Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 28 sierpnia 2016

Maskarada, część XXXVIII



Witajcie, miało być krótko i zwięźle ale wyszło jak zwykle- także przygotujcie się na dłuuuugie czytanie :) Na szczęście udało mi się skończyć to opowiadanie. Przepraszam nie nieidealną: miało być wcześniej, ale serio ostatnio jakoś brak dynamiki moim dialogom i strasznie wszystko przeciągam. A opowiadanie przecież powinno być dynamiczne :( Tyle moich gorzkich żali. Teraz znów zwracam się do was z pytaniem co dalej? Mam kilka (a raczej kilkanaście pomysłów) na nowe opowiadanie, ale jeśli mniej więcej określicie o czym chcielibyście czytać (nie chodzi mi tutaj oczywiście o fabułę ale na przykład: historia pierwszej miłości dwojga nastolatków, rozkwit uczucia u przyjaciół, rodzące się uczucie między dorosłymi ludźmi bądź też coś lekkiego może nawet lekko oderwanego od rzeczywistości), to będzie mi łatwiej. Uprzedzam jednak, że jeśli chodzi o kontynuację "Przyjaciół…to mam na nią pomysł, ale żeby wziąć się za pisanie najpierw musiałbym gruntownie przypomnieć sobie wszystkie trzy pozostałe części żeby znów nie poplątać faktów, więc pierwsza część pojawiła by się pewnie za 2-3 tygodnie. I że historia bohatera byłaby trochę smutna (pewnie wiecie już o kogo chodzi ;-)) Ale oczywiście możecie też zdać się na mnie. Naszła mnie też taka refleksja odnoście takiego zainteresowania opowiadaniem Od nienawiści do miłości…I  wiecie co myślę? Że chyba po prostu chodzi tu o to, że czytelnicy lubią czytać o pierwszym rodzącym się uczuciu, o tej całej nieśmiałości, niepewności, pierwszych pocałunkach itp. Bo przecież jest w tym coś magicznego: w ogóle pierwsze razy mają w sobie coś takiego: pierwszy chłopak/dziewczyna, skrzypce, rower…i tak dalej. Ja zresztą też lubię takie opowiadania, dlatego czasami sięgam po literaturę dla nastolatek dla na odstresowania się. Poza tym tam wszystko wydaje się być czyste i niewinne :) Jej, jak zwykle się „rozgadałam” a wy pewnie chcecie czytać. Dobra, także na koniec  jeszcze tylko podziękuję wam za wytrwałość (to opowiadanie było najdłuższym jakie do tej pory napisałam) i za cierpliwość. I jeszcze raz przypominam, że bez was nie byłoby tego bloga. Serdecznie pozdrawiam i trzymajcie się!


To zadziwiające, że w jednej chwili byłam wdową Jastrzębską a w kolejnej mężatką z zupełnie innym nazwiskiem. Bo od dziś mogłam przedstawiać się jako Ewelina Chojnacka. Takie zmiany zawsze mnie intrygowały. Na przykład wiek: w jednej chwili masz 17 lat 11 miesięcy 29 dni, 23 godziny, 59 minut i 59 sekund i jesteś dzieckiem. Chwilę później możesz legalnie kupić alkohol, papierosy i odpowiadać za popełnione przestępstwo, bo jesteś już dorosły. Nie raz i nie dwa zastanawiałam się, co takiego jest w tej jednej sekundzie która stanowi tę granicę i niesie tyle konsekwencji prawnych a także moralnych. Tak samo w urzędzie stanu cywilnego: co jest w jednym podpisie (no dobra właściwie kilku na różnych dokumentach, ale nie bądźmy tacy drobiazgowi) który skutkuje tym, że od tej pory niejako zawierzyłam swój los Arturowi? I na dodatek mając za świadków Alicję (tak, niestety- bo po tym jak mnie ostatnio szukała ją znielubiłam zwłaszcza, że dzisiaj pierwszymi słowami jakie rzuciła mi na przywitanie było: „w końcu poszłaś po rozum do głowy”) oraz nieznanego mi młodego faceta (jego imię wyleciało mi z głowy, co wydawało mi się ogromnie zabawne), którego mój przyszły mąż przedstawił mi jako swojego kolegę z pracy. Cholera, przecież ja nawet nie znałam swojego świadka! To przecież było czyste szaleństwo, które choć absurdalne, miało w sobie pewien urok. No bo takie rzeczy spotyka się w filmach czy książkach a nie w realnym życiu. Jeszcze brakowałoby wisienki na torcie: żeby nasz ślub odbył się w Las Vegas. Tak, to dopiero byłoby teatralne…Na tę myśl cichutko zachichotałam, ale spojrzenie jakie rzucił mi strażnik urzędu od razu spowodowało, że spoważniałam. Boże, wciąż nie byłam w stanie w to uwierzyć. Nawet po dwóch godzinach od tego zajścia, choć niewątpliwie było mi łatwiej niż w trakcie całej ceremonii podczas której wydawało mi się, że to nie ja jestem tą kobietą stojącą przed Chojnackim, która składa mu przysięgę małżeńską. Nie sprawiło mi to specjalnej radości. Co nie znaczy, że nie czułam się zadowolona. Tak, to dobre słowo. Owszem, byłam szczęśliwa, ale z powodu faktu, że Chojnacki mnie nie opuści, bo teraz jest niejako do mnie uwiązany. Ale jeśli chodzi o małżeństwo to sama jeszcze nie wiedziałam co o nim myśleć. Chyba wciąż jeszcze byłam w szoku i nie docierały do mnie skutki tego wszystkiego. Niczym manekin wykonywałam wszystkie polecenia jakich ode mnie oczekiwano: powiedz „tak”, podpisz się, usiądź, wstań… Dodatkowo w ogóle nie myślałam o problemach jakie może spowodować nasz przyszły związek. Najlepszym dowodem na to było pytanie Artura, które uświadomiło mi pewien problem:
- Myślałaś już gdzie będziemy mieszkać?
- Eee, nie bardzo; raczej nie miałam kiedy.- Odparłam szczerze.- A ty?
- Myślałem o tym, żebyśmy pomyśleli o wynajęciu czegoś większego, odpowiedniego dla naszej dwójki. Albo może o budowie własnego domu? Jednak o tym gdzie mielibyśmy przebywać do tego czasu też jeszcze nie przemyślałem.
- No cóż, ja nie jestem przywiązana do swojego mieszkania, więc jeśli chcesz mogę zamieszkać u ciebie.
- Serio?
- Tak. Musiałbyś dać mi tylko trochę czasu na przeniesienie rzeczy.
- To super. Ale zajmiemy się tym później. Jesteś głodna?- Już miałam powiedzieć, że nie ale mój brzuch miał na ten temat inne zdanie. Bo zdałam sobie sprawę, że dziś przecież jeszcze nic nie jadłam, bo Artur wyciągnął mnie z domu praktycznie kilka minut po przebudzeniu. Przytaknęłam więc ruchem głowy, a Artur zaczął proponować mi różne miejsca na potencjalne śniadanie. Zdecydowałam się na niewielką restaurację, bo wolałam raczej kameralne miejsca. W pewnym momencie podczas jedzenia rozśmieszyło mnie zakłopotanie Chojnackiego (a raczej mojego męża, powoli muszę się do tego przyzwyczajać) spowodowane tym, że nie pomyślał o żadnym posiłku po ślubie ani podroży. Oczywiście zapewniłam go, że to jest nieistotne. Bo rzeczywiście tak było. Jaki sens miałaby ta cała romantyczna otoczka jeśli dwoje ludzi nie chciałoby być razem? Chociaż może po prostu cieszyłam się, że jednak nie straciłam Artura? Może ta euforia była spowodowana tylko tym? Boże, gdyby kilka lat temu ktoś powiedziałby że będę z Chojnackim to kazałabym mu się puknąć w głowę i szukać dobrego psychiatry.
- W takim razie musimy gdzieś spędzić weekend.- Moje parsknięcie śmiechem spowodowane zabawnymi myślami zostało powstrzymane przez słowa Artu… mojego męża.
- Znów spontaniczna wycieczka? Błagam daruj. Nie chcę spędzać swojej nocy poślubnej w samochodzie.- Jęknęłam nawiązując do naszej wycieczki na Mazury, która rozpoczęła się przecież drobną katastrofą. Artur spojrzał na mnie naburmuszony i trochę speszony.
- No cóż, jestem pewny że dwa razy nie można mieć takiego pecha i się zgubić. A już na pewno nie w tym samym miejscu, bo od czasu ostatniego wypadu polubiłem Mazury.- Zrobił krótką pauzę.- Ale może i masz rację.- Dodał, a ja roześmiałam się nie mogąc się powstrzymać. Na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. Potem już nie podejmowaliśmy tego tematu: ograniczyliśmy się tylko do rozmów dotyczących smacznego posiłku, wystroju wnętrza lokalu a nawet żartów o „naszym” dziecku. Tym razem to ja początkowo byłam zakłopotana- wciąż nie mogłam przeboleć że go oszukałam choć koniec końców wyszłam na tym bardzo dobrze w tak poważnej kwestii (w końcu nie chodziło o popołudnie spędzone z przyjaciółkami na ploteczkach czy spóźnioną randkę)-, ale Artur zapewniał mnie, że nie ma mi za złe tego kłamstwa. - Chociaż prawdę mówiąc trochę już się nastawiłem na to, że zostanę tatusiem. I co dziwne zaczęła mi się podobać ta myśl, choć nie ukrywam że w pierwszej chwili słysząc to przez telefon poczułam przerażenie.- Dodał na koniec jakby zamyślonym tonem. Ale może po prostu szukał zjazdu z drogi głównej?
- Naprawdę?- Wybąkałam. Skinął głową.
- Tak. Wiem, że pewnie mi nie uwierzysz i sądzisz, że gdybyś serio była w ciąży to mówiłbym coś innego, ale to prawda.
- I nie jesteś na mnie zły?
- Pytałaś mnie już o to z pięćdziesiąt razy. Czekasz aż w końcu z czystej przekory powiem że „tak”?
- Nie, po prostu wciąż czuję się winna. Bo to nie jest żadna błahostka. Obawiałam się, że stracisz do mnie zaufanie i będziesz wściekły, że potraktujesz gorzej niż Alicję, która…
- Hej, może i w innych okolicznościach by tak było, ale w obecnych…- Przerwał mi bezceremonialnie.- Po prosto powiem tyle: martwisz się całkiem niepotrzebnie. No i…jestem pewien, że tę sytuację szybko można naprawić.
- Niby jak?
- Jak to jak? Sprawić by te kłamliwe słowa stały się prawdą.- Nie wiem czemu w tamtej chwili zrobiło mi się gorąco, w końcu to był tylko żart ze strony Artura. To znaczy wiem, bo gdy tylko je wypowiedział do mojego umysłu wkradła się wizja takiej „naprawy”. A od tak dawna nie byliśmy z Chojnackim blisko, że szczerze za tym tęskniłam.. Tęskniłam za jego dotykiem, szorstkością skóry, mocnymi ramionami w których mogłam czuć się małą kobietką. Tęskniłam nawet za jego pocałunkami, bo zdałam sobie sprawę, że od wielu dni tego nie zrobił. Bo tego cmoknięcia pod koniec ceremonii zaślubin z pewnością nie można by nazwać mianem pocałunku. Abstrahując od tego, że w tamtym momencie akurat przypomniałam sobie o tym, że nie wywiesiłam wczorajszego prania i dotyk jego ust na moich wargach kompletnie mnie zaskoczył. Jezu, wspomnienia z mojego ślubu będą mnie chyba prześladować do końca życia. Oczywiście tego drugiego, który w porównaniu z tym pierwszym w skali od 1 do 5 wypadł na jakieś dwa…na minusie. Przecież na dobrą sprawę jeszcze wczoraj nie miałam o nim pojęcia! Co ja mówię: wczoraj?! Przecież nie wiedziałam o nim zaledwie trzy godziny temu! A teraz jestem już mężatką. A najgorsze (a może najlepsze) jest mimo wszystko to, że już nie mogłam się doczekać aż w końcu wylądujemy z Arturem w łóżku.- Widzę, że i tobie podoba się ta myśl.- Trafnie odgadł przyczyny mojej konsternacji. A ja miałam na tyle przyzwoitości by się zarumienić.
- Artur.- Ofuknęłam go, ale bez przekonania. Bo ulżyło mi gdy znów w jego oczach pojawiły się te psotne błyski albo iskierki rozbawienia. Bałam się, że po tym co mu zrobiłam już na zawsze jego twarz będzie nosiła wyraz powagi, która zupełnie do niej nie pasuje. No bo mógł mówić ile chce, że mi wybaczył; ja w jego zachowaniu i mimice poznawałam iż to nie do końca może być prawda. 
- Rozumiem. Ale ta noc będzie dla nas baaardzo, baaaaardzo długa prawda? I nie możesz się jej doczekać tak samo jak ja.- Nawet nie siliłam się na komentowanie tego.
- Jedz lepiej tę rybę z talerza, bo ci wystygnie.

