-
Jak to…odłączyć? Marysiu, co on mówi? Przecież nasza Zosia się obudzi.
-
Pani Niemcewicz, bardzo mi przykro, ale nic nie mogę na to poradzić. Ona jest w
śpiączce i nic nie wskazuje na to by w najbliższym czasie miała się obudzić. W
takim stanie może trwać rok, pięć, a nawet i pięćdziesiąt.- Gdy wymawiał
ostatnią liczbę z ust pani Elżbiety wydobył się cichy jęk. Potem zachwiała się
na nogach.
-
Mamo, mamo co ci jest?- Zmartwiona Marysia razem ze swoim ojcem próbowała ją
podtrzymać, a potem zmusić do tego by usiadła na krześle.
-
Lepiej ją wyprowadzę.- Zaofiarował się Ignacy.
-
Nie, ja muszę dokończyć rozmowę z doktorem. Nie mogą zabić mojej Zosi. Nie
mogą.
-
Mamo, nikt jej nie zabije, uspokój się.
-
Przykro mi, naprawdę nie mogę nic więcej zrobić. To państwowa placówka: nie
mogę trzymać w nieskończoność pacjentki która nie rokuje. Ale mogę polecić
świetną prywatną placówkę, która zapewnia całodobową opiekę- oczywiście za
odpowiednim wynagrodzeniem…
-
Boże, przecież my nie mamy tyle pieniędzy Wojtku!- Zaszlochała kobieta patrząc
na męża. Marysia widząc ją w tym stanie sama z trudem powstrzymywała się od
płaczu. Boże, nie miała pojęcia co to oznacza. I skąd ta nagła zmiana w
diagnozie Zosi. Dlatego gestem dała znak mężowi by wyprowadził jej rodziców z
gabinetu doktora. Wtedy sama rozpoczęła z nim rozmowę.
-
Ostatnio…tydzień temu mówił pan, że istnieją duże szanse na to że moja siostra
wkrótce się obudzi.
-
Tak, ale w ciągu tych kilku dni wiele się zmieniło. Zaobserwowaliśmy wiele
niekorzystnych symptomów.
-
Jakich?
-
Całkowita wiotkość mięśni, minimalny odruch źrenic i rogówki, słaba reakcja na
ból.
-
Ale przecież narządy wewnętrzne pracują, prawda? Tak samo jak i mózg.
-
Obawiam się, że kora mózgowa niedługo też przestanie odpowiadać.
-
To tylko pańska opinia.
-
Proszę pani, z całym szacunkiem, ale w ciągu dwudziestu pięciu lat swojej pracy
spotkałem wiele przypadków śpiączek różnego rodzaju. I proszę mi wierzyć, że
gdy reakcje bezwarunkowe zaczynają zanikać to znaczy, że lepiej przygotować się
na najgorsze.
-
Ale moja siostra żyje.
-
Gdy aparatura przestanie pomagać jej w utrzymywaniu czynności życiowych,
organizm nie da rady dłużej robić tego sam.
-
Więc dlaczego chce pan to zrobić?
-
Już mówiłem: to nie zależy ode mnie. To szpital publiczny, finansowany przez
NFZ. Nie mogę trzymać takiej pacjentki. I tak nagiąłem już regulamin.
-
Nagiął go pan, bo dawałam panu łapówkę. A, już wiem: a może o to chodzi? Znów
mam wsunąć do pańskiego fartucha kilka stówek?
-
Jak pani śmie…
-
Proszę…to znaczy przepraszam, poniosło mnie.- Odparła Marysia choć kontrolowała
się tylko ostatkiem siły woli, bo wiedziała że taka rozmowa nic nam nie da. Tym
bardziej obrażanie interesownego doktora.- Wspominał pan o prywatnej placówce,
tak?- Doktor, widocznie mocno urażony w swej dumie długo zwlekał z odpowiedzią.
Ale w końcu chciwość wygrała.
-
Tak, ale prawdę mówiąc tylko po to by uspokoić pani matkę. Miesięczny pobyt
chorej w takim miejscu to koszt rzędu kilku tysięcy złotych W dodatku
rehabilitacja, leki…przeciętny człowiek po kilku miesiącach wpędzi się w długi.
-
To już nasz problem. Więc? Napisze mi pan ten adres?- Lekarz skinął głową, a
Maria pomyślała, że musi zacząć działać szybciej. Już prawie dotarła do autora
tych chińskich ciasteczek. Został jej tylko polski pośrednich. Była tak blisko,
że gdy teraz Zosia miała umrzeć to…nie chciała nawet dokończyć tej myśli. I
przede wszystkim nie chciała znać reakcji swojej siostry gdy zda sobie sprawę,
że może być uwięziona w ciele Cruelli do końca swoich dni.
***
Płakała,
tak strasznie płakała. Nie miała pojęcia jak może pogodzić się z tym co ją
spotkało, powtarzała sobie że powinna być przecież szczęśliwa. Że ten koszmar
nareszcie się skończy. Ale jednocześnie
wiedziała, że on dopiero się zacznie. Bo nic nie jest w stanie wymazać
wspomnień. Jak mogła dalej żyć? I przede wszystkim jak mogła być aż tak wielkim
tchórzem by nie mieć odwagi ze sobą skończyć?
