Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 24 maja 2016

Maskarada część XXVI




Nigdy nie czułam się gorzej niż przy następnym ponownym spotkaniu z Arturem podczas odwiedzin u pana Andrzeja w ośrodku spokojnej starości. Przywitał mnie z wyraźną rezerwą choć niezupełnie chłodno. Potem jednak nie żartował jak dawniej, skupił się raczej na dyskusji z naszym starszym przyjacielem. A ja nie miałam pojęcia czym mogłam go zranić. Przecież on chyba nie sugerował w miniony niedzielny poranek, że powinniśmy zacząć się spotykać? Albo że coś do mnie czuje? Po prostu bawił go fakt, że prawie się pocałowaliśmy, więc dla żartu chciał to zrobić naprawdę nie licząc się z konsekwencjami. A ja nie chciałam tylko niczego między nami zepsuć, czy on tego nie rozumiał? A może to ja niczego nie rozumiałam? Czemu po prostu nie pozwoliłam mu dokończyć tego co chciał mi powiedzieć tamtego dnia? I na dodatek pan Andrzej znów miał z nas niezłą polewkę, bo zachowywaliśmy się niczym para pokłóconych dzieci.
- O co się znowu na niego boczysz dziewczyno?- Spytał mnie w pewnym momencie, choć ja przy sąsiednim stoliku rozmawiałam z panią Kasią odmawiając gry z nim i Chojnackim (z wiadomych przyczyn) w pokera.
- Zupełnie o nic.- Odparłam poniewczasie zdając sobie sprawę, że zabrzmiało to zupełnie inaczej. Począwszy od tego, iż moja odpowiedź udowodniła że jednak wiem o kim mowa o skończywszy na tym, że mój ton brzmiał lekko buńczucznie. Już raczej powinnam udawać, że nie mam pojęcia o czym ani a kim on mówi a tak łatwo złapałam się na haczyk. Pan Andrzej doskonale zdawał sobie z tego sprawę odpowiadając:
- Ha, gdy kobieta tak mówi to znaczy że o wszystko. Co, Artur powiedział ci że jesteś za gruba?
- Niczego takiego jej nie powie…- Wtrącił się Chojnacki ale ja nie pozwoliłam mu dokończyć patrząc w udawanej surowości zmrużonymi oczami na pana Andrzeja.
- A więc uważa pan, że jestem za gruba?- Spytałam co spowodowało wybuch jego śmiechu.
- Właśnie o tym mówię, dziecko. Właśnie o tym mówię. Kobiety z każdej najmniejszej igiełki potrafią zrobić nie tylko widły ale i cały karabin maszynowy. Moja żona na przykład, świeć panie nad jej duszą kiedyś gniewała się na mnie przez cały tydzień gdy…- Staruszek wdał się w swój dłuższy monolog jak zawsze gdy wspominał swoją drugą połówkę. Słuchałam z tego z dwóch powodów. Pierwszym był oczywiście fakt, iż udało mi się odwrócić jego uwagę od problemu, a drugi…no cóż, tym była po prostu potęga miłości.  Często słuchałam tego (to znaczy jego wywodów) z niejakim wzruszeniem. Kochać kogoś przez tyle lat nawet mimo tego, iż od jego śmierci minęło wiele czasu i spędzili ze sobą kilkadziesiąt wspaniałych lat? I zawsze wspominać z miłością, czasami pobłażliwością czy humorem jak teraz, ale nigdy nienawiścią? Zupełnie jakby ich życie było istną sielanką, a przecież żadne nie jest. Takie głębokie i prawdziwe uczucie było po prostu godne słuchania o nim i kontemplacji w celu wyciągnięcia dla siebie wniosków. Może to dlatego przypomniały mi się słowa staruszka jakie powiedział do mnie dawno temu, gdy byłam pokłócona z Mariuszem po feralnej imprezie w klubie podczas której Kamila starała się nas skłócić. Słowa, które zarówno wtedy jak i teraz wydawały mi się być zupełnie niepodobne do wciąż śmiejącego się amatora pokera.

(…) jeśli chcesz kogoś kochać to będziesz go kochać całą wieczność. Ale jeśli będziesz szukać w tej osobie wad, jeśli sama będziesz wątpić w swoje uczucie, wymyślać coraz to nowe przeszkody…to w końcu rozpad związku będzie jak samospełniająca się przepowiednia. Dlatego zacznij od tego czy jesteś gotowa na ryzyko i trudy budowania związku co nie jest łatwe. Jeśli nie to po prostu się w to nie pakuj, bo potem będzie jeszcze trudniej.
(…) miłość to kwestia podejścia.
(…) na tym polega problem dzisiejszej młodzieży: bo mają porównanie, masę porównań. Wszystko jest dostępne, modne jest tzw. „wypróbowywanie się”, wierność stała się nudna: a gdy chłopak jest prawiczkiem czy dziewczyna dziewicą to okropny wstyd. Gdy ja byłem młody to był dar: nigdy nie nazywano tego „uprawianiem miłości” jakby to był jakiś sport; nigdy nie mierzono prestiżu mężczyzny ilością kobiet z którymi spał.

Tak, to były iście błyskotliwe słowa, choć jednocześnie bardzo proste. I bardzo prawdziwe. Słowa, które zapadły mi w pamięć do dziś. Przypomniałam sobie jak dzięki nim ostatecznie pogodziłam się ze zmarłym już mężem i zrozumiałam, że go kocham. Bo byłam gotowa zaryzykować.
Dlaczego jednak nie w kwestii Artura?
Pytanie które pojawiło się w mojej głowie znikąd zupełnie zbiło mnie z tropu. Potrząsnęłam więc szybko głową starając się o nim zapomnieć tak, by mój mózg nie zaczął formułować na nie odpowiedzi. Potem skupiłam na dalszych słowach pana Andrzeja, który właśnie kończył swoją anegdotkę. W międzyczasie przyłączyła się do niej piątka albo szóstka innych mieszkańców domu spokojnej starości, dlatego gdy staruszek zamilkł rozległy się śmiechy. Z racji błądzenia myślami nie do końca rozumiałam powód żartu, dlatego tylko się uśmiechnęłam zerkając na rozbawione twarze. Wśród nich była ta Artura. I jakby zwabiony moim wzrokiem spojrzał mi prosto w oczy. Ja oczywiście spuściłam wzrok udając atak kaszlu. Czułam się z tym głupio, ale po prostu już nie potrafiłam tego robić. Nie mogłam przekomarzać się i flirtować z nim czysto platonicznie, bo to wcale nie wydawało mi się być już być platoniczne; nie mogłam patrzeć na niego nie widząc regularnych rysów twarzy, kwadratowej męsko zarysowanej szczęki, małych zmarszczek w kącikach oczu świadczących o poczuciu humoru i dystansu do siebie czy wzroku, który teraz zdawał się przewiercać mnie na wskroś. Ale jednocześnie wkurzało mnie, że mój głupi błąd to wszystko zmienił. Jezu, gdybym wiedziała że podczas tej klubowej imprezy będę chciała pocałować Chojnackiego, to nigdy bym nie przyszła do Moniki wymawiając się chorobą. Szkoda, że nie potrafiłam cofnąć czasu.
