Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Nowy początek: Rozdział XXXVI

Witajcie :) Z góry spojleruję, że jednak nie udało mi się zamknąć całego opowiadania w tej części. Dlatego nie będzie ona ostatnią (wolę już kolejny raz nie zapowiadać, że ta będzie przedostatnia, bo a nóż znowu "popłynę" i znów rozwlekę dalszą część na kilka epizodów). W każdym razie tak jak uprzedzałam, ta część jest sporo dłuższa od poprzednich, więc szykujcie się na długą lekturę. Miłego czytania :)

DWADZIEŚCIA DWA TYGODNIE PO WYPADKU

Tylko trzy rzeczy potrafiły wkurzyć Zofię Niemcewicz doprowadzając niemal do furii: nadopiekuńczość matki, niesprawiedliwe oskarżenia oraz podniesiona deska od sedesu w toalecie (Choć przez jakiś czas dzieliła mieszkanie z dwoma facetami nigdy nie zdołała się do tego przyzwyczaić.). Jednakże dzięki wyjazdowi na Mazury odkryła jeszcze jedną: były nią komary. Te małe krwiożercze istotki atakowały chmarami wciąż brzęcząc jej nad uchem i nie pozwalając skupić się na wieczornym ognisku i wspólnym biesiadowaniu. No bo jak tu wyśpiewywać stare polskie przeboje w akompaniamencie gitary skoro jakaś niewielka bestia właśnie wysysa ci życiodajną krew z ręki lub nogi? Na dodatek już drugiego dnia okazało się to być wesołą anegdotką wśród reszty obecnych tu pracowników. Ta, naprawdę to strasznie zabawne, że jakieś 70% wszystkich komarów zawsze zlatywało się tylko do niej. Po prostu boki zrywać. To dlatego w ogóle nie miała humoru. A przynajmniej tak sobie to tłumaczyła. Bo na pewno nie miało to nic wspólnego z wyśmienitą zabawą Arka, który nic sobie nie robił z jej obecności zupełnie ją ignorując (a raczej traktując obojętnie jak zwyczajną koleżankę z pracy), chociaż jeszcze niedawno mówił, że będzie o nią walczył. Albo tym, że damska część załogi gdziekolwiek się znajdował wciąż tylko chichotała albo wpatrywała się w niego jak w obrazek dosłownie spijając każde słowo z jego ust. To było dla niej paradne. A nawet bardziej: uważała to za wyjątkowo żałosne. Dla niej Arek mógł sobie robić co chciał- w końcu nie byli sobie już niczego winni, ale one? Przecież Marcelina w pracy rzadko kiedy się uśmiechała a teraz zachowywała się jakby była na dyskotece a nie wyjeździe firmowym służącym integracji z nowymi pracownikami. A przecież ona z Arkiem się do nich nie zaliczali. Nie mieli więc po co się ze sobą jeszcze bardziej integrować.
- A co mnie to zresztą obchodzi.- Mrugnęła do siebie z irytacją wcierając kolejną porcję żelu przeciwko komarom słuchając kolejnego wybuchu perlistego śmiechu. Boże, one już nawet śmieją się sztucznie, myślała.
- Co masz taką kwaśną minę?- Z zadowoleniem zauważyła, że ktoś w końcu zaszczycił część stołu (czyli miejsce gdzie się aktualnie znajdowała) swoją obecnością a nie tłoczył się wokół altanki z grillem. Nawet jeśli to był „tylko” Paweł, czyli nowy pracownik banku, którego nazwy stanowiska w tej chwili nie pamiętała. Ale za to był bardzo sympatyczny jak zdążyła się już przekonać.
- Komary.- Odparła tylko nie do końca z prawdą.
- Ach, pomóc ci z tym?
- Hm? A nie, nie poradzę sobie.
- Ramiona też?
- No skoro już tu jesteś.- Wzruszyła ramionami mówiąc sobie, że nie zgodziła się na to tylko dlatego, że Arek mógł ją ze swojego miejsca doskonale widzieć. Ani dlatego, że jeszcze niedawno był zazdrosny o Pawła bo umówiła się z nim na jedno spotkanie po pracy. Po prostu potrzebowała pomocy, po cóż było to roztrząsać? Co z tego, że przecież miała na sobie cienką kurtkę i specjalnie musiała ją zdjąć by Paweł mógł posmarować jej szyję?
Myśląc o Arku przeniosła spojrzenie na altankę. Uśmiechnęła się widząc, że Żyliński akurat na nią spojrzał po czym szybko przeniósł wzrok na coś innego. I o ile mogła zauważyć z takiej odległości, to zacisnął wtedy mocniej szczękę. Dobrze, nawet bardzo dobrze. Niech sobie nie myśli, że ją cokolwiek obchodzą jego nowe polowania. Nagle poczuła, że dłonie Pawła zwiększają zasięg nie tylko na dół, ale i po bokach niebezpiecznie zaczynając przypominać raczej pieszczotę niż próbę pomocy w rozprowadzeniu maści na komary.
- Już wystarczy, dzięki.- Oznajmiła wtedy stanowczo jednocześnie wstając z ławki.- Wrócę na chwilę do pokoju odnieść żel.
- Nie musisz, przecież możesz go gdzieś tutaj postawić. Potem go zabierzemy.
- Nie, wolę go nie zgubić. Ten jest najbardziej skuteczny, więc nawet zakup nowego nic nie pomoże. Zwłaszcza na takim pustkowiu.- Argumentowała po czym bez słowa więcej odeszła oddychając z ulgą. Jezu, co było nie tak z tymi facetami co? Czy nawet niewinna prośba o posmarowanie ramion musiała od razu oznaczać masaż i wstęp do czegoś więcej? Czy to musiało zwiastować flirt i przyzwolenie na niewinne obmacywanki? Naprawdę nie mogło to być po prostu tym czym było w istocie? Ciężko westchnąwszy powstrzymując się od krzyku w końcu doszła do swojego pokoju. Na kilka minut rozłożyła się na łóżku myśląc o tym, że przecież niedługo będzie dzielić to pomieszczenie z kokietującą Arka Marceliną.- Jezu, czy ja naprawdę kiedyś zaliczałam ją za jedną z najbardziej normalnych dziewczyn w Krezus Banku?- W końcu nie mogąc się powstrzymać wypowiedziała te słowa do siebie na głos. - To takie zabawne Areczku, no opowiedz coś jeszcze, ha ha ten dowcip jest taki śmieszny.- Powtarzała lekko podwyższonym głosem parodiując swoją koleżankę.- Jak niewiele tym głupim facetom trzeba. Wystarczy się trochę powdzięczyć, pouśmiechać i przytakiwać mówiąc jacy to oni nie są mądrzy  a już jedzą ci z ręki. Czemu ja tak nigdy nie robię?
- Bo w szkolnym przedstawieniu nie umiałaś nawet przekonująco zagrać drzewka a co dopiero wytrawnej uwodzicielki.- Ku jej zaskoczeniu gdzieś niedaleko niej rozległ się męski głos. Irytująco znajomy.
- Co…?- Mrugnęła już ciszej nie mając pojęcia co się dzieje. Jednak już po chwili zrozumiała zdając sobie sprawę ze źródła dźwięku.
- Radziłbym ci nie gadać do siebie przy otwartym oknie. A tym bardziej tak się wydzierając.- Powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Arek. Zirytowana i lekko zawstydzona Zosia podeszła do okna pośród ciemności odnajdując jego postać.
- A ja tobie nie podsłuchiwać.- Oznajmiła kategorycznym tonem po czym zamknęła rozchylone okno i naciągnęła zasłony. Była na siebie wściekła za ten głupi wybuch. Poza tym nie wiedziała ile on słyszał. A jeśli zrozumiał, że mówiła o Marcelinie? Albo domyślił się, że ona sama była o niego zazdrosna?- A co mnie to zresztą obchodzi?- Spytała na głos jednak już o wiele ciszej niż poprzednio mimo iż okno było już zamknięte. Potem wzięła z szafki dodatkowy sweter i wyszła na zewnątrz z zamiarem powrotu do grupy znajomych z banku. Arek wciąż stał niedaleko wyjścia do pensjonatu i jednocześnie jej okna do pokoju, który znajdował się na parterze. Przy tym gwizdał sobie coś pod nosem.
- Myślałem, że już nie wrócisz.
- Niby czemu?
- Nie wiem.- Wzruszył ramionami.- Może dlatego, że nie wyglądało na to że dobrze się bawisz.
- Więc masz złe informacje, bo bawię się świetnie.
- Serio? Jakoś nie widać.
- Nie muszę się od razu szczerzyć jak ty.
- Jesteś na mnie zła?
- Oczywiście, że nie.
- Więc skąd ten ton?
- Znikąd. A ty co prowadzisz przesłuchanie czy jak?- Spytała sama słysząc w swoim głosie irytację. Na dodatek uśmiech Arka sprawił, że miała ochotę palnąć go czymś przez głowę. Och, jak ona go nie znosiła…a przynajmniej w tej konkretnej chwili. By choć trochę się uspokoić zaczęła iść w kierunku altanki i wciąż grillujących pracowników z Krezus banku. Niestety Żyliński zaczął robić to samo.
- Nie prowadzę, ale mogę je przeprowadzić podczas spaceru jeśli chcesz.
- Spaceru?- Przystanęła przyglądając się mu uważnie.
- Tak, jestem pewny że znajdzie się paru chętnych. Marcelina wspominała, że takie nocne wyprawy w grupie są przednią rozrywką.
- Ach tak.- Niemal wycedziła przez zęby w ostatniej chwili się pilnując. Marcelina. Chyba naprawdę ją polubił i chciał by była o nią zazdrosna. Poza tym co ona sobie niby myślała? Że zaoferuje jej romantyczny spacer tylko we dwójkę podczas wyjazdu integracyjnego albo w ogóle?- Ja mogę iść, zobaczymy jak reszta.
- Jasne.
I tak, już pół godziny później praktycznie całą grupą- wykruszyła się tylko najstarsza pracownica banku pani Jadwiga tłumacząc się zmęczeniem oraz nowy informatyk, który nieźle miał już w czubie, spacerowali wokół jezior kompletnie nie wiedząc gdzie idą ani po co. Nie musieli jednak martwić się nieznajomością terenu: już kilka godzin wcześniej okazało się że jeden z nowych pracowników Artur pochodzi z Mazur.
W pewnym momencie, po ponad godzinie, rozmowy i śmiechy zaczęły stopniowo zanikać a ich miejsce zajęło zmęczenie i zniechęcenie z powodu coraz chłodniejszego wieczornego powietrza. Dochodziła pewnie północ gdy Paweł dla żartu zaproponował zakład.
- Kto jest chętny do wskoczenia do jeziora i przepłynięcia go do tamtej wysepki?- Spytał w pewnym momencie gdy znajdowali się niedaleko malowniczego jeziorka na środku którego znajdował się niewielki pasek lądu przypominający właśnie swoim wyglądem wyspę.
- Nie pleć głupstw jest za zimno.
- Pogięło cię?
- To może ty Pawełek?
Jak zwykle w takich sytuacjach rozległy się głosy sprzeciwu. Jednakże gdy stawką były pieniądze które każdy coraz chętniej dokładał do puli zaczęło robić się ciekawiej. Zgłosiło się nawet trzech kandydatów, a po namowach i prowokacji Marceliny również Arek dał się namówić na tę zabawę. Zdecydowano więc, że zwycięży ten kto najszybciej przypłynie na wysepkę i z powrotem na dowód przynosząc rosnącą na wyspie garść trawy. I dziesięć minut później, cała czwórka kandydatów rozebrana z wierzchniego odzienia czekała na rozkaz do wypłynięcia trzęsąc się z zimna. Ubawione dziewczęta z kolei rozpoczęły odliczanie.
Zosia nie brała w tym aktywnego udziału, choć w głębi ducha być może w innym nastroju świetnie by się bawiła podczas takich wygłupów. Zwłaszcza gdy Darek, jeden z uczestników „wyścigu” zaledwie po wejściu do wody na wysokości pasa, kilkakrotnie przeklinając pod nosem zdecydował się na zawrócenie.
- Ta woda jest piekielnie zimna!- Jęczał z powrotem ubierając kurtkę w odpowiedzi na buczenia dziewczyn jakby to miało być usprawiedliwienie.
- Więc nici z nagrody. Ciekawe kto wygra? Paweł, Arek czy Artur.- Stwierdziła Marcelina bezskutecznie wypatrując w ciemności płynących mężczyzn by wybadać kto na razie wygrywa pojedynek.- Na kogo stawiasz Zośka?- Po chwili podeszła do zaskoczonej Zosi kierując do niej to pytanie.
- Skoro Artur jest stąd to pewnie ma największe szanse.- Odparła wzruszając ramionami dopiero teraz zdając sobie sprawę  z niebezpieczeństw, które mogą spotkać trzech pływających mężczyzn. W końcu było ciemno, dwóch z nich kompletnie nie znało terenu po którym płynie, nie wspominając już o chłodnej wodzie. Bo mimo iż jak na pierwsze dni maja w ciągu dnia temperatura była dość wysoka, to jednak nocą niebezpiecznie zbliżała się do zaledwie trzech czy czterech stopni. Co zrobią jeśli któregoś z nich złapie skurcz? Albo zwyczajnie poczują się gorzej? W końcu każdy wypił przynajmniej po dwa piwa…By dłużej nie stresować samej siebie straszliwymi scenariuszami postanowiła skupić się na rozmowie.
- Może i tak. Ale wydaje się, że Paweł z Arkiem świetnie pływają. Co myślisz?
- No…chyba tak.
- Pytam, bo podobno mieszkacie z Arkiem razem jako przyjaciele.
- Mieszkaliśmy, teraz już od jakiegoś czasu nie.
- I naprawdę nic między wami nie było? No bo wiesz, chodziły różne plotki…
- Może powiesz wprost co chcesz wiedzieć?
- Bo ty i on…nic was nie łączy? Bo wiesz jeśli tak to nie chciałabym się wtrącać, ale jeśli nie…No bo wiesz, on mi się bardzo podoba. Zresztą podobał mi się od samego początku, ale dopiero teraz jakby…No bo zauważyłaś, że dziś ze mną flirtował, prawda?- Zosia co prawda tego nie zauważyła, ale za to spostrzegła że jeśli tamta jeszcze raz rozpocznie zdanie od słów „no bo” to po prostu nadepnie jej na stopę. Dlatego nie czekając na dalsze wywody swojej rozmówczyni odparła:
- Rozumiem, ale zapewniam że jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Świetnie. Więc nie obrazisz się jeśli ja  i on…?
- Jasne.- Przytaknęła. Nie miała tylko pojęcia czemu musiała przy tym wysilić się na sztuczny uśmiech. Syndrom psa ogrodnika czy co?