***
Po zjedzonym posiłku trochę pospacerowaliśmy po parku. No dobra, w zasadzie to nie trochę. Chyba żadne z nas tak naprawdę nie do końca wiedziało co ma począć: w końcu wzięcie ślubu tak po prostu bez żadnych przygotowań ani nawet myśli o wspólnej przyszłości (a przynajmniej z mojej strony) mogło przyprawić o ból głowy. W końcu było tyle spraw, które musimy w najbliższej przyszłości załatwić, tyle rzeczy omówić tak że nikt z nas teraz się do tego nie kwapił. Ale w którym momencie trzeba było powiedzieć dość.
- Pojedziemy teraz na chwilę do ciebie: spakujesz najpotrzebniejsze rzeczy i zostawisz je u mnie. Po resztę przyjedziemy później.- Tym kimś okazał się mój mąż.
- Okej, a więc ruszajmy.
- Dobra. A później…zgodzisz się na wizytę u swoich teściów?
- Masz na myśli twoich rodziców?- Spytałam głupio, bo jakoś nie przywykłam do myśli że teraz znów będę miała teściów. No i że zostaną nim pani Grażyna z panem Grzegorzem. To słowo kojarzyło mi się tylko z panią Agatą, mamą Mariusza. A teraz okazywało się że została moją byłą teściową (czy w ogóle jest takie określenie?). – Jasne.
- Ale wiesz, że chcę powiedzieć im prawdę, tak? Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa to zrozumiem i pojadę sam. I tak miałem zamiar odwiedzić ojca zaraz po powrocie. Martwiłem się o niego a on zażądał ode mnie dokładnego sprawozdania z mojej małej wycieczki.
- Artur, uwierz mi że nie zamierzam zachowywać naszego ślubu w tajemnicy. Chcę żeby wszyscy się o nim dowiedzieli.
- To świetnie, bo chyba nie nadawałbym się na konfidenta.
- Ale jesteś pewien, że twoja mama będzie w domu a nie w firmie?
- Tak, jestem. Wzięła urlop, bo inaczej nie zmusiłaby ojca by zrobił to samo. Takie było jego żądanie, choć nie wiem na ile starczy mu samokontroli. On po prostu nie znosi bezczynności.- Wyjaśnił mi, a potem chrząknął.- To co jedziemy?

***
Wizyta w moim mieszkaniu zajęła nam więcej czasu niż wcześniej planowaliśmy, ale tak to już jest gdy trzeba pakować się zupełnie niespodziewanie. No i gdy niestety jesteś potworną bałaganiarą taką jak ja, która rzeczy które powinny być w jednym miejscu ma porozrzucane po całym domu. Na przykład kosmetyki. Przecież powinny stać sobie ładnie w kwadratowej kosmetyczce na szafce łazienki, ale nie: ja musiałam mieć antyperspirant na półce w przedpokoju, perfumy i tusz do rzęs w swojej sypialni, wosk do depilacji w łazience a wiele pozostałych rzeczy porozrzucanych w innych miejscach. Wtedy wystarczyłby tylko jeden manewr: wzięcie kosmetyczki i spakowanie jej w walizkę. A teraz robiło się z tego kilka kroków przy wtórze rozbawionego Artura, gdy co rusz biegałam z pokoju do pokoju i z kąta w kąt w poszukiwaniu jakiejś drobnostki. A już szczególnie mnie wkurzał gdy słyszałam jego śmiech. Będzie się śmiał jak zrobię mu z mieszkania syf, pomyślałam ze złośliwym uśmieszkiem nie przerywając swoich przygotowań. Wtedy przypomnę mu tę sytuację. Ciekawe czy wtedy też będzie się śmiał.
Mimo wszystko godzinę później jechaliśmy razem autem Artura a ja zastanawiałam się czy dobrze zrobiłam, że zostawiłam swoje przed klatką skoro zamierzam chwilowo mieszkać u niego. No i że muszę zadzwonić do właściciela mieszkania i wymówić mu najem. Potem pomyślałam o tym, że od tej chwili będę musiała gotować, prać i sprzątać dla Artura. A także spędzać z nim całe dnie i…noce. Że będę mogła zasypiać przy jego boku i tak samo się też budzić. No i przypomniałam sobie o jego żądaniu abym sprzedała biuro Mariusza. Czemu teraz zupełnie o tym nie wspomina? Czyżby o tym zapomniał? W ogóle w mojej głowie panował istny kocioł. Jak to wszystko pogodzimy? Jakim cudem dałam się wmanewrować w to całe szaleństwo ze ślubem? Chociaż między Bogiem a ziemią to czułam ulgę że do niego doszło. Ciekawe tylko jak na to zareagują państwo Chojnaccy. Bałam się, że mogą być niezadowoleni. Szczególnie zależało mi na zdaniu pani Grażynki, właściwie nie wiem czemu. Chyba miało to coś wspólnego z tym, że jako sponsorka ośrodka spokojnej starości od samego początku sprawiła, że szczerze ją polubiłam nawet zanim zaczęłam pracować jako stażystka w firmie jej męża. I chciałam by ona wciąż czuła do mnie to samo. 
Żeby się trochę podnieść na duchu w międzyczasie (to znaczy gdy już trochę się rozpakowałam w mieszkaniu Artura a potem znów wyruszyliśmy w trasę odwiedzić jego rodziców) zadzwoniłam do domu spokojnej starości. A potem przez prawie dwadzieścia minut rozmawiałam z panem Andrzejem (a raczej na spółę z Arturem, bo włączyłam głośnik w komórce) który wydawał się być bardzo zadowolony (to znaczy pan Andrzej) z tej całej pospiesznej ceremonii. Słyszałam jego jowialny głos a czasami nawet śmiech gdy mówił: super, najwyższa pora. Albo: jak mogliście nie pozwolić mi zatańczyć walca na waszym ślubie? Skończywszy na: Artur, ty łobuzie chyba nie zmajstrowałeś jej dzidziusia?! Przy tym ostatnim postanowiłam na moment wyłączyć się z rozmowy ciekawa co zdradzi mój mąż. Ale ku mojej uciesze postanowił nie wspominać o moim żenującym kłamstwie. Byłam mu za to serdecznie wdzięczna, bo właściwie żart z całej tej sprawy mógłby być zdecydowanie w stylu Artura. Ale najwyraźniej intuicyjnie wyczuwał, że w moim nie. Czasami zastanawiałam się czy on aż tak dobrze mnie zna, czy po prostu jest znawcą ludzkich charakterów i uczuć. A może jedno i drugie?
Kilka minut później zjawiliśmy się pod domem państwa Chojnackich. Wchodząc do ich domu poczułam w gardle rosnącą gulę. Zastanawiałam się nawet czy aby nie powiedzieć Arturowi, że zmieniłam zdanie co do wyznania jego rodzicom prawdy (a przynajmniej wstrzymać się z tym kilka dni), ale nie zdążyłam bo już w ogródku przed domem przywitała nas uśmiechnięta pani Grażyna, która właśnie podlewała kwiaty w niewielkim przydomowym ogródku. Na nasz widok odłożyła z rąk konewkę a potem cmoknęła w policzek swojego syna a potem mnie.
- Witajcie kochani. Dobrze, że już jesteś synku. Miałeś wrócić już wczoraj, ale podobno powiedziałeś ojcu, że musisz coś załatwić. Powiesz mi teraz o co chodziło? Bo byłeś strasznie tajemniczy.
- Tak, wyjaśnię wszystko. Tylko może zaprosiłabyś nas do środka?
- Och, oczywiście. Ale uprzedzam, że będziesz musiał się gęsto tłumaczyć. Grzesiu uznał to za twój kolejny nieodpowiedzialny wybryk.- Dodała, ale okrasiwszy to uśmiechem nie zabrzmiało zbyt poważnie. Potem spojrzała na mnie.- Cieszę się, że udało ci się go złapać.- Zwróciła się do mnie wskazując na Artura.- Bałam się, że to było coś bardzo poważnego gdy we wtorek wybiegłaś z mojego domu jak strzała.
- Ewelina odwiedziła cię przed wyjazdem?- Spytał matkę Chojnacki.
- Tak. I była bardzo zmartwiona twoim wyjazdem. Ale chyba udało wam się rozmówić?- Spytała trochę poważniejąc jakby przeczuwała, że rzeczywiście nie powinna z tego żartować. Zwłaszcza, że Artur nie przestawał odrywać ze mnie wzroku. Na jego twarzy mogłam wyczytać zadowolenie i poczułam się trochę zawstydzona. Udając nagłe zainteresowanie ogrodem spojrzałam w bok.
- Tak, Udało.- Odparł jej.- To właśnie dlatego wróciłem trochę później. Ale gwarantuję ci mamo, że zarówno ty jak i tata się z tego ucieszycie.- Nie dodał nic więcej, więc pani Grażyna gestem zaprosiła nas do domu. Potem odnalazłszy swojego męża na sofie w salonie powiadomiła go o naszym przyjściu. Oboje przywitaliśmy się również z nim.
- No nicponiu, nawet nie zadzwoniłeś do mnie po wszystkim.- Zganił Artura dobrodusznie  pan Chojnacki.- I co udało ci się z nimi dogadać?
- Jasne, że tak. Mówiłem, że mój urok osobisty działa cuda.
- Nie przechwalaj się lepiej tylko mów co i jak. Jakie ustaliliście warunku nowej umowy? Zgodzili się na zaproponowane zadośćuczynienie czy żądali więcej? A może znaleźli sobie nowego partnera do współpracy?
- Nie tato, nie znaleźli. Co więcej zgodzili się na kwotę którą zaproponowałem, a nowa umowa wcale nie jest dla nas tak bardzo krzywdząca. Wziąłem nawet jej kopię ze sobą.
- No to daj mi ją już teraz, na co czekasz?
- Na to by ci…a właściwie tobie i mamie coś powiedzieć. A raczej kogoś przedstawić.- Powiedział Artur a ja spojrzałam na niego doskonale wiedząc o co chodzi. Prawdę mówiąc miałam nadzieję, że razem ze swoim ojcem Artur wda się o rozmowę o tym całym Demerolu, a ja utnę sobie miłą pogawędkę z jego matką. I że oboje zapomnimy na razie o celu tej wizyty. Poczułam lekki strach. Zwłaszcza gdy wstając z sofy Chojnacki podszedł do mnie i biorąc za rękę zmusił bym również to zrobiła.
- Artur, przecież my doskonale znamy Ewelinę.- Odezwała się pani Grażyna.
- Tak, ale od dziś to nie jest Ewelina.
- Hm?
- To znaczy nadal jest, ale oprócz  tego…chodzi o to, że dziś rano wzięliśmy w urzędzie ślub. Chciałbym wam przedstawić moją żonę, Ewelinę Chojnacką. – I tak o to nadeszła chwila, której tak bardzo się bałam. Chwila która jak się teraz przekonałam patrząc na poważniejące twarze państwa Chojnackich nie zapowiadała się zbyt kolorowo.
- Jak to…ślub?- Spytała głucho pani Grażyna najwyraźniej pierwsza otrząsając się z szoku.- To jakiś twój nowy żart?
- Ależ nie mamo.- Roześmiał się Artur najwyraźniej nie przewidując żadnej burzy. Chyba nie słyszał tych potężnych grzmotów i błyskawic, które ja tak dobrze widziałam oczyma swojej wyobraźni.- To szczera prawda. A jeśli mi nie wierzycie spytajcie Ewelinę, waszą synową.
- A więc to prawda?- Pan Grzegorz wciąż był w szoku, bo potraktował słowa syna bardzo poważnie. Nie mogąc nic z siebie wykrztusić po prostu skinęłam głową.
- Matko boska!- Krzyknęła pani Grażyna ze łzami w oczach.- W końcu!- A potem podeszła do syna i mocno go uścisnęła. Ja wciąż w szoku potrafiłam się temu przyglądać. Nie wiedziałam co jest grane. A więc nie jest zła?
- No to powiem ci, że tym razem udało ci się naprawdę mnie zaskoczyć.- Pan Grzegorz również wstał. Po niedoszłym zawale wciąż brakowało mu wigoru jakim charakteryzował się już przedtem, ale i tak uważałam, że trzymał się nieźle.- Witaj w rodzinie.- Zwrócił się do mnie delikatnie mnie obejmując. Potem spojrzał na syna z wyrzutem:- Jak mogłeś nawet nas nie zaprosić?
- To była nagła sytuacja.- Odpowiedział mu tamten.
- Ha, nagła sytuacja: już ja wiem co dla ciebie jest nagłą sytuacją. Chęć dopieczenia swoim staruszkom serwując im takie rewelacje. Przez ciebie prawie znów dostałem zawału.
- Grzesiu!
- Spokojnie, Grażynko: to żart. No, a teraz mówcie. Jak to możliwe, że jesteście małżeństwem gdy nawet nie byliście parą? I co to za nagła sytuacja?- Gdy nikt nie kwapił się do udzielania mu odpowiedzi wyciągnął własne wnioski:- Chcesz powiedzieć, że Ewelina jest…?
- Nie tato, nie jest.- Powiedział Artur domyślając się o co chciał spytać jego ojciec jednocześnie oszczędzając mi wstydu swoim niedopowiedzeniem na temat mojego kłamstwa.- Ale gwarantuję ci, że jeśli to będzie ode mnie zależało to już niedługo będzie.
- Artur.- Żachnęłam się.
- Widzicie?-  Roześmiał się tylko przyciągając mnie do siebie bliżej i całując gdzieś w okolicach skroni, tuż przy linii włosów. Państwo Chojnaccy tylko się uśmiechnęli. Był to ten rodzaj uśmiechu, który wymieniają dwie osoby które bardzo dobrze się znają i nie potrzebują słów by się porozumiewać. Szkoda tylko, że ja nie byłam pewna co on oznacza. Może jednak wcale nie cieszą się z zaserwowanej im przed chwilą rewelacji i właśnie to mówiły ich delikatne uśmiechy?
- A więc to najprawdziwsza prawda.- Mrugnęła chwilę później pani Grażyna.- Więc to ona była tą dziewczyną, która tak bardzo ostatnio cię pochłaniała. A ja, głupia bałam się, że znów pozwoliłeś omotać się Alicji.
- Nie, mamo. Już wtedy spotykałem się z Eweliną.
- Ładnie to tak zachowywać sekrety?
- Takimi pozytywnymi sekretami, Grażynko, mój syn może mnie nawet częstować codziennie.- Stwierdził pan Chojnacki. Prawdę mówiąc byłam w szoku, że właściwie przyjął wszystko tak spokojnie. Byłam pewna, że gdyby żyli moi rodzice byliby na mnie wściekli za to co właśnie zrobiłam. Mama uwielbiała te wszystkie ceremonie: pobłogosławienie młodych przez rodziców, symboliczne podarowanie chleba i soli, przyjęcie zaręczynowe i tak dalej. Śmiertelnie by się na mnie obraziła gdybym tak po prostu z tego zrezygnowała.
- Spokojnie tato, zamierzam mieć tylko jedną żonę.- Odparł mu Artur.
- Wciąż jest z ciebie niezły gagatek. Ale już niedługo Ewelina weźmie cię w obroty.
- Żartujesz tato? W tym związku zamierzam być tytanem.- Ponownie wszyscy się szeroko uśmiechnęli, więc nie pozostawało mi zrobić nic innego, choć moje myśli wciąż błądziły gdzieś całkiem daleko.

