Witajcie :) Z góry spojleruję, że jednak nie udało mi się zamknąć całego opowiadania w tej części. Dlatego nie będzie ona ostatnią (wolę już kolejny raz nie zapowiadać, że ta będzie przedostatnia, bo a nóż znowu "popłynę" i znów rozwlekę dalszą część na kilka epizodów). W każdym razie tak jak uprzedzałam, ta część jest sporo dłuższa od poprzednich, więc szykujcie się na długą lekturę. Miłego czytania :)
DWADZIEŚCIA
DWA TYGODNIE PO WYPADKU
Tylko
trzy rzeczy potrafiły wkurzyć Zofię Niemcewicz doprowadzając niemal do furii:
nadopiekuńczość matki, niesprawiedliwe oskarżenia oraz podniesiona deska od
sedesu w toalecie (Choć przez jakiś czas dzieliła mieszkanie z dwoma facetami
nigdy nie zdołała się do tego przyzwyczaić.). Jednakże dzięki wyjazdowi na
Mazury odkryła jeszcze jedną: były nią komary. Te małe krwiożercze istotki
atakowały chmarami wciąż brzęcząc jej nad uchem i nie pozwalając skupić się na
wieczornym ognisku i wspólnym biesiadowaniu. No bo jak tu wyśpiewywać stare
polskie przeboje w akompaniamencie gitary skoro jakaś niewielka bestia właśnie
wysysa ci życiodajną krew z ręki lub nogi? Na dodatek już drugiego dnia okazało
się to być wesołą anegdotką wśród reszty obecnych tu pracowników. Ta, naprawdę
to strasznie zabawne, że jakieś 70% wszystkich komarów zawsze zlatywało się
tylko do niej. Po prostu boki zrywać. To dlatego w ogóle nie miała humoru. A
przynajmniej tak sobie to tłumaczyła. Bo na pewno nie miało to nic wspólnego z
wyśmienitą zabawą Arka, który nic sobie nie robił z jej obecności zupełnie ją
ignorując (a raczej traktując obojętnie jak zwyczajną koleżankę z pracy), chociaż
jeszcze niedawno mówił, że będzie o nią walczył. Albo tym, że damska część
załogi gdziekolwiek się znajdował wciąż tylko chichotała albo wpatrywała się w
niego jak w obrazek dosłownie spijając każde słowo z jego ust. To było dla niej
paradne. A nawet bardziej: uważała to za wyjątkowo żałosne. Dla niej Arek mógł
sobie robić co chciał- w końcu nie byli sobie już niczego winni, ale one?
Przecież Marcelina w pracy rzadko kiedy się uśmiechała a teraz zachowywała się
jakby była na dyskotece a nie wyjeździe firmowym służącym integracji z nowymi
pracownikami. A przecież ona z Arkiem się do nich nie zaliczali. Nie mieli więc
po co się ze sobą jeszcze bardziej integrować.
-
A co mnie to zresztą obchodzi.- Mrugnęła do siebie z irytacją wcierając kolejną
porcję żelu przeciwko komarom słuchając kolejnego wybuchu perlistego śmiechu.
Boże, one już nawet śmieją się sztucznie, myślała.
-
Co masz taką kwaśną minę?- Z zadowoleniem zauważyła, że ktoś w końcu zaszczycił
część stołu (czyli miejsce gdzie się aktualnie znajdowała) swoją obecnością a
nie tłoczył się wokół altanki z grillem. Nawet jeśli to był „tylko” Paweł,
czyli nowy pracownik banku, którego nazwy stanowiska w tej chwili nie
pamiętała. Ale za to był bardzo sympatyczny jak zdążyła się już przekonać.
-
Komary.- Odparła tylko nie do końca z prawdą.
-
Ach, pomóc ci z tym?
-
Hm? A nie, nie poradzę sobie.
-
Ramiona też?
-
No skoro już tu jesteś.- Wzruszyła ramionami mówiąc sobie, że nie zgodziła się
na to tylko dlatego, że Arek mógł ją ze swojego miejsca doskonale widzieć. Ani
dlatego, że jeszcze niedawno był zazdrosny o Pawła bo umówiła się z nim na
jedno spotkanie po pracy. Po prostu potrzebowała pomocy, po cóż było to
roztrząsać? Co z tego, że przecież miała na sobie cienką kurtkę i specjalnie
musiała ją zdjąć by Paweł mógł posmarować jej szyję?
Myśląc
o Arku przeniosła spojrzenie na altankę. Uśmiechnęła się widząc, że Żyliński
akurat na nią spojrzał po czym szybko przeniósł wzrok na coś innego. I o ile
mogła zauważyć z takiej odległości, to zacisnął wtedy mocniej szczękę. Dobrze,
nawet bardzo dobrze. Niech sobie nie myśli, że ją cokolwiek obchodzą jego nowe
polowania. Nagle poczuła, że dłonie Pawła zwiększają zasięg nie tylko na dół,
ale i po bokach niebezpiecznie zaczynając przypominać raczej pieszczotę niż
próbę pomocy w rozprowadzeniu maści na komary.
-
Już wystarczy, dzięki.- Oznajmiła wtedy stanowczo jednocześnie wstając z
ławki.- Wrócę na chwilę do pokoju odnieść żel.
-
Nie musisz, przecież możesz go gdzieś tutaj postawić. Potem go zabierzemy.
-
Nie, wolę go nie zgubić. Ten jest najbardziej skuteczny, więc nawet zakup
nowego nic nie pomoże. Zwłaszcza na takim pustkowiu.- Argumentowała po czym bez
słowa więcej odeszła oddychając z ulgą. Jezu, co było nie tak z tymi facetami
co? Czy nawet niewinna prośba o posmarowanie ramion musiała od razu oznaczać
masaż i wstęp do czegoś więcej? Czy to musiało zwiastować flirt i przyzwolenie
na niewinne obmacywanki? Naprawdę nie mogło to być po prostu tym czym było w
istocie? Ciężko westchnąwszy powstrzymując się od krzyku w końcu doszła do
swojego pokoju. Na kilka minut rozłożyła się na łóżku myśląc o tym, że przecież
niedługo będzie dzielić to pomieszczenie z kokietującą Arka Marceliną.- Jezu,
czy ja naprawdę kiedyś zaliczałam ją za jedną z najbardziej normalnych
dziewczyn w Krezus Banku?- W końcu nie mogąc się powstrzymać wypowiedziała te
słowa do siebie na głos. - To takie zabawne Areczku, no opowiedz coś jeszcze,
ha ha ten dowcip jest taki śmieszny.- Powtarzała lekko podwyższonym głosem
parodiując swoją koleżankę.- Jak niewiele tym głupim facetom trzeba. Wystarczy
się trochę powdzięczyć, pouśmiechać i przytakiwać mówiąc jacy to oni nie są
mądrzy a już jedzą ci z ręki. Czemu ja
tak nigdy nie robię?
-
Bo w szkolnym przedstawieniu nie umiałaś nawet przekonująco zagrać drzewka a co
dopiero wytrawnej uwodzicielki.- Ku jej zaskoczeniu gdzieś niedaleko niej
rozległ się męski głos. Irytująco znajomy.
-
Co…?- Mrugnęła już ciszej nie mając pojęcia co się dzieje. Jednak już po chwili
zrozumiała zdając sobie sprawę ze źródła dźwięku.
-
Radziłbym ci nie gadać do siebie przy otwartym oknie. A tym bardziej tak się
wydzierając.- Powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Arek. Zirytowana i lekko
zawstydzona Zosia podeszła do okna pośród ciemności odnajdując jego postać.
-
A ja tobie nie podsłuchiwać.- Oznajmiła kategorycznym tonem po czym zamknęła
rozchylone okno i naciągnęła zasłony. Była na siebie wściekła za ten głupi
wybuch. Poza tym nie wiedziała ile on słyszał. A jeśli zrozumiał, że mówiła o
Marcelinie? Albo domyślił się, że ona sama była o niego zazdrosna?- A co mnie
to zresztą obchodzi?- Spytała na głos jednak już o wiele ciszej niż poprzednio
mimo iż okno było już zamknięte. Potem wzięła z szafki dodatkowy sweter i
wyszła na zewnątrz z zamiarem powrotu do grupy znajomych z banku. Arek wciąż
stał niedaleko wyjścia do pensjonatu i jednocześnie jej okna do pokoju, który
znajdował się na parterze. Przy tym gwizdał sobie coś pod nosem.
-
Myślałem, że już nie wrócisz.
-
Niby czemu?
-
Nie wiem.- Wzruszył ramionami.- Może dlatego, że nie wyglądało na to że dobrze
się bawisz.
-
Więc masz złe informacje, bo bawię się świetnie.
-
Serio? Jakoś nie widać.
-
Nie muszę się od razu szczerzyć jak ty.
-
Jesteś na mnie zła?
- Oczywiście, że nie.
- Oczywiście, że nie.
-
Więc skąd ten ton?
-
Znikąd. A ty co prowadzisz przesłuchanie czy jak?- Spytała sama słysząc w swoim
głosie irytację. Na dodatek uśmiech Arka sprawił, że miała ochotę palnąć go
czymś przez głowę. Och, jak ona go nie znosiła…a przynajmniej w tej konkretnej
chwili. By choć trochę się uspokoić zaczęła iść w kierunku altanki i wciąż
grillujących pracowników z Krezus banku. Niestety Żyliński zaczął robić to
samo.
-
Nie prowadzę, ale mogę je przeprowadzić podczas spaceru jeśli chcesz.
-
Spaceru?- Przystanęła przyglądając się mu uważnie.
-
Tak, jestem pewny że znajdzie się paru chętnych. Marcelina wspominała, że takie
nocne wyprawy w grupie są przednią rozrywką.
-
Ach tak.- Niemal wycedziła przez zęby w ostatniej chwili się pilnując.
Marcelina. Chyba naprawdę ją polubił i chciał by była o nią zazdrosna. Poza tym
co ona sobie niby myślała? Że zaoferuje jej romantyczny spacer tylko we dwójkę
podczas wyjazdu integracyjnego albo w ogóle?- Ja mogę iść, zobaczymy jak
reszta.
-
Jasne.
I
tak, już pół godziny później praktycznie całą grupą- wykruszyła się tylko
najstarsza pracownica banku pani Jadwiga tłumacząc się zmęczeniem oraz nowy
informatyk, który nieźle miał już w czubie, spacerowali wokół jezior kompletnie
nie wiedząc gdzie idą ani po co. Nie musieli jednak martwić się nieznajomością
terenu: już kilka godzin wcześniej okazało się że jeden z nowych pracowników
Artur pochodzi z Mazur.
W
pewnym momencie, po ponad godzinie, rozmowy i śmiechy zaczęły stopniowo zanikać
a ich miejsce zajęło zmęczenie i zniechęcenie z powodu coraz chłodniejszego
wieczornego powietrza. Dochodziła pewnie północ gdy Paweł dla żartu
zaproponował zakład.
-
Kto jest chętny do wskoczenia do jeziora i przepłynięcia go do tamtej wysepki?-
Spytał w pewnym momencie gdy znajdowali się niedaleko malowniczego jeziorka na
środku którego znajdował się niewielki pasek lądu przypominający właśnie swoim
wyglądem wyspę.
-
Nie pleć głupstw jest za zimno.
-
Pogięło cię?
-
To może ty Pawełek?
Jak
zwykle w takich sytuacjach rozległy się głosy sprzeciwu. Jednakże gdy stawką
były pieniądze które każdy coraz chętniej dokładał do puli zaczęło robić się
ciekawiej. Zgłosiło się nawet trzech kandydatów, a po namowach i prowokacji
Marceliny również Arek dał się namówić na tę zabawę. Zdecydowano więc, że
zwycięży ten kto najszybciej przypłynie na wysepkę i z powrotem na dowód
przynosząc rosnącą na wyspie garść trawy. I dziesięć minut później, cała
czwórka kandydatów rozebrana z wierzchniego odzienia czekała na rozkaz do
wypłynięcia trzęsąc się z zimna. Ubawione dziewczęta z kolei rozpoczęły
odliczanie.
Zosia
nie brała w tym aktywnego udziału, choć w głębi ducha być może w innym nastroju
świetnie by się bawiła podczas takich wygłupów. Zwłaszcza gdy Darek, jeden z
uczestników „wyścigu” zaledwie po wejściu do wody na wysokości pasa,
kilkakrotnie przeklinając pod nosem zdecydował się na zawrócenie.
-
Ta woda jest piekielnie zimna!- Jęczał z powrotem ubierając kurtkę w odpowiedzi
na buczenia dziewczyn jakby to miało być usprawiedliwienie.
-
Więc nici z nagrody. Ciekawe kto wygra? Paweł, Arek czy Artur.- Stwierdziła
Marcelina bezskutecznie wypatrując w ciemności płynących mężczyzn by wybadać
kto na razie wygrywa pojedynek.- Na kogo stawiasz Zośka?- Po chwili podeszła do
zaskoczonej Zosi kierując do niej to pytanie.
