Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 października 2017

Nowy początek: Rozdział XXVIII

Dziś znów jakimś cudem znalazłam siłę na pisanie (chociaż ledwo widzę na oczy tak mnie bolą od wgapiania się w monitor) i zdecydowałam się nie zwlekać z jej opublikowaniem :) 
Ps: Tylko z góry uprzedzam, że kolejna część raczej nie pojawi się jutro ani tak szybko jak ta i poprzednia. To tylko jednorazowy epizod. Pa, pa!
***
Wielkanoc zbliżała się nieubłaganie, więc świąteczny nastrój zaczął się udzielać większości pracownikom Krezus Banku. Zosia mimo lekkiego smutku z powodu świadomości spędzenia nadchodzących świąt samotnie, znosiła ten okres całkiem nieźle. Może to dlatego, że w ostatnich dniach wraz z Wiktorią połączone wspólnym planem zniszczenia Damiana obmyślały strategię i szczegóły jego pognębienia. I czerpały przyjemność z każdej pogróżki którą mu wysyłały. Zosia wiedziała, że najtrudniejsze będzie powiadomienie o wszystkim Alicji: młoda żona nie zasługiwała na męża, który w przeszłości zgwałcił swoją przyrodnią siostrę. I że będzie ono do wykonania właśnie przez nią. Na razie jednak cieszyła się z przyjaciółkami obdarowując je czekoladowymi jajeczkami jak to zwykle miała w zwyczaju. I zignorowała pełne zniesmaczenia spojrzenie Jowity gdy podarowała kilka Wiktorii.
Z kolei sama Szymborska po zrzuceniu z siebie ciężaru przeszłości odczuła, że czuje się znacznie lepiej. Pomyślała nawet, że psychologowie może nie są tak bardzo bezużyteczni jak sądziła. I że może czasami warto korzystać z ich pomocy. Albo mieć przy sobie pełnego empatii Pieguska. Ta dziewczyna naprawdę ją zadziwiała: no bo jak jednocześnie można być tak silną a w pewnych momentach tak delikatną? I jeszcze nie zdającą sobie siły ze swojej potęgi. Teraz już wiedziała dlaczego zauroczyła sobą zarówno i Arkadiusza jak i Ksawerego. Chociaż i tak uważała, że Ksawery do niej nie pasuje. Był zbyt dobrym gościem, zbyt prostolinijnym i Zosia szybko by się nim znudziła a on nią. Albo tak sobie wmawiała, bo ten facet ją po prostu kręcił. I uwielbiała go wkurzać. Dlatego w czwartek, bez wiedzy Zosi postanowiła go odwiedzić. Wiedziała, że Arek będzie akurat dłużej w pracy siedział nad raportem, więc niebezpieczeństwo spotkania go w jego mieszkaniu zmaleje do zera. Będą sami. Na samą myśl na jej usta wypłynął uśmiech. Zamierzała pozwolić sobie na trochę frywolności jednocześnie nie dając dojść do głosu wyrzutom sumienia. No bo przecież to nie jej wina, że ma nie swoje ciało, prawda? Nie chciała krzywdzić Zosi. Tyle, że po prostu była to sytuacja bez wyjścia.
Jej radość nieco przyklapła gdy zjawiając się pod odpowiednim blokiem, zamiast Studenciaka drzwi otworzył jej mały chłopiec. Pomyślała nawet, że pomyliła mieszkanie.
- Dzień dobry, to znaczy cześć.- Poprawiła się niezgrabnie, bo jakoś nigdy nie umiała rozmawiać z dziećmi. Nie umiała udawać równej babki by wyjść na luzaka (poza tym wydawało jej się to być śmieszne) ani tym bardziej traktować ich jako niewidzialne (choć z dwojga złego ta druga wersja wydawała jej się być lepsza)- Chyba pomyliłam…
- Wujcio, to Zosia!- Niespełna sześciolatek nie pozwolił jej dość do słowa chwytając jej dłoń znienacka. Wiktoria skrzywiła się czując jakąś dziwną powłokę na jego dłoni. Czy dzieci zawsze muszą być brudne? Nie zauważyła nawet, że o dziwo wzdrygnięcie nie miało nic wspólnego z niespodziewanym dotykiem. I strachem przed nim.
- Co mówisz Kamil?- Głos Ksawerego był jakby przytłumiony.
- Zosia przyszła!- Powtórzył malec. Wiktoria w tym czasie zarejestrowała, że Ksawery musi być w łazience. I najprawdopodobniej ma gości. Cholera.
- Wiesz co chłopczyku? Chyba nie będę kłopotać twojego wujka. Wpadnę innym razem.
- Ale możemy zagrać w piłkę, jak ostatnio.- No super, jeszcze tego jej brakowało.
- Innym razem…Kubusiu.- Przypomniała sobie jego imię w ostatnich chwili.
- Jestem Kamil.- Poprawił się malec.
- Wszystko jedno.- Wiktoria wzruszyła ramionami.- Ja…- Urwała na widok wychodzącego Ksawerego. Miał na sobie tylko ręcznik na biodrach a drugim wycierał mokre kosmyki długich włosów. W dodatku krople wody spływały mu po muskularnej piersi. Był szczupły, to prawda, ale bardzo proporcjonalnie zbudowany. Zwykle nosił luźne koszule, więc nie miała pojęcia że pod nimi może się skrywać takie cudo. Z wrażenia język przywarł jej do podniebienia. Dosłownie. Teraz już była pewna, że mu nie przepuści. Gdy tylko wróci do swojej dawnej postaci prześpi się z nim. Jeśli wytrzyma do tego czasu. Bo jeśli nie to...
- Wiktoria? Co ty tu robisz?
- To przecież Zosia, wujku.- Sprostował chłopiec.
- No tak, przejęzyczyłem się.- Ksawery całkiem swobodnym gestem rozczochrał główkę siostrzeńca. On z kolei podskoczył i chwytając go za ręcznik wykrzyknął:
- Możemy iść na dwór pograć w piłkę? Proszę. – Wiktoria roześmiała się, bo zabieg malca spowodował, że ręcznik owinięty na biodrach Iksińskiego prawie spadł. Na jej nieszczęście, Ksawery zdążył go złapać w ostatnich chwili. Jaka szkoda.
- Cóż za zręczność.- Skomentowała to tylko krztusząc się ze śmiechu. Zwłaszcza, że on spiorunował ją wzrokiem. Potem odezwał się do Kamila:
- Nie możemy, póki nie rozwiążesz zadań z matematyki.
- Ale potem będzie ciemno.
- Więc musisz się streszczać. No już, do pokoju.
- Jesteś gorszy od mamy.
- Do tego mi daleko, wiesz mi. Zmykaj już, a ja porozmawiam.
- Ze swoją dziewczyną?
- Kamil, nie przeciągaj struny.
- Mama tak mówiła.
- Często mówi różne głupoty.
- Powiem jej to.- Zachichotał i pobiegł.
- Kamil ja nie…Cholera.- Ksawery spojrzał na chłopca z taką mieszanką dumy i zadowolenia, że Wiktoria nie mogła tego pojąć. Potem zwrócił wzrok na nią. Nie wydawało się by robił to bardzo chętnie.
- To chyba nie twój dzieciak co?
- Nie, ten „dzieciak” to mój siostrzeniec.- Wyjaśnił.- Opiekuję się nim na czas przedświątecznych zakupów mojej siostry Gosi.
- Aha, czyli jesteśmy tutaj sami? No bo dzieciak właściwie się nie liczy.
- Wiktoria…
- Przecież żartuję. Swoją drogą niezłe masz mięśnie.- Mówiąc to dotknęła dłonią jego ramion. Udawała, że nie zauważa ich stężenia.
- Czasami trochę ćwiczę. To pozwala lepiej pracować umysłowi.- Odparł jej odsuwając się z zasięgu jej rąk.- Po co przyszłaś?
