Łączna liczba wyświetleń

piątek, 28 lipca 2017

Nowy początek: Rozdział XVI

- Jak to…odłączyć? Marysiu, co on mówi? Przecież nasza Zosia się obudzi.
- Pani Niemcewicz, bardzo mi przykro, ale nic nie mogę na to poradzić. Ona jest w śpiączce i nic nie wskazuje na to by w najbliższym czasie miała się obudzić. W takim stanie może trwać rok, pięć, a nawet i pięćdziesiąt.- Gdy wymawiał ostatnią liczbę z ust pani Elżbiety wydobył się cichy jęk. Potem zachwiała się na nogach.
- Mamo, mamo co ci jest?- Zmartwiona Marysia razem ze swoim ojcem próbowała ją podtrzymać, a potem zmusić do tego by usiadła na krześle.
- Lepiej ją wyprowadzę.- Zaofiarował się Ignacy.
- Nie, ja muszę dokończyć rozmowę z doktorem. Nie mogą zabić mojej Zosi. Nie mogą.
- Mamo, nikt jej nie zabije, uspokój się.
- Przykro mi, naprawdę nie mogę nic więcej zrobić. To państwowa placówka: nie mogę trzymać w nieskończoność pacjentki która nie rokuje. Ale mogę polecić świetną prywatną placówkę, która zapewnia całodobową opiekę- oczywiście za odpowiednim wynagrodzeniem…
- Boże, przecież my nie mamy tyle pieniędzy Wojtku!- Zaszlochała kobieta patrząc na męża. Marysia widząc ją w tym stanie sama z trudem powstrzymywała się od płaczu. Boże, nie miała pojęcia co to oznacza. I skąd ta nagła zmiana w diagnozie Zosi. Dlatego gestem dała znak mężowi by wyprowadził jej rodziców z gabinetu doktora. Wtedy sama rozpoczęła z nim rozmowę.
- Ostatnio…tydzień temu mówił pan, że istnieją duże szanse na to że moja siostra wkrótce się obudzi.
- Tak, ale w ciągu tych kilku dni wiele się zmieniło. Zaobserwowaliśmy wiele niekorzystnych symptomów.
- Jakich?
- Całkowita wiotkość mięśni, minimalny odruch źrenic i rogówki, słaba reakcja na ból.
- Ale przecież narządy wewnętrzne pracują, prawda? Tak samo jak i mózg.
- Obawiam się, że kora mózgowa niedługo też przestanie odpowiadać.
- To tylko pańska opinia.
- Proszę pani, z całym szacunkiem, ale w ciągu dwudziestu pięciu lat swojej pracy spotkałem wiele przypadków śpiączek różnego rodzaju. I proszę mi wierzyć, że gdy reakcje bezwarunkowe zaczynają zanikać to znaczy, że lepiej przygotować się na najgorsze.
- Ale moja siostra żyje.
- Gdy aparatura przestanie pomagać jej w utrzymywaniu czynności życiowych, organizm nie da rady dłużej robić tego sam.
- Więc dlaczego chce pan to zrobić?
- Już mówiłem: to nie zależy ode mnie. To szpital publiczny, finansowany przez NFZ. Nie mogę trzymać takiej pacjentki. I tak nagiąłem już regulamin.
- Nagiął go pan, bo dawałam panu łapówkę. A, już wiem: a może o to chodzi? Znów mam wsunąć do pańskiego fartucha kilka stówek?
- Jak pani śmie…
- Proszę…to znaczy przepraszam, poniosło mnie.- Odparła Marysia choć kontrolowała się tylko ostatkiem siły woli, bo wiedziała że taka rozmowa nic nam nie da. Tym bardziej obrażanie interesownego doktora.- Wspominał pan o prywatnej placówce, tak?- Doktor, widocznie mocno urażony w swej dumie długo zwlekał z odpowiedzią. Ale w końcu chciwość wygrała.
- Tak, ale prawdę mówiąc tylko po to by uspokoić pani matkę. Miesięczny pobyt chorej w takim miejscu to koszt rzędu kilku tysięcy złotych W dodatku rehabilitacja, leki…przeciętny człowiek po kilku miesiącach wpędzi się w długi.
- To już nasz problem. Więc? Napisze mi pan ten adres?- Lekarz skinął głową, a Maria pomyślała, że musi zacząć działać szybciej. Już prawie dotarła do autora tych chińskich ciasteczek. Został jej tylko polski pośrednich. Była tak blisko, że gdy teraz Zosia miała umrzeć to…nie chciała nawet dokończyć tej myśli. I przede wszystkim nie chciała znać reakcji swojej siostry gdy zda sobie sprawę, że może być uwięziona w ciele Cruelli do końca swoich dni.

***
Płakała, tak strasznie płakała. Nie miała pojęcia jak może pogodzić się z tym co ją spotkało, powtarzała sobie że powinna być przecież szczęśliwa. Że ten koszmar nareszcie się skończy. Ale  jednocześnie wiedziała, że on dopiero się zacznie. Bo nic nie jest w stanie wymazać wspomnień. Jak mogła dalej żyć? I przede wszystkim jak mogła być aż tak wielkim tchórzem by nie mieć odwagi ze sobą skończyć?