***
U państwa Chojnackich, a raczej u moich teściów (jak kazali się do siebie zwracać pan Grzegorz z panią Grażyną) spędziliśmy całą część popołudnia i część wieczora. Ale tuż przed kolacją zdecydowaliśmy się na wyjście- w końcu musieliśmy z Arturem przewieść do niego jeszcze część moich rzeczy. Poza tym upewniwszy się, że nie mają żalu do syna, który sprowadził im do domu mnie w charakterze synowej, kamień spadł mi z serca. Bo podczas tego spotkania wciąż sypały się liczne żarty w charakterze przytyków, które tak naprawdę wyrażały dla mnie akceptację. Nie mogłam nie zauważyć że zarówno mój teść jak i teściowa cieszą się z kroku jaki zrobiliśmy z Arturem. I prawdziwą przyjemność sprawiały mi ich pytania w stylu: co, gdzie i kiedy. Wkurzyłam się tylko raz gdy po pytaniu pana Grzegorza kiedy to wszystko się zaczęło mój mąż odparł: „No cóż tato, po prostu Ewelina nie mogła mi się oprzeć i prawie mnie pocałowała”. Wtedy sprzedałam mu bolesną sójkę w bok ku aprobacie pani Grażynki.
Ale jadąc samochodem (Artur prowadził) i analizując cały przebieg tego spotkania zwróciłam uwagę na jedną ważną rzecz, o której wcześniej chyba zupełnie zapomniałam. A o której teraz nie mogłam przestać myśleć. I on to chyba zauważy bo spytał:
- O co chodzi Sweterku? Masz bardzo poważny wyraz twarzy. Mam nadzieję, że nie przeraziły cię te żarty mojego ojca o siedmiu wnukach?
- Nie, skąd.- Odparłam bo w tej chwili coś zupełnie innego zaprzątało moją głowę. Choć ta kwestia również mnie martwiła. A co jeśli okaże się, że nie będę mogła zajść w ciążę tak jak z Mariuszem? I co jeśli Artur mnie za to znielubi? Przecież z jego rozmowy z rodzicami mogłam wyczuć, że żarty o dzieciach skrywają prawdziwą chęć ich posiadania. A ja mogłam być nawet bezpłodna.
- Więc?- Drążył.- O co chodzi?
- Podczas obiadu, gdy twój tata stwierdził, że choć bardzo się cieszy to że nasz związek potoczył się bardzo szybko, to ty odpowiedziałeś że wcale tak nie było.- Tak naprawdę był to zdecydowany eufemizm, bo Artur odparł: „Daj spokój tato: szybko? Przecież wiesz, że kochałem ją już na długo przed tym jak zdecydowaliśmy się być razem.”- Czy…czy on wiedział?- Spytał niepewnie nie wiedząc właściwie czy chcę znać odpowiedź na to pytanie czy nie.- Od samego początku zdawał sobie sprawę, że ty coś do mnie czułeś?
- Chyba nie.  Zauważył to dopiero gdy wróciłem do Polski z wypadku. I to jak reagowałem na twoje odwiedziny. Wtedy spytał mnie wprost. A jakoś głupio wydawało mi się kłamać w tej kwestii, jeśli wiedziałem że na dyskrecję ojca mogę liczyć w stu procentach. Nawet względem mamy.
- Och.- Skwitowałam to tylko uspokojona.
- Tak: „och”.- Uśmiechnął się do mnie Artur znad kierownicy.- Nie musisz się bać: nie wie, że to wszystko zaczęło się dużo wcześniej. A przynajmniej z mojej strony. Jestem pewny, że w przeciwnym razie dałby mi wcześniej jakiś znak. Najpewniej kazał dać sobie z tobą spokój. Ale on wierzył, że całą tę historię z Alicją także na pewno nie miał o tym zielonego pojęcia. Chociaż…nawet jeśli by tak było to jestem pewny, że nigdy nie poruszy tego tematu.
Podczas podróży już więcej nie wracaliśmy do tego tematu. Dopiero zajeżdżając pod mój blok znów nawiązaliśmy rozmowę gdy stwierdziłam, że zaczynam być głodna. Artur skwitował to ze śmiechem mówiąc, że mogliśmy zostać jeszcze na kolacji u jego rodziców. Ale mnie wydawało się być to trochę nie na miejscu: w ciągu siedzieliśmy im na głowie od trzynastej. Teraz dochodziła dziewiętnasta. Oznajmiłam więc, że jeśli chce, to mogę przygotować nam coś do zjedzenia na szybko jeszcze u mnie w mieszkaniu jeszcze przed wyjazdem. Przystał na to bez wahania.
I tak pół godziny później siedziałam w kuchni słysząc zrzędzenie Artura dochodzące z pokoju obok, który zobowiązał się spakować resztę moich rzeczy. Wciąż byłam w szoku myśląc o sobie jak o jego żonie, ale dzięki takim sprawom udawało mi się do tego przyzwyczaić. W końcu już niedługo to zrzędzenie będzie dla mnie czymś zupełnie naturalnym. A może będzie wręcz odwrotnie? Może to ja przejmę od niego ten nawyk albo wybiję mu go z głowy?
Kolejne dwa kwadranse później siedzieliśmy przy wąziutkim stole zajadając się pyszną sałatką z makaronu i grillowanym kurczakiem. Nie najlepsza propozycja na kolację, wiem, ale teraz miałam gdzieś myśli o zdrowiu czy kaloriach. Zwłaszcza mając Artura przy swoim boku. Czasami śmiejąc się z czegoś co mi właśnie powiedział łapałam się na myśli, że to wydaje mi się być całkiem naturalne, a przecież tak nie powinno być. Przecież nawet nie planowałam tego ślubu: powinnam być więc zdenerwowana, roztrzęsiona i niepewna. Jak więc mogłam czuć coś podobnego do szczęścia? Przecież moje życie uczuciowe i zawodowe było w tej chwili kompletnym chaosem!
- Wiem, że mieliśmy inne plany.- Odezwał się w pewnej chwili Chojnacki nieświadomy moich aktualnych myśli.- Ale co ty na to byśmy zostali na noc u ciebie? Jakoś nie uśmiecha mi się wieczorna jazda do swojego domu pełnego twoich upchanych walizek i konieczności ich rozpakowywania.
- Hej, bez przesady: nie mam aż tak wielu rzeczy.
- Akurat.- Prychnął.- A to nawet nie była połowa. I pomyśleć, że wydawało mi się, że będę miał żonę bez pięćdziesięciu par butów.
- Nie mam pięćdziesięciu par butów.
- Ale przynajmniej połowę tego.- Poprawił się. Zajęłam się zjedzeniem ostatniego okruszka makaronu ze swojego talerza nie chcąc wdawać się w dyskusję. Bo rzeczywiście mogłam mieć jakieś dwadzieścia pięć par; a za nic nie przyznałabym mu racji.
- Okej, więc co chcesz teraz robić?- Spytałam po chwili czując rumieńce napływające mi do policzków. Miałam nadzieję, że nie uzna tego za dwuznaczną propozycję i ku mojej uldze tak się nie stało.
- Teraz? Chcę obejrzeć jakiś krwawy horror, wziąć prysznic i iść spać. Może mi nie uwierzysz, ale w ciągu ostatnich czterech dni przeżyłem tyle stresu, że muszę to jakoś odreagować.- Domyślałam się, co ma na myśli.
- Więc chodźmy już. Tak się składa, że Monika zostawiła u mnie w środę płytę z jakimś nowym kryminałem. Będziemy mogli go obejrzeć.