-
Kochanie proszę cię, nie płacz.- Jej głos przeszył ją pogardą i niemal
przyprawił ją odruch wymiotny. Gdzie była wtedy gdy najbardziej jej
potrzebowała? Dlaczego ją zostawiła? Dlaczego nie pomogła? Dlaczego stanęła po
jego stronie? Dlaczego jej nie uwierzyła? Wiedziała, że nigdy jej tego nie
wybaczy. Nawet za sto lat.
-
Wynoś się stąd!
-
Proszę…
-
Chcę być sama. Zostaw mnie!
-
Kochanie, błagam…- A jednak okazało się, że nie była w stanie powtrzymać swojej
nienawiści i obrzydzenia, bo rzeczywiście widok matki spowodował, że ledwie
zdążyła wychylić głowę za łóżko by treść pustego żołądka nie wylądowała na jej
poduszkę.
- O Boże siostro, proszę mi pomóc. Moja córka…
Zosia
znów obudziła się w nocy. Tym razem jednak pamiętała co jej się śniło (a
przynajmniej mały fragment), co sprawiło, że choć się bała to strach był jakoś
mniejszy. W końcu wiedząc co ją przeraziło było jej łatwiej to pokonać. Tylko,
że co to do cholery było? Szpitalne łóżko, jakaś kobieta z rozmazaną twarzą
którą uważała za matkę i ona, płacząca i cała obolała…Czyżby to wspomnienie ze
szpitala? Czy naprawdę była wtedy aż tak zrozpaczona by w jej głowie pojawiła
się myśl, że „chce umrzeć”? I ta rozpacz…nawet teraz przechodziły ją ciarki na
samo wspomnienie o tym. By dłużej tego nie roztrząsać postanowiła zażyć jedną z
pastylek na sen, które wypisała jej Marysia. Powinna wziąć je od samego
początku, ale ponieważ ostatnie dwie noce przespała spokojnie uważała, że już
nie musi ich stosować. Miała więc za swoje. Mimo zażytej pastylki, choć bardzo
się starała, dopiero po dwóch kwadransach zaczęła się uspokajać. A zasnęła po
kolejnej pół godzinie.
Nazajutrz,
mimo koszmaru sennego, wstała wypoczęta i pełna energii. Może dlatego, że dziś
miała spotkać się z Ksawerym. Co z tego, że przy szpitalnym łóżku na którym
leżało jej dawne ciało; prawdę mówiąc powoli ten widok przestał już na niej
robić aż takie wrażenie. Po prostu surrealistyczność tej sytuacji sprawiała, że
przestała się jej bać. To tak jakby przestraszyła się nagle dinozaura stojącego
na jej drodze: a z racji faktu iż dawno wyginęły uznałaby po prostu, że to
tylko głupi majak. Albo sen.
Poza
tym zadzwoniła do niej w końcu siostra prosząc o spotkanie. Może gdyby była
Zosią Niemcewicz wyjście w godzinach pracy by ją mierziło, ale teraz wiedziała
że jako wielka pani dyrektor może sobie na to pozwolić. Ot, mały szczegół który
zaczął jej się podobać w byciu Cruellą. Zaraz jednak poczuła wyrzuty sumienia,
które starała się zagłuszyć. Przecież dobrze sprawdzała się w swojej roli: w
pracy zgodnie ze wskazówkami Jowity poznała kluczowych klientów, spotykała się
z nimi, rozwiązywała problemy czy zmiany w sytuacji finansowej. Nie zawaliła
nawet umowy z Gunenbargiem, który chciał trochę wykiwać Krezus Bank po fakcie
zwalając winę na nieprecyzyjny przekład z niemieckiego umowy. Ale koniec końców
podpisała taką umowę jaka była do zaakceptowania.
Gdy
dotarła na miejsce spotkania zdziwiła się, bo od razu zauważyła że Marysia
wygląda na zdenerwowaną. Oczywiście potem starała się to ukryć, ale z mizernym
skutkiem. Dopiero gdy nieśmiało poprosiła o trochę pieniędzy Zosia zrozumiała
dlaczego.
-
Przepraszam, że cię o to proszę: zwłaszcza teraz.
-
Marysiu, jeśli masz problemy finansowe to mów, przecież wiesz że ja…
-
Nie o to chodzi. Po prostu…wydatki związane z twoją śpiączką są dość spore.
-
Rozumiem.- Mrugnęła tylko cicho. Zaraz potem zrobiło jej się smutno. Tak bardzo
chciałaby zobaczyć rodziców: powiedzieć im że żyje i ma się dobrze…
-
Poza tym…- Kontynuowała Maria.- …dotarłam do autora tych ciasteczkowych wróżb.
I jeśli uda mi się załatwić z nim spotkanie w następny piątek tak jak chcę to
musisz tam ze mną jechać.