-
Skoro Artur jest stąd to pewnie ma największe szanse.- Odparła wzruszając
ramionami dopiero teraz zdając sobie sprawę
z niebezpieczeństw, które mogą spotkać trzech pływających mężczyzn. W
końcu było ciemno, dwóch z nich kompletnie nie znało terenu po którym płynie,
nie wspominając już o chłodnej wodzie. Bo mimo iż jak na pierwsze dni maja w
ciągu dnia temperatura była dość wysoka, to jednak nocą niebezpiecznie zbliżała
się do zaledwie trzech czy czterech stopni. Co zrobią jeśli któregoś z nich
złapie skurcz? Albo zwyczajnie poczują się gorzej? W końcu każdy wypił
przynajmniej po dwa piwa…By dłużej nie stresować samej siebie straszliwymi
scenariuszami postanowiła skupić się na rozmowie.
-
Może i tak. Ale wydaje się, że Paweł z Arkiem świetnie pływają. Co myślisz?
-
No…chyba tak.
-
Pytam, bo podobno mieszkacie z Arkiem razem jako przyjaciele.
-
Mieszkaliśmy, teraz już od jakiegoś czasu nie.
-
I naprawdę nic między wami nie było? No bo wiesz, chodziły różne plotki…
-
Może powiesz wprost co chcesz wiedzieć?
-
Bo ty i on…nic was nie łączy? Bo wiesz jeśli tak to nie chciałabym się wtrącać,
ale jeśli nie…No bo wiesz, on mi się bardzo podoba. Zresztą podobał mi się od
samego początku, ale dopiero teraz jakby…No bo zauważyłaś, że dziś ze mną
flirtował, prawda?- Zosia co prawda tego nie zauważyła, ale za to spostrzegła
że jeśli tamta jeszcze raz rozpocznie zdanie od słów „no bo” to po prostu
nadepnie jej na stopę. Dlatego nie czekając na dalsze wywody swojej rozmówczyni
odparła:
-
Rozumiem, ale zapewniam że jesteśmy tylko przyjaciółmi.
-
Świetnie. Więc nie obrazisz się jeśli ja
i on…?
-
Jasne.- Przytaknęła. Nie miała tylko pojęcia czemu musiała przy tym wysilić się
na sztuczny uśmiech. Syndrom psa ogrodnika czy co?
Dokładnie
w tej chwili jedna z dziewcząt zauważyła, że chłopaki zawracają już z wysepki.
Z powrotem skupiono się więc na obserwacji wody, która zaczynała być coraz
bardziej wzburzona zwiastując, że płynący są coraz bliżej lądu. Damska część
widowni zaczęła skandować męskie imiona dopingując do walki o nagrodę. Zosia
jednak tego nie robiła. Wpatrywała się tylko w dwie męskie sylwetki. Tylko
gdzie była trzecia?
Jak
słusznie przewidywała Zosia, zwyciężył Artur za którym płynął Paweł. Arka
jednak nie było widać. Początkowo nikt się tym zbytnio nie przejmował
gratulując zwycięstwa Arturowi, ale gdy po kilku minutach Żylińskiego dalej nie
było widać, w oczach niektórych zaczął być widoczny niepokój.
-
Chyba dopłynął z wami do wyspy, prawda?- Pytała Marcelina pływających.
-
No tak, był nawet pierwszy. Potem zaczął zawracać.- Odpowiedział po raz kolejny
Paweł.
-
Więc czemu go tu nie ma?
- A bo ja wiem?
- A bo ja wiem?
-
Trzeba go szukać.
-
Zadzwonić na policję.
-
Nie, on pewnie robi sobie z nas jaja gdzieś się czając. Tak jak w tych
wszystkich głupich amerykańskich filmach.
-
Ma ktoś normalną latarkę a nie tylko tę w telefonie? One mają mały zasięg.
-
Boże a jeśli utonął?!- Jęknęła któraś z kobiet.
-
Wypluj to słowo.
-
Ale nie ma go już pięć minut, a chłopaki mówili że wypłynął przed nimi z
wysepki. Nikt nie jest w stanie wytrzymać tyle pod wodą.
-
Przestań krakać Malwina. On pewnie jeszcze płynie.
-
Gdzie? Woda się przecież nie rusza. Ani niczego nie słychać.
Rzeczywiście.
Gdy niemal jednocześnie zamilkli nasłuchując, nie dało się usłyszeć żadnego
najmniejszego plusku wody. Zosia przełknęła ślinę. Jej intuicja nie raz jej
pomogła, a przed wyścigiem miała bardzo złe przeczucia. Nie chciała jednak
bawić się w starą moralizatorkę prawiąc kazania dwudziesto lub nawet
trzydziestokilkulatkom. Byli już od dawna dorośli. Poza tym wierzyła, że gdyby
jezioro naprawdę było niebezpieczne to Artur nie wyraziłby zgody na tę
przeprawę. Mimo to teraz odciągnęła go od grupy pytając:
- Czy jezioro było bardzo muliste? Albo rosła tam jakaś bujna roślinność umożliwiająca zaplątanie się w niej? Jak głęboko znajduje się najgłębsze miejsce?
- Czy jezioro było bardzo muliste? Albo rosła tam jakaś bujna roślinność umożliwiająca zaplątanie się w niej? Jak głęboko znajduje się najgłębsze miejsce?
-
Jakieś dwa, dwa i pół metra, chociaż tylko na odcinku jakichś pięciu metrów
wszerz. Ale nie jest tam mulisto. I nie ma żadnych roślin.
-
A jeśli złapał go skurcz? Słyszałeś coś? Może wołał o pomoc…
-
Nie wiem, starałem się płynąć szybko a bliżej brzegu, mniej więcej od połowy
słyszałem już tylko krzyki dziewczyn. Nawet gdyby Arek krzyczał to bym go nie
usłyszał.- Tym razem przełknięcie śliny było prawie niemożliwe. W głowie
pojawiły jej się wizje: ta jak opowiada o przypadkowej śmierci syna państwu
Żylińskim, jak Mazury stają się sławne dzięki utonięciu jednego z turystów. I
jak powtórna antyreklama niczym fala zaleje opinię o Krezus Banku gdy okaże się
że to się stało podczas integracyjnego wyjazdu. Najbardziej bolesna była jednak
ta w której nigdy go już nie zobaczy.
-
Niech cię diabli, idioto. Arek! Arek!- Nawoływała go tak jak reszta nie bacząc
na to, że zbliżyła się tak blisko krawędzi jeziora że praktycznie brodzi w
wodzie po kostki. Nie czuła jednak zimna stóp, bo zaczynało się ono rozchodzić
w całym jej ciele.
-
Arek brachu!
-
Arek, wyłaź już to nie jest zabawne.
Stopniowo,
z każdą upływają minutą wszyscy zaczęli mieć coraz poważniejsze miny
spoglądając na siebie niepewnie. Nikt nie był już rozbawiony. Nikt nie uważał
już tego za głupi dowcip czy żart. Do każdego z nich zaczęła docierać powaga
sytuacji w jakiej się znaleźli. I że Arek mógł naprawdę leżeć na dnie jeziora
obok którego teraz stali.
Spanikowane
głosy nawołujące Żylińskiego przebijały się zewsząd. Paweł z Arturem nawet
chcieli wejść z powrotem do wody każąc Malwinie i Marcelinie wezwać pomoc.
Zosia z kolei wyjęła swój telefon zastanawiając się czy najpierw wykręcić numer
lokalnej policji czy lepiej pogotowia; nie zdążyła jednak bo gdzieś niedaleko
rozległ się głos:
-
Dajcie spokój, na pewno się znajdzie.- To był Arek. Roześmiany, mokry i
trzęsący się z zimna.
-
Arek, ty głupku. Skąd się tu wziąłeś?!
-
Postanowiłem zrobić wam psikusa i trochę podnieść temperaturę płynąc do brzegu
maksymalnie z lewej krawędzi. Byłem pewny, że nawet zajęci zwycięzcą pojedynku
ktoś spojrzy w moją stronę, ale tak się nie stało. Ale mieliście miny.- Prawie
szczękając zębami roześmiał się. Zawtórowało mu niepewnie kilka głosów;
Marcelina z dwiema innymi kobietami ze złością zaczęła obrzucać go obelgami
wspominając coś o wybrykach gówniarzy, ale być może z powodu wcześniejszych
nerwów a może po prostu faktu, że niebezpieczeństwo nagle zniknęło, wszyscy
zaczęli dostrzegać komizm tej sytuacji wybaczając Arkowi jego oszustwo śmiejąc
się jeden przez drugiego.
Wszyscy
oprócz Zosi.
Bo
ona wcale do niego nie podeszła nie ściskając go ciesząc się, że się znalazł.
Ale nie dlatego, że nie chciała. Po prostu nie była w stanie. Gdy go zobaczyła
z jej drżących dłoni wypadła komórka którą z trudem podniosła.
Bo
wciąż cała była rozdygotana. A świadomość wielkości nieodpowiedzialności Arka
ją wprost przytłoczyła. Była pewna, że gdyby miała coś w ręce to by tego użyła.
Na nim. I nie miałoby znaczenia, że byłby to nóż, siekiera czy topór. Po prostu
załatwiłaby tego żartownisia na śmierć. Ciekawe czy wtedy byłoby mu do śmiechu.
Wściekła,
miała zamiar bez słowa odejść do pokoju by tak się uspokoić, ale wtedy Arek
popełnił błąd. Przeniósł spojrzenie nad głowami tłoczących się wokół niego
ludzi na nią. Potem odzywając się do niej żartobliwie, widocznie zauważając że
jako jedyna w żaden sposób nie odniosła się do jego powrotu, spytał:
-
Hej, Wielkoludzie a ty nie cieszysz się, że jednak się nie utopiłem? Nie
pogratulujesz mi?- Na moment zapadła cisza. Dlatego tym bardziej teatralne
wydało się to co zaszło potem.
-
A i owszem.- Mrugnęła Zosia wyrywając się w końcu z transu i podchodząc do Arka
nie spuszczając przy tym z niego wzroku. Potem, gdy dzieliły ich nie więcej niż
dwa kroki zwinęła dłoń w pięść i z całą siłą wzmocnioną adrenaliną i złością
zadała mu cios prosto w żołądek. Dopiero wtedy dodała:- Gratuluję. Moje
najszczersze gratulacje sprytu i poważnego zidiocenia ostatniego stadium.
Nazwałabym cię ptasim móżdżkiem, ale to określenie znacznie uwłaczałoby tym
pięknym zwierzętom. – Potem nie czekając na nic więcej odeszła. Za sobą
słyszała oczywiście śmiechy i różne opinie na swój temat. Jedne były bardziej
pochlebne:
-
A masz za swoje Areczeku.
-
Brawo Zośka.
-
Ale mu przywaliła, nie?
Inne
nieco mniej:
-
Bez przesady, co on takiego zrobił że ona mu przywaliła?
-
Przecież to był tylko żart.
-
Widocznie jest za sztywna by się na nim poznać. A ten był wyśmienity…
Ale
jej wcale nie chodziło o wywołanie jakiejkolwiek reakcji. Ona po prostu musiała
dać upust swojej wściekłości i…bólowi. Bo przeżyła najgorszy kwadrans swojego
życia, ten kretyn co? Tak po prostu tłumaczy to żartem? To miało być niby do
cholery zabawne?
Widząc,
że droga się rozwidla starała się przypomnieć sobie którędy tu szli. Wydawało
jej się, że w prawo, ale najwyżej zawróci gdy okaże się, że się pomyliła. Na
szczęście, po upływie kilku minut rozpoznała teren a po następnym kwadransie
była już w swoim pokoju w pensjonacie. Myślała, że oddalili się od niego
znacznie bardziej, ale widocznie Artur celowo oprowadzał ich dookoła dobrze
wiedząc, że daleka wędrówka może sprawić, że niektórzy nie będą chcieli wracać.
Reszta
zbytnio się nie spieszyła, bo jakieś hałasy Zosia zaczęła słyszeć dopiero koło
pierwszej w nocy. Gdy drzwi do jej pokoju się otworzyły i usłyszała głos Arka
zaczęła udawać, że śpi. Ucieszyła się, że Marcelina nie pozwoliła mu wejść
argumentując to właśnie w ten sposób, ale gdy zostały same tamta szybko poznała
się na kłamstwie:
-
Nie musisz już udawać, poszedł sobie.
-
Skąd wiedziałaś, że to robię?
-
Bo nikt nie oddycha tak regularnie gdy śpi. Poza tym rozumiem, że nie chcesz
się z nim widzieć po tym jak odwaliłaś tą szopkę nad jeziorem.
-
Szopkę?- Żachnęła się Zosia przyjmując na łóżku pozycję siedzącą.
-
A co to niby było? Artur zrobił sobie żart, wielkie mi rzeczy. Nie musiałaś
udawać takiej wściekłej.
-
Wcale nie udawałam. Poza tym Marcelina, do diabła przecież on nas wystraszył na
śmierć!
