Nigdy
nie czułam się gorzej niż przy następnym ponownym spotkaniu z Arturem podczas
odwiedzin u pana Andrzeja w ośrodku spokojnej starości. Przywitał mnie z
wyraźną rezerwą choć niezupełnie chłodno. Potem jednak nie żartował jak
dawniej, skupił się raczej na dyskusji z naszym starszym przyjacielem. A ja nie
miałam pojęcia czym mogłam go zranić. Przecież on chyba nie sugerował w miniony
niedzielny poranek, że powinniśmy zacząć się spotykać? Albo że coś do mnie
czuje? Po prostu bawił go fakt, że prawie się pocałowaliśmy, więc dla żartu
chciał to zrobić naprawdę nie licząc się z konsekwencjami. A ja nie chciałam
tylko niczego między nami zepsuć, czy on tego nie rozumiał? A może to ja
niczego nie rozumiałam? Czemu po prostu nie pozwoliłam mu dokończyć tego co
chciał mi powiedzieć tamtego dnia? I na dodatek pan Andrzej znów miał z nas
niezłą polewkę, bo zachowywaliśmy się niczym para pokłóconych dzieci.
-
O co się znowu na niego boczysz dziewczyno?- Spytał mnie w pewnym momencie,
choć ja przy sąsiednim stoliku rozmawiałam z panią Kasią odmawiając gry z nim i
Chojnackim (z wiadomych przyczyn) w pokera.
-
Zupełnie o nic.- Odparłam poniewczasie zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to
zupełnie inaczej. Począwszy od tego, iż moja odpowiedź udowodniła że jednak
wiem o kim mowa o skończywszy na tym, że mój ton brzmiał lekko buńczucznie. Już
raczej powinnam udawać, że nie mam pojęcia o czym ani a kim on mówi a tak łatwo
złapałam się na haczyk. Pan Andrzej doskonale zdawał sobie z tego sprawę
odpowiadając:
-
Ha, gdy kobieta tak mówi to znaczy że o wszystko. Co, Artur powiedział ci że
jesteś za gruba?
-
Niczego takiego jej nie powie…- Wtrącił się Chojnacki ale ja nie pozwoliłam mu
dokończyć patrząc w udawanej surowości zmrużonymi oczami na pana Andrzeja.
-
A więc uważa pan, że jestem za gruba?- Spytałam co spowodowało wybuch jego
śmiechu.
-
Właśnie o tym mówię, dziecko. Właśnie o tym mówię. Kobiety z każdej
najmniejszej igiełki potrafią zrobić nie tylko widły ale i cały karabin
maszynowy. Moja żona na przykład, świeć panie nad jej duszą kiedyś gniewała się
na mnie przez cały tydzień gdy…- Staruszek wdał się w swój dłuższy monolog jak
zawsze gdy wspominał swoją drugą połówkę. Słuchałam z tego z dwóch powodów.
Pierwszym był oczywiście fakt, iż udało mi się odwrócić jego uwagę od problemu,
a drugi…no cóż, tym była po prostu potęga miłości. Często słuchałam tego (to znaczy jego wywodów)
z niejakim wzruszeniem. Kochać kogoś przez tyle lat nawet mimo tego, iż od jego
śmierci minęło wiele czasu i spędzili ze sobą kilkadziesiąt wspaniałych lat? I
zawsze wspominać z miłością, czasami pobłażliwością czy humorem jak teraz, ale
nigdy nienawiścią? Zupełnie jakby ich życie było istną sielanką, a przecież
żadne nie jest. Takie głębokie i prawdziwe uczucie było po prostu godne
słuchania o nim i kontemplacji w celu wyciągnięcia dla siebie wniosków. Może to
dlatego przypomniały mi się słowa staruszka jakie powiedział do mnie dawno
temu, gdy byłam pokłócona z Mariuszem po feralnej imprezie w klubie podczas
której Kamila starała się nas skłócić. Słowa, które zarówno wtedy jak i teraz
wydawały mi się być zupełnie niepodobne do wciąż śmiejącego się amatora pokera.
(…) jeśli chcesz kogoś kochać to będziesz go kochać
całą wieczność. Ale jeśli będziesz szukać w tej osobie wad, jeśli sama będziesz
wątpić w swoje uczucie, wymyślać coraz to nowe przeszkody…to w końcu rozpad
związku będzie jak samospełniająca się przepowiednia. Dlatego zacznij od tego
czy jesteś gotowa na ryzyko i trudy budowania związku co nie jest łatwe. Jeśli
nie to po prostu się w to nie pakuj, bo potem będzie jeszcze trudniej.
(…) miłość to kwestia podejścia.
(…) na tym polega problem dzisiejszej młodzieży: bo
mają porównanie, masę porównań. Wszystko jest dostępne, modne jest tzw.
„wypróbowywanie się”, wierność stała się nudna: a gdy chłopak jest prawiczkiem
czy dziewczyna dziewicą to okropny wstyd. Gdy ja byłem młody to był dar: nigdy
nie nazywano tego „uprawianiem miłości” jakby to był jakiś sport; nigdy nie
mierzono prestiżu mężczyzny ilością kobiet z którymi spał.
Tak,
to były iście błyskotliwe słowa, choć jednocześnie bardzo proste. I bardzo
prawdziwe. Słowa, które zapadły mi w pamięć do dziś. Przypomniałam sobie jak
dzięki nim ostatecznie pogodziłam się ze zmarłym już mężem i zrozumiałam, że go
kocham. Bo byłam gotowa zaryzykować.
Dlaczego
jednak nie w kwestii Artura?
Pytanie
które pojawiło się w mojej głowie znikąd zupełnie zbiło mnie z tropu.
Potrząsnęłam więc szybko głową starając się o nim zapomnieć tak, by mój mózg
nie zaczął formułować na nie odpowiedzi. Potem skupiłam na dalszych słowach
pana Andrzeja, który właśnie kończył swoją anegdotkę. W międzyczasie
przyłączyła się do niej piątka albo szóstka innych mieszkańców domu spokojnej
starości, dlatego gdy staruszek zamilkł rozległy się śmiechy. Z racji błądzenia
myślami nie do końca rozumiałam powód żartu, dlatego tylko się uśmiechnęłam
zerkając na rozbawione twarze. Wśród nich była ta Artura. I jakby zwabiony moim
wzrokiem spojrzał mi prosto w oczy. Ja oczywiście spuściłam wzrok udając atak
kaszlu. Czułam się z tym głupio, ale po prostu już nie potrafiłam tego robić.
Nie mogłam przekomarzać się i flirtować z nim czysto platonicznie, bo to wcale
nie wydawało mi się być już być platoniczne; nie mogłam patrzeć na niego nie widząc
regularnych rysów twarzy, kwadratowej męsko zarysowanej szczęki, małych
zmarszczek w kącikach oczu świadczących o poczuciu humoru i dystansu do siebie
czy wzroku, który teraz zdawał się przewiercać mnie na wskroś. Ale jednocześnie
wkurzało mnie, że mój głupi błąd to wszystko zmienił. Jezu, gdybym wiedziała że
podczas tej klubowej imprezy będę chciała pocałować Chojnackiego, to nigdy bym
nie przyszła do Moniki wymawiając się chorobą. Szkoda, że nie potrafiłam cofnąć
czasu.