-
Oczywiście, jeżeli sądzisz że to coś da…
Reszta
rozmowy dotyczyła bieżących problemów i spraw obu kobiet. Zosia zwierzyła się
na przykład siostrze ze swojego pociągu do nikotyny oraz tego, że wieczorami z
nudów zaczęła ćwiczyć w siłowni Wiktorii. Ona z kolei pytała o to czy ma
problemy z udawaniem Szymborskiej oraz czy nie kontaktują się z nią osoby
sprawiając problemy. Wtedy pokręciła głową. W zasadzie to cieszyła się, że
Cruella nie miała żadnych przyjaciółek, ale po głębszym zastanowieniu pomyślała
że to raczej smutne. W ogóle życie Szymborskiej okazało się być zupełnie inne
niż oczekiwała. Bo wydawało się, że ta kobieta nie ma własnego życia. Że poza
pracą w banku i obsesyjnym dbaniem o własne ciało czy sylwetkę nie ma niczego.
Urwała kontakt z rodziną, poza jakąś niemądrą przyjaciółką z siłowni (Zosia
wciąż nie mogła się nadziwić po co na nią chodziła, skoro swoją prywatną miała
w domu) nie miała nikogo bliskiego, a Jarkowi chodziło tylko o seks. Wychodziło
na to, że jedyną bliską jej osobą był ten cholerny kot, który ją- Zosię- tylko
irytował.
***
-
Jej naprawdę umiesz grać na akordeonie? Bujasz.
-
Słowo daję: kiedyś…przez całą podstawówkę śpiewałem w chórze. Tylko nie mów o
tym nikomu: powiedziałem ci o tym, bo mnie podeszłaś.
-
Ale akordeon? To takie…
-
…staromodne? Retro? To chciałaś powiedzieć?
-
Wręcz przeciwnie. Miałam dodać: intrygujące.
-
Akurat.- Prychnął.- Większości ludzi kojarzy się tyko z chałturowymi wiejskimi
weselami i uważają, że to niszowy instrument. A tymczasem dźwięki które się z
niego wydobywają potrafią zaskoczyć.
-
Nie musisz mi tego mówić. I wiesz co? Chciałabym kiedyś posłuchać jak grasz.
Ten
fragment rozmowy między Zosią i Ksawerym odbył się w szpitalnym bufecie gdy
zdecydowali się iść razem na randkę na kawę. Prawdę mówiąc Zosia wcześniej
rzuciła to do Jowity całkiem bezmyślnie i dla żartu; dlatego teraz w duchu
trochę bawiła ją ta sytuacja (to znaczy fakt, iż rzeczywiście pili kawę, nie to
że była to randka, bo przecież nie była). Poza tym w tamtym momencie czuła się
tak jak dawniej: tak jakby znów ważyła ponad 20 kg więcej i miała tyle samo
centymetrów więcej. Jakby na jej głowie znajdowała się burza loków, a na nosie
kilka piegów. Ukucie żalu sprawiały jej momenty gdy starym nawykiem chcąc
przeczesać dłonią włosy natykała się na krótką czuprynkę. Także ciągle
wspominanie o leżącej na górze Zosi (czyli niej samej) które czynił Iksiński
sprawiało, że realność jej absurdalnej sytuacji (czy to nie paradoks?) ją
przygniatała. Zwłaszcza, że bardzo martwił się faktem długiej śpiączki
współlokatorki.
Zosia
„w skórze” Cruelli dobrze grała swoją rolę pocieszycielki, nie przejmując się
słowami przyjaciela. Marysia tego samego dnia już wcześniej wspomniała jej, iż
lekarze wystraszyli rodziców mówiąc że istnieje nikła szansa iż nigdy się nie
obudzi dlatego teraz wiedziała, że Ksawerym kieruje tylko strach. Nie miała
pojęcia o dużym prawdopodobieństwie sprawdzenia się tej prognozy, bo ufała
siostrze. Wiedziałaby, gdyby działo się coś bardzo złego Marysia by tego nie
przemilczała.
-
Boże, to już półtora miesiąca a to wciąż do mnie nie dociera. Wciąż pamiętam
jak droczyliśmy się w salonie w jej rodzinnym domu przed przyjazdem na
przyjęcie. – Zosia też to pamiętała. I to wspomnienie sprawiło, że jej oczy
odrobinkę zalśniły nadchodzącą wilgocią. Ale za pomocą kilku mrugnięć udało się
jej zapobiec.
-
Mnie też to wydaje się być nieprawdopodobne. Ale może taki wypoczynek jej się
przyda.
- Chciałbym w to wierzyć. Tęsknię za nią.
Kolejne
słowa, które były jak balsam na jej rany.