- Kochanie proszę cię, nie płacz.- Jej głos przeszył ją pogardą i niemal przyprawił ją odruch wymiotny. Gdzie była wtedy gdy najbardziej jej potrzebowała? Dlaczego ją zostawiła? Dlaczego nie pomogła? Dlaczego stanęła po jego stronie? Dlaczego jej nie uwierzyła? Wiedziała, że nigdy jej tego nie wybaczy. Nawet za sto lat.
- Wynoś się stąd!
- Proszę…
- Chcę być sama. Zostaw mnie!
- Kochanie, błagam…- A jednak okazało się, że nie była w stanie powtrzymać swojej nienawiści i obrzydzenia, bo rzeczywiście widok matki spowodował, że ledwie zdążyła wychylić głowę za łóżko by treść pustego żołądka nie wylądowała na jej poduszkę.
 - O Boże siostro, proszę mi pomóc. Moja córka…
Zosia znów obudziła się w nocy. Tym razem jednak pamiętała co jej się śniło (a przynajmniej mały fragment), co sprawiło, że choć się bała to strach był jakoś mniejszy. W końcu wiedząc co ją przeraziło było jej łatwiej to pokonać. Tylko, że co to do cholery było? Szpitalne łóżko, jakaś kobieta z rozmazaną twarzą którą uważała za matkę i ona, płacząca i cała obolała…Czyżby to wspomnienie ze szpitala? Czy naprawdę była wtedy aż tak zrozpaczona by w jej głowie pojawiła się myśl, że „chce umrzeć”? I ta rozpacz…nawet teraz przechodziły ją ciarki na samo wspomnienie o tym. By dłużej tego nie roztrząsać postanowiła zażyć jedną z pastylek na sen, które wypisała jej Marysia. Powinna wziąć je od samego początku, ale ponieważ ostatnie dwie noce przespała spokojnie uważała, że już nie musi ich stosować. Miała więc za swoje. Mimo zażytej pastylki, choć bardzo się starała, dopiero po dwóch kwadransach zaczęła się uspokajać. A zasnęła po kolejnej pół godzinie.
Nazajutrz, mimo koszmaru sennego, wstała wypoczęta i pełna energii. Może dlatego, że dziś miała spotkać się z Ksawerym. Co z tego, że przy szpitalnym łóżku na którym leżało jej dawne ciało; prawdę mówiąc powoli ten widok przestał już na niej robić aż takie wrażenie. Po prostu surrealistyczność tej sytuacji sprawiała, że przestała się jej bać. To tak jakby przestraszyła się nagle dinozaura stojącego na jej drodze: a z racji faktu iż dawno wyginęły uznałaby po prostu, że to tylko głupi majak. Albo sen.
Poza tym zadzwoniła do niej w końcu siostra prosząc o spotkanie. Może gdyby była Zosią Niemcewicz wyjście w godzinach pracy by ją mierziło, ale teraz wiedziała że jako wielka pani dyrektor może sobie na to pozwolić. Ot, mały szczegół który zaczął jej się podobać w byciu Cruellą. Zaraz jednak poczuła wyrzuty sumienia, które starała się zagłuszyć. Przecież dobrze sprawdzała się w swojej roli: w pracy zgodnie ze wskazówkami Jowity poznała kluczowych klientów, spotykała się z nimi, rozwiązywała problemy czy zmiany w sytuacji finansowej. Nie zawaliła nawet umowy z Gunenbargiem, który chciał trochę wykiwać Krezus Bank po fakcie zwalając winę na nieprecyzyjny przekład z niemieckiego umowy. Ale koniec końców podpisała taką umowę jaka była do zaakceptowania.
Gdy dotarła na miejsce spotkania zdziwiła się, bo od razu zauważyła że Marysia wygląda na zdenerwowaną. Oczywiście potem starała się to ukryć, ale z mizernym skutkiem. Dopiero gdy nieśmiało poprosiła o trochę pieniędzy Zosia zrozumiała dlaczego.
- Przepraszam, że cię o to proszę: zwłaszcza teraz.
- Marysiu, jeśli masz problemy finansowe to mów, przecież wiesz że ja…
- Nie o to chodzi. Po prostu…wydatki związane z twoją śpiączką są dość spore.
- Rozumiem.- Mrugnęła tylko cicho. Zaraz potem zrobiło jej się smutno. Tak bardzo chciałaby zobaczyć rodziców: powiedzieć im że żyje i ma się dobrze…
- Poza tym…- Kontynuowała Maria.- …dotarłam do autora tych ciasteczkowych wróżb. I jeśli uda mi się załatwić z nim spotkanie w następny piątek tak jak chcę to musisz tam ze mną jechać.
