Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 31 lipca 2016

Maskarada część XXXIV



Cześć wszystkim. Dziś obiecana cześć, którą udało mi się dodać troszkę wcześniej niż zazwyczaj.  Nie wiem jak to się dzieję, ale od kilku ostatnich części za każdym razem obiecuję sobie, że czas w końcu kończyć do opowiadanie, ale pisząc je zaczynam wdawać się w szczegóły, przychodzą mi do głowy nowe pomysły...I tak zdałam sobie sprawę, że opowiadanie- jak na razie- wyszło mi na prawie 600 stron worda (czcionka 14)! Także chyba zdecydowanie trzeba będzie to kończyć. Dlatego z góry uprzedzam, że przewiduję jakieś 2-3 części i nie ma bata, muszę się w tym zmieścić narzucając sobie jakąś granicę, bo zaczęłam trochę smęcić. W międzyczasie zastanówcie się co poczytalibyście po tej historii co ja oczywiście też zrobię. I zobaczymy czy uda nam się iść na kompromis. 
A teraz miłego czytania :)


Właściwie to nie miałam pojęcia dlaczego nagle w nocy się obudziłam. Chyba po prostu przekręcając się na bok i odruchowo dotykając miejsca na łóżku obok poczułam puste miejsce.
Nie było Artura.
Wciąż zaspana uniosłam lekko głowę tłumiąc ziewanie. Pewnie była jakaś trzecia lub czwarta w nocy, bo już lekko się rozjaśniało. Nie na tyle jednak bym mogła coś dostrzec. Westchnęłam ciężko nie wiedząc właściwie dlaczego czuję się rozczarowana. I choć wiedziałam, że zostałam sama mimo to szepnęłam w przestrzeń:
- Artur?
- Obudziłem cię?- Głos dochodzący gdzieś z okolic drzwi zupełnie mnie zaskoczył. Ale niezaprzeczalnie i ucieszył. Bo jednak został.
- Nie, myślałam że sobie poszedłeś.- Gdy zapaliłam lampkę nocną zauważyłam, że Chojnacki siedzi na krzesełku z nieco dziwną miną i masuje swoją prawą nogę.- Boli cię?- Dodałam domyślnie.
- Tylko czasami.- Odparł z delikatnym uśmiechem.- Na zmianę pogody lub gdy za bardzo się zmęczę.- Dokończył filuternie mrugając do mnie okiem tak bym nie miała wątpliwości o czym mowa. Tyle, że zamiast się zakłopotać i nie drążyć tematu jak pewnie chciał Artur ja pomyślałam o czymś innym. O tym jak przez wiele godzin w jednej pozycji prowadził samochód bez żadnej przerwy. O długich spacerach jakie robiliśmy na plaży a mi wciąż było mało (chociaż wtedy  w pewnym momencie zauważyłam na jego twarzy coś co przypominało niechęć to teraz po głębszym namyśle dochodziłam do wniosku, że to był ból i zmęczenie), a on na dodatek jeszcze dotrzymywał mi kroku bez lekkiego kuśtykania (bo ja zapomniałam o tym, że przecież nie chodził całkiem „normalnie”). Albo o tym jak przez wiele godzin tańczył ze mną w klubie przerywając tylko wtedy gdy zamawiał mi drinki. Teraz już wiedziałam czemu wolał robić to sam: bo tylko w ten sposób miał okazję dać odpocząć swojej nodze. A on nie zdradził się wówczas ani maleńkim słóweczkiem, nawet w formie żartu jak teraz. Dlatego wstałam z łóżka pospiesznie narzucając na gołe ciało szlafrok. Potem podeszłam do Chojnackiego i kucając obok spytałam:
- Masaż ci pomaga?
- Czasami tak, czasem nie. W każdym razie nie przeszkadza.
- Więc chodź.- Oznajmiłam z uśmiechem już totalnie rozbudzona. Bo już wiedziałam jak mu pomogę.
- Gdzie?
- Do łóżka. Będzie nam wygodniej.
- Przykro mi, ale to chyba nie…
-…Co chyba nie?
- No…chyba w tej chwili nie jestem zdolny do amorów.
- Miałam na myśli masaż.- Odpowiedziałam próbując stłumić śmiech, bo z jego wcześniejszych słów wybrzmiewało zakłopotanie. Jakby fakt, że nie jest zdolny do kochania się w każdej chwili był powodem do wstydu. No ale chyba dla faceta jednak był. To raczej tak drażliwa kwestia jak kobieca waga lub wiek. Każdy z pewnością chciałby być „prawdziwym ogierem”, pomyślałam trochę ironicznie. Pomijając kwestię, że nigdy nie zaproponowałam mu seksu tak otwarcie. Naprawdę myślał, że zrobiłabym to o trzeciej nad ranem?
- A…no tak, masaż.- Powtórzył chyba jeszcze bardziej zmieszany niż poprzednio.
- Więc?
- Więc się piszę, dzięki. Mnie samemu raczej trudno to robić.
 - To chodź.- Wyciągnęłam do niego rękę a potem razem usiedliśmy na łóżku w taki sposób, że noga Artura leżała na moich kolanach. Ostrożnie posługując się dłońmi i kierując się wskazówkami jakich mi udzielał (w końcu czegoś się nauczył z wielomiesięcznej rehabilitacji) zaczęłam metodycznie uciskać odpowiednie miejsca najpierw poniżej a potem powyżej kolana. Przez pierwsze kilka minut robiłam to w całkowitym milczeniu; Artur tylko wtrącał jakieś uwagi dotyczące mojej techniki czy wspomnień dotyczących jego wcześniejszych rehabilitacji. Dopiero później zaczęliśmy żartować i śmiać się przypominając sobie zabawne sytuacje podczas minionej weekendowej wycieczki. W końcu, chyba po około dwóch kwadransach ręce i ramiona zaczęły mi mdleć spytałam:
- I  jak się czujesz? Już lepiej?
- Tak, chyba ból przeszedł, więc nie musisz już się męczyć, dzięki.
- Na pewno?- Upewniłam się wciąż masując jego dolną część udo. Pomimo zmęczenia nie chciałam by znów to on cierpiał w milczeniu z powodu swojego kolana.
- Skoro się tak upierasz…Zajedź o centymetr, dwa wyżej a będzie idealnie.
- Dobrze, tylko powiedz mi gdzie  dokładnie nacisnąć.
- Okej, jeszcze wyżej…jeszcze trochę…no prawie…A teraz trochę bardziej do środka.
- Chojnacki, jeśli zaraz moje dłonie zajadą wyżej i do środka to zacznę ci masować…hej, o to ci właśnie chodzi prawda?- Ze złością pomieszaną z rozbawieniem zrzuciłam sobie jego nogę z kolan nie grzesząc delikatnością. Nie wzruszyło mnie nawet to, że gdy to zrobiłam to jęknął. Bo wyczuwałam w tym również rozbawienie. - Ja pytam poważnie a ty sobie ze mnie żartujesz.- Ofuknęłam go gdy zdałam sobie sprawę, że ten błysk w jego oku oznacza że od dłuższego czasu się ze mnie nabija. Bo ja jak głupia kierując dłonie w stronę jego bioder prawie zaczęłam masować mu krocze.
- No co, przecież powiedziałem ci że wtedy będzie idealnie.
- Ale mnie chodziło tylko o twoje chore kolano i masaż a nie, hm…twoje inne przyjemności. Poza tym ktoś tu chyba niedawno stwierdził, że w takim stanie raczej nie jest do niczego zdolny.