Na szczęście po opowieściach pana Andrzeja nikt już nie wracał do tematu rzekomej kłótni między mną a synem pani Grażyny. My dalej raczej nie zwracaliśmy na siebie uwagi (a raczej otwarcie, bo mój wzrok zdecydowanie zbyt często kierował się w jego stronę) i nie rozmawialiśmy. Dopiero gdy zbliżał się koniec odwiedzin Artur bezpośrednio zwrócił się do mnie  z pytaniem o to, czy chcę by mnie odwiózł. Gdy zaprzeczyłam wskazując na parkingu swój samochód uśmiechnął się lekko.
- No tak zapomniałem. W takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia…- Odparłam, ale zaraz przypomniało mi się coś, co powinnam mu powiedzieć. Zastanawiałam się jak w ogóle mogłam o tym zapomnieć, a prawdę mówiąc tak było, bo podczas wizyty w ośrodku wcale na ten temat nie myślałam.- Artur?- Zawołałam go po imieniu, choć już odchodził.
- Tak?- Odwrócił się w moim kierunku.
- Odwiedziłam wczoraj jedną z opiekunek z domu dziecka, tym w którym mieszkała Michalina…to znaczy tamta dziewczyna której…
-…której dałem pięć tysięcy złotych, pamiętam.- Przerwał mi, a ja skinęłam głową.
- No więc ona powiedziała mi, że Miśka kończy osiemnaście lat nie za miesiąc tak jak nam powiedziała ale dopiero za pół roku. I że w związku z tym dyrektorka domu dziecka zgłosiła zaginięcie. Szuka jej policja.
- Teraz już rozumiem czemu byłaś na mnie taka wściekła i unikałaś.
- Wcale nie jestem…to znaczy nie byłam…w każdym razie nie tak bardzo.- Westchnęłam ciężko bo wciąż zastanawiałam się czy chcę rozmawiać z Chojnackim czy raczej nie powinnam. Tak jak mówiłam po niedzielnej rozmowie wciąż czułam się dziwnie, a robienie tego teraz unikając patrzenia  w oczy było bardzo trudne . Ale w końcu nie chciałam rozmawiać o uczuciach, ale o nastolatce. Chyba tylko dzięki temu jako tako udało mi się skupić.- Nie wiem nic na pewno, ale chyba twoje podejrzenia były słuszne, a przynajmniej w części. Michalina uciekła, bo zakochała się w Fiołkowskim. Tyle, że synu kuratora a nie nim samym. Chociaż miłość to może złe słowo. Pan Robert powiedział, że…że doszło między nimi do czegoś i gdy się o tym dowiedział to być może…zareagował w dość impulsywny sposób nie przebierając w słowach. Podkreślał jednak, że nie był wulgarny ani agresywny; tym bardziej w żaden sposób nie zasugerował jej by natychmiast opuściła jego dom. Po prostu fakt, iż niczego nie zauważył wcześniej go zaskoczył. Mówił, że nie miał pojęcia iż ona interesuje się jego synem; wręcz wydawało mu się że go nie znosi. Poza tym to jeszcze dziecko: Antoś jest delikatny i wrażliwy.
- Jezu…to ile on ma lat?
- Spokojnie, to nastolatek. Jest od niej zaledwie rok starszy. Po prostu cytowałam słowa jego ojca. Ale chyba oddają prawdę, bo mentalnie to jeszcze chłopiec. Bo choć w tym roku skończył maturę to przedtem uczył się w męskim liceum katolickim. No i nie był typowym licealistom jeśli wiesz o czym mówię. Nie interesował się dziewczynami.
- Chcesz powiedzieć, że chciał zostać księdzem, a Michalina go uwiodła?!
- Chyba nie, po prostu był dość religijny. Dlatego rozumiem, że dla Roberta mógłby być to niezły szok. Poza tym jak w ogóle kobieta może uwieść mężczyznę? To znaczy jeśli on tego nie chce?- Rzuciłam retorycznie wciąż myśląc o Miśce i Antosiu, ale gdy odważyłam się spojrzeć w twarz Artura zdałam sobie sprawę, że można by je rozważać w zupełnie innym kontekście. Szybko chrząknęłam.- Także jak widzisz Robert miał prawo zareagować jak każdy ojciec w takiej sytuacji.
- Rozmawiałaś z nim bezpośrednio?
- Nie, mówię ci to co powtórzyła mi pani Bożenka. Bałam się rozmawiać z nim sama, bo czuję potworne wyrzuty sumienia. A gdyby czegoś się domyślił…z drugiej strony chciałam dziś iść na policję i powiedzieć, że ona się ze mną kontaktowała.
- Przecież to nic nie da.
- To że udam iż tego epizodu nie było również.  Ale nie mam zamiaru cię w to wciągać jeśli tego się właśnie obawiasz. Powiem po prostu że to ja dałam jej te pieniądze i byłam wtedy sama.
- Nie, to przecież jest tylko moja wina. I wszystko się wyda gdy Michalina zostanie odnaleziona. Masz teraz chwilkę? Usiądźmy na tamtej ławce w parku. Porozmawiamy spokojnie.
- Nie ma o czym. Już mówiłam, ciebie to nie dotyczy…przynajmniej tak powiem, bo to prawda. Coś mi świtało, że Michalina urodziła się w styczniu, ale w niedzielę pomyślałam że po prostu tak mi się wydawało i może źle zapamiętałam.
- Ewelina, nie udawaj męczennicy. Jeśli już to oboje pojedziemy na komisariat i złożymy wyjaśnienia.
- Nie chcę żebyś miał jakieś problemy.
- Przecież nic nie zrobiłem. Dałem jej tylko trochę pieniędzy.
- Trochę? Pięć tysięcy to niezupełnie trochę.- Kiedyś za te pieniądze mogłam przeżyć cztery miesiące, pomyślałam przypominając sobie jak potrafiłam oszczędzać na wszystkim: jedzeniu, środkach czystości, prądzie czy wodzie. A Michalina jako nastolatka miała jeszcze skromniejsze potrzeby, więc spokojnie mogło jej to wystarczyć do czasu uzyskania przez nią pełnoletności. Jesli tylko zdecydowalaby się wciz
- Ale to nie jest karane prawnie, prawda? Więc skoro tak, to z tobą jadę.
- Przecież uważałeś, że to nic nie da.
- I nadal tak uważam, ale nie mam zamiaru pozwolić ci wziąć wszystko na siebie. To ja zawiniłem i dałem się jej zwieść. Ty nie chciałaś dać jej pieniędzy tylko z nią porozmawiać.
- I tak mi się to nie udało.
- Ewelina, tak jak powiedziałem nie ma sensu kłamać, bo gdy ona się znajdzie to  wyda się że nie powiedziałaś całej prawdy.
- O ile się w ogóle znajdzie.