Na
szczęście po opowieściach pana Andrzeja nikt już nie wracał do tematu rzekomej
kłótni między mną a synem pani Grażyny. My dalej raczej nie zwracaliśmy na
siebie uwagi (a raczej otwarcie, bo mój wzrok zdecydowanie zbyt często kierował
się w jego stronę) i nie rozmawialiśmy. Dopiero gdy zbliżał się koniec
odwiedzin Artur bezpośrednio zwrócił się do mnie z pytaniem o to, czy chcę by mnie odwiózł.
Gdy zaprzeczyłam wskazując na parkingu swój samochód uśmiechnął się lekko.
-
No tak zapomniałem. W takim razie do zobaczenia.
-
Do zobaczenia…- Odparłam, ale zaraz przypomniało mi się coś, co powinnam mu
powiedzieć. Zastanawiałam się jak w ogóle mogłam o tym zapomnieć, a prawdę
mówiąc tak było, bo podczas wizyty w ośrodku wcale na ten temat nie myślałam.- Artur?-
Zawołałam go po imieniu, choć już odchodził.
-
Tak?- Odwrócił się w moim kierunku.
-
Odwiedziłam wczoraj jedną z opiekunek z domu dziecka, tym w którym mieszkała
Michalina…to znaczy tamta dziewczyna której…
-…której
dałem pięć tysięcy złotych, pamiętam.- Przerwał mi, a ja skinęłam głową.
-
No więc ona powiedziała mi, że Miśka kończy osiemnaście lat nie za miesiąc tak
jak nam powiedziała ale dopiero za pół roku. I że w związku z tym dyrektorka
domu dziecka zgłosiła zaginięcie. Szuka jej policja.
-
Teraz już rozumiem czemu byłaś na mnie taka wściekła i unikałaś.
-
Wcale nie jestem…to znaczy nie byłam…w każdym razie nie tak bardzo.-
Westchnęłam ciężko bo wciąż zastanawiałam się czy chcę rozmawiać z Chojnackim
czy raczej nie powinnam. Tak jak mówiłam po niedzielnej rozmowie wciąż czułam
się dziwnie, a robienie tego teraz unikając patrzenia w oczy było bardzo trudne . Ale w końcu nie
chciałam rozmawiać o uczuciach, ale o nastolatce. Chyba tylko dzięki temu jako
tako udało mi się skupić.- Nie wiem nic na pewno, ale chyba twoje podejrzenia
były słuszne, a przynajmniej w części. Michalina uciekła, bo zakochała się w
Fiołkowskim. Tyle, że synu kuratora a nie nim samym. Chociaż miłość to może złe
słowo. Pan Robert powiedział, że…że doszło między nimi do czegoś i gdy się o
tym dowiedział to być może…zareagował w dość impulsywny sposób nie przebierając
w słowach. Podkreślał jednak, że nie był wulgarny ani agresywny; tym bardziej w
żaden sposób nie zasugerował jej by natychmiast opuściła jego dom. Po prostu
fakt, iż niczego nie zauważył wcześniej go zaskoczył. Mówił, że nie miał
pojęcia iż ona interesuje się jego synem; wręcz wydawało mu się że go nie
znosi. Poza tym to jeszcze dziecko: Antoś jest delikatny i wrażliwy.
-
Jezu…to ile on ma lat?
-
Spokojnie, to nastolatek. Jest od niej zaledwie rok starszy. Po prostu
cytowałam słowa jego ojca. Ale chyba oddają prawdę, bo mentalnie to jeszcze
chłopiec. Bo choć w tym roku skończył maturę to przedtem uczył się w męskim
liceum katolickim. No i nie był typowym licealistom jeśli wiesz o czym mówię. Nie
interesował się dziewczynami.
-
Chcesz powiedzieć, że chciał zostać księdzem, a Michalina go uwiodła?!
-
Chyba nie, po prostu był dość religijny. Dlatego rozumiem, że dla Roberta
mógłby być to niezły szok. Poza tym jak w ogóle kobieta może uwieść mężczyznę?
To znaczy jeśli on tego nie chce?- Rzuciłam retorycznie wciąż myśląc o Miśce i
Antosiu, ale gdy odważyłam się spojrzeć w twarz Artura zdałam sobie sprawę, że
można by je rozważać w zupełnie innym kontekście. Szybko chrząknęłam.- Także
jak widzisz Robert miał prawo zareagować jak każdy ojciec w takiej sytuacji.
-
Rozmawiałaś z nim bezpośrednio?
-
Nie, mówię ci to co powtórzyła mi pani Bożenka. Bałam się rozmawiać z nim sama,
bo czuję potworne wyrzuty sumienia. A gdyby czegoś się domyślił…z drugiej
strony chciałam dziś iść na policję i powiedzieć, że ona się ze mną kontaktowała.
-
Przecież to nic nie da.
-
To że udam iż tego epizodu nie było również.
Ale nie mam zamiaru cię w to wciągać jeśli tego się właśnie obawiasz.
Powiem po prostu że to ja dałam jej te pieniądze i byłam wtedy sama.
-
Nie, to przecież jest tylko moja wina. I wszystko się wyda gdy Michalina
zostanie odnaleziona. Masz teraz chwilkę? Usiądźmy na tamtej ławce w parku.
Porozmawiamy spokojnie.
-
Nie ma o czym. Już mówiłam, ciebie to nie dotyczy…przynajmniej tak powiem, bo
to prawda. Coś mi świtało, że Michalina urodziła się w styczniu, ale w
niedzielę pomyślałam że po prostu tak mi się wydawało i może źle zapamiętałam.
-
Ewelina, nie udawaj męczennicy. Jeśli już to oboje pojedziemy na komisariat i
złożymy wyjaśnienia.
-
Nie chcę żebyś miał jakieś problemy.
-
Przecież nic nie zrobiłem. Dałem jej tylko trochę pieniędzy.
-
Trochę? Pięć tysięcy to niezupełnie trochę.- Kiedyś za te pieniądze mogłam
przeżyć cztery miesiące, pomyślałam przypominając sobie jak potrafiłam
oszczędzać na wszystkim: jedzeniu, środkach czystości, prądzie czy wodzie. A Michalina jako nastolatka miała jeszcze skromniejsze potrzeby, więc spokojnie mogło jej to wystarczyć do czasu uzyskania przez nią pełnoletności. Jesli tylko zdecydowalaby się wciz
-
Ale to nie jest karane prawnie, prawda? Więc skoro tak, to z tobą jadę.
-
Przecież uważałeś, że to nic nie da.
-
I nadal tak uważam, ale nie mam zamiaru pozwolić ci wziąć wszystko na siebie.
To ja zawiniłem i dałem się jej zwieść. Ty nie chciałaś dać jej pieniędzy tylko
z nią porozmawiać.
-
I tak mi się to nie udało.
-
Ewelina, tak jak powiedziałem nie ma sensu kłamać, bo gdy ona się znajdzie to wyda się że nie powiedziałaś całej prawdy.
-
O ile się w ogóle znajdzie.
-
Może i policja w naszym kraju nie jest na najwyższym poziomie, ale znaleźć
nastolatkę raczej umie. Także twój argument nie ma racji bytu. Więc skoro już
to ustaliliśmy to chodźmy już i załatwmy to od razu.- Widząc nieustępliwość w
zachowaniu Artura i dostrzegając logiczność jego słów zdecydowałam się nie
przeciągać zbędnej dyskusji. Zgodziłam się więc na rozmowę posłusznie idąc za
nim w kierunku zaparkowanych samochodów. Nie mogłam przy tym nie obserwować jego
chodu: w zasadzie to nie zwracałam na to szczególnej uwagi, ale Chojnacki wciąż
zauważalnie kulał. Wydawało mi się to być nieco dziwne, bo w tańcu poruszał się
bardziej niż dobrze. I tańczył tak jak dawniej, a przecież taka koordynacja
lekko niesprawną nogą musiała być dla niego bardzo trudna.