Dokładnie w tej chwili jedna z dziewcząt zauważyła, że chłopaki zawracają już z wysepki. Z powrotem skupiono się więc na obserwacji wody, która zaczynała być coraz bardziej wzburzona zwiastując, że płynący są coraz bliżej lądu. Damska część widowni zaczęła skandować męskie imiona dopingując do walki o nagrodę. Zosia jednak tego nie robiła. Wpatrywała się tylko w dwie męskie sylwetki. Tylko gdzie była trzecia?
Jak słusznie przewidywała Zosia, zwyciężył Artur za którym płynął Paweł. Arka jednak nie było widać. Początkowo nikt się tym zbytnio nie przejmował gratulując zwycięstwa Arturowi, ale gdy po kilku minutach Żylińskiego dalej nie było widać, w oczach niektórych zaczął być widoczny niepokój.
- Chyba dopłynął z wami do wyspy, prawda?- Pytała Marcelina pływających.
- No tak, był nawet pierwszy. Potem zaczął zawracać.- Odpowiedział po raz kolejny Paweł.
- Więc czemu go tu nie ma?
- A bo ja wiem?
- Trzeba go szukać.
- Zadzwonić na policję.
- Nie, on pewnie robi sobie z nas jaja gdzieś się czając. Tak jak w tych wszystkich głupich amerykańskich filmach.
- Ma ktoś normalną latarkę a nie tylko tę w telefonie? One mają mały zasięg.
- Boże a jeśli utonął?!- Jęknęła któraś z kobiet.
- Wypluj to słowo.
- Ale nie ma go już pięć minut, a chłopaki mówili że wypłynął przed nimi z wysepki. Nikt nie jest w stanie wytrzymać tyle pod wodą.
- Przestań krakać Malwina. On pewnie jeszcze płynie.
- Gdzie? Woda się przecież nie rusza. Ani niczego nie słychać.
Rzeczywiście. Gdy niemal jednocześnie zamilkli nasłuchując, nie dało się usłyszeć żadnego najmniejszego plusku wody. Zosia przełknęła ślinę. Jej intuicja nie raz jej pomogła, a przed wyścigiem miała bardzo złe przeczucia. Nie chciała jednak bawić się w starą moralizatorkę prawiąc kazania dwudziesto lub nawet trzydziestokilkulatkom. Byli już od dawna dorośli. Poza tym wierzyła, że gdyby jezioro naprawdę było niebezpieczne to Artur nie wyraziłby zgody na tę przeprawę. Mimo to teraz odciągnęła go od grupy pytając:
- Czy jezioro było bardzo muliste? Albo rosła tam jakaś bujna roślinność umożliwiająca zaplątanie się w niej? Jak głęboko znajduje się najgłębsze miejsce?
- Jakieś dwa, dwa i pół metra, chociaż tylko na odcinku jakichś pięciu metrów wszerz. Ale nie jest tam mulisto. I nie ma żadnych roślin.
- A jeśli złapał go skurcz? Słyszałeś coś? Może wołał o pomoc…
- Nie wiem, starałem się płynąć szybko a bliżej brzegu, mniej więcej od połowy słyszałem już tylko krzyki dziewczyn. Nawet gdyby Arek krzyczał to bym go nie usłyszał.- Tym razem przełknięcie śliny było prawie niemożliwe. W głowie pojawiły jej się wizje: ta jak opowiada o przypadkowej śmierci syna państwu Żylińskim, jak Mazury stają się sławne dzięki utonięciu jednego z turystów. I jak powtórna antyreklama niczym fala zaleje opinię o Krezus Banku gdy okaże się że to się stało podczas integracyjnego wyjazdu. Najbardziej bolesna była jednak ta w której nigdy go już nie zobaczy.
- Niech cię diabli, idioto. Arek! Arek!- Nawoływała go tak jak reszta nie bacząc na to, że zbliżyła się tak blisko krawędzi jeziora że praktycznie brodzi w wodzie po kostki. Nie czuła jednak zimna stóp, bo zaczynało się ono rozchodzić w całym jej ciele.
- Arek brachu!
- Arek, wyłaź już to nie jest zabawne.
Stopniowo, z każdą upływają minutą wszyscy zaczęli mieć coraz poważniejsze miny spoglądając na siebie niepewnie. Nikt nie był już rozbawiony. Nikt nie uważał już tego za głupi dowcip czy żart. Do każdego z nich zaczęła docierać powaga sytuacji w jakiej się znaleźli. I że Arek mógł naprawdę leżeć na dnie jeziora obok którego teraz stali.
Spanikowane głosy nawołujące Żylińskiego przebijały się zewsząd. Paweł z Arturem nawet chcieli wejść z powrotem do wody każąc Malwinie i Marcelinie wezwać pomoc. Zosia z kolei wyjęła swój telefon zastanawiając się czy najpierw wykręcić numer lokalnej policji czy lepiej pogotowia; nie zdążyła jednak bo gdzieś niedaleko rozległ się głos:
- Dajcie spokój, na pewno się znajdzie.- To był Arek. Roześmiany, mokry i trzęsący się z zimna.
- Arek, ty głupku. Skąd się tu wziąłeś?!
- Postanowiłem zrobić wam psikusa i trochę podnieść temperaturę płynąc do brzegu maksymalnie z lewej krawędzi. Byłem pewny, że nawet zajęci zwycięzcą pojedynku ktoś spojrzy w moją stronę, ale tak się nie stało. Ale mieliście miny.- Prawie szczękając zębami roześmiał się. Zawtórowało mu niepewnie kilka głosów; Marcelina z dwiema innymi kobietami ze złością zaczęła obrzucać go obelgami wspominając coś o wybrykach gówniarzy, ale być może z powodu wcześniejszych nerwów a może po prostu faktu, że niebezpieczeństwo nagle zniknęło, wszyscy zaczęli dostrzegać komizm tej sytuacji wybaczając Arkowi jego oszustwo śmiejąc się jeden przez drugiego.
Wszyscy oprócz Zosi.
Bo ona wcale do niego nie podeszła nie ściskając go ciesząc się, że się znalazł. Ale nie dlatego, że nie chciała. Po prostu nie była w stanie. Gdy go zobaczyła z jej drżących dłoni wypadła komórka którą z trudem podniosła.
Bo wciąż cała była rozdygotana. A świadomość wielkości nieodpowiedzialności Arka ją wprost przytłoczyła. Była pewna, że gdyby miała coś w ręce to by tego użyła. Na nim. I nie miałoby znaczenia, że byłby to nóż, siekiera czy topór. Po prostu załatwiłaby tego żartownisia na śmierć. Ciekawe czy wtedy byłoby mu do śmiechu.
Wściekła, miała zamiar bez słowa odejść do pokoju by tak się uspokoić, ale wtedy Arek popełnił błąd. Przeniósł spojrzenie nad głowami tłoczących się wokół niego ludzi na nią. Potem odzywając się do niej żartobliwie, widocznie zauważając że jako jedyna w żaden sposób nie odniosła się do jego powrotu, spytał:
- Hej, Wielkoludzie a ty nie cieszysz się, że jednak się nie utopiłem? Nie pogratulujesz mi?- Na moment zapadła cisza. Dlatego tym bardziej teatralne wydało się to co zaszło potem.
- A i owszem.- Mrugnęła Zosia wyrywając się w końcu z transu i podchodząc do Arka nie spuszczając przy tym z niego wzroku. Potem, gdy dzieliły ich nie więcej niż dwa kroki zwinęła dłoń w pięść i z całą siłą wzmocnioną adrenaliną i złością zadała mu cios prosto w żołądek. Dopiero wtedy dodała:- Gratuluję. Moje najszczersze gratulacje sprytu i poważnego zidiocenia ostatniego stadium. Nazwałabym cię ptasim móżdżkiem, ale to określenie znacznie uwłaczałoby tym pięknym zwierzętom. – Potem nie czekając na nic więcej odeszła. Za sobą słyszała oczywiście śmiechy i różne opinie na swój temat. Jedne były bardziej pochlebne:
- A masz za swoje Areczeku.
- Brawo Zośka.
- Ale mu przywaliła, nie?
Inne nieco mniej:
- Bez przesady, co on takiego zrobił że ona mu przywaliła?
- Przecież to był tylko żart.
- Widocznie jest za sztywna by się na nim poznać. A ten był wyśmienity…
Ale jej wcale nie chodziło o wywołanie jakiejkolwiek reakcji. Ona po prostu musiała dać upust swojej wściekłości i…bólowi. Bo przeżyła najgorszy kwadrans swojego życia, ten kretyn co? Tak po prostu tłumaczy to żartem? To miało być niby do cholery zabawne?
Widząc, że droga się rozwidla starała się przypomnieć sobie którędy tu szli. Wydawało jej się, że w prawo, ale najwyżej zawróci gdy okaże się, że się pomyliła. Na szczęście, po upływie kilku minut rozpoznała teren a po następnym kwadransie była już w swoim pokoju w pensjonacie. Myślała, że oddalili się od niego znacznie bardziej, ale widocznie Artur celowo oprowadzał ich dookoła dobrze wiedząc, że daleka wędrówka może sprawić, że niektórzy nie będą chcieli wracać.
Reszta zbytnio się nie spieszyła, bo jakieś hałasy Zosia zaczęła słyszeć dopiero koło pierwszej w nocy. Gdy drzwi do jej pokoju się otworzyły i usłyszała głos Arka zaczęła udawać, że śpi. Ucieszyła się, że Marcelina nie pozwoliła mu wejść argumentując to właśnie w ten sposób, ale gdy zostały same tamta szybko poznała się na kłamstwie:
- Nie musisz już udawać, poszedł sobie.
- Skąd wiedziałaś, że to robię?
- Bo nikt nie oddycha tak regularnie gdy śpi. Poza tym rozumiem, że nie chcesz się z nim widzieć po tym jak odwaliłaś tą szopkę nad jeziorem.
- Szopkę?- Żachnęła się Zosia przyjmując na łóżku pozycję siedzącą.
- A co to niby było? Artur zrobił sobie żart, wielkie mi rzeczy. Nie musiałaś udawać takiej wściekłej.
- Wcale nie udawałam. Poza tym Marcelina, do diabła przecież on nas wystraszył na śmierć!
- Bez przesady, wielkie mi rzeczy. No i nie obraź się, ale odkąd Cruella cię awansowała to zachowujesz się jakbyś miała kij w tyłku. Najpierw chodzisz z brodą uniesioną wyżej niż głowa i nie odzywasz się do nikogo w banku kto zajmuje od ciebie niższą pozycję a  teraz na dodatek atakujesz biednego Arka.
- Skoro naprawdę uważasz, że to był taki świetny żart to nie mam zamiaru z tobą polemizować.- Powiedziawszy to Zosia nakryła się kołdrą z powrotem kładąc się do łóżka.
- No nie bądź już taką obrażalską. Mówię tylko prawdę. Od czasu wypadku wydajesz się być bardziej chwiejna emocjonalnie. Nie robiłaś sobie jakichś badań mózgu czy coś ? No bo…
- Zamknij się. Proszę cię zamknij się Marcelina, bo nie ręczę za to co się stanie jeśli po raz kolejny powiesz „no bo”.
- Co?
- Po prostu dobranoc.- Warknęła Zosia ciesząc się, że jutrzejszy dzień jest ostatnim dniem wspólnej wycieczki.
- Naprawdę musisz pogadać z psychiatrą albo chociaż z jakimś psychologiem, no bo…- Mocno zaciskając i tak zamknięte już oczy Zosia nakryła sobie głowę poduszką. Zaczynała się zastanawiać jak mogła wcześniej uważać Marcelinę za najbardziej normalną dziewczynę z ich działu. I przede wszystkim jej irytującej maniery zaczynania większości zdań od konstrukcji „no bo”.
Aż do końca następnego dnia podczas drogi powrotnej z wycieczki Zosia nie dała się przeprosić Arkowi unikając jego towarzystwa jak tylko się dało. A i on po kilku próbach dał sobie z tym spokój. Dopiero kolejnego dnia w pracy, gdy z powodu zobowiązań zawodowych dziewczyna nie mogła wymówić się od rozmowy w cztery oczy po omówieniu raportu powiedział:
- Naprawdę nie wiem co mi wtedy strzeliło do głowy. Wiem, że to było dziecinne i głupie, ale mimo wszystko przepraszam. Choć między Bogiem a prawdą to uważam już, że trochę przesadzasz.
- Dziękuję za opinię a przeprosin nie przyjmuje. Powiedz, uśmiałeś się gdy umieraliśmy z niepokoju?
- Jezu, Zosiu…już mówiłem że to było głupie. Co mam jeszcze powiedzieć?
- Nic. I sporo już omówiliśmy kwestię płatności to możesz już wyjść. Aneta niedługo tu przyjdzie, a muszę jej sporo wyjaśnić.
- Zośka…
- Arek…- Mierząc się wzrokiem niczym dwaj zapaśnicy na ringu obydwoje próbowali wpłynąć nas swoje zdania. Bezskutecznie. W końcu to Arek pierwszy uległ spuszczając wzrok.
- Wiesz jak mocno mnie uderzyłaś? Mam siniaka na brzuchu wielkości piłki do tenisa.
- Szkoda, że nie piłki koszykowej.
- Do tego musisz jeszcze trochę potrenować.
- Ha, naprawdę masz tupet.
- Ja? Raczej ty.
- A czego ode mnie oczekiwałeś po tym jak wystraszyłeś mnie na śmierć?
- Na pewno nie tego, że zabawisz się w boksera.
- Ciesz się, że nie oberwałeś w tę swoją buźkę bo w tylko w ostatniej chwili moja pięść zmieniła kierunek.
- Dobra, nie chcę się kłócić. Tym bardziej, że w ten sposób tylko potwierdzasz to co już wiem.
- Niby co?- Zosia odruchowo złapała się pod boki.
- Że ci na mnie zależy. Bardzo.
 - Dobre sobie.
- Więc czemu aż tak bardzo zdenerwowałaś się tym co zrobiłem?
- Bo zachowałeś się jak nieodpowiedzialny idiota. I wobec każdego kto postąpiłby tak samo na twoim miejscu zachowywałabym się tak samo.
-  Tak? A ja myślę, że jednak nie.
- O ile pamiętam, to zgodziliśmy się niedawno, że już nic nas nie łączy, prawda?
- Nie przypominam sobie bym na cokolwiek się zgadzał. A ty i tak w końcu do mnie wrócisz.
- Nazwanie arogancją tego co mówisz i towarzyszącego mu autokratywnego tonu byłoby zbyt dużym eufemizmem.
- Dlaczego tak trudno ci to przyznać? Ile jeszcze chcesz męczyć mnie i przede wszystkim siebie?
- Myśl sobie co chcesz, ale ja wcale nie…
- Przepraszam, ale skończcie już tą kłótnię.- Do gabinetu bez pukania weszła Jowita.- Przyszła ta cała Aneta, nowa dyrektorka. Czeka w holu.
- Okej, Arek już wychodzi.- Powiedziała Zosia patrząc mu prosto w oczy.- A mi daj pięć minut.- Dodała czekając aż Żyliński z Jowitą pójdą. A gdy została sama na jej ustach wykwitł uśmiech, którego nie zdołała powstrzymać.- A jednak wcale się nie poddałeś, Areczku. Nie poddałaś.