- Oczywiście, jeżeli sądzisz że to coś da…
Reszta rozmowy dotyczyła bieżących problemów i spraw obu kobiet. Zosia zwierzyła się na przykład siostrze ze swojego pociągu do nikotyny oraz tego, że wieczorami z nudów zaczęła ćwiczyć w siłowni Wiktorii. Ona z kolei pytała o to czy ma problemy z udawaniem Szymborskiej oraz czy nie kontaktują się z nią osoby sprawiając problemy. Wtedy pokręciła głową. W zasadzie to cieszyła się, że Cruella nie miała żadnych przyjaciółek, ale po głębszym zastanowieniu pomyślała że to raczej smutne. W ogóle życie Szymborskiej okazało się być zupełnie inne niż oczekiwała. Bo wydawało się, że ta kobieta nie ma własnego życia. Że poza pracą w banku i obsesyjnym dbaniem o własne ciało czy sylwetkę nie ma niczego. Urwała kontakt z rodziną, poza jakąś niemądrą przyjaciółką z siłowni (Zosia wciąż nie mogła się nadziwić po co na nią chodziła, skoro swoją prywatną miała w domu) nie miała nikogo bliskiego, a Jarkowi chodziło tylko o seks. Wychodziło na to, że jedyną bliską jej osobą był ten cholerny kot, który ją- Zosię- tylko irytował.

***
- Jej naprawdę umiesz grać na akordeonie? Bujasz.
- Słowo daję: kiedyś…przez całą podstawówkę śpiewałem w chórze. Tylko nie mów o tym nikomu: powiedziałem ci o tym, bo mnie podeszłaś.
- Ale akordeon? To takie…
- …staromodne? Retro? To chciałaś powiedzieć?
- Wręcz przeciwnie. Miałam dodać: intrygujące.
- Akurat.- Prychnął.- Większości ludzi kojarzy się tyko z chałturowymi wiejskimi weselami i uważają, że to niszowy instrument. A tymczasem dźwięki które się z niego wydobywają potrafią zaskoczyć.
- Nie musisz mi tego mówić. I wiesz co? Chciałabym kiedyś posłuchać jak grasz.
Ten fragment rozmowy między Zosią i Ksawerym odbył się w szpitalnym bufecie gdy zdecydowali się iść razem na randkę na kawę. Prawdę mówiąc Zosia wcześniej rzuciła to do Jowity całkiem bezmyślnie i dla żartu; dlatego teraz w duchu trochę bawiła ją ta sytuacja (to znaczy fakt, iż rzeczywiście pili kawę, nie to że była to randka, bo przecież nie była). Poza tym w tamtym momencie czuła się tak jak dawniej: tak jakby znów ważyła ponad 20 kg więcej i miała tyle samo centymetrów więcej. Jakby na jej głowie znajdowała się burza loków, a na nosie kilka piegów. Ukucie żalu sprawiały jej momenty gdy starym nawykiem chcąc przeczesać dłonią włosy natykała się na krótką czuprynkę. Także ciągle wspominanie o leżącej na górze Zosi (czyli niej samej) które czynił Iksiński sprawiało, że realność jej absurdalnej sytuacji (czy to nie paradoks?) ją przygniatała. Zwłaszcza, że bardzo martwił się faktem długiej śpiączki współlokatorki.
Zosia „w skórze” Cruelli dobrze grała swoją rolę pocieszycielki, nie przejmując się słowami przyjaciela. Marysia tego samego dnia już wcześniej wspomniała jej, iż lekarze wystraszyli rodziców mówiąc że istnieje nikła szansa iż nigdy się nie obudzi dlatego teraz wiedziała, że Ksawerym kieruje tylko strach. Nie miała pojęcia o dużym prawdopodobieństwie sprawdzenia się tej prognozy, bo ufała siostrze. Wiedziałaby, gdyby działo się coś bardzo złego Marysia by tego nie przemilczała.
- Boże, to już półtora miesiąca a to wciąż do mnie nie dociera. Wciąż pamiętam jak droczyliśmy się w salonie w jej rodzinnym domu przed przyjazdem na przyjęcie. – Zosia też to pamiętała. I to wspomnienie sprawiło, że jej oczy odrobinkę zalśniły nadchodzącą wilgocią. Ale za pomocą kilku mrugnięć udało się jej zapobiec.
- Mnie też to wydaje się być nieprawdopodobne. Ale może taki wypoczynek jej się przyda.
 - Chciałbym w to wierzyć. Tęsknię za nią.
Kolejne słowa, które były jak balsam na jej rany.
Tęsknił za nią, bo był jej przyjacielem. Przychodził do szpitala, odwiedzał ją, myślał o niej. Rozmawiał nawet z nią samą myśląc, że jest przyjaciółką Zosi tak by móc choć trochę zniwelować swoje cierpienie (o czym sam powiedział jej na koniec spotkania nieco zakłopotany nie wiedząc, że jego słowa sprawiają jej prawdziwą radość). No i pozwolił na odwiedziny w swoim mieszkaniu gdy wspomniała, że kiedyś w czasie odwiedzin zostawiła u Zosi swój breloczek, który był od niej prezentem urodzinowym a który teraz chciałaby odzyskać. Prawdę mówiąc wymyśliła bardzo głupi powód, ale Ksawery się zgodził nie węsząc w tym podstępu (co dowodziło tylko jak bardzo nie był sobą z powodu jej wypadku). W rzeczywistości natomiast po prostu chciała znów zobaczyć swój pokój, poczuć zapach ubrań z szafy, może wziąć parę drobiazgów które przypominałyby jej kim tak naprawdę jest skoro lustro mówi coś zupełnie innego.