-
Chcesz jechać moim czy swoim samochodem?- Spytał gdy już dochodziliśmy.
-
Twoim.- Zdecydowałam, bo moje nerwy i tak były napięte jak postronki. Nie dość,
że wciąż denerwowała mnie bliskość Artura to jeszcze przeżywałam zaginięcie
Michaliny. I ja miałabym prowadzić auto? Jeszcze by tego brakowało bym
spowodowała wypadek samochodowy prowadząc w takim stanie.
-
W takim razie wsiadaj. Potem odwiozę cię tu z powrotem a ty wrócisz do domu
swoim autem.
-
Dzięki.
W
drodze milczeliśmy nie zamieniając nawet słowa, choć trwała ona dobre dziesięć
minut. Poza tym milczenie było bardzo niezręczne, nie tak jak kiedyś. Nie było
w nim żadnego porozumienia, zrozumienia…nic tylko niezręczność i brak tematów
do rozmowy, które wydawałyby się być neutralne. Starałam się nie wracać myślami
do sobotniego i niedzielnego dnia gdy po prostu oboje zachowaliśmy się wobec
siebie niewłaściwie, ale to było bardzo trudne.
W
końcu dojechaliśmy pod komisariat, który znajdował się blisko domu dziecka i
który prowadził sprawę zaginięcia nastolatki. Poczułam strach, ale wiedziałam,
że nawet jeśli w niedzielę postąpiłam źle, to muszę ponieść tego konsekwencje.
Ku
mojemu zdziwieniu policjant nie zamierzał mnie o nic obwiniać. Wciąż
podkreślał, żen niepotrzebne daliśmy Michalinie pieniądze, ale z drugiej strony
dodał, iż dzięki temu przynajmniej nie jest głodna i ma gdzie spać. Chyba
zauważył moje przerażenie całą to sytuacją, bo na koniec starał się mnie
uspokoić. Powiedział, że na pewno niedługą ją znajdą, a jej ucieczka nie jest
moją winą, bo zrobiła to już dzień wcześniej, więc uciekłaby tak czy inaczej
tyle że bez pieniędzy. Nie pocieszyło mnie to zbytnio, ale nic nie mogłam na to
poradzić.
Po
wszystkim zgodnie z obietnicą Artur odwiózł mnie z powrotem pod ośrodek i tak
się rozstaliśmy nie nawiązując do łączących nas relacji. Przez jeden krótki
moment miałam szczery zamiar to zrobić, ale nie miałam pojęcia jak. No i co by
to dało. Potem pomyślałam, że skoro razem potrafiliśmy rozwiązać problem
zaginięcia Miśki i współpracować, to nasze relacje niedługo również wrócą do
normy. W końcu to nie był żaden film, w którym główna bohaterka unika bohatera
przez pół godziny tylko dlatego, że zrobiła coś żenującego. Życie było dużo
bardziej nieprzewidywalne, a szczęśliwe chwile przeplatały się z tymi smutnymi.
Tak samo te zawstydzające z tymi które wprawiają nad w uczucie dumy.
W
następny weekend odwiedziłam panią Agatę: nie byłam u niej już trzy tygodnie,
więc przywitała mnie z prawdziwym entuzjazmem. Zrzuciłam winę na krab pracy nie
wspominając o wizytach w ośrodku spokojnej starości, bo mogłaby się poczuć
zignorowana. Wtedy hjh spytała mnie o współpracę z Build&Project oraz kilka
innych rzeczy odnośnie biura architektonicznego. Wyjaśniłam jej wszystko
szczegółowo przy filiżance gorącej herbaty. Potem korzystając z ładnej pogody
wyszłyśmy do ogrodu, gdzie pięknie kwitły już kwiaty.
-
Te herbaciane róże kupiłam specjalnie z
myślą o Mariuszu.- Powiedziała mi w pewnym momencie wskazując na
właściwy krzak.- Uwielbiał ich kolor.- Nic na to nie odpowiedziałam czując
ukucie wyrzutów sumienia. Bo prawdę mówiąc w ciągu ostatnich dni nie myślałam o
zmarłym mężu, ale o zaginięciu Michaliny. Nie dlatego, że to powodowało ból,
ale dlatego że…po prostu o nim nie myślałam. A teściowa potęgowała moje
poczucie winy gdy kontynuowała swój monolog mówiąc jaki to Mariusz nie był
wspaniały. I nawet ta myśl była niewłaściwa, bo nigdy dotąd nie odbierałam
ironicznie jej słów. Wręcz przeciwnie: zawsze uwielbiałam słuchać o przygodach
małego Mariusza gdy był dzieckiem, nastolatkiem albo studentem. Nawet jeśli się
powtarzały, to jednak niektóre anegdotki były na tyle ciekawe, że mogłam ich
słuchać kilkakrotnie. Teraz to się jednak zmieniło. Chciałam by pani
Jastrzębska jak najszybciej skończyła. Chciałam wrócić do domu i umyć okna lub
zrobić zakupu albo jakąkolwiek inną mało przyjemną czynność po w porównaniu ze
słuchaniem tego czego słuchałam wydawały mi się one najwspanialszą rozrywką.
Mimo
wszystko do końca dnia miałam nieco zepsuty humor którego nie poprawiła
wiadomość o urodzeniu dziecka przez Celinę. Postanowiłam tylko odwiedzić ją
jutro w szpitalu ciesząc się z narodzin małej dziewczynki. Jednak późnym
wieczorem do mojej głowy wkradał się Artur. Przez miniony tydzień w ogóle się
do mnie nie odzywał, a sytuację Michaliny obserwował dzięki kontaktom z Moniką.
Od naszego niedoszłego pocałunku minęły już dwa tygodnie i cały wstyd z tym
związany zupełnie mi minął. Ale sytuacja miedzy nami wcale się nie poprawiła.
Nie miałam pojęcia dlaczego na przykład na myśl o nim czułam konsternację? I
czemu wciąż rozważałam jego słowa, które wypowiedział po wieczorze w klubie?
(…) byłaś zazdrosna o Wiktorię
(…) wczoraj mnie pragnęłaś: nie możesz się tego
wypierać
Nigdy nie byłaś tchórzem.
Ja
wcale nie byłam zazdrosna o Wiki. A jeśli już czegokolwiek pragnęłam to tylko
pocałunku. Nie całego Artura. Nie myślałam o niczym więcej jak o zetknięciu
naszych warg i może języków, ale na pewno nie ciał. Chociaż gdy teraz tak o tym
myślałam to moja wyobraźnia podsunęła mi wizję jego gołej klatki piersiowej
którą dotykam i…Jezu, naprawdę byłam ostro stuknięta. Przecież to był Artur.
Artur.
Już
związek z Szymkiem uważałam za nieco obraźliwy dla pamięci Mariusza, a co
dopiero z kuzynem mojego zmarłego męża? Nie wspominając już o tym, że znając
Artura ten niedoszły związek zakończyłby się na kilku randkach w łóżku. A potem
do końca życia musielibyśmy tolerować swoją obecność na rodzinnych spotkaniach.