- Tak się za tobą stęskniłam. I przyniosłam ci to.- Oznajmiła wyjmując z torebki kilka czekoladowych jajeczek od Zosi. Przynajmniej nie będą jej kusiły by ją znieść.- Jedno możesz dać temu tam…Krystianowi?
- Ma na imię Kamil. I nie wierzę, że nie jesteś na tyle bystra by nie być w stanie tego zapamiętać.
- Imiona sprawiają mi problem.- Skłamała.- To co mogę wejść czy będziesz mi tak kazał stać w przejściu przez parę godzin? Oczywiście patrząc na ciebie mam całkiem niezły widok, ale…
- Dobra, już zrozumiałem. Ale skoro nie mogę się ciebie pozbyć to zapamiętaj, że masz być mila dla Kamila, okej? Jeśli tylko potraktujesz go paskudnie z miejsca wyrzucę cię z domu, jasne?
- Jasne, jasne. Ależ ty potrafisz być groźny.- Zakpiła niczym starsza ciocia dotykając jego policzka. Potem rozebrała płaszcz i buty. Czuła, że źle robi, ale miała nadzieję, że mimo wszystko z dzieciakiem czy bez uda jej się wyżebrać choć jeden pocałunek. Poza tym i tak nie miała co ze sobą zrobić.
 Rzeczywistość jednak przerosła jej oczekiwania. Najpierw zatrudniono ją do roli nauczycielki, która musi wytłumaczyć sześciolatkowi czemu dwanaście odjąć sześć to sześć. Biedziła się przy tym wykorzystując jajka dla zobrazowania przykładu, ale jedno sturlało się ze stołu co wywołało tylko wybuch śmiechu obu panów. Kamil nawet skwitował jej wysiłki twierdzeniem:
- Nie obraź się, ale w roli nauczycielki jesteś do bani Zosiu.
Wiktoria przełknęła tę zniewagę: nawet następną gdy maluch skrytykował jej kanapkę: a to za dużo masła, a to za dużo dżemu, czekolady…W pewnym momencie zaproponowała mu cyjanek potasu, ale Ksawery wtedy spojrzał na nią groźnie, więc nie kontynuowała tematu. Ale nerwy wysiadły jej dopiero później, gdy w końcu poszli na obiecaną grę w piłkę nożną.
- Nie umiem grać.- Oznajmiła.- Popatrzę na was. Poza tym mam obcasy.
- Dam ci jakieś adidasy.
- Nie potrzebuję dzięki.
- Zosiu, no co ty będzie fajnie. Musimy pokonać wujka, jak ostatnio.
- Protestuję, ostatnio mnie nie pokonaliście…
I tak pół godziny później zziajana, w za dużych butach biegała za piłką jak idiotka znosząc drwiny ze strony Ksawerego jak i tego małego potworka Kamila jak go w duchu zaczęła nazywać. Bo i skąd mogła wiedzieć, że gra w piłkę nożną może być taka trudna? A ta dwójka nie musiała z niej kpić. Gdy w pewnej chwili poślizgnęła się na błocie Ksawery tak się śmiał, że nie wytrzymała. Podbiegła i przewróciła go trawę nie zważając na to, że jednocześnie brudzi i swoją wykwintną koszulę i spodnie. Potem podeszła do tego małego potworka i zrobiła z nim tak samo, co było dużo łatwiejsze ze względu na jego wzrost. Dopiero wtedy gdy osłupiali wpatrywali się w nią zaczęła się głośno śmiać. Początkowo nieco wymuszenie by ich wyśmiać, ale z czasem naprawdę ich zdziwione miny zaczęły ją bawić. Tyle, że nigdy nie miała do czynienia ze starszymi braćmi (Damiana nie liczyła, bo nigdy nie nawiązali normalnych relacji), więc nie zrozumiała też co znaczyło to szczególne spojrzenie które wymienili między sobą chłopcy tuż przed tym jak się podnieśli. A gdy się zorientowała było na to za późno: pokonano ją jej własną bronią: na dodatek ten mały potworek upadł na nią tak niefortunnie, że włosy również miała w błocie. Prośby i groźby by ją puścili na nic się zdały. Po kilku minutach dała sobie więc spokój w duchu przyznając, że i tak gorzej nie może wyglądać.
- No już, Kamil daj spokój Zosi. Bo uzna nas za niecywilizowanych brutali.
- Ale to było super! Potaplamy się jeszcze w błocie Zosia? Świnki przecież też tak robią. Ty możesz być Peppą a ja będę Georgem jak w bajce. – Zwrócił się malec do niej, a ona patrząc na niego się roześmiała. Miał policzek cały umazany błotem. Na dodatek nie więcej niż metr piętnaście wzrostu a ona uważała go za groźnego potworka. Odruchowo odgarniając z jego policzka brud, odezwała się:
- Myślę, że tej atrakcji mam już na dzisiaj dosyć. A teraz złaź ze mnie, bo dużo ważysz.
- Wcale nie, ważę tylko dwadzieścia kilo. A ty ile?
- Dwa razy więcej.
- Nie możliwe: nie możesz być ode mnie tylko o dwadzieścia kilo cięższa. Przynajmniej czterdzieści.
- Słucham?- Spytała wpatrując się w Ksawerego.- Czy tej dzieciak właśnie powiedział, że nie mogę być od niego o dwadzieścia kilo cięższa?
- Aha.
- Ten sam dzieciak, któremu przez trzy kwadranse w kuchni tłumaczyłam, że dwanaście minus sześć to sześć wie ile to jest dwa razy czterdzieści?
- Phi, takie prościzny to ja robiłem już dwa lata temu.- Wtrącił się Kamil.
- Prościzny?- Powtórzyła. Ksawery wzruszył ramionami.
- No cóż, ma zajęcia zaawansowane. Robimy z nim program trzeciej klasy podstawowej. Zdaje się, że mamy w rodzinie nowego geniusza matematycznego.
- Ty mały potworze…- Wysyczała przez zęby Wiktoria wpatrując się w chłopca i przypominając sobie swoje zaangażowanie w kuchni podczas gdy on wraz ze swoim wujkiem świetnie się bawił jej kosztem. Jednocześnie zaczęła się podnosić biorąc na ręce Kamila.
- Co ty robisz?
- Zmieniłam zdanie. Jednak mam ochotę na błotne zapasy.
- Wujku, ratunku! Ratuj mnie!- Ksawery w odpowiedzi powtórnie wzruszył ramionami tak jak chwilę wcześniej z rozbawieniem obserwując jak tamta dwójka tapla się w błocie. Nie miał pojęcia kto zachowywał się bardziej dziecinnie: jego siostrzeniec czy Wiktoria. Jednak po kilku minutach musiał interweniować, bo na dworze robiło się coraz zimniej. Gosia jeszcze dałaby mu do wiwatu gdyby przeziębił małego na święta.
Będąc już w mieszkaniu zorientował się, że Wiktoria wygląda jak siedem nieszczęść: błotnista maź była dosłownie wszędzie: na jej włosach, ciele i ubraniach. Nawet po zdjęciu butów okazało się, że całe jej stopy są brudne. Aż nie mógł się na nią napatrzeć.
- Czego się gapisz?- Burknęła w końcu. Widać było, że jest wściekła.
- Zastanawiam się czy tym razem mentalnie nie zamieniłam się w jakąś sześciolatkę.
- Bardzo śmieszne.- Prychnęła.- Zaraz jednak złośliwe dodała:- Chociaż przydałaby mi się drobna pomoc przy kąpieli, tatuśku.
- Nie kręcą mnie takie zabawy.- Odparł jej wciąż rozbawiony.
- Jakie zabawy? To było świetne!- Wtrącił się Kamil. - Ale jesteś super, chciałbym byś ożeniła się z wujkiem i często mnie odwiedzała. Albo ja bym was odwiedzał.