W sumie spędzili razem- łącznie z wizytą w sali obok łóżka Zosi- jakieś dwie godziny. I pewnie trwałoby to dłużej gdyby nie fakt, iż po powrocie z bufetu, jeszcze przed wejściem ujrzała w pomieszczeniu Arkadiusza. Na szczęście był do niej odwrócony tyłem, dlatego mogła zdezerterować. Co prawda wzbudziła tym zdziwienie na twarzy Ksawerego, ale uznała że skutki znalezienia się w tym samym pomieszczeniu Cruelli, Arka i Iksińskiego mogłyby być dla niej opłakane. Bo Żyliński z pewnością podzieliłby się ze współlokatorem informacją o tym, że tak naprawdę jest kimś innym niż Weronika Ostrowska (nie wspominając o tym, że jest kimś innym niż Wiktoria Szymborska ale o tym nie wiedział żaden z nich) a wtedy jej „przyjaźń” z Ksawerym mogłaby się rozpaść. I tak dziwiła się, że do tej pory Iksiński nigdzie nie natknął się na zdjęcie Wiktorii w gazetach po wypadku sylwestrowym nie rozpoznając w niej kobiety, której nie znosiła Zosia. Ale może miała po prostu szczęście. Dlatego teraz postanowiła go nie kusić: udając że odczytała bardzo ważną wiadomość cicho wycofała się z korytarza a potem szpitala. Jednak zanim to zrobiła po raz ostatni rzuciła wzrokiem na stojącą w przeciwnym kierunku do niej twarz mężczyzny którego jak kiedyś jej się wydawało kochała.
I udawała przed samą sobą, że szybsze bicie serca które poczuła było spowodowane wyłącznie ogromem złości którą na niego czuła a nie tlącymi się wciąż płomykami jej niechcianych uczuć.

***
Być może, zgodnie ze starym porzekadłem, zbyt wcześniej chwaliła dzień przed zachodem słońca, bo już w następnym tygodniu czekało na nią kilka niemiłych sytuacji. Już myślała, że jakoś sobie radzi z udawaniem Wiktorii, ale gdy nie poznała swojego byłego trenera personalnego podczas robienia zakupów poczuła się głupio. Oczywiście facet wcale tego w ten sposób nie odebrał (widocznie miał wiele ekscentrycznych klientek dla których był nikim więcej jak pracownikiem motywującym ich ciało do sprawności), ale to uświadomiło Zosi że bardzo chciałaby  być znów sobą. Ponadto w nocy regularnie dręczyły ją koszmary, których po przebudzeniu nie pamiętała. W pracy natomiast sam wielki prezes Adamczyk powiadomił ją, że pojawiły się problemy z jej podpisami.
- Po prostu po wypadku, nieco się różnią ekspertyzą i cześć klientów miała problem z wypłatą środków. Ale nie martw się: wyjaśniłem co trzeba w centrali.- Przyjęła to z wdzięcznością jednocześnie myśląc o 2000 zł które ostatnio dała siostrze na leczenie swojego własnego ciała, a które przecież wcale nie należały do niej, tylko do Cruelli. Nie powinna wydawać jej pieniędzy, bo gdy znów będzie sobą oddanie ich nastręczy jej sporo trudności.
Jakby tego było mało, niechętne spojrzenie Emilii gdy mijała ją korytarzem sprawiło, że za nią zatęskniła. Za tym, jaka jednocześnie potrafiła być rozsądna i marzycielska, zabawna i całkowicie poważna w mało poważnych sprawach. Za jej ciepłem i empatią, których to teraz silnie potrzebowała…
Prawdopodobnie z tego powodu zdołowana wpadła prosto na Żylińskiego i niczym w tandetnej komedii romantyczniej dwa segregatory które trzymała w swoich dłoniach poszybowały w górę. Oczywiście po drodze wypadło z nich kilka kartek.
Zaklęła bezgłośnie. W innych okolicznościach może i by się nawet zaśmiała: w końcu tak teatralna scena nie zdarza się raczej w realnym życiu, ale nie jeśli drugą stroną był Arek. A ona zmuszona była prowadzić z nim uprzejmą pogawędkę jednocześnie zbierając papiery z podłogi, ponieważ była Cruellą i…
No właśnie: była Cruellą. Nie musiała więc udawać milej: mogą być tak podła jak tylko chciała. I wcale nie zrobiłaby tym złej reklamy prawdziwej Wiktorii, bo Szymborska zawsze taka była: wredna i wywyższająca się. Dlatego w pewnym momencie po prostu zaczęła ignorować Arka, starającego się nawiązać miłą pogawędkę z szefową.  A potem, gdy podał jej ostatni plik dokumentów do rąk, bez słowa podziękowania po prostu odeszła.
- A tą co ugryzło?- Spytał retorycznie patrząc na odchodzącą postać Szymborskiej. Z tego też powodu w pewnym momencie zauważył, że prawie potknęła się w swoich szpilkach. Musiała być bardzo wytrącona z równowagi, bo jej czternasto a nawet i szesnastocentymetrowe obcasy były zazwyczaj na porządku dziennym. Musiał przyznać, że czasami nawet on sam nie mógł się powstrzymać przed patrzeniem wtedy na jej nogi. Ale teraz? Zdawało mu się, że Wiktoria nie miała nawet szpilek o połowie tej wysokości.
