drania za to co mówił o jej ukochanej córeczce. Bo jak można było jej nie kochać? Jej wystarczył tylko tydzień by przekonała się, że nie może bez niej żyć. Dlaczego więc temu nieczułemu draniowi ponad jedenaście lat nie wydało się być dość długim czasem skoro jak twierdził bardzo chciał mieć dzieci?
Ponadto Wiktoria musiała załatwić telefonicznie formalności związane z planowaną przez nią sprzedażą mieszkania oraz skontaktować się z Jarkiem, który jako tłumacz specjalizujący się w prawie polecił jej dobrego prawnika zajmującego się  tematyką prawa rodzinnego.  I bardzo dyskretnego. W dodatku podróż pociągiem była opóźniona o ponad godzinę, a z powodu awarii zamiast jechać w pierwszej klasie pociągiem pospiesznym wylądowała w klasie ekonomicznej zwykłej KM-ki. To dlatego znajdując się w końcu na dworcu w stolicy czuła się wyzuta i zmęczona jak nigdy wcześniej. A przecież czekała ją jeszcze najcięższa przeprawa. Z prawdziwą niechęcią skierowała się na postój taksówek zerkając przedtem w tarczę zegarka znajdującego się na przegubie jej dłoni. Dochodziła jedenasta. Jeśli więc nie chciała się spóźnić musiała darować sobie jakikolwiek posiłek, poza tym i tak czuła że nie zdoła niczego przełknąć. Chwilę później wsiadła do jednej z nich podając adres Ksawerego.
Taksówkarz był miłym panem w średnim wieku obdarzonym nieznanym jej wcześniej urokiem zjednywania sobie ludzi poprzez swoje gawędy. Jeszcze pół roku temu uważałaby go za prymitywnego pospolitego Janusza nieudacznika, który ma nudne życie z litością patrząc na niego z góry. Teraz, dzięki przemianie i doświadczeniom ostatnich dni zrozumiała, że tak pozytywni i pogodni ludzie muszą mieć wiele siły żeby pokonywać przeciwności losu z uśmiechem na twarzy. I że tak naprawdę to ona do tej pory była przegranym nawet tego nie zauważając. Dlatego teraz z prawdziwym zainteresowaniem (na poły z chęcią zapomnienia o swoich problemach) słuchała o narodzinach pierwszego wnuka pana Marka (bo tak się owy taksówkarz nazywał) czy jego żonie która niedawno pokonała nowotwór. To dopiero były zwycięstwa i prawdzie osiągnięcia ludzi przy których zajmowanie przez nią stanowiska dyrektora banku działu kredytów korporacyjnych się do tego nie umywało. Bo tylko tym osiągnięciem mogła się do niedawna pochwalić. Zanim dowiedziała się, że jej córeczka żyje.
Dojechawszy na miejsce podziękowała mężczyźnie wręczając suty napiwek, którego on jednak nie chciał przyjąć. Ostatecznie jednak gdy ze łzami w oczach powiedziała mu, że jest prawdziwym zwycięzcą zrozumiał, iż najwyraźniej ma doczynienie z albo bardzo emocjonalną kobietą, albo z nieco niezrównoważoną choć sympatyczną wariatką. Dlatego bardzo dziękując swojej klientce odjechał taksówką na najbliższy postój. Wiktoria natomiast ciągnąc walizkę za sobą skierowała się do odpowiedniej klatki.
Myślała, że czas i rozsądek pozwoli jej się zdystansować do tego co czuje sprawiając, że to co chce zrobić przebiegnie gładko i szybko. Nie spodziewała się jednak fali uczuć którą spowoduje tylko sam widok pewnego nieokrzesanego informatyka, który przywita ją w drzwiach rozwichrzonej fryzurze w którą będzie miała ochotę wpleść palce. Wciąż nie mogła zrozumieć jak mógł pociągać ją ktoś taki. Bo fakt, że się w nim zakochała nie był niczym nadzwyczajnym. W końcu Iksiński był ciepłym, pełnym inteligencji i wrażliwości mężczyzną, któremu nie brak było odwagi czy poczucia humoru. A jednak na samym początku nie znała go chcąc usprawiedliwić własną czysto fascynację chęcią zemsty na Zosi, której ciało wówczas posiadała. Co to mogło więc być, zastanawiała się w duchu starając się sobie teraz przypomnieć pobudki którymi się kierowała. Jego wyraziste spojrzenie? Albo nonszalancki styl bycia, który nie był ani sportowy, ani casualowy czy też wygodny: ot, zwyczajne koszule nie wyróżniające się krojem czy deseniem które były wkładane przez niego do pierwszych lepszych jeansów? Czy też fakt, że nie używał żadnych perfum pachnąc tylko czystą wodą kolońską i świeżością męskiego ciała?
- Wiktoria? Nareszcie jesteś. Przyjechałaś od razu z lotniska?- Na wstępie nie dał ochłonąć jej sercu lekko całując ją w usta a potem obejmując. Jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy z faktu jak bardzo ją w ten sposób torturuje. Potem odsunął się od niej o nie więcej niż dwa kroki udając groźną minę:- Chyba powinienem być na ciebie obrażony. W końcu nie nadszedł koniec świata ani nie nastąpił przyjazd kosmitów którzy wyłączyli dostęp do całej sieci by moja dziewczyna nie mogła do mnie oddzwonić. – Moja dziewczyna? Z każdą upływającą sekundą bycie tutaj wydawało się Wiktorii trudniejsze. A jednocześnie jej złamane serce wciąż dogorywało nieśmiało pytając: może jeszcze nie jest za późno? Może jeszcze jest dla nas szansa? Ale niestety, nie było jej: wiedziała o tym doskonale. Jeśli teraz tego nie zakończy potem będzie tylko jeszcze trudniej.- Hej, tylko żartowałem coś ty taka poważna? Nie zamierzam się na ciebie gniewać, chociaż bardzo się martwiłem. Daj już tę walizkę i rozbierz się. Co chcesz do picia?
- Ja nie…- Zaczęła szybko zaprzeczać, ale po chwili pomyślała że dobrze będzie zająć czymś ręce.- Dziękuję, poproszę herbatę. Owocową.
- Robi się.- Odparł jej a właściwie odkrzyknął już z drugiego pokoju gdzie zostawił jej walizkę. Potem poszedł do kuchni, więc ona zrobiła to samo.
- Jak tam twoje zlecenie? Klient był zadowolony?
- A, masz na myśli to z powodu którego nie mogłem się z tobą spotkać tydzień temu? Tak, w końcu się udało. Chociaż nie obyło się bez narzekań. Nie masz pojęcia z jakimi snobistycznymi dupkami muszę się nie raz użerać.
- Pracowałam jako dyrektor w banku, pamiętasz? I do tej pory nie potrafię zrozumieć jak niektórzy z moich klientów z takimi mikroskopijnymi mózgami mogli dorobić się takich sum jakie posiadali.
- Jak to mówią, głupi mają szczęście. Może rzeczywiście coś w tym jest. Ale dość o mnie: może w końcu to ty wyjawisz swoją skrywaną tajemnicę? Gdzie byłaś?
- Ach…ja…ja byłam w Łodzi. Ze swoją córką.
- Bardzo zabawne.- Prychnął Ksawery nalewając wodę do elektrycznego czajnika sądząc, że to jeszcze jeden z sarkastycznych żartów Wiktorii nawet jeśli w tej chwili nie wydawało mu się, iż była w nastroju do śmiechu. W dodatku ta jej poważna mina…
- Ja nie żartuję, Ksawery. Moja córka…Kinga, ona jednak nie umarła. Mimo tego, że była wcześniakiem który miał niewielką szansę na przeżycie to jednak się go uczepiła. To właśnie chciałam ci powiedzieć tydzień temu.
- Ale…jak to? Przecież powiedziałaś, że miałaś syna, Marcina. I że on nie żyje. Że zmarł w wieku czterech lat i został adoptowany przez twoją położną. Chcesz powiedzieć, że oprócz niego…