Brrr, to dopiero byłaby katastrofa. Ta myśl mnie uspokoiła, dlatego w niedzielny
wieczór zasnęłam dużo łatwiej niż w poprzednie gdy zadręczałam się myślami o
wspomnieniu niedoszłego pocałunku. Poza tym skąd w ogóle myśl o jakimkolwiek
związku między nami powstała mi w głowie skoro jedyne co do niego czułam to
chwilowy pociąg? Nie, zdecydowanie nie miałam zamiaru bawić się z nim w żadne
związki.
Chyba
to z powodu myśli które choć krótko kołatały mi się w głowie przed snem, znów
przyśnił się Mariusz. I znów w sytuacji podobnej jak w poprzednich przypadkach:
przytulał mnie, obejmował, całował po szyi…A ja znów zapłonęłam. Zwłaszcza gdy
jego usta dotknęły mojego obojczyka a potem zjechały jeszcze niżej… widziałam,
że to nie dzieje się naprawdę, że to tylko sen ale mimo wszystko i tak
przeżywałam wszystko tak intensywnie jakby działo się w rzeczywistości. Serce
przyspieszyło swój rytm, dłonie zaczęły się pocić. Paradoksalnie widziałam
wszystko tak jakbym patrzyła na siebie z boku niczym film jednocześnie
odczuwając każde dotknięcie rąk czy ust. Czułam przyjemność, którą mi
dostarczały; chciałam czegoś więcej. W końcu nie mogąc wytrzymać napięcia
stanowczo chwyciłam dłońmi tył głowy Mariusza tak by wreszcie znów go
pocałować.
I
wtedy się obudziłam.
Bo
gdy ją w końcu uniosłam to wcale nie oczy męża na mnie patrzyły. I to wcale nie
jego usta wyginały się w beztroskim nieco sarkastycznym uśmiechu.
To
była twarz Artura.
Gwałtownie
oddychając uderzyłam się delikatnie po gorących policzkach. Jezu, skąd mi się
to w ogóle wzięło? Podobno sny są odzwierciedleniem naszym pragnień albo obaw.
Czym więc było dla mnie przespanie się z Chojnackim? Czymś co chciałam zrobić
czy też czynnością która budziła mój lęk? Nie, to było przecież głupie. Bo
wcale nie chciałam ani jednego, ani też nie czułam tego drugiego. Po prostu z
powodu licznych rozmyślań i bałaganu w głowie mój umysł zaczął świrować tak
samo jak i ja. I to wszystko z powodu Artura. A wszystko wskazuje na to, że z
powodu trzydziestej piątej rocznicy ślubu państwa Chojnackich w najbliższy
piątek będę zmuszona się z nim spotkać.
Super.
Będąc
na siebie wściekła nie wiadomo za co: w końcu nie miałam wpływu na to co mi się
śni (a może miałam?), wstałam z łóżka decydując się na zimny prysznic. Miałam
nadzieję, że zimny prysznic wybije mi głupoty z głowy. No dobra, letni. Nigdy
nie widziałam co pociągającego ludzie widzą w staniu pod zimną wodą trzęsąc się
niczym na trzydziestostopniowym mrozie. I to wszystko w imię jakichś bredni o
poprawie krążenia? Litości.
***
-
Coś ty robiła w nocy? Masz takie wory pod oczami jakbyś imprezowała cały
weekend.
-
Piękne dzięki.- Odparłam Szymkowi patrząc na niego spod oka znad biurka pełnego
licznych dokumentów.- Na przyjaciół zawsze można liczyć.- Bralczyk roześmiał
się.
-
Przecież mówię prawdę. Naprawdę wyglądasz na zmęczoną.
-
Po prostu bezsenna noc.- Mrugnęłam tylko. Jakoś nie chciałam opowiadać o tym,
że z powodu erotycznego snu o Arturze po chłodnym prysznicu przesiedziałam w
kuchni dwie godziny nad szklanką zimnej już herbaty.
-
Więc trzeba było nie przyjeżdżać tak rano.
-
Ha, ja tu pracuję.
-
Ale jesteś szefem.
-
Chcesz żebym wykorzystywała swoją pozycję?
-
Mówię poważnie, Ewelina. I tak teraz nie ma z ciebie pożytku.
-
Piękne dzięki.
-
Dobra, idź lepiej do bufetu po bardzo mocną kawę.
-
Szymek, przecież mieliśmy to skończyć i…
-
Dobra, w takim razie to ja ci ją przyniosę. Nie ruszaj się stąd.
-
Szymek…- Powtórzyłam jego imię, a potem się uśmiechnęłam gdy już znajdował się
za drzwiami. Był nieocenionym przyjacielem. Czasami dziwiłam się mu jak może
wytrzymywać z taką ignorantką w biurze i znosić ją na stanowisku prezesa.
Po
pracy, pomimo zmęczenia, zdecydowałam się wstąpić do domu dziecka i pani
Bożenki, by zorientować się czy Michalina się znalazła. Wiedziałam, że gdyby
tak było to z pewnością ktoś by mnie o tym poinformował, ale mimo to się
łudziłam. Dlatego po powrocie do swojego mieszkania byłam bardziej przygnębiona
niż po wieczorze spędzonym w klubie z Arturem. No dobra, może nie tak źle ale
niedużo do tego brakowało. W związku z tym wizyta Moniki była dla mnie bardziej
niż wskazana. Wiecznie zadowolona z życia czterdziestolatka w mig poprawiła mi
nastrój. A przynajmniej tak było zanim w pewnym momencie nie rzuciła „newsa”
jak się wyraziła.
-
Nie zgadniesz z kim umówił się Artur.
-
Umówił?- Powtórzyłam głucho. Bo prawdę mówiąc ta wiadomość mnie poraziła.
-
No na jutrzejszy wieczór. Wiem to od samej zainteresowanej.
-
Ach…no nie mam pojęcia.
-
Hej, i tak ci podpowiedziałam.
-
Mimo to nie wiem o kim mowa.
-
Jak to o kim? O naszej Wiki!- Monika się roześmiała.- Niby tak się zarzekał i
udawał, że jej nie lubi, a jednak…
-
Tak.- Z trudem zmusiłam się do uśmiechu. Artur i Wiktoria? Nie rozumiałam
dlaczego mógł to zrobić. Tym bardziej gdy wciąż pamiętałam jak nie chciał ani z
nią tańczyć, ani przebywać. I jak ja uprzykrzałam mu wyjście do klubu zmuszając
by zostawał z nią sam na sam. Widocznie musiało między nimi zaiskrzyć. Albo
chodziło tylko o łóżko. Tak, znając Chojnackiego pewnie ta druga wersja była
bardziej prawdopodobna. Odruchowo na samą myśl o tym dłonie same zacisnęły mi
się w pięści. No bo jak mógł udawać aż taką niechęć wobec niej? I mówić per
pijawka? A teraz umawiają się na randki? Faceci to cholerni hipokryci. Nie
wspominając już o tym, że jeszcze niedawno chciał całować się ze mną. Jezu, na
samą myśl o tym, że niewiele do tego brakowało czułam jak włos jeży mi się na
głowie.