Tęsknił
za nią, bo był jej przyjacielem. Przychodził do szpitala, odwiedzał ją, myślał
o niej. Rozmawiał nawet z nią samą myśląc, że jest przyjaciółką Zosi tak by móc
choć trochę zniwelować swoje cierpienie (o czym sam powiedział jej na koniec
spotkania nieco zakłopotany nie wiedząc, że jego słowa sprawiają jej prawdziwą
radość). No i pozwolił na odwiedziny w swoim mieszkaniu gdy wspomniała, że
kiedyś w czasie odwiedzin zostawiła u Zosi swój breloczek, który był od niej
prezentem urodzinowym a który teraz chciałaby odzyskać. Prawdę mówiąc wymyśliła
bardzo głupi powód, ale Ksawery się zgodził nie węsząc w tym podstępu (co
dowodziło tylko jak bardzo nie był sobą z powodu jej wypadku). W rzeczywistości
natomiast po prostu chciała znów zobaczyć swój pokój, poczuć zapach ubrań z
szafy, może wziąć parę drobiazgów które przypominałyby jej kim tak naprawdę
jest skoro lustro mówi coś zupełnie innego.
W
sumie spędzili razem- łącznie z wizytą w sali obok łóżka Zosi- jakieś dwie
godziny. I pewnie trwałoby to dłużej gdyby nie fakt, iż po powrocie z bufetu,
jeszcze przed wejściem ujrzała w pomieszczeniu Arkadiusza. Na szczęście był do
niej odwrócony tyłem, dlatego mogła zdezerterować. Co prawda wzbudziła tym
zdziwienie na twarzy Ksawerego, ale uznała że skutki znalezienia się w tym
samym pomieszczeniu Cruelli, Arka i Iksińskiego mogłyby być dla niej opłakane.
Bo Żyliński z pewnością podzieliłby się ze współlokatorem informacją o tym, że
tak naprawdę jest kimś innym niż Weronika Ostrowska (nie wspominając o tym, że
jest kimś innym niż Wiktoria Szymborska ale o tym nie wiedział żaden z nich) a
wtedy jej „przyjaźń” z Ksawerym mogłaby się rozpaść. I tak dziwiła się, że do
tej pory Iksiński nigdzie nie natknął się na zdjęcie Wiktorii w gazetach po
wypadku sylwestrowym nie rozpoznając w niej kobiety, której nie znosiła Zosia.
Ale może miała po prostu szczęście. Dlatego teraz postanowiła go nie kusić:
udając że odczytała bardzo ważną wiadomość cicho wycofała się z korytarza a
potem szpitala. Jednak zanim to zrobiła po raz ostatni rzuciła wzrokiem na
stojącą w przeciwnym kierunku do niej twarz mężczyzny którego jak kiedyś jej
się wydawało kochała.
I
udawała przed samą sobą, że szybsze bicie serca które poczuła było spowodowane
wyłącznie ogromem złości którą na niego czuła a nie tlącymi się wciąż płomykami
jej niechcianych uczuć.
***
Być
może, zgodnie ze starym porzekadłem, zbyt wcześniej chwaliła dzień przed
zachodem słońca, bo już w następnym tygodniu czekało na nią kilka niemiłych
sytuacji. Już myślała, że jakoś sobie radzi z udawaniem Wiktorii, ale gdy nie
poznała swojego byłego trenera personalnego podczas robienia zakupów poczuła się
głupio. Oczywiście facet wcale tego w ten sposób nie odebrał (widocznie miał
wiele ekscentrycznych klientek dla których był nikim więcej jak pracownikiem
motywującym ich ciało do sprawności), ale to uświadomiło Zosi że bardzo
chciałaby być znów sobą. Ponadto w nocy
regularnie dręczyły ją koszmary, których po przebudzeniu nie pamiętała. W pracy
natomiast sam wielki prezes Adamczyk powiadomił ją, że pojawiły się problemy z
jej podpisami.
-
Po prostu po wypadku, nieco się różnią ekspertyzą i cześć klientów miała
problem z wypłatą środków. Ale nie martw się: wyjaśniłem co trzeba w centrali.-
Przyjęła to z wdzięcznością jednocześnie myśląc o 2000 zł które ostatnio dała
siostrze na leczenie swojego własnego ciała, a które przecież wcale nie
należały do niej, tylko do Cruelli. Nie powinna wydawać jej pieniędzy, bo gdy
znów będzie sobą oddanie ich nastręczy jej sporo trudności.
Jakby
tego było mało, niechętne spojrzenie Emilii gdy mijała ją korytarzem sprawiło,
że za nią zatęskniła. Za tym, jaka jednocześnie potrafiła być rozsądna i
marzycielska, zabawna i całkowicie poważna w mało poważnych sprawach. Za jej
ciepłem i empatią, których to teraz silnie potrzebowała…
Prawdopodobnie
z tego powodu zdołowana wpadła prosto na Żylińskiego i niczym w tandetnej komedii
romantyczniej dwa segregatory które trzymała w swoich dłoniach poszybowały w
górę. Oczywiście po drodze wypadło z nich kilka kartek.