- Nie, nie: nie miałam więcej dzieci. Ale byłam pewna, że jedenaście lat temu przedwcześnie urodziłam chłopca. Tak myślałam, ale detektyw się pomylił bo nie wyjawiłam mu wszystkiego. Jednak jego dociekliwa natura zwyciężyła i w końcu zrozumiał czyjego dziecka wówczas poszukiwałam…- Wiktoria wdała się w długi monolog skrupulatnie opisując wszystko co wydarzyło się podczas ostatnich dni: spotkanie z Markowskim, wizytę u swojej dawnej położnej Eweliny aż w końcu poznanie dziadków i przede wszystkim swojej córki. Mówiąc o tej ostatniej nie mogła opanować wzruszenia i uczucia które przebijało z jej słów: Ksawery nie zdołał się nadziwić że i Wiktoria może wyglądać na zagubioną i niepewną. I że spotkanie z dzieckiem, które uważała za zmarłe może ją aż tak bardzo uwrażliwić. Dlatego pozwalał jej snuć swoją opowieść w której dzień po dniu opisywała swoje przeżycia, a raczej przeżycia Kingi rozwodząc się nad jej zręcznością, urodą czy uzdolnieniami matematycznymi. W końcu jednak, gdy powiedziała mu o niej wszystko co zamierzała spytał:
- I co teraz? Chcesz rozpocząć proces o nadanie ci do niej praw?
- Nie, może później, ale teraz chcę po prostu uczestniczyć w jej wychowaniu. Chcę…chcę przeprowadzić się do Łodzi.- W zasadzie to jej słowa go bardzo nie zaskoczyły: wręcz przeciwnie dziwiłby się gdyby chciała odrywać dziewczynkę w tak trudnym dla niej przecież okresie od jej rodzimego środowiska. Zdziwił się natomiast, że ani słowem w swoich planach nie zająknęła się o nim. Ba, nawet nie spytała go o to jak on się w tym wszystkim czuje i co o tym sądzi. Chwilę później okazało się dlaczego:- Już wynajęłam agenta nieruchomości dając mu wstępne dyspozycje co do jego ceny, bo zamierzam je sprzedaż. Pracę znajdę na miejscu, może nawet będzie mi łatwiej niż tutaj.
- No dobrze, rozumiem że chcesz spalić za sobą wszystkie mosty, ale co z nami? Owszem jako informatyk mogę pracować zdalnie tam gdzie chcę, ale przyznam szczerze że twoja pewność że to zrobię i brak chociażby rzekomej prośby o to bym to dla ciebie zrobił jest trochę arogancki, nie sądzisz?
- Nie rozumiesz. Ja nie przyszłam tutaj prosić cię o radę czy pozwolenie. Ja chciałam…Ja przyszłam się pożegnać żebyś znów nie mówił że uciekłam.
- Co to znaczy?- Spytał Ksawery czując, że po plecach pełznie mu zimny pot. Bo w ciągu jednej chwili zrozumiał co chciała mu zakomunikować Wiktoria.- A więc chcesz to skończyć? Bo okazało się, że twoja córka żyje?
- Nie. Chcę to skończyć, bo to i tak nie miało sensu i tego chcę.
- Nie wierzę. A więc znowu tchórzysz? Czego tym razem się boisz? Tego, że nie zaakceptuję twojego dziecka? Że z tego powodu z ciebie zrezygnuje? Uważasz, że nie jestem w stanie tego zrobić? Przyznaję, owszem: jestem w szoku i nie mam pojęcia jak będzie wyglądała nasza przyszłość, ale jestem pewien, że się jakoś ułoży.
- Proszę…nie utrudniaj mi tego.
- Niby czego?- Czując rosnącą złość wstał z krzesła w nieco dziecinnej próbie dominacji nad nią przynajmniej wzrostem. W dodatku potęgował ją fakt, iż ona nawet nie czuła się winna z powodu swojego zachowania z ostatniego tygodnia.- Sądziłem, że coś nas łączy i że coś dla ciebie znaczę. A ty teraz tak po prostu informujesz mnie o tym, że to koniec. Jak mam niby się według ciebie zachować?
- To od początku nie miało żadnej przyszłości, wiedziałeś o tym.
- Doprawdy?
- Nie zachowuj się w ten sposób.
- To nie ja znikam bez słowa na ponad tydzień po czym wracam oznajmiając że mam dziecko, więc już nie cię potrzebuję.
- To, że odnalazłam Kingę nie oznacza, że cię nie potrzebuję.- Wyjawiła choć te słowa wiele ją kosztowały.- Ale zrozumiałam, że to ty nie potrzebujesz mnie. Przestałam być już twoim ptakiem, wiesz? Moje skrzydła zostały naprawione.
- O czym ty do cholery pieprzysz?
- Wiem kim dla ciebie byłam, Ksawery. I kim tak naprawdę nigdy nie będę, choć mówiłeś że zawsze będę mogła na ciebie.- Teraz także i ona wstała z krzesła by móc spojrzeć mu w oczy. Nie mogła przy tym nic poradzić na to, że w jej oczach pojawiły się łzy.
- A kiedy niby nie mogłaś, co? Tydzień temu nie byłaś w stanie zaczekać głupiej godziny, a potem by mnie ukarać nie odzywałaś się do mnie przez ten czas stosując dziecinną gierkę by mnie ukarać.
- Nie gram w żadne gierki!
- Nie?- Rozżalony Ksawery zbliżył się do niej ze złością odsuwając w kierunku ściany krzesło na którym chwilę wcześniej siedziała tak by nic ich nie odgradzało.- Więc co ma znaczyć to co teraz robisz? Dlaczego nie możesz mi choć trochę zaufać? Wiem, że teraz chcesz skupić się na swojej córce, ale to nie znaczy że musimy się rozstać.
- Byłam tutaj wtedy. I chciałam ci do cholery zaufać. Zaufałam ci tak jak nigdy wcześniej nikomu. Ale wtedy spadłam na ziemię, bo zrozumiałam że chciałam zbyt dużo. Zrozumiałam, że nigdy nie będziesz w stanie być dla mnie tym kim chciałabym żebyś był, bo wciąż ją kochasz.
- Kogo?
- Zosię.- Wyszeptała, a potem pociągnęła nosem czując jak pierwsza łza skapuje na jej policzek. Dlatego szybko starła ja wierzchem dłoni.
- A więc to wszystko z powodu tego co kiedyś do niej czułem? Żartujesz?! Chodzi o zwykłą zazdrość?- Ksawery z niedowierzaniem pokręcił głową a potem zrobił coś co jeszcze bardziej ją rozeźliło. Roześmiał się. Śmiechem, który być może w jego zamierzeniu miał wyrażać ulgę, ale tak naprawdę zabrzmiał maskowanie i sztucznie. Bo wcale nie był tak szczery jak chciałby udawać Ksawery.
- To wcale nie jest zabawne.- Wycedziła przez zęby rozżalona, że on wciąż nie traktuje jej poważnie. Że wciąż nie chce przyznać nawet przed samym sobą prawdy trywializując podjęty przez nich temat i sprowadzając go do poziomu zwyczajnej, płytkiej zazdrości.
- Ależ jest. Bo Zosia od niedawna jest już szczęśliwa z Arkiem.
- I co z tego? To nie sprawiło, że została wymazana z twojego serca. Wiem, że wciąż ją kochasz.
- Owszem, kiedyś czułem słabość do Zosi, ale teraz to z tobą jestem.
- Tyle, że gdybyś mógł wybrać wybrałbyś ją. I nie zaprzeczaj. Wiem, to. I naprawdę rozumiem, bo w porównaniu z nią wypadam naprawdę blado.
- Wiktoria ja nie…
- …poczekaj, daj mi skończyć. Ja wiem, że Zosia jest cudowną dziewczyną i trudno się w niej odkochać, ale nie mogę trwać z tobą w związku daremnie łudząc się, że kiedyś to nastąpi. Na początku to mi wystarczyło, ale gdy pokazałaś mi czym jest bezinteresowność i czułość…ja nie mogę zadowolić się okruchami. Już nie.
- Przestań pleść już te nonsensy.- Zażądał spuszczając na moment wzrok.- Ja wcale nie kocham Zosi.- By nadać mocy swoim słowom (a raczej przekonać samego siebie co do ich słuszności), lekko potrząsnął jej ramieniem. Ale ona miała już dość kłamstw.
- Tak? To dlaczego mówiąc tego nie możesz spojrzeć mi prosto w oczy? Dlaczego nie powiedziałeś jej gdy cię odwiedziła, że jesteśmy razem nazywając mnie tylko swoją przyjaciółką? Dlaczego przy niej zachowywałeś się tak nienaturalnie bojąc się nawet złapać mnie za dłoń i dotknąć ramienia? Pamiętam też jak na mnie patrzyłeś gdy miałam jej ciało. Teraz tak na mnie nie patrzysz. Owszem, widzę w tym spojrzeniu czułość i pragnienie, ale nie namiętność i ogień. I przede wszystkim nie miłość.
- To jest najbardziej bzdurne…- Chciał zaprzeczyć mówiąc, że plecie kompletne nonsensy, że to co kiedyś czuł do Zosi to była zwyczajna słabość która już mu minęła a to co niby widziała w jego oczach to zwyczajna gra światła albo kobiece urojenia. Tyle, że gdy zamierzał już to powiedzieć popełnił błąd spoglądając jej prosto w oczy. Bo dzięki temu zdołał również spojrzeć w głąb swojego serca co bał się zrobić już od wielu tygodni. I zobaczył w nim prawdę, do której nie chciał przyznać się przed samym sobą. A wtedy opuścił swoją dłoń czując się jak ostatni łajdak.