- Może i policja w naszym kraju nie jest na najwyższym poziomie, ale znaleźć nastolatkę raczej umie. Także twój argument nie ma racji bytu. Więc skoro już to ustaliliśmy to chodźmy już i załatwmy to od razu.- Widząc nieustępliwość w zachowaniu Artura i dostrzegając logiczność jego słów zdecydowałam się nie przeciągać zbędnej dyskusji. Zgodziłam się więc na rozmowę posłusznie idąc za nim w kierunku zaparkowanych samochodów. Nie mogłam przy tym nie obserwować jego chodu: w zasadzie to nie zwracałam na to szczególnej uwagi, ale Chojnacki wciąż zauważalnie kulał. Wydawało mi się to być nieco dziwne, bo w tańcu poruszał się bardziej niż dobrze. I tańczył tak jak dawniej, a przecież taka koordynacja lekko niesprawną nogą musiała być dla niego bardzo trudna.
- Chcesz jechać moim czy swoim samochodem?- Spytał gdy już dochodziliśmy.
- Twoim.- Zdecydowałam, bo moje nerwy i tak były napięte jak postronki. Nie dość, że wciąż denerwowała mnie bliskość Artura to jeszcze przeżywałam zaginięcie Michaliny. I ja miałabym prowadzić auto? Jeszcze by tego brakowało bym spowodowała wypadek samochodowy prowadząc w takim stanie.
- W takim razie wsiadaj. Potem odwiozę cię tu z powrotem a ty wrócisz do domu swoim autem.
- Dzięki.
W drodze milczeliśmy nie zamieniając nawet słowa, choć trwała ona dobre dziesięć minut. Poza tym milczenie było bardzo niezręczne, nie tak jak kiedyś. Nie było w nim żadnego porozumienia, zrozumienia…nic tylko niezręczność i brak tematów do rozmowy, które wydawałyby się być neutralne. Starałam się nie wracać myślami do sobotniego i niedzielnego dnia gdy po prostu oboje zachowaliśmy się wobec siebie niewłaściwie, ale to było bardzo trudne.
W końcu dojechaliśmy pod komisariat, który znajdował się blisko domu dziecka i który prowadził sprawę zaginięcia nastolatki. Poczułam strach, ale wiedziałam, że nawet jeśli w niedzielę postąpiłam źle, to muszę ponieść tego konsekwencje.
Ku mojemu zdziwieniu policjant nie zamierzał mnie o nic obwiniać. Wciąż podkreślał, żen niepotrzebne daliśmy Michalinie pieniądze, ale z drugiej strony dodał, iż dzięki temu przynajmniej nie jest głodna i ma gdzie spać. Chyba zauważył moje przerażenie całą to sytuacją, bo na koniec starał się mnie uspokoić. Powiedział, że na pewno niedługą ją znajdą, a jej ucieczka nie jest moją winą, bo zrobiła to już dzień wcześniej, więc uciekłaby tak czy inaczej tyle że bez pieniędzy. Nie pocieszyło mnie to zbytnio, ale nic nie mogłam na to poradzić.
Po wszystkim zgodnie z obietnicą Artur odwiózł mnie z powrotem pod ośrodek i tak się rozstaliśmy nie nawiązując do łączących nas relacji. Przez jeden krótki moment miałam szczery zamiar to zrobić, ale nie miałam pojęcia jak. No i co by to dało. Potem pomyślałam, że skoro razem potrafiliśmy rozwiązać problem zaginięcia Miśki i współpracować, to nasze relacje niedługo również wrócą do normy. W końcu to nie był żaden film, w którym główna bohaterka unika bohatera przez pół godziny tylko dlatego, że zrobiła coś żenującego. Życie było dużo bardziej nieprzewidywalne, a szczęśliwe chwile przeplatały się z tymi smutnymi. Tak samo te zawstydzające z tymi które wprawiają nad w uczucie dumy.
W następny weekend odwiedziłam panią Agatę: nie byłam u niej już trzy tygodnie, więc przywitała mnie z prawdziwym entuzjazmem. Zrzuciłam winę na krab pracy nie wspominając o wizytach w ośrodku spokojnej starości, bo mogłaby się poczuć zignorowana. Wtedy hjh spytała mnie o współpracę z Build&Project oraz kilka innych rzeczy odnośnie biura architektonicznego. Wyjaśniłam jej wszystko szczegółowo przy filiżance gorącej herbaty. Potem korzystając z ładnej pogody wyszłyśmy do ogrodu, gdzie pięknie kwitły już kwiaty.
- Te herbaciane róże kupiłam specjalnie z  myślą o Mariuszu.- Powiedziała mi w pewnym momencie wskazując na właściwy krzak.- Uwielbiał ich kolor.- Nic na to nie odpowiedziałam czując ukucie wyrzutów sumienia. Bo prawdę mówiąc w ciągu ostatnich dni nie myślałam o zmarłym mężu, ale o zaginięciu Michaliny. Nie dlatego, że to powodowało ból, ale dlatego że…po prostu o nim nie myślałam. A teściowa potęgowała moje poczucie winy gdy kontynuowała swój monolog mówiąc jaki to Mariusz nie był wspaniały. I nawet ta myśl była niewłaściwa, bo nigdy dotąd nie odbierałam ironicznie jej słów. Wręcz przeciwnie: zawsze uwielbiałam słuchać o przygodach małego Mariusza gdy był dzieckiem, nastolatkiem albo studentem. Nawet jeśli się powtarzały, to jednak niektóre anegdotki były na tyle ciekawe, że mogłam ich słuchać kilkakrotnie. Teraz to się jednak zmieniło. Chciałam by pani Jastrzębska jak najszybciej skończyła. Chciałam wrócić do domu i umyć okna lub zrobić zakupu albo jakąkolwiek inną mało przyjemną czynność po w porównaniu ze słuchaniem tego czego słuchałam wydawały mi się one najwspanialszą rozrywką.
Mimo wszystko do końca dnia miałam nieco zepsuty humor którego nie poprawiła wiadomość o urodzeniu dziecka przez Celinę. Postanowiłam tylko odwiedzić ją jutro w szpitalu ciesząc się z narodzin małej dziewczynki. Jednak późnym wieczorem do mojej głowy wkradał się Artur. Przez miniony tydzień w ogóle się do mnie nie odzywał, a sytuację Michaliny obserwował dzięki kontaktom z Moniką. Od naszego niedoszłego pocałunku minęły już dwa tygodnie i cały wstyd z tym związany zupełnie mi minął. Ale sytuacja miedzy nami wcale się nie poprawiła. Nie miałam pojęcia dlaczego na przykład na myśl o nim czułam konsternację? I czemu wciąż rozważałam jego słowa, które wypowiedział po wieczorze w klubie?
(…) byłaś zazdrosna o Wiktorię
(…) wczoraj mnie pragnęłaś: nie możesz się tego wypierać
Nigdy nie byłaś tchórzem.
Ja wcale nie byłam zazdrosna o Wiki. A jeśli już czegokolwiek pragnęłam to tylko pocałunku. Nie całego Artura. Nie myślałam o niczym więcej jak o zetknięciu naszych warg i może języków, ale na pewno nie ciał. Chociaż gdy teraz tak o tym myślałam to moja wyobraźnia podsunęła mi wizję jego gołej klatki piersiowej którą dotykam i…Jezu, naprawdę byłam ostro stuknięta. Przecież to był Artur.
Artur.