- Ha, po moim trupie. Prędzej zabiłabym deskami drzwi i okna żebyś mnie nie dopadł i dodatkowo wylała na nie gips.
- Nie mogłabyś tego zrobić.- Kamil uśmiechnął się nieźle ubawiony uznając najwyraźniej, że to niezły żart..- Wtedy nie mogłabyś przez niego oddychać. No i jak chodziłabyś do sklepu po jedzenie?
- Mądrala się znalazł. Karmiłabym się miłością.- Dodała sarkastycznie wpatrzona z udawanym uczuciem w Ksawerego , który znów przybrał zacięty wyraz twarzy. No tak, kiedy dzieciak ją gnębił, poniżał i wyśmiewał to spoko, ale gdy ona chce sobie z niego pożartować to już nie?- Dobra, na dziś mam dość przygód. Wracam do siebie.
- Zostań jeszcze?
- A co chcesz się bawić w Indianina i nabić mnie na pal czy w policjanta wtrącającego mnie do więzienia?
- Nigdy się tak nie bawiłem: jakie są reguły?
- Daj spokój Kamil: Zosia i tak była dla nas bardzo miła. Jesteś samochodem?- Zwrócił się do niej.
- Dziś oddałam samochód do remontu, więc przyjechałam taksówką.
- Cholera, w takim stanie nikt cię raczej nie wpuści.
- No co ty? Może wezmą mnie za potwora z głębin morskich?
- Ale ona jest zabawna, wujku.
- Czy ten mały potwór musi mówić o mnie w trzeciej osobie gdy stoję obok?
- Właśnie sama to zrobiłaś.
- Och.- Wiktoria miała ochotę rwać sobie włosy z głowy. Czuła, że przy tej dwójce jej IQ spada do poziomu osiemdziesięciu kilku punktów.- Nieważne. Wrócę komunikacją.
- Nie jestem pewny czy cię wpuszczą. Mogę cię odwieźć. Masz ochotę na przejażdżkę brudasie?- Spytał siostrzeńca.
- Jasne!- Ucieszył się malec. Na szczęście nie był aż tak brudny jak Wiktoria, więc wystarczyła tylko szybka zmiana ciuchów by przywrócić mu normalny wygląd. Wiktoria w tym czasie weszła do dawnego pokoju Zosi przebierając się w jakąś bezkształtną koszulkę i stare dresy. No cóż, lepsze to niż tkwienie w zabłoconych ubraniach, stwierdziła niechętnie naciągając je na siebie. Potem z zainteresowaniem oglądała różne pamiątki i rzeczy stojące na półkach. Musiała przyznać, że pokój Pieguska był mały i znajdowało się w nim dużo rzeczy, a mimo to stwarzał bardzo przytulne i urocze wrażenie. Pełno było w nim osobistych drobiazgów: kolorowych samoprzylepnych karteczek którymi obwieszona była niewielka korkowa tablica, małych figurek czy fotografii. Na ścianie za to pełno było abstrakcyjnych obrazów a nad drzwiami wisiał fikuśny zegar. Wiktoria nigdy by nie powiedziała, że cały ten rozgardiasz w połączeniu z masą książek na półkach, eklektycznym dywanem i szafą nie do kompletu może wyglądać tak ładnie. Jednocześnie dziwiła się jego wyglądowi. Bo poza kurzem w niewidocznych miejscach (chłopaki widocznie jako tako sprzątali ten pokój podczas nieobecności Zosi, choć niezbyt dokładnie), wyglądał tak jakby jego właścicielka kilka godzin temu wyszła na zakupy i niebawem miała tu wrócić. Nawet pościel wciąż była nawleczona. 
- Mogę?- Usłyszała w pewnym momencie przez drzwi głos Studenciaka wybijając się z myśli.
- Jasne, że tak.- Odparła głośno. A gdy już przekręcił klamkę dodała:- Akurat jestem goła.
- Wiktoria...- Słysząc to odruchowo zaczął się wycofywać, ale jeden rzut oka na Szymborską wystarczył by zrozumiał, że znów z niego kpi.
- Niby taki jesteś galanteryjny i pruderyjny, a na mnie spojrzałeś.
- Ale jesteś ubrana.
- Tego nie mogłeś wiedzieć.
- Możemy już iść?- Wybrnął z sytuacji nie chcąc rozgrzebywać tego temu. Bo czul, że policzki mu się trochę zaróżowiły.
Kilka minut później, już byli gotowi do drogi, gdy ktoś zapukał do drzwi frontowych. Okazało się, że to zmęczeni zakupami rodzice Kamila zdecydowali się godzinę wcześniej wpaść po synka.
Wiktoria lekko speszona obserwowała jak chłopiec rzuca się w ramiona matki a potem wskakuje na szyję ojca nie przerywając paplania. W pewnym momencie wymienił jej imię i niechętnie zmuszona była wyjść z cienia korytarza mówiąc ciche: hej.
- Och witaj Zosiu, jak miło cię widzieć.- Zagaiła kobieta czego obawiała się Wiktoria. Bo ją znała.
- Cześć, jak zakupy?
- Świetnie. Bez tego przemądrzałego urwisa wręcz rewelacyjnie.
- Zosia też mnie tak nazwała.
- Hm?- Mrugnęła Małgosia.
- No przemądrzałym. Tylko zamiast urwisa użyła pojęcia potwór. Wkurzyła się na mnie za to, że udawałem że nie wiem ile to jest dwanaście odjąć sześć.
- Serio? Przecież niemowlaki w pieluszkach już to wiedzą.- Poważnie odpowiedział szwagier Ksawerego co sprawiło, że Wiktoria wbrew sobie parsknęła śmiechem. Mężczyzna wtedy puścił jej oko, co sprawiło jej dużą przyjemność. Zupełnie tak, jakby była częścią jakiejś wspólnoty, jakby była wtajemniczona w niuanse i żarty rodziny Ksawerego. To było miłe uczucie, ale jednocześnie bardzo niepokojące. A raczej sama przyjemność płynąca z jego posiadania.
- No właśnie, ale ona tego nie rozumiała.- Zadowolony ze zrozumienia ojca malec obdarzył go głośnym całusem w policzek. Wiktoria poczuła bolesną pustkę przypominając sobie jak kiedyś chciała tak móc całować jakiegoś starszego mężczyznę, jak bardzo chciała mieć tatę. Stefan był nim zbyt krótko. – A potem jeszcze wrzuciła mnie w błotko.
- To on pierwszy nie tam wrzucił.- Sprostowała szybko, co zabrzmiało jakby była skarżypytą. I na dodatek dziecinną.
- Tak, ale potem Zosia to dopiero miała minę... Razem z wujkiem wrzuciliśmy ją w największą błotną kałużę i cała się w niej wytaplała. Nawet na włosach.
- No cóż, to przynajmniej wyjaśnia czemu ma na sobie ubrania mojego brata.- Odezwała się Małgosia. – Gdybym nie wierzyła w prawdomówność mojego małego aniołka w życiu nie uwierzyłabym w historię o taplaniu się w błocku.
- Gosia…
- Tak tylko mówię, Ksawcio.
- Porozmawiamy kiedy indziej. I świetnie, że już jesteście bo możecie zabrać Kamila do domu. Ja z racji drobnego wspomnianego wypadku muszę odwieźć Zosię do domu.
- No tak. Pewnie ci się zejdzie…może nawet do rana.
- Gośka…
- No cóż, tak tylko mówię.
- Aż tak daleko mieszkasz?- Westchnął mały.- W Krakowie?
- Nie, ale jeszcze muszę się przed tobą zabunkrować, pamiętasz?  A kto poleje na mój domek gips skoro ja będę w środku? To zabierze trochę czasu.
- No tak.- Przytaknął malec, a jego rodzice wymienili zdumione spojrzenia.- Kiedy znowu wpadniesz do wujka?- Na pewno nie wtedy gdy ty tu będziesz, pomyślała, ale na głos dodała:
- Jak tylko będę miała na to ochotę to cię o tym uprzedzę.