-
Tylko tak?- Moja mało powściągliwa reakcja nieco zaskoczyła Monikę.- Przecież
to prawdziwa bomba. Chociaż ty chyba to wyczułaś, co? To dlatego tak ich ze
sobą swatałaś.- Boże, błagałam w myślach, niech Monia w końcu zmieni temat. Bo
zaraz chwycę lampkę stojącą na stoliku i ją rozbiję o ścianę. Albo jeszcze
gorzej: powiem jej, że ponad dwa tygodnie temu chciałam pocałować Chojnackiego
i teraz czuję się urażona, bo…no właśnie: bo co? Bo go za to przeprosiłam
bagatelizując całą sprawę a on postąpił tak jak tego chciałam? I kto w tej
sytuacji był większy hipokrytą ja czy on?- No, ale zobaczymy co Wiki powie po
jutrzejszym dniu. I tak w ogóle to kazała ci podziękować.
-
Mi?
-
Tak, tobie. No wiesz, za to że dawałaś jej szansę na bliższe poznanie się z
moim kuzynkiem, tylko we dwoje.- Ja dawałam jej szansę na to by pokpić sobie z
Artura, miałam ochotę wrzasnąć, ale tylko ugryzłam się w język. I to dosłownie.
Jej, nigdy nie wiedziałabym że takie urazy są takie bolące. Co prawda kiedyś przygryzłam
sobie policzek jako dziecko, ale wtedy bolało jakoś tak mniej. -…no i wiesz:
hej, słuchasz mnie w ogóle?
-
Przepraszam, ugryzłam się w język.
-
Słucham?
-
Nic, ważnego. Mówię dosłownie.
- Słowo daję jesteś dziś nieźle zakręcona.
Nawet lepiej niż mój były. Dziś zaproponował fundacji projekt nowej sali : coś
w rodzaju poczekalni dla dzieci rodziców którzy są chorzy. Z możliwością
noclegu.
-
To przecież słodkie.
-
Może, ale nie na oddziale zakaźnym. Poza tym fundacja raczej nijak ma się do
szpitali w których lokowani są pacjenci. Po prostu gdy uda się zebrać kasę na
operację i tak jest to prawdziwy cud. A monitorowanie ich losów? To po prostu
niemożliwe.
-
Więc Wiktora musi to bardzo obchodzić.
-
Tak, sama się sobie dziwię. Był taki chłopczyk, dziewięcioletni. Po poważnym
wypadku samochodowym w którym zginęli jego rodzice. Potrzebna mu była kasa na
operację dzięki której mógłby chodzić, ale sponsorów było mało a rodzina jak to
rodzina: zostawiła go samemu sobie. I wiesz co ten kretyn zrobił? Wpłacił brakującą
część. Dwadzieścia patoli od tak sobie, dasz wiarę? I jeszcze kazał zapisać to
jako anonimowe, więc nie odliczy sobie od podatku ani nic. A kiedyś tak
pogardliwie wyrażał się o tym co robię.- W oczach Moniki znów zapaliło się coś
dziwnego na samo wspomnienie o byłym mężu, ale szybko zniknęło. Zwłaszcza gdy z
szerokim uśmiechem zaczęła opowiadać o prezencie na rocznicę swojego wujostwa a
rodziców Artura z jajem, jak się wyraziła. Ja z kolei zrewanżowałam się jej
opowieściami o córeczce Celiny i Huberta, a swojej przyszłej chrześniaczce,
których zamierzałam odwiedzić jutro szykując się do zakupów miniaturowych
śpioszków. Jeśli chodzi o sam prezent dla rodziców Artura to aa sama niczego
jeszcze nie wybrałam, ale zdecydowałam się kupno jakiegoś dużego albumu który
mógłby posłużyć na zebranie wielu zdjęć. Nigdy nie byłam zbyt dobra w doborze
upominków, nawet tych najmniejszych.
Okazało
się, że państwo Chojnaccy byli bardzo zadowoleni z mojego prezentu: pani
Grażyna podkreślała nawet, że album jej się przyda, bo stanowi motywację wobec
uporządkowania licznych fotografii w chronologiczną całość. Na moment nawet
oderwała się od roli gospodyni przyjęcia
(co prawda nie było zbyt duże: przybyło kilku współpracowników i
przyjaciół z firmy oraz najbliższa rodzina Chojnackich: dwie siostry pani
Grażyny wraz z dziećmi- na szczęście nie było na nim mojego niedoszłego
adoratora hazardzisty- oraz rodzice pana Grzegorza i jego młodszy brat; w sumie
więc w dużym salonie mogło być nie więcej niż trzydzieści osób), przynosząc
kilka starych zdjęć na których była jeszcze młodą dziewczyną wraz z panem
Grzegorzem. Musiałam przyznać, że w młodości był bardzo przystojnym mężczyzną.
Widać było nawet wyraźne podobieństwo do Artura…Nie mogąc się oprzeć wciąż
zerkałam na niego od czasu do czasu (chociaż pewnie i tak byłabym zmuszona to
robić, bo Monia nieustannie mnie szturchała wciąż nie mogąc uwierzyć, że zabrał
na przyjęcie jakąś tam Adriannę) nie mogąc pohamować złości. Bo praktycznie
nieustannie śmiał się z czegoś albo do niej uśmiechał lub odwrotnie. Te ich
ochy i achy oraz flirty mnie denerwowały. Co z wtorkową randką z Wiki, miałam
ochotę go zapytać. Czasami wkurzało mnie to jaki jest płytki, choć przecież
sama nie chciałam by spotykał się z Wiki. Ale mimo wszystko nie zasługiwała na
takie traktowanie. A po randce z Chojnackim była bardzo zadowolona o czym
poinformowała mnie Monika. A dla niego to było po prostu zapełnienie luki w
kalendarzu imprezowych spotkań z kobietami! Jezu, jak Artur mógł łączyć w sobie
aż dwie takie sprzeczności jakimi była głęboka odpowiedzialność za Alicję i jej
synka z beztroskim uwodzeniem kobiet?
-
Powinnyśmy teraz zadzwonić do Wiki.- Nie mogąc się powstrzymać rzuciłam w
stronę Moniki, która siedziała obok mnie.- Miałby się z pyszna.
-
No cóż, taki jest Artur. Był, jest i pewnie zawsze będzie aż któraś go nie
usidli. Podczas rehabilitacji i wypadku miał sporą przerwę, więc teraz pewnie
korzysta ile się da.
-
Monia…
-
No co, taka jest prawda. A ty czasami zachowujesz się jak pensjonarka. Wiesz
czego ci brakuje?
-
Nie mam pojęcia, ale błagam cię: nie kończ.- Jastrzębska roześmiała się.
-
Miałam na myśli całkowitego wyluzowania się i poznania nowego faceta. A teraz
przepraszam, matka od jakichś dziesięciu minut patrzy na mnie z ukosa dlatego
upewnię się o co znów ma do mnie pretensje. Choć pewnie jak ją znam to gniewa
się, że do niej nie zadzwoniłam w weekend. Jakbym miała czas.