-
Bez przesady, wielkie mi rzeczy. No i nie obraź się, ale odkąd Cruella cię
awansowała to zachowujesz się jakbyś miała kij w tyłku. Najpierw chodzisz z
brodą uniesioną wyżej niż głowa i nie odzywasz się do nikogo w banku kto
zajmuje od ciebie niższą pozycję a teraz
na dodatek atakujesz biednego Arka.
-
Skoro naprawdę uważasz, że to był taki świetny żart to nie mam zamiaru z tobą
polemizować.- Powiedziawszy to Zosia nakryła się kołdrą z powrotem kładąc się
do łóżka.
-
No nie bądź już taką obrażalską. Mówię tylko prawdę. Od czasu wypadku wydajesz
się być bardziej chwiejna emocjonalnie. Nie robiłaś sobie jakichś badań mózgu
czy coś ? No bo…
-
Zamknij się. Proszę cię zamknij się Marcelina, bo nie ręczę za to co się stanie
jeśli po raz kolejny powiesz „no bo”.
-
Co?
-
Po prostu dobranoc.- Warknęła Zosia ciesząc się, że jutrzejszy dzień jest
ostatnim dniem wspólnej wycieczki.
-
Naprawdę musisz pogadać z psychiatrą albo chociaż z jakimś psychologiem, no bo…-
Mocno zaciskając i tak zamknięte już oczy Zosia nakryła sobie głowę poduszką.
Zaczynała się zastanawiać jak mogła wcześniej uważać Marcelinę za najbardziej
normalną dziewczynę z ich działu. I przede wszystkim jej irytującej maniery
zaczynania większości zdań od konstrukcji „no bo”.
Aż
do końca następnego dnia podczas drogi powrotnej z wycieczki Zosia nie dała się
przeprosić Arkowi unikając jego towarzystwa jak tylko się dało. A i on po kilku
próbach dał sobie z tym spokój. Dopiero kolejnego dnia w pracy, gdy z powodu
zobowiązań zawodowych dziewczyna nie mogła wymówić się od rozmowy w cztery oczy
po omówieniu raportu powiedział:
-
Naprawdę nie wiem co mi wtedy strzeliło do głowy. Wiem, że to było dziecinne i
głupie, ale mimo wszystko przepraszam. Choć między Bogiem a prawdą to uważam
już, że trochę przesadzasz.
-
Dziękuję za opinię a przeprosin nie przyjmuje. Powiedz, uśmiałeś się gdy
umieraliśmy z niepokoju?
-
Jezu, Zosiu…już mówiłem że to było głupie. Co mam jeszcze powiedzieć?
-
Nic. I sporo już omówiliśmy kwestię płatności to możesz już wyjść. Aneta
niedługo tu przyjdzie, a muszę jej sporo wyjaśnić.
-
Zośka…
-
Arek…- Mierząc się wzrokiem niczym dwaj zapaśnicy na ringu obydwoje próbowali
wpłynąć nas swoje zdania. Bezskutecznie. W końcu to Arek pierwszy uległ
spuszczając wzrok.
-
Wiesz jak mocno mnie uderzyłaś? Mam siniaka na brzuchu wielkości piłki do
tenisa.
-
Szkoda, że nie piłki koszykowej.
-
Do tego musisz jeszcze trochę potrenować.
-
Ha, naprawdę masz tupet.
-
Ja? Raczej ty.
-
A czego ode mnie oczekiwałeś po tym jak wystraszyłeś mnie na śmierć?
-
Na pewno nie tego, że zabawisz się w boksera.
-
Ciesz się, że nie oberwałeś w tę swoją buźkę bo w tylko w ostatniej chwili moja
pięść zmieniła kierunek.
-
Dobra, nie chcę się kłócić. Tym bardziej, że w ten sposób tylko potwierdzasz to
co już wiem.
-
Niby co?- Zosia odruchowo złapała się pod boki.
-
Że ci na mnie zależy. Bardzo.
- Dobre sobie.
-
Więc czemu aż tak bardzo zdenerwowałaś się tym co zrobiłem?
-
Bo zachowałeś się jak nieodpowiedzialny idiota. I wobec każdego kto postąpiłby
tak samo na twoim miejscu zachowywałabym się tak samo.
- Tak? A ja myślę, że jednak nie.
-
O ile pamiętam, to zgodziliśmy się niedawno, że już nic nas nie łączy, prawda?
-
Nie przypominam sobie bym na cokolwiek się zgadzał. A ty i tak w końcu do mnie
wrócisz.
-
Nazwanie arogancją tego co mówisz i towarzyszącego mu autokratywnego tonu
byłoby zbyt dużym eufemizmem.
-
Dlaczego tak trudno ci to przyznać? Ile jeszcze chcesz męczyć mnie i przede
wszystkim siebie?
-
Myśl sobie co chcesz, ale ja wcale nie…
-
Przepraszam, ale skończcie już tą kłótnię.- Do gabinetu bez pukania weszła
Jowita.- Przyszła ta cała Aneta, nowa dyrektorka. Czeka w holu.
-
Okej, Arek już wychodzi.- Powiedziała Zosia patrząc mu prosto w oczy.- A mi daj
pięć minut.- Dodała czekając aż Żyliński z Jowitą pójdą. A gdy została sama na
jej ustach wykwitł uśmiech, którego nie zdołała powstrzymać.- A jednak wcale
się nie poddałeś, Areczku. Nie poddałaś.
***
-
Dlaczego po wyprowadzce Arka i Zosi wciąż wynajmujesz tak wielkie mieszkanie? –
Spytała Wiktoria Ksawerego, który właśnie się ubierał. Ona postanowiła sobie jeszcze
trochę poleniuchować i poleżeć w łóżku. Uśmiechnęła się do tej myśli
przeciągając się i przypominając sobie ich pierwszą wspólną noc przespaną w
jego łóżku. I tylko przespaną. Nie robili nic więcej poza przytulaniem się,
całowaniem oraz kilkoma mniej niewinnymi pieszczotami. Ale mimo to i tak czuła
się świetnie. Nie wiedziała, że to doświadczenie spaja nawet bardziej niż sam
akt, że buduje intymność. No i nie sądziła, że ten towarzyszący mu spokój i
bezpieczeństwo wynikające ze świadomości, że Ksawery nie posunie się do niczego
więcej będzie aż tak kojące.
-
Nie wiem. Chyba z lenistwa. Nie chciało mi się szukać niczego lepszego.
-
Muszę przyznać, że to mieszkanie jest nawet ładne. Ale i tak powinniśmy ci
znaleźć kawalerkę.
-
Albo nowych lokatorów.
-
Czy to propozycja?
-
Skąd, nie zniósłbym cię dwadzieścia cztery godziny na dobę.
-
Prostak.- Choć było to bardzo teatralne zagranie to i tak rzuciła w niego
poduszką. I o dziwo spodobało jej się to. W filmach taka scena zawsze wydawała
się być żenująco ckliwa i tandetna, ale okazało się że w prawdziwym życiu tak
nie jest. A raczej w przypadku Ksawerego. Przy nim miała wiele takich
„pierwszych razów”, a i tak wciąż było jej mało. Dziwiła się temu zważywszy na
fakt, że majówkę spędzili praktycznie nierozłączne. Całe trzy dni. Jednocześnie
wiedziała, że on robi to tylko po to by pomóc jej zapomnieć o małym Marcinie
leżącym teraz w grobie, ale i tak była mu wdzięczna. Dzięki temu mogła wciąż
się śmiać a nie użalać nad sobą robiąc gorzkie wyrzuty.- Lepiej powiedz co
zrobisz na śniadanie.
-
Ja? Czy to nie domena kobiet?
-
Chcesz dostać kolejny raz? Poza tym w od kilku lat jedyne co ugotowałam to
wodę.
-
Żartujesz prawda?
-
Nie.- Widząc jego przerażoną minę roześmiała się.- No co, mamy dwudziesty
pierwszy wiek. Wszystko można kupić albo zamówić.
-
Może, ale moich naleśników i tak nic nie przebije. Ubierz się to zaraz je
przyrządzę.
-
Możesz je przynieść tutaj jak będą gotowe.
-
Nie ma mowy. Jak nauczę cię w takim razie je robić? Zbieraj się.
-
Ksawery…
-
No już.
-
Ksawuś…
-
O nie, ten proszący głosik na mnie nie działa.
-
Nie bądź taki Ksawcio.- Ciągnęła dalej zauważając jednak, że przy tym ostatnim
określeniu się zmieszał.- Spodobało ci się, co? Ksawcio.
-
Co? Skąd.- Zaprzeczył ruchem głowy nie przyznając, że dawne zdrobnienie
przypomniało mu o pijanej Zosi, która jako pierwsza tak się do niego zwróciła. I
o ich wspólnym występie karaoke. Potrząsnął jednak głową by odgonić to
wspomnienie. – Daję ci pięć minut. Jeśli do tego czasu nie zjawisz się w kuchni
to przyprowadzę cię do niej za uszy.
-
Nie ośmielisz się.- Ostrzegła, ale już kilka minut później okazało się, że to
ona się nie ośmieliła. I że przygotowując wspólnie z Ksawerym posiłek przeżyła
swój kolejny pierwszy raz.
Resztę
dnia spędzili na oglądaniu filmów, spacerowaniu a potem robieniu zakupów na
kolacji. W międzyczasie Ksawery poprosił Wiktorię by zadzwoniła na chwilę do
Zosi informując ją, że wszystko z nią w porządku. Niechętnie się zgodziła
poprzestając tylko na tekstowej wiadomości. Nie chciała teraz z nikim
rozmawiać. Pragnęła tylko by jej cały świat stał się nagle bardzo mały
ograniczając się tylko do Ksawerego i jej samej.
Nazajutrz,
choć majówka należała już do przeszłości, ze względu na fakt że Wiktoria
pozostawała bezrobotna a Iksiński jako informatyk sam mógł decydować o czasie
swojej pracy kolejny dzień również spędzili razem. Tylko po południu zostali
zaskoczeni przez siostrę Ksawerego, która zadzwoniła z pytaniem czy może do
niego wpaść. I choć Szymborska wcale nie miała na to ochoty to zwalczyła egoistyczną
część swojej natury.
-
Zgódź się jeśli chcesz. Zebranie moich rzeczy nie zajmie mi więcej niż
dwadzieścia minut, więc spokojnie możesz…
-
Hej, a kto każe ci wyjeżdżać?
-
Myślałam, że wolałbyś by twoja siostra mnie tu nie widziała.
-
A ja myślałem, że pomożesz mi znosić jej wieczne narzekanie i apodyktyczność.
Chociaż w zasadzie widziałaś ją może z pięć minut, więc nie dziwię się że się
na niej nie poznałaś.- Słysząc to, w jej wnętrzu zaczęło rozlewać się coś
ciepłego. Nie spławiał jej, chciał z nią
być. I nie przeszkadzało mu to, że jego rodzina może wyciągnąć niewłaściwe
wnioski.
I
tak, już kwadrans później po raz kolejny przeżyła swój pierwszy raz pomagając
Ksaweremu doprowadzić mieszkanie do porządku. A było to trochę utrudnione ze
względu na fakt, że beztroskie majówkowe leniuchowanie nie zakładało zmywania
po sobie talerzy czy ścielenia łóżka.
Godzinę
później, mogła znów zobaczyć Waldemara i Małgorzatę oraz ich sześcioletniego
Kamila. Oczywiście musiała udawać, że ich nigdy nie poznała przedstawiając się
im jako Wiktoria. Z kolei Kamil wydawał się być bardzo rozczarowany, że przy
boku wujka nie ma Zosi.
-
Fajnie nam się ostatnio grało w piłkę, szkoda ze już z nią nie chodzisz.-
Mrugnął jakieś pięć minut po przyjściu.
-
Kamil…- Jego matka rzuciła mu piorunujące spojrzenie, ale jak mogła wymagać od
malca taktu i trzymania języka za zębami? Szczególnie gdy sama nie miała
pojęcia kim jest i co robi ta obca kobieta u jego boku. – Nieładnie tak mówić.
-
Kiedy to prawda.
-
No cóż, gwarantuję ci że ta pani też bardzo dobrze gra w piłkę nożną.- By
rozładować jakoś napięcie do rozmowy włączył się Ksawery.
-
Naprawdę?
- W zasadzie to nie, ale przynajmniej jej gra jest bardzo zabawna.
- W zasadzie to nie, ale przynajmniej jej gra jest bardzo zabawna.
-
Hej.- Zaprotestowała Wiktoria patrząc na roześmianego Iksińskiego. I sama nie
mogła powstrzymać się od uśmiechu. Poza tym wcale nie była zła na Kamila. Malec
nie miał pojęcia, że kilka tygodni temu to właśnie z nią spędził cały dzień,
choć wyglądała wówczas jak Zosia. Liczyło się dla niej to, że mimo to dzieciak dobrze
bawił się z nią.