- Super. Jesteś fajna.- Ucieszył się Kamil wyrywając się z ramion zaskoczonego Waldka a potem przytulając jej nogi. Wiktoria ciężko przełknęła ślinę schylając się lekko. Nieco niezręcznie pogładziła malca po plecach. Pomyślała, że to całkiem miły dzieciak a nie żaden potwór. Nawet jeśli czasami ma brudne ręce czy wrzuca ją w błoto. Bo nieoczekiwanie zrozumiała, że spędziła całkiem przyjemny wieczór. Chociaż przez większość popołudnia była zirytowana lub wściekła. Albo pełna obu tych uczuć.
- Ty też.
- Serio?
- Tak. Też cię lubię.- Buziak w policzek zupełnie ją zaskoczył, ale nie był nieprzyjemny. Wiktoria tak dawno nie miała do czynienia z dziećmi, że zapomniała jakie potrafią być spontaniczne i pełne uczuć. Ona taka nie była.- I ćwicz dalej odejmowanie. Pamiętaj tylko, że dwanaście minus sześć to siedem.
- To przecież sześć.
- Naprawdę?  Cho...to znaczy kurczę, chyba powinnam się trochę podszkolić.
- Tak, bo to trochę taki wstyd, wiesz? Zwłaszcza, że pracujesz w banku i liczysz pieniądze.
- Będę pamiętać.
- Dobra, skoro wszyscy ubrani, to możemy chyba wychodzić.- Oznajmił Ksawery.
- W takim razie miło cię było znów zobaczyć Zosiu.- Pożegnali się z nią Gosia, Waldek i Kamil wsiadając do samochodu. Malec machał jej dłonią do czasu zniknięcia za zakrętem. Wtedy Wiktoria wsiadła do samochodu Ksawerego.
- Przepraszam za te atrakcje. Chociaż mówiąc szczerze sama jesteś sobie winna odwiedzając mnie bez zapowiedzi.
- W przeciwnym razie byś mi nie otworzył. Boisz się mnie.
- Wcale nie.
- Wcale tak. Ale nie zamierzam się sprzeczać. Jestem na to za bardzo zmęczona, a muszę rozważyć bardzo ważną kwestię: kto mnie bardziej wkurza ty czy twój siostrzeniec.
- To świetny chłopiec, choć prawdziwy rozrabiaka. Jest jeden, ale spokojnie mógłby robić za trójkę dzieci. Wszędzie go pełno i ma masę niespożytej energii.
- Zauważyłam. Jest takim chuchrem a mnie przewrócił w tą piekielną kałużę na boisku gdy graliśmy w piłkę.
- Nieskromnie dodam, że ja nauczyłem go tego skoku.
- Ty…uczysz takich rzeczy swojego siostrzeńca?
- No cóż, musi sobie radzić w życiu.
- Zobaczymy co się stanie gdy za parę lat będzie przewracać w ten sposób kobiety.
- Daję sobie rękę uciąć, że paru będzie się to podobało.
- Hej, czy ty właśnie powiedziałeś żart z podtekstem erotycznym? Ty?
- Bardzo śmieszne. Wyobraź sobie, że też mam poczucie humoru a studenciakiem nie jestem od dobrych paru lat. Więc mogłabyś przestać mnie już tak nazywać z łaski swojej.
- Okej, przemyślę to. Chociaż to nie moja wina, że tak wyglądasz. Ile właściwie masz lat? 
- Czterdzieści dwa.
- Chyba mentalnie?
- A co zbierasz dane?
- Studenciaku...
- Bez takich, mam dwadzieścia osiem lat. Dwudziestego piątego maja kończę dwadzieścia dziewięć jeśli chciałabyś złożyć mi życzenia.
- Serio nie masz jeszcze nawet trzydziestki?- Spytała retorycznie, bo prawdę mówiąc nieco się zawiodła. Naturalnie w głębi duszy wiedziała, że jest od niej młodszy ale o prawie pięć lat? No dobra, cztery. Ale to nie zmieniało faktu, że zazwyczaj nie brała sobie do łóżka młodszych facetów. Nie musiała udowadniać sobie własnej atrakcyjności, a do bycia panią w średnim wieku wyrywającą młode samcze ciałka brakowało jej przynajmniej dziesięciu lat.  No i na dodatek młodsi zwyczajnie jej nie kręcili. Jej zdaniem było coś dziwnego w uprawianiu seksu z chłopcem, który ledwo miał owłosienie na klacie czy zarost. Choć, pomyślała z krzywym uśmieszkiem, tego Ksaweremu nie brakuje. Zwłaszcza tego pierwszego. Wciąż miała w pamięci jego sylwetkę gdy wyszedł z łazienki zaraz po kąpieli...
- Wiesz co, Kamil miał rację: musisz popracować nad liczbami skoro nie wiesz, że dwadzieścia osiem jest mniejsze od trzydziestu.
- Jezu, teraz wiem dlaczego ten malec jest taki przemądrzały. Istna kopia wujka.
- Traktuję to jako prawdziwy komplement.
 - Nie miał nim być.- Usłyszawszy to Ksawery cicho się roześmiał Potem zmienił temat:
- Na jakiej dokładnie ulicy mieszkasz?
- Sezamowa. Na drugich światłach musisz skręcić.
- Okej.
 - Masz jeszcze jakieś rodzeństwo?
- Tak, młodszego brata. Kilka miesięcy temu brał ślub.
- Więc twoja siostra jest z was najstarsza.
- Tak, to zmora mojego dzieciństwa.
- Dlaczego? Ja zawsze chciałam mieć siostrę. Może grałabym z nią w piłkę albo bawiła się lalkami.
- Zostań lepiej przy lalkach. W „nogę” grasz koszmarnie.
- Ty…miałam za duże buty.
- Aha, i cela jak zezowata osiemdziesięciolatka z zaćmą na dodatek.
- Dupek.- Parsknęła tylko udając oburzenie, choć w duchu była rozbawiona. Bo Ksawery od dawna- a właściwie nigdy- nie rozmawiał z nią aż tak beztrosko. A jej o dziwo rozmowa wystarczyła: przestała rzucać dwuznacznych tekstów tylko po to by go zirytować albo zezłościć. No i nie czuła takiej potrzeby. Dlatego ze smutkiem przywitała koniec podróży gdy podjechali pod jej blok.
- Może wpadniesz na kawę lub herbatę?
- A już myślałem, że jakimś cudem podmienili cię Marsjanie.
- Nie, ja…- Urwała w pół zdania zdając sobie sprawę, że wyznając że w jej propozycji nie tkwiła żadna dwuznaczność, może się pogrążyć. Bo naprawdę miała ochotę na zwyczajne przedłużenie rozmowy. Ale może to i lepiej, że Ksawery odebrał to w ten sposób. Dlatego roześmiała się nieco sztucznie.- No cóż, znasz mnie.
- Po dzisiejszym wieczorze obawiam się, że coraz mniej.
- Masz na myśli taplanie się w błocie i rozbijanie jajek? Wiesz mi, że zazwyczaj gustuję w nieco innych rozrywkach.
- Nie do końca to miałem na myśli. Raczej to , że świetnie się dogadujesz z dziećmi,
- Nie znoszę ich.- Odparła machinalnie się wzdrygając, co Ksawery odebrał jako celowo teatralną reakcję.
- Tak właśnie mówią kobiety które potem są najlepszymi matkami, wiesz?
- Ale ja nią nigdy nie będę.
- Teraz tak mówisz, a za pięć lat gdy odzyskasz swoją dawną postać i spotkasz odpowiedniego faceta to…
- Czy ja ci wyglądam na kurę domową, która byłaby wierna jednemu facetowi, gotowała mu kotlety obwieszona stadkiem małych bachorów u boku?- Przerwała mu prawie krzycząc i wysiadając z auta bez pożegnania. Ksawery patrzył na nią dopóki nie zniknęła wchodząc do klatki schodowej. Potem przez chwilę siedział w aucie zastanawiając się co się tu przed chwilą właściwie wydarzyło.