Już związek z Szymkiem uważałam za nieco obraźliwy dla pamięci Mariusza, a co dopiero z kuzynem mojego zmarłego męża? Nie wspominając już o tym, że znając Artura ten niedoszły związek zakończyłby się na kilku randkach w łóżku. A potem do końca życia musielibyśmy tolerować swoją obecność na rodzinnych spotkaniach. Brrr, to dopiero byłaby katastrofa. Ta myśl mnie uspokoiła, dlatego w niedzielny wieczór zasnęłam dużo łatwiej niż w poprzednie gdy zadręczałam się myślami o wspomnieniu niedoszłego pocałunku. Poza tym skąd w ogóle myśl o jakimkolwiek związku między nami powstała mi w głowie skoro jedyne co do niego czułam to chwilowy pociąg? Nie, zdecydowanie nie miałam zamiaru bawić się z nim w żadne związki.
Chyba to z powodu myśli które choć krótko kołatały mi się w głowie przed snem, znów przyśnił się Mariusz. I znów w sytuacji podobnej jak w poprzednich przypadkach: przytulał mnie, obejmował, całował po szyi…A ja znów zapłonęłam. Zwłaszcza gdy jego usta dotknęły mojego obojczyka a potem zjechały jeszcze niżej… widziałam, że to nie dzieje się naprawdę, że to tylko sen ale mimo wszystko i tak przeżywałam wszystko tak intensywnie jakby działo się w rzeczywistości. Serce przyspieszyło swój rytm, dłonie zaczęły się pocić. Paradoksalnie widziałam wszystko tak jakbym patrzyła na siebie z boku niczym film jednocześnie odczuwając każde dotknięcie rąk czy ust. Czułam przyjemność, którą mi dostarczały; chciałam czegoś więcej. W końcu nie mogąc wytrzymać napięcia stanowczo chwyciłam dłońmi tył głowy Mariusza tak by wreszcie znów go pocałować.
I wtedy się obudziłam.
Bo gdy ją w końcu uniosłam to wcale nie oczy męża na mnie patrzyły. I to wcale nie jego usta wyginały się w beztroskim nieco sarkastycznym uśmiechu.
To była twarz Artura.
Gwałtownie oddychając uderzyłam się delikatnie po gorących policzkach. Jezu, skąd mi się to w ogóle wzięło? Podobno sny są odzwierciedleniem naszym pragnień albo obaw. Czym więc było dla mnie przespanie się z Chojnackim? Czymś co chciałam zrobić czy też czynnością która budziła mój lęk? Nie, to było przecież głupie. Bo wcale nie chciałam ani jednego, ani też nie czułam tego drugiego. Po prostu z powodu licznych rozmyślań i bałaganu w głowie mój umysł zaczął świrować tak samo jak i ja. I to wszystko z powodu Artura. A wszystko wskazuje na to, że z powodu trzydziestej piątej rocznicy ślubu państwa Chojnackich w najbliższy piątek będę zmuszona się z nim spotkać.
Super.
Będąc na siebie wściekła nie wiadomo za co: w końcu nie miałam wpływu na to co mi się śni (a może miałam?), wstałam z łóżka decydując się na zimny prysznic. Miałam nadzieję, że zimny prysznic wybije mi głupoty z głowy. No dobra, letni. Nigdy nie widziałam co pociągającego ludzie widzą w staniu pod zimną wodą trzęsąc się niczym na trzydziestostopniowym mrozie. I to wszystko w imię jakichś bredni o poprawie krążenia? Litości.

***
- Coś ty robiła w nocy? Masz takie wory pod oczami jakbyś imprezowała cały weekend.
- Piękne dzięki.- Odparłam Szymkowi patrząc na niego spod oka znad biurka pełnego licznych dokumentów.- Na przyjaciół zawsze można liczyć.- Bralczyk roześmiał się.
- Przecież mówię prawdę. Naprawdę wyglądasz na zmęczoną.
- Po prostu bezsenna noc.- Mrugnęłam tylko. Jakoś nie chciałam opowiadać o tym, że z powodu erotycznego snu o Arturze po chłodnym prysznicu przesiedziałam w kuchni dwie godziny nad szklanką zimnej już herbaty.
- Więc trzeba było nie przyjeżdżać tak rano.
- Ha, ja tu pracuję.
- Ale jesteś szefem.
- Chcesz żebym wykorzystywała swoją pozycję?
- Mówię poważnie, Ewelina. I tak teraz nie ma z ciebie pożytku.
- Piękne dzięki.
- Dobra, idź lepiej do bufetu po bardzo mocną kawę.
- Szymek, przecież mieliśmy to skończyć i…
- Dobra, w takim razie to ja ci ją przyniosę. Nie ruszaj się stąd.
- Szymek…- Powtórzyłam jego imię, a potem się uśmiechnęłam gdy już znajdował się za drzwiami. Był nieocenionym przyjacielem. Czasami dziwiłam się mu jak może wytrzymywać z taką ignorantką w biurze i znosić ją na stanowisku prezesa.  
Po pracy, pomimo zmęczenia, zdecydowałam się wstąpić do domu dziecka i pani Bożenki, by zorientować się czy Michalina się znalazła. Wiedziałam, że gdyby tak było to z pewnością ktoś by mnie o tym poinformował, ale mimo to się łudziłam. Dlatego po powrocie do swojego mieszkania byłam bardziej przygnębiona niż po wieczorze spędzonym w klubie z Arturem. No dobra, może nie tak źle ale niedużo do tego brakowało. W związku z tym wizyta Moniki była dla mnie bardziej niż wskazana. Wiecznie zadowolona z życia czterdziestolatka w mig poprawiła mi nastrój. A przynajmniej tak było zanim w pewnym momencie nie rzuciła „newsa” jak się wyraziła.
- Nie zgadniesz z kim umówił się Artur.
- Umówił?- Powtórzyłam głucho. Bo prawdę mówiąc ta wiadomość mnie poraziła.
- No na jutrzejszy wieczór. Wiem to od samej zainteresowanej.
- Ach…no nie mam pojęcia.
- Hej, i tak ci podpowiedziałam.
- Mimo to nie wiem o kim mowa.
- Jak to o kim? O naszej Wiki!- Monika się roześmiała.- Niby tak się zarzekał i udawał, że jej nie lubi, a jednak…
- Tak.- Z trudem zmusiłam się do uśmiechu. Artur i Wiktoria? Nie rozumiałam dlaczego mógł to zrobić. Tym bardziej gdy wciąż pamiętałam jak nie chciał ani z nią tańczyć, ani przebywać. I jak ja uprzykrzałam mu wyjście do klubu zmuszając by zostawał z nią sam na sam. Widocznie musiało między nimi zaiskrzyć. Albo chodziło tylko o łóżko. Tak, znając Chojnackiego pewnie ta druga wersja była bardziej prawdopodobna. Odruchowo na samą myśl o tym dłonie same zacisnęły mi się w pięści. No bo jak mógł udawać aż taką niechęć wobec niej? I mówić per pijawka? A teraz umawiają się na randki? Faceci to cholerni hipokryci. Nie wspominając już o tym, że jeszcze niedawno chciał całować się ze mną. Jezu, na samą myśl o tym, że niewiele do tego brakowało czułam jak włos jeży mi się na głowie.