- No cóż, to dowodzi jedynie tego że twój dotyk czyni cuda.
- Serio? Więc może pomyślę o zwalczaniu męskiej impotencji.
- Ani mi się waż.- Opowiedział mi szybko żartobliwie grożąc palem, a potem dotykając nim brody. Wtedy delikatnie przysunął moją głowę w swoją stronę cmokając lekko w usta.- Dziękuję, naprawdę mi lepiej. Jesteś aniołem.
- Raczej nie, ale cieszę się że ból minął. Wracamy do łóżka? To znaczy kładziemy się już?- Poprawiłam się, bo przecież właśnie siedzieliśmy na łóżku.
- Tak chociaż…chyba za długo spałem po podróży, bo teraz nie jest mi się spać.
- Wiesz, że mnie właściwie też?
- To świetnie. Masz jakieś paluszki lub ciasteczka? Umieram z głodu.
- Teraz?
- No raczej nie pytałbym gdyby chodziło o jutro, prawda?
- Wiem, ale przecież jest środek nocy.
- No nie, tylko nie mów mi że jesteś zatwardziałą fanką zdrowego odżywiania?- Spytał tonem wyrażającym przerażenie. Oczywiście żartobliwe.
- Jasne, że nie. Ale mimo wszystko to…to…
- To co?
- No dziwne. Serio jesz w nocy?
- Teraz już mniej, ale gdy byłem młodszy to często łapał mnie nocny głód. Łapałem to co miałem pod ręką; gorzej było na studiach gdy przez pierwszy rok wynajmowałem akademii: kuchnia zamykana przed północą. Kiedyś z braku laku zjadłem na surowo makaron z zupki chińskiej, bo noc wcześniej zżarłem pozostały suchy prowiant który miałem w pokoju. A stwierdziłem, że lepszy będzie ten makaron niż kwiat kumpla z pokoju. Jeszcze roślinka okazałaby się być trująca.
- Jesteś okropny.- Roześmiałam się.- A swoją drogą to nie miałam pojęcia że mieszkałeś w domu studenckim.
-  To przez mamę. I tylko na pierwszym roku. Bała się wypuścić mnie samego do mieszkania, poza tym uważała że to strata pieniędzy na wynajmowanie czegoś skoro nasz rodzinny dom byłby poł godziny drogi stąd. I słusznie, bo na pierwszym roku zachowywałem się jak typowy uczniak zerwany ze smyczy który zachłysnął się wolnością. Dobrze tylko, że mama nie słyszała tych wiejących grozą opowieści o studenckim życiu w takim miejscu, bo chyba nie posłałaby tam wroga.
- Było aż tak źle?- Dociekałam, bo ja prawdę mówiąc z obaw przed tym co mówił Artur sama wolałam wynająć koniec końców droższy pokój u staruszek niż mieszkać w akademiku.
- Wcale nie, chociaż zależy gdzie. Studenci tak jak ludzie są różni. Ale ogólnie fajna jest ta więź, która łączyła wszystkich jako mieszkańców. No i oczywiście brak kontroli starych, imprezki, alkohol... 
-…i ładne dziewczyny.- Dokończyłam domyślnie. Skinął głową.
- To też. Ale głównie chodziło o to, że mogłem robić co chciałem i kiedy chciałem. Kłaść się o piątej nad ranem i spać do południa, chodzić lub nie chodzić na wykłady. Gotować lub jadać coś na mieście…słowem: żyć nie umierać. Czasem myślę, że to właśnie wtedy stałem się zadufanym w sobie typkiem.
- Nie chcę nim mówić, ale nadal nim jesteś.- Zażartowałam. W odpowiedzi Artur się lekko uśmiechnął, ale w jego oczach czaił się smutek. Zrozumiałam, że on mówił poważnie i zrobiło mi się trochę głupio. Dlatego dodałam:- Chodzi mi oczywiście o kwestie twojego ego i zdolności łóżkowych.- Ale i po tych słowach zaległa nieprzyjemna cisza. Na moment przymknęłam oczy, bo akurat leżeliśmy z Chojnackim przytuleni patrząc w odwrotnych kierunkach, a więc na siebie. A z zażenowania jakoś trudno było mi się na to zdobyć wobec niego.
- Przecież nie powiedziałaś nic złego, nie musisz czuć się nieswojo.- Nie wiem jak, ale Artur od razu zauważył mój stan.
- Nie, nie miałam. Naprawdę tak nie myślę. To znaczy może kiedyś…ale teraz już nie.
- Wiem.- Z jakąś taką pobłażliwością zmieszaną z czułością Artur dłonią odgarnął mi zbłąkany kosmyk włosów z policzka. Potem przysuwając do siebie moją głowę cmoknął mnie gdzieś w okolicy skroni. - Inaczej byś mnie pewnie tu nie zaprosiła, co?
- Jasne, że nie. Wolę mężczyzn niż chłoptasiów. A skoro wydoroślałeś…- Skoro on wrócił do żartobliwego tonu to ja też postanowiłam zrobić to samo. Tyle że najwyraźniej wcale tak nie było, bo reakcja na moje stwierdzenie wcale nie była żartobliwa.
- Ja nie wydoroślałem. Po prostu zdałem sobie sprawę, że nie jestem Bogiem a świat nie stoi przede mną otworem. A raczej ktoś mi to uświadomił. Wcześniej…wcześniej uważałem, że dzięki pieniądzom rodziców i własnemu czarowi oraz prezencji mam u stóp wszystko i wszystkim.
- Tym kimś był twój ojciec?- Spytałam. Ale albo Artur zignorował to pytanie, albo pogrążony we wspomnieniach go nie usłyszał. Zamiast tego kontynuował:
- Ale wiesz co jest najśmieszniejsze? Że gdy ty uważasz się za pępek świata to inni też zaczynają cię tak postrzegać, ponieważ ci mniej pewni siebie sądzą iż tak właśnie jest. I twoje ego rośne jeszcze bardziej, a pycha sięga zenitu. A przynamniej do momentu kiedy nie uświadamiasz sobie, iż wcale tak nie jest.
- Czasami do tego nawiązujesz, ale czemu właściwie tak się zachowywałeś? I co właściwie było dla ciebie takim „momentem” o którym mówiłeś?- Gdy nie odpowiadał podsunęłam cicho:- Wypadek?
- Nie.- Odparł tylko lakonicznie, a potem spytał:- To co, mogę liczyć na jakieś przekąski czy zmorzysz mnie głodem?
- Jeśli mówisz serio to zaraz coś ci przyniosę z kuchni. Ale to niezdrowe.
- Zapamiętam.- Mrugnął, a choć się ze mnie naśmiewał tylko pokręciłam głową.
Po kilku minutach patrzyłam jak pochłania prawie całą paczkę chipsów a potem ciasteczek maślanych, które bardzo lubiłam czasami zajadać na śniadanie z jogurtem naturalnym. Takie pomieszanie z poplątaniem, bo zjedzenie ciastek z jogurtem rozgrzeszał fakt zjedzenia tego pierwszego. Dlatego widząc, że jest ich coraz mniej zaprotestowałam:
- Hej, bo zjesz wszystkie. I co jutro zjem na śniadanie?
- Na pewno nie ciastka. To sama powiedziałaś że to niezdrowe.
- Ha, powiedział to facet który…- Urwałam na moment przenosząc wzrok na stojący na stoliku nocnym elektroniczny budzić-… wcina je o trzeciej trzydzieści sześć w nocy!