Gdybyś mógł wybrać, wybrałbyś ją.
Dlaczego nie możesz spojrzeć mi w oczy?
Wiem, że ją kochasz.
Pamiętam jak na mnie patrzyłeś gdy miałam jej ciało.
Wiem, że ją kochasz.
Wiem, że ją kochasz…

Płytki oddech Wiktorii w reakcji na jego milczące przyznanie się do winy sprawił mu prawdziwy ból, dołączając do kolejnych krzywd jakie jej wyrządził. Bo dopiero teraz zrozumiał, że zamiast pomóc tylko jej zaszkodził. Uważał, że dobrodusznie pomaga jej zapomnieć o przeszłości, że może być jej przyjacielem jednocześnie z nią sypiając nie zdając sobie sprawy, iż igra z jej uczuciami. Albo raczej nie chcąc zdać sobie z tego sprawy. I że w ostatecznym rozrachunku tylko ją zranił. Ponadto Wiki była jego antidotum, lekiem na to by wyleczył się z tego co czuł do Zosi. Dzięki niej na jakiś czas o niej zapominał, pozwalał wmawiać sobie, że te zauroczenie ma już dawno za sobą. A przecież ono było czymś dużo większym i głębszym niż sam początkowo podejrzewał. Czymś czego jak trafnie zauważyła Szymborska nie potrafił ukryć nawet w towarzystwie Zofii. Czymś, czego nie potrafił przezwyciężyć bo nie mógł przetłumaczyć swojemu sercu, że ta kobieta nie jest dla niego. Dlatego zamiast tego wmówił sobie, że skoro zależy mu na Wiktorii to pomagając jej, pomoże również i sobie. To wydawało mu się wtedy całkiem sprawiedliwe tyle że, o zgrozo, patrząc na to teraz całkiem trzeźwo to on ją zwyczajnie w świecie wykorzystał, bo bilans związku po jego stronie prezentował się znacznie korzystniej niż po jej. Tym bardziej biorąc pod uwagę to, co już w przeszłości przeszła. Zachował się jak mężczyzna, którego nie znosił który w swojej arogancji wierzy, że choć wykorzystuje kobietę to tak naprawdę jej pomaga. I być może skrzywdził ją nie mniej niż Damian, bo zamiast siłą ramion przywiązał ja do siebie siłą miłości.
- Cholera to nie tak miało wyglądać, naprawdę.- Usłyszał głos Wiktorii po- jak mu się zdawało- bardzo długim milczeniu. I dopiero teraz, zauważywszy że pochyla się nad nim zrozumiał że jakiś czas temu bezwolnie usiadł na krześle nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Wciąż nie był w stanie spojrzeć jej w oczy.- Nie chciałam zakończyć tego w ten sposób, nie chciałam wzajemnych wyrzutów czy pretensji. Hej, spójrz na mnie. Ksawery, proszę…- Czując się jak ostatni łajdak z ogromnym trudem zmusił się do spełnienia jej prośby bo to co widział w jej spojrzeniu wciąż go przytłaczało.- Ja nie czuję do ciebie żadnego z tych uczuć, rozumiesz? Wręcz przeciwnie: jestem ci wdzięczna za twoją dobroć.. I…ja cieszę się, że wciąż kochasz Zosię, bo świadczy to tylko o stałości twoich uczuć. Gdybyś tak po prostu w ciągu tygodnia spędzonego ze mną się w niej odkochał ja też nigdy nie mogłaby zawierzyć sile i pewności twoich uczuć. I wiedz, że noce które spędziliśmy razem pozostaną w moich wspomnieniach jednymi z najpiękniejszych.
- Nie mów tak.- Poprosił zbolałym głosem chowając twarz w dłoniach.- Bo i tak czuję się jak ostatni łajdak.
- Nie.- Zaprzeczyła szybko kręcąc głową próbując na niego spojrzeć mimo zasłony łez.- Nigdy tak tego nie odbierałam, musisz mi uwierzyć. Dla mnie naprawdę byłeś bohaterem: kimś kto razem z Zosią pozwolił mi uwolnić się od demonów przeszłości i przypomnieć jaką kiedyś byłam dziewczyną. Boże, nawet nie wiesz ile mi dałeś: ja nigdy nie wiedziałam że kochając się z kimś mogę czuć to co przy tobie czułam. I dziękuję ci nie tylko za to, ale również i za to, że dzięki tobie na nowo nauczyłam się miłości po tak wielu latach. Bo kocham cię, Ksawery. Kocham cię.- Jej wyznanie ogłuszyło go zupełnie, ale nie w taki sposób w jaki się tego spodziewał. Nagle poczuł jak jego serce szybciej bije a umysł zaczyna sprawniej pracować. I zrozumiał co musi zrobić. I czego tak naprawdę chce. Dlatego podnosząc nagle głowę powiedział pewnym głosem:
- Wiktoria, błagam nie kończmy tego. Nie będę kłamał mówiąc, że też kocham cię do szaleństwa, ale zamiast tego powiem że zależy mi na tobie do szaleństwa.- Mówiąc to wciągając dłoń by pogładzić ją po mokrym od łez policzku, a gdy próbowała się od niej odsunąć zamknął jej twarz w obu dłoniach.- Nie chcę cię stracić.
- Przykro mi.- Wiktoria pokręciła głową uwalniając się z jego uścisku. Wiem, że nie czujesz tego samego i wcale cię nie obwiniam. Ale jak mówiłam nie mogę dłużej tego ciągnąć, już nie. Nie mogę w stanie dłużej się okłamywać a zostając z tobą będę zmuszona to robić. A potem znienawidzę ciebie lub Zosię a tego bym nie zniosła bo oboje byliście dla mnie dobrzy. I w ostatecznym rozrachunku znowu znienawidzę samą siebie. Poza tym…poza tym….i tak zasługujesz na kogoś lepszego niż ja: kogoś młodszego i mniej doświadczonego przez los. A i ja powinnam w całości skupić się na nowej roli ucząc się jak być matką. Nawet nie wiem jak Kinga na to zareaguje: może nawet nie będzie chciała mnie znać, ale to nieistotne. Bo ja się nie poddam. Nie opuszczę znów swojej córki i nie będę tchórzem tak jak mnie nauczyłeś. I chcę byś wiedział, że zawsze będę cię pamiętać jako mężczyznę, który po raz pierwszy pokazał mi co to czułość i miłość. To dzięki tobie nauczyłam się kochać i za to ci jeszcze raz dziękuję. A teraz, przepraszam: ale nie chcę byś czuł się jeszcze gorzej gdy będę zalewać się łzami. Bo teraz jest mi ciężko, ale za jakiś czas znów bez jakiegokolwiek zaangażowania będę mogła nazywać cię Studenciakiem. I śmiać się z tego co poczułam do młodszego od siebie faceta.- Usiłowała na koniec zażartować, ale wypadło to bardzo blado. Zmusiła się więc do uśmiechu i wyciągnięcia ręki.- Nie wiem jak to powinno wyglądać, ale żegnaj.- Teraz z kolei to on poczuł jak oczy zachodzą mu łzami. Nie rozumiał jak to się stało: jak w jednej chwili mógł czuć się szczęśliwy z jej powrotu a kilka momentów później powstrzymywać gorycz napływającą mu do gardła z powodu tłumionego bólu. Na dodatek ze świadomością, że to on był temu wszystkiemu winien. Z trudem powstrzymywał się od samolubnej prośby a nawet błagania by jednak na niego poczekała. Ale Wiktoria i w tym miała rację: przez to cierpiałaby tylko jeszcze bardziej. A i on nie chciał przysparzać jej bólu. Tylko Bóg wiedział, że przeżyła go w swoim życiu już dość by i on go jej jeszcze nastręczał. Nie miała racji tylko w jednym: to ona zasługiwała na kogoś dużo lepszego, nie on. I teraz, gdy dzięki niemu otworzyła się na miłość, z pewnością ma dużą szansę go znaleźć. Dlatego więc teraz na samą myśl miał ochotę wyć? Do diabła kiedy stał się takim cholernym egoistą? I jak w ogóle mógł czuć tak silne uczucie do dwóch tak różnych kobiet jakimi była ona i Zosia?
- Odezwiesz się do mnie za jakiś czas, prawda?- Spytał zaraz po tym jak uścisnęli sobie dłonie tak, jakby byli tylko parą dobrych znajomych. Albo właśnie sfinalizowali jakąś transakcję finansową.- Żeby powiedzieć jak miewają się sprawa z twoją córką.
- Ksawery….przykro mi, ale lepiej dla nas obojga będzie jeśli definitywnie urwiemy tę znajomość.
- Więc nie chcesz mnie widzieć już nigdy więcej?
- Sam widzisz, że nic dobrego z tego nie przyjdzie.
- Ale daj mi chociaż trochę czasu.- W końcu nie mógł powstrzymać się od błagania.- Po prostu zróbmy sobie przerwę, okej?
- Nie.- Oznajmiła na koniec twardo, lakonicznie.- To byłoby tylko niepotrzebne jątrzenie ran. Ale życzę ci wszystkiego dobrego. Żegnaj.- Powiedziała, po czym wyszła z kuchni na korytarz gdzie pospiesznie się ubrała. A potem wyszła z mieszkania zostawiając swoje złamane serce tam, gdzie był jego właściciel.

***
Wchodząc do domu, którym kiedyś mieszkała nie mogła powstrzymać odruchu zatkania sobie nosa. Odór na w pół przetrawionego alkoholu mieszał się ze smrodem niemytego ciała, a niektóre z walających się już na korytarzu pustych opakowań po gotowych daniach z cateringu zawierały resztki spleśniałego już jedzenia. Na ten widok poczuła ogarniające ją mdłości dlatego zatykając dłonią usta pognała do okna otwierając je na oścież. Potem zrobiła to samo we wszystkich pokojach. Dopiero w ostatnim zauważyła swojego męża leżącego na kanapie. Mężczyznę do którego mogła czuć tylko litość i pogardę.
- Hej, wstawaj. Hej!- Powtórzyła już głośniej.- Damian do cholery…- Jęknęła zmuszając się by go dotknąć choć wcale nie miała na to ochoty. Mdłości tylko się nasiliły.- Obudź się.
- Juuulia?- Lekko bełkotliwy głos Adamczyka poinformował ją, że w takim stanie raczej niewiele uda jej się wskórać. Ale musiała chociaż spróbować.
- Tak to ja. Przyszłam porozmawiać o naszym rozwodzie. Wczoraj była pierwsza rozprawa na którą się nie stawiłeś.
- Bo byłem zajęty.
- Właśnie widzę.- Prychnęła.- Kiedy ktoś tu ostatnio sprzątał?
- Nie wiem, to ty zwolniłaś sprzątaczkę.- Wybełkotał z trudem.
- Co nie znaczy, że możesz dewastować i niszczyć mój dom. Poza tym o ile pamiętam miałeś się z niego wyprowadzić do końca poprzedniego miesiąca.
-Tu mi dobrze.
- Damian…chciałam rozwiązać to w spokoju i bez rozgłosu, ale mi w tym nie pomagasz.
- Więc daj mi do kurwy nędzy spokój.
- Jesteś żałosny.- Mrugnęła jak zwykle nie reagując na jego wulgaryzmy. I pomyśleć, że kiedyś wydawało jej się, że umie tak pięknie przemawiać. Że oto ma przed sobą mężczyznę, który kwieciste strofy może pisać na zawołanie, a jego oracje mogą zawstydzić nawet wytrawnego pluralistę. Ależ była głupia i naiwna. Ale nie miała zamiaru taka być. Już nie. Owszem popełniła błąd nie słuchając rodziców wychodząc za tego utracjusza, ale nie zamierzała brnąć w niego jeszcze dalej.- Wzywam policję i mojego prawnika. Nie mam zamiaru znosić cię nawet dzień dłużej.- Oznajmiła mu.
- A rób sobie co chcesz. Mam to gdzieś.
- Co się z tobą do diaska to, co? Kiedyś byłeś przystojnym, pewnym siebie mężczyzną który swoją inteligencją potrafił zjednać sobie wielu ludzi. A teraz gnijesz w zatęchłym mieszkaniu za towarzystwo mając jedynie puste butelki po alkoholu. Kiedy to się stało? A może zawsze byłeś nic nie wartym zerem?- W kilku susłach podniósł się z kanapy zaskakując ją jak nigdy dotąd. Zwłaszcza, że chwilę później zacisnął dłonie na jej szczupłej szyi. Zaskoczona potrafiła tyko ciężko przełknąć ślinę.- Co…co ty robisz?- W odpowiedzi tylko się roześmiał, a potem bez słowa puścił. Jednak dla bezpieczeństwa odsunęła się od niego o kilka kroków tak by jednocześnie być bliżej drzwi powoli rozcierając obolałą szyję.
- Zerem? Zerem?- Powtórzył.- A kim ty jesteś pieprzona dziwko bogatego tatusia, hm? Jakie ty masz osiągnięcie?
- Przynajmniej nie doprowadzam cudzych mieszkań do stanu nieużywalności.
- Nie zapominaj, że to również jeszcze moje mieszkanie.
- Już niedługo. Bo prawnik zapewnił mnie, że w sądzie z powodzeniem będę mogła roznieść cię w proch. I doszczętnie cię rozniosę, rozumiesz? Za to wszystko co mi zrobiłeś zniszczę cię. Obiecuję ci to.
- Zniszczę cię…a to dobre…- Roześmiał się znowu, zupełnie bez jakiegokolwiek sensu, a raczej Julia nie mogła się w nim go doszukać. Musiał oszaleć, pomyślała czując się jeszcze bardziej niepewnie w jego towarzystwie. Nie powinna tu w ogóle przychodzić. A już tym bardziej sama. Co prawda kierowca czekał na nią na dole, ale przecież nie miał pojęcia co się teraz z nią dzieje.- Ta suka też tak mi powiedziała na odchodnym. I udało jej się dotrzymać słowa.
- O czym ty mówisz?
- O tej pieprzonej dziwce, która omotała mojego ojca. Mogłem ją zabić: zmiażdżyłbym ją jak małego robaka a ona błagałaby o śmierć zalewając się łzami tak jak wtedy. A przecież sama była sobie winna. Wiem, że tego chciała ale potem udawała że wcale tak nie było. Prowokowała mnie wiedząc, że byłem w niej zakochany.  
- Jesteś… pomylony.- Powiedziała cicho Julia mając nadzieję, że to nie coś dużo gorszego. Wolała jednak myśleć, że słowa już niedługo jej byłego męża są tylko bełkotem pijanego mężczyzny.
- To ona była pomylona! Zabrała mi wszystko: uczucie ojca, wolność i swobodę. To przez nią stałem się tym kim jestem lądując na dnie.