- Tylko tak?- Moja mało powściągliwa reakcja nieco zaskoczyła Monikę.- Przecież to prawdziwa bomba. Chociaż ty chyba to wyczułaś, co? To dlatego tak ich ze sobą swatałaś.- Boże, błagałam w myślach, niech Monia w końcu zmieni temat. Bo zaraz chwycę lampkę stojącą na stoliku i ją rozbiję o ścianę. Albo jeszcze gorzej: powiem jej, że ponad dwa tygodnie temu chciałam pocałować Chojnackiego i teraz czuję się urażona, bo…no właśnie: bo co? Bo go za to przeprosiłam bagatelizując całą sprawę a on postąpił tak jak tego chciałam? I kto w tej sytuacji był większy hipokrytą ja czy on?- No, ale zobaczymy co Wiki powie po jutrzejszym dniu. I tak w ogóle to kazała ci podziękować.
- Mi?
- Tak, tobie. No wiesz, za to że dawałaś jej szansę na bliższe poznanie się z moim kuzynkiem, tylko we dwoje.- Ja dawałam jej szansę na to by pokpić sobie z Artura, miałam ochotę wrzasnąć, ale tylko ugryzłam się w język. I to dosłownie. Jej, nigdy nie wiedziałabym że takie urazy są takie bolące. Co prawda kiedyś przygryzłam sobie policzek jako dziecko, ale wtedy bolało jakoś tak mniej. -…no i wiesz: hej, słuchasz mnie w ogóle?
- Przepraszam, ugryzłam się w język.
- Słucham?
- Nic, ważnego. Mówię dosłownie.
 - Słowo daję jesteś dziś nieźle zakręcona. Nawet lepiej niż mój były. Dziś zaproponował fundacji projekt nowej sali : coś w rodzaju poczekalni dla dzieci rodziców którzy są chorzy. Z możliwością noclegu.
- To przecież słodkie.
- Może, ale nie na oddziale zakaźnym. Poza tym fundacja raczej nijak ma się do szpitali w których lokowani są pacjenci. Po prostu gdy uda się zebrać kasę na operację i tak jest to prawdziwy cud. A monitorowanie ich losów? To po prostu niemożliwe.
- Więc Wiktora musi to bardzo obchodzić.
- Tak, sama się sobie dziwię. Był taki chłopczyk, dziewięcioletni. Po poważnym wypadku samochodowym w którym zginęli jego rodzice. Potrzebna mu była kasa na operację dzięki której mógłby chodzić, ale sponsorów było mało a rodzina jak to rodzina: zostawiła go samemu sobie. I wiesz co ten kretyn zrobił? Wpłacił brakującą część. Dwadzieścia patoli od tak sobie, dasz wiarę? I jeszcze kazał zapisać to jako anonimowe, więc nie odliczy sobie od podatku ani nic. A kiedyś tak pogardliwie wyrażał się o tym co robię.- W oczach Moniki znów zapaliło się coś dziwnego na samo wspomnienie o byłym mężu, ale szybko zniknęło. Zwłaszcza gdy z szerokim uśmiechem zaczęła opowiadać o prezencie na rocznicę swojego wujostwa a rodziców Artura z jajem, jak się wyraziła. Ja z kolei zrewanżowałam się jej opowieściami o córeczce Celiny i Huberta, a swojej przyszłej chrześniaczce, których zamierzałam odwiedzić jutro szykując się do zakupów miniaturowych śpioszków. Jeśli chodzi o sam prezent dla rodziców Artura to aa sama niczego jeszcze nie wybrałam, ale zdecydowałam się kupno jakiegoś dużego albumu który mógłby posłużyć na zebranie wielu zdjęć. Nigdy nie byłam zbyt dobra w doborze upominków, nawet tych najmniejszych.
Okazało się, że państwo Chojnaccy byli bardzo zadowoleni z mojego prezentu: pani Grażyna podkreślała nawet, że album jej się przyda, bo stanowi motywację wobec uporządkowania licznych fotografii w chronologiczną całość. Na moment nawet oderwała się od roli gospodyni przyjęcia  (co prawda nie było zbyt duże: przybyło kilku współpracowników i przyjaciół z firmy oraz najbliższa rodzina Chojnackich: dwie siostry pani Grażyny wraz z dziećmi- na szczęście nie było na nim mojego niedoszłego adoratora hazardzisty- oraz rodzice pana Grzegorza i jego młodszy brat; w sumie więc w dużym salonie mogło być nie więcej niż trzydzieści osób), przynosząc kilka starych zdjęć na których była jeszcze młodą dziewczyną wraz z panem Grzegorzem. Musiałam przyznać, że w młodości był bardzo przystojnym mężczyzną. Widać było nawet wyraźne podobieństwo do Artura…Nie mogąc się oprzeć wciąż zerkałam na niego od czasu do czasu (chociaż pewnie i tak byłabym zmuszona to robić, bo Monia nieustannie mnie szturchała wciąż nie mogąc uwierzyć, że zabrał na przyjęcie jakąś tam Adriannę) nie mogąc pohamować złości. Bo praktycznie nieustannie śmiał się z czegoś albo do niej uśmiechał lub odwrotnie. Te ich ochy i achy oraz flirty mnie denerwowały. Co z wtorkową randką z Wiki, miałam ochotę go zapytać. Czasami wkurzało mnie to jaki jest płytki, choć przecież sama nie chciałam by spotykał się z Wiki. Ale mimo wszystko nie zasługiwała na takie traktowanie. A po randce z Chojnackim była bardzo zadowolona o czym poinformowała mnie Monika. A dla niego to było po prostu zapełnienie luki w kalendarzu imprezowych spotkań z kobietami! Jezu, jak Artur mógł łączyć w sobie aż dwie takie sprzeczności jakimi była głęboka odpowiedzialność za Alicję i jej synka z beztroskim uwodzeniem kobiet?
- Powinnyśmy teraz zadzwonić do Wiki.- Nie mogąc się powstrzymać rzuciłam w stronę Moniki, która siedziała obok mnie.- Miałby się z pyszna.
- No cóż, taki jest Artur. Był, jest i pewnie zawsze będzie aż któraś go nie usidli. Podczas rehabilitacji i wypadku miał sporą przerwę, więc teraz pewnie korzysta ile się da.
- Monia…
- No co, taka jest prawda. A ty czasami zachowujesz się jak pensjonarka. Wiesz czego ci brakuje?
- Nie mam pojęcia, ale błagam cię: nie kończ.- Jastrzębska roześmiała się.
- Miałam na myśli całkowitego wyluzowania się i poznania nowego faceta. A teraz przepraszam, matka od jakichś dziesięciu minut patrzy na mnie z ukosa dlatego upewnię się o co znów ma do mnie pretensje. Choć pewnie jak ją znam to gniewa się, że do niej nie zadzwoniłam w weekend. Jakbym miała czas.