- Ale to nie ja wygłaszam kazania na temat szkodliwości takiego żarcia.
- Akurat. Ale ja doskonale wiem czemu tak robisz.- Stwierdził z wszechwiedzącą miną. W odpowiedzi spojrzałam na niego sceptycznie choć nie bez pewnej dozy ciekawości.- Po prostu mi zazdrościsz, bo sama chciałabyś teraz wcinać te ciasteczka ale jesteś na to zbyt sztywna.
- Słucham? Ja? Sztywna?
- A nie? Skoro tak to zjedz to ciasteczko.- Zażądał wyciągając z paczki jedno z nich.
- Nie ma mowy, za późno na kolację. Lub za wcześnie na śniadanie, zależy jak na to patrzeć.
- Przecież już to wiem i mówiłem: jesteś sztywna.
- Wcale nie! Kiedyś sama często tak robiłam, zwłaszcza gdy byłam nastolatką, ale wyrosłam z nocnego podjadania.
- Jakoś ci nie wierzę. Więc?  Ciasteczko czeka. I na dodatek do ciebie mówi…- Niczym tatuś podtykał mi pod nos rzeczone ciastko śmiesznie nim potrząsając. Przezornie odchyliłam głowę do tyłu: doskonale pamiętałam jak to się skończyło w cukierni lub z ośmiornicą.
- Nawet nie próbuj. Pamiętasz co mówiłam na temat twojej  manii wkładania mi jedzenia do buzi?
- Hm, pamiętam że mówiłaś coś o tym, że nie lubisz jak ktoś wsadza ci coś do buzi.
- A teraz jeszcze bawisz się w gry słowne.
- Już dobrze, moja słodka sztywiaro. Nie będę cię do niczego zmuszał.
- I dobrze. A jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie w ten sposób to ci przywalę.
- Jak?
- Doskonale wiesz jak.
- Sztywniarą?
- Artur…
- Masz rację: bardziej kulturalnym określeniem będzie Panna Sztywna.
- Uważaj, bo ja zaraz nazwę cię w bardzo brzydki sposób.
- Niby jaki Panno Sztywna?
- Zobaczymy kto się będzie śmiał jak będziesz gruby od pożerania nocą słodyczy, a od niezdrowego żarcia zrobią ci się pryszcze na twarzy, a cera tłusta i świecąca.
- Pocieszające jest to, że z twoich słów wynika iż wciąż będziesz obok mnie by mi to wytknąć.- Uśmiechnął się a potem przyciągnął mnie do siebie i prawie przydusił próbując objąć.
- I jeszcze nawet teraz łudzisz się, że po tym jak mnie nazwałeś tak po prostu pozwolę się przytulić.
- Nie brak mi tupetu, co?
- Naprawdę jesteś niemożliwy.- Skomentowałam to w końcu pozwalając sobie na uśmiech. Bo już dłużej nie mogłam udawać i utrzymywać tej groźnej miny.   
- Wiem. Dlatego poczęstuję cię jeszcze raz.- Odsunąwszy się ode mnie wziął do rąk opakowanie ciasteczek.
- Moimi własnymi maślanymi ciastkami?
- Aha. Co ty na to?
- A więc daj mi to już, bo chyba się ode mnie nie odczepisz.- Demonstracyjnie wyjęłam z paczki jedno z ostatnich ciastek szybko wkładając je sobie do ust. Patrzyłam przy tym Chojnackiemu prosto w oczy. Gdy przełknęłam spytałam retorycznie:- I co zadowolony?
- Nie całkiem. Zjedz jeszcze jednego.- Ponieważ chwilę wcześniej odsunął paczkę na skraj łóżka już miałam zwrócić mu na to uwagę, gdy zauważyłam jak włożył sobie czubek ciasteczka do ust.
- O nie, to obrzydliwe. Tego na pewno nie zrobię.
- Ehhmhh- Coś tam wymamrotał Artur wciąż z ciastkiem w zębach. Jednocześnie zaczął się do mnie przysuwać.
- Chojnacki nie…Artur…- Nic sobie nie robią ze sprzeciwu z mojej stronny przysunął ciastko (a raczej siebie) tuż przy mojej buzi. Niechętnie ugryzłam wprost z jego ust mały kawałeczek taki który wystawał mu poza usta. A potem jeszcze jeden gdy wymownie patrząc zaczął mnie zachęcać i następny bo nieoczekiwanie ta zabawa naprawdę zaczęła mnie bawić. Na końcu skończyło się oczywiście na pocałunku, który z powodu rozbawienia nie należał do najbardziej reprezentacyjnych. Ale za to był nieco obrzydliwy i przeraźliwie słodki.
Gdy po wygłupach i rozmowie wreszcie zasnęliśmy musiało być koło czwartej, więc o długim śnie nie mogło być mowy. Dlatego rano niechętnie dałam się obudzić Arturowi, który oznajmił mi że jest już po szóstej i musi zbierać się do domu. Mechanicznie skinęłam mu tylko głową i coś tam wymamrotałam pod nosem. Rankiem zazwyczaj byłam nie do życia.
Do pracy i biura wróciłam raczej niechętnie, ale zaraz się za to skarciłam. Z takim stosunkiem daleko nie zajadę, a przecież biuro architektonicznie było dla mnie ważne przez wzgląd na zmarłego męża. A przynajmniej powinno być.
Osiem godzin później z ulgą je opuściłam wracając do domu z Moniką, która akurat po skończeniu swojej pracy w fundacji ciekawa mojej minionej wycieczki znalazła w końcu wolny czas (jak z niej żartowałam). Ona jednak z wymownym uśmieszkiem zbyła mnie a potem gdy drążyłam temat zarzuciła zazdrość spowodowaną brakiem seksu. Wtedy ledwo powstrzymałam się przed parsknięciem. Ta, gdyby wiedziała, że w ciągu ostatnich kilkunastu dni miałam go aż za nadto…ale na razie nie zamierzałam jej w to wtajemniczać.
W zasadzie to spędziłyśmy całkiem miłe późne popołudnie (o swojej wycieczce opowiedziałam jej ze szczegółami pomijając oczywiście fakt, że towarzyszył mi w niej jej kuzyn) dopóki nie dostałam wiadomości od Artura. Nie żebym była zła, że chciał mnie odwiedzić, skądże. Pomimo wizyty bratowej postanowiłam go o tym powiadomić by nie był zaskoczony. W końcu Monika wieczorem musiałaby w końcu wrócić do siebie o on mógłby zostać na noc. Tyle, że postanowił zinterpretować moje zachowanie inaczej. Gdy tylko przywitałam go od progu z uśmiechem na twarzy do mnie podszedł i próbował pocałować. Ale nie w nadstawiony policzek, a w usta. Całe szczęście, że Monia akurat stała w korytarzu gapiąc się w swoją przestarzałą komórkę, bo inaczej z pewnością by się wszystkiego domyśliła.
- Co ty wyprawiasz?- Syknęłam wtedy do niego pod pretekstem zrobienia mu czegoś do picia ciągnąc do kuchni.
- Jak to co? Witam się z tobą.- Odpowiedział mi totalnie zdezorientowany.
- Przy Monice?- Spytałam sarkastycznie. W końcu załapał.
- A masz coś przeciwko?
- Wyobraź sobie, że mam. Nie chcę by o nas wiedziała. I w ogóle ktokolwiek.- Wtedy Artur założył sobie ręce na ramiona.