***
Choć początkowo uznałam to za ściemę okazało się, że Artur rzeczywiście jest bardzo zmęczony, bo choć nigdy mu się to nie zdarzyło to zasnął w trakcie seansu i to po zaledwie pół godzinie. Z głową na moich kolanach. Uśmiechnęłam się w momencie gdy zdałam sobie z tego sprawę wyłączając film. Potem bez słowa wpatrywałam się w jego uśpione oblicze wciąż nie mogąc uwierzyć, że od tej chwili jest zupełnie mój. Wahałam się czy pogładzić go po policzku na którym pojawił się już lekki zarost, ale ostatecznie nie uległam temu impulsowi. Nie chciałam go obudzić. Zasługiwał na odpoczynek po tym jak w ciągu ostatnich dni przygotowywał wszystkie formalności do naszego ślubu. Nie wspominając o tym ile się nacierpiał przeze mnie. Uznałam za zabawną myśl, że teraz chciałam mu to wynagrodzić. A przecież zaledwie kilka dni temu chciałam go wysłać na koniec świata by nigdy więcej nie widzieć. Teraz nie wyobrażałam sobie jak mogłam być taką kretynką. Artur był jaki był: nieidealny, chaotyczny, zabawny a nawet lekko kpiarski, ale przede wszystkim był mój. I mnie kochał. To chyba było najważniejsze.
Choć nie chciałam tego robić, wibrująca komórka zmusiła mnie do przesunięcia głowy mojego męża z własnych kolan. Ten ruch go obudził jeszcze zanim na dobre rozległ się dźwięk dzwonka. Wybąkałam ciche przepraszam, a potem zbliżyłam się do stolika by odebrać połączenie. Spodziewałam się, że to Monika znów zacznie żalić się na swój menopauzalny stan- w końcu dochodziła już dziewiąta i nikt inny raczej by do mnie nie dzwonił- ale ku mojemu zaskoczeniu to wcale nie była ona.
- Dobry wieczór pani Agato. Coś się stało, że dzwoni pani o tak później porze?
- Dobry wieczór? Coś się stało?- Powtórzyła, a jej głos pomimo odległości i zniekształcenia przez komórkę wydawał mi się być zimny i oschły.- To raczej ty powinnaś mi to powiedzieć.
- Nie bardzo rozumiem.- Mrugnęłam cicho zdezorientowana jej gniewem.
- Rozumiesz doskonale. Jak mogłaś? Ciało mojego syna jeszcze nie zastygło w grobie a ty z nim…z tym gałganem jak ci nie wstyd?- Dopiero teraz zrozumiałam. Najwyraźniej chodziło jej o mój ślub z Arturem. Pewnie dowiedziała się o tym od siostry. No cóż, nawet jeśli tak było to nie miałam zamiaru mieć pretensji do pani Grażyny: w końcu nie obligowałam jej do zachowania tajemnicy.
- Rozumiem, że chodzi o moje małżeństwo tak?
- Oczywiście, że o to. Chyba nie o gruszki rosnące na jabłoniach. Powiedz mi, że to nieprawda.- Dodała już mniej agresywnym tonem najwyraźniej doskonale wiedząc, że to co wie jest prawdą, ale niczym tonący chwytający się brzytwy nie potrafiąca się z nią pogodzić. Bo przecież moje wcześniejsze słowa wyraźnie sugerowały, iż po raz drugi zostałam mężatką. – Ewelinko?
- Przykro mi, ale to prawda. Dziś zostałam żoną Artura.- Przez chwilę sądziłam, że pani Jastrzębska bez słowa się rozłączyła, ale wcale tak nie było. W słuchawce usłyszałam tylko jak gwałtownie bierze powietrze.
- Nie wierzę, nie mogłaś…Matko boska, przecież on był jego kuzynem! I to jeszcze na dodatek totalnie zdegenerowanym! I wciąż taki jest. Na dodatek wiecznie pasożytuje na rodzicach i…
- Proszę, nie chcę tego słuchać.
- Ha, omamił cię, prawda? Wiedziałam, od początku wiedziałam: moje przypuszczenia co do ciebie były słuszne, ale potem dałam się zwieść twojemu pożal się Boże bólowi po śmierci świętej pamięci Mariusza. I uwierzyłam, że może byłaś coś warta. A właśnie teraz doskonale widać jak bardzo cierpisz po jego odejściu. I jak szybko się pocieszyłaś.
- Nie ma pani prawa tak mówić.- Oznajmiłam próbując zachować twardy ton głosu, ale z powodu nagromadzonych uczuć głos zaczął mnie zawodzić.- Kochałam pani syna.
- Gdyby tak było to wystarczyłoby coś więcej niż ładna buzia i gładkie maniery by cię zwieść. A jemu właśnie o to chodzi: przejmie firmę Mariusza, dzieło jego życia i będzie wiódł życie jak król bo właśni rodzice odkryli jaki z niego podły człowiek całkowicie się od niego odcinając.
- To co pani mówi to jakieś brednie.
- Dobrze wiesz, że nie. A Mariusz pewnie teraz przewraca się w grobie.
- Mariusz kochał mnie tak jak ja jego i jestem pewna że by mnie zrozumiał. Bo chciałby żebym była szczęśliwa z kimś innym skoro on musiał mnie opuścić. Tak samo jak ja chciałabym by do końca życia nie był pustelnikiem gdyby sytuacja się odwróciła.
- Gdybyś go kochała to nie wyszłabyś powtórnie za mąż. A teraz pewnie będziesz wiodła arkadyjskie życie za jego pieniądze z tym hultajem!
- Jak pani śmie?! Nie ma pani o niczym pojęcia ani o moim bólu, ani stracie a już na pewno nie…
- Nie rób z siebie ofiary, bo jedyną ofiarą jest tu mój biedny syn.
- Naprawdę? A po pani lamentach już myślałam że pani.
- Jak śmiesz tak do mnie mówić?
- A jak pani może mówić mi te okropne rzeczy?! Jak już mówiłam nie ma pani pojęcia co przeżywam i jak wielki ból nosiłam w sobie od wielu miesięcy.
- Na pewno nie z powodu mojego syna. Ale jeszcze popamiętasz. Bóg cię ukarze: ciebie i tego mojego diabolicznego siostrzeńca. Jeśli nie w tym życiu to w następnym.- Nie chcąc dłużej wysłuchiwać tych okropieństw jednym przyciskiem rozłączyłam połączenie. Chwilę później niemal podskoczyłam w miejscu czując delikatny dotyk dłoni na ramieniu.
- W porządku?- Spytał Artur patrząc mi z niepokojem w oczach a ja zastanawiałam się od jak dawna tu stoi i co dokładnie usłyszał. Niepewnie skinęłam głową.- Nie przejmuj się co gada ta wariatka. To było do przewidzenia.
- Wszystko słyszałeś?-Tym razem to on skinął głową.
- Wystarczająco. Ale jak mówiłem to wariatka, na dodatek zgorzkniała przez swą samotność i zdewociałość. Nie wiem co ci dokładnie powiedziała, ale jestem na sto procent pewny że nie było w tym ani grama racji. Słyszysz, Ewelina? Nie przejmuj się.
- Łatwo ci mówić. Ja…ja już sama nie wiem. Mam mętlik w głowie.- Ostatnie zdanie niemal wyszeptałam, bo tak mój głos nie brzmiał rozpaczliwie. I nie słychać było w nim szlochu.
- Ciii, kochanie, proszę. Nie płacz. Gdybym wiedział, że ta stara raszpla do ciebie zadzwoni to nie pozwoliłbym ci odebrać.
- Przecież to niczego by nie zmieniło. Ona i tak uważałaby tak jak uważa. Tyle, że ja bym o tym nie wiedziała.
- I to by mi na razie wystarczyło. Nie płacz już, nie przez nią: nie warto.
- Wiem, ale…ale co jeśli ona ma trochę racji? Może, może Mariuszowi to by się wcale nie spodobało? Może nie chciałby bym ja związała się z kimkolwiek i…
- Pogięło cię?! Serio w ciągu pięciu minut zdążyła ci zrobić aż takie pranie mózgu?! Sweterku, przecież w głębi serca wiesz że to nieprawda. Znałaś Mariusza jak własną kieszeń i intuicyjnie znasz również odpowiedź na to pytanie. Przecież nawet jej to powiedziałaś.
- Tylko się broniłam. Nie wiem czy wciąż tak uważam. To znaczy czy powinnam.
- Powinnaś. A teraz chodź tutaj. Nie mogę patrzeć na ciebie w takim stanie.- Artur delikatnie przyciągnął mnie do siebie mocno obejmując i dając się wypłakać. Nie wiem jak długo trwaliśmy w tej pozycji: ja płacząc ciszej lub głośniej, a on gładząc mnie od pleców po kark. Delikatnie też mnie kołysał w rytm jakiejś tylko dla niego słyszanej melodii. I w pewnej chwili rzeczywiście się rozluźniłam czując jak spływa na mnie spokój. I jak bardzo jestem wyczerpana. Może i płacz jednak trochę pomagał? W każdym razie w mojej obecnej sytuacji był jedynym możliwym wyjściem.
- Przepraszam.- Wyszeptałam jeszcze kilka minut później całkowicie już nad sobą panując.
- Ty? Mnie?
- Tak. Pewnie nie uwierzysz, ale nie tak wyobrażałam sobie naszą noc poślubną.
- Spoko, jeśli chcemy być bardziej drobiazgowi to ja pierwszy ją schrzaniłem. Gdybym nie usłyszał telefonu od tej starej raszpli to pewnie przespałbym jak niemowlak całą noc na twoich kolanach.- Wiedziałam, że Artur tylko stara się mnie rozbawić, ale mimo to i tak się roześmiałam. Jego taktyka była absolutnie skuteczna. – Czujesz się już lepiej?
- Tak, dziękuję ci.
- Nie musisz. Od dziś pocieszanie cię i obrona przed atakami ciotki jest moim psim obowiązkiem. Oprócz całej gamy innych zadań.
- Niby jakich?
- Za długo by je wyliczać.
- Możesz to robić podczas prysznica, ja pościelę nam w tym czasie łóżko.
- Dobra, super pomysł. Jesteś pewna, że nie chcesz zrobić tego pierwsza?
- Nie, dziś daję ci pierwszeństwo.
- W takim razie idę skorzystać póki jeszcze mogę.