***
- Dlaczego po wyprowadzce Arka i Zosi wciąż wynajmujesz tak wielkie mieszkanie? – Spytała Wiktoria Ksawerego, który właśnie się ubierał. Ona postanowiła sobie jeszcze trochę poleniuchować i poleżeć w łóżku. Uśmiechnęła się do tej myśli przeciągając się i przypominając sobie ich pierwszą wspólną noc przespaną w jego łóżku. I tylko przespaną. Nie robili nic więcej poza przytulaniem się, całowaniem oraz kilkoma mniej niewinnymi pieszczotami. Ale mimo to i tak czuła się świetnie. Nie wiedziała, że to doświadczenie spaja nawet bardziej niż sam akt, że buduje intymność. No i nie sądziła, że ten towarzyszący mu spokój i bezpieczeństwo wynikające ze świadomości, że Ksawery nie posunie się do niczego więcej będzie aż tak kojące.
- Nie wiem. Chyba z lenistwa. Nie chciało mi się szukać niczego lepszego.
- Muszę przyznać, że to mieszkanie jest nawet ładne. Ale i tak powinniśmy ci znaleźć kawalerkę.
- Albo nowych lokatorów.
- Czy to propozycja?
- Skąd, nie zniósłbym cię dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Prostak.- Choć było to bardzo teatralne zagranie to i tak rzuciła w niego poduszką. I o dziwo spodobało jej się to. W filmach taka scena zawsze wydawała się być żenująco ckliwa i tandetna, ale okazało się że w prawdziwym życiu tak nie jest. A raczej w przypadku Ksawerego. Przy nim miała wiele takich „pierwszych razów”, a i tak wciąż było jej mało. Dziwiła się temu zważywszy na fakt, że majówkę spędzili praktycznie nierozłączne. Całe trzy dni. Jednocześnie wiedziała, że on robi to tylko po to by pomóc jej zapomnieć o małym Marcinie leżącym teraz w grobie, ale i tak była mu wdzięczna. Dzięki temu mogła wciąż się śmiać a nie użalać nad sobą robiąc gorzkie wyrzuty.- Lepiej powiedz co zrobisz na śniadanie.
- Ja? Czy to nie domena kobiet?
- Chcesz dostać kolejny raz? Poza tym w od kilku lat jedyne co ugotowałam to wodę.
- Żartujesz prawda?
- Nie.- Widząc jego przerażoną minę roześmiała się.- No co, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Wszystko można kupić albo zamówić.
- Może, ale moich naleśników i tak nic nie przebije. Ubierz się to zaraz je przyrządzę.
- Możesz je przynieść tutaj jak będą gotowe.
- Nie ma mowy. Jak nauczę cię w takim razie je robić? Zbieraj się.
- Ksawery…
- No już.
- Ksawuś…
- O nie, ten proszący głosik na mnie nie działa.
- Nie bądź taki Ksawcio.- Ciągnęła dalej zauważając jednak, że przy tym ostatnim określeniu się zmieszał.- Spodobało ci się, co? Ksawcio.
- Co? Skąd.- Zaprzeczył ruchem głowy nie przyznając, że dawne zdrobnienie przypomniało mu o pijanej Zosi, która jako pierwsza tak się do niego zwróciła. I o ich wspólnym występie karaoke. Potrząsnął jednak głową by odgonić to wspomnienie. – Daję ci pięć minut. Jeśli do tego czasu nie zjawisz się w kuchni to przyprowadzę cię do niej za uszy.
- Nie ośmielisz się.- Ostrzegła, ale już kilka minut później okazało się, że to ona się nie ośmieliła. I że przygotowując wspólnie z Ksawerym posiłek przeżyła swój kolejny pierwszy raz.
Resztę dnia spędzili na oglądaniu filmów, spacerowaniu a potem robieniu zakupów na kolacji. W międzyczasie Ksawery poprosił Wiktorię by zadzwoniła na chwilę do Zosi informując ją, że wszystko z nią w porządku. Niechętnie się zgodziła poprzestając tylko na tekstowej wiadomości. Nie chciała teraz z nikim rozmawiać. Pragnęła tylko by jej cały świat stał się nagle bardzo mały ograniczając się tylko do Ksawerego i jej samej.
Nazajutrz, choć majówka należała już do przeszłości, ze względu na fakt że Wiktoria pozostawała bezrobotna a Iksiński jako informatyk sam mógł decydować o czasie swojej pracy kolejny dzień również spędzili razem. Tylko po południu zostali zaskoczeni przez siostrę Ksawerego, która zadzwoniła z pytaniem czy może do niego wpaść. I choć Szymborska wcale nie miała na to ochoty to zwalczyła egoistyczną część swojej natury.
- Zgódź się jeśli chcesz. Zebranie moich rzeczy nie zajmie mi więcej niż dwadzieścia minut, więc spokojnie możesz…
- Hej, a kto każe ci wyjeżdżać?
- Myślałam, że wolałbyś by twoja siostra mnie tu nie widziała.
- A ja myślałem, że pomożesz mi znosić jej wieczne narzekanie i apodyktyczność. Chociaż w zasadzie widziałaś ją może z pięć minut, więc nie dziwię się że się na niej nie poznałaś.- Słysząc to, w jej wnętrzu zaczęło rozlewać się coś ciepłego.  Nie spławiał jej, chciał z nią być. I nie przeszkadzało mu to, że jego rodzina może wyciągnąć niewłaściwe wnioski.
I tak, już kwadrans później po raz kolejny przeżyła swój pierwszy raz pomagając Ksaweremu doprowadzić mieszkanie do porządku. A było to trochę utrudnione ze względu na fakt, że beztroskie majówkowe leniuchowanie nie zakładało zmywania po sobie talerzy czy ścielenia łóżka.
Godzinę później, mogła znów zobaczyć Waldemara i Małgorzatę oraz ich sześcioletniego Kamila. Oczywiście musiała udawać, że ich nigdy nie poznała przedstawiając się im jako Wiktoria. Z kolei Kamil wydawał się być bardzo rozczarowany, że przy boku wujka nie ma Zosi.
- Fajnie nam się ostatnio grało w piłkę, szkoda ze już z nią nie chodzisz.- Mrugnął jakieś pięć minut po przyjściu.
- Kamil…- Jego matka rzuciła mu piorunujące spojrzenie, ale jak mogła wymagać od malca taktu i trzymania języka za zębami? Szczególnie gdy sama nie miała pojęcia kim jest i co robi ta obca kobieta u jego boku. – Nieładnie tak mówić.
- Kiedy to prawda.
- No cóż, gwarantuję ci że ta pani też bardzo dobrze gra w piłkę nożną.- By rozładować jakoś napięcie do rozmowy włączył się Ksawery.
- Naprawdę?
- W zasadzie to nie, ale przynajmniej jej gra jest bardzo zabawna.
- Hej.- Zaprotestowała Wiktoria patrząc na roześmianego Iksińskiego. I sama nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Poza tym wcale nie była zła na Kamila. Malec nie miał pojęcia, że kilka tygodni temu to właśnie z nią spędził cały dzień, choć wyglądała wówczas jak Zosia. Liczyło się dla niej to, że mimo to dzieciak dobrze bawił się z nią.
Poza tym zabawnie było obserwować powściągliwość Gosi, która usilnie starała się spędzić z Ksawerym chwilę odosobnienia by zrozumieć co się stało. W końcu jej się to udało, gdy tamten poszedł do kuchni po dodatkowy sok. Wiktoria z kolei chwilę później udała się do toalety, która sąsiadowała z kuchnią, więc choć tamci nie zdawali sobie  z tego sprawy słyszała ich.
- Kim jest ta kobieta? Od kiedy się z nią spotykasz?
- Jakiś czas.
- Co to znaczy jakiś czas?
- Gosia…
- Nie wymiguj mi się tu teraz. A co z Zosią? Przecież ją kochałeś. Jeszcze parę tygodni temu mówiłeś, że to co czułeś do Alicji to tylko blade zauroczenie w porównaniu z tym co czujesz do…
- To naprawdę nie jest dobry moment na rozmowę. 
- A dla mnie odpowiedni. Przecież ona…
-…ma na imię Wiktoria.
-…nawet nie jest w twoim stylu. Jest dla ciebie za ładna.
- Wielkie dzięki, naprawdę.
- Wiesz co chcę przez to powiedzieć. Przecież widzę jej ciuchy i sposób bycia. Poza tym ile ona ma właściwie lat?
- Weź już lepiej ten sok zanim twój synek umrze z pragnienia.
- Ksawery gdzie ty idziesz…ej, i tak nie wywiniesz się od tej rozmowy wiesz?- I choć Małgorzata starała się mówić cicho, to jednak Wiktoria ze swojego miejsca dobrze ją słyszała. Zaczęła się nawet zastanawiać jak by się tamta zachowała gdyby ona sama wyszła z łazienki dziękując za uznanie jej za ładnej. No, może nie musiała podkreślać tego że jest od Ksawerego starsza, ale mimo wszystko… Potrząsając głową w końcu wyszła do łazienki po raz kolejny odrzucając połączenie od dobrze znanego jej numeru. No bo czego mógł od niej znowu chcieć Markowski? Uregulowali przecież między sobą wszystkie swoje zobowiązania…
Trzy godziny później goście wyszli a ona z Ksawerym znów zostali sami. Wiktoria trochę tego żałowała, bo zabawa z małym Kamilem który już podczas zapasów błotnych okazał się być bardzo bystrym chłopcem, sprawiła jej dużo przyjemności. Teraz jednak, zaczęła się zastanawiać nad tym jaki byłby jej syn. Czy byłby również uzdolniony matematycznie tak jak ona? A może rozwalałby wszystko czego się dotknie tak jak jego ojciec? Może byłby kłótliwy, zawzięty i złośliwy? Albo słodki, czuły i zabawny? Może każdego ranka zaskakiwałby ją wchodząc do jej łóżka tylko po to by ją mocno przytulić albo robił okropne laurki które ona uważałaby za piękne?
Może. Może.
Chyba nigdy nie przestanie się nad tym zastanawiać. I przede wszystkim chyba nigdy nie zdoła się pogodzić z tym co zrobiła. Nawet Ksawery nie zdołał tego zmienić. Któregoś dnia, spytał ją nawet czy nie żałuje tego, iż postąpiła zgodnie z sugestią swojej psycholog decydując się na poznanie prawdy. Machinalnie wtedy chciała to potwierdzić, ale gdy głębiej się nad tym zastanowiła, zdała sobie sprawę że jej niewiedza właściwie niczego nie zmieniła. Że jej synek i tak umarł, a Damian ją zgwałcił; że zaczęła pracę w Krezus Banku by potęgować wyrzuty sumienia Stefana. To i wszystko inne co się wydarzyło było prawdą i nieświadomość tego nie sprawiała, że zostało wymazane. Dlatego cieszyła się, że poznała prawdę. Jakakolwiek bolesna się ona okazała.
- Hm, nie wiem jak ty ale ja jestem potwornie zmęczony.- Z rozmyślań wyrwał ją głos Ksawerego.- Jeśli chcesz to wykąp się pierwsza, ja sprzątnę ze stołu i pozmywam.- Pewnie jako dobra dziewczyna powinna wyręczyć Ksawerego albo chociaż mu współtowarzyszyć, ale z powodu natłoku myśli chciała być teraz sama. Nawet jeśli miała wyjść na samoluba. Bo wciąż miała przed oczami twarz Marcina. Małego chłopca z fotografii na nagrobku oraz tego większego, którym mógłby się stać gdyby żył do teraz. Miałby już prawie dwanaście lat…
- Jasne, dzięki.
Mimo tego co przedtem powiedział Iksiński o swoim zmęczeniu, tej nocy znów się kochali. Znów tak bardzo czule co sprawiało, że po wszystkim Wiktoria miała ochotę się rozpłakać. I znów cieszyła się, że mu zaufała, że nie stchórzyła. Wciąż coś nęciło jej spokój albo sprawiało, że przestawała wierzyć iż to się uda. Ale mimo wszystko chciała z nim być. Pewnie nigdy mu tego nie powie, ale to dzięki niemu po poznaniu prawdy całkowicie się nie rozpadła.
I to dzięki niemu zrozumiała co to znaczy kochać.