- Jasne, spokojnie: może nie zginę bez ciebie.- Monia posłała mi jeszcze na odchodnym całusa, a ja potem całkowicie skupiłam się na piciu swojego soku. Wciąż zmuszałam się przy tym by nie patrzeć w kierunku Artura i jego najnowszej zdobyczy. Jak oni mogli się tak zachowywać? I teraz na dodatek kilka minut temu wstali od stołu zajmując miejsce na kanapie która stała w rogu. Aktualnie natomiast tańczyli, choć nikt inny tego nie robił. A ta blondyna wciąż poprawiała tylko włosy i szczerzyła się jak głupia. Ha, przecież to jasne że to nie mogły być jej zęby. Nikt nie ma takich prostych i białych. Może warto byłoby Chojnackiego uświadomić w tej kwestii? Po namyśle uznałam to za głupi pomysł. Pewnie jej uzębienie obchodziło go tyle co zeszłoroczny śnieg. Za to zawartość jej majtek pewnie bardziej…Tyle, że co to z kolei obchodziło mnie? Ze złości upiłam potężny łyk napoju i prawie się nim udławiłam. Czując się jak ostatnia oferma wstałam od stołu i pomaszerowałam do łazienki. Gdy w końcu dość łatwo udało mi się pozbyć kilku kropelek pomarańczowego soku z mojej sukienki wyszłam z niej.
- Witaj.- Przywitał mnie głos, którego właściciela jeszcze bardzo niedawno potężnie obgadywałam.
- Cześć.- Odparłam mu zatrzymując się na moment w korytarzu. Potem zaczęłam mu się przypatrywać z uwagą.- Opieranie się o futrynę łazienki to jakiś nowy sport?
- Nie.- Uśmiechnął się do mnie z prawdziwym rozbawieniem.- Czekałem na ciebie.
- Na mnie?- Zdziwiłam się.
- Tak. Jakoś nie udało nam się zamienić dzisiaj ani słowa. Dziwne, prawda?
- Rzeczywiście.- Odpowiedziałam udając, że nie ma w tym nic dziwnego. Zignorowałam przy tym oczywistą złośliwość zawartą w ironicznym pytaniu sugerującą jakobym unikała Artura. No bo co z tego, że tak było?- Chociaż tak swoją drogą to robienie tego na korytarzu przed drzwiami łazienki jest nie lepsze. Więc co aż tak pilnego chciałeś mi powiedzieć?
- Na przykład spytać o Michalinę.
- Och…- Prawdę mówiąc to zbił mnie z tropu, bo przeczuwałam że zamierza ze mnie zakpić. A on naprawdę martwił się o tę zaginioną nastolatkę.- Nie znaleźli jej, jeśli o to pytasz. Ale tamtej nocy gdy dałeś jej pieniądze zatrzymała się w małych hoteliku za miastem. No i doładowała kartę miejską, więc gdy wciąż się nie znajdzie policjanci będą mogli zlokalizować jej podróże tym środkiem transportu. Nie trafiła ani do żadnego szpitala, ani też nie zrobiła niczego zakazanego by trafić na policję. Widocznie żyje sobie gdzieś sama. Problemy zaczną się gdy skończą się jej pieniądze.
- Albo pójdzie do pracy.
- Może.- Mrugnęłam. Potem ciężko westchnęłam wracając do rzeczywistości.- Idziesz do salonu?
- Za chwilę. I ty też.
- Niby czemu?
- Bo chciałbym cię o coś spytać.
- Więc pytaj.
- Dlaczego przez cały wieczór wpatrywałaś się we mnie oskarżycielskim wzrokiem?
- Wcale  tego nie robiłam.- Zaprzeczyłam szybko choć w myślach powtarzałam: cholera, a więc zauważył.
- Przecież widziałem. Mam jakąś plamę na ubraniu?- Zażartował co rozzłościło mnie jeszcze bardziej. Po historii z wibratorem już wiedziałam, że teraz też ze mnie kpi jak wówczas. Bo zdawał sobie sprawę dlaczego byłam na niego zła.
- Dobrze wiesz, że nie. I wiesz też o co chodzi.
- Raczej nie. Wiem wiele o kobietach, ale ich enigmatyczny umysł zawsze mnie zaskakuje.
- Enigmatyczny?
- Nieważne. Więc?
- Więc chyba sam powinieneś wiedzieć, mucho.
- A więc jest tak jak myślałem: chodzi o Adę.
- Tak, o nią. Nie wstyd ci paradować tu dziś z nią podczas gdy trzy dni temu byłeś na randce z Wiki?
- No cóż chciała to ją zabrałem. I tyle.
- I to jest wytłumaczenie godne ponad trzydziestoletniego faceta- Mój głos aż ociekał ironią.
- Niewiele ponad trzydziestoletniego. Mam dopiero trzydzieści jeden lat.- Roześmiał się, a mnie z kolei jego beztroska doprowadziła do złości.
- Tak a mentalnie zachowujesz się nie lepiej niż piętnastolatek.
- Odkąd to stałaś się aż taką obrończynią Wiktorii? O ile pamiętam to w klubie sama z niej kpiłaś.
- Wcale nie z niej tylko z ciebie.
- Jeszcze lepiej. Więc powinnaś być zadowolona, że spełniłem jej marzenie i zabrałem ją na kolacje.
- Robisz jej bezpodstawne nadzieje.
 -A skąd wiesz, że są bezpodstawne?
- Wybacz, zapomniałam że Adrianna towarzyszy Monice.
- A ja zapomniałem, że zawsze doskonale umiesz odkręcić kota ogonem. Prawie tak samo jak w czasie naszej niedzielnej rozmowy po twoich urodzinach.
- Co to niby miało znaczyć?
- To, że chodzi o ciebie a nie o Wiktorię czy Adę.
- Że co?- Żachnęłam się odruchowo podnosząc głos.
- Tak. Boli cię to że przyszedłem tu z inną kobietą?
- Ha, mam gdzieś z kim przychodzisz. Możesz tu zjawić się nawet z małpą a mnie i tak to nie obejdzie. Rób sobie co chcesz i z kim chcesz.
- Właśnie widzę.- Prychnął.- Jesteś tak wściekła, że ledwie powstrzymujesz furię.
- Bo ranisz Wiki.
- Niby skąd o tym wiesz? Nie masz pojęcia jakie łączą nas relacje.
- Monika mówiła, że po spotkaniu z tobą…
-…Monika zawsze dużo mówi.- Przerwał mi. 
- Wiesz co, pójdę już lepiej bo ta rozmowa do niczego nie prowadzi. Ty i tak masz gdzieś uczucia innych i nie widzisz nic złego w podrywaniu kobiet.
- Więc do diabła nie mydl mi oczu i przyznaj się .
- Do czego?
- Jesteś zazdrosna.
- Chyba żartujesz.
- Choć raz bądź do cholery szczera.
- Przecież jestem: mam to gdzieś.
- Więc dlaczego przeszkadza ci to, że przyszedłem tu z Adą? Że flirtujemy i rozmawiamy? Że tańczyliśmy?
- Tańczyliście? Wy prawie mizialiście się na środku salonu pośród członków twojej rodziny!
- A co ci do tego?!
- Nic!
- A ja myślę, że jednak coś. Chciałabyś bym przestał to robić?
- Powiedziałam, że możesz robić co chcesz!
- A ja powiedziałem ci, żebyś była szczera. I przestań krzyczeć, bo zaraz ktoś tu przyjdzie.
- A niech przyjdzie. Najlepiej ta cała twoja Ada. Ciekawe jak zareaguje na fakt, że jeszcze niedawno chciałeś mnie pocałować.