***
Właściwie nie do końca rozumiem czym się kierowałam gdy kilka minut później Artur wrócił z łazienki. Po telefonie od byłej teściowej byłam wytrącona z równowagi, niepewna słuszności podjętej przeze mnie decyzji i przede wszystkim smutna. W dodatku nie potrafiłam przestać myśleć o Mariuszu. Irracjonalnie myślałam: co powiedziałby o moim zachowaniu gdyby jeszcze żył? Ignorowałam przy tym logikę tego pytania: przecież gdyby tak było najpewniej wcale nie musiałabym się nad tym zastanawiać.
Ale być może właśnie  o to chodziło: o to by przestać myśleć. O to by przekonać siebie, że podjęłam słuszną decyzję. O to by czułością i namiętnością przepędzić wszystkie moje obawy. Dlatego przywitałam Artura w pościeli całkiem naga. To też było dziwne: spałam z nim już kilkadziesiąt razy a teraz tym niewinnym gestem czułam się jakbym robiła coś strasznie nieprzyzwoitego. A zapewniam, że w naszym repertuarze znalazłoby się parę bardziej pikantnych szczególików.
Artur nie od razu zauważył co jest grane. Dopiero gdy cicho położył się do łóżka (widocznie uznał, że fakt iż zgasiłam światło świadczy o tym, że zasnęłam) a ja przytuliłam się do niego całym ciałem odpowiedział nie mniej gorącym uściskiem.
- Sądziłem, że już śpisz.
- A ja sądziłam, że w noc poślubną sen jest ostatnią rzeczą na jaką małżonkowie mają ochotę.- Raczej wyczułam niż zobaczyłam, że się uśmiecha. Potem poczułam jego ciepły oddech na swojej szyi jeszcze zanim jego usta dotarły do moich. Pocałował mnie z wielką słodyczą i czułością której teraz tak bardzo łaknęłam. – Tęskniłem za tobą. – Dodał zaraz potem.
- Ja za tobą też. Naprawdę myślałam, że wyjeżdżasz za granicę. Teraz wiem, że myślałam nieracjonalnie, ale wtedy…myśl że cię stracę była nie do zniesienia.
- Wydam ci się dużym egoistą gdy wyznam, że mnie to cieszy?
- Tak, ale to z kolei cieszy i mnie.- Tym razem to ja go pocałowałam jednocześnie dłońmi wodząc od jego szyi poprzez plecy docierając aż do półkoli pośladków. Potem poczułam jak jego ciało powoli „budzi się” do życia. Świadczyły o tym jego dłonie, które pewnym ruchem zmierzały najpierw w kierunku moich piersi, a potem dołu brzucha. I usta, które coraz zachłanniej i natarczywiej stawiały żądania moim wargom. Nie wspominając o języku, którego manipulacje przyprawiały mnie o szybsze bicie serca i coraz większe podniecenie. Nie mogłam powstrzymać się od cichych jęków i westchnień. Nie mogłam zrozumieć dlaczego, ale tym razem czułam się w tym zupełnie inaczej. Czułam, że Artur wypełnia mnie dużo głębiej; czułam że odbieram rozkosz dużo bardziej intensywniej, że nasze ciała pasują do siebie jeszcze lepiej niż do tej pory. Ale przede wszystkim czułam się szczęśliwa. I spełniona. Ciemne chmury zostały chwilowo przepędzone na cztery strony świata. Nawet gdy Artur kilka minut później wyszeptał mi do ucha:
- Kocham cię.- Wtedy po prostu pocałowałam go mocno w usta dziękując za jego miłość i wytrwałość, którą dopiero teraz nauczyłam się doceniać. I choć chyba oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że z mojej strony na odwzajemnienie mu się tym samym jest jeszcze za wcześniej, to jednak jesteśmy na dobrej drodze.
- Nie musisz czuć się winna, że na razie nie czujesz jeszcze tego samego.- Mówi zaraz potem jednocześnie gładząc dłonią mój policzek.- Ale w takich chwilach po prostu nie mogę się powstrzymać; nawet nie wiesz ile razy wcześniej z trudem tłumiłem te słowa tak by cię nie przestraszyć.- Nie wiem co powiedzieć, więc po prostu mocno się w niego wtulam. No bo jak jego wyznanie może mi jednocześnie sprawiać przyjemność i ból? Ale mimo wszystko cieszę się, że jest przy mnie. Cieszę się, że w końcu możemy być razem.
***
Gdy się obudziłam, Słońce ledwo wzeszło, więc aby nie obudzić Artura ostrożnie odchyliłam kołdrę i wstałam z łóżka. Bardzo chciało mi się pić. Równie cicho włożyłam na siebie dość krótki szlafrok leżący obok na krześle i poszłam do kuchni. Odkręciłam wodę i upiłam kilka łyków prosto z butelki. Wspominałam moment w którym kochaliśmy się z Chojnackim po raz drugi i zastanawiałam się nad tym co powiedziałby na powtórkę dzisiejszego ranka. Uśmiechnęłam się do swoich erotycznych myśli. Chyba serio przez Artura stanowczo zbyt często myślałam tylko o seksie. Zwłaszcza po ponad tygodniu przerwy.
Na szczęście przed grzmiącym głosem sumienia uratował mnie dzwonek do drzwi. Marszcząc z konsternacji czoło zaczęłam się zastanawiać kto też może dobijać się do mnie po piątej rano. A już ostro zdziwiłam słysząc przekręcany zamek w drzwiach. Przecież tylko ja miałam klucz do tego mieszkania! Kto więc mógł uzyskać drugi egzemplarz…?
Pełna niepokoju  i obaw zawahałam się czy aby nie wrócić do sypialni i nie obudzić męża. A co jeśli to jakiś złodziej? Ale z drugiej strony nie chciałam wyjść na jakąś paranoiczkę. Może to był właściciel tego mieszkania który w odpowiedzi na moją SMS-ową wiadomość zdecydował się twarzą w twarz omówić szczegóły rozwiązania umowy? Tyle że czemu aż tak rano i bez uzgodnienia tego wcześniej ze mną?
Wciąż zdezorientowana czekałam w kuchni jak idiotka na niespodziewanego gościa. Mimo wszystko nauczona licznymi horrorami chwyciłam pierwszy z brzegu leżący na kredensie nóż. Potem ukryłam go za sobą. Ale na widok osoby, która właśnie pojawiła się w progu kuchni z hukiem wypadł mi z rąk.
- Witaj kochanie.- Jak gdyby nigdy nic zwrócił się do mnie mój mąż. Tyle, że to wcale nie był Artur. To był mój pierwszy mąż, Mariusz. Pragnąc upewnić się, że to nie omamy wzrokowe zamknęłam na moment oczy. Ale nie: on wciąż stał kilka kroków przede mną. Wciąż z tym samym ledwie dostrzegalnym uśmiechem na twarzy, szczerym spojrzeniem i jakimś dostojeństwem w postawie. Miał na sobie jeden z tych swoich garniturów, które dla mnie zawsze wydawały się takie same. Poczułam jak nogi uginają się przede mną ze strachu a w głowie pojawia masa pytań, które znalazły ujście tylko w chaotycznych dwóch słowach:
- Jak? Skąd…?
- To długa historia którą opowiem ci trochę później. Na razie chcę tylko na ciebie patrzeć. Nie przywitasz się ze mną?- W jego słowach brzmiała lekka nagana która podziałała na mnie tak jakby wymierzył mi policzek. O Boże, przecież w pokoju obok leżał goły Artur! Przecież wyszłam za niego wczoraj za mąż i spędziłam z nim ostatnią noc! A Mariusz? Przecież on nie żyje, powtarzałam sobie w myślach choć przed oczami miałam jawne zaprzeczenie tej tezy. Ale widziałam jego ciało: wyniki badań, rozmawiałam z lekarzami. Na Boga, przecież byłam świadkiem jak trumna z nim ląduje trzy metry pod ziemią. Czemu więc stoi obok mnie?- Ewelina?
- Nie podchodź bliżej.-Zażądałam czując jak ogarnia mnie panika. Starałam się ją pokonać myśląc racjonalnie. To po prostu nie może być Mariusz, nie może.- Ty nie żyjesz.- Mrugnęłam cicho bardziej do siebie niż do niego.- Nie żyjesz.
- Jak widzisz to nieprawda.- Odpowiedział mi i wydawał się przy tym lekko rozbawiony. Jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że właśnie zawalił mi się świat. Jakby zniknął nie na prawie trzy lata, ale trzy godziny.- Żyję i wróciłem do ciebie.- Dodał robiąc kolejny krok w moją stronę.
- Nie zbliżaj się.- Powtórzyłam uparcie czując strach i kompletny chaos w głowie. Na Boga przecież powinnam kochać tego człowieka a zachowywałam się jakby był psychopatycznym mordercą. Myśl racjonalnie, Ewelina myśl racjonalnie, mówiłam sobie w myślach jak mantrę. A najbardziej racjonalną rzeczą, którą powinnam zrobić było oddalenie się od śpiącego Chojnackiego. Musiałam go chronić.
- O co chodzi, kochanie? Chyba się mnie nie boisz? Przepraszam, wiem że to dla ciebie szok gdy sądzisz że ktoś kogo kochasz jest martwy a potem nagle staje w twoim progu jak gdyby nigdy nic, ale to nie mogło odbyć się inaczej. Poza tym pragnąłem cię zobaczyć, Po tak długim czasie każda sekunda zdaje się być godziną.
- Sweterku, gdzie jesteś?- Jezu, dlaczego on musiał się obudzić akurat teraz?!- Sweterku?- Widziałam na twarzy Mariusza zdziwienie i zaciekawienie. Jeszcze nie złość. Co ja mówię: jeszcze? On nigdy by się na mnie nie złościł, nie tak jak Artur. Pewnie nawet nie podejrzewał mnie o to bym mogła związać się z innym mężczyzną. Dlatego w jego następnym pytaniu wcale nie było słychać wyrzutu.
- Kto tam jest? Kto jest w twojej sypialni?
- Mariusz to…- Zacięłam się oblizując zaschnięte wargi językiem.
- Odpowiedz Ewelina. Zadałem ci pytanie: kto tam jest?-Tym razem jego głos brzmiał dużo stanowczej. Potem podszedł do mnie jeszcze bliżej, złapał za ramiona i…
Dokładnie w tej chwili się obudziłam: tym razem naprawdę. Wstrząśnięta czując jak pot spływa mi po czole odruchowo wytarłam go dłonią. Spazmatycznie łapiąc powietrze spojrzałam na śpiącego Artura. To tylko sen, powtórzyłam sobie kilkakrotnie, ale i tak nie potrafiłam do końca pozbyć się lęku i strachu. To było tak realistyczne, że nawet na widok szlafroka który leżał na krześle obok a który wciągnęłam po przebudzeniu w swoim śnie (a raczej koszmarze) wzdrygnęłam się odruchowo. I nie mogłam zmusić się by go teraz założyć.
Czując, że muszę wstać i iść do łazienki delikatnie odchyliłam kołdrę. Może to było głupie, ale nie chcąc powtarzać schematu jaki towarzyszył w moim śnie poszłam do łazienki całkiem naga. Dopiero po obmyciu twarzy wróciłam do sypialni i założyłam swój szlafrok. A potem wciąż zdruzgotana weszłam do niewielkiego salonu. Tam bez przeszkód zapaliłam światło niczym w transie siadając na sofie. Zaczęłam wpatrywać się w niewielką plamkę na ścianie. Wciąż byłam w szoku.
Chyba najgorszy był ten realizm: detale które towarzyszyły tym sennym majakom i cała moja postawa oraz ta sytuacja wzbudzała we mnie drgawki. Drgawki, których przyczyną była refleksja nad pytaniem: co bym zrobiła gdyby rzeczywiście Mariusz wrócił?
Oczywiście teraz na trzeźwo rozum podpowiadał, że jest to po prostu niemożliwe, ale chodziło przecież o fakt. Fakt, na który uwagę zwrócił mi już wcześniej Artur, a który ja wyraźnie zlekceważyłam. A nawet więcej: zrozumiałam coś bardzo ważnego. Coś co uświadomił mi właśnie niedawno przeżyty koszmar i moje własne w nim zachowanie.
Moim pierwszym odruchem była chęć ochrony Artura.
A na widok Mariusza nie poczułam radości z powodu tego iż wciąż żył, ale strach i obawę przed nieznanym.
Poczułam też ból na myśl o tym, że teraz między mną i Chojnackim wszystko skończone.

Wyobraź sobie, że cała ta sytuacja to jedna wielka maskarada. Że on wciąż żyje tylko był w śpiączce, ale nikt ci o tym nie powiedział.  Kogo byś wybrała? Mnie czy jego?