-
Jasne, spokojnie: może nie zginę bez ciebie.- Monia posłała mi jeszcze na
odchodnym całusa, a ja potem całkowicie skupiłam się na piciu swojego soku. Wciąż
zmuszałam się przy tym by nie patrzeć w kierunku Artura i jego najnowszej
zdobyczy. Jak oni mogli się tak zachowywać? I teraz na dodatek kilka minut temu
wstali od stołu zajmując miejsce na kanapie która stała w rogu. Aktualnie
natomiast tańczyli, choć nikt inny tego nie robił. A ta blondyna wciąż
poprawiała tylko włosy i szczerzyła się jak głupia. Ha, przecież to jasne że to
nie mogły być jej zęby. Nikt nie ma takich prostych i białych. Może warto
byłoby Chojnackiego uświadomić w tej kwestii? Po namyśle uznałam to za głupi
pomysł. Pewnie jej uzębienie obchodziło go tyle co zeszłoroczny śnieg. Za to
zawartość jej majtek pewnie bardziej…Tyle, że co to z kolei obchodziło mnie? Ze
złości upiłam potężny łyk napoju i prawie się nim udławiłam. Czując się jak
ostatnia oferma wstałam od stołu i pomaszerowałam do łazienki. Gdy w końcu dość
łatwo udało mi się pozbyć kilku kropelek pomarańczowego soku z mojej sukienki
wyszłam z niej.
-
Witaj.- Przywitał mnie głos, którego właściciela jeszcze bardzo niedawno
potężnie obgadywałam.
-
Cześć.- Odparłam mu zatrzymując się na moment w korytarzu. Potem zaczęłam mu
się przypatrywać z uwagą.- Opieranie się o futrynę łazienki to jakiś nowy
sport?
-
Nie.- Uśmiechnął się do mnie z prawdziwym rozbawieniem.- Czekałem na ciebie.
-
Na mnie?- Zdziwiłam się.
-
Tak. Jakoś nie udało nam się zamienić dzisiaj ani słowa. Dziwne, prawda?
-
Rzeczywiście.- Odpowiedziałam udając, że nie ma w tym nic dziwnego.
Zignorowałam przy tym oczywistą złośliwość zawartą w ironicznym pytaniu
sugerującą jakobym unikała Artura. No bo co z tego, że tak było?- Chociaż tak
swoją drogą to robienie tego na korytarzu przed drzwiami łazienki jest nie
lepsze. Więc co aż tak pilnego chciałeś mi powiedzieć?
-
Na przykład spytać o Michalinę.
-
Och…- Prawdę mówiąc to zbił mnie z tropu, bo przeczuwałam że zamierza ze mnie
zakpić. A on naprawdę martwił się o tę zaginioną nastolatkę.- Nie znaleźli jej,
jeśli o to pytasz. Ale tamtej nocy gdy dałeś jej pieniądze zatrzymała się w
małych hoteliku za miastem. No i doładowała kartę miejską, więc gdy wciąż się
nie znajdzie policjanci będą mogli zlokalizować jej podróże tym środkiem
transportu. Nie trafiła ani do żadnego szpitala, ani też nie zrobiła niczego
zakazanego by trafić na policję. Widocznie żyje sobie gdzieś sama. Problemy
zaczną się gdy skończą się jej pieniądze.
-
Albo pójdzie do pracy.
-
Może.- Mrugnęłam. Potem ciężko westchnęłam wracając do rzeczywistości.- Idziesz
do salonu?
-
Za chwilę. I ty też.
-
Niby czemu?
-
Bo chciałbym cię o coś spytać.
-
Więc pytaj.
-
Dlaczego przez cały wieczór wpatrywałaś się we mnie oskarżycielskim wzrokiem?
-
Wcale tego nie robiłam.- Zaprzeczyłam
szybko choć w myślach powtarzałam: cholera, a więc zauważył.
-
Przecież widziałem. Mam jakąś plamę na ubraniu?- Zażartował co rozzłościło mnie
jeszcze bardziej. Po historii z wibratorem już wiedziałam, że teraz też ze mnie
kpi jak wówczas. Bo zdawał sobie sprawę dlaczego byłam na niego zła.
-
Dobrze wiesz, że nie. I wiesz też o co chodzi.
-
Raczej nie. Wiem wiele o kobietach, ale ich enigmatyczny umysł zawsze mnie
zaskakuje.
-
Enigmatyczny?
-
Nieważne. Więc?
-
Więc chyba sam powinieneś wiedzieć, mucho.
-
A więc jest tak jak myślałem: chodzi o Adę.
-
Tak, o nią. Nie wstyd ci paradować tu dziś z nią podczas gdy trzy dni temu
byłeś na randce z Wiki?
-
No cóż chciała to ją zabrałem. I tyle.
-
I to jest wytłumaczenie godne ponad trzydziestoletniego faceta- Mój głos aż ociekał ironią.
-
Niewiele ponad trzydziestoletniego. Mam dopiero trzydzieści jeden lat.-
Roześmiał się, a mnie z kolei jego beztroska doprowadziła do złości.
-
Tak a mentalnie zachowujesz się nie lepiej niż piętnastolatek.
-
Odkąd to stałaś się aż taką obrończynią Wiktorii? O ile pamiętam to w klubie
sama z niej kpiłaś.
-
Wcale nie z niej tylko z ciebie.
-
Jeszcze lepiej. Więc powinnaś być zadowolona, że spełniłem jej marzenie i
zabrałem ją na kolacje.
-
Robisz jej bezpodstawne nadzieje.
-A skąd wiesz, że są bezpodstawne?
-
Wybacz, zapomniałam że Adrianna towarzyszy Monice.
-
A ja zapomniałem, że zawsze doskonale umiesz odkręcić kota ogonem. Prawie tak
samo jak w czasie naszej niedzielnej rozmowy po twoich urodzinach.
-
Co to niby miało znaczyć?
-
To, że chodzi o ciebie a nie o Wiktorię czy Adę.
-
Że co?- Żachnęłam się odruchowo podnosząc głos.
-
Tak. Boli cię to że przyszedłem tu z inną kobietą?
-
Ha, mam gdzieś z kim przychodzisz. Możesz tu zjawić się nawet z małpą a mnie i
tak to nie obejdzie. Rób sobie co chcesz i z kim chcesz.
-
Właśnie widzę.- Prychnął.- Jesteś tak wściekła, że ledwie powstrzymujesz furię.
-
Bo ranisz Wiki.
-
Niby skąd o tym wiesz? Nie masz pojęcia jakie łączą nas relacje.
-
Monika mówiła, że po spotkaniu z tobą…
-…Monika
zawsze dużo mówi.- Przerwał mi.
-
Wiesz co, pójdę już lepiej bo ta rozmowa do niczego nie prowadzi. Ty i tak masz
gdzieś uczucia innych i nie widzisz nic złego w podrywaniu kobiet.
- Więc do diabła nie mydl mi oczu i przyznaj się .
- Więc do diabła nie mydl mi oczu i przyznaj się .
- Do czego?
- Jesteś zazdrosna.
- Chyba żartujesz.
- Choć raz bądź do cholery szczera.
- Przecież jestem: mam to gdzieś.
- Więc dlaczego przeszkadza ci to, że przyszedłem tu
z Adą? Że flirtujemy i rozmawiamy? Że tańczyliśmy?
- Tańczyliście? Wy prawie mizialiście się na środku
salonu pośród członków twojej rodziny!
- A co ci do tego?!
- Nic!
- A ja myślę, że jednak coś. Chciałabyś bym przestał
to robić?
- Powiedziałam, że możesz robić co chcesz!
- A ja powiedziałem ci, żebyś była szczera. I
przestań krzyczeć, bo zaraz ktoś tu przyjdzie.
- A niech przyjdzie. Najlepiej ta cała twoja Ada.
Ciekawe jak zareaguje na fakt, że jeszcze niedawno chciałeś mnie pocałować.