- Wybacz, ale czy dobrze zrozumiałem: chcesz utrzymać to co nas łączy w tajemnicy?
- Tak.- Potwierdziłam ucieszona, że w końcu zajarzył. Ale nie wyczułam grążącego mi niebezpieczeństwa.- Bo nie mówiłeś jeszcze nikomu prawda?- Dodałam z lekkim niepokojem. W odpowiedzi pokręcił głową.- Świetnie, w takim razie możemy wracać do Moniki.
- Jako kumple.- Powiedział sucho, ale ja i wtedy nie zauważyłam w tym niczego złego.
- Jako kumple.- Powtórzyłam. Tyle że gdy zadowolona już miałam wyjść z kuchni on złapał mnie za dłoń.
- Jak długo?- Zapytał gdy z zapytaniem w oczach spojrzałam mu w twarz.
- Co jak długo?
- Jak długo chcesz robić z tego sekret?
- Jej, nie zamierzam robić z tego żadnego sekretu.
- No tak, w końcu niemówienie o tym nikomu nie jest sekretem.- Odrzekł sarkastycznie.
- O co ci do cholery chodzi?- Prawie odwarknęłam. Nigdy nie lubiłam gdy rozmawiał ze mną w ten sposób.
- Doskonale wiesz o co.
- A więc tak bardzo jesteś o to zły? Po prostu chciałam uniknąć sytuacji w której nam nie wyjdzie. To byłoby niezręczne dla wszystkich a tak będzie tylko dla nas.
- No tak, zakładanie z góry końca związku jest takie rozsądne.
- Wcale tego nie robię.- Prychnęłam nie mając pojęcia jak wytłumaczyć mu swój punkt widzenia. Bo czy on serio robił z tego tak wielki problem? Dlatego zmusiłam się by głęboko odetchnąć i zachować spokój.- Posłuchaj Artur, uznałam że to wygodniejsze rozwiązanie. Dopiero się poznajemy, właściwie zaczęliśmy spotykać. Nie tworzymy nawet pary.
- Chcesz powiedzieć, że sypiasz ze mną  by wybadać moje zdolności łóżkowe na przyszłość?- Nadal nie rezygnował z serwowania mi złośliwości.
- Chcę powiedzieć, że w tej chwili w ogóle zastanawiam się nad tym czemu to robiłam.- Odparłam zgryźliwie.
- No tak, więc może zakończmy to tu i teraz. W końcu przynajmniej nikt się o tym nie dowie.
- A więc o to ci tak naprawdę chodzi? Już się mną znudziłeś?
- Nie do diabła! I nie traktuj mnie tak jakbym miał dwadzieścia lat i był emocjonalnym gówniarzem odwracając kota ogonem!
- Nie krzycz, bo Monika cię usłyszy.
- No tak, dowie się prawdy a to byłoby dla ciebie bardzo upokarzające.
- Upokarzające jest dla mnie to, że jeszcze tego samego ranka facet z którym spędziłam noc rozśmieszał mnie i pieścił z czułością a teraz stoi naprzeciwko mnie i obraża.
- Bo zachowujesz się jak…- Zaczął, ale potem mocno zacisnął szczęki i oczy jakby tylko siłą próbował powstrzymać się przed wypowiedzeniem czegoś co byłoby dla mnie z pewnością niezbyt przyjemne. Gdy na powrót je otworzył w jego oczach nie iskrzyła się tak duża dawka złości jak poprzednio. - Nie chciałem tego robić, nie chciałem cię obrazić tym co mówiłem, przepraszam. Ale zależy mi na tobie, Ewelina. I zabolało mnie to, że mówiłaś o tym co nas łączy jak o czymś nieważnym o tymczasowym charakterze.
- Nie rozumiesz, że jest wręcz przeciwnie? Mnie też na to tobie zależy. Dlatego nie chcę tego schrzanić. Nie chcę by ktokolwiek mówił mi, że to co robię z kuzynem mojego męża jest niewłaściwie, bo sama jeszcze nie do końca się z tym uporałam i boję się, że mogłabym się ugiąć.
- W takim razie wychodzi na to, że powinienem się cieszyć.- Powiedział z delikatnym choć nieco smutnym uśmiechem. Już zamierzałam zapewnić go, że ponownie, iż naprawdę traktuję naszą znajomość poważnie, ale przeszkodziło mi głośne pytanie z sąsiedniego pomieszczenia Moniki:
- Idziecie w końcu do pokoju czy zamierzacie jeszcze tam robić na jutro obiad?!
- Idziemy!- Odkrzyknęłam jej patrząc na Artura. Wymieniwszy porozumiewawcze uśmiechy wyszliśmy.
Początkowo sądziłam, że Chojnacki będzie próbował mnie ukarać swoim zachowaniem przesadnie manifestując, że nic nas nie łączy. Bo praktycznie w ogóle się nie odzywał, nie dostrzegał moich i Moniki żartów; no i udawał całkowicie skupionego na filmie. Dopiero gdy zrobiło się już ciemniej zauważyłam, że stopniowo zaczął przysuwać się do mnie na kanapie. Robił to tak wolno, że tuż przy końcówce thrillera, którą śledziłam z zapartym tchem prawie dostałam zawału czując jak jego dłoń ściska moją. Pokręciłam tylko głową w ten sposób go strofując, ale korzystając z ciemności odwzajemniłam uścisk jego dłoni uspokojona, że jednak po pospiesznej kłótni w kuchni wszystko między nami jest okej. A potem było już śmieszniej gdy druga z jego dłoni zaczęła wędrować po moich plecach i ramionach. Zaprotestowałam gdy „wracając” zahaczyła o piersi a potem próbowała wkraść się pod bluzkę. Chyba jednak byłam wówczas za bardzo rozbawiona, bo wkręcona na maksa w film Monia zaczęła mnie uciszać:
- Nie śmiej się, bo przez ciebie diabli wzięli moje napięcie.- Ofuknęła mnie wciąż nie odrywając twarzy od ekranu telewizora. Na szczęście dla mnie.
- Weź pod uwagę kuzyneczko, że Ewelina też jest nieźle napięta. Sam sprawdziłem.- Oznajmił Chojnacki za co uderzyłam go łokciem w brzuch. Na tyle mocno by cicho jęknął.
-  No jak dzieci.- Mrugnęła Monika zajadając się popcornem. A ja z Arturem powróciłam do naszej „zabawy”. Właściwie chyba tylko roztrzepanie Moniki było powodem dla którego w ogóle się nie zorientowała, że raczej trudno uznać nasze zachowanie jako przyjacielskie. (W końcu dotykania piersi czy ud nie można uznać za przekomarzanie się).  Albo fakt dzisiejszej wieczornej randki jak mi wyznała szeptem na ucho mrugając jednocześnie okiem tuż przed wyjściem. Wtedy Chojnacki przyciągnął mnie do siebie i namiętnie pocałował. A gdy nasze usta w końcu się rozłączyły powiedział:
- No, nareszcie sobie wyszła.
- Jesteś okropny.
- Nie mów, że ty pod koniec nie chciałaś tego samego?
- Trzeba było tak mocno się nie nakręcać.
- Trzeba było tak mocno mnie nie nakręcać.
- Sam zacząłeś.
- Ale nie zamierzam sam skończyć.
- Jesteś obrzydliwy.- Roześmiałam się w udawanym zniesmaczeniu gdy wziął mnie na ręce i we wiadomym celu zaniósł do sypialni. 