Poza
tym zabawnie było obserwować powściągliwość Gosi, która usilnie starała się
spędzić z Ksawerym chwilę odosobnienia by zrozumieć co się stało. W końcu jej
się to udało, gdy tamten poszedł do kuchni po dodatkowy sok. Wiktoria z kolei
chwilę później udała się do toalety, która sąsiadowała z kuchnią, więc choć
tamci nie zdawali sobie z tego sprawy
słyszała ich.
-
Kim jest ta kobieta? Od kiedy się z nią spotykasz?
-
Jakiś czas.
-
Co to znaczy jakiś czas?
- Gosia…
- Gosia…
-
Nie wymiguj mi się tu teraz. A co z Zosią? Przecież ją kochałeś. Jeszcze parę
tygodni temu mówiłeś, że to co czułeś do Alicji to tylko blade zauroczenie w
porównaniu z tym co czujesz do…
-
To naprawdę nie jest dobry moment na rozmowę.
- A dla mnie odpowiedni. Przecież ona…
- A dla mnie odpowiedni. Przecież ona…
-…ma
na imię Wiktoria.
-…nawet
nie jest w twoim stylu. Jest dla ciebie za ładna.
-
Wielkie dzięki, naprawdę.
-
Wiesz co chcę przez to powiedzieć. Przecież widzę jej ciuchy i sposób bycia.
Poza tym ile ona ma właściwie lat?
-
Weź już lepiej ten sok zanim twój synek umrze z pragnienia.
-
Ksawery gdzie ty idziesz…ej, i tak nie wywiniesz się od tej rozmowy wiesz?- I
choć Małgorzata starała się mówić cicho, to jednak Wiktoria ze swojego miejsca
dobrze ją słyszała. Zaczęła się nawet zastanawiać jak by się tamta zachowała gdyby
ona sama wyszła z łazienki dziękując za uznanie jej za ładnej. No, może nie
musiała podkreślać tego że jest od Ksawerego starsza, ale mimo wszystko…
Potrząsając głową w końcu wyszła do łazienki po raz kolejny odrzucając
połączenie od dobrze znanego jej numeru. No bo czego mógł od niej znowu chcieć
Markowski? Uregulowali przecież między sobą wszystkie swoje zobowiązania…
Trzy
godziny później goście wyszli a ona z Ksawerym znów zostali sami. Wiktoria
trochę tego żałowała, bo zabawa z małym Kamilem który już podczas zapasów
błotnych okazał się być bardzo bystrym chłopcem, sprawiła jej dużo
przyjemności. Teraz jednak, zaczęła się zastanawiać nad tym jaki byłby jej syn.
Czy byłby również uzdolniony matematycznie tak jak ona? A może rozwalałby
wszystko czego się dotknie tak jak jego ojciec? Może byłby kłótliwy, zawzięty i
złośliwy? Albo słodki, czuły i zabawny? Może każdego ranka zaskakiwałby ją
wchodząc do jej łóżka tylko po to by ją mocno przytulić albo robił okropne
laurki które ona uważałaby za piękne?
Może.
Może.
Chyba
nigdy nie przestanie się nad tym zastanawiać. I przede wszystkim chyba nigdy
nie zdoła się pogodzić z tym co zrobiła. Nawet Ksawery nie zdołał tego zmienić.
Któregoś dnia, spytał ją nawet czy nie żałuje tego, iż postąpiła zgodnie z
sugestią swojej psycholog decydując się na poznanie prawdy. Machinalnie wtedy
chciała to potwierdzić, ale gdy głębiej się nad tym zastanowiła, zdała sobie
sprawę że jej niewiedza właściwie niczego nie zmieniła. Że jej synek i tak
umarł, a Damian ją zgwałcił; że zaczęła pracę w Krezus Banku by potęgować
wyrzuty sumienia Stefana. To i wszystko inne co się wydarzyło było prawdą i
nieświadomość tego nie sprawiała, że zostało wymazane. Dlatego cieszyła się, że
poznała prawdę. Jakakolwiek bolesna się ona okazała.
-
Hm, nie wiem jak ty ale ja jestem potwornie zmęczony.- Z rozmyślań wyrwał ją
głos Ksawerego.- Jeśli chcesz to wykąp się pierwsza, ja sprzątnę ze stołu i
pozmywam.- Pewnie jako dobra dziewczyna powinna wyręczyć Ksawerego albo chociaż
mu współtowarzyszyć, ale z powodu natłoku myśli chciała być teraz sama. Nawet
jeśli miała wyjść na samoluba. Bo wciąż miała przed oczami twarz Marcina.
Małego chłopca z fotografii na nagrobku oraz tego większego, którym mógłby się
stać gdyby żył do teraz. Miałby już prawie dwanaście lat…
-
Jasne, dzięki.
Mimo
tego co przedtem powiedział Iksiński o swoim zmęczeniu, tej nocy znów się
kochali. Znów tak bardzo czule co sprawiało, że po wszystkim Wiktoria miała
ochotę się rozpłakać. I znów cieszyła się, że mu zaufała, że nie stchórzyła. Wciąż
coś nęciło jej spokój albo sprawiało, że przestawała wierzyć iż to się uda. Ale
mimo wszystko chciała z nim być. Pewnie nigdy mu tego nie powie, ale to dzięki
niemu po poznaniu prawdy całkowicie się nie rozpadła.
I
to dzięki niemu zrozumiała co to znaczy kochać.
***
Trzy
dni później, w piątek Wiktoria umówiła się na spotkanie z Zosią w swoim
mieszkaniu. Akurat był u niej Ksawery, który po przywitaniu się z nią
postanowił dać im czas porozmawiać sam na sam, pracując w pokoju przy swoim
laptopie. Szymborska widziała jednak nieme pytanie w oczach koleżanki o to co ich właściwie łączy, ale postanowiła
je zignorować. Iksiński natomiast uciekł do żartu mówiąc, że skoro ona jako
wielka pani dyrektor nie miała dla niego czasu to poszukał przyjaźni gdzie indziej.
A chwilę później Ksawery wymieniając z Zosią kilka zdawkowych pytań zostawił je
same.
Wiktoria
zaproponowała coś do picia, a potem przysiadła się do stołu gdzie siedziała
Zosia. Potem rozpoczęły rozmowę. Pytała ją głównie o sprawy Krezus Banku, które
ją interesowały oraz o nową panią dyrektor. Zosia uspokoiła jej obawy opisując
nową kandydatkę jako doświadczoną i kompetentną. Na koniec zakończyła nawet
swój opis żartem:
-
I z pewnością ma bardziej ujmujący sposób bycia niż ty, więc pracownicy z
pewnością ją polubią.
-
To chyba dobrze. A co u ciebie?
-
Też dobrze. Choć powrót na stare śmieci po tak nagłym wymuszonym awansie był
trudniejszy niż przypuszczałam.
-
Chyba nie chodzi o pracę z Arkiem?
- Co? Nie, skądże. Dogadujemy się całkiem nieźle.- W myślach dziewczyna powróciła do głupiego wybryku z majówki o którym nie zamierzała wspominać.
- Co? Nie, skądże. Dogadujemy się całkiem nieźle.- W myślach dziewczyna powróciła do głupiego wybryku z majówki o którym nie zamierzała wspominać.
-
Więc nie wróciliście do siebie?
-
Nie.
-
Spotykasz się z kimś innym?
-
Tak…to znaczy nie. Właściwie to wciąż randkuję. Jak już mówiłam postanowiłam
nadrobić randki, które dzięki zachowaniu Bartka przegapiłam.
-
I przez ten cały czas nikt nie wpadł ci w oko? Nikt z kim chciałabyś umówić się
jeszcze raz?
-
Raczej nie. Choć jeden facet, którego poznałam przed parkingiem w galerii
wydawał się być całkiem miły. Ale koniec końców nie dałam mu żadnego namiaru na
siebie. Pomyślałam, że nawet jeśli to nie był zwyczajny podrywacz to jednak
danie nieznajomemu na parkingu numeru telefonu mogło być przez niego
niewłaściwie odebrane, nie sądzisz?
-
Pytałam poważnie.
-
I odpowiedziałam ci poważnie. Ja…- Zosia ciężko westchnęła poważniejąc.-
Czasami myślę, że całe to umawianie się jest po prostu głupie. Może trzeba
czekać w spokoju na tego jedynego, a nie go szukać?
-
Zwłaszcza jeśli już się go znalazło.
-
Wiktoria…- Zaczęła Zosia doskonale wiedząc o kim mowa.
-
Jak długo zamierzasz go jeszcze tak męczyć?
-
Wcale go nie męczę. Już dawno mówiłam mu, żeby robił co chciał. Nic nas
przecież już nie łączy.
-
I robi?
-
Co robi?
-
No to co według ciebie niby chce. Umawia się z innymi kobietami? Flirtuje z
nimi?
-
Tak myślę.- Mrugnęła myśląc o Marcelinie. Co prawda nie zauważyła, by Arek to
robił, ale skoro ona tak jej powiedziała to tak musiało być, nie?
-
Co to niby znaczy?
-
Że nie wiem, okej? Już od jakiegoś czasu łączą nas tylko sprawy zawodowe.
-
Jak chcesz. Tylko pamiętaj, że Arek też nie będzie czekał na ciebie wiecznie.
Teraz pewnie dzielne to znosi i zagryza zęby, ale uwierz mi jest wartościowym
facetem, który dzięki miłości do ciebie dojrzał i prędzej czy późnej jakaś
ogarnięta lala zabierze ci go sprzed nosa.
-
Nie będę go zatrzymywać.
-
Jej, a ty wciąż urażona? Jak długo będzie przemawiać przez ciebie duma? Chcesz
zaprzepaścić wszystko z powodu urażonej godności?
-
Nie, ale…
-
Ale?
Na
dłuższą chwilę zapadła między nimi cisza. Zosia była zła na Szymborską za to,
że opisuje to wszystko co między nimi zaszło w taki tendencyjny sposób, że
trywializuje to jak bardzo Arek ją skrzywdził. A jednocześnie wiedziała, że
swoim zachowaniem również zmierza do ślepej uliczki. Dlatego w końcu pokonując
złość odpowiedziała cicho:
-
Ale ja wciąż się boję. Dla ciebie to takie proste, ale dla mnie…nie zniosę tego
jeśli oszuka mnie po raz kolejny. Nie jestem nastolatką by bawiła mnie „trudna
miłość”.
-
Nie chcę zabrzmieć idiotycznie, ale nie znam miłości która byłaby łatwa. A
przynajmniej tej prawdziwej. Ale nie będę tego dłużej drążyć. Po prostu dobrze
to przemyśl, okej? I po prostu podejmij decyzję. Najgorsze co możesz w tej
chwili zrobić to trwać w zawieszeniu wahając się i w ostateczności nie robiąc
nic.
-
Chciałabym być taka pewna siebie i swojej wartości jak ty.
-
Czasami ja też się gubię i czuję się jak nikt. Ale dbam o fasadę.
-
W takim razie ja też chciałabym tak dobrze umieć dbać o fasadę.- Sprostowała z
uśmiechem na który Wiktoria odpowiedziała tak samo. Potem zmieniły temat, który
stopniowo zszedł na samą Szymborską. Zosia pytała ją o dalsze plany zawodowe
oraz życie prywatne próbując dowiedzieć się czegoś więcej o niej i o Ksawerym.
Wiktoria nie wiedziała do końca dlaczego, ale ten temat ją zaniepokoił.
Sprawił, że jej wewnętrzny kokon szczęścia w który się owinęła przez ostatni
tydzień dzięki Iksińskiemu wcale nie był taki bezpieczny. Może chodziło o to,
że po prostu gdy nikt o tym nie wiedział nie było niebezpieczeństwa by się w to
wtrącał? Nie była jednak co do tego przekonana. Nie, to było po prostu głupie:
zaczęła zachowywać się jak zadurzona nastolatka zamiast ponad trzydziestoletnia
rozsądna kobieta. Bo tak, zadurzyła się w Ksawerym. Uwielbiała spędzać z nim
czas nawet jeśli parokrotnie zdarzyło mu się czymś ją zirytować. Nawet teraz
pragnęła po prostu by Zosia sobie gdzieś poszła dając im możliwość bycia razem.
Chyba marna z niej była przyjaciółka.
DWADZIEŚCIA
TRZY TYGODNIE PO WYPADKU
W
ciągu następnych kilku dni Wiktoria za sugestią Ksawerego w końcu zdecydowała
się chodzić na rozmowy kwalifikacyjne. Już od nieco ponad miesiąca nie
pracowała w Krezus Banku, a choć miała na konie spory zapas oszczędności, to
jednak tak bezczynny tryb życia jej nie odpowiadał. Ona lubiła wyzwania jakie
stawiał przed nią bank, ciągłe rozwiązywanie problemów czy sporów. Dla niej
nagłe pojawienie się czegoś nieoczekiwanego było nie stresem, ale wyzwaniem
które zakończone sukcesem sprawiało jej nie lada przyjemność. A jeśli tak się
nie działo, to cóż, mobilizowało ją to do jeszcze większego wysiłku i wzmożonej
pracy.