- O siema, a ty co tu tak stoisz na środku korytarza?- Z myśli o damskim obuwiu wyrwał go Roman, jeden z informatyków Krezus banku.
- A nic po prostu…- Potrząsnął głową udając zamyślenie. Bo zdał sobie sprawę, że zachowuje się jak idiota. Co go w końcu obchodziła Wiktoria? A już tym bardziej jej umiejętność bądź nieumiejętność chodzenia na szpilkach? Chyba już mu odbijało.

DWA MIESIĄCE PO WYPADKU

Czuła jak pocą jej się dłonie, a choć wiele razy pocierała je o spódnicę nic to nie dało. Tak samo jak woda na jej spierzchnięte gardło. Teraz żałowała, że postanowiła załatwić tę sprawę osobiście: w końcu mogła dać komuś innemu do przekazania umowę. Choćby Jowicie na przykład. Nie byłoby to dziwne, prawda? W końcu była jej sekretarką. Ale nie: ona głupia sądziła, że da radę wytrzymać spotkanie z Arkiem i jeszcze mieć z tego prawdziwą satysfakcję. Dlaczego więc teraz słysząc pukanie do drzwi chciała się schować w mysią dziurę?
- Proszę.- Pisnęła tylko czując jak i tak już mocno piskliwy głosik Wiktorii stał się jeszcze bardziej piskliwy. I irytujący.
- Cześć. Podobno chciałaś ze mną porozmawiać?
- Tak. Ja…- Miała przygotowaną przemowę. Kilka banalnych zdań, nic wielkiego. Gdzie podziały się więc te cholerne słowa, które teraz uciekły jej z pamięci?! Dlatego by nie robić z siebie idiotki przedłużającą się ciszą po prostu podała Żylińskiemu zapisaną kartkę papieru.
- Co to jest?
- Wypowiedzenie umowy. Krezus Bank dziękuje ci za dotychczasową współpracę, ale teraz…teraz musimy się pożegnać. Według umowy obowiązuje cię miesięczny okres, ale nie musisz przychodzić do pracy: zapłacę ci za ten czas.
- To jakiś żart? Przecież ja nie złożyłem wypowiedzenia.
- Wiem. Ale ja chciałam żebyś je złożył.
- Obawiam się, że nie rozumiem…
- Ujmijmy to tak: tylko w ten sposób miałam racjonalny powód by cię zwolnić niewielkim kosztem nie wzbudzając przy tym niczyjego zainteresowania.- Zaczęła powoli wyjaśniając mu czego od niego oczekuje. A chodziło mniej więcej o to by bez zbędnego hałasu odszedł z banku. Dlatego na jej absurdalną propozycję zareagował szczerym zdziwieniem:
- I sądzisz, że się na to zgodzę?
- No cóż, oczywiście nie musimy tego załatwiać po dobroci, ale tak byłoby dla ciebie lepiej.
- Lepiej?- Arek wydawał się być coraz bardziej zły, co cieszyło Zosię. Wiedziała, że utrata pracy w Krezus Banku będzie dla niego czymś więcej niż tylko policzek. On zaczął tu pracować jeszcze dekadę temu, jako zwyczajny student. Po praktykach odbył staż, a że w tym samym oddziale pracował jeszcze jego ojciec, to ułatwiło mu trochę wybicie się. No i choć dla Zosi był teraz prawdziwą gnidą, nie mogła mu odmówić sprytu i inteligencji a także intuicji tak niezbędnej w pracy analityka. Nawet jeśli w ostatnim czasie przez swoje imprezowanie czasami zaniedbywał swoje obowiązki. Tym bardziej jednak zaboli go ta szpila.- Dlaczego? Co takiego niby zrobiłem by dać ci powód do zwolnienia mnie?
- Dałeś mi ich aż nadto: notoryczne spóźnienia, wcześniejsze urywanie się z pracy, dłuższe przerwy na lunch, niewywiązywanie się ze swoich obowiązków…mam wymieniać dalej?
- Okej, czasami się spóźniłem, ale nigdy nie powiedziałaś mi na ten temat ani słowa.- Powiedział czując się głupio na samą myśl, że jeszcze jakiś czas temu sądził, że Szymborska chce go awansować. A tu proszę: okazało się, że jest wręcz przeciwnie.
- Co nie znaczyło, że to akceptuję.
- Dobrze, a więc nie będę się już spóźniał.
- To nie wszystko. Spadła twoja efektywność: spóźniasz się z raportami. Popełniłeś błąd w ocenie wiarygodności jednego z klientów, przez co bank musiał utworzyć rezerwę z powodu opóźnień przez niego w płatnościach. Poza tym, ta twoja ponad tygodniowa nieobecność spowodowała małe zamieszanie, bo nie było nikogo na twoje zastępstwo. Co było skrajną nieodpowiedzialnością, bo do tej pory nie znaleźliśmy nikogo na miejsce szefa. Ale wydaje mi się, że Jadwiga byłaby dobrą decyzją. A twoją pozycję zajęłaby Emilia.
- Wziąłem urlop by odwiedzić przyjaciółkę która uległa razem z tobą wypadkowi na schodach- Zosię. Pamiętasz ją?