- A więc tu cię boli.
- Nic mnie nie boli. Po prostu…- Nie dokończyłam, bo nagle zdałam sobie sprawę że nie mam pojęcia co powiedzieć dając się zaciągnąć w kozi róg. I że w jakimś stopniu a raczej bardzo dużym Artur miał rację. Jakie prawo miałam się na niego irytować? Przecież to było jego życie. Ja sama nie tak całkiem dawno kazałam mu nie wtrącać się w swoje a teraz włażę z buciorami w jego tak jakby miał obowiązek mi się tłumaczyć. A jednak mnie to obchodziło.
- Po prostu co?- Dociekał.- Jesteś zła, że jednak tak się nie stało? A potem ja postąpiłem zgodnie z twoją sugestią i zignorowałem to co wtedy oboje poczuliśmy?- Zadziwiająco trafnie trafił w sedno.
- Nie o to mi chodziło.- Bąknęłam nagle czując suchość w ustach i gorąco oblewające moje policzki. Nie wiadomo skąd w mojej głowie pojawił się niedawne sen: to że mój pocałunek z Arturem jednak się wydarzył i nie tylko. Że dotykał mojego gołego ciała i całował je. Że prawie się ze mną kochał. A właściwie to wiadomo. Bo teraz patrzył na mnie tak samo jak przez ten ułamek sekundy gdy w moim śnie podniósł twarz a ja zrozumiałam, że to nie Mariusz. Z takim samym natężeniem i…głodem w oczach.
- Więc o co, hm? Powiedz czego tak naprawdę chcesz? Mam wyprosić teraz Adę? Nie spotykać się z innymi kobietami? Tego właśnie chcesz?- Mówiąc to zbliżył się do mnie, choć jak szybko cofnęłam się o krok. Wtedy on również się zatrzymał, a ja nie mogąc znieść jego spojrzenia z głową wpatrzoną w dół odparłam:
- Nie, rób sobie co chcesz.
-  A więc znów wracamy do punktu wyjścia. Tylko wiesz co? Nie lubię kręcić się w kółko nawet jeśli ty wręcz przeciwnie.- Gdy to powiedział domyśliłam się, że planuje zrobić coś czemu powinnam się sprzeciwić, ale jak zwykle nie zdążyłam zareagować. Dlatego Artur chwycił moją dłoń bez przeszkód stanowczo ciągnąc mnie w stronę drzwi łazienki. A ja żeby się nie przewrócić musiałam wejść tam za nim.
- Oszalałeś?- Spytałam retorycznie czując ogarniającą mnie wściekłość gdy prawie przyszpilił mnie do ściany trzymając swoje ramiona wokół mojej głowy tak, że nie miałam jak uciec.
- Wręcz przeciwnie. Wracam do punktu wyjścia tak jak tego chciałaś, więc chyba powinnaś się cieszyć, prawda?
- Puszczaj mnie.- Warknęłam patrząc na niego wściekle jednocześnie próbując oswobodzić się z jego uścisku. Ale był niezwykle stanowczy. Nie wspominając już o tym, że moje próby spowodowały tylko to, że Artur jeszcze bardziej przycisnął swoje ciało do mojego.
- To od tego się wszystko zaczęło, pamiętasz? Tam w kubie. Od rozmowy o twoim wibratorze, naszej kłótni i niedoszłym pocałunku. I tu też powinniśmy ją kontynuować. Może w końcu to twoje własne ciało powie mi prawdę skoro słowa i czyny nie potrafią.
- Artur, proszę nie rób…- Zaczęłam spanikowanym tonem, ale moje „tego” zostało stłamszone przez jego usta. Usta, które stanowczo zawładnęły moimi wargami nie pozwalając na choćby najmniejszy przejaw sprzeciwu.
Widocznie trafnie przeczuwałam, że ten pocałunek wszystko między nami zmieni. Słusznie więc nie chciałam do niego dopuścić ani w moje urodziny, ani dzień po nich gdy Artur zastał mnie tylko w ręczniku. Ale to były tylko beznamiętne słowa: słowa, które były w tej chwili tak banalne i nie wyrażały tego co teraz czułam.
Tego chaosu.
Tej gorączki która opanowała całe moje ciało.
Tego, że straciłam poczucie rzeczywistości i tego co słuszne.
Tego, że nie chcąc przerwać pocałunku moje dłonie wbrew mej własnej woli objęły kark i plecy Chojnackiego w niemym przekazie by ta chwila wciąż trwała.
Właściwie to było całkiem zabawne, a raczej mogłoby być gdybym była w stanie o czymkolwiek wówczas myśleć. (To znaczy o czymkolwiek innym niż wrażeniach jakie powoduje jego język tkwiący w mych ustach, dłonie błądzące po plecach i biodrach oraz nacisk klatki piersiowej która prawie spłaszczała mój biust a mimo to i tak wydawało mi się, że jest zbyt daleko ode mnie.) W końcu miałam trzydzieści lat, a nawet z Mariuszem nie czułam takiego żaru który przynosił sam pocałunek. Nigdy nie sprawił, że nie chciałam by nigdy się nie kończył, że zapłonęłam pożądaniem tylko dzięki niemu nawet zanim dłonie Artura nie zawędrowały w okolice moich piersi a potem jedna z nich pod bluzkę dotykając gołej skóry. Nie wspominając już o uczuciu podobnym do ekstazy, którą spowodowało jego nieskrępowane pragnienie i poczucie bycia pożądaną. Tak jakby nie mógł się ode mnie oderwać, jakbym była najbardziej godną pożądania kobietą na całej Ziemi co tylko jeszcze bardziej mnie upajało i nakręcało. Tak jakby napór jego rozporka nie był wystarczającym dowodem na to, że chciałby by był to wstęp do czegoś więcej.
- Dość. Musimy…musimy przestać.- Głos Artura którego usta oderwały się od moich własnych docierał do mnie ze znacznym opóźnieniem. I uświadomił  mi jak bardzo brakowało mi powietrza, którym teraz niemal się zachłysnęłam. Wciąż jednak byłam owładnięta gorączką, wciąż nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego gdzie jestem, co robię i z kim. Po prostu nie chciałam przerywać tak błogiej chwili. I on chyba też nie, bo jego prawa dłoń wciąż tkwiła pod moją bluzką dotykając piersi a lewa na plecach. Nie odsunął się również ode mnie ani na milimetr. Co miały więc znaczyć jego słowa? Zamiast spytać go o to nie chcąc tracić czasu tym razem to ja zbliżyłam do niego swoje usta. A gdy jęknął sprawiło mi to niemal perwersyjną satysfakcję. Tym razem w ogóle nad sobą nie panował: jego dłonie szarpały moją luźną bluzkę wciąż głodne dotyku skóry, a usta rozpoczęły wędrówkę po szyi. Potem kolanem zmusił mnie do rozchylenia nóg co spowodowało, że jeszcze bardziej poczułam napór jego podniecenia. Zwłaszcza gdy uniósł mi spódnicę, więc przeszkodą stała się tylko moja bielizna i jego spodnie. Boże, pragnęłam żeby natychmiast się ich pozbył i…Chyba krzyknęłam gdy poczułam jak jego ręka wsuwa się do moich majtek bo szybko uciszył mnie pocałunkiem. Albo celowo potęgował torturę wnikając we mnie swoim językiem w rytm ruchów palca. Nogi niemal ugięły mi się w kolanach i tylko dzięki drugiej ręce Artura nie upadłam na kafelki. Dlatego by temu zapobiec oplotłam jedną z nich biodro Chojnackiego. Wtedy też zaczął poczynać sobie coraz śmielej….Już od tak dawna nie czułam prawdziwego podniecenia, że teraz dosłownie popłynęłam. Wiedziałam, że ostateczna przyjemność jest już tak blisko że wystarczyłoby kilka sekund, ale wtedy…wtedy Artur tak po prostu przerwał zabierając rękę spod mojej spódnicy. Drugą wciąż przytrzymywał moje wciąż drżące ciało.