- Raczej prawdziwy, księżniczko.- Odparł prawie rzucając mnie na miękkie łóżko.
- Już chyba wolałam tego Sweterka.- Mrugnęłam.- Na księżniczkę raczej nie wyglądam.  
- Czyżbyś zaczęła popadać w kompleksy?
- Nie, tylko dręczą mnie wyrzuty sumienia z powodu tych dwóch maślanych ciasteczek, które zjadłam dzisiejszej nocy.- Zażartowałam. Bo nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale…ale nazywanie mnie Sweterkiem brzmiało w ustach Artura jak najpiękniejszy komplement. Było…jak gdyby tylko moje i należało do mnie. Natomiast księżniczka czy słoneczko były tylko pieszczotliwymi określeniami. Takimi jakimi można obdarzyć każdą przygodną kochankę.
- Jezu, nawet tak nie żartuj.- Jęknął ściągając z siebie koszulkę.
- Nie mów, że nie znosisz lasek liczących swoje kalorie? Ja robię to po każdym posiłku.
- Nawet gdybyś to robiła to szybko być cię z tego wyleczył.
- Ciekawe jak.- Mrugnęłam.
- W bardzo przyjemny sposób. Pokazać ci?
- Artur? Chojnacki gdzie ty idziesz?
- Zwiedzić twoją kuchnię. Poczekaj na mnie.
- Artur…- Wymówiłam jeszcze jego imię, a potem przewracając oczami położyłam się wygodniej na łóżku. Nawet nie próbowałam zastanowić się nad tym co planuje, bo niewątpliwie nie było to nic mądrego. Przekonałam się o tym już kilka chwil później, gdy zauważyłam jak zmierza korytarzem w kierunku sypialni (czyli moim) z całym naręczem kalorycznych słodyczy. – Co to ma być?- Spytałam podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Sam się tobie dziwię. Ale jak się okazało nie tylko nie liczysz pustych kalorii ale wręcz je pochłaniasz. W lodówce masz trzy lub cztery sosy czekoladowe!
- Bo zawsze kończą się w nieodpowiedniej chwili.- Mimo woli się wytłumaczyłam.- No i mają różne smaki: jeden jest orzechowy a drugi…Poza tym po co je przyniosłeś? Na pewno nie będę ich teraz jadła.- Dokończyłam naburmuszonym tonem widząc jak bardzo jest rozbawiony.
- Jesteś pewna?- Upewniał się jednocześnie wylewając trochę czekolady na swój palec. Potem go oblizał.
- Nie dość, że obrzydliwy to jeszcze banalny.- Westchnęłam teatralnie.- Dobrze, że nie kupiłam bitej śmietany i truskawek, bo tylko tego ci brakuje.- W odpowiedzi się roześmiał, a potem pokręcił głową.
- Jeszcze tego nie rozgryzłem, ale nie mogę pojąć dlaczego twoje obelgi sprawiają, że czuję się tak jakbyś powiedziała mi jakiś komplement.
- Bo jesteś dziwny.- Odpowiedziałam, a on znów się roześmiał.
- Widzisz?
- Artur, mówię poważnie. Jedzenie i łóżko nie idą w parze. Upaćkamy pościel.
- Od kiedy jesteś taka porządna? A, no i zapomniałem pochwalić twojego porządku w pokoju. Chociaż nie musiałaś już tego robić, skoro widziałem twój syf.- Tym razem nie mogłam powstrzymać swojego dziecinnego zachowania i uderzyłam w niego poduszką.
- A potem dziwisz się, że serwuję ci same obelgi. Sam jesteś dla mnie okropny.
- Nie, próbuję tylko obudzić w tobie tę spontaniczną bałaganiarę którą byłaś kiedyś.
- Bałaganiarę?- Spytałam zaskoczona a on wykorzystując ten moment wszedł na łóżku zbliżając się do mnie na czworakach.
- Aha. Chociaż z ulgą przekonuję się, że wciąż gdzieś tam w środku ciebie jest.- Ostatnie słowa niemal wyszeptał mi do ucha. Potem cmoknął w szyję. Pomyślałam, że miałby się z pyszna gdyby musiał egzystować z taką bałaganiarą jak ja, która stale walczyła ze swoją niecną naturą. A wydawało się, że on nie tylko to akceptował ale i chwalił. Albo udawał po to by trochę się ponabijać, ale w tej chwili było mi to całkiem obojętne. Zwłaszcza po tym jak pocałunek w szyję powoli zmierzał ku górze do policzków, nosa aż w końcu moich ust. A zręczne dłonie rozpoczęły rozpinanie guzików luźniej koszuli. Z przyjemnością poddałam się już dobrze znanemu mi uczuciu pożądania wciąż niejako dziwiąc się jego sile. W końcu początkowa fascynacja powinna minąć a ja wciąż po każdej przeżytej nocy z Arturem uważałam, że to właśnie ta była najlepsza. Tak jak teraz…
a przynajmniej do momentu aż poczułam jak rozlewa mi coś zimnego na klatkę piersiową. I niewątpliwie bardzo słodkiego.
- Ty bałwanie!- Wrzasnęłam próbując go od siebie odepchnąć. Ale on jakby przeczuwając mój ruch po prostu zablokował moje dłonie dociskając swój tors do mojego ciała. I nic sobie nie zrobił z mojego jęknięcia. Teraz na pewno nie dopiorę swojego stanika.- Jestem cała upaprana tą cholerną czekoladą!
- Spokojnie, dla ciebie też coś zostawię.
- Nie! I jakoś straciłam ochotę na seks z tobą.
- Kłamczuszka.- Szepnął, a potem wciąż nie wypuszczając moich dłoni ze swoich zjechał głową w kierunku mojej szyi a potem jeszcze niżej. Wtedy zlizał z mojej piersi fragment czekolady. Wbrew rozumowi moje ciało zareagowało. Na dodatek lepka czekolada zostawiała na skórze przyjemny chłód…- I co jesteś pewna, że chcesz przerwać?- Spytał wymownym tonem jakby doskonale zdawał sobie sprawę, że wcale tak nie jest. Z trudem zmusiłam się do skinięcia głową.
 -Tak chcę.- Choć w oczach Artura pojawiło się zaskoczenie i niechęć to spełnił moje polecenie. Jednak zanim to zrobił wycisnął na moim ustach mocny pocałunek. Wtedy podniosłam się z łóżka patrząc na pościel. Jej, mimo moich usilnych starań już była nieźle ubrudzona w dwóch miejscach. A skoro tak…Szybkim ruchem chwyciłam pozostawione przez Chojnackiego opakowanie czekolady i otworzyłam je. A potem zaczęłam wylewać na niego jego zawartość.
 Tak jak sądziłam z zaskoczenia nie zareagował. Dopiero później na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech gdy próbował mnie powstrzymać. Potem zmienił się w śmiech gdy udało mu się dorwać do opakowania sprawiając że część czekolady znów spadła na mnie. Następnie sytuacja się powtórzyła tyle, że tubka wylądowała w moich dłoniach a część jej zawartości…na jego głowie.
Niczym dzieci turlaliśmy się w pościeli próbując objąć zawartość opakowania tak jakby to była co najmniej broń. Oczywiście więcej tu było przekory niż prawdziwych zapasów niemniej jednak ja walczyłam dość zaciekle. Naturalnie po wszystkim oboje wyglądaliśmy jak świnie taplające się w błocie a nasze otoczenie jeszcze gorzej. Na dodatek ze śmiechu zaczął boleć mnie brzuch. Nieźle się też zmęczyłam. Ale nie mogłam przestać tego robić. Szczególnie patrząc na upapraną twarz Chojnackiego. I mimo iż wiedziałam, że z pewnością sama nie wyglądam lepiej to zupełnie o tym nie myślałam.