Czując łzy spływające mi po twarzy jak wariatka wstałam z kanapy powtórnie kierując się do swojej sypialni. I choć nie zapalałam światła doskonale mogłam wyczuć dłonią duży album ze zdjęciami. Jedyny jaki pozostał mi po Mariuszu. Drżącymi palcami zaczęłam oglądać poszczególne zdjęcia wciąż  nie mogąc uwierzyć w to co powtarzał mi umysł. W to, że skłamałam nawet nie będąc tego świadomym. Do cholery powiedziałam mu wtedy, że wybrałabym Mariusza, ale to nie była prawda.
Bo zrozumiałam, że gdybym to teraz miała podjąć decyzję co do mężczyzny mojego życia to byłby nim właśnie Artur. Pięć lat temu byłby to Mariusz, ale teraz moje serce należało do Chojnackiego. I nie chodziło tu wcale o to, że odkryłam iż to co czułam do Mariusza nie było miłością. Wręcz przeciwnie: było nią i to wielką, ale teraz zakochałam się raz jeszcze równie mocno i głęboko jak za pierwszym razem choć w zupełnie odmienny sposób.  Bo nagle zrozumiałam o co tak naprawdę chodziło Arturowi gdy pytał mnie kogo bym wybrała gdyby nagle okazało się, że Mariusz żyje. On wcale nie chciał mnie zmusić do zapomnienia o zmarłym mężu i przyznania iż nigdy tak naprawdę nie darzyłam go miłością. Wręcz przeciwnie: chciał mi pokazać że tak było. Ale że z nim może być podobnie jeśli tylko potrafię przestać żyć przeszłością. No i oczywiście jeśli jego podejrzenia co do miłości do niego która miałaby szansę rozkwitnąć jeśli jej na to pozwolę okazałyby się prawdą. Bo gdyby jednak łączył mnie z Arturem tylko przelotny romans to z pewnością bez wahania wybrałabym Mariusza. Ale gdybym jednak pokochała go później (po śmierci Jastrzębskiego) oznaczałoby to, że moje uczucie jest szczere. Bo potrafiłam zakochać się po raz drugi, więc pewnie i trzeci, czwarty, dziesiąty a może nawet setny. A jeśli to nie byłoby tylko powierzchowne zauroczenie, ale najprawdziwsza miłość chcąc pozostać w zgodzie z własnym sercem zostałabym z tym ostatnim partnerem. Czyli w moim przypadku Arturem.
Irracjonalnie się roześmiałam jednocześnie wciąż czując jak łzy spływają mi z oczu. Nie miałam pojęcia co wywołało mój sen: najpewniej był to telefon od matki Mariusza, który miał mnie wyprowadzić z równowagi, ale okazał się być lepszy niż najlepsze katharsis. I który sprawił, że nawet tuż przed tym jak zaczęłam kochać się z Chojnackim myślałam właśnie o pierwszym mężu. Liczyło się tylko to, że odkryłam iż kocham Artura i chcę z nim być mimo wszystko. O dziwo byłam pewna, że gdzieś tam na górze Mariusz bije mi brawo za to, że w końcu doszłam do ładu ze swoimi uczuciami. Dlatego chcąc do reszty uporać się z przeszłością wyjęłam jedno ze zdjęć zmarłego męża składając na jego podobiźnie mokry od łez pocałunek. I zrobiłam to o co prosił mnie Artur już dawno temu: ostatecznie pożegnałam się z przeszłością.
- Kocham cię.- Wyszeptałam zaraz potem w stronę fotografii z podobizną zmarłego męża, choć wiedziałam że on (gdziekolwiek i pod jakąkolwiek postacią jest) dobrze zdaje sobie z tego sprawę. Że doskonale wie, iż w moim sercu ta miłość zawsze będzie głęboko schowana w najgłębszej szufladzie świadomości, której nikt nigdy nie usunie, bo zwyczajnie jest to niemożliwe. Ale jednocześnie wie również, że obecnie całą resztę zajmuje miłość do Artura. Prawdziwa miłość, którą mogę mu wyznać bez wyrzutów sumienia czy naginania prawdy. Bo po prostu od teraz czułam ją w sobie. I pozwoliłam jej dojść do głosu.
- Ale byłem głupi.- Cichy męski głos, który rozległ się gdzieś niedaleko mnie całkowicie mnie zaskoczył. Zdezorientowana podniosłam głowę zdając sobie sprawę, że jego właścicielem był Artur. I który teraz morderczym wzrokiem wpatrywał się na porozrzucane przeze mnie na całym dywanie zdjęcia Mariusza. Szybko podniosłam się  z klęczek zdając sobie sprawę jak to może dla niego wyglądać: że po nocy pełnej namiętności i czułości mam wyrzuty sumienia wobec tego co zrobiłam.
- Artur, to nie tak.- Wiedziałam, że tym banalnym zdaniem tylko go rozwścieczę, ale nie znalazłam innego zdania do wstępu. Dlatego trochę zirytowało mnie to, że nie pozwolił mi dodać nic więcej tylko wrócił do sypialni. Pewnie miał zamiar się na mnie boczyć, pomyślałam. Jednocześnie jednak wiedziałam, że to co mu powiem zjednoczy nas ostatecznie. – Artur? Możesz tu przyjść? Chcę z tobą porozmawiać.- Odczekałam chwilę, a potem zdając sobie sprawę, że postanowił mnie ignorować zrobiłam krok w stronę sypialni. Drugiego nie zrobiłam, bo Chojnacki właśnie wychodził. Tyle, że miał na sobie niedopięte jeszcze spodnie i rozpiętą koszulkę a w dłoni trzymał kluczyki. To nie zwiastowało niczego dobrego.- Artur, co ty robisz? Artur do cholery zadałam ci pytanie.
- Zejdź mi z drogi.
-Artur, proszę pozwól mi wyjaśnić. Wiem, że jesteś wściekły, bo to co widziałeś nie wyglądało najlepiej, ale to nie było tak jak myślisz.
- Nie ma potrzeby niczego wyjaśniać. Chyba że tego jakim byłem osłem i głupkiem wierząc, że ty i ja możemy coś razem zbudować. Ale pomyliłem się. Znów pozwoliłem dość do głosu beznadziejnej nadziei.
- O czym ty mówisz?
- To koniec, nie będę już z tobą walczył ani do niczego cię przymuszał. Nie będę żądał byś pogodziła się z przeszłością o której nie jesteś w stanie zapomnieć. Nie będę błagał byś nie myślała o mężu którego kochałaś. A już tym bardziej nie będę dłużej łudził się, że możesz pokochać mnie. To jest walka z wiatrakami.
- Artur możesz mnie w końcu wysłuchać?!
- Nie, nie mogę. Słuchałem już dużo razy, za dużo. Pozwalałem się mamić obietnicami, słowami „może” albo „postaram się”. Ale ty wcale się nie starasz do diabła. A jeśli to robisz to zbyt mało! Ja…ja mam już tego dość. Nie mam siły by dłużej patrzeć na ciebie wiedząc, że masz mnie gdzieś, że wciąż kochasz jego.
- Nie kocham teraz jego.
- Przecież mówiłaś to nawet do jego fotografii! A jak mam walczyć z duchem?
- Artur, proszę…
- Nie, Ewelina, już dość. To mnie wykończy. Wiem, że z powodu tego jaki byłem w przeszłości mogłaś uważać mnie za faceta bez uczuć, ale paradoksalnie tak nie jest. Dlatego twoja obojętność rani mnie dużo bardziej. Nie mogę więc dłużej czekać na to aż do reszty mnie zabije, nie jestem masochistą czerpiącym przyjemność z tego bólu. A skoro nawet nasze małżeństwo ani trochę nam nie pomogło, to nic już nie pomoże. Ale spokojnie, jestem pewny, że uda nam się to jakoś odkręcić.
- Co ty chcesz odkręcać? Artur? Artur, nie zachowuj się jak dziecko! Gdzie ty idziesz? Artur?!- Wkurzona i zasmucona reakcją Chojnackiego wybiegłam za nim na klatkę. Dopiero tam zorientowałam się, że mam na sobie tylko szlafrok. Pełna irytacji wróciłam do mieszkania pospiesznie zakładając na siebie wczorajsze ubranie. Potem wzięłam kluczyki do swojego samochodu kierując się do jego mieszkania. W drodze próbowałam wykręcić jego numer, ale tak jak się spodziewałam wyłączył komórkę. Przeklęty osioł nie dał mi nawet dość do słowa, wyzywałam go w myślach jednocześnie wiedząc że miał trochę racji. Ale musiał stawiać sprawę na ostrzu noża? Przecież nie dał mi dość do głosu!
Dojeżdżając do jego mieszkania szybko wysiadłam kierując się do odpowiednich drzwi. Ale Artur nie odpuszczał, bo zupełnie ignorował moje dzwonienie. Zainteresowałam tym tylko sąsiada, który mimo podeszłego wieku był życzliwym staruszkiem. Dlatego teraz zamiast wyskoczyć do mnie z pretensjami grzecznie spytał o co chodzi. Gdy w kilku zwięzłych zdaniach wyjaśniłam mu, że szukam Artura odparł mi:
- Nikt nie pojawił się tu w ciągu ostatniej godziny.
- Jest pan pewny?
- Tak, na pewno. Po operacji na zmianę pogody mam problemy ze snem w nocy, więc zacząłem prowadzić nocny tryb życia. I klnę się na wszystko, że nikogo tam nie ma. W przeciwnym razie bym usłyszał.
- W takim razie dzięki za informację.- Odpowiedziałam rozczarowana przepraszając go za hałas. Jakby nie było jeszcze kilka godzin temu byłam przekonana, że skoro zamierzam zamieszkać z Arturem to będzie moim sąsiadem, więc powinnam budować z nim pozytywne relacje. Ciekawe tylko czy to jeszcze aktualne. Potem wróciłam do własnego auta zastanawiając się gdzie też może być Artur. Postanowiłam też spróbować nawiązać telefoniczny kontakt zanim odjadę z powrotem do siebie, ale i ta droga okazała się być nieskuteczna. W końcu po godzinie oczekiwania dałam za wygraną przekonując samą siebie, że może Chojnacki już ochłonął i czeka na mnie przed moim blokiem gotowy przeprosić. Tyle, że niestety nikogo tam nie było. Nie mając pojęcia co mogę zrobić przesiedziałam kilkadziesiąt ostatnich minut na kuchennym krześle. Miałam tylko nadzieję, że on nie zrobi nic głupiego. Jeszcze by tego brakowało, gdyby poszedł do baru poznał jakąś przygodną panienkę i w ramach zemsty lub terapii się z nią przespał. Boże, tego bym chyba nie zniosła. Zazdrość opanowała każdą komórkę mojego ciała a przed oczami miałam czerwone plamy. Z wielkim trudem zmusiłam się do spokoju, a potem wysłania Chojnackiemu wiadomości SMS-owej. Wiedząc, że nie mam szansy z nim porozmawiać postanowiłam wyznać w niej niedawno odkrytą prawdę.

Wróć do domu, potrzebuję cię. Dzisiaj ostatecznie udało mi się pożegnać z przeszłością i Mariuszem i właśnie tego byłeś świadkiem. Zrozumiałam, że cię naprawdę kocham. Proszę, przyjść.”

Szkoda tylko, że Artur w żaden sposób nie zareagował na tę wiadomość. Mimo to wciąż nie przestawałam próbować do niego dzwonić. Około godziny czwartej rano zaczęłam się niepokoić. Byłam zmęczona, ale jednocześnie nie mogłam zasnąć. Zwłaszcza, że do mojej głowy zaczęły wkradać się niepożądane myśli. Przypomniałam sobie jak po kłótni ze zmarłym męzem Mariusz w ten sam sposób opuścił nasze mieszkanie. I jak to się potem skończyło. Wiedziałam, że ostatecznie Jastrzębskiego nie zabił żaden wypadek, ale krwiak w mózgu, ale chwilowo z mojej świadomości te informacja całkowicie uciekła. Próbowałam jeszcze jakoś uspokoić swoje szaleńcze rojenia, ale w mojej głowie zaczęły pojawiać się coraz to gorsze wizje zmasakrowanego ciała Artura po wypadku samochodowym o którym dowiem się za kilka godzin. A co jeśli naprawdę coś mu się stało? Jeśli teraz operują go w szpitalu, a ja nie mam o tym pojęcia? Co jeśli on umiera? Jeśli już nigdy go nie zobaczę? Irracjonalnie najgorszą myślą byłaby świadomość, że zmarł nie wiedząc jak bardzo go kocham.
W moim gardle szloch który stopniowo narastał znalazł ujście. Zaczęłam płakać nad swoją własną głupotą i jego porywczością. Znów chwyciłam za komórkę nadaremnie wyczekując w niej sygnału. Ale tak jak i za poprzednimi razami nikt nie odebrał. By się jakoś uspokoić weszłam do łazienki opłukać twarz w zimnej wodzie. Trochę mi to pomogło. Dzięki temu byłam w stanie racjonalnie myśleć. Od czasu zniknięcia Artura minęły dwie godziny: najpewniej zły jeździł po mieście bez celu wiedząc, że jeśli od razu wróci do swojego mieszkania będę tam na niego czekać. Do tej pory mógł uznać, że mu odpuściłam. Dlatego postanowiłam powtórnie tam jechać. Będąc już na zewnątrz we własnym samochodzie tuż przed odpaleniem silnika usłyszałam wibrację komórki. Z nadzieją w oczach szybko za nią chwyciłam, ale ku mojemu rozczarowaniu połączenie nie pochodziło od Artura. Już miałam odruchowo je rozłączyć, bo jakoś nie miałam ochoty na rozmowę z Moniką, ale przez pomyłkę (a raczej dzięki opatrzności Bożej jak ją potem nazywałam) pomyliłam przyciski.
- Ewelina możesz mi powiedzieć co jest do cholery grane?- Spytała prosto z mostu moja szwagierka.- Od ponad półtorej godziny pijany Artur siedzi u mnie w domu plotąc jakieś nonsensy o jakimś  ślubie i…
- Artur jest u ciebie w domu?- Przerwałam jej nagle się ożywiając.
- Przecież mówię. Schlał się jak świnia i prawie padł na moją kanapę, więc nie mogłam nic z niego wydusić. Bredził tylko coś o jakimś swetrze który go nie kocha, swoim niby ślubie i ostatecznym końcem utraty złudzeń. Pomyślałam więc, że dam mu spokój. Dopiero niedawno się znów ocknął i był bardziej przytomny. Ale wciąż nie wyjaśnił o co chodzi. Tyle, że podczas pijackiego snu kilkakrotnie wymienił twoje imię, więc pomyślałam że może będziesz coś wiedziała. Pokłócił się z tobą o Alicję?
- Monika, daj mi dziesięć minut. Zaraz u ciebie będę.
- Nie musisz, powiedz mi tylko co jest grane. Mam nadzieję, że nie ożenił się z tą naciągaczką co?!- Pozostawiłam to pytanie bez odpowiedzi i po raz pierwszy od ponad dwóch godzin pozwoliłam sobie na uśmiech. Liczyło się tylko to, że był bezpieczny.