- A więc tu cię boli.
-
Nic mnie nie boli. Po prostu…- Nie dokończyłam, bo nagle zdałam sobie sprawę że
nie mam pojęcia co powiedzieć dając się zaciągnąć w kozi róg. I że w jakimś stopniu a raczej bardzo dużym Artur miał rację. Jakie prawo miałam się na niego irytować? Przecież to było jego życie.
Ja sama nie tak całkiem dawno kazałam mu nie wtrącać się w swoje a teraz włażę
z buciorami w jego tak jakby miał obowiązek mi się tłumaczyć. A jednak mnie to obchodziło.
-
Po prostu co?- Dociekał.- Jesteś zła, że jednak tak się nie stało? A potem ja
postąpiłem zgodnie z twoją sugestią i zignorowałem to co wtedy oboje
poczuliśmy?- Zadziwiająco trafnie trafił w sedno.
-
Nie o to mi chodziło.- Bąknęłam nagle czując suchość w ustach i gorąco
oblewające moje policzki. Nie wiadomo skąd w mojej głowie pojawił się niedawne
sen: to że mój pocałunek z Arturem jednak się wydarzył i nie tylko. Że dotykał
mojego gołego ciała i całował je. Że prawie się ze mną kochał. A właściwie to
wiadomo. Bo teraz patrzył na mnie tak samo jak przez ten ułamek sekundy gdy w
moim śnie podniósł twarz a ja zrozumiałam, że to nie Mariusz. Z takim samym
natężeniem i…głodem w oczach.
-
Więc o co, hm? Powiedz czego tak naprawdę chcesz? Mam wyprosić teraz Adę? Nie
spotykać się z innymi kobietami? Tego właśnie chcesz?- Mówiąc to zbliżył się do
mnie, choć jak szybko cofnęłam się o krok. Wtedy on również się zatrzymał, a ja
nie mogąc znieść jego spojrzenia z głową wpatrzoną w dół odparłam:
-
Nie, rób sobie co chcesz.
- A więc znów wracamy do punktu wyjścia. Tylko
wiesz co? Nie lubię kręcić się w kółko nawet jeśli ty wręcz przeciwnie.- Gdy to
powiedział domyśliłam się, że planuje zrobić coś czemu powinnam się sprzeciwić,
ale jak zwykle nie zdążyłam zareagować. Dlatego Artur chwycił moją dłoń bez przeszkód
stanowczo ciągnąc mnie w stronę drzwi łazienki. A ja żeby się nie przewrócić
musiałam wejść tam za nim.
-
Oszalałeś?- Spytałam retorycznie czując ogarniającą mnie wściekłość gdy prawie
przyszpilił mnie do ściany trzymając swoje ramiona wokół mojej głowy tak, że
nie miałam jak uciec.
-
Wręcz przeciwnie. Wracam do punktu wyjścia tak jak tego chciałaś, więc chyba
powinnaś się cieszyć, prawda?
-
Puszczaj mnie.- Warknęłam patrząc na niego wściekle jednocześnie próbując
oswobodzić się z jego uścisku. Ale był niezwykle stanowczy. Nie wspominając już
o tym, że moje próby spowodowały tylko to, że Artur jeszcze bardziej przycisnął
swoje ciało do mojego.
-
To od tego się wszystko zaczęło, pamiętasz? Tam w kubie. Od rozmowy o twoim
wibratorze, naszej kłótni i niedoszłym pocałunku. I tu też powinniśmy ją
kontynuować. Może w końcu to twoje własne ciało powie mi prawdę skoro słowa i
czyny nie potrafią.
-
Artur, proszę nie rób…- Zaczęłam spanikowanym tonem, ale moje „tego” zostało
stłamszone przez jego usta. Usta, które stanowczo zawładnęły moimi wargami nie
pozwalając na choćby najmniejszy przejaw sprzeciwu.
Widocznie
trafnie przeczuwałam, że ten pocałunek wszystko między nami zmieni. Słusznie
więc nie chciałam do niego dopuścić ani w moje urodziny, ani dzień po nich gdy
Artur zastał mnie tylko w ręczniku. Ale to były tylko beznamiętne słowa: słowa,
które były w tej chwili tak banalne i nie wyrażały tego co teraz czułam.
Tego
chaosu.
Tej
gorączki która opanowała całe moje ciało.
Tego,
że straciłam poczucie rzeczywistości i tego co słuszne.
Tego,
że nie chcąc przerwać pocałunku moje dłonie wbrew mej własnej woli objęły kark
i plecy Chojnackiego w niemym przekazie by ta chwila wciąż trwała.
Właściwie
to było całkiem zabawne, a raczej mogłoby być gdybym była w stanie o
czymkolwiek wówczas myśleć. (To znaczy o czymkolwiek innym niż wrażeniach jakie
powoduje jego język tkwiący w mych ustach, dłonie błądzące po plecach i
biodrach oraz nacisk klatki piersiowej która prawie spłaszczała mój biust a
mimo to i tak wydawało mi się, że jest zbyt daleko ode mnie.) W końcu miałam
trzydzieści lat, a nawet z Mariuszem nie czułam takiego żaru który przynosił
sam pocałunek. Nigdy nie sprawił, że nie chciałam by nigdy się nie kończył, że
zapłonęłam pożądaniem tylko dzięki niemu nawet zanim dłonie Artura nie
zawędrowały w okolice moich piersi a potem jedna z nich pod bluzkę dotykając
gołej skóry. Nie wspominając już o uczuciu podobnym do ekstazy, którą
spowodowało jego nieskrępowane pragnienie i poczucie bycia pożądaną. Tak jakby
nie mógł się ode mnie oderwać, jakbym była najbardziej godną pożądania kobietą
na całej Ziemi co tylko jeszcze bardziej mnie upajało i nakręcało. Tak jakby
napór jego rozporka nie był wystarczającym dowodem na to, że chciałby by był to
wstęp do czegoś więcej.
-
Dość. Musimy…musimy przestać.- Głos Artura którego usta oderwały się od moich
własnych docierał do mnie ze znacznym opóźnieniem. I uświadomił mi jak bardzo brakowało mi powietrza, którym
teraz niemal się zachłysnęłam. Wciąż jednak byłam owładnięta gorączką, wciąż
nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego gdzie jestem, co robię i z kim. Po
prostu nie chciałam przerywać tak błogiej chwili. I on chyba też nie, bo jego
prawa dłoń wciąż tkwiła pod moją bluzką dotykając piersi a lewa na plecach. Nie
odsunął się również ode mnie ani na milimetr. Co miały więc znaczyć jego słowa?
Zamiast spytać go o to nie chcąc tracić czasu tym razem to ja zbliżyłam do
niego swoje usta. A gdy jęknął sprawiło mi to niemal perwersyjną satysfakcję.