- To możesz zawdzięczać raczej tylko sobie. A teraz żegnam: jak mówiłam mój prawnik się z tobą skontaktuje.- Dodała na odchodnym Julia pospiesznie wychodząc z mieszkania. A towarzyszący jej śmiech Damiana sprawiał, że na całym ciele czuła rozchodzące się dreszcze strachu i grozy. 

środa, 7 lutego 2018

Nowy początek: Rozdział XXXVII

Witam wszystkich po kolejnej niestety długiej przerwie. Ale z wolnym czasem teraz więcej niż ciężko, dlatego mam nadzieję że uzbroicie się w cierpliwość zamiast złorzeczyć na moją niesłowność :)
PS: To wciąż nie koniec :) Stety lub nie. Miłego czytania ;)

***

Patrząc na dawno niewidzianą matkę Wiktoria zdziwiła się, że niczego właściwie do niej nie poczuła. Żadnej radości, żadnego żalu, bólu ani nawet cienia smutku czy nostalgii. Czasy, kiedy stojąca obok niej kobieta była jej najlepszą przyjaciółką, bezpowrotnie minęły. Ojczymowi mogła wybaczyć, bo mimo wszystko nie zawiódł jej tak bardzo jak matka: wierzyła mu gdy wyznał, że nie poszedł na policję nie chcąc poddać jej dodatkowej traumie jaką byłaby rozprawa sądowa. Poza tym udowodnił to dodając, że jeśli tylko chce, nawet teraz może być jej świadkiem gdyby chciałaby wnieść przeciw Damianowi zarzut. Ale ona…jej własna matka zrobiła coś niewybaczalnego: nie uwierzyła nie dlatego, że jej nie ufała ale dlatego że nie chciała tego zrobić. Bo straciłaby za wiele. Idealna rodzina, nowy status społeczny, zabezpieczenie finansowe, powszechny szacunek i sobotnie wypady z przyjaciółkami do spa…to wszystko znaczyło dla niej więcej niż własna córka. Co zabawne, Beata nigdy nie mogła zrozumieć, że gdyby miała odwagę to zrobić, że gdyby tylko się do tego przyznała Wiktoria potrafiłaby jej darować zwyczajną ludzką słabość i wygodnictwo. Ale nie mogła jej jednak wybaczyć tego wciąż powtarzanego kłamstwa podczas każdych przeprosin i prób zbliżenia się do niej. Chociaż niewykluczone, że może z czasem Beata samą siebie potrafiła przekonać, że o niczym nie wiedziała tak, iż sama w to uwierzyła. W każdym razie teraz to Wiktorii nie obchodziło: może jedynie tylko trochę ciekawiło.
- Przykro mi, ale nie mam teraz czasu.- Odezwała się pewnym i spokojnym głosem. Zamierzała bez dalszego słowa wyminąć matkę licząc, że tak jak zwykle spuści głowę i pogodzi się z porażką, ale ku jej zaskoczeniu Beata Szymborska- Adamczyk jej na to nie pozwoliła wykazując stanowczość, której Wiktoria u niej nie widziała od ponad dziesięciu lat.
- Wiem, że go dla mnie nie masz i z pewnością nigdy nie będziesz miała, ale chciałam z tobą chwilę porozmawiać.
- Nie o to chodzi.- Tym razem Wiktoria z trudem panowała nad irytacją. Nie znosiła tych pełnych cierpiętniczego bełkotu gadek ludzi usiłujących litością wzbudzić u kogoś określoną reakcję.- Mówię poważnie, muszę gdzieś pilne wyjechać.
- Znalazłaś pracę?
- Nie, to sprawa prywatna.
- Kiedy wrócisz?
- Za kilka dni.
- Wiktoria, proszę nie zbywaj mnie już dłużej w tej sposób.
- Naprawdę jestem zajęta do cholery.- Nie mogąc się powstrzymać rzuciła Wiktoria. Potem poczuła się głupio zdając sobie sprawę, że kilka właśnie przechodzących osób- także jej wieloletnich sąsiadów z recepcjonistą na czele siedzącym przy biurku- na nią patrzy. Dlatego dodała już ciszej:- Oddzwonię.
- Wiem, że tego nie zrobisz.
-  Jeśli teraz nie dasz mi spokoju to na pewno tego nie zrobię. Proszę cię, nie urządzaj żadnych scen.
- Proszę tylko o kilka minut twojego czasu, nic więcej. Poza tym…czy ty płakałaś?- Słysząc ostatnie pytanie Wiktoria poczuła zdradliwą suchość w gardle. A że nie miała zamiaru rozpłakać się przed matką tym razem bardziej stanowczo ją wyminęła wchodząc do windy. Ale gdy tamta zrobiła to samo wybuchła złością, która wyparła nagły przypływ smutku:
- Co ty do diabła robisz?!
- Nie zamierzałam robić tego w ten sposób, ale jeśli tylko fortelem mogę porozmawiać z własną córką to…
-…dobrze już.- Wiktoria biorąc głęboki wdech, który pozwolił jej zachować godność i się nie rozpłakać po raz drugi od początku rozmowy spojrzała na matkę jednocześnie wciskając guzik trzeciego piętra.- Masz dwie minuty.- Dodała. Beata nie odzywała się dłuższą chwilę, więc Wiktoria sugestywnych gestem uniesionych brwi dała jej znak by się pospieszyła. Dopiero wtedy przemówiła:
- Ja…ja chciałam ci tylko powiedzieć, że już niedługo nie będę zawracać ci głowy i powracać niczym powtarzający się wyrzut.- Pani Beata skrzywiła się lekko wypowiadając ostatnie słowo. Wiktoria musiała przyznać, że mimo wejścia w wiek średni jej matka wciąż była bardzo atrakcyjną kobietą. Zaraz jednak skarciła siebie za tę myśl, która pojawiła się nie wiedzieć czemu ani po co w jej głowie.
- Czyżby twój bogaty kochanek Sergio wracał do Hiszpanii a ty razem z nim?
- Sergio nie jest moim kochankiem: poślubił mnie miesiąc temu.
- Przyszłaś tu więc po gratulacje?- Spytała retorycznie udając, że to nie zrobiło na niej żadnego wrażenia choć tak naprawdę wiadomość o ślubie matki bardzo ją zaskoczyła.
- Nie, na to nie liczę. Ale miło mi, że choć na tyle interesowałaś się moim życiem by to wiedzieć.
- Stefan kiedyś coś o tym napomknął: nie łudź się że twoje sprawy przez ostatnie lata cokolwiek mnie obchodziły.
- Nawet gdyby tak było nigdy byś się do tego nie przyznała, prawda?- Spytała retorycznie starsza z kobiet. I znów zapadła między nimi cisza, którą przerwał cichy dzwonek windy zwiastujący dotarcie do celu. Chwilę później otworzyły się drzwi.
- Skoro to wszystko, to...żegnam.- Rzuciła na koniec Wiktoria. I choć sama słyszała że zabrzmiało to niezwykle zimno i chłodno to nic nie mogła na to poradzić. Bo jak miałaby niby pożegnać matkę przez którą spieprzyło jej się życie? Do zobaczenia? Przecież to byłoby kłamstwo. Ona nie chciała jej widzieć. Nigdy więcej. I to nawet dla własnego dobra Beaty. Bo dzięki temu mogła ją pamiętać jako wspaniałą młodą kobietę, która po przedwczesnym wdowieństwie sama brała życie za bary doskonale sobie radząc z wychowaniem małej córeczki. Kobietę, która miesiącami mogła nie kupować sobie nowych ubrań byleby tylko kupić ukochanej jedynaczce markowe spodnie czy zabawkę o którą nawet nie prosiła. I która swoje sprawy stawiała na piątym czy szóstym miejscu, bo najważniejsze dla niej było spełnienie się w roli matki i szczęście córki. Ale od wielu lat przed oczami Wiktoria zamiast tego obrazu miała starannie wystudiowany- choć może i nawet prawdziwy- pokutny wyraz twarzy matki gdy po tym co zrobił jej Damian próbowała wybłagać sobie przebaczenie córki. Kiedy ona właściwie przestała mnie kochać, zastanawiała się w duchu Wiktoria. Czy po tym jak całą swoją miłość przelała na nowego męża Stefana? A może to stało się już dużo wcześniej tylko ona była za mała by to zrozumieć? Może tak naprawdę ciągłą troską i prezentami chciała tylko odkupić coś czego nigdy nie czuła do córki? A może- co było najbardziej prawdopodobne- jej miłość nie była na tyle silna by jeszcze raz znaleźć się na finansowym i towarzyskim dnie?
- Nie…zaczekaj, to nie wszystko. Ja…ja chciałam powiedzieć ci coś jeszcze.
- Więc pospiesz się, mówiłam że nie mam czasu.
- Musimy rozmawiać w windzie?
- Tak do cholery bo nie mam zamiaru wpuszczać cię do mieszkania!
- Rozumiem…W takim razie przejdę do rzeczy. Ja…ja jestem chora. Bardzo chora. Zostało mi niewiele czasu.- Tutaj zrobiła celową pauzę najwyraźniej oczekując jakiejś reakcji. Oczywiście nie doczekała się jej. Pewnie dlatego kontynuowała w tym samym żałosnym tonie:- Lekarze nie dają mi więcej niż pół roku życia. To dlatego chciałam się z tobą spotkać.
- Liczysz na moje współczucie?
- Nie.
- Więc? Jakiej niby reakcji po mnie oczekujesz?
 - Chciałam cię tylko po raz ostatni przeprosić, to wszystko. I byłoby cudownie uzyskać w końcu twoje przebaczenie. Wiem, że jestem winna, ale nie wyobrażasz sobie ile przecierpiałam przez te wszystkie lata, jak wielkim bólem napełnia mnie sama myśl o tamtym okresie, jak bardzo karałam samą siebie. I nawet teraz pomimo tego, że proszę o twoje wybaczenie tak naprawdę sama w głębi swojego serca nigdy nie będę umiała sobie wybaczyć.
Mój ból.
Ja cierpiałam.
Karałam samą siebie.
Złość znów stopniowo narastająca w Wiktorii zaczęła przybierać postać furii nad którą ledwie panowała. Bo ona znowu robiła to samo: znów nie potrafiła przyznać się od prawdy na dodatek siebie obsadzając w roli ofiary a jej dając rolę kata. Najpewniej taki właśnie obraz swojej niewdzięcznej córki odmalowywała i wciąż to robi również przed wszystkimi swoimi znajomymi. 