***
Trzy dni później, w piątek Wiktoria umówiła się na spotkanie z Zosią w swoim mieszkaniu. Akurat był u niej Ksawery, który po przywitaniu się z nią postanowił dać im czas porozmawiać sam na sam, pracując w pokoju przy swoim laptopie. Szymborska widziała jednak nieme pytanie w oczach koleżanki  o to co ich właściwie łączy, ale postanowiła je zignorować. Iksiński natomiast uciekł do żartu mówiąc, że skoro ona jako wielka pani dyrektor nie miała dla niego czasu to poszukał przyjaźni gdzie indziej. A chwilę później Ksawery wymieniając z Zosią kilka zdawkowych pytań zostawił je same.
Wiktoria zaproponowała coś do picia, a potem przysiadła się do stołu gdzie siedziała Zosia. Potem rozpoczęły rozmowę. Pytała ją głównie o sprawy Krezus Banku, które ją interesowały oraz o nową panią dyrektor. Zosia uspokoiła jej obawy opisując nową kandydatkę jako doświadczoną i kompetentną. Na koniec zakończyła nawet swój opis żartem:
- I z pewnością ma bardziej ujmujący sposób bycia niż ty, więc pracownicy z pewnością ją polubią.
- To chyba dobrze. A co u ciebie?
- Też dobrze. Choć powrót na stare śmieci po tak nagłym wymuszonym awansie był trudniejszy niż przypuszczałam.
- Chyba nie chodzi o pracę z Arkiem?
- Co? Nie, skądże. Dogadujemy się całkiem nieźle.- W myślach dziewczyna powróciła do głupiego wybryku z majówki o którym nie zamierzała wspominać.
- Więc nie wróciliście do siebie?
- Nie.
- Spotykasz się z kimś innym?
- Tak…to znaczy nie. Właściwie to wciąż randkuję. Jak już mówiłam postanowiłam nadrobić randki, które dzięki zachowaniu Bartka przegapiłam.
- I przez ten cały czas nikt nie wpadł ci w oko? Nikt z kim chciałabyś umówić się jeszcze raz?
- Raczej nie. Choć jeden facet, którego poznałam przed parkingiem w galerii wydawał się być całkiem miły. Ale koniec końców nie dałam mu żadnego namiaru na siebie. Pomyślałam, że nawet jeśli to nie był zwyczajny podrywacz to jednak danie nieznajomemu na parkingu numeru telefonu mogło być przez niego niewłaściwie odebrane, nie sądzisz?
- Pytałam poważnie.
- I odpowiedziałam ci poważnie. Ja…- Zosia ciężko westchnęła poważniejąc.- Czasami myślę, że całe to umawianie się jest po prostu głupie. Może trzeba czekać w spokoju na tego jedynego, a nie go szukać?
- Zwłaszcza jeśli już się go znalazło.
- Wiktoria…- Zaczęła Zosia doskonale wiedząc o kim mowa.
- Jak długo zamierzasz go jeszcze tak męczyć?
- Wcale go nie męczę. Już dawno mówiłam mu, żeby robił co chciał. Nic nas przecież już nie łączy.
- I robi?
- Co robi?
- No to co według ciebie niby chce. Umawia się z innymi kobietami? Flirtuje z nimi?
- Tak myślę.- Mrugnęła myśląc o Marcelinie. Co prawda nie zauważyła, by Arek to robił, ale skoro ona tak jej powiedziała to tak musiało być, nie?
- Co to niby znaczy?
- Że nie wiem, okej? Już od jakiegoś czasu łączą nas tylko sprawy zawodowe.
- Jak chcesz. Tylko pamiętaj, że Arek też nie będzie czekał na ciebie wiecznie. Teraz pewnie dzielne to znosi i zagryza zęby, ale uwierz mi jest wartościowym facetem, który dzięki miłości do ciebie dojrzał i prędzej czy późnej jakaś ogarnięta lala zabierze ci go sprzed nosa.
- Nie będę go zatrzymywać.
- Jej, a ty wciąż urażona? Jak długo będzie przemawiać przez ciebie duma? Chcesz zaprzepaścić wszystko z powodu urażonej godności?
- Nie, ale…
- Ale?
Na dłuższą chwilę zapadła między nimi cisza. Zosia była zła na Szymborską za to, że opisuje to wszystko co między nimi zaszło w taki tendencyjny sposób, że trywializuje to jak bardzo Arek ją skrzywdził. A jednocześnie wiedziała, że swoim zachowaniem również zmierza do ślepej uliczki. Dlatego w końcu pokonując złość odpowiedziała cicho:
- Ale ja wciąż się boję. Dla ciebie to takie proste, ale dla mnie…nie zniosę tego jeśli oszuka mnie po raz kolejny. Nie jestem nastolatką by bawiła mnie „trudna miłość”.
- Nie chcę zabrzmieć idiotycznie, ale nie znam miłości która byłaby łatwa. A przynajmniej tej prawdziwej. Ale nie będę tego dłużej drążyć. Po prostu dobrze to przemyśl, okej? I po prostu podejmij decyzję. Najgorsze co możesz w tej chwili zrobić to trwać w zawieszeniu wahając się i w ostateczności nie robiąc nic.
- Chciałabym być taka pewna siebie i swojej wartości jak ty.
- Czasami ja też się gubię i czuję się jak nikt. Ale dbam o fasadę.
- W takim razie ja też chciałabym tak dobrze umieć dbać o fasadę.- Sprostowała z uśmiechem na który Wiktoria odpowiedziała tak samo. Potem zmieniły temat, który stopniowo zszedł na samą Szymborską. Zosia pytała ją o dalsze plany zawodowe oraz życie prywatne próbując dowiedzieć się czegoś więcej o niej i o Ksawerym. Wiktoria nie wiedziała do końca dlaczego, ale ten temat ją zaniepokoił. Sprawił, że jej wewnętrzny kokon szczęścia w który się owinęła przez ostatni tydzień dzięki Iksińskiemu wcale nie był taki bezpieczny. Może chodziło o to, że po prostu gdy nikt o tym nie wiedział nie było niebezpieczeństwa by się w to wtrącał? Nie była jednak co do tego przekonana. Nie, to było po prostu głupie: zaczęła zachowywać się jak zadurzona nastolatka zamiast ponad trzydziestoletnia rozsądna kobieta. Bo tak, zadurzyła się w Ksawerym. Uwielbiała spędzać z nim czas nawet jeśli parokrotnie zdarzyło mu się czymś ją zirytować. Nawet teraz pragnęła po prostu by Zosia sobie gdzieś poszła dając im możliwość bycia razem. Chyba marna z niej była przyjaciółka.