Tym razem w ogóle nad sobą nie panował: jego dłonie szarpały moją luźną bluzkę
wciąż głodne dotyku skóry, a usta rozpoczęły wędrówkę po szyi. Potem kolanem
zmusił mnie do rozchylenia nóg co spowodowało, że jeszcze bardziej poczułam
napór jego podniecenia. Zwłaszcza gdy uniósł mi spódnicę, więc przeszkodą stała
się tylko moja bielizna i jego spodnie. Boże, pragnęłam żeby natychmiast się
ich pozbył i…Chyba krzyknęłam gdy poczułam jak jego ręka wsuwa się do moich
majtek bo szybko uciszył mnie pocałunkiem. Albo celowo potęgował torturę
wnikając we mnie swoim językiem w rytm ruchów palca. Nogi niemal ugięły mi się
w kolanach i tylko dzięki drugiej ręce Artura nie upadłam na kafelki. Dlatego
by temu zapobiec oplotłam jedną z nich biodro Chojnackiego. Wtedy też zaczął
poczynać sobie coraz śmielej….Już od tak dawna nie czułam prawdziwego
podniecenia, że teraz dosłownie popłynęłam. Wiedziałam, że ostateczna
przyjemność jest już tak blisko że wystarczyłoby kilka sekund, ale wtedy…wtedy
Artur tak po prostu przerwał zabierając rękę spod mojej spódnicy. Drugą wciąż
przytrzymywał moje wciąż drżące ciało.
-
Nie rób tego do cholery.- Prawie warknął.- Nie dochodź tutaj, bo nie będę mógł
się powstrzymać i wezmę cię w toalecie jak pierwszy lepszy napaleniec.
-
Nie będę protestować.- Odparłam mocno schrypniętym głosem, którego sama nie
poznawałam. Ani słów które wypowiedziałam. Czy naprawdę to ja byłam tą wyuzdaną kobietą
która prawie uprawiała seks z kuzynem zmarłego męża i jeszcze go do tego
zachęcała? Ta prawda wciąż do mnie nie docierała.
-
Ewelina, do diabła…- Znów warknął gdy moje dłonie powędrowały w kierunku jego
rozporka. Szybko mnie powstrzymał.- Nie tutaj, błagam. Jeśli nie przestaniesz
ja też nie dam rady. A to się może dla nas źle skończyć.- Właściwie nie
powiedział niczego odkrywczego ani wstrząsającego. Tyle, że chyba właśnie w tej
chwili mój mózg raczył się w końcu obudzić, bo dotarło do niego co robię i z
kim. Przypomniałam sobie o przyjęciu z okazji trzydziestej piątej rocznicy
ślubu rodziców faceta z którym prawie się przed chwilą kochałam. Który był
kuzynem Mariusza. I który nawet dzisiaj przyszedł tutaj z inną kobietą. O
Boże…- Przyjedź do mnie po przyjęciu.
-
Słu..słucham?- Prawie wyszeptałam czując potworne zażenowanie. By jakoś je
odgonić szybko poprawiłam sukienkę a potem bluzkę. Następnie odsunęłam się od
Artura podchodząc do lustra.
- Adrianna
to była właścicielka kawalerki którą wynająłem tydzień temu. Poznałem ją niecały miesiąc temu. Chyba ci tego nie mówiłem, ale wczoraj
wyprowadziłem się od rodziców. Nic mnie więc z nią nie
łączy tak samo jak i z Wiki: zabrałem ją tutaj tylko po to by wybadać twoją
reakcję, choć przyznaję się do tego z niejakim zawstydzeniem. Wiki jednak nie
miała o tym pojęcia, więc niejako ją zwodziłem. Dlatego za to, przepraszam. No
i nie miałem prawa tak z tobą igrać nawet jeśli chciałem pomóc ci odkryć swoje prawdziwe
uczucia.- O Boże…- Ja wyjdę już teraz: najpierw odwiozę Adę, a potem pojadę
prosto do siebie. Ty wyjdź za godzinę. Kawalerka znajduje się na ulicy….
Artur
mówił a ja nie mogłam uwierzyć w to co właśnie się stało. I swoją twarz w
lustrze. Oczy, które wciąż skrywały gasnące pragnienie, powiększone usta,
zaróżowiona twarz, włosy w nieładzie…Naprawdę byłam gotowa dopuścić do
bliskości z Arturem tylko pod wpływem chwilowego szaleństwa. Upokarzające było
to, iż nie doszło do tego wyłącznie z jego inicjatywy.
Upokarzające
było to, że ja go do tego zachęcałam dając się ponieść pierwotnym zmysłom. I
jeszcze bardziej upokarzający był ten żal poniewczasie. Do cholery czy nigdy
nie mogłam być choć trochę konsekwentna? Dlaczego jeszcze kilka minut temu
byłam kobietą która współuczestniczyła w tym wszystkim a teraz chciałam uciec
od Artura gdzie pieprz rośnie?
-
W porządku?- Gdy znalazł się obok mnie i ujrzałam jego twarz w lustrze z trudem
nie odskoczyłam z przestrachem. Taa, tak jakby go tu wcześniej nie było i
znalazł się w łazience zupełnie nagle.- Ewelina?
-
Tak w porządku.- Odparłam z bladym uśmiechem.
-
Spójrz na mnie.- Poprosił nie mając pojęcia ile mnie to kosztuje. A gdy nie doczekał się reakcji nie
prosił ponownie tylko sam palcami uniósł mi brodę bym mogła patrzeć mu prosto w
oczy.- Nie masz się za co winić: ja też dałem się ponieść. I powstrzymałem się
w wielkim trudem.- Miałam ochotę parsknąć śmiechem. Serio sądził, że w tym
widziałam problem? Że wstydziłam się tylko z tego powodu? Że pragnęłam go tak
bardzo, że nie potrafiłam się powstrzymać? Przecież problemem było to, że w
ogóle go pożądałam i pozwoliłam zrobić to co zrobiliśmy!- Wciąż…wciąż cię
pragnę o czym będą wiedzieć wszyscy gdy stąd wyjdę, bo chyba nie potrafię
ochłonąć. Też to widzisz, prawda?
-
Artur to…
-
Ci, błagam cię nie myśl. I przede wszystkim nie wracaj do punktu wyjścia. Chyba
po tym co teraz między nami zaszło nie ma powodu udawać, prawda?
-
Ja…
-
Przyjedź dziś do mnie. Nie po to by dokończyć to co zaczęliśmy ale po to by
szczerze porozmawiać. Nie cofaj się już. Tylko o to proszę.- Powiedział a potem
delikatnie, niemal czule cmoknął mnie w usta. Nie wiadomo dlaczego poczułam
wzbierający we mnie szloch.- Muszę już iść. I tak mieliśmy szczęście, że nikt w
tym czasie tu nie wszedł, bo mogłoby być nieciekawie. A raczej bardzo ciekawie
tyle, że nie dla nas. Pamiętaj: Rogowskiego 5, druga klatka, nr mieszkania 15. Zapamiętasz?
-
Tttak.
-
Pamiętaj, że nie stanie się nic czego byś nie chciała. Tylko tym razem to ty
musisz zrobić ten pierwszy krok. To musi być twoja decyzja. Wiesz czego ja chcę
i wiem też że ty chcesz tego samego, choć jeszcze się tego boisz. Dlatego
musisz w końcu odważyć się to zrobić. Do zobaczenia.- Dodał jeszcze zanim
wyszedł, a ja zostałam całkiem sama. Miałam ochotę parsknąć śmiechem. Tylko
rozmowa? Kogo on chciał oszukać: przecież jeśli dzisiejszego wieczora do niego
przyjadę to nie skończy się na rozmowie. Sugerowały to nawet jego ostatnie
słowa.
Nie
stanie się nic czego byś nie chciała…
Zupełnie
tak jakby to co się niedawno stało nie było wystarczającym dowodem na to, że i
tak bym nie protestowała.
Pytanie
tylko czy pojadę.