- Mam to gdzieś: liczy się tylko to, że postąpiłeś bardzo nieodpowiedzialnie.
- W takim razie bardzo mi przykro, ale skoro bank jest dla ciebie ważniejszy niż czyjeś życie…
- Ciebie o ile wiem, ono też niewiele obchodzi, więc nie wiem po co ta dyskusja.- Ucięła poniewczasie orientując się, że palnęła lekką gafę. W końcu dla niego była tylko Cruellą…a tak z pewnością odebrał to jako formę zaczepki. Chociaż może to i dobrze, zastanawiała się. W końcu Szymborska potrafiła być niezłą suką.
- Z całym szacunkiem, ale nie pozwolę tak nikomu o niej mówić.- Zaperzył się. Oczywiście wiedziała, że to tylko pozory: w końcu grał jej, czyli Zosi, przyjaciela. Ale ta hipokryzja i tak zabolała. Bo jeśli zauważył jej nieobecność to tylko w kuchni zdając sobie sprawę że nie ma kto ugotować mu obiad. Albo posprzątać mieszkania.
- Już dobrze, nie ma powodu do niepotrzebnego unoszenia się.- Zakończyła, gdy on kontynuował swój monolog jak zawsze dobrze wyważając emocje pomiędzy udawanym gniewem a taktem. Bo gdyby rzeczywiście coś dla niego znaczyła potrząsnąłby Cruellą nie pozwalając obrażać jej imienia. Ona by to dla niego zrobiła. Jeszcze przed wypadkiem. I nawet przed Cruellą. W końcu nie raz broniła go przed Marysią, która wielokrotnie starała się wybić go jej z głowy. Zdając sobie sprawę z nadciągającej melancholii pospiesznie próbowała uciąć temat.
- Posłuchaj, zapłacę ci podwójnie za ten miesiąc, więc nie musisz martwić się o konieczność znalezienia nowej pracy w szybkim czasie. Albo nawet jeśli chcesz to potrójnie. Z moich własnych środków, także jak widzisz to dużo lepsze niż zasiłek dla bezrobotnych który byś dostał z urzędu.
- Tu nie chodzi o pieniądze.
- Nie? Więc nie chcesz żadnej rekompensaty?
- Mam na myśli twoją motywację. Nie obchodzi cię moja nieefektywność w Krezus Banku. Twoje zachowanie ma wyłącznie pobudki osobiste, prawda?
- Obawiam się, że nie rozumiem…
- Akurat. Dobrze wiesz o co mi chodzi.- Mrugnął nieco cynicznie. Zosia postanowiła skwitować tą uwagę wymownym uniesieniem brwi. Miała nadzieję, że zrobiła to tak samo jak prawdziwa Wiktoria.- Chodzi o to, że nie dałem wciągnąć się w te twoje gierki, prawda?
- Wciąż nie rozumiem o czym mówisz.
- Karty na stół, Wiktoria. Oboje dobrze wiemy, że ostatnio twój flirt nabrał na sile. Już przed balem wysyłałaś mi oczywiste sygnały, a że ich nie przyjąłem teraz dowiaduję się o swoim rzekomym wypowiedzeniu choć jeszcze niedawno sugerowałaś mi awans.
- Jesteś śmieszny. Nie tknęłabym cię nawet kijem!- Znów się pospieszyła mówiąc we własnym imieniu, ale ponownie miała szczęście: Arek najwyraźniej uznał to za gniew urażonej odrzuconej kochanki.
- Z twojego zachowania wynikało coś innego.
- Czyżby?- Nieoczekiwanie poczuła zaciekawienie. Jak daleko rozwinęła się sytuacja między nim a Wiktorią? I czym w istocie były oczywiste sygnały? Czy odpowiadał na jej zaczepki gdy razem jeszcze stanowił z prawdziwą Zosią parodię związku? A może były czymś więcej? Pocałunkami? Romansem?
- Fakty są takie, że cię odrzuciłem, a ty mnie teraz zwalniasz. Pewnie nawet zabolało cię, że z jej powodu prawda? Pamiętam co powiedziałaś o Zosi podczas jednej z naszych ostatnich rozmów. I jesteś zazdrosna, bo wybrałem ją.
- Wybrałeś ją?- Wciąż dziwił ją jego tupet. Jak można tak kłamać? Jak on może to ciągle robić i się w tym nie gubić, zastanawiała się.- Przecież oboje doskonale wiemy, że była tylko jedną z wielu panienek. Chociaż nie, w tym przypadku było to trochę inaczej: Amerykanie mówią na to chyba: „przyjaciele z dodatkiem” o ile się nie mylę, co? Pytanie tylko czy ta głupia gęś o tym wiedziała.
- Nie waż się tak o niej mówić.- Syknął patrząc jej prosto w oczy z czystą nienawiścią co nieco zbiło ją z tropu, ale jednocześnie- nieco paradoksalnie- umocniło. Bo tak powinien na nią patrzeć od samego początku: z pogardą i litością a nie udawaną miłością. Wtedy może by się na to nie nabrała.- Jest sto razy więcej warta niż ty.
- Och z pewnością. Chociaż z drugiej strony gdyby tak było to nie spojrzałaby na ciebie.- Obrażała samą siebie, ale nic nie mogła poradzić na to, że była to szczera prawda.- W ten weekend też wychodzisz z Karolem na nowy podryw?