DWADZIEŚCIA TRZY TYGODNIE PO WYPADKU

W ciągu następnych kilku dni Wiktoria za sugestią Ksawerego w końcu zdecydowała się chodzić na rozmowy kwalifikacyjne. Już od nieco ponad miesiąca nie pracowała w Krezus Banku, a choć miała na konie spory zapas oszczędności, to jednak tak bezczynny tryb życia jej nie odpowiadał. Ona lubiła wyzwania jakie stawiał przed nią bank, ciągłe rozwiązywanie problemów czy sporów. Dla niej nagłe pojawienie się czegoś nieoczekiwanego było nie stresem, ale wyzwaniem które zakończone sukcesem sprawiało jej nie lada przyjemność. A jeśli tak się nie działo, to cóż, mobilizowało ją to do jeszcze większego wysiłku i wzmożonej pracy.
Miała dość ułatwione zadanie, bo Stefan ufając w jej uczciwość nie kazał jej podpisywać klauzuli o zakazie konkurencji gdy odchodziła z Krezus Banku. Niestety mimo to, dotychczas żaden inny bank nie przekonał jej do siebie swoją ofertą, choć czasami uważała iż to ona sama stwarza sobie przeszkody które w istocie były wyłącznie wymówkami. Nie żałowała jednak odejścia z banku, skądże. Wiele się tam nauczyła i była dumna z tego że tam pracowała. A Stefan zasługiwał na to by w końcu dała mu spokój, nawet jeśli twierdził co innego. To między innymi dlatego zignorowała informację od Zosi, że chciał się z nią spotkać. Ona, choć mu wybaczyła, nie potrafiła sprawić że te dziesięć lat po prostu zniknie. Dzieliło ich już zbyt dużo, za bardzo się zmieniła. Poza tym w jakiejś części- nawet jeśli nie za dużej- chęć utrzymania kontaktu z nią z pewnością była dla Adamczyka próbą odkupienia swoich win. Bo już nie była jego słodką małą córeczką. Już dawno zmieniła się w kogoś, kogo nie poznawała spoglądając w lustro. Najwyższy czas by i on to zrozumiał.
Robiąc zakupy na kolację (oczywiście składnikami miał się zająć Ksawery, bo ona nie zamierzała gotować) cieszyła się jak dziecko myśląc o tym, że ostatnie naleśniki przygotowane przez Iksińskiego bardzo jej smakowały. I nie wynikało to z faktu jego znakomitych zdolności kulinarnych, skądże. Obiektywnie rzecz biorąc Ksawery gotował raczej przeciętnie, ale dla Wiktorii wszystko co przyrządził wydawało się być o niebo lepsze. Bo po prostu pochodziło od niego.
Może dlatego, że za bardzo nastawiła się na wieczór we dwoje, dzwonek do drzwi podczas wspólnej „zabawy” w kuchni zepsuł jej humor. A jeszcze bardziej gdy okazało się, że za drzwiami Ksawerego stoi Zosia składając mu urodzinowe życzenia. Co prawda zobaczywszy, że jest u niego Wiktoria miała zamiar od razu iść, ale ona ją zatrzymała. W końcu mogli przecież zjeść kolację we troje.
Poza tym jak się niedługo okazało, Piegusek znacznie lepiej od niej radził sobie w kuchni i tylko dzięki niej nie spaliła kurczaka dodając do naczynia żaroodpornego trochę masła. No i znacznie lepiej siekała warzywa, bo ona sama już przy głupiej marchewce skaleczyła sobie palec. W zasadzie było to dla niej nawet korzystne bo dzięki temu nie musiała nic robić. Ale za to do woli mogła obserwować krzątaninę Ksawerego i Zosi.
Kolacja okazała się być smaczna, a podczas posiłku panowała miła atmosfera. W zasadzie to przypominało Wiktorii jedno z tych miłych wieczorów z paczką znajomych, więc nie mogła powiedzieć że się źle bawiła. Tyle, że…no właśnie: w pewnym momencie stwierdziła że czuje się z tym jakoś tak…dziwnie. Nie umiała być beztroska w towarzystwie innych osób tak jak Ksawery, nawet jeśli tą obcą osobą była Zosia, która dużo dla niej znaczyła. Po jakimś czasie zauważyła też, że Ksawery nie do końca zachowuje się tak jak zachowywał się przy niej, gdy byli sami. Ale może tak jej się tylko wydawało.
Gdy w pewnym momencie zaczęła zbierać talerze ze stołu zostawiając ich na chwilę samych, Ksawery spojrzał na Zosię która odruchowo również na niego spojrzała.
- A jak tam układa ci się z Arkiem?
- Nie jesteśmy razem jeśli o to pytasz. Wiktoria ci nie mówiła?
- Jakoś o tym nie rozmawialiśmy.- Wykręcił się, bo prawdę mówiąc wolał o to nie pytać Szymborskiej i po prostu zadowolić się niewiedzą.
- No a ty?
- Hm?
- Nie udawaj głupiego. W końcu udało się jej cię zdobyć co?
- Zabrzmiało to jakbym był jakąś fortecą.
- Wiesz o czym mówię, nie migaj się.
- Wyobraź sobie, że nie.
- Przecież was widzę. Chcecie ze sobą zamieszkać?
- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy.
- Wow, a więc to tak na poważnie? No no no.
- Zośka…
- A wiec gratuluję.
- Na razie jesteśmy tylko przyjaciółmi takimi jak ty i ja.
- Aha.- Mrugnęła tylko Zosia zdając sobie sprawę, że Ksawery nie chce kontynuować tematu. Na szczęście chwilę później do stołu wróciła Wiktoria, więc mogli zmienić temat rozmowy na bardziej neutralny. Potem grali w jakieś planszówki strategiczne, ale Zosia spostrzegła, że od jakiegoś czasu Wiktoria nie wygląda na ubawioną. Mogło to mieć coś wspólnego z faktem, że w ciągu kwadransa przynajmniej trzy lub cztery razy wyjęła swoją komórkę odrzucając czyjeś połączenie. Za kolejnym razem po prostu wyłączyła telefon. Coś ją gnębiło, ale widocznie nie chciała powiedzieć co to takiego więc Zosia nie chciała naciskać. Poza tym sądziła, że ma to coś wspólnego z chęcią Adamczyka spotkania się z nią. Wiktoria najwyraźniej miała na ten temat inne zdanie.
Następnego dnia, tak jak już od trzech dni, Zosia wróciła na swoje dawne stanowisko pracy. Jednak dostała swoje biurko niejako awansując na samodzielnego analityka. Plusem tej sytuacji było to, że już nie musiała go dzielić z Arkiem, który znów wydawał się być na nią zły. Najpewniej było to spowodowane faktem, iż w ciągu minionego tygodnia każdego wieczoru po pracy spotykała się na piwie lub kręglach z takim czy innym kolegą z pracy choć jemu już dwukrotnie odmówiła. Potem nawet jej tego nie proponował. Wiedziała, że to było bardzo głupie. To znaczy jej zachowanie. I że Wiktoria miała rację. Nie mogła dłużej trwać w takim zawieszeniu, musiała w końcu odważyć się być z Arkiem bo naprawdę tego chciała. I choć on nie miał o tym zielonego pojęcia, to gdy proponował jej randkę to ona szczerze chciała odpowiedzieć mu „tak” Tyle, że coś jakby ją blokowało. Potem gdy z jej ust rozlegało się jednak „nie” żałowała chyba bardziej niż sam Arek. Ale nic nie mogła na to poradzić. W dodatku wtedy wciąż pobrzmiewały jej w głowie słowa Wiktorii potęgując żal i niesmak:

Tylko pamiętaj, że Arek też nie będzie czekał na ciebie wiecznie. Teraz pewnie dzielne to znosi i zagryza zęby, ale uwierz mi jest wartościowym facetem, który dzięki miłości do ciebie dojrzał i prędzej czy późnej jakaś ogarnięta lala zabierze ci go sprzed nosa.

Wiedziała, że musi zrobić pierwszy krok. Arek też już był u skraju wytrzymałości, była tego świadoma. Czasami przyłapywała go na tym, że spoglądał na nią podczas pracy. Ale nie były to już tęskne spojrzenia. Raczej te w stylu: „czy ona naprawdę jest warta czekania?”. Albo: „Czy ona naprawdę mnie kocha? Może mówiła prawdę i już dawno nic do mnie nie czuje a ja powinienem dać sobie z nią spokój?” To było nawet już gorsze od tej złości w jego spojrzeniu albo rozżaleniu, bo świadczyło o jakiejś obojętności. A nawet nienawiść była już lepsza, bo była uczuciem.
Jak na ironię, takie rozważania zwykle doprowadzały ją do tego, że gorliwiej przystawała na kolejnego wypady po pracy. Czasami nie były to nawet randki, ot spotkanie kilku kumpli z pracy na piwku. Tyle, że Arek w nich nie uczestniczył.
Dzisiaj w końcu postanowiła sobie, że to zmieni. Na postanowieniu się jednak skończyło, bo koniec końców została wmanewrowana w imieninowe opijanie zdrowia Pawła. Arek co prawda też miał na nim być, ale zmył się już po pierwszej godzinie. A Zosia choć usilnie starała się pobyć z nim sam na sam to jednak nie mogła.
Aż nadszedł piątek. Zosia podczas przerwy na lunch spędzonej w bufecie z przyjaciółkami zauważyła, że do stolika Arka przysiadła się Marcelina. I choć początkowo nie uważała jej za godnej rywalki, to jednak teraz z pewną zgrozą uświadomiła sobie, że jej towarzystwo musi być w tej chwili Arkowi bardziej na rękę niż jej własne. Bo mimo wszystko Marcela była dość ładna, zabawna i przede wszystkim miła. Ona, Zosia od dawna potrafiła się z Żylińskim tylko kłócić.
- Ziemia do Zośki, hej co ty? Nie wyspałaś się?- Pytanie Emilki sprowadziło ją na pionu. I pomogło odzyskać pewność siebie.
- Nie, po prostu uświadomiłam sobie, że muszę coś zrobić.- Z tymi słowami na ustach, wstała z krzesełka i bez żadnego tłumaczenia czy słowa wyjaśnienia odeszła od stolika. Potem skierowała się tam gdzie znajdował się Arek, choć z każdym krokiem czuła się dziesięć razy bardziej zdenerwowana niż przy poprzednim. W końcu stanęło oko w oko z facetem, którego wciąż kochała. O towarzyszącej mu w tej chwili Marcelinie wolała zapomnieć.
- Cześć. Możemy chwilę pogadać?- Zwróciła się do niego.
- Jeśli chodzi o te zestawienie, to nie możemy tego omówić po przerwie? Chciałbym teraz skorzystać ze swojej przerwy.- Nie był niegrzeczny albo niemiły ale Zosia mimo to straciła pewność siebie.
- Ale…ale to nie dotyczy pracy.
- Więc?- Nie sądziła, że to będzie aż tak trudne. W końcu wiele razy rozważała to co powinna powiedzieć tak żeby zabrzmiało to dowcipnie i pozwoliło jej zachować twarz. Tylko, że wtedy w jej myślach byli tylko we dwoje.
- Ja…pomyślałam że wieczorem chcę gdzieś wyjść.- Wydusiła z siebie w końcu. Arek zrobił taką minę jakby niewerbalnie mówiąc: „no i co z tego”. Całkiem zresztą słusznie.
- Super, a więc też wychodzisz dzisiaj do tego nowo otwartego klubu, którego kolegą właściciela jest Ilona?- Wtrąciła się Marcelina mając na myśli jedną z pracownic działu PR-u.- My chyba też się na niej pojawimy z Arkiem. 
- Ja raczej pasuje.- Powiedział szybko Arek.
- No coś ty będzie świetna zabawa, nie Zośka? No bo Ilka załatwiła nam wejściówki, które większość osób musiała zamawiać jeszcze miesiąc temu.- Przekonywała Marcelina. – Będzie super.
- Więc mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.- Odparł jej Żyliński. Potem spojrzał na Zosię.- To wszystko co chciałaś mi powiedzieć?
- Nie.
- Więc?
- Ja…pomyślałam sobie że chcę wieczorem gdzieś wyjść…
- Już to mówiłaś…
-…z tobą. – Wyraźnie czuła, że go zaskoczyła. Pionowa zmarszczka z jego czoła zniknęła, ale zaraz na powrót się pojawiła gdy spytał:
- I jak rozumiem całą zgrają reszty analityków z zespołu?
- Nie. Chcę żebyś spełnił swoją obietnicę o całej masie randkach ze mną. Chcę…chcę zacząć jeszcze raz. – Dodała ciszej ignorując zranione spojrzenie Marceliny sugerujące, iż celowo wprowadziła ją w błąd mówić na wyjeździe integracyjnym, że między nią i Arkiem nic nie ma. Ale teraz był to najmniejszy problem który frapował Zosię. Bo nie wiedziała jaką decyzję popełni Żyliński. Czy również uniesie się dumą odmawiając jej?- To by było na tyle. Daj znać co postanowisz.- I nie chcąc tego sprawdzać po prostu wróciła do swojego stolika.
- Ej, gdzieś ty była?- Przywitała ją Jowita.- I coś ty taka czerwona?
- Nic, po prostu zaprosiłam Arka na randkę.
- Co?!
- Tak jakoś wyszło.- Zosia roześmiała się czując jak napięcie z niej opada.
- Mówisz serio?- Upewniła się Emilka.
- Tak. Czy on na mnie patrzy? Jaką ma minę?- Spytała przyjaciółki nie chcąc teraz robić tego sama.
- Teraz nie patrzy, ale wciąż zerka. A minę ma jak…jak ogłuszony. Jej, ty tak serio z tym zaproszeniem? Naprawdę zaproponowałaś mu randkę?
- On to zrobił już dawno, więc niejako przyjęłam na nią teraz zaproszenie. Dobra, a teraz muszę dojeść ten makaron bo umieram z głodu.
- Chyba żartujesz, teraz musisz nam wszystko opowiedzieć. Co, jak, gdzie i kiedy.
- I dlaczego…- Dopytywały się Ewa, Emilka i Jowita. Zosia jednak miała już usta pełne w śmietankowym sosie.