- Nie rób tego do cholery.- Prawie warknął.- Nie dochodź tutaj, bo nie będę mógł się powstrzymać i wezmę cię w toalecie jak pierwszy lepszy napaleniec.
- Nie będę protestować.- Odparłam mocno schrypniętym głosem, którego sama nie poznawałam. Ani słów które wypowiedziałam. Czy naprawdę to ja byłam tą wyuzdaną kobietą która prawie uprawiała seks z kuzynem zmarłego męża i jeszcze go do tego zachęcała? Ta prawda wciąż do mnie nie docierała.
- Ewelina, do diabła…- Znów warknął gdy moje dłonie powędrowały w kierunku jego rozporka. Szybko mnie powstrzymał.- Nie tutaj, błagam. Jeśli nie przestaniesz ja też nie dam rady. A to się może dla nas źle skończyć.- Właściwie nie powiedział niczego odkrywczego ani wstrząsającego. Tyle, że chyba właśnie w tej chwili mój mózg raczył się w końcu obudzić, bo dotarło do niego co robię i z kim. Przypomniałam sobie o przyjęciu z okazji trzydziestej piątej rocznicy ślubu rodziców faceta z którym prawie się przed chwilą kochałam. Który był kuzynem Mariusza. I który nawet dzisiaj przyszedł tutaj z inną kobietą. O Boże…- Przyjedź do mnie po przyjęciu.
- Słu..słucham?- Prawie wyszeptałam czując potworne zażenowanie. By jakoś je odgonić szybko poprawiłam sukienkę a potem bluzkę. Następnie odsunęłam się od Artura podchodząc do lustra.
- Adrianna to była właścicielka kawalerki którą wynająłem tydzień temu. Poznałem ją niecały miesiąc temu. Chyba ci tego nie mówiłem, ale wczoraj wyprowadziłem się od rodziców. Nic mnie więc z nią nie łączy tak samo jak i z Wiki: zabrałem ją tutaj tylko po to by wybadać twoją reakcję, choć przyznaję się do tego z niejakim zawstydzeniem. Wiki jednak nie miała o tym pojęcia, więc niejako ją zwodziłem. Dlatego za to, przepraszam. No i nie miałem prawa tak z tobą igrać nawet jeśli chciałem pomóc ci odkryć swoje prawdziwe uczucia.- O Boże…- Ja wyjdę już teraz: najpierw odwiozę Adę, a potem pojadę prosto do siebie. Ty wyjdź za godzinę. Kawalerka znajduje się na ulicy….
Artur mówił a ja nie mogłam uwierzyć w to co właśnie się stało. I swoją twarz w lustrze. Oczy, które wciąż skrywały gasnące pragnienie, powiększone usta, zaróżowiona twarz, włosy w nieładzie…Naprawdę byłam gotowa dopuścić do bliskości z Arturem tylko pod wpływem chwilowego szaleństwa. Upokarzające było to, iż nie doszło do tego wyłącznie z jego inicjatywy.
Upokarzające było to, że ja go do tego zachęcałam dając się ponieść pierwotnym zmysłom. I jeszcze bardziej upokarzający był ten żal poniewczasie. Do cholery czy nigdy nie mogłam być choć trochę konsekwentna? Dlaczego jeszcze kilka minut temu byłam kobietą która współuczestniczyła w tym wszystkim a teraz chciałam uciec od Artura gdzie pieprz rośnie?
- W porządku?- Gdy znalazł się obok mnie i ujrzałam jego twarz w lustrze z trudem nie odskoczyłam z przestrachem. Taa, tak jakby go tu wcześniej nie było i znalazł się w łazience zupełnie nagle.- Ewelina?
- Tak w porządku.- Odparłam z bladym uśmiechem.
- Spójrz na mnie.- Poprosił nie mając pojęcia ile mnie to kosztuje. A gdy nie doczekał się reakcji nie prosił ponownie tylko sam palcami uniósł mi brodę bym mogła patrzeć mu prosto w oczy.- Nie masz się za co winić: ja też dałem się ponieść. I powstrzymałem się w wielkim trudem.- Miałam ochotę parsknąć śmiechem. Serio sądził, że w tym widziałam problem? Że wstydziłam się tylko z tego powodu? Że pragnęłam go tak bardzo, że nie potrafiłam się powstrzymać? Przecież problemem było to, że w ogóle go pożądałam i pozwoliłam zrobić to co zrobiliśmy!- Wciąż…wciąż cię pragnę o czym będą wiedzieć wszyscy gdy stąd wyjdę, bo chyba nie potrafię ochłonąć. Też to widzisz, prawda?
- Artur to…
- Ci, błagam cię nie myśl. I przede wszystkim nie wracaj do punktu wyjścia. Chyba po tym co teraz między nami zaszło nie ma powodu udawać, prawda?
- Ja…
- Przyjedź dziś do mnie. Nie po to by dokończyć to co zaczęliśmy ale po to by szczerze porozmawiać. Nie cofaj się już. Tylko o to proszę.- Powiedział a potem delikatnie, niemal czule cmoknął mnie w usta. Nie wiadomo dlaczego poczułam wzbierający we mnie szloch.- Muszę już iść. I tak mieliśmy szczęście, że nikt w tym czasie tu nie wszedł, bo mogłoby być nieciekawie. A raczej bardzo ciekawie tyle, że nie dla nas. Pamiętaj: Rogowskiego 5, druga klatka, nr mieszkania 15.  Zapamiętasz?
- Tttak.
- Pamiętaj, że nie stanie się nic czego byś nie chciała. Tylko tym razem to ty musisz zrobić ten pierwszy krok. To musi być twoja decyzja. Wiesz czego ja chcę i wiem też że ty chcesz tego samego, choć jeszcze się tego boisz. Dlatego musisz w końcu odważyć się to zrobić. Do zobaczenia.- Dodał jeszcze zanim wyszedł, a ja zostałam całkiem sama. Miałam ochotę parsknąć śmiechem. Tylko rozmowa? Kogo on chciał oszukać: przecież jeśli dzisiejszego wieczora do niego przyjadę to nie skończy się na rozmowie. Sugerowały to nawet jego ostatnie słowa.
Nie stanie się nic czego byś nie chciała…
Zupełnie tak jakby to co się niedawno stało nie było wystarczającym dowodem na to, że i tak bym nie protestowała.
Pytanie tylko czy pojadę.