- Więc po jaką cholerę ten cyrk, hm? Po co mówisz mi o swojej rzekomej chorobie, poczuciu winy i bólu który przeżywasz skoro moje „przebaczam” guzik ci da?
-  Chciałam tylko przyjść tu po raz ostatni.- Piskliwy głosik Beaty wwiercał się w głowę Wiktorii powodując niemal fizyczny ból taki sam jak za każdym razem gdy z nią rozmawiała. A to był przecież dopiero początek jej lamentów.- Poza tym moja choroba nie jest rzekoma. Mam zespół Cushinga: to choroba która atakuje wszystkie hormony siejąc spustoszenie w całym organizmie. Jeśli chcesz mogę podać ci namiary na mojego lekarza, on potwierdzi te słowa. I wcale nie oczekuję w ten sposób twojego współczucia: jedyne co próbowałam na tym wygrać to odrobina twojego czasu. A jeśli pytasz po co mi twoje przebaczenie skoro i tak sama sobie nie przebaczę…to może masz rację. Może tak naprawdę przyszłam tu, żeby jeszcze raz móc cię zobaczyć. Swoją jedyną córkę na której nigdy nie przestało mi zależeć.- W oczach Beaty pojawiły się łzy: piękne i…bardzo teatralne.- Najprawdopodobniej po raz ostatni, bo już niedługo będę tak słaba że nie będę mogła chodzić o własnych siłach a wątpię byś to ty miała ochotę mnie odwiedzać w szpitalu…
- Dość.- Wiktoria w końcu dotarła do kresu wytrzymałości. Dłońmi objęła swoją głowę w daremnej próbie pozbycie się z niej słów matki, które niczym sącząca się powoli trucizna pozbawiały ją mentalnych sił. Chwilę później opuściła je razem z ramionami zaczynając zwodniczo cichym tonem:- Czy ty chociaż raz…teraz, w obliczu swojej śmierci nie możesz być choć trochę szczera nawet wobec samej siebie jeśli nie umiesz być szczera wobec mnie? Na dodatek po swoich kłamstwach żądając ode mnie przebaczenia przez co gardzę tobą jeszcze mocniej niż wtedy?
- Ja wcale nie…
- Nie przerywaj mi do diabła, bo mam zamiar powiedzieć to raz, zamiast narażać się na twoje kolejne wizyty. Dlatego słuchaj mnie uważnie, do cholery. Mam już powyżej dziurek w nosie twoich ciągłych wizyt i cierpiętniczych min. Może nawet sama tak już do nich przywykłaś, że stały się częścią ciebie?  Zresztą nieważne. Nic mnie to już nie obchodzi. Ale skoro nie chcesz mi dać spokoju powiem ci dlaczego nie mogę ci wybaczyć.- Mówiąc to Wiktoria zrobiła kilka kroków w stronę Beaty wbijając w nią stalowe spojrzenie.- Nie mogę znieść tego, że tak łatwo wyrzuciłaś mnie na drugi plan po tym jak poznałaś życie w złotej klatce u boku Stefana. I że bojąc się tego stracić samej sobie wmawiałaś że wszystko jest w porządku. Myślisz, że nie wiem że wtedy mi uwierzyłaś? Myślisz, że nie pamiętam twojego przerażonego wzroku gdy ci o tym mówiłam? Ale chwilę później….chwilę później ty tak po prostu się roześmiałaś mówiąc, że mam zbyt bujną wyobraźnię i znów mi się coś przyśniło. Damian podał mi pigułkę gwałtu a ty zamiast zabrać mnie do lekarza na obdukcję tak po prostu się roześmiałaś.
- Wiktoria ja wtedy naprawdę nie…
- Zamknij się.- Uciszyła matkę wciąż tym samym łagodnym, i dlatego jeszcze bardziej okrutnym i bolesnym, tonem głosu przeczącym wypowiadanym przez niego treściom. Potem kontynuowała tak jak gdyby nigdy nic:- Nie musisz zaprzeczać: ja znam prawdę. Ale powinien ucieszyć cię fakt, że miałam masę czasu by się nad tym wszystkim zastanowić, by znaleźć dla ciebie jakiekolwiek usprawiedliwienie. I bardzo mocno się starałam. Naprawdę. To dlatego przez te wszystkie lata pozwalałam się nachodzić myśląc, że w końcu znajdę powód by ci wybaczysz. Że przestaniesz w końcu udawać nieświadomą i wyznasz, że się bałaś prawdy. Tak zwyczajnie i po ludzku bałaś się tego co stanie się z naszą rodziną po tym jak to co zrobił Damian dotrze do prasy czy naszego otoczenia. Że postąpiłaś egoistycznie i nie jak matka. Ale wiesz co? Zamiast tego wciąż tylko słyszę te same podszywane wyrzutami sumienia kłamstwa, w które sama chciałabyś uwierzyć. Ale choćbyś nie wiem ile razy je jeszcze wypowiedziała one nie staną się prawdą, Beata.  Poza tym do furii doprowadza mnie coś jeszcze. Tobie wcale nie chodzi przecież o moje przebaczenie- to chyba jedyne słowa z których przebija prawda pośród tego całego pokutniczego bełkotu- tylko o wizerunek matki jaki istnieje w twojej głowie i w głowach twoich przyjaciół, choć ja sama od dawna nic cię nie obchodzę. Na dodatek masz tupet przychodząc do mnie i licząc na to, że choć pozwoliłaś mnie zgwałcić młodemu chłopakowi fakt, że jesteś śmiertelnie chora wzbudzi we mnie litość dzięki której ci przebaczę. Nawet w swojej przemowie która miała na celu uzyskać moje przebaczenie nie potrafiłaś wyzbyć się egoizmu podkreślając ile bólu przeżyłaś choć to ja zostałam zgwałcona! Więc jak mogę ci to wybaczyć?! Jak, skoro od mojego cierpienia interesuje cię tylko pielęgnowanie swojego wypływającego z niewłaściwych przesłanek? Tak więc naprawdę oszczędź mi dalszych wizyt i odwiedzin. Ja nie mam zamiaru kłamać mówiąc, że jest mi smutno z powodu twojej choroby skoro od dawna jest mi obojętne to czy żyjesz czy nie. I wcale nie mówię tego żeby cię zranić czy dotknąć.- Dodała Wiktoria widząc jak Beata zalewa się szlochem.- Ale taka jest prawda. Bo nie stać mnie na wybaczenie.- Mruknęła jeszcze cicho po czym wyszła z zamykającej się już windy. A gdy matka została za jej drzwiami głęboko odetchnęła. Wiedziała, że mogła być bardziej dyplomatyczne czy eufemistyczna, ale co to by zmieniło? Poza tym postawa matki zadziałała na nią niczym płachta na byka. Nie wspominając o tym, że w głowie wciąż miała myśl o swoim dziecku, które wciąż mogło żyć. Zbierając się w sobie weszła do mieszkania szybko uzupełniając zapas karmy i wody w pojemniku dla Aleksandra. Nie wiedziała jak długo jej nie będzie ale z pewnością jej nieobecność potrwa kilka dni. Patrząc na toczącą się futrzaną kulkę zastanawiała się czy nie wziąć kota ze sobą, ale po chwili zrezygnowała. Miała mało czasu. Poza tym w najgorszym razie mogła poprosić o pomoc Zosię. No i Ksawerego. Na myśl o nim znów bolesny skurcz przeszył jej serce, ale nie poddała się mu. Dziecko, teraz powinna myśleć o dziecku i o spakowaniu się, a nie nieodwzajemnionej miłości. Dlatego weszła do swojej sypialni wyciągając spod szafy tylko trochę zakurzoną walizkę. To dziwne, ale dopiero teraz uświadomiła sobie, że po odzyskaniu swojego ciała nie wznowiła zatrudniania sprzątaczki. Tylko jakie do cholery do miało teraz znaczenie?
I tak piętnaście minut później, zgodnie ze wskazówkami detektywa Markowskiego jechała w kierunku Łodzi nie mając pojęcia co ją tam czeka i czy w ogóle cokolwiek. Wewnątrz siebie czuła jednak podobne uczucie do tego z jakim obudziła się po tamtej feralnej nocy spędzonej z Damianem: wiedziała, że nic już nie będzie takie samo jak przedtem i że jej życie od tej chwili definitywnie się zmieni obierając zupełnie nowy kierunek. Poza tym bała się samej siebie: nie miała pojęcia czy wiadomość o możliwym istnieniu dziecka bardziej ją cieszy czy martwi. Tym jednak postanowiła martwić się dużo później.
W trakcie jazdy zadzwonił do niej Ksawery: zapewne w końcu dotarł do mieszkania nie zastając jej tam. Albo jednak chciał oznajmić, że nie udało mu się znaleźć dla niej czasu. Jeszcze jedna rzecz, która od dziś  nie powinna jej wcale obchodzić. Dlatego ignorując fakt, że prowadzi samochodów, wzięła do ręki telefon pisząc pospiesznego SMS-a o pilnym wyjeździe w sprawach służbowych. A potem wyłączyła telefon.