***
- Witam panią. Cieszę się, że pani przyszła.
- Ja, mówiąc szczerze, mniej.- Odparła Wiktoria siadając na krześle znajdującym się w niewielkiej restauracji.- Rozumiem, że chce pan dopłaty za swoje zlecenie choć z tego co pamiętam rozliczyliśmy się do końca i…
- Nie, pani Wiktorio. Nie po to próbowałem się z panią skontaktować.- Przerwał jej spokojnie detektyw Markowski.
- Więc? W czym problem?
- Od samego początku nie była pani ze mną szczera, prawda?
- Słucham?
- Mam na myśli zlecenie. Kazała mi pani odnaleźć dziecko położnej Eweliny Koperek, które umarło tuż po narodzeniu. I bardzo się pani zdziwiła gdy okazało się, że żyło jeszcze przez cztery lata. Poza tym wiedziała pani, że zmarło na serce choć nie miała początkowo pojęcia jakiej było płci.
- I co z tego?
- Tylko to, że z racji wykonywanego zawodu bardzo mnie to zaciekawiło. I musi pani przyznać, że biorąc pod uwagę fakt wykonywania zawodu przez panią Koperek i pogłosek dotyczących szpitala w którym pracowała odnośnie wykonywania tam zabiegów aborcyjnych, wyciągnięcie całkiem logicznych wniosków że szukała pani swojego dziecka było tylko kwestią czasu.
- Ustalanie takich rzeczy nie było pana zadaniem.- Zwróciła się do niego ostro.- I z góry uprzedzam, że jeśli zamierza mnie pan szantażować czymkolwiek to traci pan czas. Nie mam męża ani stałego partnera, a w tej chwili nawet pracy więc nie mam też powodów by panu płacić. A z moją rodziną już od dawna nie utrzymuję żadnych kontaktów.
- Źle mnie pani zrozumiała. Wymuszenie pieniędzy nie było moim celem.
- W takim razie życzę sobie zakończyć to spotkanie.
- Najpierw radziłbym mnie wysłuchać. To może panią zainteresować.
- Nie sądzę. I skoro nie chce pan pieniędzy i to wszystko co chciał przekazać to żegnam.
- Pani Wiktorio, naprawdę nalegam by mnie pani wysłuchała.- Przekonywał ją mężczyzna, choć ona już wstała z krzesełka i zaczynała nakładać na siebie płaszcz. W końcu, zdając sobie sprawę, że nie może jej zatrzymać w inny sposób powiedział:- Marcin Antoniewicz nie był pani zmarłym synem.
- Słucham? Jak pan śmie sugerować, że…
-…odnalazłem pani prawdziwe dziecko. Nie chce pani wiedzieć co się z nim stało?

***
Zosia wpatrując się w śpiewającą szesnastolatkę nie mogła powstrzymać dreszczy przeszywających jej ciało. Boże, ta dziewczyna miała obłędny głos, którego siłę i piękno odzwierciedlała jeszcze odpowiednia interpretacja wykonywanego utworu. A najbardziej zdumiewająca była jej skromność, bo zanim weszła na scenę miała spuszczoną głowę i raczej zwyczajne ciuchy. Można powiedzieć, że niczym nie wyróżniała się w tłumie. Nikt nie powiedziałby, że w jej drobnym ciele ukryty jest tak piękny wokal.
- Mogłaby z powodzeniem zawojować polską scenę muzyczną, prawda?- Skomentował to Arek dobrych kilka minut po wykonanym utworze, bo nastolatka dostała długie i głośnie brawa, na które szczerze sobie zasłużyła.
- Tak.- Zgodziła się Zosia upijając łyk swojego owocowego koktajlu.- Dawno nic co usłyszałam w tym miejscu aż tak bardzo nie wbiło mnie w fotel.
- Więc też słyszałaś ją dziś po raz pierwszy?
- Tak. Dawno tu nie byłam.
- Wiem, dlatego pomyślałem że to dobry pomysł żebyśmy to właśnie tu spędzili dzisiejszy wieczór. Jesteś bardzo rozczarowana, że jednak nie świętujemy otwarcia nowego klubu znajomego Ilony?
- Skąd. Nic nie umywa się do 5&6. To najlepszy muzyczny klub.
- Wiem, też się do niego przekonałem. Poza tym cieszę się, że jestem tu z tobą.- Słysząc to Zosia spuściła na moment wzrok. To było dziwne, ale teraz czuła się tak jakby była młodą dziewczyną na swojej pierwszej randce z chłopakiem który jej się podoba. I pośrednio była to pewnie prawda. W końcu to była ich pierwsza prawdziwa randka.
Widziała, że Arek także jest pozbawiony przynajmniej części swojej zwyczajowej brawury i pewności siebie. To sprawiało, że dzięki temu odzyskiwała powoli pewność siebie. Bo wiedziała, że bał się tego, iż nierozważnym ruchem albo gestem może ją do siebie zrazić. Gdyby zależało mu tylko na tym by ją poderwać, nie przejmowałby się tym.   
- Ja też.
- Nie zrozum mnie źle, ale co sprawiło że w końcu dałaś mi szansę?- Spytał zaraz potem dodając:- Bo mam nadzieję, że mi ją dałaś?
- Tak, ale na zasadach które obiecałeś mi wcześniej. Musimy się jeszcze wiele o sobie dowiedzieć zanim rzucimy się na głęboką wodę.
- Głęboka woda jest metaforą obrączki czy łóżka?
- A ja właśnie myślałam o tym, że dziś znikła twoja zwyczajowa brawura.
- Wciąż jestem jej pełen. Ale to była po prostu próba rozładowania napięcia sytuacyjnego.
- Co za ulga.
- Jednak możesz na nią odpowiedzieć.
- Arek…
- To też był żart. Lubię jak się rumienisz. Wtedy nawet pomimo makijażu uwidaczniają się twoje piegi.
- Ha, doprawdy chyba straciłeś swoją zdolność do prawienia komplementów.
- Skąd. Zawsze lubiłem twoje piegi. Pamiętasz jak mając jakieś jedenaście lat próbowałem je wszystkie policzyć?
- Tak, ale ci się nie udało bo się rozpłakałam zorientowawszy się że jest ich tak dużo.
- Nawet nie umiałaś wtedy liczyć do setki, więc nie mogłaś zdawać sobie sprawy jak dużo to jest.
- Może, ale twój wyraz twarzy mówił wszystko. Byłam wtedy w tobie nieprzytomnie zakochana tak mocno jak tylko może kochać niespełna siedmiolatka a ty kpiłeś z moich piegów.
- Więc dziwnie to okazywałaś, bo dręczyłaś mnie niemiłosiernie. Ale skończmy mówić o zamierzchłych czasach. Bardziej interesują mnie twoje aktualne uczucia.- Zosia udała, że się namyśla.
- No cóż, zważywszy że to nasza pierwsza randka myślę że i tak są aż nadto gorące.
- Na tyle gorące by dać się pocałować a może nawet…zakończyć wieczór trochę później?
-  Przypominam że jesteśmy w publicznym miejscu.
- I?
- Poza tym to nasza pierwsza randka, a ja jestem fanką Manchesteru.
- Co?
- Chodzi o jedną z ich piosenek.
- Chyba nadal nie rozumiem…
- Jeśli zrozumiesz to wtedy spełnię twoje jedno życzenie.
- Serio?
- Aha. Ale masz tylko pięć minut.
- Żartujesz? Nigdy nie słuchałem Manchesteru.
- No cóż, twoja strata.
- Czekaj, podejmuję wyzwanie. Zacznij odliczać.- Rozkazał a potem wstając z miejsca pomknął w stronę baru.
- Co ty…?- Zdążyła jeszcze zapytać, bo Arek już był w pół drogi do baru. Gdy do niego dobiegł wyciągnął jeszcze w górę dłoń pokazując na niej pięć palców. A widząc jak rozmawia z siedzącymi tam ludźmi zorientowała się, że poszedł na spytki. Roześmiała się wtedy zerkając na swój zegarek na przegubie dłoni. Zamierzała być skrupulatna w odliczaniu czasu jednocześnie kibicując Arkowi, który zmierzał już do trzeciego stolika. W końcu wpadł chyba na pomysł spytania śpiewających uczestników z widowni, ale nie został wpuszczony przez ochroniarza. Nie poddał się jednak zmierzając do kolejnych stolików.
W końcu, wrócił z powrotem do Zosi, z bardzo zadowoloną z siebie miną. Minęło jednak ponad dziesięć minut aż zdołał odkryć znaczenie jej wypowiedzi.
- Mimo to i tak zasłużyłem na nagrodę.- Upierał się.- Poza tym zrobiłem jeszcze dla ciebie coś ekstra.
- Niby co?
- Przekonasz się za kilkanaście minut. A teraz dopijaj drinka, bo mam ochotę trochę z tobą potańczyć.
Już kilka chwil później, poruszali się w rytmie wyśpiewywanych przez uczestników piosenek. Dziś tematem przewodnim był motyw nieodwzajemnionej miłości, więc królowały wolne kawałki które Arek skrupulatnie wykorzystywał trzymając Zosię bardzo blisko siebie. Ale prawdę mówiąc wciąż było mu mało, wciąż nie do końca wierzył w to że ona dała mu szansę. Poza tym zapomniał już co czuł patrząc w jej błyszczące oczy albo wdychając specyficzny zapach ciała zmieszany ze zmysłowymi perfumami którymi je spryskała czy też po prostu dotykając jej pleców lub ramion. A że jego organizm doskonale pamiętał wspólnie spędzone z nią noce sama świadomość tego, że jest teraz blisko i że chce z nim być sprawiała, iż robiło mu się gorąco. I wcale nie było to związane z panującą w klubie duchotą. Najgorsze było jednak to, że choć z łatwością mógłby ją teraz do siebie przyciągnąć i pocałować to niczym ostatni prawiczek bał się to zrobić by się do niego nie zniechęciła. A jednocześnie jakaś część niego śmiała się w kułak z tego jaką jest ofermą. W końcu, po jakimś czasie Arek uświadomił sobie, że do tej pory nigdy nie zależało mu na żadnej dziewczynie tak żeby obawiać się popełnienia jakiejś gafy. Inna sprawa, że przypadki w których mu odmawiały należały do rzadkości i dotyczyły raczej tych osobników płci pięknej, która miała już chłopaków albo narzeczonych. Czasami nawet i to ich nie zniechęcało. Dlatego nie umiał sobie poradzić z tym co teraz czuł, to również było dla niego nowe. I pewnie byłoby to bardzo zabawne, gdyby nie dotyczyło jego samego.
- Usiądziemy na chwilę? Chyba jestem za stara na tak długie hasanie. - W pewnym momencie zasugerowała Zosia.
- Wytrzymasz jeszcze trochę. Poza tym ten kawałek naprawdę nie wymaga dużo ruchu.
- Nie udawaj że jesteś fanem Bryana Adamsa.
- Nie, coś ty. Ale po nim będzie występował ten facet z brodą.
- I?
- Zobaczysz.- Odparł jej tajemniczo.
Zosia widząc jego zadowolenie z siebie odpuściła domyślając się, że to jego niespodzianka dla niej. I rzeczywiście, mężczyzna z brodą przejmując mikrofon zadedykował następną piosenkę Wielkoludowi.
- Wielkoludowi?!- Wrzasnęła wtedy Zosia Arkowi do ucha.
- Mojej dziewczyny albo ukochanej zabrzmiałoby zbyt ckliwie.
- Ty…
- Nie gniewaj się i chodź tańczyć. W końcu zrozumiem o czym mówiłaś.
- Co?
Nie musiał jej jednak odpowiadać, bo już po chwili rozległy się pierwsze takty piosenki Menchesteru „Nie na pierwszej randce”. A Arek wsłuchany w słowa usłyszawszy refren zaczął się śmiać jak dziecko.