***
W piątek w biurze Zosia odebrała nieprzyjemny telefon od wściekłego Damiana który składał jej puste groźby wściekły za listy, które przychodzą regularnie do jego skrzynki. Nie przejęła się tym jednak tylko spokojnie poinformowała go, że jeśli nie rozwiedzie się z Alicją, ona pozna prawdę a wtedy na pewno zostawi go z niczym. Potem kazała wyjechać, najlepiej powtórnie za granicę po to by nigdy więcej nawet przypadkiem Wiktoria nie musiała go widywać. W przeciwnym wypadku obiecała zgłosić gwałt.
- Mam dowody Damian.- Mówiła, gdy on śmiał się jej do słuchawki.- Nagrałam cię nawet ostatnio, bo w racji swojego zawodu muszę mieć jakieś potwierdzenie słów klienta gdyby jakimś cudem chciał mnie potem wykiwać. W dodatku dokumentacja medyczna, którą potem miano wyrzucić również jest w moich rękach. Tak, jeszcze ta nie sfałszowana z której jasno wynika, że zostałam zgwałcona. No i śmiem sądzić, że po tylu latach moja matka zdobędzie się na odwagę by wyznać prawdę. Twój ojciec najpewniej też.
- Ty dziwko.  
- Jeśli kiedykolwiek zbliżysz się do mnie ostrzegam, że to zrobię. Kiedyś byłam młodą dziewczyną, która się bała, ale teraz jestem dorosłą kobietą która nie ma nic do stracenia. Jedynym przegranym możesz być ty. Więc wybieraj.- Młody Adamczyk jeszcze przez jakiś czas to jej groził to złorzeczył, ale w końcu dał za wygraną.
- Nie mogę tak szybko wyjechać: muszę załatwić kilka spraw, potrzebuję pieniędzy.
- Więc idź do pracy. Jeśli sugerujesz, że ja ci je powinnam dać to jesteś w błędzie.
- Rozwód też kosztuje.
- Obstawiam, że twoja kochana żonka nie będzie miała obiekcji by pokryć koszty rozprawy byleby tylko się ciebie pozbyć.
- Znów to robisz, co? Wpieprzasz się w moje życie wszystko niszcząc. Najpierw odebrałaś mi miłość ojca, a teraz jeszcze żądasz odejścia od żony.
- Tylko przypadkiem nie zacznij wmawiać mi jak bardzo ją kochasz, bo i tak w to nie uwierzę. I to nie ja zniszczyłam ci życie: sam to zrobiłeś. Powiedz, to dlatego?
- Co?
- Dlatego mi to zrobiłeś? Bo obarczyłeś mnie irracjonalną winą za swoje porażki?
- Nie jest irracjonalna.- Zosia nie mogła znaleźć właściwych słów by odpowiednio ocenić to co zrobił Damian. I jeszcze w żaden sposób nie odczuwał skruchy. Zdziwiło ją tylko, że wszystko okazało się być łatwe, może nawet za łatwe. Wiktoria co prawda uprzedzała ją, że Damian to tchórz tak jak trafnie oceniła go i ona sama, ale być może za bardzo bagatelizowały jego wpływ. Zosia uznała, że powinna poinformować o swoim szantażu pana Adamczyka.
Całą sobotę spędziła w pokoju wyłączając telefon. Nie chciała znów słuchać swoich przyjaciółek namawiających ją na spędzenie świąt u siebie w domu. Równie dobrze mogła po użalać się nad sobą leżąc w łóżku. Szło jej całkiem nieźle: obejrzała trzy filmy, zjadła całą pizzę, dlatego wieczorem było jej trochę niedobrze. W trakcie trzeciego usnęła, przez co rano prezentowała się nie zgorzej niż jakiś menel. Dlatego zdziwiła się, gdy niespodziewanie obudził ją damski głos nad uchem:
- Wstawaj śpiochu, czas ruszać w drogę.
- Hm?
- Jezu kiedy ty myłaś ostatnio włosy? Zbieraj się pod prysznic. Nie chcę za bardzo się spóźnić.
- Gdzie?
- Na święta, do twoich rodziców, pamiętasz? Wezmę cię ze sobą: powiem że jesteś jakąś moją koleżanką w żałobie którą zostawił narzeczony tydzień przed ślubem albo ofiarą wojny w Wietnamie.
- Wojna w Wietnamie była w ubiegłym wieku…
- Nieważne. Wstawaj.
- Mówisz poważnie?
- Jasne, że tak. Nie po to tu jechałam by…Co ty robisz?!- Pisnęła gdy Zosia z dzikim okrzykiem wstała z łóżka podbiegając do niej by ją przytulić. Uśmiechnęła się doskonale zdając sobie sprawę, że Piegusek nie może tego widzieć.- No, dość już tych czułości. Idź się kąpać.
- Już idę!- Odkrzyknęła będąc już w pół drogi do łazienki. Wiktoria z kolei weszła na piętro po schodach witają się z Aleksandrem. Uspokoiła się widząc, że ma się całkiem nieźle i Zosia o niego dba, ale jednocześnie jak każdy właściciel zwierzaków zirytowało ją, że Alex w żaden sposób nie odczuł jej nieobecności. Wystarczyła mu tylko pełna miska, miękkie legowisko i kuweta.

SIEDEMNAŚCIE TYGODNI PO WYPADKU

- Nie mam ochoty na żadne kręgle!- Wrzasnęła Zosia na Wiktorię w środę, gdy wróciły do pracy po krótkiej świątecznej przerwie.
- To co mam iść tam sama z Arkiem, tak?
- Trzeba było w ogóle się z nim nie umawiać tylko go zbyć.
- Robię to już za często, nie sądzisz?
- Więc zrób to raz a porządnie: tobie znudziło się już igranie z nim a ja nie chcę mieć z nim niczego wspólnego.
- Teraz tak mówisz.- Mrugnęła pod nosem Wiktoria myśląc o tym, że  tylko zakochana osoba może mówić z taką pewnością i niepewnością jednocześnie o zerwaniu wszystkich więzów. A Wiktoria na 100% była pewna, że po wszystkim Arek z Zosią znów się spikną. No dobra, może na 99%: zawsze trzeba uwzględnić jakiś błąd prognozy.
- Słucham?
- Powiedziałam tyko, że zawsze mówisz tylko nie. Czas się w końcu rozerwać, prawda? Mamy co świętować: Damian przestraszył się twoich gróźb i wyjechał do Niemczech.
- Może, ale dla mnie to i tak nie jest wystarczająca kara.
- Dla mnie tak. Minęło wiele lat, Zosiu. Kiedyś chciałam go zabić, wyobrażając sobie jak bardzo będzie przy tym cierpiał, ale teraz…teraz czuję tylko litość i żal. To żałosny człowiek.
- …który zniszczył ci życie.
- Nie, chyba tego nie zrobił. Może to dziwne co teraz powiem, ale pewne rzeczy nas kształtują. Nie byłabym taka jaka teraz jestem gdyby nie to co przeszłam. Wciąż mogłabym być za chuchaną dziewczyną, którą wykorzystał jakiś inny facet. Albo matką trójki dzieci. Kiedyś chciałam mieć dużo rodzinę jako nastolatka.
- Teraz już nie chcesz?
- Wyobrażasz sobie mnie jako matkę?
- O dziwo tak.
- Chyba się do tego nie nadaję. Co się właściwie dobrze składa, bo i tak nie mogę ich mieć.
- To przez…zabieg?