- Jesteś wariatką.- Podsumował to ciężko oddychając. I chociaż to sprawiło mi satysfakcję. Bo byłam równorzędną przeciwniczką.
- Sam tego chciałeś.
- Ale nie do końca mi o to chodziło.
- Mi prawdę mówiąc też.- Uśmiechnęłam się.- Idziemy pod prysznic?
- Jeszcze pytasz? Ale najpierw…- Wymownie zawiesił głos wyciągając rękę w moją stronę.- Najpierw spełnię swoją obietnicę.
- Jaką?
- Przecież miałem zlizać z ciebie całą czekoladę, prawda?

***
Po zmianie pościeli na czystą oraz prysznicu (który nie zakończył się tylko na prysznicu), wróciliśmy do łóżka (które posłużyło nam nie tylko na sen). Dlatego dzwoniący rano budzik spowodował tylko moje jęknięcie. Na dodatek bolał mnie bok brzucha- nie wiem czy była to wina dużej ilości śmiechu czy zbyt mocnego uścisku Chojnackiego-, ale mimo to nie chciało mi się iść do pracy. I po raz kolejny przez Artura pomyślałam o tym by wymigać się od pracy. Szybko ją jednak stłumiłam. Jak to się działo, że przy Chojnackim zaczynałam być nieodpowiedzialna a także spontaniczna jak się wcześniej wyraził? Nie miałam pojęcia, ale czułam że nie powinno mi się to podobać. Nawet jeśli tak było.
Tym razem byłam bardziej przytomna niż poprzednio (i obudziłam się pół godziny wcześniej), więc zaproponowałam mu śniadanie. Stwierdziłam, że gdy się sprężymy on zdąży jeszcze wrócić do domu zmienić ubranie. Tyle, że nie przewidziałam niespodziewanej wizyty Moniki. Widząc ją przez wizjer kazałam Arturowi schować się do sypialni licząc na to, że przyjście bratowej wynika tylko z faktu pozostawienia przez nią wczoraj torebki a więc będzie się wiązało z jej szybkim wyjściem. Ale zapomniałam o stojących w korytarzu butach Chojnackiego.
Na szczęście nie rozpoznała ich jako obuwia swojego kuzyna, ale trafnie wyciągnęła wniosek na temat tego, że spędziłam tę noc z mężczyzną. A ja jak głupia odważyłam się jeszcze zaprzeczyć. Wtedy Jastrzębska (czemu tego nie przewidziałam) zaczęła kierować się do mojej sypialni. Nie mając innego wyjścia zastawiłam jej drzwi swojego pokoju a więc miejsca pobytu Artura.
- Dobra, masz rację. Nie spędziłam tej nocy sama.
- O matko. Więc kto tam jest?
- Monika…
- No co, chyba najlepszej przyjaciółce powiesz?
- Wiesz, że nie o to chodzi.
- Więc mam sama sprawdzić.
 -Nie!- Mimo woli krzyknęłam.
- Ojej, a więc z pewnością po twojej reakcji wnoszę, że go znam; a przynajmniej z widzenia.
- Monia, proszę.
- O nie, nie wymigasz się.
- Ja nie prosiłam cię o poznanie twojego ukochanego prawda?- Spytałam w ostatniej chwili odzyskując rezon. Bo proszenie w kółko ażeby tego nie robiła było jak czysta prowokacja. A ja potrzebowałam w tej chwili racjonalnego myślenia .No i argumentów.
- Bo to nic poważnego.
- A skąd wiesz co to jest z mojej strony?
- Bo ty nie umiesz rozdzielić tych dwóch uczuć: pożądania i miłości.
- Nawet jeśli tak jest, to na razie nie chcę niczego jeszcze ujawniać.
- Wow, jakaś ty tajemnicza. I urażona.- Monia żartobliwie puściła mi oko a ja odetchnęłam z ulgą bo jeszcze zanim dodała:- W takim razie nie będę nalegać. Już wychodzę.- wiedziałam, że skapitulowała.
- Dzięki. I obiecuję, że jeśli do tego dojrzeję to pierwsza się o tym dowiesz.
- No ja myślę. I mam nadzieję, że nie karzesz mi długo czekać.
- Jasne. Część.- Z prawdziwą ulgą odnotowałam jej wyjście. Wtedy na wszelki wypadek przekręciłam zamek w drzwiach wyjściowych. Nie chciałam dać się komukolwiek zaskoczyć. O tym co się przed chwilą stało myślałam jednocześnie z ulgą jak i pewną obawą. Bo z jednej strony widmo poznania Artura jako mojego kochanka zostało oddalone, z drugiej jednak Monika dowiedziała się że kogoś mam. A jak ją znałam z tego powodu będzie niemiłosiernie ze mnie kpiła.
Po kilku chwilach uchyliłam drzwi sypialni informując Artura z grubsza o rozmowie z Monią. Sądziłam, że znów się o to zdenerwuje, ale poza jedną uwagą w stylu: „w sumie jej moglibyśmy powiedzieć prawdę, bo tak byłoby łatwiej” nie próbował przekonać mnie do swojego stanowiska. Potem wróciłam do przygotowania omletu, a on w tym czasie się ubrał. Kilka minut później usiedliśmy przy wspólnym stole zajadając się pysznym śniadaniem, a ja dzięki rozmowie powoli przestawałam się gryźć porannym incydentem. Zwłaszcza, że Chojnacki nic sobie z tego nie zrobił. Więc czemu ja miałam to robić? W końcu moja bratowa nie była kimś kto nawet jeśli zrobiłabym coś złego to by mnie potępił. Ale jaką niby mogłam mieć pewność? W końcu nie chodziło o byle jakiego faceta, ale o kuzyna jej ukochanego brata. Czy niejako nie odbierze tego jako swoistą zdradę?
Po pracy w końcu udało mi się wyskrobać trochę czasu na odwiedziny u pana Andrzeja w ośrodku. Po krótce zdałam mu relacje ze swojego związku z Arturem: to znaczy, że układa nam się całkiem nieźle. Dodałam jednak, że wciąż trzymamy to w tajemnicy, tak by podczas wizyty pani Grażyny nie wymsknęło mu się coś na temat jej syna. Zrozumiał mnie, ale chyba nie pochwalał przyjmując takie samo stanowisko jak mój kochanek.
W ciągu następnych kilku dni Monika oprócz zabawnych (a przynajmniej jej zdaniem) aluzji na temat mojego nowego faceta właściwie niczego nie odkryła (a raczej należałoby powiedzieć, że ja jej niczego nie zdradziłam). Dlatego byłam szczerze zaskoczona, gdy przed następnym weekendem  zasugerowała, iż doskonale domyśla się kto jest obiektem moich uczuć. Ku mojemu zaskoczeniu padło imię Szymka. Stanowczo temu zaprzeczyłam chyba tylko utwierdzając ją w tej opinii, choć chwilę później zrozumiałam, że to świetny pomysł. W końcu potencjalny związek z Bralczykiem był lepszy niż ze zmarłym kuzynem męża. Dlatego każąc jej zachować sekret potwierdziłam jej domysły. Nie powiedziałam jednak tego Arturowi przeczuwając, że nieźle by się wściekł.