***

- Cholera, znowu oszukujesz.
- Wcale nie oszukuję.
- Więc jakim cudem udało ci się wygrać?
- Po prostu jestem świetnym strategiem i ekonomistą.
- Tere-fere.- Zosia posłała Arkowi piorunujące spojrzenie ku radości siedzącej obok nich Marii oraz Ignacego. Właśnie grali w niedawno zakupioną planszówkę „Pięć klanów”, która okazywała się być bardzo pasjonującą rozgrywką. Zwłaszcza dla wcześniej wspomnianej dwójki, która rywalizowała ze sobą jak dzieci. Marysia pozwoliła młodszej siostrze i jej chłopakowi jeszcze trochę się podroczyć, ale gdy wrzaski nie ucichały wykorzystała odrobinę swój stan łapiąc się za brzuch.
- Ooooch.- Jęknęła przykuwając uwagę pozostałych. Szczególnie Zosi.
- Miśka co jest? Chyba nie chcesz przedwcześnie urodzić?
- Niee…tylko na chwilę zrobiło mi się słabo. Zakręciło mi się w głowie.- Dla lepszego efektu ciężarna wciąż z zamkniętymi oczami złapała się teraz za głowę.
- Pójdę do kuchni po jakiś kompres.
- Ja w takim razie pokażę ci gdzie go znajdziesz.- Zaofiarował się Ignacy. Maria posłała mu pełen miłości uśmiech: po kilku wspólnych latach porozumiewali się praktycznie bez słów. Gdy zostali sami spojrzała na Arkadiusza, który przyglądał jej się z jawnym zaciekawieniem. Dlatego postanowiła porzucić cierpiętniczy wyraz twarzy i przyjąć nieco wygodniejszą postawę.
- Nagłe ozdrowienie?- Spytał Żyliński nawet nie zamierzając bawić się w takt.
- Coś w tym stylu. – Odparła mu.- Chciałam zamienić z tobą kilka słów.
- Domyśliłem się. Więc?
- Więc, zacznę od tego że miło widzieć Zosię szczęśliwą nawet jeśli uwielbiasz ją czasami drażnić.
- To część naszego stylu bycia.
- Skoro tak mówisz. Rozumiem, że dobrze wam się układa?
- Tak, nawet bardzo. Nie cieszy cię to, prawda?
- Skąd ta myśl?
- Wiem, że zawsze starałaś się chronić Zosię. Nawet zanim jeszcze zdawałem sobie sprawę z jej uczuć pamiętam jak próbowałaś ją swatać z innymi.
- No cóż, jak widać mi nie wyszło.- Skwitowała to tylko popijając łyk lemoniady. Nie zamierzała udawać, że było inaczej.- Dlatego mam nadzieję, że będziesz dla niej dobry.
- Bierzesz na siebie rolę starszego brata?
- A i owszem. Tylko chyba daruję sobie tę część o straszeniu jeśli spadnie jej włos z głowy, bo w obecnym stanie mogę wystraszyć tylko siebie.
- Nie jest tak źle. Wyglądasz kwitnąco.
- Już mi się nie podlizuj. Kiedy jedziecie do rodziców by podzielić się z nimi radosną nowiną?
- Planowaliśmy zrobić to w przyszły weekend.
- Tchórze.
- No cóż, nawet ty musisz przyznać, że twoja mama potrafi być przerażająca.
- Nie tylko potrafi, ale taka jest. Nie bawmy się w eufemizmy. Ale jak ją znam to bardzo się ucieszy.- Oznajmiła, a potem słysząc dochodzące z korytarza głosy zwiastujące nadejście siostry i męża szybko dodała:- Aha, i na koniec taka dobra rada od doświadczonej mężatki: ustąp jej czasami.
- Chodzi ci o to żebym się podkładał w następnej grze?
- Raczej dał jej lekkie fory.
- Nie ma mowy, gramy uczciwie.
- Jak chcesz.- Maria wzruszyła ramionami. Ale pół godziny później śmiała się głośno razem z obejmującą ją Zosią, która wyrażała w ten sposób swoje zwycięstwo. I już wiedziała, że Arek będzie dobrym kandydatem dla jej młodszej siostrzyczki. Co prawda szkoda Ksawerego, ale cóż…ktoś w końcu musiał przegrać.
Kilka godzin później, Zosia z Arkiem niechętnie opuszczali dom Grabarczyków by wrócić do swoich mieszkań. Arek miał jeszcze nadzieję na wspólny wieczór sam na sam, ale podczas drogi powrotnej zauważył, że Zosia w pewnym momencie odpłynęła. Zrozumiał więc, że jest bardzo zmęczona dlatego nawet jej tego nie zaproponował. Zamiast tego delikatnie pocałunkiem obudził ją gdy dojechali na miejsce. Wiele radości sprawił mu jej szeroki uśmiech, który po chwilowym szoku pojawił się na jej ustach. Jej, nigdy nie pomyślałby że coś takiego może sprawić mu aż tyle radości. Masa drobiazgów na które do tej pory nie zwracał uwagi. Jak choćby to, że gdy podczas wizyty u Marysi siedzieli przy stole, Zosia trzymała jego dłoń zupełnie nieświadomie. I wcale jej nie puszczała.
- Już dojechaliśmy?- Jej zaspany głos przypomniał mu jedną z ich wspólnie spędzonych nocy, które do tej pory zatarły mu się w pamięci. Ale teraz dokładnie pamiętał kształt jej bioder czy ciężar piersi, które trzymał w swoich dłoniach. A także jej kuszące usta drażniące jego klatkę piersiową i ramiona. I burzę loków kontrastującą z jej bladą tylko upstrzoną piegami cerą…- Czemu mi się tak przyglądasz?- Nagle zadane pytanie pozwoliło mu otrząsnąć się ze swoich niewłaściwych rojeń. Pokręcił lekko głową.
- Podjąłem kolejną próbę policzenia twoich piegów.- Skłamał.
- Ha, dzięki makijażowi i tak ich nie policzysz. Ach, Marysia wydaje się całkiem żwawa, ale ja nie mogę się już doczekać kiedy zostanę ciocią. Zostało tak niewiele czasu. W dodatku mam zostać matką…
- Hm?
- Chrzestną, nie pamiętasz?
- Pamiętam tylko…- tylko zastanawiam się co by było gdybyś to ty była w ciąży, pomyślał Arek. I przede wszystkim dlaczego ta informacja nie przeraża go aż tak bardzo jak kiedyś.
- Nieważne, głuptasie.- Zosia szybko się roześmiała dotykając ustami jego policzka.- Do zobaczenia.
- Wpadnę do ciebie jutro, dobrze?
- Byle nie za wcześniej.
- Spokojnie, jeśli chcesz możesz mnie nawet przywitać w piżamie. A potem możemy razem kontynuować spanie.
- Zawsze plotłeś takie bzdury czy dopiero teraz?
- Zawsze.
- Aha.
- Ale spokojnie, da się to wyleczyć.
- Doprawdy?
- Tak. Z reguły gdy tylko je urzeczywistniam to przestaję je pleść.- Zosia roześmiała się, ale chwilę później przybrała poważny wyraz twarzy. Potem spojrzała na Arka.
- Wiesz…wczoraj mówiłam poważnie. Nie chcę byśmy się spieszyli.
- Wiem Zosiu, ale chyba nie czujesz się urażona z powodu niewinnych żartów?
- Nie, po prostu nie chcę byś czuł się oszukany.
- Kochanie- Zaczął Arek biorąc w dłonie twarz Zosi.- Nie czuję i nie będę czuł się oszukany. Wiem, że jeszcze mi nie ufasz i minie trochę czasu zanim znów przestaniesz się bać.
- Nie boję się ciebie, ale naszego związku w ogóle.
- Chodzi o mnie?
- O mnie też.
- Chyba nie rozumiem…
- No cóż…właściwie mam na myśli to, że nawet pomimo tej całej historii z zamianą ciał która mnie spotkała i naszego związku jeszcze przed wypadkiem…każdy związek jest trudny i trzeba o niego dbać. A dla obojga z nas będzie to praktycznie pierwszy raz. Ty oczywiście miałeś wiele przelotnych miłostek, ale żadnej dziewczyny na dłużej. Ja z kolej już dwa razy pomyliłam fascynację z miłością.
- Chcesz powiedzieć, że jednak wcale mnie nie kochasz?
- Nie, skądże. Oczywiście, że cię kocham. Miałam raczej na myśli to, że zanim cię pokochałam nawet dobrze cię nie znałam. Zauroczyła mnie powierzchowność, która w twoim przypadku okazała się być zgodna z charakterem. Ale w przypadku Bartosza zwyczajnie zadowoliłam się ochłapami ciesząc się, że ktoś się mną zainteresował. Nie chcę popełnić tego błędu po raz kolejny.
- Nie popełnisz. A raczej nie popełnimy. Myślę, że twoja przemiana paradoksalnie pomogła nam odzyskać siebie i uświadomić swoje błędy. Sama powiedziałaś, że nie wyznałaś mi prawdy bo nie czułaś się wystarczająco silna by odeprzeć moje przeprosiny. Potem często zastanawiałem się co by się stało gdybyś po prostu mi wybaczyła. Czy dalej zmuszałbym cię do ukrywania naszego związku?
- I do jakich wniosków doszedłeś?- Ośmieliła się spytać dziewczyna, gdy jej chłopak wciąż milczał. Nie wiedziała jednak czy chciałaby znać odpowiedź na to pytanie.
- Prawdę mówiąc do żadnych. Bo nie mam pojęcia co by się stało. Nie wiem czy wtedy miałem w sobie za dużo egoizmu by docenić wartość twojego uczucia a gdy po jakimś czasie ty byś się do mnie zniechęciła nie pozwoliłbym ci odejść. Oczywiście teraz serce podpowiada mi, że jednak bym tego nie zrobił, ale wtedy…Ja byłem bardzo niedojrzały. Kiedyś śmiałem się gdy słyszałem jak ktoś mówił, że dzięki jednemu wydarzeniu odmienił się jego sposób myślenia. Byłem zdania, że nikt tak naprawdę się nie zmienia. Ale z własnej autopsji przekonałem się, że to możliwe.
- Bo to nie jest możliwe, Arek. Ale ty się tak naprawdę nie zmieniłeś. Ty po prostu wydoroślałeś. Wciąż jesteś tak samo zabawny, charyzmatyczny i pewny swoich racji do granic nieustępliwości, ale jednocześnie życie nauczyło cię pokory, która nawet teraz bije z twoich słów.
- Jej, nie wiedziałem że uzewnętrznianie się jest takie żenujące.
- No wiesz co?- Parsknęła ze śmiechem Zosia. Arek jej zawtórował. – To tylko dowodzi moich racji.
- Ale wracając do meritum sprawy: ni w ząb nie rozumiem twoich wcześniejszych wywodów…które chyba mają wiele wspólnego z niezgłębioną logiką kobiecego umysłu…
-…Arek…
-…ale i tak nigdy nie pozwolę ci odejść, więc mam to gdzieś. A teraz wysiadaj w końcu zanim zmienię zdanie i nie będę chciał cię puścić.