- Chyba tak, chociaż kto to wie? Jeju, nie patrz tak na mnie. Nie chcę mieć małych potworków. Są straszne.- Wiktoria wzdrygnęła się demonstracyjnie próbując wyrzucić z głowy postać małego blondynka z uświnionymi rękami, który z uśmiechem na twarzy rzucił się jej w objęcia a potem cmoknął w policzek. Okej, może i dzieci potrafią być miłe, ale tylko czasami. Przez większość czasu są okropnie wkurzające.- A wracając do tematu: tor zamówiłam na szóstą. Powinniśmy się wyrobić od razu po pracy. Ksawery też powinien być wolny, prawda?
- Chyba tak, ma nienormowane godziny pracy.
- Więc zadzwoń do niego, dobra?
- Ja?
- Czemu się tak dziwisz?
- No bo ostatnio wykorzystywałaś każdą okazję do spotkania z nim.
- Widocznie już mi się znudziło.
- Serio?
- Serio. I przestań już tak na mnie patrzeć. Chyba wolałam już jak mnie nie znosiłaś.
- Ależ wciąż cię nie znoszę.- Wiktoria nie mogąc przezwyciężyć dziecinnego odruchu wypięła jej język,  co tylko ją rozbawiło. Ale zanim wyszła dodała:- Dobrze, zadzwonię do niego. I wyjdziemy wieczorem.
- Super, cieszę się.

***
Arek się nie cieszył. Nie miał pojęcia dlaczego Zosia chciała umówić się razem z Wiktorią i Ksawerym. A już szczególnie wkurzył się gdy zaproponowała grę w drużynach. Ona miała być z jego współlokatorem, a on z Cruellą. Pocieszało go tylko to, że ona też nie wyglądała na zbytnio zadowoloną z tego powodu, więc to nie był jej pomysł. Tak jak i Iksiński. W rezultacie tylko ona bawiła się chyba najlepiej. On sam starał się traktować wszystko dość bezosobowo, unikał rozmów z Wiktorią, choć ona podejrzanie często szeptała z Zosią. I najczęściej kończyło się to wybuchem śmiechu. Ale nie mógł nie zauważyć, że gdy Zosia gawędząc z Ksawerym wydaje się dobrze bawić. Zastanawiał się nawet czy tylko sobie wmawia czy rzeczywiście w jej wzroku pojawia się wtedy zainteresowanie. Na przykład wtedy gdy Ksawery pomagał jej nauczyć się odpowiednio trzymać kulę. Przecież ona do diaska potrafiła dwa razy pod rząd strącić wszystkie kręgle. Dlaczego więc teraz udawała, że nawet nie umie trzymać kuli? Czyżby robiła to by poflirtować z Ksawerym by wzbudzić jego zazdrość? Nie, wtedy musiałaby zdawać sobie sprawę z jego obecności, pomyślał zirytowany. A może ona też skierowała swoje zainteresowania w inną stronę?
Cholera, jakie też?! On wcale nie zwrócił zainteresowania w żadną stronę. Ze złością spojrzał na Wiktorię, która z zamyśleniem wpatrywała się w okno. Przypomniał sobie jak często robiła to Zosia. „Kręgle są czasami takie nudne. Może wymyślimy sobie jakieś dodatkowe zasady?”
- Teraz twoja kolej.- Burknął do swoje szefowej.
- Co…? Jasne.- Niechętnie podeszła do kul wybierając najlepszą. Potem nawet nie celując puściła ją. Trafiła zaledwie trzy kręgle, ale to wystarczyło by wygrali. Arek zawsze był mistrzem w tej grze.
- No cóż, gratulacje.- Zaszczebiotała wtedy Zosia ściskając niezadowoloną Wiktorię. Jemu tylko uścisnęła rękę.- Czas to uczcić. Jestem strasznie spragniona, te kręgle są bardzo męczące. Może zamówisz nam coś w barze co Arek? Ja z Ksawerym muszę wrócić na moment do samochodu.
- Po co?
- Zostawiłam w nim coś.
- Co?
- Aruś, daj kobiecie zachować parę tajemnic, co? Mam ci zdradzać nawet kiedy idę po tampon?
- No…nie.- Burknął wkurzony, że potraktowała go jak nastoletniego głupka a on jej na to pozwolił. Na dodatek zostawiła sam na sam z Wiktorią. Zauważył, że Ksawery chciał jeszcze coś powiedzieć- najpewniej wyrazić swoje niezadowolenie- ale Zosia „przypadkiem” nastąpiła mu na nogę, że aż zasyczał.
- Przepraszam Ksawery: te szpilki są tak wysokie, że jeszcze nie nauczyłam się w nich chodzić.
- Trzeba było więc ich nie zakładać.- Odparł jej przez zęby zdenerwowany Iksiński. Jednocześnie obserwował jak Arek niechętnie oddalił się do baru nawet nie czekając na Zosię.- Co ty kombinujesz?
- Daję im chwilę dla siebie.
- Po co?
- Ksawery, chyba możemy przestać udawać dzieci. Dobrze wiesz, że prędzej czy później oni się zejdą.
- Zosia nienawidzi Arka.
- Naprawdę? Czy tak patrzy ma mężczyznę kobieta która go nienawidzi?- Mówiąc to Wiktoria odkręciła lekko Ksawerego by zobaczył to co ona. By zwrócił uwagę na niepewne, pełne smutku spojrzenie jakim Zosia ukradkiem patrzyła na Arka. Na to jak szybko przełknęła ślinę gdy ten podał jej kieliszek z drinkiem a ich palce przelotnie się dotknęły. Jej spuszczony wtedy wzrok….
- Dobrze, już zobaczyłem: wystarczy? Możemy iść po te tampony?!- Krzyknął tak, że przechodząca akurat obok nich para spojrzała na niego jak na wariata.
- Nie chciałam iść po tampony.- Oznajmiła tłumiąc śmiech. – Nawet nie mam teraz okresu. Tak tylko mówię jeśli miałbyś dziś wieczorem ochotę na coś więcej.- Ucieszyła się gdy tym razem zrozumiał żart i po prostu się roześmiał. Chyba już przyzwyczaił się do jej humorów.
- Więc co, pospacerujemy chwilę?
- Może być.
W trakcie spaceru milczeli i żadne z nich nie czuło się z tym specjalnie źle. Ksawery prawdę mówiąc nawet zapomniał o obecności Wiktorii. Rozmyślał tylko o Zosi i o tym co do niej czuł. Już właściwie od jakiegoś czasu zdawał sobie sprawę, że nie ma między nimi przyszłości, że Wiktoria ma rację. A dziś przekonał się o tym naocznie.
- Powinienem dać sobie z nią spokój prawda?- Odezwał się znienacka.
- No cóż…ty to powiedziałeś.
- Chcę tylko by była szczęśliwa. Nie chcę by on ją skrzywdził.
- Powiedz szczerze: naprawdę wierzysz w to, że mężczyzna który tak diametralnie się zmienia zabiegając o względy jednej kobiety mógł jej wcześniej nie kochać? Znałam Arka od dawna, był moim podwładnym od kiedy zaczął staż w oddziale Krezus Banku. I widziałam jak się wobec niej zachowywał. Nawet kiedyś przyłapałam ich na tym. Ona siedziała na jego kolanach, a gdy weszłam speszona z nich wstała. Tak ją to wytrąciło z równowagi, że nie potrafiła skończyć prostego raportu. Arek jej pomógł dając mi wyraźny sygnał, że opóźnienie w pracy było tylko jego winą. Bronił jej. Może i nie zdawał sobie z tego wówczas sprawy, ale już wtedy ją kochał. A Zosia niestety należy do tych naiwnych głuptasów, które sądzą, że gdy facet wypowie słowo miłość to już jest ich.
- Ty tak nie uważasz?
- Ja jestem cyniczką. Poza tym liczą się czyny, nieprawdaż? To w drobnych gestach wyraża się to co biedni ludzie nazywają miłością.
- I nigdy nie byłaś zakochana?