Zaklęła
bezgłośnie. W innych okolicznościach może i by się nawet zaśmiała: w końcu tak
teatralna scena nie zdarza się raczej w realnym życiu, ale nie jeśli drugą
stroną był Arek. A ona zmuszona była prowadzić z nim uprzejmą pogawędkę
jednocześnie zbierając papiery z podłogi, ponieważ była Cruellą i…
No
właśnie: była Cruellą. Nie musiała więc udawać milej: mogą być tak podła jak
tylko chciała. I wcale nie zrobiłaby tym złej reklamy prawdziwej Wiktorii, bo
Szymborska zawsze taka była: wredna i wywyższająca się. Dlatego w pewnym
momencie po prostu zaczęła ignorować Arka, starającego się nawiązać miłą
pogawędkę z szefową. A potem, gdy podał
jej ostatni plik dokumentów do rąk, bez słowa podziękowania po prostu odeszła.
-
A tą co ugryzło?- Spytał retorycznie patrząc na odchodzącą postać Szymborskiej.
Z tego też powodu w pewnym momencie zauważył, że prawie potknęła się w swoich
szpilkach. Musiała być bardzo wytrącona z równowagi, bo jej czternasto a nawet
i szesnastocentymetrowe obcasy były zazwyczaj na porządku dziennym. Musiał
przyznać, że czasami nawet on sam nie mógł się powstrzymać przed patrzeniem
wtedy na jej nogi. Ale teraz? Zdawało mu się, że Wiktoria nie miała nawet
szpilek o połowie tej wysokości.
-
O siema, a ty co tu tak stoisz na środku korytarza?- Z myśli o damskim obuwiu
wyrwał go Roman, jeden z informatyków Krezus banku.
-
A nic po prostu…- Potrząsnął głową udając zamyślenie. Bo zdał sobie sprawę, że
zachowuje się jak idiota. Co go w końcu obchodziła Wiktoria? A już tym bardziej
jej umiejętność bądź nieumiejętność chodzenia na szpilkach? Chyba już mu
odbijało.
DWA
MIESIĄCE PO WYPADKU
Czuła
jak pocą jej się dłonie, a choć wiele razy pocierała je o spódnicę nic to nie
dało. Tak samo jak woda na jej spierzchnięte gardło. Teraz żałowała, że
postanowiła załatwić tę sprawę osobiście: w końcu mogła dać komuś innemu do
przekazania umowę. Choćby Jowicie na przykład. Nie byłoby to dziwne, prawda? W
końcu była jej sekretarką. Ale nie: ona głupia sądziła, że da radę wytrzymać
spotkanie z Arkiem i jeszcze mieć z tego prawdziwą satysfakcję. Dlaczego więc
teraz słysząc pukanie do drzwi chciała się schować w mysią dziurę?
-
Proszę.- Pisnęła tylko czując jak i tak już mocno piskliwy głosik Wiktorii stał
się jeszcze bardziej piskliwy. I irytujący.
-
Cześć. Podobno chciałaś ze mną porozmawiać?
-
Tak. Ja…- Miała przygotowaną przemowę. Kilka banalnych zdań, nic wielkiego.
Gdzie podziały się więc te cholerne słowa, które teraz uciekły jej z pamięci?!
Dlatego by nie robić z siebie idiotki przedłużającą się ciszą po prostu podała
Żylińskiemu zapisaną kartkę papieru.
-
Co to jest?
-
Wypowiedzenie umowy. Krezus Bank dziękuje ci za dotychczasową współpracę, ale
teraz…teraz musimy się pożegnać. Według umowy obowiązuje cię miesięczny okres,
ale nie musisz przychodzić do pracy: zapłacę ci za ten czas.
-
To jakiś żart? Przecież ja nie złożyłem wypowiedzenia.
-
Wiem. Ale ja chciałam żebyś je złożył.
-
Obawiam się, że nie rozumiem…
-
Ujmijmy to tak: tylko w ten sposób miałam racjonalny powód by cię zwolnić
niewielkim kosztem nie wzbudzając przy tym niczyjego zainteresowania.- Zaczęła
powoli wyjaśniając mu czego od niego oczekuje. A chodziło mniej więcej o to by
bez zbędnego hałasu odszedł z banku. Dlatego na jej absurdalną propozycję
zareagował szczerym zdziwieniem:
-
I sądzisz, że się na to zgodzę?
-
No cóż, oczywiście nie musimy tego załatwiać po dobroci, ale tak byłoby dla
ciebie lepiej.
-
Lepiej?- Arek wydawał się być coraz bardziej zły, co cieszyło Zosię. Wiedziała,
że utrata pracy w Krezus Banku będzie dla niego czymś więcej niż tylko
policzek. On zaczął tu pracować jeszcze dekadę temu, jako zwyczajny student. Po
praktykach odbył staż, a że w tym samym oddziale pracował jeszcze jego ojciec,
to ułatwiło mu trochę wybicie się. No i choć dla Zosi był teraz prawdziwą
gnidą, nie mogła mu odmówić sprytu i inteligencji a także intuicji tak
niezbędnej w pracy analityka. Nawet jeśli w ostatnim czasie przez swoje imprezowanie
czasami zaniedbywał swoje obowiązki. Tym bardziej jednak zaboli go ta szpila.-
Dlaczego? Co takiego niby zrobiłem by dać ci powód do zwolnienia mnie?