***
Wiktoria nigdy w życiu nie sądziła że może być aż tak bardzo zdenerwowana jak teraz, podczas gdy czekała na rozmowę z Eweliną Koperek, (a raczej Antoniewicz bo od wielu lat była już mężatką)  w jej własnym domu popijając kubek mało wyrazistej herbaty. Od jej męża dowiedziała się, że kobieta wciąż pracuje w szpitalu jako położna choć z przyczyn prywatnych musiała zmienić miejsce wykonywanego wcześniej zawodu. Wiktoria od detektywa wiedziała, że pod hasłem „przyczyny prywatne” kryło się zbyt wiele pogłosek krążących wokół szpitala dotyczących prowadzenia nielegalnej działalności przez jego pracowników. To dlatego położna zdecydowała się na przeprowadzkę do Łodzi. I zrobiła to w doskonałym momencie, bo niespełna pół roku później w szpitalu warszawskim wybuchła duża afera związana ze skandalem nielegalnego usuwania dziecięcych płodów. Tego jednak pan Koperek jej nie wyznał. Zamiast tego dowiedziała się co nieco o ich zmarłym dziecku- Marcinie-, które przyszło na świat z chorobą genetyczną co mogło mieć związek z dość zaawansowanym wiekiem ciężarnej. Wiktoria jednak nie mogła pozbyć się cynicznej myśli podszeptującej, że choroba dziecka była karą w odwecie za wszystkie dusze dzieci, które w przeszłości podczas swoich zabiegów zabiła.
Ostatnie pół godziny było więcej niż niezręczne, bo choć starzec miał naturę gawędziarza i bez problemów dzielił się z nią swoimi sekretami (a ona głupia bała się, że nie nikt nie udzieli jej żadnych informacji), to w końcu poczuł się bardzo zmęczony bo zasnął na swoim fotelu przy nieznanym sobie gościu. Wiktoria nie wiedziała wówczas co zrobić: była obca i powinna wyjść, ale wedle zapewnień mężczyzny jego żona miała wrócić do domu 20 minut temu. Mogła oczywiście przyjść tu jutro, ale odkąd  uchylony jej został rąbek tajemnicy każda upływająca minuta była dla niej torturą.
W końcu jednak cierpliwość opłaciła się, bo kwadrans później usłyszała dźwięk przekręcanego zamka a po nim wesołe szczebiotanie.
- Halo, Henryku. Już jestem. Co dobrego przyszykowałeś na obiad, bo….- Dźwięk głosu małżonki najwyraźniej pobudził staruszka, który ocknął się w swoim fotelu. Potem spojrzał na nią, jakby z zawstydzeniem po czym podniósł się z fotela.
- Zwyczajną jarzynową.- Odkrzyknął żonie.- Ale zjesz później. Mamy gościa. Twoja przyjaciółka przyszła nas odwiedzić.
- Przyjaciółka?- Pytającym tonem powtórzyła kobieta wychodząc z korytarza do przejścia niewielkiego pokoju, w którym siedziała  Szymborska.
- W zasadzie to jestem tylko dobrą znajomą…- Wiktoria poczuła, że lekkie nagięcie prawdy nie było dobrym pomysłem gdy tylko spojrzała w twarz Eweliny. To dziwne, ale aż do tej pory nie potrafiła sobie przypomnieć szczegółów jej fizjonomii; tym bardziej po upływie ponad dziesięciu lat. We wspomnieniach była tylko głosem albo rękami które wstrzykiwały jej kroplówkę. Ale teraz, tylko pobieżne spojrzenie pozwoliło jej przypomnieć sobie cały przeżyty koszmar. I fakt, że kobieta która z zimną krwią pomagała przeprowadzać zabiegi aborcyjne nie może być tak naiwna i dobroduszna jak jej mąż.
- Przepraszam, wiem że pewnie mnie pani nie pamięta. Byłam pani pacjentką…wiele lat temu. Czy mogłybyśmy porozmawiać?
- A czego będzie dotyczyła ta rozmowa?
- Mojego…czegoś dla mnie istotnego. Najlepiej w cztery oczy.
- W takim razie ja odgrzeję zupę, kochanie.- Zaoferował się Henryk. Gdy zostały same Wiktoria podjęła swoją opowieść starając się przedstawić swoją sprawę w sposób szybki i rzeczowy. Jednak już po paru zdaniach zrozumiała, że popełniła kolejną gafę. Spojrzenie Eweliny wyraźnie mówiło, że nie chce wracać do przeszłości co zresztą sama jej zakomunikowała:
- Proszę wybaczyć, ale nie mam pojęcia o czym pani mówi.
- Niech mnie pani posłucha: nic mnie nie obchodzi kogo pani w przeszłości zabiła albo skrzywdziła; chcę tylko wiedzieć co stało się z dzieckiem które wtedy pani dałam.
- Jak pani śmie tak mnie oczerniać?! Nigdy nie przeprowadzałam żadnych aborcji: wręcz przeciwnie pracuję jako położna i pomagam dzieciom przychodzić na świat. Proszę stąd wyjść.
- Przepraszam, nie o to mi chodziło. Ja tylko…
- Proszę opuścić mój dom zanim wezwę policję.
- Pani Ewelino, chcę tylko wiedzieć co stało się z  moim dzieckiem.
- Ja nie mogę pani w tym pomóc. Żegnam.
- Wiem, że ono…że moja córka żyje. Wynajęłam detektywa. Nie chcę w jakikolwiek sposób pociągać panią do odpowiedzialności prawnej….
- Czy pani jest głucha? Już mówiłam, że nie mam pojęcia o pańskim dziecku. Myli mnie pani z kimś. I proszę nie podnosić głosu.
- W takim razie proszę przestać udawać albo poinformuję pani męża o całej sprawie. Tego pani chce?- Wymowna cisza powiedziała jej więcej niż słowa. Wiktora w duchu pogratulowała sobie nie dając poznać po sobie radości jaką poczuła. Rozgrywka w końcu jeszcze nie była wygrana.
- Dobrze, ale nie tutaj.- Usłyszała w końcu cichy głos Eweliny Antoniewicz.- Mogę się z panią spotkać wieczorem. I nie we własnym domu.- Żeby mieć czas na wymyślenie wiarygodnej bajeczki, pomyślała Wiktoria ale na głos powiedziała:
- Niestety to niemożliwe. Ale możemy na chwilę wyjść na spacer. Albo rozmawiać tutaj przy panu Antoniewiczu.- Rozgniewała ją, widziała to wyraźnie. To świadczyło o tym, że jej córka wciąż musi żyć skoro to było dla niej aż takie ważne. Inaczej nie spowodowałaby aż takiej złości. Tylko jak zmusi ją do powiedzenia gdzie może być jej malutka córeczka? Detektyw miał trzy tropy, jednak wiązały się ze sprawdzaniem ich i dokładną weryfikacją a co za tym idzie utratą masy czasu. Poza tym Ewelina mogła ostrzec przyszywaną rodzinę dziewczynki. Czy więc podjęła złą decyzję pragnąc bezpośredniego starcia? Może powinna przyjąć inną strategię? Zagrać na emocjach lub odwołać się do jej rodzicielskich uczuć? Tyle, że Wiktoria jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić by kobieta biorąca czynny udział w wielu aborcjach mogła wykazywać się głębią uczuć. Inaczej nie potrafiłaby wykonywać swojego zawodu.
- Dobrze.- Usłyszała w końcu Wiktoria słowo wypowiedziane bardzo niechętnym głosem.- A więc zapraszam, za domem mamy małą altankę. Tam będziemy mogły spokojnie porozmawiać.