Miała
dość ułatwione zadanie, bo Stefan ufając w jej uczciwość nie kazał jej
podpisywać klauzuli o zakazie konkurencji gdy odchodziła z Krezus Banku.
Niestety mimo to, dotychczas żaden inny bank nie przekonał jej do siebie swoją
ofertą, choć czasami uważała iż to ona sama stwarza sobie przeszkody które w
istocie były wyłącznie wymówkami. Nie żałowała jednak odejścia z banku, skądże.
Wiele się tam nauczyła i była dumna z tego że tam pracowała. A Stefan
zasługiwał na to by w końcu dała mu spokój, nawet jeśli twierdził co innego. To
między innymi dlatego zignorowała informację od Zosi, że chciał się z nią
spotkać. Ona, choć mu wybaczyła, nie potrafiła sprawić że te dziesięć lat po
prostu zniknie. Dzieliło ich już zbyt dużo, za bardzo się zmieniła. Poza tym w
jakiejś części- nawet jeśli nie za dużej- chęć utrzymania kontaktu z nią z
pewnością była dla Adamczyka próbą odkupienia swoich win. Bo już nie była jego
słodką małą córeczką. Już dawno zmieniła się w kogoś, kogo nie poznawała
spoglądając w lustro. Najwyższy czas by i on to zrozumiał.
Robiąc
zakupy na kolację (oczywiście składnikami miał się zająć Ksawery, bo ona nie
zamierzała gotować) cieszyła się jak dziecko myśląc o tym, że ostatnie
naleśniki przygotowane przez Iksińskiego bardzo jej smakowały. I nie wynikało
to z faktu jego znakomitych zdolności kulinarnych, skądże. Obiektywnie rzecz
biorąc Ksawery gotował raczej przeciętnie, ale dla Wiktorii wszystko co
przyrządził wydawało się być o niebo lepsze. Bo po prostu pochodziło od niego.
Może
dlatego, że za bardzo nastawiła się na wieczór we dwoje, dzwonek do drzwi
podczas wspólnej „zabawy” w kuchni zepsuł jej humor. A jeszcze bardziej gdy
okazało się, że za drzwiami Ksawerego stoi Zosia składając mu urodzinowe
życzenia. Co prawda zobaczywszy, że jest u niego Wiktoria miała zamiar od razu
iść, ale ona ją zatrzymała. W końcu mogli przecież zjeść kolację we troje.
Poza
tym jak się niedługo okazało, Piegusek znacznie lepiej od niej radził sobie w
kuchni i tylko dzięki niej nie spaliła kurczaka dodając do naczynia
żaroodpornego trochę masła. No i znacznie lepiej siekała warzywa, bo ona sama
już przy głupiej marchewce skaleczyła sobie palec. W zasadzie było to dla niej
nawet korzystne bo dzięki temu nie musiała nic robić. Ale za to do woli mogła
obserwować krzątaninę Ksawerego i Zosi.
Kolacja
okazała się być smaczna, a podczas posiłku panowała miła atmosfera. W zasadzie
to przypominało Wiktorii jedno z tych miłych wieczorów z paczką znajomych, więc
nie mogła powiedzieć że się źle bawiła. Tyle, że…no właśnie: w pewnym momencie
stwierdziła że czuje się z tym jakoś tak…dziwnie. Nie umiała być beztroska w
towarzystwie innych osób tak jak Ksawery, nawet jeśli tą obcą osobą była Zosia,
która dużo dla niej znaczyła. Po jakimś czasie zauważyła też, że Ksawery nie do
końca zachowuje się tak jak zachowywał się przy niej, gdy byli sami. Ale może
tak jej się tylko wydawało.
Gdy
w pewnym momencie zaczęła zbierać talerze ze stołu zostawiając ich na chwilę
samych, Ksawery spojrzał na Zosię która odruchowo również na niego spojrzała.
-
A jak tam układa ci się z Arkiem?
- Nie jesteśmy razem jeśli o to pytasz. Wiktoria ci nie mówiła?
- Nie jesteśmy razem jeśli o to pytasz. Wiktoria ci nie mówiła?
-
Jakoś o tym nie rozmawialiśmy.- Wykręcił się, bo prawdę mówiąc wolał o to nie
pytać Szymborskiej i po prostu zadowolić się niewiedzą.
-
No a ty?
-
Hm?
-
Nie udawaj głupiego. W końcu udało się jej cię zdobyć co?
- Zabrzmiało to jakbym był jakąś fortecą.
- Zabrzmiało to jakbym był jakąś fortecą.
-
Wiesz o czym mówię, nie migaj się.
-
Wyobraź sobie, że nie.
-
Przecież was widzę. Chcecie ze sobą zamieszkać?
- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy.
- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy.
-
Wow, a więc to tak na poważnie? No no no.
-
Zośka…
-
A wiec gratuluję.
-
Na razie jesteśmy tylko przyjaciółmi takimi jak ty i ja.
-
Aha.- Mrugnęła tylko Zosia zdając sobie sprawę, że Ksawery nie chce kontynuować
tematu. Na szczęście chwilę później do stołu wróciła Wiktoria, więc mogli
zmienić temat rozmowy na bardziej neutralny. Potem grali w jakieś planszówki
strategiczne, ale Zosia spostrzegła, że od jakiegoś czasu Wiktoria nie wygląda
na ubawioną. Mogło to mieć coś wspólnego z faktem, że w ciągu kwadransa
przynajmniej trzy lub cztery razy wyjęła swoją komórkę odrzucając czyjeś
połączenie. Za kolejnym razem po prostu wyłączyła telefon. Coś ją gnębiło, ale
widocznie nie chciała powiedzieć co to takiego więc Zosia nie chciała naciskać.
Poza tym sądziła, że ma to coś wspólnego z chęcią Adamczyka spotkania się z
nią. Wiktoria najwyraźniej miała na ten temat inne zdanie.
Następnego
dnia, tak jak już od trzech dni, Zosia wróciła na swoje dawne stanowisko pracy.
Jednak dostała swoje biurko niejako awansując na samodzielnego analityka.
Plusem tej sytuacji było to, że już nie musiała go dzielić z Arkiem, który znów
wydawał się być na nią zły. Najpewniej było to spowodowane faktem, iż w ciągu
minionego tygodnia każdego wieczoru po pracy spotykała się na piwie lub
kręglach z takim czy innym kolegą z pracy choć jemu już dwukrotnie odmówiła.
Potem nawet jej tego nie proponował. Wiedziała, że to było bardzo głupie. To
znaczy jej zachowanie. I że Wiktoria miała rację. Nie mogła dłużej trwać w
takim zawieszeniu, musiała w końcu odważyć się być z Arkiem bo naprawdę tego
chciała. I choć on nie miał o tym zielonego pojęcia, to gdy proponował jej
randkę to ona szczerze chciała odpowiedzieć mu „tak” Tyle, że coś jakby ją blokowało.
Potem gdy z jej ust rozlegało się jednak „nie” żałowała chyba bardziej niż sam
Arek. Ale nic nie mogła na to poradzić. W dodatku wtedy wciąż pobrzmiewały jej
w głowie słowa Wiktorii potęgując żal i niesmak:
Tylko pamiętaj, że Arek
też nie będzie czekał na ciebie wiecznie. Teraz pewnie dzielne to znosi i
zagryza zęby, ale uwierz mi jest wartościowym facetem, który dzięki miłości do
ciebie dojrzał i prędzej czy późnej jakaś ogarnięta lala zabierze ci go sprzed
nosa.
Wiedziała,
że musi zrobić pierwszy krok. Arek też już był u skraju wytrzymałości, była
tego świadoma. Czasami przyłapywała go na tym, że spoglądał na nią podczas
pracy. Ale nie były to już tęskne spojrzenia. Raczej te w stylu: „czy ona
naprawdę jest warta czekania?”. Albo: „Czy ona naprawdę mnie kocha? Może mówiła
prawdę i już dawno nic do mnie nie czuje a ja powinienem dać sobie z nią
spokój?” To było nawet już gorsze od tej złości w jego spojrzeniu albo
rozżaleniu, bo świadczyło o jakiejś obojętności. A nawet nienawiść była już
lepsza, bo była uczuciem.
Jak
na ironię, takie rozważania zwykle doprowadzały ją do tego, że gorliwiej
przystawała na kolejnego wypady po pracy. Czasami nie były to nawet randki, ot
spotkanie kilku kumpli z pracy na piwku. Tyle, że Arek w nich nie uczestniczył.
Dzisiaj
w końcu postanowiła sobie, że to zmieni. Na postanowieniu się jednak skończyło,
bo koniec końców została wmanewrowana w imieninowe opijanie zdrowia Pawła. Arek
co prawda też miał na nim być, ale zmył się już po pierwszej godzinie. A Zosia
choć usilnie starała się pobyć z nim sam na sam to jednak nie mogła.
Aż
nadszedł piątek. Zosia podczas przerwy na lunch spędzonej w bufecie z
przyjaciółkami zauważyła, że do stolika Arka przysiadła się Marcelina. I choć
początkowo nie uważała jej za godnej rywalki, to jednak teraz z pewną zgrozą
uświadomiła sobie, że jej towarzystwo musi być w tej chwili Arkowi bardziej na
rękę niż jej własne. Bo mimo wszystko Marcela była dość ładna, zabawna i przede
wszystkim miła. Ona, Zosia od dawna potrafiła się z Żylińskim tylko kłócić.
-
Ziemia do Zośki, hej co ty? Nie wyspałaś się?- Pytanie Emilki sprowadziło ją na
pionu. I pomogło odzyskać pewność siebie.
-
Nie, po prostu uświadomiłam sobie, że muszę coś zrobić.- Z tymi słowami na
ustach, wstała z krzesełka i bez żadnego tłumaczenia czy słowa wyjaśnienia
odeszła od stolika. Potem skierowała się tam gdzie znajdował się Arek, choć z
każdym krokiem czuła się dziesięć razy bardziej zdenerwowana niż przy
poprzednim. W końcu stanęło oko w oko z facetem, którego wciąż kochała. O towarzyszącej
mu w tej chwili Marcelinie wolała zapomnieć.
-
Cześć. Możemy chwilę pogadać?- Zwróciła się do niego.
-
Jeśli chodzi o te zestawienie, to nie możemy tego omówić po przerwie? Chciałbym
teraz skorzystać ze swojej przerwy.- Nie był niegrzeczny albo niemiły ale Zosia
mimo to straciła pewność siebie.
-
Ale…ale to nie dotyczy pracy.
-
Więc?- Nie sądziła, że to będzie aż tak trudne. W końcu wiele razy rozważała to
co powinna powiedzieć tak żeby zabrzmiało to dowcipnie i pozwoliło jej zachować
twarz. Tylko, że wtedy w jej myślach byli tylko we dwoje.
-
Ja…pomyślałam że wieczorem chcę gdzieś wyjść.- Wydusiła z siebie w końcu. Arek
zrobił taką minę jakby niewerbalnie mówiąc: „no i co z tego”. Całkiem zresztą
słusznie.
-
Super, a więc też wychodzisz dzisiaj do tego nowo otwartego klubu, którego
kolegą właściciela jest Ilona?- Wtrąciła się Marcelina mając na myśli jedną z
pracownic działu PR-u.- My chyba też się na niej pojawimy z Arkiem.
-
Ja raczej pasuje.- Powiedział szybko Arek.
-
No coś ty będzie świetna zabawa, nie Zośka? No bo Ilka załatwiła nam
wejściówki, które większość osób musiała zamawiać jeszcze miesiąc temu.-
Przekonywała Marcelina. – Będzie super.
-
Więc mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.- Odparł jej Żyliński. Potem
spojrzał na Zosię.- To wszystko co chciałaś mi powiedzieć?
-
Nie.
-
Więc?
-
Ja…pomyślałam sobie że chcę wieczorem gdzieś wyjść…
-
Już to mówiłaś…
-…z
tobą. – Wyraźnie czuła, że go zaskoczyła. Pionowa zmarszczka z jego czoła
zniknęła, ale zaraz na powrót się pojawiła gdy spytał:
-
I jak rozumiem całą zgrają reszty analityków z zespołu?
-
Nie. Chcę żebyś spełnił swoją obietnicę o całej masie randkach ze mną.
Chcę…chcę zacząć jeszcze raz. – Dodała ciszej ignorując zranione spojrzenie
Marceliny sugerujące, iż celowo wprowadziła ją w błąd mówić na wyjeździe
integracyjnym, że między nią i Arkiem nic nie ma. Ale teraz był to najmniejszy
problem który frapował Zosię. Bo nie wiedziała jaką decyzję popełni Żyliński.
Czy również uniesie się dumą odmawiając jej?- To by było na tyle. Daj znać co
postanowisz.- I nie chcąc tego sprawdzać po prostu wróciła do swojego stolika.
-
Ej, gdzieś ty była?- Przywitała ją Jowita.- I coś ty taka czerwona?
- Nic, po prostu zaprosiłam Arka na randkę.
- Nic, po prostu zaprosiłam Arka na randkę.
-
Co?!