***
Do Moniki dotarłam po czasie trochę dłuższym niż dziesięć minut, ale i tak pędziłam po budzących się do życia ulicach na złamanie karku. Gdy weszłam do jej mieszkania zauważyłam kątem oka, że Artur wyglądając na trochę zamroczonego siedzi na krześle w pokoju z kubkiem kawy w dłoni patrząc uparcie na blat stolika. Na pewno nie wyglądał na takiego co schlał się jak świnia, więc pewnie trochę wytrzeźwiał. Jeśli już to był wręcz zbyt spokojny, ale za chwilę Monia wyjaśniła mi dlaczego.
- Nie powiedziałam mu, że przyjedziesz.- Szepnęła gdy jeszcze stałyśmy w korytarzu.- Na dźwięk twojego imienia po prostu dostawał furii. Czym go tak wkurzyłaś?
- Obiecuję ci wszystko wyjaśnić, ale nie teraz. Teraz muszę porozmawiać tylko z nim.
- No dobrze, ale jakieś wyjaśnienie mi się należy, prawda? Nawet bardzo krótkie?
- Monia, przepraszam. Dasz nam kilka minut?
- Ha, mam was zostawić samych? Mowy nie ma. Zacznie wrzeszczeć jak godzinę temu i sąsiedzi złożą na mnie skargę.
- Monika…
- Do diabła co ona tu robi?!- Wrzasnął Artur najwyraźniej dostrzegając mnie przez otwarte drzwi. Jastrzębska posłała mi wymowny uśmieszek mówiący: a nie mówiłam? A ja zmieniłam zdanie: może i nie wyglądał na pijanego, ale trzeźwy na pewno też nie był.
- Przyjechałam by z tobą porozmawiać.- Odpowiedziałam mu zbliżając się do niego. Udałam, że nie zauważam jego przeszywającego spojrzenia.
- Nie mamy o czym. Każ jej wyjść, Monia.
- Nie, dopóki nie dowiem się co jest grane.- Odparła tamta.
- Nic, co mogłoby cię zainteresować.- Warknął jej w odpowiedzi Artur.
- A ja myślę, że wręcz przeciwnie.- Powiedziałam.- Wczoraj zrobiliśmy z Arturem coś co pośrednio cię dotyczy.
- Jeśli mówisz o tej głupocie to nie trudź się. I tak zamierzam to wszystko odkręcić.
- Co chcesz odkręcić: małżeństwo? Nie sądzę by twój znajomy z urzędu stanu cywilnego miał aż takie możliwości.
- Co ty usiłujesz powiedzieć Ewelina?- Spytała Monika.
- Tylko tyle, że wczoraj wzięliśmy z Arturem ślub…
- …który okazał się być straszliwą pomyłką.- Dokończył.
- To ty tak uważasz.- Parsknęłam coraz bardziej wściekła.
- Jezu, Artur. To prawda?!- Krzyknęła rozemocjonowana Monia, ale chyba oboje z Chojnackim postanowiliśmy to na razie ignorować.
- I to skreślasz je tylko na podstawie swoich pieprzonych rojeń i kompleksów.- Dokończyłam.
- Ja mam kompleksy?- Żachnął się.- Ja?
- Tak, ty. Bo nie potrafisz mi zaufać. I nie wierzysz, że mi na tobie zależy, bo czujesz się gorszy od Mariusza.
- Nie wierzę, bo wiem, że tak wcale nie jest.
- Hej, czy ktoś mi w końcu wyjaśni co jest….- Zaczęła znów Monia, ale znów ją z Arturem zignorowaliśmy.
- Mylisz się i gdybyś do cholery dał mi dwie godziny temu dojść do słowa przekonałbyś się jaka jest prawda. Ale nie, ty przecież zawsze wszystko wiesz lepiej.
- Tak? A niby jaka jest?- Spytał ironicznie.
- Taka, że dziś w końcu zrozumiałam co czuję i postanowiłam zastosować się do twoich rad. I że cię kocham.
- Mylisz seks z miłością.
- Nie jestem naiwną nastolatką żeby to robić. Wiem co znaczą oba te pojęcia. I wiem też, że miałeś rację. Nie pozwalałam odejść Mariuszowi. Wciąż bałam się być szczęśliwa obawiając się, że znów mogę się sparzyć i że nikt tak naprawdę nie będzie w stanie mnie uszczęśliwić bo nie dorówna mojemu zmarłemu mężowi. Zamknęłam się w swojej skorupie głucha na wszystko: na słowa, własne uczucia i głos sumienia, bo tak było mi łatwiej. Ale teraz już wiem, że tak nie można. Bo mimo tych blokad udało ci się je pokonać i rozwalić.
- Piękna przemowa i słowa. Szkoda tylko, że mówisz to co wydaje ci się, że chcę usłyszeć.
- Wcale nie: mówię to co podpowiada mi serce. A w tej chwili krzyczy, że cię kocha. Pamiętasz jak kiedyś spytałeś mnie kogo bym wybrała? No gdyby okazało się że Mariusz nie umarł? Wtedy nie rozumiałam o co ci chodzi, ale teraz już tak. Śniło mi się, że…że tak się stało i dzięki temu zrozumiałam, że gdyby Mariusz nadal żył to teraz wybrałabym właśnie ciebie. I tak, mówię to przy twojej kuzynce a mojej szwagierce która może mnie za to znienawidzić, ale taka jest prawda i nic na nią nie poradzę. Bo cię kocham. I jego też kochałam, ale to należy już do przeszłości choć zrozumienie tego zajęło mi wiele czasu, a wiesz dlaczego? Bo stale was porównywałam: próbowałam na siłę zamknąć miłość w jakiejś głupiej formie nadając jej etykiety i rozpatrując ją w formie jakichś banalnych pytań. A miłość wcale nie jest jakąś rzeczą która ma swój kształt. Miłość może być czym chce i pewnie dla każdego jest czymś innym. Przy Mariuszu było to głębokie uczucie spokoju i bezpieczeństwa które ogarniało całe moje wnętrze gdy tylko znajdował się obok mnie. Jego delikatny uśmiech, czułe słowa świadomość, że jest tam gdzie sądzę że jest. Wewnętrzna pewność, że mnie kocha i mogę całkowicie mu ufać. I że nigdy nie przestanie tego robić. Z tobą…z tobą nigdy nie czuję się bezpieczna; mam na myśli moje zmysły, które wprost szaleją na twój widok. Każde spotkanie przynosi niespodziankę, każde słowo czy gest wciąż mnie zaskakuje, każda pieszczota jest inna sprawiając, że czuję się jakbym doświadczała jej pierwszy raz. I gdy na ciebie patrzę wcale nie czuję spokoju, ale ogień; mam ochotę śmiać się i krzyczeć jednocześnie. Jesteś pozytywnym chaosem, którego potrzebuję tak jak potrzebuję również oazy stagnacji jaką przynosił mi Mariusz. Ty…ty jesteś jak wspinaczka górska i niezaplanowana wycieczka które uwielbiam a on był jak niesamowita książka: dająca pożywkę moim zmysłom i wyobraźni, pełna przygód choć bez realnego ryzyka. Obie te formy rozrywki kocham i będę kochała; obie są dla mnie ważne. Ale teraz mogę mieć tylko jedną. I wcale nie wybieram cię właśnie dlatego, że skoro on już nie żyje jesteś na drugim miejscu. Bo to miłość do ciebie wypełnia mi duszę.- Powiedziałam czując jak łzy zaczynają pojawiać się w moich oczach z powodu bolesnej, choć równie prawdziwej myśli, która sklarowała się w mej głowie. Ale musiałam ją wypowiedzieć.- I bardzo boli mnie to, że kiedyś postrzegałam cię jako płytkiego lowelasa, bez krzty odpowiedzialności i głębszych uczuć. A także świadomość, że wiedząc o tobie to wszystko co wiem teraz wybrałabym jednak ciebie, choć przecież Mariusza też kochałam. – Wykrztusiłam z trudem pozwalając płynąć łzom. Potem spuściłam głowę by się uspokoić.
- Chodź tu.- Usłyszałam kilka chwil później jego cichy głos. Wtedy uniosłam głowę widząc na jego twarzy lekki uśmiech, a w oczach podejrzane błyszczenie. Ale gdy zaczął się do mnie zbliżyć wyciągając ramiona przed siebie przypomniałam sobie jeszcze o czymś.
- O nie, zarzuciłeś mi że mówię ci to co chcesz usłyszeć? To teraz posłuchać, uparty ośle.
- Ośle?
- Tak, ośle. I kretynie. I durniu. I dupku.
- Sweterku, kochanie wiem że pochopnie cię…
- Nie przerywaj mi jak mówię okej?
- Okeej.- Roześmiał się czym jeszcze bardziej mnie rozwścieczył. Może to dlatego zbliżyłam się do niego, a potem z całej siły uderzyłam w ramię. Chyba z zaskoczenia lekko zatoczył się do tyłu. Potem wymierzyłam w niego oskarżycielko palec.- Hej, a to za co?
- Za co? Zostawiłeś mnie w  nocy samą nie dając szansy nic wyjaśnić i jeszcze pytasz za co? Wiesz co przez ciebie przeżywałam? Wiesz jak bardzo bałam się, że coś mogło ci się stać? Mariusz…w dniu tamtego wypadku też się pokłóciliśmy a kilka godzin później on już nie żył. Bałam się, że też mogło ci się to stać. I nie waż się teraz roześmiać, bo w tej chwili jestem w takim nastroju, że mogę złamać ci kark.
- Przecież mnie kochasz.
- Tak, i zgadzam się z osobą która powiedziała że od miłości do nienawiści jest tylko cienka granica. Jestem krwiożerczą kobietą. I lepiej żebyś to sobie zapamiętał nie traktując mnie nigdy w taki sposób, jasne?
- Jasne, a teraz chodź tutaj moja krwiożercza kobieto.- Choć złość jeszcze nie całkiem mi przeszła, pozwoliłam mu się objąć z ulgą wdychając jego zapach. Nawet jeśli wyczuwałam w nim domieszkę alkoholu.
- Śmiej się z tego, ale nie będzie ci do śmiechu kiedy tylko przyłapię cię na flirtowaniu z inną albo zdradzie. Od tej pory koniec z innymi panienkami, rozumiemy się?
- Kochanie, przecież wiesz że cię kocham i odkąd jesteśmy razem liczysz się dla mnie tylko ty.
- Ha, podobno kochasz mnie od kilku lat a przez ten czas nie żyłeś jak ksiądz, nie?
- To co innego.
- Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia co?
- Wcale nie. Ale naprawdę sądzisz, że po tym ile trudu zajęło mi zdobycie cię i rozkochanie w sobie teraz pozwolę sobie na błąd by to stracić?
- Nie wiem. Może liczyła się przyjemność zdobywcy?- Spytałam głównie po to by się podroczyć i trochę go podręczyć. Bo o dziwo mimo bujnej przeszłości Artura teraz w ogóle ten aspekt nie zaprzątał mojej uwagi. To znaczy po jego pewnej odpowiedzi.
- Już nie jestem chłopcem, ale mężczyzną. Dorosłem i polowania wcale mnie już nie bawią. Chyba, że na ciebie.
- Hej, bez takich. Nie jesteśmy u siebie.
- Uwielbiam w tobie tę mieszankę pruderii z hipokryzją.
- Słucham?
- No, a teraz jeszcze raz powiedz mi jak bardzo mnie kochasz.
- Ha, nie dość że wszystkowiedzący to jeszcze głupi. W tym stanie ducha prędzej wydrapię ci oczy.
- Może, ale zaryzykuję. A teraz mów.
- Nie ma mowy.
- Więc lepiej mnie pocałuj.
- Zwariowałeś? A co z…?- Zaczęłam rozglądając się po pokoju w końcu przypominając sobie o obecności Moniki. Ale teraz nigdzie jej nie było.
- Widać nasza kuzyneczka trafnie przewidziała, że jej obecność jest zbędna.
- Nie, raczej jest na mnie wściekła.
- Wściekła? Pewnie teraz cieszy się jak głupia.
- Mimo wszystko chodźmy jej poszukać.- Zrobiłam dwa kroki w stronę drzwi, ale Artur stanowczo pociągnął mnie za rękę.- Hej, naprawdę nie powinniśmy…
-…Szaleję za tobą i w końcu przekonałem się, że też mnie kochasz. Jak możesz odmawiać mi teraz całusa?
- Dobra, ale tylko jeden. Potem musimy…- Nie dokończyłam, bo Artur już zaczął działać zachłannie atakując moje niczego nie spodziewające się wargi. To był bardzo długi pocałunek.