- Nie przypominam sobie…chociaż tak. Dwanaście..., nie dziesięć. Miałam wtedy najwyżej dziesięć lat i Adaś…a może Andrzej przyniósł mi babeczkę? Nie pamiętam już jego imienia: mówiłam ci kiedyś że mam z tym prawdziwy problem. Ale wiem, że była czekoladowa z kawałkami borówek. Pychotka. Wciąż pamiętam jej smak, choć potem nie udało mi się kupić podobnej. Najpewniej to jego mama upiekła ją sama w domu, bo pamiętam, że miała lekko przypalony brzeg. Aż dziw, że dotychczas żadna cukiernia nie wpadła na to połączenie składników, nie sądzisz? Może nawet powinnam im to podsunąć? Jedna z moich klientek ma chyba sieć piekarni...
- Czekaj, pamiętasz smak babeczki ale nie imienia swojej pierwszej miłości? Co z tobą nie tak?
- Mówiłam ci, że jestem cyniczką.- Roześmiała się.- A ty? Zakochałeś się kiedyś?
- Tylko dwa razy, choć kilkakrotnie wydawało mi się, że zauroczenie to miłość. Pierwsza miała na imię Amelii. A druga to…sama wiesz.
- No tak. Więc może ta trzecia będzie tą jedyną. Jak to mówią do trzech razy sztuka. Co prawda nie wierzę w te głupie aforyzmy, ale czasami może i dają jakąś pociechę.
- Wiesz, kiedy nie jesteś zołzą to nawet da się z tobą porozmawiać.
- Z tobą też o ile wciąż nie ględzisz o miłości do Zosi. Eeej.- Krzyknęła gdy szturchnął ją łokciem. Z zaskoczenia prawie wpadła w pobliski krzak zbaczają ze ścieżki. Oddała mu z nawiązką, ale tylko się roześmiał.
- Chodź, musimy już wracać. Jeszcze się pozabijają bez nas. Minęło prawie pół godziny.

***
Zosia piła swojego drinka bez słowa udając, że jest tym bez reszty pochłonięta. O co Wiktorii do cholery chodziło gdy wmanewrowała ją w tę sytuację? Bawiło ją to do cholery? Co ona miała niby z nim robić?
- Projekt na ten miesiąc wygląda całkiem nieźle.- Odezwała się w duchu wyzywając się od kretynek. Nie mogła znaleźć czegoś lepszego niż praca?
- Tak, bank radzi sobie coraz lepiej. Może nawet szykuje się nam podwyżka.
- Na to nie licz. Tutaj zyski z wyższych przychodów idą do prezesa i członków zarządu zwykli szaraczkowie tacy jak my dostaną może ze stówkę lub dwie.
- Ty nie jesteś aż takim szaraczkiem.
- Zdziwiłbyś się.- Po wymianie tych kilku zdań znów zapadła między nimi cisza. Do czasu gdy Arek nie zaproponował jej długiego drinka na co skwapliwie przystała. Kolejne kilka minut później temat do rozmowy podsunęli im ludzie przesuwający stoliki ze środka na boki. Wspólnie zaczęli się zastanawiać co może się szykować.
Kwadrans później, gdy wszystko było już gotowe, okazało się że to było karaoke. Zosia uśmiechnęła się wspominając swoje występy w klubie 5&6. Zwłaszcza ten z Ksawerym.
- Zosia bardzo lubi występy karaoke.- Wyznał jej Arek w pewnym momencie.
- Doprawdy?
- Tak. Nigdy z nią w żadnym nie byłem i obiecałem sobie naprawić to niedopatrzenie. Ale ona mnie wyprzedziła sama mnie dziś zapraszając.
- Tak.- Przyznała i zapadła między nimi pełna napięcia cisza.
- Długo nie wracają.
- Tak.- Znów cisza.
- Myślisz, że coś się stało?
- Raczej nie. Może są gdzieś w środku?- Jej z każdą upływającą minutą było coraz gorzej: a przynajmniej to ona czuła się bardzo niezręcznie. Doszło do tego, że wyraziła zgodę na trzecią margaritę chociaż już miała dobrze w czubie.
W końcu nareszcie zjawili się Ksawery z Wiktorią. To druga widząc, że karaoke się zaczęło z miejsca zaproponowała im śpiew w parach.
- Nie ma mowy: nie będę śpiewał z Wiktorią. Bez urazy oczywiście.- Zaprotestował od razu Arkadiusz.
- A kto powiedział, że będziesz śpiewać z nią? To ja z nią będę śpiewać. Już zamówiłam nam nawet trzeci czy czwarty kawałek: musimy się pospieszyć.
- Słucham?
- Dziś duety jednopłciowe!- Wykrzyknęła usiłując przekrzyczeć buchającą z głośnika melodię.
- Nie wygłupiaj się.- Prychnęła Zosia z trudem koncentrując spojrzenie na Wiktorii.
- Czy ty ją upiłeś?- Z wyrzutem zwróciła się do Arka.
- Nie ja tylko…no sama chciała jak jej proponowałem. Poza tym gdzie wy byliście?- Zaatakował.
- Spacerowaliśmy chwilkę, bo była taka ładna noc.
- Zosiu, nie podoba mi się to. Mogę zamienić z tobą słowo na osobności?
- Ależ po co ta tajemniczość? Przecież jesteśmy w kręgu przyjaciół, prawda?
- A to dobre.- Zosia nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Potem czknęła. Chyba rzeczywiście zbyt dużo wypiła.
- Hej, a zapewniałaś mnie że masz mocną głowę.- Wskazała na Wiktorię palcem.
- Bo mam, ale nie gdy wypijam pod rząd kilka drinków w przeciągu pół godziny.
- Kłamczucha.
- Chodź ze mną do łazienki, trochę cię odświeżę a potem pośpiewamy, okej?
- Nie, niedobrze mi.
- Biedactwo. Chodź już, zajmę się tobą.- Oznajmiła Zosi chwytając ją za rękę. A gdy zauważyła jak bardzo jest pijana po raz drugi zgromiła Arka spojrzeniem.
- Co ja niby takiego zrobiłem?- Spytał Ksawerego gdy kobiety zniknęły w łazience.
- Mnie nie pytaj: nie jestem dobry w zgadywankach. Zwłaszcza jeśli wymyślają je kobiety.
- Serio nie chciałem jej spić. W ogóle nie chciałem z nią tu być. To miała być randka z Zosią a nie jakieś poczwórne nie wiadomo co. Czemu tu przyszliście?
- Bo Zosia nas zaprosiła informując, że bez nas nie idzie.
- Co?
- Chciałeś prawdy, stary.
- Dlaczego? Czemu wydaje mi się, że ty coś wiesz?
- Bo wiem, ale ci nie powiem, sory.
- Jesteś z nią?
- Z kim?
- Z Zosią. Widziałem jak na ciebie patrzy.- Wyrzucił z siebie Arek.
- Żartujesz?
- Więc czemu się na to zgodziłeś? Przecież nie musiałeś.
- Pewnie mi nie uwierzysz, ale ci pomagam. Dziś coś zrozumiałem.
- Słucham? Chyba nie rozumiem.
- Gdy poznasz prawdę, to ty też to zrozumiesz. Jedyne co mogę ci powiedzieć, to nie zrażaj do siebie Wiktorii, bo sam będziesz tego potem żałować.
- Dlaczego? Ona ma na Zosię aż taki wpływ? Manipuluje nią? Dlatego tak dziwnie się zachowuje?
- Nie do końca o to chodzi. Ale…O rany. Są na scenie.
- Kto?
- Dziewczyny. Coś czuję, że to będzie masakra.- Dodał słysząc rozgrywające się pierwsze takty jednego z przebojów The Veronicas.