-
Tak jakoś wyszło.- Zosia roześmiała się czując jak napięcie z niej opada.
-
Mówisz serio?- Upewniła się Emilka.
-
Tak. Czy on na mnie patrzy? Jaką ma minę?- Spytała przyjaciółki nie chcąc teraz
robić tego sama.
-
Teraz nie patrzy, ale wciąż zerka. A minę ma jak…jak ogłuszony. Jej, ty tak
serio z tym zaproszeniem? Naprawdę zaproponowałaś mu randkę?
- On to zrobił już dawno, więc niejako przyjęłam na nią teraz zaproszenie. Dobra, a teraz muszę dojeść ten makaron bo umieram z głodu.
- On to zrobił już dawno, więc niejako przyjęłam na nią teraz zaproszenie. Dobra, a teraz muszę dojeść ten makaron bo umieram z głodu.
-
Chyba żartujesz, teraz musisz nam wszystko opowiedzieć. Co, jak, gdzie i kiedy.
-
I dlaczego…- Dopytywały się Ewa, Emilka i Jowita. Zosia jednak miała już usta
pełne w śmietankowym sosie.
***
-
Witam panią. Cieszę się, że pani przyszła.
-
Ja, mówiąc szczerze, mniej.- Odparła Wiktoria siadając na krześle znajdującym się
w niewielkiej restauracji.- Rozumiem, że chce pan dopłaty za swoje zlecenie
choć z tego co pamiętam rozliczyliśmy się do końca i…
-
Nie, pani Wiktorio. Nie po to próbowałem się z panią skontaktować.- Przerwał
jej spokojnie detektyw Markowski.
-
Więc? W czym problem?
-
Od samego początku nie była pani ze mną szczera, prawda?
-
Słucham?
- Mam na myśli zlecenie. Kazała mi pani odnaleźć dziecko położnej Eweliny Koperek, które umarło tuż po narodzeniu. I bardzo się pani zdziwiła gdy okazało się, że żyło jeszcze przez cztery lata. Poza tym wiedziała pani, że zmarło na serce choć nie miała początkowo pojęcia jakiej było płci.
- Mam na myśli zlecenie. Kazała mi pani odnaleźć dziecko położnej Eweliny Koperek, które umarło tuż po narodzeniu. I bardzo się pani zdziwiła gdy okazało się, że żyło jeszcze przez cztery lata. Poza tym wiedziała pani, że zmarło na serce choć nie miała początkowo pojęcia jakiej było płci.
-
I co z tego?
-
Tylko to, że z racji wykonywanego zawodu bardzo mnie to zaciekawiło. I musi
pani przyznać, że biorąc pod uwagę fakt wykonywania zawodu przez panią Koperek
i pogłosek dotyczących szpitala w którym pracowała odnośnie wykonywania tam
zabiegów aborcyjnych, wyciągnięcie całkiem logicznych wniosków że szukała pani
swojego dziecka było tylko kwestią czasu.
-
Ustalanie takich rzeczy nie było pana zadaniem.- Zwróciła się do niego ostro.-
I z góry uprzedzam, że jeśli zamierza mnie pan szantażować czymkolwiek to traci
pan czas. Nie mam męża ani stałego partnera, a w tej chwili nawet pracy więc
nie mam też powodów by panu płacić. A z moją rodziną już od dawna nie utrzymuję
żadnych kontaktów.
-
Źle mnie pani zrozumiała. Wymuszenie pieniędzy nie było moim celem.
-
W takim razie życzę sobie zakończyć to spotkanie.
-
Najpierw radziłbym mnie wysłuchać. To może panią zainteresować.
-
Nie sądzę. I skoro nie chce pan pieniędzy i to wszystko co chciał przekazać to
żegnam.
-
Pani Wiktorio, naprawdę nalegam by mnie pani wysłuchała.- Przekonywał ją
mężczyzna, choć ona już wstała z krzesełka i zaczynała nakładać na siebie
płaszcz. W końcu, zdając sobie sprawę, że nie może jej zatrzymać w inny sposób
powiedział:- Marcin Antoniewicz nie był pani zmarłym synem.
-
Słucham? Jak pan śmie sugerować, że…
-…odnalazłem
pani prawdziwe dziecko. Nie chce pani wiedzieć co się z nim stało?
***
Zosia
wpatrując się w śpiewającą szesnastolatkę nie mogła powstrzymać dreszczy
przeszywających jej ciało. Boże, ta dziewczyna miała obłędny głos, którego siłę
i piękno odzwierciedlała jeszcze odpowiednia interpretacja wykonywanego utworu.
A najbardziej zdumiewająca była jej skromność, bo zanim weszła na scenę miała
spuszczoną głowę i raczej zwyczajne ciuchy. Można powiedzieć, że niczym nie
wyróżniała się w tłumie. Nikt nie powiedziałby, że w jej drobnym ciele ukryty
jest tak piękny wokal.
-
Mogłaby z powodzeniem zawojować polską scenę muzyczną, prawda?- Skomentował to
Arek dobrych kilka minut po wykonanym utworze, bo nastolatka dostała długie i
głośnie brawa, na które szczerze sobie zasłużyła.
-
Tak.- Zgodziła się Zosia upijając łyk swojego owocowego koktajlu.- Dawno nic co
usłyszałam w tym miejscu aż tak bardzo nie wbiło mnie w fotel.
-
Więc też słyszałaś ją dziś po raz pierwszy?
- Tak. Dawno tu nie byłam.
- Tak. Dawno tu nie byłam.
-
Wiem, dlatego pomyślałem że to dobry pomysł żebyśmy to właśnie tu spędzili
dzisiejszy wieczór. Jesteś bardzo rozczarowana, że jednak nie świętujemy
otwarcia nowego klubu znajomego Ilony?
-
Skąd. Nic nie umywa się do 5&6. To najlepszy muzyczny klub.
-
Wiem, też się do niego przekonałem. Poza tym cieszę się, że jestem tu z tobą.-
Słysząc to Zosia spuściła na moment wzrok. To było dziwne, ale teraz czuła się
tak jakby była młodą dziewczyną na swojej pierwszej randce z chłopakiem który
jej się podoba. I pośrednio była to pewnie prawda. W końcu to była ich pierwsza
prawdziwa randka.
Widziała,
że Arek także jest pozbawiony przynajmniej części swojej zwyczajowej brawury i
pewności siebie. To sprawiało, że dzięki temu odzyskiwała powoli pewność
siebie. Bo wiedziała, że bał się tego, iż nierozważnym ruchem albo gestem może
ją do siebie zrazić. Gdyby zależało mu tylko na tym by ją poderwać, nie
przejmowałby się tym.
-
Ja też.
-
Nie zrozum mnie źle, ale co sprawiło że w końcu dałaś mi szansę?- Spytał zaraz
potem dodając:- Bo mam nadzieję, że mi ją dałaś?
-
Tak, ale na zasadach które obiecałeś mi wcześniej. Musimy się jeszcze wiele o
sobie dowiedzieć zanim rzucimy się na głęboką wodę.
-
Głęboka woda jest metaforą obrączki czy łóżka?
-
A ja właśnie myślałam o tym, że dziś znikła twoja zwyczajowa brawura.
-
Wciąż jestem jej pełen. Ale to była po prostu próba rozładowania napięcia sytuacyjnego.
-
Co za ulga.
-
Jednak możesz na nią odpowiedzieć.
-
Arek…
-
To też był żart. Lubię jak się rumienisz. Wtedy nawet pomimo makijażu
uwidaczniają się twoje piegi.
-
Ha, doprawdy chyba straciłeś swoją zdolność do prawienia komplementów.
-
Skąd. Zawsze lubiłem twoje piegi. Pamiętasz jak mając jakieś jedenaście lat
próbowałem je wszystkie policzyć?
-
Tak, ale ci się nie udało bo się rozpłakałam zorientowawszy się że jest ich tak
dużo.
-
Nawet nie umiałaś wtedy liczyć do setki, więc nie mogłaś zdawać sobie sprawy
jak dużo to jest.
-
Może, ale twój wyraz twarzy mówił wszystko. Byłam wtedy w tobie nieprzytomnie
zakochana tak mocno jak tylko może kochać niespełna siedmiolatka a ty kpiłeś z
moich piegów.
-
Więc dziwnie to okazywałaś, bo dręczyłaś mnie niemiłosiernie. Ale skończmy
mówić o zamierzchłych czasach. Bardziej interesują mnie twoje aktualne
uczucia.- Zosia udała, że się namyśla.
-
No cóż, zważywszy że to nasza pierwsza randka myślę że i tak są aż nadto
gorące.
-
Na tyle gorące by dać się pocałować a może nawet…zakończyć wieczór trochę
później?
- Przypominam że jesteśmy w publicznym miejscu.
-
I?
-
Poza tym to nasza pierwsza randka, a ja jestem fanką Manchesteru.
-
Co?
-
Chodzi o jedną z ich piosenek.
-
Chyba nadal nie rozumiem…
-
Jeśli zrozumiesz to wtedy spełnię twoje jedno życzenie.
-
Serio?
-
Aha. Ale masz tylko pięć minut.
-
Żartujesz? Nigdy nie słuchałem Manchesteru.
-
No cóż, twoja strata.
-
Czekaj, podejmuję wyzwanie. Zacznij odliczać.- Rozkazał a potem wstając z
miejsca pomknął w stronę baru.
-
Co ty…?- Zdążyła jeszcze zapytać, bo Arek już był w pół drogi do baru. Gdy do
niego dobiegł wyciągnął jeszcze w górę dłoń pokazując na niej pięć palców. A
widząc jak rozmawia z siedzącymi tam ludźmi zorientowała się, że poszedł na
spytki. Roześmiała się wtedy zerkając na swój zegarek na przegubie dłoni. Zamierzała
być skrupulatna w odliczaniu czasu jednocześnie kibicując Arkowi, który
zmierzał już do trzeciego stolika. W końcu wpadł chyba na pomysł spytania
śpiewających uczestników z widowni, ale nie został wpuszczony przez
ochroniarza. Nie poddał się jednak zmierzając do kolejnych stolików.
W
końcu, wrócił z powrotem do Zosi, z bardzo zadowoloną z siebie miną. Minęło
jednak ponad dziesięć minut aż zdołał odkryć znaczenie jej wypowiedzi.
-
Mimo to i tak zasłużyłem na nagrodę.- Upierał się.- Poza tym zrobiłem jeszcze
dla ciebie coś ekstra.
-
Niby co?
-
Przekonasz się za kilkanaście minut. A teraz dopijaj drinka, bo mam ochotę
trochę z tobą potańczyć.
Już
kilka chwil później, poruszali się w rytmie wyśpiewywanych przez uczestników
piosenek. Dziś tematem przewodnim był motyw nieodwzajemnionej miłości, więc
królowały wolne kawałki które Arek skrupulatnie wykorzystywał trzymając Zosię
bardzo blisko siebie. Ale prawdę mówiąc wciąż było mu mało, wciąż nie do końca
wierzył w to że ona dała mu szansę. Poza tym zapomniał już co czuł patrząc w
jej błyszczące oczy albo wdychając specyficzny zapach ciała zmieszany ze
zmysłowymi perfumami którymi je spryskała czy też po prostu dotykając jej
pleców lub ramion. A że jego organizm doskonale pamiętał wspólnie spędzone z
nią noce sama świadomość tego, że jest teraz blisko i że chce z nim być
sprawiała, iż robiło mu się gorąco. I wcale nie było to związane z panującą w
klubie duchotą. Najgorsze było jednak to, że choć z łatwością mógłby ją teraz
do siebie przyciągnąć i pocałować to niczym ostatni prawiczek bał się to zrobić
by się do niego nie zniechęciła. A jednocześnie jakaś część niego śmiała się w
kułak z tego jaką jest ofermą. W końcu, po jakimś czasie Arek uświadomił sobie,
że do tej pory nigdy nie zależało mu na żadnej dziewczynie tak żeby obawiać się
popełnienia jakiejś gafy. Inna sprawa, że przypadki w których mu odmawiały
należały do rzadkości i dotyczyły raczej tych osobników płci pięknej, która
miała już chłopaków albo narzeczonych. Czasami nawet i to ich nie zniechęcało.
Dlatego nie umiał sobie poradzić z tym co teraz czuł, to również było dla niego
nowe. I pewnie byłoby to bardzo zabawne, gdyby nie dotyczyło jego samego.
-
Usiądziemy na chwilę? Chyba jestem za stara na tak długie hasanie. - W pewnym
momencie zasugerowała Zosia.
-
Wytrzymasz jeszcze trochę. Poza tym ten kawałek naprawdę nie wymaga dużo ruchu.
-
Nie udawaj że jesteś fanem Bryana Adamsa.
-
Nie, coś ty. Ale po nim będzie występował ten facet z brodą.
-
I?
- Zobaczysz.- Odparł jej tajemniczo.
- Zobaczysz.- Odparł jej tajemniczo.