- Wiesz co? Wszyscy w firmie mają rację. Rzeczywiście niezła z ciebie…
- Nie musisz kończyć. A teraz z łaski swojej zamknij drzwi z drugiej strony.- By nie ulec niegodnemu odruchowi uderzenia jej pospiesznie skierował się ku drzwiom. Ale tuż przy nich zatrzymał się.
-  Okej, odejdę. Ale swój okres wypowiedzenia przepracuję co do dnia.
- Jak chcesz.- Mrugnęła tylko siląc się na uśmiech. Dopiero gdy zamknął za sobą drzwi zmienił się on w ponury grymas. Była tak wyczerpana psychicznie jak po olbrzymim wysiłku. A przecież to dopiero początek zemsty. Nie wspominając już o swoich planach wobec Karola, na nim też chciała się zemścić. Za to jak z niej kpił i gratulował Arkowi wyszydzania jej. Na początek musi pogadać z kierownikiem jego sekcji- zamierzała zmienić mu sekretarkę na jakąś świetną specjalistkę, która nie będzie już go kryła. I przede wszystkim nie da zaciągnąć się do łóżka. Najlepiej żeby była w wieku jego matki i aparycji babci. No i stale truła gdy spóźni się choćby o najmniejszą minutkę z czymkolwiek i pilnowała. O tak, miała już nawet na oku pewną kandydatkę. Zwolnić go niestety nie mogła, bo bezpośrednio jej nie podlegał. No chyba że poprosiłaby o to Adamczyka, ale to wiązałoby się z  wyjaśnieniami a on wyciągnąłby swoje niewłaściwe wnioski. Poza tym uznała, że tak będzie dużo ciekawiej.
Poczuła się trochę lepiej kilka godzin później gdy spotkała się z Ksawerym w szpitalu gdzie leżało jej ciało. W zasadzie widok samej siebie leżącej nieruchomo na łóżku już jej nie paraliżował ani nie wprawiał w panikę. Bardziej przerażał ją fakt właśnie tej akceptacji. Bo jakąś cząstką siebie coś co wydawało jej się nierealne i absolutnie nie miało żadnego naukowego uzasadnienia, z każdym dniem stawało się coraz bardziej normalne. Ale nie chciała się teraz nad tym zagłębiać. Chciała po prostu porozmawiać z przyjacielem, który nie miał pojęcia kim naprawdę jest i samą tylko obecnością podtrzymywał ją na duchu. Zdziwiła się więc gdy jego nastrój był raczej przygnębiający.
- Za kilka dni przenoszą ją do prywatnej kliniki. Boję się, że Zosia nigdy już się nie obudzi. Że nigdy nie powiem jej tak wielu rzeczy. Nie pokażę jej tej specjalnie stworzonej dla niej aplikacji na poprawę humoru a jestem przekonany że na bank by się z niej śmiała. Nie wyjdziemy na spacer ani do jej ulubionego klubu muzycznego. Nie przyznam się do wielu na pozór wstydliwych rzeczy, na przykład, że to ja przez przypadek zostawiłem ten spleśniały ser w kredensie i o tym zapomniałem. Choć to przecież teraz zupełnie bez znaczenia, prawda? Dla niej to teraz nie jest ważne. A gdy się obudzi będzie zamierzchłą historią.- Mimo iż poczuła pod powiekami łzy z trudem się nie roześmiała. Boże, Ksaweremu naprawdę na niej zależało, mimo iż znali się stosunkowo tak krótko. Poza tym to co powiedział o tym spleśniałym serze…z tego powodu przez dwie godziny szorowała każdy najmniejszy zakątek kuchni by pozbyć się niemiłego zapachu. A to był on, choć ona sądziła że to jak zwykle Arek zapomniał czegoś rozpakować i nawet go nie podejrzewała…
Nie zawracała sobie głowy jego obawami, bo Marysia już wcześniej ją uspokajała: mówiła że pobyt w tej klinice na 100% pozwoli jej się w końcu obudzić. Ponadto wspominała o jakichś badaniach na mózgu do których uda jej się uzyskać łatwiej dostęp. No i badała także i ją zadając jakieś głupie z pozoru pytania. A co tydzień w każdy poniedziałek robiła z nią prawdziwy wywiad lekarski. Nie mówiąc już o tym, że przyczyną obarczała chińską wróżbę. Zosia początkowo uznawała to za prawdziwe szaleństwo, ale czy szaleństwem nie był cały jej stan? Kto wie, może więc rzeczywiście przyczyną jej stanu było te kilka słów z chińskiego ciasteczka?
- Jestem pewna, że ona się obudzi. Tylko niekoniecznie będzie zachwycona twoim wyznaniem o serze.- Jej drobny żart sprawił, że w kącikach ust Ksawerego zagościł uśmiech.
- Chyba masz rację i to przed nią ukryję.
- Teraz już nie masz na to szans. Pierwsze co usłyszy po pobudce to historię z tym serem. Ale musisz mi zdradzić więcej szczegółów: kiedy to było dokładnie? I jaki to był ser?
- Bez adwokata nic więcej ci nie powiem.