Hej, dziewczyno,
nie oddawaj się na pierwszej randce,
choć wiruje świat
po piwach i po wódki szklance,
bo nie będziesz miała
więcej żadnych szans.

Nawet gdy piosenka się w końcu skończyła nie mógł powstrzymać się od chichotu.
- Super kawałek, naprawdę. Czuję, że ja też stanę się fanem Manchesteru.
- Pamiętaj tylko, że Maciej Tacher nie śpiewa tego w aż tak growlowym stylu. Ten brodaty facet jest chyba fanem muzyki metalowej.
-  I tak mi się podobało. Dlaczego wcześniej tego nie słyszałem?
- Bo w większości klubach Warszawy puszczają remiksy i to elektryczne coś co nie ma zbyt wiele wspólnego z muzyką.
- Czy to przytyk? Jeśli tak to informuję cię, że nie byłem w żadnym klubie od czasu twojego wypadku.
- Gratuluję.
- Ależ potrafisz być kąśliwa. A ty nie masz ochoty dziś pośpiewać?
- Tylko jeśli zaśpiewasz razem ze mną.
- Widzisz? Właśnie o tym mówię.
- Przecież nie krytykuję twoich umiejętności wokalnych.
- To dobrze się składa bo twój gust literacki też woła o pomstę do nieba.
- Nie rozumiem.
- Chyba nie powiesz mi, że zapomniałaś o Francesce i Robercie oraz ich płomiennym uczuciu?
- Jej mówisz o tym harlequinie który kupiła mi Jowita?
- Mnie możesz się przyznać: wyglądasz na taką którą kręcą takie namiętne sceny.
- Doprawdy? Więc muszę sobie poszukać godnego siebie Roberta, którego też będą kręcić.
- No cóż, mnie co prawda bawi tego typu lektura, ale dla dobra sprawy jestem w stanie się poświęcić. Tylko nie wiem czy w porównianiu z Robertem nie wypadnę dość blado. Całe dwanaście cali…- Cmoknął z dezaprobatą nic sobie nie robiąc z Zosi która uderzyła go lekko w ramię. – Tylko nie mów, że źle zapamiętałem i było ich piętnaście?!
- Czy ty nie umiesz myśleć o niczym innym?
- Szczerze? Przy tobie jest mi bardzo ciężko.- W zamierzeniu miało zabrzmieć to bardzo lekko, może tylko trochę prowokacyjnie. Tyle że pewnie z powodu prawdziwości tych słów oraz towarzyszącego im gorącego spojrzenia uśmiech zszedł z twarzy Zosi.
- To był zły pomysł żebyśmy się tu dzisiaj spotkali.
- Nie, Zosiu ja naprawdę nie chciałem…
- Nie rozumiesz. Choć.- Zażądała biorąc go za rękę i odchodząc z parkietu. Potem usiedli obok baru, bo podczas tańca ktoś zajął ich stolik. – Jest coś o czym powinnam ci powiedzieć. Tyle, że nie sądzę by hałaśliwy klub karaoke był do tego odpowiednim miejscem.
- Taki początek zdanie nie zwiastuje niczego dobrego, prawda?
- Nie, ale to dotyczy mojej przeszłości. Musisz coś o mnie wiedzieć. Obiecaliśmy sobie, że jeśli zaczniemy jeszcze raz to będziemy wobec siebie całkowicie szczerzy, prawda?- Arek przytaknął.- Więc chodź ze mną, przejdziemy się.
Kilkanaście minut temu Arek zrozumiał o co chodziło Zosi patrząc na niewielką bliznę widoczną na jej nadgarstku. Z prawdziwym bólem słuchał o typku, który wykorzystał młodą dziewczynę a potem jeszcze z niej kpił. I tym bardziej zrozumiał ile musiało kosztować Zosię zaufanie mu ponownie skoro postąpił tak samo jak tamten śmieć początkowo nie traktując jej poważnie. Teraz i tak był bardzo zdziwiony, że w ogóle mu zaufała. Tyle, że to zupełnie wywietrzało mu z głowy gdy Zosia mimochodem zakończyła swoją opowieść słowami:
- Teraz jest mi tylko wstyd z powodu własnej słabości o czym przypomina mi ta nieszczęsna blizna. Teraz nigdy nie chciałabym pozbawić się życia tylko z powodu jakiegoś faceta, więc spokojnie, jeśli twoje uczucie do mnie się wypali to nie będziesz musiał się tego obawiać.
- Nie żartuj nawet w ten sposób.
- Muszę żartować, bo cieszę się że w końcu po tylu latach mogę to robić. Mogę żartować z naiwności głupiutkiej niepewnej swojej wartości dziewczyny, która zaufała szkolnemu playboyowi naiwnie licząc że jest tą jedyną. I która jak wielki tchórz chciała pozbawić się czegoś najcenniejszego sądząc że to co wtedy czuła do kogoś kogo nawet dobrze nie znała to miłość. A wiesz co jest najlepsze? Że gdy go znów zobaczyłam to nie czułam do niego nienawiści ani nawet złości, ale litość.
- Kiedy go znów spotkałaś?
- Kilka tygodni temu w Krezus Banku. Jeszcze jako Wiktoria.
- Co? Więc ten padalec jest w Warszawie? Jak się nazywa? Podaj mi jego nazwisko.
- Jej, nie wiedziałam że umiesz przybierać ton na bandziora.
- To nie jest zabawne Zosiu. Przez niego omal nie straciłaś życia.
- Ale teraz tu jestem. Musiałam wybaczyć, bo inaczej nie byłabym w stanie dalej funkcjonować ani zaufać. Ani…ani jeszcze raz się zakochać.
- Boże, byłem tak wielkim kretynem. Zosiu, wybacz mi naprawdę. Nie ma słów które…
- Przestań już. Przecież już jakiś czas temu zgodziliśmy się, że niczego już nie musimy sobie wybaczać. Ja też zachowałam się bardzo małostkowo pozwalając ci myśleć, że jestem w śpiączce.
- Tych dwóch sytuacji nie da się porównać. Poza tym wtedy nie wiedziałem co tak naprawdę ci zrobiłem.
- I dobrze, bo przemawiałaby przez ciebie jeszcze większa litość.
- Jesteś głupia jeśli sądzisz że cokolwiek co do ciebie czuję zawiera w sobie jakąkolwiek cząstkę współczucia.
- Wcale tak nie myślę. Ale nie chcę byś ty myślał o Bartoszu skoro ja o nim zapomniałam. Chciałam być tylko wobec ciebie szczera i tyle. Nie chciałam tego wiecznie ukrywać bo prędzej czy później zobaczyłbyś tę bliznę.
- Przez wiele lat nawet nie zwracałem uwagi na twój rzemyk.
- Zabawne, bo mi za każdym razem gdy ktoś na niego spoglądał wydawało się, że zna mój sekret. Nawet ty. Kiedyś nawet podczas oglądania filmu wziąłeś moją rękę uważnie się jej przyglądając. Chodziło ci wtedy o nową bransoletkę, ale ja wówczas o mało co nie umarłam ze strachu.
- Jak to się stało, że Wiktoria poznała prawdę? Sama jej o tym powiedziałaś?
Przez jakiś czas Zosia z Arkiem rozmawiali o jej przeszłości dzięki czemu Żyliński zrozumiał jak wiele wbrew pozorom Zosia zawdzięcza Wiktorii. I że ich przemiana jakkolwiek bolesna i nieoczekiwana okazała się być dla niej bardzo pożyteczna. Dla niego samego zresztą też.
W końcu, po pewnym czasie przestali ze sobą rozmawiać spacerując w milczeniu. Arek rozkoszował się nawet tym. Tym poczuciem porozumienia między dwiema osobami, które nie muszą zapełniać ciszy słowami by czuć się przy sobie swobodnie. Dla których cisza nie stanowi przymusowej i niezręcznej przerwy w czasie której usilnie trzeba poszukiwać tematu do dalszej dyskusji, ale niewerbalne przesłanie które mówi: „wasze dusze są ze sobą tak związane, że mogą się porozumiewać nawet bez słów”. A przynajmniej to Arek tak to odbierał. Poza tym cieszył się z faktu, że wbrew jego początkowym obawom Zosia zachowywała się całkiem naturalnie, a raczej jak dawniej. Bał się, że z powodu przemiany i związanego z tym nowego stylu ubioru czy makijażu zmienił się też jej charakter. Ale widocznie wcześniej świetnie przy nim grała usiłując sprawiać wrażenie, że nic jej nie obchodzi. Tak dobrze, że naprawdę poważnie zaczął obawiać się tego, że mogła przestać go kochać. Na co oczywiście w pełni by zasłużył.
Gdy dochodziła północ, Zosia zasugerowała że jest zmęczona i powinna wrócić do domu. On co prawda był tym trochę rozczarowany (no dobra, bardziej niż trochę), ale z drugiej strony ją rozumiał. I w pełni popierał to, żeby tym razem się nie spieszyli, żeby działali powoli budując swój związek na nowo od szczerości i zaufania. Szkoda tylko, że jego ciało nie chciało tego zrozumieć.
Jadąc samochodem rozmawiali jeszcze o swoich rodzicach, zastanawiając się jaka będzie reakcja poszczególnych członków rodziny na wieść o tym, że są parą. Największy ubaw mieli oczywiście z pani Niemcewicz, która zaledwie dwa lub trzy lata temu definitywnie porzuciła myśl o tym, że między nią i Arkiem nigdy nic nie będzie.
Pół godziny później dojechali pod osiedle na którym Zosia wynajmowała swoje mieszkanie. Nie zaprosiła go jednak do siebie, a on to uszanował i nawet nie próbował w jakikolwiek sposób wywierać na nią nacisku. Dlatego zamiast tego po prostu na nią patrzył.
- Spotkamy się jutro?- Spytał w końcu.
- Muszę odwiedzić Marysię, ale…jeśli chcesz możesz jechać ze mną. Tylko zamierzam wyruszyć dość wcześniej.
- Świetnie. W takim razie mogę po ciebie przyjechać o dziewiątej.
- Super. Więc do jutra.
- Do jutra. Zosiu?- Zawołał ją jednak jeszcze przypominając sobie o czymś.
- Tak?
- Skoro dziś podjęliśmy temat szczerości i braku kłamstw między nami to ja też muszę ci coś wyznać.
- Czy teraz to ja powinnam się bać?
- Raczej nie. Chociaż to dla mnie trochę żenujące.
- W takim razie zamieniam się w słuch.
- Piękne dzięki.
- No już, sam podjąłeś ten temat. Teraz mów.
- No dobrze. Więc…wiesz, wtedy w biurze gdy mówiłem że nie wiem czemu wskoczyłem do wody podczas majówkowego wyjazdu integracyjnego to kłamałem. Tak naprawdę to nie zrobiłem tego dla żartu jak początkowo mówiłem. Zrobiłem to, ponieważ pomyślałem sobie, że gdy mnie zobaczysz tak cudownie ocalałego rzucisz mi się w ramiona wyznając miłość.- Słysząc to Zosia uśmiechnęła się.
- A zamiast tego uszkodziłam ci nerkę.
- Nie, ale byłaś na dobrej drodze zrobienia tego. Naprawdę ostro mi przywaliłaś.
- Wiem i drugi raz zrobiłabym to samo.
- No wiesz? Mówić coś takiego po moim romantycznym wyznaniu?
- Myślisz, że co wtedy czułam? Gdybyś się wtedy utopił to…- Zosia na moment zawiesiła głos spuszczając głowę.
-…to co?- Dopytał poważnym głosem Arek.
- To nigdy nie poznałbyś piosenki Manchesteru.
- Bardzo zabawne.
- Nie żartuję. A oprócz tego…oprócz tego nie dowiedziałbyś się, że ja wciąż cię kocham.
- Zosiu…- Arek wypowiedział jej imię robiąc krok w jej stronę. Teraz już się nie bał, bo jego wszelkie obawy zniknęły.- Ja też cię kocham. I nigdy nie przestanę.- Wyznał po czym ujął jej głowę w swoje dłonie i nie czekając na przyzwolenie pocałował. Całując ją jednocześnie zastanawiał się czemu aż tak się torturuje co zauważyła nawet Zosia mówiąc po wszystkim:
- Jeśli teraz sądzisz, że dzięki temu wpuszczę cię na górę to z góry uprzedzam, że nic z tego.
- Jak możesz podejrzewać mnie o tak niecne zamiary?
- Bo czuję je nawet przez kurtkę.- Odparła wymownie zawieszając wzrok w okolicy jego spodni. Ku swojemu zaskoczeniu poczuł się trochę zmieszany. „Dawna” Zosia nie byłaby aż tak bezpośrednia, ale o dziwo to mu się spodobało. Nawet bardzo.
- Zawsze warto spróbować, prawda?
- Osioł.
- Może gdybyś nie była fanką Manchesteru…
- Podwójny osioł.- Arek roześmiał się głośno po raz ostatni wyciskając na ustach protestującej Zosi mocnego całusa. Choć trzeba przyznać, że nie protestowała zbyt mocno.
- Jej, nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham. Przez ciebie nie będę mógł spać w nocy odliczając godziny do następnego spotkania.
- To bardzo romantyczne i miłe, ale ja jestem bardzo zmęczona dlatego nie mogę odwzajemnić ci się tym samym.
 - Kiedy zrobiłaś się aż tak nieczuła?
- Ty za to zrobiłeś się romantyczny za naszą dwójkę. A teraz już naprawdę idź. I jedź ostrożnie.
- Właśnie, a jestem taki zmęczony. Jesteś pewna, że nie mógłbym położyć się u ciebie? Nawet jakaś sofa lub kanapa byłaby dobra.
- Arek…
- Albo nawet kawałek krzesełka.
- Arek!
- Podłoga?
- Wynocha!
- No co w końcu kiedyś razem mieszkaliśmy, prawda?
- Ale teraz nie będziemy. I zmykaj już lepiej.- Zażądała choć z trudem udawało jej się zachować powagę. Była tak szczęśliwa, że miała ochotę krzyczeć i śmiać się jednocześnie. Oczywiście miała świadomość, że nie zawsze będzie między nimi tak różowo, ale mimo wszystko…mimo wszystko nie żałowała. A to było chyba najważniejsze.
- Dzięki Wiktorio. Dziękuję ci za to, że dałaś mi kopa to tego by w końcu wybaczyć Arkowi.
***
Na początku słuchania opowieści detektywa Markowskiego, Wiktoria chciała opuścić restaurację. Ale z każdym słowem i wyjaśnieniem mężczyzny zaczęła rozumieć, że on może mieć rację. I że jej dziecko wcale nie umarło. Ono wciąż mogło żyć, choć nie chciała sobie robić na to zbyt dużych nadziei. Ale musiała to odkryć. Być może rozczarowanie jakie dozna odkrywszy kolejną dozę prawdy będzie druzgocące, ale teraz nie mogła się wycofać. Pomyślała nawet, że to całkiem zabawne iż w ciągu zaledwie kilku miesięcy jej życie zmieniło się nie do poznania a na dodatek ostatnie dwa tygodnie obfitowały w niesłychane wydarzenia. Bo inaczej nie mogła nazwać faktu, iż dowiedziała się o swoim zmarłym w wieku czterech lat synu po czy okazało się, że tak naprawdę jedenaście lat temu w warszawskim szpitalu urodziła córeczkę. Dziewczynkę, która wedle dużego prawdopodobieństwa i śledztwa Markowskiego wciąż mogła żyć i mieszkała jako córka kuzynki Eweliny Koperek. To było dla niej zbyt dużo i to może dlatego na samym początku wydawało się być tak abstrakcyjne i surrealistyczne, że traktowała to jako jedną z historii przeczytanych w książce. Dopiero po wyjściu z restauracji poczuła jak uginają jej się nogi. A jazda samochodem sprawiła jej olbrzymią trudność. Najgorsze było to, że nie wiedziała co ma robić. Dlatego zadzwoniła do Ksawerego; miała nadzieję że on jej pomoże.
Dopiero gdy nie odebrał jej trzeciego połączenia zdołała sobie przypomnieć, że miał pojechać do klienta. W końcu po kilku minutach oddzwonił pytając ją co się stało. Dziwiąc się samej sobie, że jej głos brzmi tak spokojnie wyjaśniła, że chciała z nim o czymś porozmawiać bo potrzebuje pomocy w podjęciu decyzji. On odparł, że jak tylko będzie mógł skończy spotkanie z klientem po czym wróci do domu.
- Możesz na mnie nawet poczekać w mieszkaniu.- Powiedział na koniec.- Postaram się dotrzeć tam za godzinę, może z niewielkim poślizgiem.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Nie zgubiłaś moich kluczy, prawda?
- Nie.
- Świetnie. Więc do zobaczenia za godzinę i naprawdę przepraszam, że nie mogę wcześniej.
- W porządku, rozumiem. Nic się nie stało.
- Na pewno?
- Tak na pewno. Cześć.- Zakończyła połączenie po czym wsiadła do swojego samochodu kierując się do mieszkania Ksawerego. Czuła się z tym trochę niezręcznie: w końcu Iksiński kazał jej zaczekać na siebie w jego mieszkaniu, ale mimo wszystko nawet jeśli miała do niego dostęp do nie powinna tego robić gdy go nie było. Powinna sama uspokoić się i w spokoju zaczekać na jego przyjście.
Tyle, że nawet świadomość przebywania w miejscu gdzie mieszkał Ksawery napełniała ją spokojem. A pół godziny później leżąc w łóżku przesyconym jego zapachem odczuła dużą ulgę.
Po jakiejś godzinie zaczęła się jednak nudzić; Ksawery napisał jej wiadomość, że jednak będzie musiała poczekać na niego trochę dłużej. Wiktoria rozważała czy nie powinna wrócić do swojego domu i stamtąd na niego zaczekać gdy na biurku spostrzegła niewielki notes. Nie miała złych zamiarów, nie zamierzała w jakikolwiek sposób szpiegować Ksawerego i zaglądać do jego notesu. Po prostu odruchowo wzięła go do ręki.
Nie spodziewała się jednak, że wypadnie z niego zdjęcie Zosi.
Byli na nim we dwójkę: siedząc obok siebie Ksawery lekko pochylił się w stronę Zosi a ona szeroko się uśmiechała. W dalszej perspektywie widać było również inne postacie na tle salonu więc najpewniej zrobiono je w trakcie jednej z domówek. Można więc było uznać, całkiem obiektywnie zresztą, że nie było na nim nic zdrożnego. Ot, sympatyczna fotka dwójki współlokatorów na imprezie. Nawet fakt, iż znajdowała się w notesie Ksawerego można było tym tłumaczyć. W końcu w tak osobistym dzienniku nie można było uznać tego za coś złego skoro Zosia była jego przyjaciółką. Tyle, że to zdjęcie pozwoliło wreszcie dostrzec Wiktorii to o czym zapomniała wcześniej; coś co sprawiało że jej spokój był zmącony a szczęściu z Ksawerym coś przeszkadzało.
On kochał Zosię.
Kochał.
Zapomniała o tym fakcie, który był przeszkodą nie do przeskoczenia, bo gdy jeszcze miała jej ciało nie zależało jej na nim i nic do niego nie czuła. A po tym jak je odzyskała i zaczęło się robić między nimi poważniej po prostu nieświadomie wyparła to ze swojego umysłu mając nadzieję, że to nie było nic poważnego. A przecież było. Nawet Małgosia sama to przyznała podczas swojej ostatniej wizyty. A musiała znać bardzo dobrze swojego brata.