-
Dałeś mi ich aż nadto: notoryczne spóźnienia, wcześniejsze urywanie się z
pracy, dłuższe przerwy na lunch, niewywiązywanie się ze swoich obowiązków…mam
wymieniać dalej?
-
Okej, czasami się spóźniłem, ale nigdy nie powiedziałaś mi na ten temat ani
słowa.- Powiedział czując się głupio na samą myśl, że jeszcze jakiś czas temu
sądził, że Szymborska chce go awansować. A tu proszę: okazało się, że jest
wręcz przeciwnie.
-
Co nie znaczyło, że to akceptuję.
-
Dobrze, a więc nie będę się już spóźniał.
-
To nie wszystko. Spadła twoja efektywność: spóźniasz się z raportami.
Popełniłeś błąd w ocenie wiarygodności jednego z klientów, przez co bank musiał
utworzyć rezerwę z powodu opóźnień przez niego w płatnościach. Poza tym, ta
twoja ponad tygodniowa nieobecność spowodowała małe zamieszanie, bo nie było
nikogo na twoje zastępstwo. Co było skrajną nieodpowiedzialnością, bo do tej
pory nie znaleźliśmy nikogo na miejsce szefa. Ale wydaje mi się, że Jadwiga
byłaby dobrą decyzją. A twoją pozycję zajęłaby Emilia.
-
Wziąłem urlop by odwiedzić przyjaciółkę która uległa razem z tobą wypadkowi na
schodach- Zosię. Pamiętasz ją?
-
Mam to gdzieś: liczy się tylko to, że postąpiłeś bardzo nieodpowiedzialnie.
-
W takim razie bardzo mi przykro, ale skoro bank jest dla ciebie ważniejszy niż
czyjeś życie…
-
Ciebie o ile wiem, ono też niewiele obchodzi, więc nie wiem po co ta dyskusja.-
Ucięła poniewczasie orientując się, że palnęła lekką gafę. W końcu dla niego
była tylko Cruellą…a tak z pewnością odebrał to jako formę zaczepki. Chociaż
może to i dobrze, zastanawiała się. W końcu Szymborska potrafiła być niezłą
suką.
-
Z całym szacunkiem, ale nie pozwolę tak nikomu o niej mówić.- Zaperzył się.
Oczywiście wiedziała, że to tylko pozory: w końcu grał jej, czyli Zosi,
przyjaciela. Ale ta hipokryzja i tak zabolała. Bo jeśli zauważył jej
nieobecność to tylko w kuchni zdając sobie sprawę że nie ma kto ugotować mu
obiad. Albo posprzątać mieszkania.
-
Już dobrze, nie ma powodu do niepotrzebnego unoszenia się.- Zakończyła, gdy on
kontynuował swój monolog jak zawsze dobrze wyważając emocje pomiędzy udawanym
gniewem a taktem. Bo gdyby rzeczywiście coś dla niego znaczyła potrząsnąłby
Cruellą nie pozwalając obrażać jej imienia. Ona by to dla niego zrobiła.
Jeszcze przed wypadkiem. I nawet przed Cruellą. W końcu nie raz broniła go
przed Marysią, która wielokrotnie starała się wybić go jej z głowy. Zdając
sobie sprawę z nadciągającej melancholii pospiesznie próbowała uciąć temat.
-
Posłuchaj, zapłacę ci podwójnie za ten miesiąc, więc nie musisz martwić się o
konieczność znalezienia nowej pracy w szybkim czasie. Albo nawet jeśli chcesz
to potrójnie. Z moich własnych środków, także jak widzisz to dużo lepsze niż
zasiłek dla bezrobotnych który byś dostał z urzędu.
-
Tu nie chodzi o pieniądze.
-
Nie? Więc nie chcesz żadnej rekompensaty?
-
Mam na myśli twoją motywację. Nie obchodzi cię moja nieefektywność w Krezus
Banku. Twoje zachowanie ma wyłącznie pobudki osobiste, prawda?
-
Obawiam się, że nie rozumiem…
-
Akurat. Dobrze wiesz o co mi chodzi.- Mrugnął nieco cynicznie. Zosia
postanowiła skwitować tą uwagę wymownym uniesieniem brwi. Miała nadzieję, że zrobiła
to tak samo jak prawdziwa Wiktoria.- Chodzi o to, że nie dałem wciągnąć się w
te twoje gierki, prawda?
-
Wciąż nie rozumiem o czym mówisz.
-
Karty na stół, Wiktoria. Oboje dobrze wiemy, że ostatnio twój flirt nabrał na
sile. Już przed balem wysyłałaś mi oczywiste sygnały, a że ich nie przyjąłem
teraz dowiaduję się o swoim rzekomym wypowiedzeniu choć jeszcze niedawno
sugerowałaś mi awans.