Wiktoria w ciele Zosi poradziła sobie całkiem dobrze: po nieczystym wstępie śpiewała czysto i mocno. Ale gdy nadeszła kolej prawdziwej Zosi, która miała struny głosowe Szymborskiej…no cóż, powiedzenie że była to tortura dla ucha byłoby zbyt dużym eufemizmem. To po prostu była potworność. I słysząca się Zosia chyba sama doskonale zdawała sobie z tego sprawę, bo w pewnym momencie porzuciła śpiewanie zaczynając się głośno śmiać. Ksawery patrzył wtedy na nią, a potem na Wiktorię która ostrożnie ją podtrzymywała i mimo wszystko dopingowała. Zastanawiał się kiedy ona się właściwie polubiły. I czy same już o tym wiedzą.
- Jezu to była masakra, co ty masz za głos!- Zosia nawet po wyjściu ze sceny wiła się rozbawiona, choć zdaniem Arka powinna raczej chcieć popełnić samobójstwo. Ale wciąż przekonywał się, że słabo ją zna. W dodatku chyba z powodu alkoholu zaczęła mówić o sobie per ona. Dlatego ucieszył się gdy Zosia zaproponowała, że chyba będą musieli sobie skrócić wieczór by odwieźć Wiktorię do domu. Nie rozumiał tylko dlaczego on ma to zrobić.
- Zrób to dla mnie.- Poprosiła Wiktoria całując go w policzek. Potem dodała cicho:- Dla siebie zresztą też.
- Okej, ale robię to tylko dla ciebie, nie dla niej. Ksawery cię odwiezie?
- Myślę, że tak.
- Kocham cię Zosiu. Nie zapominaj o tym.
- Nie zapomnę. A teraz idź zanim ona zaśnie ci w tym samochodzie.
- Jasne. Do zobaczenia.- Na pożegnanie jeszcze mocno ją objął a potem wsiadł do auta. Wbrew oczekiwaniom Zosi, Wiktoria była w bardzo rozrywkowym nastoju i ani myślała spać. W dodatku nieustanie coś bełkotała i paplała bez ładu i składu.
- Nie wiedziałam, że ma tak fatalny głos…po prostu jak kwik zarzynany głos. Jak ona może z tym funkcjonować? Hej, słyszysz?- Zorientowawszy się, że tym razem najwyraźniej chce monolog zamienić na rozmowę odparł:
- O kim mowa?
- O Wiktorii a o kim? To okropne, nie?
- Masz na myśli…siebie?
- No teraz tak, ale przecież ty nic nie wiesz.- Wybełkotała. – Ale w sumie mogłabym ci już powiedzieć. Chyba do tego dojałam…to znaczy dojrzałam. To dziwne, ale  powoli się z tym głodzę…godzę. Na początku żałowałam, że w ogóle się obudziłam, ale teraz…Wiktoria próbowała zapomnieć o tym co zrobił jej Damian więc ja powinnam zapomnieć o tym co zrobiłeś ty.
- A co ja niby takiego zrobiłem?- Nic nie odpowiedziała, ale ku jego konsternacji zaczęła płakać. Super, pomyślał. Pijana i jeszcze płacząca. Czy może być gorzej?- Wiktoria...
- Nie nazywaj mnie tak.
- Jak?
- Tym imieniem. Nie lubię go.
- Okej, więc jak mam do ciebie mówić?- Spytał ostrożnie jakby bojąc się jej wybuchu.
- Danielle.
- Daniela?
- Nie, Danielle. Gdy byłam mała oglądałam taką baśń o kopciuszku. Wierzyłam, że kiedyś ja znajdę swojego księcia, bez względu na wygląd i pozycję.- Opowiadała rozmarzona.- Ale nie spotkałam.- Dodała smutno znów podejrzanie pociągając nosem...Arek spanikowany zaczął szukać jakiegoś neutralnego tematu do rozmowy.
- Ja lubiłem bajkę o Bobie budowniczym.- Wypalił czując się zupełnie absurdalnie. W co ta Zośka go wpakowała?
- Przecież wiem.- Uśmiechnęła się tak jakby to było naturalne, że to wie.
- Doprawdy?
- Aha. Miałeś nagrane kilkanaście odcinków jeszcze na kasecie i mogłeś je oglądać w kółko.
- To prawda, ale skąd ty o tym…? Ach tak, Zosia.
- Tak, Zosia. Chcę żeby było jak dawniej. Tęsknię za rodzicami. Po spędzonych z nimi świętach jest jeszcze gorzej.- W końcu znów wybuchła płaczem. Arek uznał, że po prostu pozwoli jej się wypłakać , bo w zabawianiu pijanych nie był najlepszy.
Ucieszył się, gdy dotarli na miejsce, choć ona wciąż płakała. I wbrew sobie poczuł, że jest mu jej żal. Nawet jeśli okazała się być kompletnie stuknięta. Jakby się nad tym głębiej zastanowić to było niebezpieczne, że w rękach tej kobiety tkwił praktycznie cały dział kredytowy Krezus Banku. 
- Dojechaliśmy. Chcesz chusteczkę?- Pomimo iż nie zaprzeczyła ani nie potwierdziła to i tak wyjął jedną i jej podał.- Proszę.- Skierował ją w jej stronę przez chwilę machając nią niczym białą flagą, ale ona nawet tego nie zauważyła. Ciężko westchnął. Do diaska, nawet nie lubił tej kobiety. Jak więc wpakował się w tę sytuację? I to po raz kolejny?- Pomogę ci wyjść z samochodu.- Zaproponował odpinając pasy z jej strony.
- Zostaw, poradzę sobie.- Zaprotestowała natychmiast, choć bardzo słabo jej to szło. Naprawdę nie sądził, że Szymborska może aż tak nad sobą nie panować i się upić. Gdy godziła się na kolejne drinki zakładał, że robiła to świadomie. – Do diabła, czemu nawet to mi nie wychodzi?!- Zawyła a potem jakby dla podkreślenia dramatyzmu sytuacji trzykrotnie uderzyła piąstkami o kolana. Arek wbrew sobie się uśmiechnął. Ten gest niejednokrotnie rozbawiał go u Zosi: może więc obie były do siebie bardziej podobne niż mu się zdawało? Może o tym mówił Ksawery: Zosia najwyraźniej wybaczyła Wiktorii to jak tamta ją traktowała i polubiła jak przyrodnią siostrę. Istniało więc duże prawdopodobieństwo, że tego samego oczekuje również od niego. I to dlatego chciała by to właśnie on odwiózł ją do domu.
- Jak śmiesz się ze mnie śmiać? Wydaję ci się być śmieszna? A może żałosna?!- Wrzasnęła nie przestając płakać.- Ale wiesz, co…masz rację. O Boże, jestem tak żałosna jak nigdy dotąd.
- Hej, głowa do góry.- Usiłował ją pocieszyć.- Po nocy zawsze wychodzi dzień. Chyba, że jest to biegun północny.- Zosia roześmiała się przez łzy.
- Zawsze lubiłam twoje poczucie humoru. Zwykle wiedziałeś co powiedzieć by mnie pocieszyć.- Uśmiechnął się do niej usiłując manewrować chusteczką by osuszyć jej oczy. Co prawda nie przypominał sobie sytuacji gdy Cruella potrzebowała jego pocieszenia, ale skoro ona tak sądziła to…
- Za dużo wypiłaś, to dlatego widzisz wszystko w czarnych barwach. Rano wstaniesz i spojrzysz na wszystko inaczej.
- Tak myślisz?
- Pewnie. Na 100%- Znów się uśmiechnęła co nieco go podbudowało. Potem spojrzała na niego wciąż błyszczącymi od łez oczami i pocałowała w policzek.
- Dziękuję ci.- Szepnęła wciąż z twarzą blisko jego twarzy, bo w ostatniej chwili gdy próbowała się odsunąć straciła równowagę i oparła się na nim. On chwycił ją za ramiona usiłując pomóc wrócić na poprzednie miejsce, ale wtedy zdał sobie sprawę, że…nie chce tego robić. I że- o zgrozo- ma ochotę na pocałowanie Wiktorii Szymborskiej.