Sobotni i niedzielny dzień również postanowiliśmy spędzić razem, tym razem w miejscowej Warszawie. Była ładna pogoda więc w pierwszy dzień weekendu wybraliśmy się na spływ kajakowy, a potem spacer i kolację na mieście. Niedzielę pozostawiliśmy sobie na słodkie leniuchowanie w hotelu, który wynajął na tę okazję Chojnacki. Bo pomimo moich protestów uznał, że wynajęcie takiego miejsca będzie bardziej przemawiało do mojej romantyczniej natury. Dodatkowo zauważył, że tutaj będziemy mogli brudzić pościel ile tylko chcemy…
Pomimo tych prowokacyjnych słów to kolejny dzień spędziliśmy również bardzo aktywnie. To znaczy poza łóżkiem. Tym razem padło na rolki. Na początku czułam się nieco śmiesznie: w końcu dookoła pełno było nastolatek jeżdżących na rolkach przy których czułam się jak staruszka. No i minęło dobrych dziesięć lat kiedy robiłam to po raz ostatni. Ale Artur perswadował, że tego się po prostu nie zapomina. Nawet gdy kilkakrotnie wyrżnęłam się na twardy chodnik. Oczywiście zamiast mi pomóc tylko się ze mnie śmiał rzucając jakieś komentarze o tym jaka jestem ciamajdowata. W pewnym momencie tak mnie rozzłościł, że zaczęłam go gonić. Sama nie wiedziałam co właściwie chcę mu zrobić, ale w moim nastroju nie byłoby to nic przyjemnego. Zwłaszcza, że on co chwila robił efektowne kółka dookoła mnie lub po prostu jechał tyłem. A żeby się tak przewrócił…
Niestety, jeździł świetnie, więc to mu nie groziło. Już raczej mnie. Ale o dziwo po jakichś dziesięciu minutach zaciętego biegu zdałam sobie sprawę, że przez ten czas ani razu się nie wywróciłam! I byłam z siebie taka dumna, że w końcu przestałam go gonić.
- Ej, tak szybko się poddałaś?
- Tak, bo nauczyłam się jeździć. Także na razie.- To mówiąc odwróciłam się ostrożnie na rolkach z zamiarem ukarania go i jazdy w zupełnie przeciwnym kierunku. Tak jak się spodziewałam już po chwili próbował do mnie dołączyć. Z uśmieszkiem satysfakcji którego nie mógł dostrzec udawałam naburmuszoną aż w końcu gdy się do mnie zbliżył żartobliwie odepchnęłam lekko w bok. Darowałam sobie bardziej zasłużoną karę przypominając sobie o jego kolanie. Jakby nie było nie zamierzałam go uszkodzić.
- Wiedziałem, że coś kombinujesz, ale słabo się starasz…- Dokładnie w chwili gdy Artur zaczął wypowiadać te słowa spostrzegłam damską postać. Postać o której w ostatnich dniach zupełnie zapomniałam.
Michalina Kownacka spacerowała dość żwawym krokiem właśnie wychodząc z jakiegoś spożywczaka znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Wciąż nie bardzo wierząc temu co widzę przymrużyłam oczy robiąc dłonią prowizoryczny daszek, który tłumił słońce. Ale tak, to na pewno była ona!
- Widzisz ją?- Spytałam Chojnackiego.
- Kogo?
- Spójrz na drugą stronę ulicy. Tam jest Miśka.
-  Masz na myśli tę dziewczynę z ośrodka?
- Tak, ją. Pospieszmy się. Musimy ją dogonić i z nią porozmawiać.- Lekko spanikowana rozejrzałam się za najbliższymi pasami dla pieszych. Cholera, były tak daleko. A co jeśli Michalina wcale nie będzie szła prosto ale skręci w mniej uczęszczaną uliczkę? Nawet na rolkach nie uda mi się  tak dotrzeć zbyt szybko.
Szczęście mi chyba jednak dopisywało bo nastolatka ani nigdzie nie skręciła, ani tym bardziej mnie nie zauważyła. Dopiero gdy byłam pewna, że znajduje się wystarczająco blisko mnie a więc nie ma szansę na ucieczkę odważyłam się na to by ją zawołać po imieniu.
Szybko się odwróciła patrząc na mnie z przestrachem.
- To…to pani.- Wybąkała trochę uspokojona choć wciąż nieufna. By dodać jej otuchy uśmiechnęłam się. Na dodatek na tych piekielnych rolkach wciąż dreptałam w miejscu, bo jeszcze nie opanowałam sztuki stania w miejscu.
- Tak, to ja.- Opowiedziałam nieco głupio.- Możemy chwilę porozmawiać?
- Ale ja mam teraz autobus. Poza tym ja nie mam już pieniędzy które pan mi dał, przykro mi.- Dodała patrząc na Artura.
- Nie chodzi nam o pieniądze.- Zaprzeczył wtedy Chojnacki.- A jeśli boisz się spóźnić to mogę potem odwieźć cię gdzie chcesz. Niedaleko stoi mój samochód.- Słysząc to ugryzłam się w język. Jakie niedaleko? Na rolkach zrobiliśmy przynajmniej ze trzy kilometry! Ale przezornie ugryzłam się w język. W końcu lekki blef miał na celu wzbudzenie zaufania Miśki i wytracenie jej z rąk argumentów.
- Właśnie.- Potwierdziłam.- Możemy usiąść na tej ławeczce?- Dziewczyna wyraźnie się wahała.
- Naprawdę muszę iść. Spóźnię się do pracy.-To już  było coś.
- A gdzie pracujesz?- Kułam żelazo puki gorące.
- W takiej małej…nieważne.- W ostatniej chwili nastolatka zdała sobie sprawę, że chciałam ją podejść.
- A więc radzisz sobie?
- Tak.
- Szukała cię policja.
- Mam osiemnaście lat i wolno mi o sobie decydować.- Opowiedziała mi nieco buńczucznie. I lekko drwiąco.
- Wiem, ale uciekłaś z domu dziecka tak po prostu, bez słowa i z dnia na…
- Ewelina chce po prostu powiedzieć, że bardzo się o ciebie martwiła.- Znów wtrącił się Chojnacki.
- Niepotrzebnie radzę sobie.
- Nie potrzebujesz pomocy? Gdzie mieszkasz?- Spytałam ponownie próbując uzyskać od niej jakieś konkretne informacje. Wtedy Artur spojrzał na mnie wilkiem.
- Pozwolisz, że sam porozmawiam z twoją byłą podopieczną?
- Ale…
- Choć Miśka, odejdziemy kawałek dalej, co?- Zwrócił się wtedy do niej. Dziewczyna nieco zaskoczona skinęła głową. Ale ja nie.
- Nie zgadzam się. Miśka powiedz mi. Czy ktoś cię skrzywdził? Czy syn tego kuratora…Antek. Czy on zrobił ci coś złego?
- Nikt mi nic nie zrobił!- Warknęła na mnie.
- Sweterku, poczekaj na mnie tutaj.