Zosia
widząc jego zadowolenie z siebie odpuściła domyślając się, że to jego
niespodzianka dla niej. I rzeczywiście, mężczyzna z brodą przejmując mikrofon
zadedykował następną piosenkę Wielkoludowi.
-
Wielkoludowi?!- Wrzasnęła wtedy Zosia Arkowi do ucha.
-
Mojej dziewczyny albo ukochanej zabrzmiałoby zbyt ckliwie.
-
Ty…
-
Nie gniewaj się i chodź tańczyć. W końcu zrozumiem o czym mówiłaś.
-
Co?
Nie
musiał jej jednak odpowiadać, bo już po chwili rozległy się pierwsze takty
piosenki Menchesteru „Nie na pierwszej randce”. A Arek wsłuchany w słowa
usłyszawszy refren zaczął się śmiać jak dziecko.
Hej,
dziewczyno,
nie
oddawaj się na pierwszej randce,
choć
wiruje świat
po
piwach i po wódki szklance,
bo
nie będziesz miała
więcej
żadnych szans.
Nawet
gdy piosenka się w końcu skończyła nie mógł powstrzymać się od chichotu.
-
Super kawałek, naprawdę. Czuję, że ja też stanę się fanem Manchesteru.
-
Pamiętaj tylko, że Maciej Tacher nie śpiewa tego w aż tak growlowym stylu. Ten
brodaty facet jest chyba fanem muzyki metalowej.
- I tak mi się podobało. Dlaczego wcześniej
tego nie słyszałem?
-
Bo w większości klubach Warszawy puszczają remiksy i to elektryczne coś co nie
ma zbyt wiele wspólnego z muzyką.
-
Czy to przytyk? Jeśli tak to informuję cię, że nie byłem w żadnym klubie od
czasu twojego wypadku.
-
Gratuluję.
-
Ależ potrafisz być kąśliwa. A ty nie masz ochoty dziś pośpiewać?
-
Tylko jeśli zaśpiewasz razem ze mną.
-
Widzisz? Właśnie o tym mówię.
-
Przecież nie krytykuję twoich umiejętności wokalnych.
-
To dobrze się składa bo twój gust literacki też woła o pomstę do nieba.
-
Nie rozumiem.
-
Chyba nie powiesz mi, że zapomniałaś o Francesce i Robercie oraz ich płomiennym
uczuciu?
-
Jej mówisz o tym harlequinie który kupiła mi Jowita?
-
Mnie możesz się przyznać: wyglądasz na taką którą kręcą takie namiętne sceny.
-
Doprawdy? Więc muszę sobie poszukać godnego siebie Roberta, którego też będą
kręcić.
-
No cóż, mnie co prawda bawi tego typu lektura, ale dla dobra sprawy jestem w
stanie się poświęcić. Tylko nie wiem czy w porównianiu z Robertem nie wypadnę
dość blado. Całe dwanaście cali…- Cmoknął z dezaprobatą nic sobie nie robiąc z
Zosi która uderzyła go lekko w ramię. – Tylko nie mów, że źle zapamiętałem i
było ich piętnaście?!
-
Czy ty nie umiesz myśleć o niczym innym?
-
Szczerze? Przy tobie jest mi bardzo ciężko.- W zamierzeniu miało zabrzmieć to
bardzo lekko, może tylko trochę prowokacyjnie. Tyle że pewnie z powodu
prawdziwości tych słów oraz towarzyszącego im gorącego spojrzenia uśmiech
zszedł z twarzy Zosi.
-
To był zły pomysł żebyśmy się tu dzisiaj spotkali.
-
Nie, Zosiu ja naprawdę nie chciałem…
-
Nie rozumiesz. Choć.- Zażądała biorąc go za rękę i odchodząc z parkietu. Potem
usiedli obok baru, bo podczas tańca ktoś zajął ich stolik. – Jest coś o czym
powinnam ci powiedzieć. Tyle, że nie sądzę by hałaśliwy klub karaoke był do
tego odpowiednim miejscem.
-
Taki początek zdanie nie zwiastuje niczego dobrego, prawda?
- Nie, ale to dotyczy mojej przeszłości. Musisz coś o mnie wiedzieć. Obiecaliśmy sobie, że jeśli zaczniemy jeszcze raz to będziemy wobec siebie całkowicie szczerzy, prawda?- Arek przytaknął.- Więc chodź ze mną, przejdziemy się.
- Nie, ale to dotyczy mojej przeszłości. Musisz coś o mnie wiedzieć. Obiecaliśmy sobie, że jeśli zaczniemy jeszcze raz to będziemy wobec siebie całkowicie szczerzy, prawda?- Arek przytaknął.- Więc chodź ze mną, przejdziemy się.
Kilkanaście
minut temu Arek zrozumiał o co chodziło Zosi patrząc na niewielką bliznę widoczną
na jej nadgarstku. Z prawdziwym bólem słuchał o typku, który wykorzystał młodą
dziewczynę a potem jeszcze z niej kpił. I tym bardziej zrozumiał ile musiało
kosztować Zosię zaufanie mu ponownie skoro postąpił tak samo jak tamten śmieć
początkowo nie traktując jej poważnie. Teraz i tak był bardzo zdziwiony, że w
ogóle mu zaufała. Tyle, że to zupełnie wywietrzało mu z głowy gdy Zosia
mimochodem zakończyła swoją opowieść słowami:
-
Teraz jest mi tylko wstyd z powodu własnej słabości o czym przypomina mi ta
nieszczęsna blizna. Teraz nigdy nie chciałabym pozbawić się życia tylko z
powodu jakiegoś faceta, więc spokojnie, jeśli twoje uczucie do mnie się wypali
to nie będziesz musiał się tego obawiać.
-
Nie żartuj nawet w ten sposób.
-
Muszę żartować, bo cieszę się że w końcu po tylu latach mogę to robić. Mogę
żartować z naiwności głupiutkiej niepewnej swojej wartości dziewczyny, która
zaufała szkolnemu playboyowi naiwnie licząc że jest tą jedyną. I która jak
wielki tchórz chciała pozbawić się czegoś najcenniejszego sądząc że to co wtedy
czuła do kogoś kogo nawet dobrze nie znała to miłość. A wiesz co jest
najlepsze? Że gdy go znów zobaczyłam to nie czułam do niego nienawiści ani
nawet złości, ale litość.
-
Kiedy go znów spotkałaś?
- Kilka tygodni temu w Krezus Banku. Jeszcze jako Wiktoria.
- Kilka tygodni temu w Krezus Banku. Jeszcze jako Wiktoria.
-
Co? Więc ten padalec jest w Warszawie? Jak się nazywa? Podaj mi jego nazwisko.
-
Jej, nie wiedziałam że umiesz przybierać ton na bandziora.
-
To nie jest zabawne Zosiu. Przez niego omal nie straciłaś życia.
-
Ale teraz tu jestem. Musiałam wybaczyć, bo inaczej nie byłabym w stanie dalej
funkcjonować ani zaufać. Ani…ani jeszcze raz się zakochać.
-
Boże, byłem tak wielkim kretynem. Zosiu, wybacz mi naprawdę. Nie ma słów które…
-
Przestań już. Przecież już jakiś czas temu zgodziliśmy się, że niczego już nie
musimy sobie wybaczać. Ja też zachowałam się bardzo małostkowo pozwalając ci
myśleć, że jestem w śpiączce.
-
Tych dwóch sytuacji nie da się porównać. Poza tym wtedy nie wiedziałem co tak
naprawdę ci zrobiłem.
-
I dobrze, bo przemawiałaby przez ciebie jeszcze większa litość.
-
Jesteś głupia jeśli sądzisz że cokolwiek co do ciebie czuję zawiera w sobie
jakąkolwiek cząstkę współczucia.
-
Wcale tak nie myślę. Ale nie chcę byś ty myślał o Bartoszu skoro ja o nim
zapomniałam. Chciałam być tylko wobec ciebie szczera i tyle. Nie chciałam tego
wiecznie ukrywać bo prędzej czy później zobaczyłbyś tę bliznę.
-
Przez wiele lat nawet nie zwracałem uwagi na twój rzemyk.
-
Zabawne, bo mi za każdym razem gdy ktoś na niego spoglądał wydawało się, że zna
mój sekret. Nawet ty. Kiedyś nawet podczas oglądania filmu wziąłeś moją rękę
uważnie się jej przyglądając. Chodziło ci wtedy o nową bransoletkę, ale ja
wówczas o mało co nie umarłam ze strachu.
-
Jak to się stało, że Wiktoria poznała prawdę? Sama jej o tym powiedziałaś?
Przez
jakiś czas Zosia z Arkiem rozmawiali o jej przeszłości dzięki czemu Żyliński
zrozumiał jak wiele wbrew pozorom Zosia zawdzięcza Wiktorii. I że ich przemiana
jakkolwiek bolesna i nieoczekiwana okazała się być dla niej bardzo pożyteczna.
Dla niego samego zresztą też.
W
końcu, po pewnym czasie przestali ze sobą rozmawiać spacerując w milczeniu.
Arek rozkoszował się nawet tym. Tym poczuciem porozumienia między dwiema
osobami, które nie muszą zapełniać ciszy słowami by czuć się przy sobie
swobodnie. Dla których cisza nie stanowi przymusowej i niezręcznej przerwy w
czasie której usilnie trzeba poszukiwać tematu do dalszej dyskusji, ale
niewerbalne przesłanie które mówi: „wasze dusze są ze sobą tak związane, że
mogą się porozumiewać nawet bez słów”. A przynajmniej to Arek tak to odbierał.
Poza tym cieszył się z faktu, że wbrew jego początkowym obawom Zosia
zachowywała się całkiem naturalnie, a raczej jak dawniej. Bał się, że z powodu
przemiany i związanego z tym nowego stylu ubioru czy makijażu zmienił się też
jej charakter. Ale widocznie wcześniej świetnie przy nim grała usiłując
sprawiać wrażenie, że nic jej nie obchodzi. Tak dobrze, że naprawdę poważnie
zaczął obawiać się tego, że mogła przestać go kochać. Na co oczywiście w pełni
by zasłużył.
Gdy
dochodziła północ, Zosia zasugerowała że jest zmęczona i powinna wrócić do
domu. On co prawda był tym trochę rozczarowany (no dobra, bardziej niż trochę),
ale z drugiej strony ją rozumiał. I w pełni popierał to, żeby tym razem się nie
spieszyli, żeby działali powoli budując swój związek na nowo od szczerości i
zaufania. Szkoda tylko, że jego ciało nie chciało tego zrozumieć.
Jadąc
samochodem rozmawiali jeszcze o swoich rodzicach, zastanawiając się jaka będzie
reakcja poszczególnych członków rodziny na wieść o tym, że są parą. Największy
ubaw mieli oczywiście z pani Niemcewicz, która zaledwie dwa lub trzy lata temu
definitywnie porzuciła myśl o tym, że między nią i Arkiem nigdy nic nie będzie.
Pół
godziny później dojechali pod osiedle na którym Zosia wynajmowała swoje
mieszkanie. Nie zaprosiła go jednak do siebie, a on to uszanował i nawet nie
próbował w jakikolwiek sposób wywierać na nią nacisku. Dlatego zamiast tego po
prostu na nią patrzył.
-
Spotkamy się jutro?- Spytał w końcu.
-
Muszę odwiedzić Marysię, ale…jeśli chcesz możesz jechać ze mną. Tylko zamierzam
wyruszyć dość wcześniej.
-
Świetnie. W takim razie mogę po ciebie przyjechać o dziewiątej.
-
Super. Więc do jutra.
-
Do jutra. Zosiu?- Zawołał ją jednak jeszcze przypominając sobie o czymś.
-
Tak?
-
Skoro dziś podjęliśmy temat szczerości i braku kłamstw między nami to ja też
muszę ci coś wyznać.
-
Czy teraz to ja powinnam się bać?
-
Raczej nie. Chociaż to dla mnie trochę żenujące.
-
W takim razie zamieniam się w słuch.
-
Piękne dzięki.
-
No już, sam podjąłeś ten temat. Teraz mów.
-
No dobrze. Więc…wiesz, wtedy w biurze gdy mówiłem że nie wiem czemu wskoczyłem
do wody podczas majówkowego wyjazdu integracyjnego to kłamałem. Tak naprawdę to
nie zrobiłem tego dla żartu jak początkowo mówiłem. Zrobiłem to, ponieważ
pomyślałem sobie, że gdy mnie zobaczysz tak cudownie ocalałego rzucisz mi się w
ramiona wyznając miłość.- Słysząc to Zosia uśmiechnęła się.
-
A zamiast tego uszkodziłam ci nerkę.
-
Nie, ale byłaś na dobrej drodze zrobienia tego. Naprawdę ostro mi przywaliłaś.
-
Wiem i drugi raz zrobiłabym to samo.
-
No wiesz? Mówić coś takiego po moim romantycznym wyznaniu?
-
Myślisz, że co wtedy czułam? Gdybyś się wtedy utopił to…- Zosia na moment
zawiesiła głos spuszczając głowę.
-…to
co?- Dopytał poważnym głosem Arek.