-
Jesteś śmieszny. Nie tknęłabym cię nawet kijem!- Znów się pospieszyła mówiąc we
własnym imieniu, ale ponownie miała szczęście: Arek najwyraźniej uznał to za
gniew urażonej odrzuconej kochanki.
-
Z twojego zachowania wynikało coś innego.
-
Czyżby?- Nieoczekiwanie poczuła zaciekawienie. Jak daleko rozwinęła się
sytuacja między nim a Wiktorią? I czym w istocie były oczywiste sygnały? Czy
odpowiadał na jej zaczepki gdy razem jeszcze stanowił z prawdziwą Zosią parodię
związku? A może były czymś więcej? Pocałunkami? Romansem?
-
Fakty są takie, że cię odrzuciłem, a ty mnie teraz zwalniasz. Pewnie nawet
zabolało cię, że z jej powodu prawda? Pamiętam co powiedziałaś o Zosi podczas
jednej z naszych ostatnich rozmów. I jesteś zazdrosna, bo wybrałem ją.
-
Wybrałeś ją?- Wciąż dziwił ją jego tupet. Jak można tak kłamać? Jak on może to
ciągle robić i się w tym nie gubić, zastanawiała się.- Przecież oboje doskonale
wiemy, że była tylko jedną z wielu panienek. Chociaż nie, w tym przypadku było
to trochę inaczej: Amerykanie mówią na to chyba: „przyjaciele z dodatkiem” o
ile się nie mylę, co? Pytanie tylko czy ta głupia gęś o tym wiedziała.
-
Nie waż się tak o niej mówić.- Syknął patrząc jej prosto w oczy z czystą
nienawiścią co nieco zbiło ją z tropu, ale jednocześnie- nieco paradoksalnie-
umocniło. Bo tak powinien na nią patrzeć od samego początku: z pogardą i
litością a nie udawaną miłością. Wtedy może by się na to nie nabrała.- Jest sto
razy więcej warta niż ty.
-
Och z pewnością. Chociaż z drugiej strony gdyby tak było to nie spojrzałaby na
ciebie.- Obrażała samą siebie, ale nic nie mogła poradzić na to, że była to
szczera prawda.- W ten weekend też wychodzisz z Karolem na nowy podryw?
-
Wiesz co? Wszyscy w firmie mają rację. Rzeczywiście niezła z ciebie…
-
Nie musisz kończyć. A teraz z łaski swojej zamknij drzwi z drugiej strony.- By
nie ulec niegodnemu odruchowi uderzenia jej pospiesznie skierował się ku
drzwiom. Ale tuż przy nich zatrzymał się.
- Okej, odejdę. Ale swój okres wypowiedzenia
przepracuję co do dnia.
-
Jak chcesz.- Mrugnęła tylko siląc się na uśmiech. Dopiero gdy zamknął za sobą
drzwi zmienił się on w ponury grymas. Była tak wyczerpana psychicznie jak po
olbrzymim wysiłku. A przecież to dopiero początek zemsty. Nie wspominając już o
swoich planach wobec Karola, na nim też chciała się zemścić. Za to jak z niej
kpił i gratulował Arkowi wyszydzania jej. Na początek musi pogadać z
kierownikiem jego sekcji- zamierzała zmienić mu sekretarkę na jakąś świetną
specjalistkę, która nie będzie już go kryła. I przede wszystkim nie da
zaciągnąć się do łóżka. Najlepiej żeby była w wieku jego matki i aparycji
babci. No i stale truła gdy spóźni się choćby o najmniejszą minutkę z
czymkolwiek i pilnowała. O tak, miała już nawet na oku pewną kandydatkę. Zwolnić
go niestety nie mogła, bo bezpośrednio jej nie podlegał. No chyba że
poprosiłaby o to Adamczyka, ale to wiązałoby się z wyjaśnieniami a on wyciągnąłby swoje
niewłaściwe wnioski. Poza tym uznała, że tak będzie dużo ciekawiej.
Poczuła
się trochę lepiej kilka godzin później gdy spotkała się z Ksawerym w szpitalu
gdzie leżało jej ciało. W zasadzie widok samej siebie leżącej nieruchomo na
łóżku już jej nie paraliżował ani nie wprawiał w panikę. Bardziej przerażał ją
fakt właśnie tej akceptacji. Bo jakąś cząstką siebie coś co wydawało jej się
nierealne i absolutnie nie miało żadnego naukowego uzasadnienia, z każdym dniem
stawało się coraz bardziej normalne. Ale nie chciała się teraz nad tym
zagłębiać. Chciała po prostu porozmawiać z przyjacielem, który nie miał pojęcia
kim naprawdę jest i samą tylko obecnością podtrzymywał ją na duchu. Zdziwiła
się więc gdy jego nastrój był raczej przygnębiający.