- Artur…
- Pięć minut.- Oznajmił, a potem bez słowa oddalił się z dziewczyną. A ja znów byłam na niego zła. I na Michalinę zresztą też. No bo dlaczego udała nieznanemu sobie praktycznie Arturowi a nie mi? Jemu potrafiła zdradzić swoje bolączki…Dodatkowo poczułam uczucie deja vu. Przecież kilka tygodni temu wyglądało to w ten sam sposób. Starając się powściągnąć ciekawość powoli, niby to przypadkiem kierowałam się w ich stronę starając się coś usłyszeć. Ale tylko i wyłącznie z gestów  i ruchów ciała zdołałam zrozumieć, że o coś się kłócili. Potem widząc kilka banknotów zrozumiałam, że najwyraźniej rzecz dotyczyła pieniędzy których dziewczyna nie chciała przyjąć. W końcu zbliżyli się do mnie oboje: ona mniej wojownicza a on z uśmiechem na twarzy.
- Chyba wszystko sobie wyjaśniliśmy. Michalina świetnie sobie radzi.- Oznajmił mi właściwie niczego nie zdradzając.
- Teraz będę już szła. Czeka na mnie…ktoś na mnie czeka. Do zobaczenia.
- Michalina…
- Pozwalam pani spytać o wszystko jego.- Palcem wskazała na Artura.- I….dziękuję. Pani też. Chyba jako jedyna mówiła pani prawdę, że się o mnie troszczy. Proszę się o mnie nie martwić.
- Miśka…
- Mówię poważnie, radzę sobie.- Oznajmiła przerywając mi, a w jej oczach pojawił się wtedy taki smutek który chwycił mnie za serce. A może tak mi się po prostu zdawało?- I życzę pani szczęścia, ale chyba już pani je znalazła.- Wymownie spojrzała na Chojnackiego. Potem się uśmiechnęła.- Mówiłam, że to zadziała nie?- Zwróciła się do niego.
- Tak, zadziałało, dzięki. Na pewno nie potrzebujesz niczego?
- Nie. I jeszcze raz dziękuję za tamtą kasę. Bardzo mi się przydała. Do widzenia.
- Michalina.- Zawołałam jeszcze za nią, ale Artur mnie powstrzymał.
- Niech jedzie.
- Jak to niech jedzie? A co jeśli potrzebuje pomocy? Ona ma dopiero osiemnaście lat!
- Ty byłaś mniej więcej w jej wieku jak zmarli twoi rodzice, prawda?
- Tak i dlatego wiem jak może być jej teraz ciężko.
- Ewela, ona jest silna. Tak silna jak ty. I dumna. Myślisz, że chciałaby od ciebie pomocy?
- Wiem, że odmówiła ale…naprawdę mi jej szkoda.- Dokończyłam cicho. Potem poczułam jak Chojnacki obejmuje mnie ramieniem.
- Poradzi sobie, mówiłem ci.
- Mam szczerą nadzieję, że tak będzie. A teraz mów mi dokładnie co ci powiedziała. Tylko nie pomijaj niczego.- Zastrzegłam na koniec.
- Dobra. Tylko zajedźmy do tego parku po lewej. Ulica raczej nie jest do tego odpowiednim miejscem.
Kilka minut później posłusznie siedząc na parkowej ławce w skupieniu słuchałam słów Artura. Wyjaśnił mi, że Miśka pracuje jako kelnerka a w weekendy sprzątaczka. Że mieszka ze starszą koleżanką w wynajmowanym mieszkaniu na obrzeżach miasta i że- co najbardziej mnie zniesmaczyło- policja ją odnalazła i się z nią skontaktowała, ale nie zaproponowała żadnej pomocy, bo w końcu była pełnoletnia. Nie wspominając już o domu dziecka w którym była przez kilka ostatnich lat: ten tak jak mówiła mi wcześniej Monika zupełnie się na nią wypiął. Choć to spotkanie mnie uspokoiło, to jednak nie potrafiłam wyzbyć się lekkiego uczucia żalu i niepokoju. No bo wzrok Miśki w pewnym momencie był taki jakiś bliski…żalowi? No i ten błysk na dźwięk imienia syna kuratora…No bo jak to z nimi właściwie było? Zakochała się w nim? A może jak mówił mi początkowo Robert (czyli jego ojciec) tylko wykorzystała? Skąd jednak ten ból? Potrząsając głową starałam się na razie nie katować takimi myślami co oznajmiłam Arturowi.
- To co, w takim razie wracamy?
- Jasne. Tylko po drodze może jeszcze zahaczymy o lody, co?
- Nie masz dość po wczorajszych mega gałkach? A co z liczeniem kalorii?
- Dobra, dobra odkuwaj się.
- Już nie będę.- Żartobliwie cmoknął mnie w nos. A mi wtedy przypomniało się coś co powinno zwrócić moją uwagę na samym początku. Coś co dotyczyło słów Michaliny…
- O co chodziło w stwierdzeniu „a  nie mówiłam że to zadziała”?
- Hm?
- Miśka tak powiedziała. A ty jej podziękowałeś. Dlaczego?
- A to…- Artur nagle spojrzał w bok pozornie beztroskim gestem drapiąc się w tył głowy.- To nic ważnego.
- Odnoszę inne wrażenie. Bo wcześniej spojrzała na mnie i powiedziała coś o szczęściu.
- Ojej, to naprawdę nic. Po prostu dała mi pewną radę.
- Odnośnie?
- Odnośnie postępowania z tobą.
- Słucham?!
- No widzisz, wiedziałem że się zezłościsz dlatego wolałem to przemilczeć.
 - Nie, nie, nie. Skoro zacząłeś to skończ. Jaką radę?
- Po prostu zauważyła mój maślany wzrok na tobie podczas ostatnich odwiedzin u ciebie.
- Wtedy gdy dałeś jej te pieniądze.- Chojnacki skinął głową.
- Tak. Rzuciłem wtedy coś w stylu, że raczej nie robi to na tobie wrażenia żeby uciąć temat. Ale ona…uśmiechnęła się do mnie takim wszechwiedzącym uśmiechem i powiedziała, że chyba jestem ślepy.
- Co?
- No właśnie. Powiedziała, że patrzysz na mnie nie jak na przyjaciela.
- A niby jak?
- Jak kobieta na mężczyznę.
- Żartujesz? Wtedy nie byłam nawet pewna, czy dobrze zrobiłam wpuszczając cię do środka po tej akcji w klubie.
- Ale Miśka jakimś cudem to zauważyła.
- Mała swatka.- Skomentowałam to z uśmiechem z rozczuleniem. Bo może i Miśka lubiła wulgaryzmy i przypominała raczej buntowniczkę niż potulną nastolatkę to była w niej jakaś autentyczność. I ból.
- Chyba tak. To co idziemy?
- Czekaj, czekaj. A o co chodziło z tą radą?
- Radą?
- Nie zgrywaj głupa. Jaką niby dała ci radę?
- Nie powiem, bo się wściekniesz.
- Wścieknę się jeśli teraz mi tego nie powiesz.
- No dobra, ostrzegałem cię. I pamiętaj, że to nie moje słowa. Powiedziała…powiedziała, że muszę potraktować cię stanowczo, bo przypominasz Czerwonego Kapturka, który jednocześnie boi się Wilka, ale jednocześnie go prowokuje. Albo coś w ten deseń, nie pamiętam.
-  Czerwonego Kapturka?!- Syknęłam wściekle.
- No cóż, pamiętaj że to nie moje słowa.
- Ale wygłosiłeś je z prawdziwą przyjemnością.
- Nie martw się Czerwony Kapturku. Dla mnie zawsze będziesz ukochanym Sweterkiem.- Gdy wybuchnął śmiechem nie mogłam się powstrzymać od uderzeniem go w ramię. Nawet jeśli jednocześnie sama nie potrafiłam wstrzymać uśmiechu który sam wypłynął mi na usta.