-
To nigdy nie poznałbyś piosenki Manchesteru.
-
Bardzo zabawne.
-
Nie żartuję. A oprócz tego…oprócz tego nie dowiedziałbyś się, że ja wciąż cię
kocham.
-
Zosiu…- Arek wypowiedział jej imię robiąc krok w jej stronę. Teraz już się nie
bał, bo jego wszelkie obawy zniknęły.- Ja też cię kocham. I nigdy nie
przestanę.- Wyznał po czym ujął jej głowę w swoje dłonie i nie czekając na
przyzwolenie pocałował. Całując ją jednocześnie zastanawiał się czemu aż tak
się torturuje co zauważyła nawet Zosia mówiąc po wszystkim:
-
Jeśli teraz sądzisz, że dzięki temu wpuszczę cię na górę to z góry uprzedzam,
że nic z tego.
-
Jak możesz podejrzewać mnie o tak niecne zamiary?
-
Bo czuję je nawet przez kurtkę.- Odparła wymownie zawieszając wzrok w okolicy jego
spodni. Ku swojemu zaskoczeniu poczuł się trochę zmieszany. „Dawna” Zosia nie
byłaby aż tak bezpośrednia, ale o dziwo to mu się spodobało. Nawet bardzo.
-
Zawsze warto spróbować, prawda?
- Osioł.
- Osioł.
-
Może gdybyś nie była fanką Manchesteru…
-
Podwójny osioł.- Arek roześmiał się głośno po raz ostatni wyciskając na ustach
protestującej Zosi mocnego całusa. Choć trzeba przyznać, że nie protestowała
zbyt mocno.
-
Jej, nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham. Przez ciebie nie będę mógł spać w
nocy odliczając godziny do następnego spotkania.
-
To bardzo romantyczne i miłe, ale ja jestem bardzo zmęczona dlatego nie mogę
odwzajemnić ci się tym samym.
- Kiedy zrobiłaś się aż tak nieczuła?
-
Ty za to zrobiłeś się romantyczny za naszą dwójkę. A teraz już naprawdę idź. I
jedź ostrożnie.
-
Właśnie, a jestem taki zmęczony. Jesteś pewna, że nie mógłbym położyć się u
ciebie? Nawet jakaś sofa lub kanapa byłaby dobra.
-
Arek…
-
Albo nawet kawałek krzesełka.
-
Arek!
-
Podłoga?
-
Wynocha!
-
No co w końcu kiedyś razem mieszkaliśmy, prawda?
-
Ale teraz nie będziemy. I zmykaj już lepiej.- Zażądała choć z trudem udawało
jej się zachować powagę. Była tak szczęśliwa, że miała ochotę krzyczeć i śmiać
się jednocześnie. Oczywiście miała świadomość, że nie zawsze będzie między nimi
tak różowo, ale mimo wszystko…mimo wszystko nie żałowała. A to było chyba
najważniejsze.
-
Dzięki Wiktorio. Dziękuję ci za to, że dałaś mi kopa to tego by w końcu
wybaczyć Arkowi.
***
Na
początku słuchania opowieści detektywa Markowskiego, Wiktoria chciała opuścić
restaurację. Ale z każdym słowem i wyjaśnieniem mężczyzny zaczęła rozumieć, że
on może mieć rację. I że jej dziecko wcale nie umarło. Ono wciąż mogło żyć,
choć nie chciała sobie robić na to zbyt dużych nadziei. Ale musiała to odkryć.
Być może rozczarowanie jakie dozna odkrywszy kolejną dozę prawdy będzie
druzgocące, ale teraz nie mogła się wycofać. Pomyślała nawet, że to całkiem
zabawne iż w ciągu zaledwie kilku miesięcy jej życie zmieniło się nie do
poznania a na dodatek ostatnie dwa tygodnie obfitowały w niesłychane
wydarzenia. Bo inaczej nie mogła nazwać faktu, iż dowiedziała się o swoim
zmarłym w wieku czterech lat synu po czy okazało się, że tak naprawdę
jedenaście lat temu w warszawskim szpitalu urodziła córeczkę. Dziewczynkę,
która wedle dużego prawdopodobieństwa i śledztwa Markowskiego wciąż mogła żyć i
mieszkała jako córka kuzynki Eweliny Koperek. To było dla niej zbyt dużo i to
może dlatego na samym początku wydawało się być tak abstrakcyjne i
surrealistyczne, że traktowała to jako jedną z historii przeczytanych w
książce. Dopiero po wyjściu z restauracji poczuła jak uginają jej się nogi. A
jazda samochodem sprawiła jej olbrzymią trudność. Najgorsze było to, że nie
wiedziała co ma robić. Dlatego zadzwoniła do Ksawerego; miała nadzieję że on jej
pomoże.
Dopiero
gdy nie odebrał jej trzeciego połączenia zdołała sobie przypomnieć, że miał
pojechać do klienta. W końcu po kilku minutach oddzwonił pytając ją co się
stało. Dziwiąc się samej sobie, że jej głos brzmi tak spokojnie wyjaśniła, że
chciała z nim o czymś porozmawiać bo potrzebuje pomocy w podjęciu decyzji. On
odparł, że jak tylko będzie mógł skończy spotkanie z klientem po czym wróci do
domu.
-
Możesz na mnie nawet poczekać w mieszkaniu.- Powiedział na koniec.- Postaram
się dotrzeć tam za godzinę, może z niewielkim poślizgiem.
-
Dziękuję.
-
Nie ma za co. Nie zgubiłaś moich kluczy, prawda?
-
Nie.
-
Świetnie. Więc do zobaczenia za godzinę i naprawdę przepraszam, że nie mogę
wcześniej.
-
W porządku, rozumiem. Nic się nie stało.
-
Na pewno?
-
Tak na pewno. Cześć.- Zakończyła połączenie po czym wsiadła do swojego
samochodu kierując się do mieszkania Ksawerego. Czuła się z tym trochę
niezręcznie: w końcu Iksiński kazał jej zaczekać na siebie w jego mieszkaniu,
ale mimo wszystko nawet jeśli miała do niego dostęp do nie powinna tego robić
gdy go nie było. Powinna sama uspokoić się i w spokoju zaczekać na jego
przyjście.
Tyle,
że nawet świadomość przebywania w miejscu gdzie mieszkał Ksawery napełniała ją
spokojem. A pół godziny później leżąc w łóżku przesyconym jego zapachem odczuła
dużą ulgę.
Po
jakiejś godzinie zaczęła się jednak nudzić; Ksawery napisał jej wiadomość, że
jednak będzie musiała poczekać na niego trochę dłużej. Wiktoria rozważała czy
nie powinna wrócić do swojego domu i stamtąd na niego zaczekać gdy na biurku
spostrzegła niewielki notes. Nie miała złych zamiarów, nie zamierzała w
jakikolwiek sposób szpiegować Ksawerego i zaglądać do jego notesu. Po prostu
odruchowo wzięła go do ręki.
Nie
spodziewała się jednak, że wypadnie z niego zdjęcie Zosi.
Byli
na nim we dwójkę: siedząc obok siebie Ksawery lekko pochylił się w stronę Zosi
a ona szeroko się uśmiechała. W dalszej perspektywie widać było również inne
postacie na tle salonu więc najpewniej zrobiono je w trakcie jednej z domówek.
Można więc było uznać, całkiem obiektywnie zresztą, że nie było na nim nic
zdrożnego. Ot, sympatyczna fotka dwójki współlokatorów na imprezie. Nawet fakt,
iż znajdowała się w notesie Ksawerego można było tym tłumaczyć. W końcu w tak
osobistym dzienniku nie można było uznać tego za coś złego skoro Zosia była
jego przyjaciółką. Tyle, że to zdjęcie pozwoliło wreszcie dostrzec Wiktorii to
o czym zapomniała wcześniej; coś co sprawiało że jej spokój był zmącony a
szczęściu z Ksawerym coś przeszkadzało.
On
kochał Zosię.
Kochał.
Zapomniała
o tym fakcie, który był przeszkodą nie do przeskoczenia, bo gdy jeszcze miała
jej ciało nie zależało jej na nim i nic do niego nie czuła. A po tym jak je
odzyskała i zaczęło się robić między nimi poważniej po prostu nieświadomie
wyparła to ze swojego umysłu mając nadzieję, że to nie było nic poważnego. A
przecież było. Nawet Małgosia sama to przyznała podczas swojej ostatniej
wizyty. A musiała znać bardzo dobrze swojego brata.
A co z Zosią? Przecież
ją kochałeś. Jeszcze parę tygodni temu mówiłeś, że to co czułeś do Alicji to
tylko blade zauroczenie w porównaniu z tym co czujesz do…
Boże,
była głupia zapominając o tym. Bardzo głupia. W dodatku mając nadzieję, że
Ksawery zdoła odwzajemnić jej uczucie mając do wyboru ją i Pieguska. To było
jasne, że wybierze właśnie ją. Ona sama na jego miejscu też by ją wybrała. Najgorsze
było to, że nawet nie mogła nienawidzić ani jego, ani jej bo sama była sobie
winna. Poza tym Iksiński niczego jej nie obiecywał. Był szczery mówiąc, że chce
spróbować, że ją lubi, że jej pragnie. Nigdy natomiast nie kłamał wyznając jej
miłość.
Nawet
tego nie czując, gdy coś zimnego spadło na jej ramię zorientowała się że
bezgłośnie płacze. Nie płakała tylko nad swoją nieodwzajemnioną miłością, ale
faktem że gdy w końcu komuś zaufała znów musiała go stracić. Bo dla własnego
dobra nie mogła dłużej spotykać się z Ksawerym. Już nie.
Gwałtownie
wstając z łóżka w którym spędzili wiele cudownych nocy Wiktoria skierowała się
do wyjścia. Już na korytarzu obtarła swoje policzki z mokrych łez a potem
zamykając mieszkanie wyszła. Zastanawiała się czy nie zostawić klucza po
wycieraczką, ale nie zrobiła tego z dwóch powodów. Po pierwsze nie było to zbyt
bezpieczne miejsce a po drugie…po drugie to musiałaby mu wtedy wyjaśnić chociaż
w rozmowie telefonicznej dlaczego to zrobiła. A na to nie była na razie gotowa,
dlatego ograniczyła się tylko do lakonicznego SMS mówiącego że jednak coś jej
wypadło i nie może się z nim spotkać. Bo potrzebowała czasu na wygrzebanie się
z gruzów w które zmienił jej się świat. I przede wszystkim musiała skupić się
na odnalezieniu swojej córki. Tego jednak już mu nie napisała.
Wychodząc
z klatki schodowej i wdychając ciepły strumień majowego powietrza starałaś się
uspokoić i ukoić nerwy. Dopiero we własnym samochodzie zrozumiała czego jej
potrzeba: papierosów. Dzięki przemianie Zosi udało się skutecznie wyplenić ten
zgubny nauk i oczyścić organizm od chęci nikotyny, ale teraz w sytuacji
kryzysowej mózg podpowiadał jej coś innego. Dlatego wysiadła szybko z auta kierując
się do osiedlowego kiosku. Tam kupiła jakiekolwiek dostępne papierosy. A potem
się zaciągnęła…i kilkakrotnie zakaszlała.
-
Cholerna mać.- Westchnęła wciąż się krztusząc czując się jak ostatnia oferma.-
Potem wyrzuciła papierosy do samochodowego schowka i choć wciąż czuła w oczach
łzy odpaliła silnik pojazdu. Nie było to zbyt fortunnym pomysłem, bo włączyła
się do ruchu nie zachowując należytej ostrożności. Dlatego tylko przytomność
drugiego kierowcy pozwoliła jej uniknąć kolizji.- Do diabła, po stokroć do
diabła!- Przeklinała skręcając na ulicę podporządkowaną.- Uspokój się Wiktoria,
spokojnie. To że Ksawery cię nie kocha to nie koniec świata. Albo, że kocha
twoją przyjaciółkę której nawet nie możesz za to nienawidzić. Ani że twoje
dziecko które uważałaś za zmarłe wciąż żyje. To przecież nic nie znaczy,
prawda?
Czuła,
że zaraz się rozpłacze, dlatego zamiast tego głośno krzyknęła. Potem włączyła
radio starając się skupić nad tym co powinna teraz zrobić: spakować kilka
najpotrzebniejszych rzeczy, może trochę ciuchów i gotówki z banku. Potem
wyjechać za miasto by porozmawiać z Eweliną Koperek i poznać całą prawdę. I
przede wszystkim nie płakać. I nie użalać się nad sobą.
Postawiwszy
przed samą sobą jakieś wyzwanie i niewielki cel chwilowo poczuła się lepiej.
Tyle, że gdy skierowała się do swojego mieszkania, w holu ktoś już na nią
czekał. A mówią, że nieszczęścia chodzą parami, pomyślała. U niej po prostu
chodziły nie tylko parami, ale i całymi chmarami.
-
Co tutaj robisz?- Spytała siedzącą na sofie kobietę w średnim wieku.
-
Witaj…córeczko.