***
Monikę znaleźliśmy kilka minut później w kuchni. Spojrzała na nas tak jakby widziała pierwszy raz w życiu. Potem spytała mnie całkowicie zaskakując:
- Czemu on nazywa cię swetrem?- Roześmiałam się a Artur do mnie dołączył. Wciąż trzymał mnie za rękę.
- Mówi do mnie Sweterek. Taką nadał mi ksywkę gdy byliśmy jeszcze stażystami.- Wyjaśniłam.
- Okej. To może teraz łaskawie usiądziecie i powiecie mi co jest grane, hm? Kiedy wzięliście ślub? I dlaczego ja nic o tym nie wiem? Czy ktoś jeszcze wie o waszym małżeństwie? I co z Szymkiem i Alicją? A tak w ogóle to dlaczego nie pisnęliście wcześniej słowa na ten temat co ptaszki?- Zalała nas gradem pytań a choć prawdę mówiąc ostatnie na co mieliśmy ochotę była rozmowa z Moniką uznaliśmy, że należą jej się wyjaśnienia. Gdy skończyliśmy założyła ręce na piersiach i wypięła do nas język jak mała dziewczynka.
- I tak się nas gniewam. Jak mogliście mi o tym nie powiedzieć? A zwłaszcza ty, Ewela. I jeszcze mamiłaś mnie Szymonem. Boże, mam nadzieję że on wie że traktowałaś go niepoważnie?
- Jasne, że wie i udawał tylko przed tobą. Za kogo mnie masz?
- A dziwisz mi się? To tak jakby nagle kot okazał się być psem.
- Bardzo zabawne.- Odparłam jej.
- Ale słodki ten mój szczeniaczek nie?- Spytał retorycznie Artur za co zarobił kolejne uderzenie.
- Jej, nie mówcie mi że macie zamiar być teraz tak żenująco słodcy. Z kim ja będę teraz spędzała weekendy? Boże, przecież oglądanie horrorów z zakochanymi gołąbkami to istny koszmar!- Zgodnie roześmieliśmy się z Chojnackim na widok przerażenia malującego się na twarzy Jastrzębskiej.
- Naprawdę nie masz do mnie o to żalu?- Nie mogłam powtrzymać się od tego pytania.- W końcu Mariusz był twoim bratem.
- Wiem, Ewelina. I cieszę się, że dałaś mu szczęście i że dzięki tobie zyskałam przyjaciółkę. Ale skoro on nie żyje ty musisz żyć dalej. Poza tym już wcześniej namawiałam cię na związek, nie pamiętasz?
- Wiem, ale na pewno nie mogło ci chodzić o Artura…
- Może i nie, ale teraz widzę, że serio do siebie pasujecie. Chociaż czasami rzeczywiście przypominaliście mi trochę stare, dobre małżeństwo.
- Poważnie?
- Poważnie…Sweterku.- Monika roześmiała się używając pierwszy raz ksywki którą nadał mi Artur.- Dwoje ludzi których kocham stworzyło razem szczęśliwy związek a ja mam być temu przeciwna?- Bez słowa wstałam z krzesła i mocno ją objęłam. Znów poczułam piekące łzy pod powiekami. Jezu, dziś zamieniałam się w fontannę.- Ej, a ty co? Ryczysz? No nie, a więc miałam powiedzieć że nie akceptuję waszego związku? W takim razie dobrze: nie macie mojego błogosławieństwa.- Roześmiałam się przez łzy wciąż nie przestając jej obejmować. Ale znieruchomiałam słysząc dźwięk przekręcanego zamka. Chyba za bardzo skojarzył mi się  z tym ze snu.
- Spodziewasz się kogoś?- Spytałam Monię odsuwając się od niej.
- Nie, skąd. Czemu pytasz?
- Bo ktoś właśnie otwiera kluczem drzwi do twojego mieszkania.- Oznajmiłam. Na twarzy Moniki pojawiła się konsternacja a potem pełna świadomości zgroza.
- O cholera, zapomniałam.- Walnęła się dłonią w czoło a potem jak z turbo przyspieszeniem popędziła na korytarz w kierunku drzwi. Spojrzałam na Artura.
- Rozumiesz coś z tego?
- Nie, a ty?
- Więc chodźmy.- Pospiesznie otarłam łzy a potem wraz z mężem ruszyłam w stronę korytarza. A tam ku mojemu zaskoczeniu stał Wiktor Krajewski.
- Witajcie. Widzę, że wy też z wczesną wizytą? Miałem właśnie sprawę do Moniki w związku z fundacją…- Zaczął się tłumaczyć, a ja stałam tylko jak głupia powiązując fakty. A więc to był ten sekretny kochanek Jastrzębskiej.
- Masz klucze do jej mieszkania?- Spytałam delektując się konsternacją na twarzy Wiktora. Monia maskowała się lepiej.
- No kiedyś dała mi przypadkiem, bo…
- Daj spokój, Wiktor. Ewelina nie jest głupia.- Przerwała mu Monika. Chojnacki chyba też już załapał.
- Czekajcie, a więc wróciliście do siebie?
- Nie całkiem, trochę romansujemy: no wiecie, łóżko; te sprawy.- Monia wzruszyła ramionami jak zwykle bardzo bezpośrednio odpowiadając. Zauważyłam, że Wiktor był już nieźle speszony.
- I ty miałaś czelność zarzucać mi tajemniczość w sprawie Artura?- Żachnęłam się patrząc na szwagierkę.
- To co innego.
- Akurat.- Prychnęłam. Mimo wszystko byłam trochę urażona.
- Dobra, a więc jesteśmy kwita. To skoro już jesteśmy w komplecie to może zjemy śniadanie co? Taka podwójna randka?
- Hej, a więc Artur i Ewelina…?- Spytał domyślnie Krajewski.
- Tak Wiktor: przestawiam ci moją żonę.- Odpowiedział mu Artur obejmując mnie ramieniem w talii. A potem za radą Moniki całą czwórką poszliśmy do kuchni  zjeść śniadanie.

***
Właściwie na tym mogłabym skończyć swoją opowieść, ale pewnie jesteście ciekawi co było dalej. No cóż, jeśli chodzi o mnie i o Artura to powoli budowaliśmy swoją własną wspólną przyszłość. Zaczęło się od poinformowania wszystkich znajomych i rodziny poprzez przeprowadzę do Chojnackiego a skończywszy na sprzedaży biura architektonicznego. Tak, mimo wszystko się na to zdecydowałam decydując się przepisać je na Monikę. I nawet nie dlatego, że Artur tego chciał (bo wydawało mi się, że teraz zupełnie ma to gdzieś), ale dlatego iż nie sprawiało to szczęścia mi. Zamiast tego znalazłam zatrudnienie w Smart Juwellery (no dobra, oskarżajcie mnie o wykorzystywanie wpływów), którego prezesurę miał niedługo dostać Artur. Pan Chojnacki (pardon, mój teść; wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić) zdecydował się wycofać z życia zawodowego na jakiś czas, co bardzo ucieszyło jego żonę. Razem przeżywali coś na kształt drugiego, bardzo długiego miodowego miesiąca.
Całkiem zabawna historia wynikła z Moniką i Wiktorem. No bo okazało się, że obawy tej pierwszej dotyczące jej rzekomej menopauzy w rzeczywistości oznaczały coś zupełnie odwrotnego. A mianowicie ciążę. Myślałam, że ta wiadomość sprawi że będzie skakać z radości, ale dowiadując się tego przez dwa dni nieprzerwanie płakała.
- Jezu, przecież mam ponad czterdzieści lat. Jak ja sobie poradzę? Będę staruszką gdy moje dziecko będzie na studiach! A ono będzie się mnie wstydziło.- Przeżywała.- I czego je nauczę? Grać w scrabble bo na nic nie będę miała siły? Albo i tego nie: przecież czeka mnie demencja starcza.- Lamentowała. A ja wtedy nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Może i Monia miała czterdzieści dwa lata, ale duchem czasami wydawała się młodsza nawet ode mnie. I bardzo o siebie dbała. Przypominała te kobiety o urodzie wampa, które nigdy się nie starzeją i równie dobrze mogą mieć trzydzieści jak i pięćdziesiąt lat. Dobrze, że po kilku dniach to jej przeszło. Wtedy uznałam, że rada Wiktora (który kazał przeczekać jej stan zgrabnie uchylając się przed rzuconym w niego szklanym kubkiem z dużą siłą- i wcale nie żartuję) była całkiem dobra. No, może nie dla niego: Monia po tym zdarzeniu stanowczo odmówiła wyjścia za mąż za- cytuję- takiego buraka i niewrażliwego gbura. Ale koniec końców myślę, że oni będą razem. Monika może ile chce krytykować pragmatyczność i racjonalizm Wiktora, ale ja wiem że tak naprawdę go za to podziwia i tego pragnie, bo sama tego nie posiada. A on z kolei kocha jej szaleństwo, spontaniczność i żywiołowość. I choć z reguły uważałam za nieprawdziwe stwierdzenie że przeciwieństwa się przyciągają, to jednak w ich przypadku stanowiło to całkowitą prawdę.
Ja sama na Boże Narodzenie zostałam matką chrzestną dziecka Celiny i miałam nadzieję w bliskiej przyszłości sama nią zostać. To znaczy matką. I oczywiście z pomocą Artura. Tak naprawdę starania rozpoczęliśmy niedługo przed świętami: do tego czasu ogarnęliśmy cały ten chaos spowodowany spontanicznymi zaślubinami. Na przykład bliscy znajomi zarzucając nam egoizm zażądali ślubnego przyjęcia. (I tak prawie miesiąc po ślubie zdecydowaliśmy się je przygotować.) Wybraliśmy się na spóźnioną podróż poślubną do Hiszpanii. No i rozpoczęliśmy budowę swojego własnego gniazdka. (Choć trzeba przyznać, że mając spory budżet prace szły dość sprawnie.) Ale bardzo zależało mi na tym by moje pierwsze dziecko przyszło na świat właśnie tam. Na razie jednak były to tylko plany, ale odkąd poszłam do lekarza (mimo sprzeciwu Artura poszłam do lekarza sprawdzić swoją zdolność do naturalnego poczęcia), który przyznał że nie powinnam mieć żadnych problemów z zajściem w ciążę byłam całkiem spokojna. No i trzeba przyznać, że czerpałam dużą przyjemność z tych „prób”. Artur często w kulminacyjnym momencie mówił: wszystko dla wzrostu przyrostu naturalnego w Polsce. Albo równie podobne tego typu bzdury.
Czasami nie mogłam uwierzyć, że żyło nam się tak dobrze. Jasne, zdarzały nam się mniejsze lub większe sprzeczki, ale z reguły nie dotyczyły one ważnych kwestii. No i umieliśmy dość do porozumienia. Cieszyłam się, że od tamtej pamiętnej chwili gdy wybiegł z mojego mieszkania i wylądował u Moniki nigdy nie wątpił w szczerość moich uczuć. A nawet więcej: często wspominał Mariusza: na przykład próbując naprawić kran w łazience zażartował, że Maniek poradziłby sobie z tym dużo lepiej. I nie obawiał się o nim rozmawiać, nawet w święto zmarłych czy rocznicę jego śmierci albo gdy po prostu naszła mnie taka ochota wybierał się razem ze mną na jego grób. Tam „rozmawialiśmy” z Mariuszem tak jakby stał obok nas dzieląc się z nim naszym szczęściem i przyszłymi planami. Podczas jednych z takich odwiedzin spotkałam panią Jastrzębską. Od czasu niefortunnego telefonu przeprosiła mnie za swoje zachowanie i słowa, ale znów zamknęła się w swojej skorupie. Próbowałam nawet kilkakrotnie ją odwiedzić i przywrócić to co było między nami po śmierci jej syna, ale mi się nie udało. Było tak jak mówiła Monika: jej matka po stracie Mariusza po prostu gloryfikowała jego śmierć nie pozwalając sobie na dalsze życie. Nawet świadomość przyjścia na świat jej pierwszego wnuka niestety nie potrafiła tego zmienić. Za to moi teściowie traktowali mnie jak rodzoną córkę. Naprawdę cieszyli się, że weszłam do ich rodziny i wciąż na wiele sposobów mi to okazywali. Często żartowali też z Artura gdy na przykład spóźnił się przyjeżdżając po mnie pięć minut później mówiąc, że jeśli dalej mnie będzie tak traktował to go zostawię a oni nie chcą tracić tak wspaniałej synowej.
- Kochają cię bardziej niż mnie.- Któregoś dnia nawet Artur żartobliwie boczył się na mnie z tego powodu.
- No cóż nic na to nie mogę poradzić. Ale jeśli to cię pociesza, to ja też cię kocham.
- Całym sercem?
- Całym sercem i duszą.
- I nigdy nie przestaniesz?
- Nie, nigdy. Obiecasz mi coś?
- Co?
- Że zawsze będziemy razem. Że zdołamy pokonać każdą przeszkodę na naszej drodze i każdą rzuconą kłodę. Że nigdy nie przestanie nam na sobie zależeć.
- Jasne, że tak Sweterku. Bo nigdy nie pozwolę ci odejść.