A co z Zosią? Przecież ją kochałeś. Jeszcze parę tygodni temu mówiłeś, że to co czułeś do Alicji to tylko blade zauroczenie w porównaniu z tym co czujesz do…
 
Boże, była głupia zapominając o tym. Bardzo głupia. W dodatku mając nadzieję, że Ksawery zdoła odwzajemnić jej uczucie mając do wyboru ją i Pieguska. To było jasne, że wybierze właśnie ją. Ona sama na jego miejscu też by ją wybrała. Najgorsze było to, że nawet nie mogła nienawidzić ani jego, ani jej bo sama była sobie winna. Poza tym Iksiński niczego jej nie obiecywał. Był szczery mówiąc, że chce spróbować, że ją lubi, że jej pragnie. Nigdy natomiast nie kłamał wyznając jej miłość.
Nawet tego nie czując, gdy coś zimnego spadło na jej ramię zorientowała się że bezgłośnie płacze. Nie płakała tylko nad swoją nieodwzajemnioną miłością, ale faktem że gdy w końcu komuś zaufała znów musiała go stracić. Bo dla własnego dobra nie mogła dłużej spotykać się z Ksawerym. Już nie.
Gwałtownie wstając z łóżka w którym spędzili wiele cudownych nocy Wiktoria skierowała się do wyjścia. Już na korytarzu obtarła swoje policzki z mokrych łez a potem zamykając mieszkanie wyszła. Zastanawiała się czy nie zostawić klucza po wycieraczką, ale nie zrobiła tego z dwóch powodów. Po pierwsze nie było to zbyt bezpieczne miejsce a po drugie…po drugie to musiałaby mu wtedy wyjaśnić chociaż w rozmowie telefonicznej dlaczego to zrobiła. A na to nie była na razie gotowa, dlatego ograniczyła się tylko do lakonicznego SMS mówiącego że jednak coś jej wypadło i nie może się z nim spotkać. Bo potrzebowała czasu na wygrzebanie się z gruzów w które zmienił jej się świat. I przede wszystkim musiała skupić się na odnalezieniu swojej córki. Tego jednak już mu nie napisała.
Wychodząc z klatki schodowej i wdychając ciepły strumień majowego powietrza starałaś się uspokoić i ukoić nerwy. Dopiero we własnym samochodzie zrozumiała czego jej potrzeba: papierosów. Dzięki przemianie Zosi udało się skutecznie wyplenić ten zgubny nauk i oczyścić organizm od chęci nikotyny, ale teraz w sytuacji kryzysowej mózg podpowiadał jej coś innego. Dlatego wysiadła szybko z auta kierując się do osiedlowego kiosku. Tam kupiła jakiekolwiek dostępne papierosy. A potem się zaciągnęła…i kilkakrotnie zakaszlała.
- Cholerna mać.- Westchnęła wciąż się krztusząc czując się jak ostatnia oferma.- Potem wyrzuciła papierosy do samochodowego schowka i choć wciąż czuła w oczach łzy odpaliła silnik pojazdu. Nie było to zbyt fortunnym pomysłem, bo włączyła się do ruchu nie zachowując należytej ostrożności. Dlatego tylko przytomność drugiego kierowcy pozwoliła jej uniknąć kolizji.- Do diabła, po stokroć do diabła!- Przeklinała skręcając na ulicę podporządkowaną.- Uspokój się Wiktoria, spokojnie. To że Ksawery cię nie kocha to nie koniec świata. Albo, że kocha twoją przyjaciółkę której nawet nie możesz za to nienawidzić. Ani że twoje dziecko które uważałaś za zmarłe wciąż żyje. To przecież nic nie znaczy, prawda?
Czuła, że zaraz się rozpłacze, dlatego zamiast tego głośno krzyknęła. Potem włączyła radio starając się skupić nad tym co powinna teraz zrobić: spakować kilka najpotrzebniejszych rzeczy, może trochę ciuchów i gotówki z banku. Potem wyjechać za miasto by porozmawiać z Eweliną Koperek i poznać całą prawdę. I przede wszystkim nie płakać. I nie użalać się nad sobą.
Postawiwszy przed samą sobą jakieś wyzwanie i niewielki cel chwilowo poczuła się lepiej. Tyle, że gdy skierowała się do swojego mieszkania, w holu ktoś już na nią czekał. A mówią, że nieszczęścia chodzą parami, pomyślała. U niej po prostu chodziły  nie tylko parami, ale i całymi chmarami.
- Co tutaj robisz?- Spytała siedzącą na sofie kobietę  w średnim wieku.

- Witaj…córeczko.