-
Za kilka dni przenoszą ją do prywatnej kliniki. Boję się, że Zosia nigdy już
się nie obudzi. Że nigdy nie powiem jej tak wielu rzeczy. Nie pokażę jej tej
specjalnie stworzonej dla niej aplikacji na poprawę humoru a jestem przekonany
że na bank by się z niej śmiała. Nie wyjdziemy na spacer ani do jej ulubionego
klubu muzycznego. Nie przyznam się do wielu na pozór wstydliwych rzeczy, na
przykład, że to ja przez przypadek zostawiłem ten spleśniały ser w kredensie i
o tym zapomniałem. Choć to przecież teraz zupełnie bez znaczenia, prawda? Dla
niej to teraz nie jest ważne. A gdy się obudzi będzie zamierzchłą historią.-
Mimo iż poczuła pod powiekami łzy z trudem się nie roześmiała. Boże, Ksaweremu
naprawdę na niej zależało, mimo iż znali się stosunkowo tak krótko. Poza tym to
co powiedział o tym spleśniałym serze…z tego powodu przez dwie godziny
szorowała każdy najmniejszy zakątek kuchni by pozbyć się niemiłego zapachu. A to
był on, choć ona sądziła że to jak zwykle Arek zapomniał czegoś rozpakować i
nawet go nie podejrzewała…
Nie
zawracała sobie głowy jego obawami, bo Marysia już wcześniej ją uspokajała:
mówiła że pobyt w tej klinice na 100% pozwoli jej się w końcu obudzić. Ponadto
wspominała o jakichś badaniach na mózgu do których uda jej się uzyskać łatwiej
dostęp. No i badała także i ją zadając jakieś głupie z pozoru pytania. A co
tydzień w każdy poniedziałek robiła z nią prawdziwy wywiad lekarski. Nie mówiąc
już o tym, że przyczyną obarczała chińską wróżbę. Zosia początkowo uznawała to
za prawdziwe szaleństwo, ale czy szaleństwem nie był cały jej stan? Kto wie,
może więc rzeczywiście przyczyną jej stanu było te kilka słów z chińskiego
ciasteczka?
-
Jestem pewna, że ona się obudzi. Tylko niekoniecznie będzie zachwycona twoim
wyznaniem o serze.- Jej drobny żart sprawił, że w kącikach ust Ksawerego
zagościł uśmiech.
-
Chyba masz rację i to przed nią ukryję.
-
Teraz już nie masz na to szans. Pierwsze co usłyszy po pobudce to historię z
tym serem. Ale musisz mi zdradzić więcej szczegółów: kiedy to było dokładnie? I
jaki to był ser?
-
Bez adwokata nic więcej ci nie powiem.
-
Przyjmijmy, że to sprawa cywilna w
której bronisz się sam.- Znów ten delikatny półuśmiech, który również ją
uradował. A potem Ksawery ponownie ją zaskoczył mówiąc nagle:
-
Wiesz, jesteście do siebie bardzo podobne.
-
Hm?
-
Ty i Zosia. Macie identyczne poczucie humoru.
-
Uf, już nie przestraszyłeś. Myślałam, że niespodziewanie urosłam ze dwadzieścia
centymetrów.
-
Widzisz? Nawet w tym. Zosia też nigdy nie lubiła swojego wzrostu. Stale na niego
narzekała. A ja nigdy jej nawet nie powiedziałem, że dzięki temu ma bajeczne
nogi.
-
Nanaprawdę?
-
Tak, ale nic więcej nie powiem skoro i tak wszystko jej wypaplasz. Ona nie za
bardzo lubiła komplementy.- Może i kiedyś tak było, ale teraz poczuła że powoli
zmienia na ten temat zdanie. Bo będąc uwięziona
w ciele Cruelli spotkała się z tak dużą dozą skrywanej niechęci (albo i
ten nieskrywanej), że nawet najmniejszy przejaw sympatii i miłego słowa
traktowała jak coś wielkiego. Swoją drogą to ją trochę wkurzało: będąc w duchu
sobą starała się ocieplić wizerunek Szymborskiej: odpowiadała na pozdrowienia
pracowników, uśmiechała się, chwaliła jeśli ktoś dobrze wykonał swoją
pracę…Tyle tylko, że nikt jakby tego nie zauważał. Albo jeszcze gorzej:
traktował jako podstęp. W części to rozumiała: nie jest łatwo uwierzyć w czyjąś
zmianę. Ale gdy Emilka patrzyła na nią z podejrzliwością czuła po prostu
smutek.- Czemu tak nagle zamilkłaś? Uraziłem cię? Spokojnie, ty też masz bardzo
ładne nogi.- Wbrew sobie parsknęła śmiechem. Smutek gdzieś odpłynął.
-
Wiem, że to było naciągane. I praktycznie wyżebrane.
-
Jak możesz mnie podejrzewać o nieszczerość?
-
Całkiem słusznie.
-
Dobra, a więc naciągane ale szczere. Może być?
-
Nie brak ci tupetu mówił ci to ktoś?
-
Tak. Zosia.- Umilkli na moment. Zaraz potem Zosia w ciele Wiktorii do niego
podeszła.
-
Ma szczęście, że jesteś jej przyjacielem.
-
Nie. To ja mam szczęście, że ona jest moją przyjaciółką.