- Przyjmijmy, że to sprawa cywilna  w której bronisz się sam.- Znów ten delikatny półuśmiech, który również ją uradował. A potem Ksawery ponownie ją zaskoczył mówiąc nagle:
- Wiesz, jesteście do siebie bardzo podobne.
- Hm?
- Ty i Zosia. Macie identyczne poczucie humoru.
- Uf, już nie przestraszyłeś. Myślałam, że niespodziewanie urosłam ze dwadzieścia centymetrów.
- Widzisz? Nawet w tym. Zosia też nigdy nie lubiła swojego wzrostu. Stale na niego narzekała. A ja nigdy jej nawet nie powiedziałem, że dzięki temu ma bajeczne nogi.
- Nanaprawdę?
- Tak, ale nic więcej nie powiem skoro i tak wszystko jej wypaplasz. Ona nie za bardzo lubiła komplementy.- Może i kiedyś tak było, ale teraz poczuła że powoli zmienia na ten temat zdanie. Bo będąc uwięziona  w ciele Cruelli spotkała się z tak dużą dozą skrywanej niechęci (albo i ten nieskrywanej), że nawet najmniejszy przejaw sympatii i miłego słowa traktowała jak coś wielkiego. Swoją drogą to ją trochę wkurzało: będąc w duchu sobą starała się ocieplić wizerunek Szymborskiej: odpowiadała na pozdrowienia pracowników, uśmiechała się, chwaliła jeśli ktoś dobrze wykonał swoją pracę…Tyle tylko, że nikt jakby tego nie zauważał. Albo jeszcze gorzej: traktował jako podstęp. W części to rozumiała: nie jest łatwo uwierzyć w czyjąś zmianę. Ale gdy Emilka patrzyła na nią z podejrzliwością czuła po prostu smutek.- Czemu tak nagle zamilkłaś? Uraziłem cię? Spokojnie, ty też masz bardzo ładne nogi.- Wbrew sobie parsknęła śmiechem. Smutek gdzieś odpłynął.
- Wiem, że to było naciągane. I praktycznie wyżebrane.
- Jak możesz mnie podejrzewać o nieszczerość?
- Całkiem słusznie.
- Dobra, a więc naciągane ale szczere. Może być?
- Nie brak ci tupetu mówił ci to ktoś?
- Tak. Zosia.- Umilkli na moment. Zaraz potem Zosia w ciele Wiktorii do niego podeszła.
- Ma szczęście, że jesteś jej przyjacielem.

- Nie. To ja mam szczęście, że ona jest moją przyjaciółką.

wtorek, 25 lipca 2017

BRAK OPOWIADAŃ

Cześć wszystkim :)
Dopiero dziś od dłuższego czasu mam szansę na wolną chwilę, dlatego zdecydowałam się dodać nowy post mimo iż (niestety) nie będzie on kolejną częścią opowiadania Nowy począek. Jeśli chodzi o wasze komentarze, to bardzo dziękuję za zainteresowanie i jednocześnie informuję, że mam się bardzo dobrze i brak odzewu w ostatnim miesiącu wynikał przede wszystkim z:
- braku czasu,
problemów technicznych- wysiadł mi laptop a z powodu zmiany telefonu nawet nie mogłam wstawić jakiegokolwiek odzewu na komentarz, bo zwyczajnie nie pamiętałam swojego maila (wiem że to głupie)
- zwyczajnego lenistwa: praktycznie drugą połowę lipca spędziłam na wyjazdach gdzie raczej o zasięg trudno; przedtem musiałam też sporo spraw pozałatwiać
- poza tym przyznam szczerze, że postanowiłam też nadrobić zaległości w czytaniu bo w czerwcu nie przeczytałam nawet trzech książek gdzie średnio potrafiłam ich przeczytać nawet dwadzieścia (albo i więcej)
Tak więc z tych i wielu innych pomniejszych przyczyn (np. postanowiłam ograniczyć czas spędzany przy kompie, bo strasznie siada mi wzrok) nie udało mi się ruszyć z kopyta tak jak wam obiecałam w ostatnim poście. Sesja szczęśliwie już dawno za mną, ale mimo to czasu wciąż jakby brak :( Dlatego przykro mi jeśli czujecie się urażeni lub zaniedbani (zresztą całkiem słusznie). Żałuję nawet, że nie mam żadnej wymówki poważnej w stylu: porwali mnie kosmici, zabunkrowałam się w pokoju, straciłam pamięć itp, itd. a zamiast tego przyczyną jest całkiem prozaiczny leń :) Na swoją obronę powiem, że jestem tylko człowiekiem i ostatnio coraz częściej przedkładam siebie i swoje zdrowie nad swoje obowiązki.
No ale nic, mam nadzieje, że mimo tego jeszcze uzbroicie się w cierpliwość bo tym razem obiecuję- na 100%- wstawić kolejną część najpóźniej do końca lipca. Trochę poogarniałam sobie wszystkich spraw na bieżąco więc jeśli nic mi nie wyskoczy albo nie nastąpi koniec świata to coś pojawi się już w weekend.
Pozdrawiam was cieplutko i tym którzy jeszcze je mają życzę miłych wakacji. Pozostałym wytrwałości w pracy i długich urlopów :)