***
Szlochała bardzo długo nie mogąc się opanować; właściwie sama nie wiedziała dlaczego. Przecież usłyszała tylko całą prawdę. Bolesną a wręcz druzgocącą, ale prawdę. Głupcem jest jednak ten kto myśli, że prawda wyzwala. Tak naprawdę pozwala tylko dostrzec jak małostkową mamy naturę albo jak wiele błędów popełniliśmy. Błędów, których nie można naprawić.
- Przepraszam, dobrze się pani czuje?- Niespodziewany głos, który rozległ się obok niej uświadomił Beacie Szymborskiej- Adamczyk, że już nie jest w windzie sama. Pospiesznie przetarła więc otwartą dłonią oczy. Potem spojrzała na młodego mężczyznę w długich włosach niedbale związanych w kucyk. To było pierwsze co rzuciło jej się w oczy.- Proszę pani? Mogę jakoś pomóc?
- Ja…nie, dziękuję.
- Na pewno dobrze się pani czuje?
- Tak…to znaczy nie. Ale nie sądzę by akurat pan mógł coś naprawić. Zwłaszcza, że przyczyna mojego smutku wydarzyła się już dawno temu.
- Ach…- Mrugnął niezdarnie Ksawery rozumiejąc co oznacza czarny kolor kostiumu wytwornej kobiety.- Straciła pani kogoś.
- Czy straciłam? Właściwie tak.- Szepnęła jakby do siebie. Potem jeszcze raz spojrzała na nieznajomego.- Przepraszam, nie będę zabierać panu czasu i blokować wjazdu.
- Na pewno nie potrzebuje pani pomocy?
- Nie, dziękuję.- Odparła jeszcze kobieta po czym wyszła z windy. Poczuł jakąś dziwną myśl, że gdzieś już ją widział, ale była tak niedorzeczna, że szybko ją porzucił. Gdy w końcu został został sam, po raz kolejny wykręcił numer Wiktorii. A jej komórka wciąż nie odbierała. Nie był zmartwiony, ale zaczął się niepokoić. Wiktoria potrzebowała jego pomocy, a zdawkowa wiadomość o wyjeździe właściwie niczego nie wyjaśniała. Czyżby znalazła nową pracę? A może po prostu chciała go zobaczyć, ale rzeczywiście coś jej wypadło? Nie miał pojęcia, dlatego przyjechał pod jej mieszkanie. Gdy jednak kilka minut później okazało się, że jest puste postanowił wrócić do siebie.
Gdy jakąś godzinę później zadzwonił klient zgłaszając nowe zamówienie na stronę internetową a on wszelkie szczegóły notował w swoim małym notesie, nie zauważył niczego szczególnego. A już tym bardziej braku niewielkiego zdjęcia o którym dawno już zdążył zapomnieć.

***
Żyła.
Jej córka żyła i w tej chwili mieszkała w północnej części łodzi u rodziny kuzynki Eweliny Antoniewicz, Agnieszki która 3 lata temu zmarła. Dziewczynka mieszkała więc ze swoimi dziadkami, bo mąż Agnieszki jak wyjaśniła jej położna gdy został wdowcem nie chciał zajmować się przybłędą.
- Stefan chciał mieć potomków i przez lata starali się z Agą o dzieci. Ale ona zawsze marzyła o dziecku. Lubiła dzieci i nieustannie chciała z nimi przebywać. Często chodziła na spacery do parków i placów zabaw byleby móc tylko je obserwować. O takich jak ona mówi się często stworzony do macierzyństwa. I Agnieszka rzeczywiście taka była. Tyle, że Bóg poskąpił jej tej łaski jak to często w życiu bywa, bo nie mogła donosić ciąży: za pierwszym razem poroniła w ósmym, potem dwunastym i kolejno w piętnastym tygodniu. Ostatni raz zdarzył się niespełna miesiąc przed twoim porodem, dlatego gdy zostawiłaś tę wiadomość o tym bym zaopiekowała się twoim dzieckiem od razu pomyślałam o niej. To znaczy kilka dni później gdy okazało się, że Kinga jednak nie umrze.
- Kinga?- Wyszeptała Wiktoria.
- Tak nazwała ją Agnieszka. Ale sama nie wiem jak to dziecko przeżyło: naprawdę uważałam, że powinna umrzeć dla swojego własnego dobra. To przecież była końcówka szóstego miesiąca. W całej swojej wieloletniej karierze nie spotkałam się z tak wczesnym wcześniakiem, który zdołałby przeżyć więcej niż dobę albo kilka godzin. To po prostu za wcześniej dla jego mózgu, organów wewnętrznych czy dróg oddechowych. I nie da się naprawić tych zmian, są praktycznie nieodwracalne, a przynajmniej tak się we współczesnej medycynie uważa. Bo nawet jeśli fizyczne mankamenty pozwoliłyby takiemu wcześniakowi na funkcjonowanie to nie do końca ukształtowany mózg albo płuca…nie wiem co za cud sprawił, że Kinga jednak przeżyła. Oczywiście teraz, z biegiem lat medycyna się rozwinęła i uratowanie dziecka w dwudziestym czwartym a nawet trzecim tygodniu ciąży wydaje się być możliwe, ale jednak mimo wszystko jest to bardzo trudne.
- To znaczy, że ona…że Kinga nie do końca…czy ona jest kaleką?
- Kinia? A skąd. Nie znam bardziej żywego dziecka od niej: co prawda nie może uprawiać żadnych sportów z powodu astmy: to właściwie jedyna z konsekwencji przedwczesnego porodu jaką u niej dostrzegam. Fizycznie.
- A…psychicznie?
- A psychicznie to szkoda gadać. To najbardziej nierozgarnięte dziecko jakie znam: istny tajfun i wariatka. Ale spokojnie, mówię to w dobrym tego słowa znaczeniu. Psychicznie też z nią wszystko w porządku. Dlatego powiedziałam, że to prawdziwy cud.
- Ma pani jakieś jej zdjęcie?
- Tak, ale nie zamierzam ich pani pokazywać. Opowiedziałam pani prawdę wyświadczając przysługę której nie musiałam robić, dlatego mam nadzieję że pani spełni moją. Proszę zostawić tę sprawę.
- Słucham?
- Kinga straciła kobietę, którą ona sama i reszta świata uważała za swoją biologiczną. Potem również ojca, który jako jedyny oprócz mnie i pani teraz zna prawdę o tym iż jest dla niej obcym człowiekiem, ale ona jest przekonana że tata po prostu ją porzucił. Wie pani jaki to ciężar dla dziecka a tym bardziej dojrzewającej panny? Dlatego niech pani pozwoli by w spokoju wychowywała się u dziadków. Tam jest szczęśliwa. Proszę więc pozwolić jej taką pozostać. Poprosiła mnie pani o to ponad dziesięć lat temu i zamierzam dotrzymać słowa. Ale musi mi pani w tym pomóc.
- Ale ja nie mogę teraz tak po prostu dać sobie z tym spokoju. Nie po tym co usłyszałam.
- Ha, doskonale o tym wiem. Myśli pani, że jest pierwszą która przychodzi do mnie dowiedzieć się co stało się z jej dzieckiem? Wiele razy na aborcję było za późno, więc takie noworodki odsyłałam potem do domu dziecka. A po latach ich matki powodowane wyrzutami sumienia albo spóźnionym instynktem kontaktowały się ze mną prosząc o jakiekolwiek informacje. Ale ja nigdy się nie ugięłam. Nie dawałam im ich.
- Więc czemu powiedziała pani prawdę mi?
- Miałam w swoim życiu tysiące pacjentek. Tysiące. I wcale nie przesadzam. Odbierałam czasami po dwa lub trzy porody dziennie, a w weekendy…sama pani wie czym się zajmowałam. I może mi pani nie uwierzyć, ale mimo to i mimo upływu czasu wciąż pamiętam młodą szczupłą brunetkę leżącą na szpitalnym łóżku. A także jej martwe spojrzenie.- Dodała patrząc prosto w oczy Wiktorii.- Spojrzenie zupełnie inne od tego którym teraz pani na mnie patrzy. Poza tym pamiętam co panią spotkało: pamiętam tego ważniaka w garniturze który przychodził cię odwiedzać oraz twoją pożal się boże lamentującą matkę. Niech pani powie, oskarżyła pani tego który panią skrzywdził?
- Na to zabrakło mi odwagi. A potem…dopiero po wielu latach zrozumiałam że nienawiść nie pozwala mi zapomnieć o przeszłości. I chyba…chyba zdołałam się z tym pogodzić.
- No cóż tak to jest, że winę ponoszą najbardziej bezbronni. Ale mimo to proszę o spokój dla Kingi. Ona nawet nie wie o pani istnieniu.
- Nie chcę rujnować jej życia. Chcę tylko ją poznać, nic więcej.
- Więc co jej pani powie, hm? Że jest przyjaciółką jej zmarłej mamy? I że tylko przez przypadek wygląda pani identycznie jak ty?
- Naprawdę jest do mnie podobna?- Przerywanym ze wzruszenia głosem spytała Wiktoria. Ewelina w geście bezsilności na chwilę przymknęła oczy.
- Nie uda mi się pani odwieść od tego pomysłu, prawa?
- Nie.
- Ma pani rodzinę?- Choć nagła zmiana tematu zaskoczyła Wiktorię odparła zgodnie z prawdą;
- Nie.
- Męża albo stałego partnera?
- Nie.
- Tak też myślałam. Była pani za dobrą dziewczyną by móc udźwignąć to co cię spotkało, ale mimo wszystko miałam nadzieję że pani się uda.
- Ma pani o mnie mylne zdanie.
- Nie sądzę. Wiele w życiu widziałam. A teraz chodźmy do domu. Skoro i tak pani pojawienie się rozpęta burzę to równie dobrze może pani zostać jeszcze trochę. I może znajdę parę zdjęć Kingi.